czwartek, 8 listopada 2018

Rozdział 70


Gabriel smętnym spojrzeniem wpatrywał się w trzymaną w dłoni, kryształową szklankę. Obracał nią leniwie, a po brzegach jej dna ślizgało się parę rubinowych kropelek wina.
Cała ta sytuacja przygnębiała go coraz bardziej i alkohol wydawał mu się teraz jedynym wyjściem z opresji. 
Bez przerwy słyszał szydercze chichoty za plecami, widział kpiące uśmieszki na twarzach współpracowników, gdy ich mijał. Nawet nie starali się szeptać. Bezczelnie obgadywali go tuż obok, tak żeby słyszał.
Przymknął powieki, odkładając naczynie na ladę i rozmasował pulsujące tępym bólem skronie.
Niech ten potworny dzień się już skończy...
- Już tak nie przeżywaj – prychnął Ashae, siedzący na miejscu obok. – Zaraz im się znudzi – zapewnił i zerknął na barmana, który właśnie postawił przed nim następnego drinka.
Z cichym westchnieniem podsunął go Gabrielowi pod nos.
Ten spojrzał na kielich i pokręcił głową. Wyraz jego twarzy przywodził na myśl obrzydzenie. Miał już dość.
- Pij – polecił żywiołak. – Pomoże ci – zapewnił, wciskając mu napój w dłoń.
Reavmor westchnął ciężko i duszkiem opróżnił naczynie, po czym skrzywił się z niesmakiem. Czegoś bardziej ohydnego nie mógł sobie teraz wyobrazić. 
Ale mus to mus.
- Co rozumiesz przez „zaraz”? – zapytał po chwili, odkładając kolejną pustą szklankę na blat.
Chyba nigdy nie czuł się bardziej upokorzony. Nie dość, że Sylvio go wykpił i poniżył, to jeszcze dopięto mu w towarzystwie etykietkę bezczelnego kłamcy, który wszystkich na około oskarża o próbę otrucia. A przecież powiedział tylko prawdę!
- Niedługo – odparł Ashae. – Chyba że dalej będziesz chodził z miną urażonej panienki. Wtedy nieprędko.
Harpia zmarszczyła brwi.  Miała udawać, że nic się nie stało i uśmiechać do wszystkich tych, którzy z premedytacją starali się ją bardziej upodlić? Nigdy.
Żywiołak wywrócił oczami w irytacji.
- Sam jesteś sobie winien – prychnął. – Kastijan ma tutaj dobre plecy. Gdyby czasem zdarzało ci się pomyśleć, to byś o tym wiedział.
Dłoń Reavmora zadrżała.
Dlaczego wszyscy wokół czuli się uprawnieni do prawienia mu kazań? Nie mieli ważniejszych rzeczy do roboty? Czuł, że jeśli jeszcze tylko jedna, maleńka nieprzyjemność spotka go tego dnia, to jego silna wola nie wytrzyma próby.
I wtedy usłyszał kolejne chichoty za plecami. 
Jego policzki zapiekły, odlewając się soczystym rumieńcem, kiedy uderzyła go fala gorąca. Nie miał zamiaru dawać się tak traktować. Nie pozwoli z siebie kpić! 
Już miał się zerwać i powiedzieć wszystkim, co o nich myślał, kiedy zatrzymała go ręka żywiołaka, zaciskająca się na jego przegubie.
- Nie rób przedstawienia – ostrzegł Ashae, mierząc go karcącym spojrzeniem.
Gabriel wyszarpnął nadgarstek z jego dłoni.
Jak miał nie robić przedstawienia? No jak?! Wszyscy wokół wręcz prosili się o kłopoty.
- Poucinam im języki – syknął tylko, a kostki na jego palcach pobielały, gdy zacisnął je w pięści.
Los wystawiał go na ciężką próbę...



