poniedziałek, 15 października 2018

Rozdział 69


Widział ciemność. Nieprzenikniony mrok rozjaśniała jedynie para żółtych, gadzich oczu, nerwowo wodzących za nim jak za potencjalną ofiarą. Ten wzrok wydawał się zupełnie obcy, a przecież napotkał go już tak dawno. Ciężki, chrapliwy oddech omiatał całe jego drżące teraz ciało, a łuski połyskiwały na spinających się mięśniach.
Czy to naprawdę był on? Gotowy zerwać łańcuchy i odebrać mu życie jednym kłapnięciem zębów?
- Nie dam rady... – szepnął, omiatając smutnym spojrzeniem sylwetkę Amarytona.
Nie mógł patrzeć jak ukochane zwierzę się męczy, a nie potrafił mu pomóc. Wiedział, ile bólu będzie musiał mu sprawić nim zdoła złamać nałożoną mu pieczęć. O ile w ogóle mu się uda...
Demasse zza ołtarza uważnie obserwował chłopca. Póki co nie ingerował. Miał cichą nadzieję, że Arkade weźmie się w garść, mając na uwadze dobro jaszczura. Oparł się spokojnie o kamienny blat i tylko czekał.
- Im dłużej zwlekasz, tym dłużej on cierpi – przypomniał tylko krótko, tak dla lepszej motywacji.
Nataniel zerknął na demona błagalnie, po raz ostatni prosząc o jakąkolwiek pomoc z jego strony. Nie doczekawszy się żadnej reakcji, podszedł bliżej do gada. Widział, że ten za wszelką cenę stara się wydostać z uwięzi.
Z wahaniem przejechał dłonią po pieczęci na jego spiętej szyi i wziął głęboki oddech, denerwując się coraz bardziej. Czuł jak wargi zaczynają mu drżeć, a nogi odmawiają posłuszeństwa.
Musiał to zrobić.
Przymknął oczy, szepcząc formułę zaklęcia, a cienka nić jego energii zaczęła układać się w kształt symbolu pod nią, by zaraz wniknąć w szmaragdowe łuski. Chwilę później usłyszał zduszony ryk cierpienia, a ciało jaszczura spięło się mocno. Chłopak zacisnął powieki, a po zmarszczonym czole popłynęła kropelka potu.
Nie potrafił!
Zabrał gwałtownie rękę, oddychając chaotycznie, próbując powstrzymać cisnące mu się do oczu łzy. 
Już wiedział, że nie da rady!
Demon spoglądał na całą sytuację z niezadowoleniem. Arkade całkiem dobrze szło, a i tak przerwał. Szlachcic wiedział, że to będzie dla niego ciężka lekcja, nie tylko pieczętowania. Młodzik musiał nauczyć się panować nad swoimi emocjami i przezwyciężać słabości. W innym wypadku nie było szans, żeby sobie poradził.
Wstał niespiesznie i podszedł do chłopaka, chwytając go za rękę i przykładając na powrót do chłodnej skóry gada. Musiał mu chyba trochę pomóc.
- Jeszcze raz – rozkazał spokojnym tonem, nie pozwalając mu cofnąć dłoni.
Chłopak pokręcił głową. Był w zbyt dużych emocjach, żeby teraz to robić.
Demon uniósł brwi w wyczekującym geście, jednak widząc, że nieposłuszny niewolnik nie zamierza współpracować, odtrącił jego rękę i przyłożył własną do pieczęci. Zamierzał dać młodemu drobną nauczkę, a przy okazji zmotywować, żeby lepiej się garnął do zadania.
Wyszeptał kilka słów, a jaszczur zaczął wić się w spazmach przenikliwego bólu, dalej skrępowany więzami. 
Nataniel spojrzał błagalnie na właściciela.
Dlaczego mu to robił?
- Na twoje życzenie – rzekł chłodno demon, spoglądając prosto w przestraszone oczy młodzieńca. – Będzie cierpiał męki, dopóki nie odblokujesz pieczęci.
- Panie, proszę – zakwilił młodzik, łapiąc mężczyznę za rękaw koszuli. – Błagam, nie...
Szlachcic odepchnął go i kiwnął głową w stronę smoka. Nie miał zamiaru dłużej się z nim cackać.
- Radzę ci się pospieszyć – ostrzegł. – Nie wiem, czy długo tak wytrzyma.
Zdawał sobie sprawę, że dla Nataniela to musiała być presja wręcz nie do wytrzymania. Ale może akurat to pomoże mu się przełamać, skoro inne sposoby zawiodły? Czas miał pokazać, czy demon się nie mylił.
Póki co odszedł z powrotem do pobliskiego ołtarza, pozwalając zrozpaczonemu chłopcu samemu zmierzyć się z problemem i być może... coś zrozumieć. 
Nie miał zamiaru już kiwnąć przy tym choćby palcem.



