czwartek, 17 czerwca 2021

Rozdział 76

 

Wczesnym rankiem Venom niechętnie rozkleił powieki. Wiedział, że musi wstać i iść do gabinetu, bo przez ostatnie okoliczności tonął w zaległych papierach... Ale nie potrafił tak po prostu opuścić harpii, która tak słodko tuliła się do jego ramienia, najwyraźniej zupełnie tego faktu nieświadoma. Jego spojrzenie mimowolnie prześlizgnęło się po sylwetce leżącego obok chłopaka. Gabriel jeszcze spał, policzki miał zarumienione, a wyraz twarzy beztroski jak nigdy na jawie. Venom niczym w transie obserwował jak wargi młodzieńca rozchylają się w rytm jego miarowych oddechów.

Był przepiękny.

I znowu tuż obok niego, na wyciągnięcie ręki...

Czasami zdawało mu się, że to jedynie sen i obawiał się ruszyć, żeby obrazu przed jego oczami nie rozwiała rzeczywistość, lecz gdy wyciągnął dłoń, by pogładzić loki młodzieńca, z ulgą uświadomił sobie, że nie były jedynie wytworem jego zmęczonego umysłu. Całe szczęście.

- Jak się spało? - wymruczał, widząc jak wachlarze rzęs harpii zatrzepotały.

Gabriel zmarszczył brwi, gdy zza sennej zasłony dotarł do niego szum czyjegoś głosu. Pod głową czuł rozkoszne ciepło nagiego torsu. Westchnął zadowolony, kiedy męska dłoń pogładziła go po grzbiecie. Było mu tak dobrze, że wcale nie chciał się jeszcze budzić.

Ta miła atmosfera była wręcz niepokojąca...

Nagle poczuł ukłucie podejrzliwości.

Rozkleił powieki, unosząc nieprzytomne spojrzenie na krwiopijcę. W jego oczach błysnęło zdziwienie, a zaraz potem coś na kształt oburzenia. Odsunął się trochę od wampira i wtulił twarz w poduszkę, prychając na niego z irytacją.

- Byłoby wygodniej, gdybyś trzymał się swojej połowy łóżka – odburknął.

Cyjan pokręcił głową.

- Sam do mnie przylgnąłeś, nie miałem serca ci odmawiać – uśmiechnął się pokrętnie. - Zresztą to moja sypialnia, kochany, a więc i obydwie połowy są moje – droczył się.

Reavmor przekręcił oczami w irytacji, ale nic nie odpowiedział. Czuł nawet coś na kształt ulgi po ostatniej rozmowie, na sercu zrobiło mu się jakby trochę lżej. Uznał, że postara się więcej nie prowokować kłótni, o ile oczywiście nie będzie do tego zmuszony.

Mimo wszystko dalej czuł, jakby między nim a krwiopijcą ktoś postawił ścianę, cienką niczym bibuła, przez którą mógł go usłyszeć, zobaczyć, lecz nie pozwalała mu się jakkolwiek zbliżyć.

Kiedyś było beznadziejnie, ale ich relacja zdawała mu się przynajmniej naturalna i niewymuszona.

A dzisiaj?

- Nie martw się, dam ci od siebie odpocząć - kontynuował wampir, nie doczekawszy się odpowiedzi ze strony młodzieńca. - Dzisiejszy wieczór masz tylko dla siebie.

Gabriel zmarszczył brwi. Nie, żeby nie był miło zaskoczony, ale...

- Wychodzisz? - zapytał.

A już myślał, że nie doczeka tego dnia.

Czy to znaczyło, że wszystko wracało powoli do normy? On też już powinien się otrząsnąć i zacząć żyć jak przedtem? Cyjan będzie znikał na całe dnie, a on? Pobyt u Karo nieco zmienił jego przyzwyczajenia, chłopak w zasadzie zapomniał, czym się tutaj zajmował, oczywiście poza plotkowaniem ze zjawami i trwonieniem majątku wampira. Miał tak funkcjonować do końca swoich dni?