Młody Arkade od rana nie ruszył się z łóżka. Siedział owinięty ciepłą kołdrą, a w dłoni połyskiwał mu srebrny nóż do polędwicy. Bardzo ostry, z pięknymi wytłoczeniami na rączce. 
Nie miał jednak zamiaru jeść. Taca z posiłkiem leżała nieruszona, tak jak wszystkie poprzednie od paru dni.
Już myślał, że coś znaczył. Czuł się szczęśliwy, potrzebny, wolny. Ale jak zwykle zawiódł. I wszystko prysnęło niczym bańka mydlana, odgradzająca go od szarej rzeczywistości.  
Chciał jedynie udowodnić swoją wartość. A okazało się, że nigdy jej nie miał.
Ogół jego wysiłków spełzł na niczym. Rozczarował siebie, Amarytona... i demona. I to tak bardzo, że ten pewnie nie pokładał w nim już żadnych nadziei. 
Może faktycznie nadawał się jedynie do rozkładania nóg? Może nawet z mocą swego ojca nie był w stanie niczego osiągnąć?
Młodzik po raz kolejny spojrzał na dzierżony w palcach nóż, a potem pokręcił głową z rezygnacją.
Co z tego, że jego życie straciło sens? Co z tego, że nikt by za nim nie płakał?
I tak za bardzo bał się śmierci.



Demon z nieodgadnionym wyrazem twarzy przemierzał korytarze swojej rezydencji, nie potrafiąc pozbierać myśli. Te co rusz odpływały w kierunku młodej, białowłosej istoty. Teraz zapewne wyjątkowo nieszczęśliwej.
Wyglądało na to, że jednak potraktował Nataniela nieco zbyt surowo. 
Chłopak od paru dni nie wychodził z komnaty ani na krok, odmawiał jedzenia. Początkowo szlachcica zbytnio to nie dziwiło, ale mimo upływu czasu, sytuacja nie ulegała poprawie. A to już robiło się niepokojące...
Czyżby Arkade się załamał?
Nie zrozumiał tej trudnej lekcji?
Może został rzucony na zbyt głęboką wodę? 
O tym Demasse musiał przekonać się na własne oczy.
Z cichym westchnieniem pchnął drzwi do pokoju niewolnika. Za każdym razem, gdy pomyślał o tym, co mógł zobaczyć w jego niebieskich tęczówkach, nachodziła go jakaś niewytłumaczalna obawa. 
Nie miał pojęcia, skąd się brała i nie miał zamiaru teraz się nad tym zastanawiać.
Młodzik siedział w łóżku, zaplątany w miękką pierzynę. Gdy ich spojrzenia na chwilę się spotkały, od razu uciekł spłoszonym wzrokiem gdzieś w bok.
Demon zmarszczył brwi, spoglądając na połyskujący w jego drobnej dłoni nóż.
Młodzik chyba nie zamierzał...? 
Mężczyzna westchnął ciężko i podszedł do łóżka, po czym wyciągnął rękę i poruszył palcami w wyczekującym geście.
- Oddaj – zażądał zupełnie spokojny.
Młodzik wbił spojrzenie w ścianę przed sobą, nie potrafiąc patrzeć szlachcicowi w twarz. 
Po co właściwie tutaj przyszedł? Chciał go dobić? Obedrzeć z resztek nadziei? 
Na całe szczęście, nie było jej już ani odrobiny.
Posłusznie położył nóż w męskiej dłoni.
Demon pokręcił głową, obracając nim w palcach i przysiadł na posłaniu obok Arkade.
- To służy do obiadu – przypomniał, spoglądając uważnie na chłopaka. – Rozumiemy się? – upewnił się.
Nataniel kiwnął głową.
Makador chwilę tylko patrzył na chłopięcą twarz, starając się dojrzeć na niej coś poza smutkiem i rezygnacją. Niebieskie oczy nie błyszczały już tą pasją, co parę dni temu, a kąciki ust opadały smętnie.
To naprawdę on doprowadził go do tego stanu? Nie wiedzieć czemu, gdzieś głęboko w sercu poczuł delikatne ukłucie żalu.
Za wiele od niego wymagał?
- Doszły mnie słuchy, że nie wychodzisz z komnaty... – szepnął, gładząc łagodnie białe kosmyki chłopca. – To prawda?
Nataniel z uporem wpatrywał się w fantazyjne ułożone fałdy jedwabnej narzuty, mając nadzieję, że to skutecznie zniechęci właściciela do dalszych pytań. 
Nie chciał rozmawiać. Bał się, że znowu da się omotać, odzyska wiarę w siebie. A potem ją straci. 
Nie zniósłby tego kolejny raz...
W myślach błagał tylko, żeby właściciel wyszedł i nie patrzył na niego więcej.
Demon zamyślił się przez moment, przebierając w palcach lśniące pasma.
Mógłby drążyć temat. Tylko po co? Wystarczył rzut oka, by wiedzieć, że Arkade zwyczajnie się poddał. Ostatnimi czasy życie go nie pieściło, ale dzielnie się trzymał. Chyba nadszedł czas, by mu to wynagrodzić i postawić z powrotem na nogi. Albo chociaż spróbować.
- Chodź ze mną – szepnął, podając chłopcu dłoń, by pomóc mu wstać z łóżka.
Widział, że ten robi to niechętnie. 
Na szczęście nie miał wyboru.