Spoglądał zza tafli szkła na opustoszałe uliczki Górnego Miasta, starając się uspokoić oddech. Ten spokój i nocna cisza idealnie oddawały to, co kryło się teraz w jego myślach. Uchylił okno, a jego smukłe, nagie ciało zatrzęsło się mimowolnie w dreszczu zimna.
Gdyby tylko istniała taka rzecz, która potrafiłaby obudzić ogień w jego sercu i odgonić ten chłód. 
Odetchnął głęboko, zaciągając się mroźnym powietrzem.
Gdy poczuł ciepły oddech na swoim karku, przebiegł go kolejny dreszcz.
- Przeziębisz się – usłyszał niski, wampirzy szept.
Odwrócił się i spojrzał z dołu na męską, przystojną twarz. Na jej regularne, drapieżne rysy...
Ostre kły błyskały groźnie w blasku świec, ale on wiedział, że nie zrobią mu krzywdy. Jego przeznaczeniem było żyć długo. I cierpieć.
- Nawet nie wiesz, jak pięknie teraz wyglądasz – usłyszał znowu, a jego policzek pogładziły męskie palce.
Wiedział, że czułość tego gestu to tylko złudzenie. Że za kilka chwil nie będzie po niej śladu, gdy wampir już weźmie to, czego chciał i zamknie za sobą drzwi. A potem będzie już tylko pustka i chłód, wpadający przez otwarte okna.

Gabriel uchylił ciężkie powieki i skierował spojrzenie w sufit. Każdej nocy śnił o Venomie i budził się z myślą o nim, by rankiem wyrzucić go ze swojego serca i żyć przez resztę dnia jakby nigdy nic się nie stało.
Tak jak dzisiaj.
I jutro.
I najpewniej przez resztę życia...
Podniósł się na łokciach i zerknął na wiszący na ścianie zegar. Dochodziło południe, a to oznaczało, że najwyższa pora wziąć się w garść i zacząć być sobą. Uniósł leżący na etażerce dzwonek i pomachał nim leniwie. Wrota sypialni uchyliły się, a zza nich wyszła służka.
- Kawę poproszę – mruknął zaspany Reavmor. – Tylko lepszą od wczorajszej.
Wraz z resztkami sennej aury odchodziły bolesne wspomnienia. Dźwięk zatrzaskujących się za kobietą drzwi odgonił je aż do następnej nocy, kiedy to znowu będzie musiał się z nimi zmierzyć.
Póki co, miał jednak dużo do zrobienia...



Tafla czarnej kawy niczym lustro odbijała wpadające przez okna światło latarni. W drżącej z nerwów, kobiecej dłoni błysnęła niewielka buteleczka, by po chwili przechylić się nad filiżanką. Do napoju z pluskiem wpadł strumyk trucizny, a potem jeszcze kilka ostatnich, złocistych kropli.
W końcu zabrzmiał cichy stukot eleganckich pantofli, gdy służka na drżących nogach podążała z powrotem do komnaty harpii.
Ze skrzypnięciem uchyliła drzwi. A potem zostawiła filiżankę na stoliku tuż przy łóżku, tak jak prosił Gabriel.
I wyszła. Jak gdyby nigdy nic.