Wcześniej nie wybiegał myślami w daleką przeszłość, bo i był pewien, że dom Venoma to jedynie jeden z licznych przystanków na jego drodze. Ale teraz wyglądało na to, że miał tu zostać.

Co on ze sobą zrobi?

- Tak, bal u króla... - wyjaśnił mężczyzna, unosząc się na łokciu. - Muszę tam być – dodał jakby na usprawiedliwienie.

Reavmor wpatrzył się w wampira nieodgadnionym wzrokiem.

- Usiłujesz mi wmówić, że to tylko przykry obowiązek? - parsknął, pamiętając, że krwiopijca wszelkimi przyjęciami nigdy nie gardził. - Rozumiem, że nie jestem tam mile widziany, skoro nawet nie zapytałeś, czy chcę iść? - w jego głosie zabrzmiała nieskrywana nutka urazy.

Nie, żeby chciał, ale nie podobało mu się, że szlachcic w ogóle nie zapytał go o zdanie. Przecież był jego towarzyszem, prawda? Chyba miał coś do powiedzenia w tej kwestii?

- Odniosłem wrażenie, że nie podoba ci się pomysł opuszczania zamku – odparł Venom, spoglądając z pewnym zdziwieniem na harpię. - Jeżeli chcesz mi towarzyszyć, to nie widzę przeszkód – mówił, choć jego ton nie brzmiał szczególnie przekonująco. - Ale musisz wiedzieć, że być może... - zawahał się. - Być może będzie tam Karo – dodał ostrożnie, myśląc, czy nie urazi tym chłopaka.

Gabriel na moment zastygł w bezruchu, czując jak policzki oblewa mu fala gorąca. Jego palce, zaciśnięte na narzucie, zadrżały zauważalnie.

Odetchnął głębiej, starając się przegonić nachalne wspomnienia.

Dlaczego trząsł się z nerwów na myśl o tym żałosnym, podstępnym wężu? Przecież telepata już przegrał, nie mógł mu w niczym zagrozić, a jednak... Młodzik nie potrafił odgonić obawy przed tym, co by poczuł, gdyby przyszło mu spojrzeć w jego oczy, stając z nim twarzą w twarz.

Ktoś taki miał go złamać?

Doświadczył w życiu wielu krzywd. Nim trafił w niewolę, jego życie momentami zdawało się być jedynie pasmem niekończących się koszmarów. I radził sobie.

To pobyt u Venoma tak go zmiękczył, że teraz uginał kolana pod byle policzkiem? On się tak nie zachowywał, nie uciekał, nie korzył się przed nikim...

I teraz też z pewnością tego nie zrobi.

Jeśli miał stanąć kiedyś na nogi, teraz nadarzyła się pierwsza okazja, by przełamać bariery. Nie da temu podstępnemu wężowi satysfakcji, nie pozwoli zniszczyć sobie życia dla jego kaprysu.

Koniec.

- Chcę iść – oznajmił chłodnym tonem, patrząc na Cyjana.

Venom przez dłuższą chwilę przyglądał się młodzieńcowi bez słowa.

Chłopak chyba nie mówił poważnie?

Nie podobała mu się wizja Gabriela i Karo w jednym miejscu. Nie sądził też, by to było dla Reavmora dobre. Ten dopiero co zaczął wracać do względnej równowagi. A jeśli zbyt go to przytłoczy, pogorszy jego stan?

- Nie musisz nikomu nic udowadniać, Gabriel – powiedział zupełnie poważnie, zamykając w swojej dłoni drobną rękę harpii.

Reavmor pokręcił głową. Wampir znał go już chyba na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że nie odpuści.

- W co ja się ubiorę? - zapytał, jakby nie słyszał słów wampira.