- Wzywałem cię – w komnacie Reavmora zabrzmiał męski i wyraźnie zirytowany głos Sylvia.
Gabriel znużonym wzrokiem wpatrywał się w swoje odbicie, przeczesując czarne loki miękką szczotką. Jego dłoń znieruchomiała na moment, kiedy zerknął przelotnie na sylwetkę pracodawcy w lustrze, ale zaraz wrócił do zajęcia, nie odwracając się.
- Ach, tak... – mruknął lekceważąco. - Jakoś wypadło mi z głowy – szepnął, zgarniając włosy do tyłu.
Karo pokręcił głową i podszedł do chłopaka. Młodzik zaczynał poważnie wyprowadzać go z równowagi. Złapał go za smukłe ramię i obrócił gwałtownie w swoją stronę.
- Podobno odprawiłeś klienta – syknął, spoglądając z nieskrywaną złością na harpię.
Powoli tracił nadzieję, że ta kiedyś przestanie sprawiać problemy. Ileż można upominać jednego pracownika?
Gabriel wzruszył ramionami.
- Odprawiłem – przyznał. - I co z związku z tym?
Podjął decyzję.
To nie było miejsce dla niego. Nikt go tutaj nie rozumiał, wszyscy tylko czekali na jego potknięcie, by móc kpić mu w żywe oczy. Popełnił błąd. A potem nie potrafił tego odpowiednio rozegrać. 
Nie wyobrażał sobie, żeby dalej tak żyć. Musiał odejść.
Nie miał pojęcia, dokąd. Gdziekolwiek, byle daleko stąd.
- To jakaś manifestacja? Myślisz, że coś przez to wskórasz?
- Nie będziesz na mnie zarabiał – oznajmił Reavmor, wyszarpując ramię ze wzmacniającego się uścisku sutenera.- Zwalniam się.
Telepata wciągnął ze świstem powietrze.
Tego było już za wiele. Nie dość, że na chłopaka co rusz napływały skargi, prowokował kłótnie i odsyłał klientów, to jeszcze miał czelność myśleć, że może odejść.
- Obawiam się, że jednak będę, za twoją zgodą lub bez niej – odparł w końcu. – Nie wiem, czy pamiętasz, ale podpisałeś wiążącą umowę – przypomniał. – Nie chcę słyszeć ani słowa więcej. Naraziłeś mnie na straty i właśnie masz ostatnią szansę, żeby to odkręcić. Pójdziesz na dół do klienta, ładnie go przeprosisz i obsłużysz, rozumiemy się?
- Sam go obsłuż, jak tak ci zależy – prychnął Gabriel, ostentacyjnie odwracając się z powrotem do lustra.
Nie będzie pracował. Nikt nie miał prawa go do czegokolwiek zmuszać.
Mężczyzna pokręcił głową.
- A chciałem z tobą po dobroci... – rzucił na pozór spokojnie, ale w jego głosie dało się usłyszeć niebezpieczne tony.
Odetchnął ciężko i wyszedł na korytarz, zatrzaskując za sobą drzwi. Miał ochotę rozszarpać chłopaka na strzępy. Zamiast tego zatrzymał przechodzącego obok służącego.
- Przenieście go na dół. – kiwnął głową w kierunku wejścia do komnaty harpii. -  Siłą, jeśli będzie się opierał. I nie cackajcie się z nim. – dodał jeszcze i ruszył do swojego gabinetu.
Jeszcze nauczy gówniarza pokory. Będzie skamlał na kolanach o wybaczenie.