Arkade opadł na kolana, wtulając twarz w chłodne, szmaragdowe łuski. Teraz czuł już tylko ból, nic więcej. Całe cierpienie ukochanego smoka niszczyło go na nowo z każdą sekundą. Nie potrafił mu nawet pomóc! Tak strasznie chciał mu ulżyć, ale za każdym razem tylko pogarszał jego stan.
Dlaczego demon mu to robił? Dlaczego dręczył niewinne zwierzę?
Jeden gest jego dłoni, jedno słowo mogło zakończyć to wszystko. A on stał niewzruszony, jakby nic się dla niego nie liczyło! Nawet jego łzy...
A obiecał!
Obiecał, że go nie skrzywdzi! Że będzie przy nim, nie zostawi. Jak mógł go tak odtrącać?
- Panie – zakwilił młodzik, zaciskając opuchnięte powieki. – Błagam, już nie...
Nie miał już sił. Wszystko się skończyło. Gdyby mógł teraz po prostu zasnąć, przespać to wszystko i obudzić się w innym miejscu... Tylko tyle chciał.
Pod ścianą powiek ciągle widział ciało smoka, naprężone się w bolesnych spazmach. Czuł na skórze jego płytki oddech. Słyszał słabnące bicie serca.
- Błagam, przestań! – zawył rozpaczliwie, unosząc spojrzenie zapłakanych oczu na demona. -  On na to nie zasłużył! – wypłakał. - Ja na to nie zasłużyłem!
Demon pokręcił głową, kiedy chłopiec zakrztusił się łzami. Zaczynał się odrobinę niepokoić, ale nie mógł teraz odpuścić. Wstał z ołtarza i podszedł do niego. Ukucnął przy drżącym ciele.
Zawahał się chwilę, spojrzawszy w przepełnione rozpaczą oczy młodzika, a potem posłał mu chłodny uśmiech.
- Nie zasłużyłeś? – syknął jadowicie, chwytając go za jasne włosy. – Ty na cokolwiek zasługujesz? Może za rozkładanie przede mną nóg? – zakpił, podciągając go do góry i mierząc pogardliwym spojrzeniem. – Tylko tyle potrafisz.
Odchylił jego głowę do tyłu, zmuszając, by patrzył prosto na niego. Przyjrzał mu się krótko i z pewną dozą niezadowolenia stwierdził, że powyższe słowa niewystarczająco na niego podziałały.
Będzie musiał lepiej się postarać...
- No nie płacz już – zaśmiał mu się w twarz. – Jak padnie, to przestanie go boleć. Może mu pomogę?
Młodzik załkał tylko cicho, zamykając oczy, kiedy właściciel odwrócił go do siebie tyłem.
- Przestań – poprosił łamiącym się szeptem. - Nie zrobisz tak...
- Nie? – demon chwycił go mocniej i przyparł do karku gada, kontynuując psychiczne tortury. - A powstrzymasz mnie?
Uniósł jego koszulę i spojrzał na symbol pieczęci antymagicznej. Przyłożył do niego dłoń, szepcząc kilka słów. Musiał ją uaktywnić.
Miał zamiar doprowadzić do identycznej sytuacji, jaka miała miejsce przy spotkaniu Arkade z ojcem. Jeśli młodzikowi raz udało się ją złamać, to za drugim prawdopodobieństwo było jeszcze większe. Ale żeby ten pomysł miał szansę na powodzenie, musiał zranić go jeszcze mocniej.
- Twój ojciec musi przewracać się w grobie – zakpił. – Tak zmarnować cały swój dorobek magiczny. Dla takiej małej, nic niewartej dziwki...
Spojrzał na zrozpaczoną, chłopięcą twarz. W tym samym momencie zablokowana pieczęcią moc chłopaka zastygła. Czuł dokładnie promieniującą z jego umysłu mieszankę cierpienia, żalu. I nienawiści.
Bardzo dobrze.
Chyba był już gotowy...
- Nienawidzisz mnie? – mruknął Demasse, przypierając Nataniela wręcz boleśnie do smoczych łusek - Chcesz się zemścić? – wyszeptał, nachylając się nad drżącym ciałem. - Uwierz, że teraz mnie zaboli... – zapewnił.
Doskonale pamiętał ten ból, gdy chłopak złamał pieczęć po raz pierwszy. I był gotowy przeżyć go ponownie, byle tylko młodzikowi się udało. Złapał go za drżącą dłoń i przyłożył do pieczęci na karku jaszczura.
- No, dalej – pogonił go. - Chyba chcesz, żebym cierpiał?
Wierzył w niego.
- Zrób to! – krzyknął.
I wtedy to poczuł.
Ten obezwładniający ból, jakby miliony igieł, jedna za drugą, wbijały mu się w serce, a na płucach leżał ogromny ciężar, nie pozwalając zaczerpnąć oddechu. Całe jego wnętrze wręcz krzyczało od burzącej się w nim mocy, zmuszając, by opadł na kolana.
Długo wyczekiwane uczucie...