W konsternacji podszedł do szafy i zręcznymi ruchami zaczął przekopywać się przez warstwy materiałów, już na dobre wybudzając się z sennego znużenia. Szafa w prawdzie należała do szlachica, ale był przekonany, że zachowały się tam jakieś jego rzeczy, w końcu nie jeden raz się tutaj przebierał.

Niestety rozczarował się.

Z westchnieniem irytacji ruszył do swojej komnaty, nie obdarzając mężczyzny spojrzeniem.

Ten pokręcił głową i wygrzebał się z pościeli, by pójść za nim. Naprawdę nie sądził, że młodzik się na to zdecyduje. Było jeszcze za wcześnie, zresztą sam nie wiedział, czy zdoła utrzymać nerwy na wodzy, mając świadomość, że jego towarzysz i Karo przebywają w jednej sali.

Co ten chłopak znowu wyprawiał?

- Dobrze się nad tym zastanów – ostrzegł, stając w drzwiach pokoju młodzieńca i opierając się o framugę.

- Już się zastanowiłem – odparła harpia, krytycznym okiem przyglądając się parze czarnych, koronkowych majtek. - Może to? - spytał, odwracając się do Cyjana i prezentując swoje znalezisko.

Musiał wyglądać tak jak zwykle, w innym wypadku ktoś mógłby pomyśleć, że coś jest nie tak. A on przecież miał się wspaniale, prawda? Nigdy nie żyło mu się lepiej – w takim wrażeniu zależało utrzymywać otoczenie.

- Musiałbym się przyjrzeć na tobie. - wampir uśmiechnął się przekornie. - A na wierzch?

Gabriel przekręcił oczami.

- To jest na wierzch – odparł, jakby była to najbardziej naturalna rzecz pod słońcem.

Cyjan westchnął ciężko. Podszedł do młodzieńca i nachylił się nad nim. Machnięciem dłoni przegonił wścibskie zjawy, zaglądające zza ściany.

Wyglądało na to, że czekał go bardzo długi dzień...

- To jest formalne spotkanie. A nawet, gdyby było inaczej, to towarzyszowi szlachcica po prostu nie wypada tak wyjść – szepnął mu do ucha, mając nadzieję, że ten zrozumie i nie będzie protestował, a przynajmniej niezbyt długo. - Naprawdę chcesz się tam męczyć? Po co ci to?

Reavmor postał mężczyźnie ostrzegawcze spojrzenie. Jeśli chciał uniknąć kolejnej kłótni, powinien się wycofać jak najszybciej.

- To teraz nawet nie mogę chodzić w czym chcę? - syknął.

- Oczywiście, że możesz, ale w zamku. Pod moim czujnym okiem – kły wampira błysnęły, gdy jego wargi rozciągnęły się w uśmiechu. - I z dala od gapiów.

- Nie przypominam sobie, żebyśmy to ustalali. Może zaraz mi powiesz, że chcesz mnie na wyłączność? - prychnęła harpia, mierząc Cyjana nieprzychylnym spojrzeniem.

- Owszem, chcę – przyznał szlachcic, łapiąc młodzieńca za podbródek i patrząc mu głęboko w zaskoczone oczy.

Harpia uchyliła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale żadne słowo nie zdołało opuścić jej zaciśniętego z zaskoczenia gardła.

Jak to?

Jak Venom w ogóle sobie to wyobrażał? Teraz miał robić wszystko tak jak on chciał? A gdzie tu miejsce na jego potrzeby?

Odepchnął jego dłoń i rzucił mu oburzone spojrzenie.

- Nie zgadzam się – zaprotestował. - Nie jestem jakąś zabawką, albo towarem na półce, żebyś mnie sobie przywłaszczył – zastrzegł.

Nie, żeby miał szczególną ochotę na przelotne romanse, bo ostatnie przygody skutecznie zniechęciły go do bliższych kontaktów z kimkolwiek. Ale jak wampir śmiał mu czegokolwiek zabraniać? Za kogo on się uważał? Chyba zapominał, że to jedynie dobra wola harpii, że jeszcze nie padł z głodu.