Demon przekroczył wrota podziemi, kątem oka zerkając na idącego obok Nataniela. Widział jego niepewność i strach. Domyślał się, że to miejsce mogło kojarzyć mu się odrobinę nieprzyjemnie i pewnie było ostatnim, w jakim chciałby się teraz znaleźć.
Gestem dłoni wskazał młodzikowi jeden z ołtarzy i pchnął delikatnie do przodu. Gdy ten posłusznie usiadł na kamiennym blacie, szlachcic podszedł do niego, by zaraz niespiesznymi ruchami zacząć odpinać guziki jego koszuli. Zatrzymał się na chwilę, gdy drżąca, chłopięca dłoń złapała go na nadgarstek.
Spojrzał w jego wystraszone, błękitne oczy.
- Nie zrobię ci krzywdy – zapewnił, zsuwając odzienie z drobnych barków.
Grobową ciszę przerywał jedynie cichy dźwięk kropli spadających z góry.
Arkade położył się na brzuchu, chowając twarz w ramionach. Nawet nie chciał wiedzieć, co planował właściciel. Gorzej i tak być nie mogło.
Demon spojrzał na symbol zdobiący jego smukłe plecy, chwilę później gładząc go palcami w zamyśleniu. Pamiętał dzień nałożenia tej pieczęci jakby to było wczoraj. Po całym tym czasie wciąż miał w głowię jego rozpaczliwy krzyk. I jak niósł go nieprzytomnego do łóżka.
Nadeszła pora, by odgonić to przykre wspomnienie.
Przymknął powieki, szepcząc pod nosem krótką formułę zaklęcia, a symbol zaiskrzył jasnym blaskiem, wyrywając z ust niewolnika ciche sapnięcie. Makador czuł jak energia pod jego dłonią buzuje, starając się znaleźć ujście. Gdy chwilę później zabrał rękę, na łopatce młodzika widniały już nie dwie, a jedna pieczęć.
- Możesz wstać – rzekł, odsuwając się nieco, by spojrzeć na twarz chłopaka.
Nataniel leżał jeszcze chwilę, nie potrafiąc choćby poruszyć palcem. Czuł jak moc zaczyna przepływać beztrosko przez jego drżące z przejęcia ciało niczym nieskrępowana, zupełnie wolna i swobodna.
Jak to możliwe?
Odetchnął głęboko, napawając się tym cudownym uczuciem. Było tak wspaniale, przyjemnie... ale towarzysząca mu obawa wszystko niszczyła.  Podniósł się do siadu, zawieszając pytające spojrzenie na szlachcicu.
Czy to naprawdę się działo? Właściciel zdjął z niego pieczęć antymagiczną...?
- Nie rozumiem... – mruknął już zupełnie zagubiony.
Nie potrafił odeprzeć przykrego wrażenia, że to tylko piękny, ulotny sen, że za chwilę się obudzi w tej samej, pustej komnacie w smutnej rzeczywistości.
- A co tu do rozumienia? – zapytał demon, a na jego twarzy mimowolnie zawitał cień uśmiechu. – Obiecałem, że zdejmę pieczęć, jeśli zasłużysz – przypomniał. – A tak się składa, że jestem z ciebie dumny – oznajmił niedbale, jakby mówił o czymś zupełnie oczywistym.
Bo to, że był zadowolony z postępów młodzieńca było oczywiste. Przynajmniej dla niego.
- Dumny? – powtórzył niepewnie chłopak.
- Mhm... – zgodził się demon, łapiąc młodzika za podbródek i unosząc nieco. – Nawet bardzo.
Arkade pokręcił głową. Właśnie działo się to, czego najbardziej się obawiał. Znowu dawał się omotać, znowu chciał mu uwierzyć.
Po co to wszystko?
- Nie czułem tego ostatnio – szepnął, odsuwając się na tyle, na ile to było możliwe.
- Gdybyś czuł, wziąłbyś się w garść? – zapytał szlachcic – Czy dalej błagałbyś o pomoc?
Młodzik odwrócił wzrok, łapiąc gwałtowniejszy oddech. Słowa Demasse były tak bezlitośnie prawdziwe, że wzdłuż kręgosłupa przebiegł mu dreszcz.
Twarz Makadora spoważniała już zupełnie.
- Natanielu... – rzekł, patrząc uważnie na niewolnika. - Zdajesz sobie sprawę, że będziesz miał znaczący wpływ na dalsze losy każdej, jednej istoty na tym świecie? Że od ciebie w dużej mierze zależy, czy za kilka lat Almagedor dalej będzie istniał? – zapytał. - Wiem, że ciężko jest wziąć na siebie taką odpowiedzialność. I, że być może, w tych okolicznościach wolałbyś być tylko moją zabawką do łóżka... Ale nie jesteś. I już nie będziesz.
Musiał uświadomić mu bolesną prawdę. Chronił go przed tym tak długo jak mógł...
- Im prędzej weźmiesz się w garść, tym mniej będzie bolało - demon spojrzał prosto w niebieskie oczy młodzieńca, upewniając się, że ten rozumie jego słowa.
Błyskała w nich wyraźna obawa i niepokój, ale z pewną ulgą przyjął, że nie były już tak puste i przygnębione jak jeszcze parę chwil temu.
- Chcę, żebyś był gotowy - wyjaśnił, gładząc ciepły policzek chłopaka, zaraz zjeżdżając palcem na drżące z przejęcia wargi.
Nie rozumiał tej jego cholernej, komplikującej wszystko wrażliwości.
I nie był pewien, czy kiedykolwiek zrozumie. Ale nie chciał go skrzywdzić.