Odprężony po porannej kąpieli Gabriel wszedł do komnaty. Miał jeszcze chwilę czasu, by trochę o siebie zadbać i zaznać odrobiny przyjemności. Zerknął na kawę leżącą na etranżerce i przewrócił oczami.
Miała kłaść na toaletce!
Ze zirytowanym westchnieniem chwycił filiżankę i położył we właściwym miejscu. Musiał pomyśleć o bardziej kompetentnej służbie, ale to potem.
Karo chyba by się wściekł, gdyby teraz zaczął grymasić...
Uchylił szufladę i rozsiadł się wygodnie na miękkim siedzisku. Musiał się przygotować, póki nikt nie zdążył go zobaczyć.
Jego myśli lawirowały beztrosko pomiędzy dzisiejszymi obowiązkami, wspomnieniami ostatnich dni a Sylviem, kiedy smukłe dłonie przeszukiwały zbiór perfum.
Upił niewielki łyk ciemnego napoju, kładąc na biurku szklany flakonik z pięknie pachnącą zawartością. Zerknął w lustro, a potem wziął w rękę puchaty pędzel i omiótł twarz pudrem.
Następny łyk.
I Kolejny.
Jego dłoń zadrżała lekko, a skuwka pędzla ze stukotem uderzyła w drewniany blat.
Młodzik spojrzał w lustro i zmrużył powieki. 
Jego odbicie falowało, potem jakby ciemniejąc i jaśniejąc na przemian, dwojąc się niekontrolowanie. Zasłonił oczy dłonią, nie do końca wiedząc, co się działo.
Czuł jak ogarnia go błoga senność i gdy już próbował się podnieść, zachwiał się i opadł na kolana.
Nie zdążył pomyśleć o zawołaniu pomocy, kiedy jego czarne loki rozsypały się na posadzce, a ciało rozluźniło zupełnie. Po krótkiej chwili widział już tylko bezkresną ciemność.



Wampir jak oczarowany spoglądał na pogrążoną we śnie, chłopięcą twarz. Noc była chyba jedyną porą, kiedy mógł zobaczyć młodzieńca tak spokojnego, beztrosko przechadzającego się po sennych krainach.
Często przychodził do tej komnaty, jedynie po to, by w ciszy podziwiać jego piękno, wdychać cudowny zapach czarnych loków.
Nachylił się nad chłopakiem, składając delikatny pocałunek na jego wargach, a potem się odsunął. Światło latarni wpadające przed okno odbiło się w złotych tęczówkach.
- Ktoś tu się obudził? – zamruczał mężczyzna prosto do ucha harpii.
Nie potrafił się powstrzymać, by nie przejechać ustami po jej rozgrzanej szyi. Słyszał spokojne bicie jej rozleniwionego po śnie serca. Bezwiednie przejechał jednym z kłów zaraz koło tętnicy. Tak bardzo chciałby go teraz posmakować.
Tak bardzo...

Podniósł się gwałtownie na łokciu, łapiąc niespokojny oddech. Czuł jak serce łopotało mu w piersi, a gardło zaciskało się z nerwów. Dławiła go jakaś koszmarna obawa...
Wstał pospiesznie, narzucając na siebie aksamitny szlafrok i podszedł do okna.
Rozwiany delikatnym wiatrem pył mienił się w świetle latarni, leniwie opadając na ulicę. Powoli, drobinka za drobinką, jak w odliczającej czas klepsydrze.
Gdyby mógł wrócić do tego wspomnienia, zacząć wszystko od nowa i nigdy nie popełnić tego potwornego błędu...
A jeśli Gabrielowi coś się stało?
Venom poczuł jak ta myśl wydziera mu powietrze z płuc.
A co jeśli...
Jeśli już nigdy nie dostanie szansy, by wszystko naprawić?



Demon smętnym wzrokiem spoglądał na wtulonego w szyję jaszczura Arkade, dalej siedząc na zimnej posadzce. Więzy już dawno puściły, smok był wolny. 
Demasse obserwował jak ten czule ociera łbem o drżącego z przejęcia młodzika, jakby starając się podnieść go na duchu.
Smoki były najwierniejszymi towarzyszami niedoli. I dobrze o tym wiedział...
Podniósł się na chwiejnych nogach i zbliżył się do chłopaka. Zignorował ostrzegawczy warkot uchodzący z zębatej paszczy Amarytona i ukucnął przy niewolniku. Musnął delikatnie kosmyk białych włosów.
Uniósł nieco brwi, kiedy Nataniel odchylił głowę, unikając jego dotyku.
Miał mu za złe tamte słowa?
Łagodnym ruchem chwycił młodzika za podbródek, by ten spojrzał mu w oczy. Nie wiedzieć, czemu, na widok żalu w niebieskich tęczówkach, poczuł coś na kształt ukłucia w sercu.
Zdusił w sobie to uczucie tak szybko jak się pojawiło.
- Dlaczego? – usłyszał smętny głos młodzika.
Sam chciałby znać odpowiedź na to pytanie...
- Widzisz, Natanielu... – mruknął beznamiętnym tonem, gładząc policzek chłopaka. – Żeby posiąść wielką moc, trzeba znieść wielkie cierpienie – wyszeptał, spoglądając prosto w te łagodne, niebieskie tęczówki.
Potem wstał powoli z cichym syknięciem. Złamana pieczęć solidnie dawała mu się we znaki.
- Miej to na uwadze, jeśli chcesz być silny – dodał jeszcze na odchodne.
Wiedział, że oto nieuchronnie mijały ostatnie chwile beztroski tego młodzieńca. I że ten niebawem będzie musiał wkroczyć na trudną, wyboistą ścieżkę.
Niech chłopak nacieszy się smokiem, niech odpocznie i odzyska siły. Niech przez chwilę poczuje się bezpiecznie i beztrosko jak kiedyś, i choć na moment zapomni o świecie dookoła.
Niech się przygotuje...
Bo dopiero teraz miała zacząć się prawdziwa walka.