Gabriel leżał na niewygodnym łóżku w dobrze znanej mu, obrzydliwie urządzonej klitce, wtulając twarz w poduszkę. Już nawet nie próbował się podnosić. Drzwi były zamknięte.
I ani groźby, ani krzyki, ani nawet rozwiązania siłowe nie pomogły ich otworzyć.
Uwięzili go tutaj jak zwierzę. Nic nie mogło oddać tego jak podle się teraz czuł, zdradzony, zniewolony, pozbawiony możliwości wyboru. Nie chciał tutaj być.
Na wspomnienie tego, jak niemal ciągnięto go tutaj siłą, przykrył się mocniej kołdrą, zupełnie jakby próbował zasłonić się przez wszelkim spojrzeniem. Mimo że w komnacie był zupełnie sam.
Teraz już wiedział, że dzień, w którym tu trafił, był najbardziej pechowym w jego życiu. A Karo nie zaoferował mu pomocy, a zwykłą męczarnię.
Dlaczego był tak głupi i naiwny? Jak mógł uwierzyć telepacie?
Gorzkie rozmyślania Reavmora przerwał stukot butów za drzwiami. Uniósł się gwałtownie na łokciu, gdy w pokoju rozległ się szczęk otwieranego zamka.
Może jednak go wypuszczą?
Chłopak zmarszczył odrobinę brwi, gdy za drzwi wyłoniła się męska sylwetka. Zupełnie obca. Westchnął ciężko, mierząc przybysza nieprzychylnym spojrzeniem.
- Nie przyjmuję klientów – zastrzegł od razu.
Ale mężczyzna nie wydawał się szczególnie przejęty tym wyznaniem. Deski pod jego stopami skrzypiały złowróżbnie, gdy niespiesznie pochodził do łóżka, przyprawiając harpię o szybsze bicie serca.
W złotych oczach młodzieńca błysnęło coś na kształt strachu, a kiedy usłyszał dźwięk odpinanej sprzączki od paska, zatrząsnął się mimowolnie.
Co to miało znaczyć? Przecież wyraził się jasno.
- Wyjdź! – krzyknął z mieszanką złości i obawy w głosie.
Skórzany pas dalej złowieszczo wisiał w dłoni nieproszonego gościa, kiedy ten nachylił się nad nim niemal niebezpiecznie.
Gabriel nie zdążył nawet spróbować ucieczki, kiedy silne ramiona przycisnęły go do łóżka, a dłonie bezceremonialnie zdarły mu bieliznę z pośladków. 
Resztkami sił starał się wyszarpnąć i mimowolnie pisnął przerażony, czując sztywną męskość na udzie.
Chciał krzyczeć, ale zaraz do ust wkradły mu się palce mężczyzny. Nie myśląc wiele, zacisnął na nich zęby, wyrywając z jego gardła jęk bólu. Wykorzystując okazję, szybko zerwał się na nogi.
Nie przeszedł ani kroku, kiedy pociągnięty za włosy na powrót wylądował na pościeli. A potem usłyszał świst w powietrzu, zwiastujący lawinę siarczystych uderzeń.
Jeszcze chwilę stawiał opór, jęcząc błagalnie, gdy tamten go bił. I jeszcze później, kiedy boleśnie wdzierał się w jego wnętrze.
Aż w końcu tylko rozpaczliwie zaciskał drżące dłonie na pościeli, kwiląc cicho w poduszkę.
Dlaczego? Czym sobie na to zasłużył?