Pierwszym, co poczuł, gdy świadomość zaczęła do niego wracać, był tępy ból w okolicach skroni. Zupełnie jakby ktoś, kto wyjątkowo go nie lubił, postanowił godzinami tłuc jego głową w ścianę.
Następny był dyskomfort w żołądku. Dosłownie czuł, jak jego zawartość podchodzi do góry, najwyraźniej chcąc wydostać się na powierzchnię.
W ustach miał nieprzyjemny słonawy posmak, a jego ślinianki pracowały zdecydowanie zbyt prężnie.
Leżał tak już od ponad godziny, nie potrafiąc się ruszyć choćby po to, żeby ułożyć się wygodniej. Zupełnie sam. Tak słaby i zmęczony jak nigdy do tej pory. Nawet Karo widocznie niezbyt się spieszył z odwiedzinami.
Cóż mogło być ważniejszego niż jego zdrowie?!
Jak przez mgłę pamiętał ostatnie chwilę zanim stracił przytomność. Powiedziano mu, że znalazła go służąca i zawołała pomoc. Medyk twierdził, że coś musiało mu zaszkodzić, ale on znał prawdę. 
Nie był głupi.
Ktokolwiek doprowadził go do tego stanu, ktokolwiek miał czelność... zapłaci. I Reavmor nawet miał podejrzenie, kto to mógł być...
Już widział go oczami wyobraźni. Patrzył jak skamle żałośnie o litość, kiedy przyparty do ściany usilnie próbuje złapać ostatni oddech. Bezskutecznie.
Z błogich rozmyślań wyrwało go skrzypnięcie otwieranych drzwi.
Mechanicznie uniósł wzrok i westchnął zirytowany, kiedy jego oczom ukazała się znajoma sylwetka pracodawcy. Wreszcie raczył go zaszczycić swoją obecnością? Niesłychane!
- Gabrysiu... – rzekł Karo, podchodząc do łóżka, gdzie leżał chłopak. – Tak mi przykro... Jak się czujesz, kochanie?
Wnioskując po zaaferowanym spojrzeniu i zatroskanym wyrazie twarzy, młodzik byłby gotowy uwierzyć, że telepata się martwił. Gdyby tylko nie spóźnił się o całą godzinę!
- Bywało lepiej – mruknął Gabriel, posyłając sutenerowi dość nieprzyjemne spojrzenie. – Co to za służba? Kto tu pilnuje porządku? – pytał, a jego ton z każdym słowem stawał się coraz ostrzejszy. - Co to ma znaczyć, że ja, niby pod twoją opieką, muszę się martwić o własne życie? – wysyczał, zaciskając palce na miękkiej pościeli. – Umarłbym, a ty byś nawet o tym nie wiedział!
- Gabrielu, nie denerwuj się – uspokoił go Karo. – Jeszcze sobie zaszkodzisz.
Młodzik odwrócił wzrok. 
Nigdzie już nie można się było poczuć bezpiecznie. To był szczyt wszystkiego, żeby musiał uważać na każdym kroku, by przypadkiem znowu nie otrzeć się o śmierć. Obiecano mu co innego!
Po chłopięcej twarzy przemknął cień rozgoryczenia.
U Venoma nigdy nie musiałby się obawiać. Niezależnie od wszystkiego wiedział, że wampir nie pozwoliłby, żeby stała mu się krzywda. Teraz nawet ta eskorta, której tak nie znosił... wydawała mu się jedynie przejawem troski.
Co prawda troski o zabawkę do łóżka, ale jednak...
- Powinieneś go wyrzucić – szepnął cicho po chwili, dalej nie patrząc na pracodawcę.
Nie chciał już nigdy więcej widzieć tej podłej istoty na oczy. Niech nawet zachowa swój nędzny żywot, byleby z dala od niego.
- Kogo? – zapytał sutener, odrobinę zdezorientowany.
Czyżby Gabriel jeszcze nie doszedł do siebie?
- Kastijana.
Karo uniósł brwi.
- Ponieważ?
- Próbował mnie otruć – odparł Reavmor, jakby to było zupełnie oczywiste.
Telepata przez chwilę wpatrywał się w harpię w osłupieniu. A potem uśmiechnął się z politowaniem.
- Gabriel, nie doszukuj się spisków. Po prostu się strułeś. – rzekł w końcu, głaskając młodzika po miękkich lokach. - Dlaczego Kastijan miałby to zrobić?
Gabriel zmarszczył brwi. Czy naprawdę tylko on miał na tyle rozumu, żeby się domyślić?
- Był zazdrosny, że wolisz mnie – wyjaśnił.
Telepata patrzył na młodzika odrobinę zaskoczony, a potem po prostu zaśmiał się cicho. W jego oczach pobłyskiwała kpina.
- Gabrielu, chyba muszę zobrazować ci twoją sytuację – mruknął, gładząc go w pozornie czułym geście po policzku. – Kastijan nie ma żadnych powodów, żeby być o ciebie zazdrosny.
Brwi harpi zbiegły się delikatnie, kiedy posłała telepacie pytające spojrzenie.
- Widzisz, Kastijana mam na wyłączność. A ty jesteś tylko jedną z moich prostytutek – wyjaśnił, nie siląc się na dyplomację. – Utalentowaną... i muszę przyznać, że miło się korzysta z twoich wdzięków, ale to wszystko – wzruszył ramionami, dalej uśmiechając się bezczelnie. -  Chyba nie myślałeś, że możesz się z nim porównywać?
Gabriel poczuł jak oblewa go fala gorąca.
Jak to możliwe?
Jak mógł się tak pomylić?
- Ty... – zamilkł, kiedy słowa stanęły mu w zaciśniętym z nerwów gardle.
Karo przez cały ten czas po prostu się nim bawił?
- Wyjdź – syknął po chwili, zaciskając drżące dłonie na posłaniu. – Wynoś się! – warknął, spoglądając nienawistnym wzrokiem prosto w kpiące oczy telepaty. – Już nigdy mnie nie dotkniesz...
Sutener pokręcił głową, wstając na nogi i niespiesznie podchodząc do wyjścia. Obejrzał się jeszcze przez ramię na młodzieńca.
- Oj dotknę, dotknę – zamruczał. - Jeśli tylko zechcę...
A potem drzwi zamknęły się za nim z cichym trzaskiem.