Dochodził wieczór, a na ulicach Górnego Miasta, pod domem rozkoszy, zaczęło gromadzić się całkiem pokaźne grono potencjalnej klienteli.
Kastijan obserwował wszystko z okna gabinetu Karo, czekając aż ten łaskawie wystawi nos zza papierów i na niego spojrzy. Dawno go nie wzywał i chłopak zaczynał się niepokoić.
Telepata z westchnieniem odłożył księgi na bok, przecierając palcami ciężkie powieki, a potem wstał i podszedł do młodzieńca. Obrzucił go nieco podejrzliwym spojrzeniem.
- Powiem to tylko raz... – zaczął, gdy dzieląca ich twarze odległość stała się dziwnie przytłaczająca.- Nie chciałbym więcej usłyszeć, że jesteś wplątany w serwowanie trucizny – szepnął mu do ucha głosem, w którym dało się wyczuć nutkę groźby.
Usta chłopaka zadrżały delikatnie, gdy ten przełknął nerwowo ślinę.
Czyli Sylvio wiedział...
Chwilę tylko stał, zastanawiając się, co powiedzieć i czy w ogóle się odzywać.
Jakim cudem? Przecież był ostrożny...
Mężczyzna spoglądał jeszcze przez moment na chłopaka, by zaraz wskazać mu wyjście i zasiąść z powrotem za biurkiem.
Kastijan w milczeniu kiwnął głową i czmychnął pospiesznie do drzwi. A gdy te się za nim zamknęły, odetchnął ciężko, opierając się o ścianę. 
Serce biło mu jak oszalałe.
Z pewnym wahaniem ruszył przed siebie na drżących nogach. Chyba powinien wziąć zimny prysznic... Wspinał się pospiesznie po stopniach, starając się z grubsza uspokoić.
I wtedy coś niespodziewanie zwróciło jego uwagę. 
Czy mu się zdawało, czy właśnie usłyszał czyjś stłumiony krzyk?
Zmarszczył odrobinę brwi, przystając w miejscu i rozglądając się dookoła.
Wyraźnie słyszał jakieś hałasy dochodzące z komnaty obok. I znajomy mu głos. Zazwyczaj beztroski i przesycony kpiną, teraz był złamany i rozpaczliwy.
To Reavmor tak płakał...?
Kastijan pokręcił głową. 
To nie była jego sprawa i nie powinno go to interesować.
Przecież go nie znosił.
Gabriel zasłużył na najgorsze, próbując wybić się jego kosztem. Powinien dziękować losowi, że jeszcze żył.
Młodzieniec z lekkim wahaniem ruszył dalej, jednak łkania harpii wciąż dźwięczały mu w głowie...

9 komentarzy:

  1. Biedny Nathaniel, ale harpi też mi zal choć trochę zasłużył na to. Mam nadzieję, że mój ulubiony wamp w końcu go znajdzie i coś z tym rozrabiaką zrobi:-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    wspaniały rozdział, och Gabrielu... nie było jednak tak pięknie jak chciałeś... jest mi go trochę żal, ale jednak ma to na co zasłużył... mam nadzieję, że niedługo Cyjan go odnajdzie... no i sam Nathaniel, ale widać że Damanse troszczy się zaczyna też zmieniać nastawienie w stosunku do niego...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Agnieszka

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    kochana życzę Tobie wszystkiego najlepszego w Nowym Roku i mnóstwa weny, chęci i czasu...
    i już nie mogę doczekać się nowego rozdziału...
    Pozdrawiam serdecznie Agnieszka

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej,
    kochana ja tak z pytaniem co tam u Ciebie słychać? zaglądam tutaj co kilka dni w nadziei na rozdział...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Agnieszka

    OdpowiedzUsuń
  5. Niezłe opowiadanie,Będzie ciąg dalszy? Niezmiernie interesują mnie dalsze losy bohaterów i czy ktoś nie zapomniał o trzęsieniach ziemi i całej tej sytuacji ze zlodowaceniem. Mam takie nieodparte wrażenie, że ten watek spadł na drugi plan, a miał być szybko rozwiązany.

    OdpowiedzUsuń
  6. Dej rozdział :V

    OdpowiedzUsuń
  7. Hejka,
    wspaniały rozdział, och biedny Nathaniel ale Makador mięknie i troszczy się o niego... cudownie, że zdjął tą pieczęć, a Gabriel no cóż żal mi go, ale zasłużył na to...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.