3 komentarze:

  1. No po prostu mnie trochę zatkało. Nie dość że mój ulubiony demon przegina i Nat kiedyś się an nim zemści, choć pewnie zrobi to niechcący, to sprawa Gabriela bardzo mnie zasmuciła. Mam nadzieję, że krwiopijca ruszy swój tyłek i go znajdzie. Cudny rozdział:-) Dziekuję.

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam,
    kochana autorko zacznę tak bardzo cieszę się z Twojego powrotu tutaj, opowiadanie wywarło na mnie niesamowite wrażenie, naprawdę fantastycznie mi się je czytało, choć czasami to właśnie żal mi było Arkade... pojawiłam się gdzieś 15/16 rok nawet nie pamiętam teraz kiedy tak dokładnie, wiem, ze jak zaczęłam czytać to po prostu, nie wiedziałam kiedy przestać.. i nie komentowałam rozdziału za rozdziałem, ale chciałam dać taki ogólny, cóż wtedy mi się nie powiodło, bo nie było opcji „anonimowego czytelnika” dostępnej, jak i jako „konto google” nie mogłam napisać, bo wyświetliło mi się, ze tylko za zaproszeniem, czy jak to nazwać, a cóż gdzieś widziałam jak się z Tobą skontaktować, ale jak przyszło mi do tego to już nie mogłam znaleźć, więc tak odpuściłam próbę kontaktu, ale tak średnio co dwa, trzy miesiące zaglądałam w nadziei, a nóż, widelec ;] i tak, jest rozdział, a nawet trzy nowe... zabieram się teraz za czytanie...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Agnieszka

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    wspaniały rozdział, uuu udało się Nathanielowi (bardzo mnie to cieszy), ale naprawę te słowa Demansse były okrutne... choć z drugiej strony to rozumiem chciał go sprowokować, zezłościć to jednak... ale widać, że martwił się też... ojć Gabrielu no cóż nie układa się tak jakbyś chciał? to było do przewidzenia...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.