- Oczywiście, że nie jesteś - przyznał Cyjan, posyłając najwyraźniej rozeźlonemu młodzikowi ciepłe spojrzenie. - Jesteś moim pięknym wybrankiem. I nie chcę, żeby ktoś mi cię ukradł – wytłumaczył, z satysfakcją patrząc jak rumieniec rozlewa się po nosie i policzkach towarzysza.

Nie miał tylko pewności, czy to z przejęcia, czy też rosnącej złości.

- Już się nie złość, w zamian mogę ci obiecać, że nikogo tu więcej nie sprowadzę – zapewnił, mając nadzieję, że taka perspektywa trochę uspokoi młodzieńca.

Gabriel pokręcił głową. Coraz bardziej przestawało mu się to podobać. Mężczyzna mógł sobie narzucać zasady do woli, ale to, czy chłopak się do nich zastosuje, czy też nie, leżało wyłącznie w jego woli.

- Mówisz jakbyś sądził, że mnie to jakkolwiek obchodzi – odburknął. - Rozczaruję cię, ale myśl, że mógłbyś kogoś pieprzyć po kątach nie spędza mi snu z powiek. Nie jestem zazdrosny.

Wampir parsknął śmiechem. Może faktycznie nie powinien tak drażnić harpii, która jeszcze nie doszła do siebie po ostatnich zdarzeniach, ale lepiej takie sprawy wyjaśnić sobie na początku, by potem nie było nieporozumień. Na takie wieści nigdy nie było dobrego momentu. Był pewien, że młodzik niebawem to przetrawi.

- Oj, jesteś, skarbie – podroczył się jeszcze przez chwilę, gładząc czarne loki. - Mam kilka spraw do załatwienia przed wieczorem. A ty w tym czasie znajdź coś, co pozostawia pole dla wyobraźni. Chyba że wolisz zostać w domu… – dodał i pocałował łagodnie jego skroń nim podszedł do drzwi.

Reavmor z niewyraźną miną obserwował jak skraj płaszcza mężczyzny znika za drewnianym skrzydłem, nie potrafiąc wydusić ani słowa.

Bezczelny krwiopijca.

Jeśli myślał, że on pokornie zgodzi się na te warunki, to grubo się mylił. Dłuższy post chyba odebrał mu rozum, ale harpia miała zamiar prędko mu go przywrócić.




Sylvio ze skrzypnięciem uchylił drzwi do niewielkiej, ciemnej komnaty i potoczył wokół rzeczowym spojrzeniem. W półmroku dostrzegł leżącą na łóżku, smukłą postać. Chłopak z pewnością nie spał, bo w napięciu wstrzymywał oddech.

Ruszył powoli ku niemu, a kącik ust uniósł mu się delikatnie, gdy ten drgnął w odpowiedzi na dźwięk jego kroków. Jako telepata, doskonale odczytywał wszelkie myśli, trapiące umysły istot wokół, zwłaszcza takich, którym los poskąpił talentów magicznych. Wystarczył rzut okiem na twarz młodzieńca, by stworzył dość szczegółową mapę zdarzeń, które miały tu miejsce.

Biedaczek.

- I jak ci się podoba praca, mój drogi? - zapytał sutener na pozór czułym głosem, przysiadając na materacu koło młodzieńca i pogładził go po lśniących kosmykach, z pewną satysfakcją zauważając jak jego pełne wargi zaczynają drżeć.

Uniósł brwi w udawanym zdziwieniu, widząc że ten kręci głową, a potem wtula twarz w poduszkę. W zasadzie Katijan powinien mu dziękować, że po takim przewinieniu nie postanowił skrócić jego nędznego życia. Czy to aby nie niewdzięczność z jego strony?

- Chyba nie powinienem być dla ciebie tak łaskawy – westchnął ciężko Sylvio, a potem nachylił nad chłopakiem, wyraźnie wyczuwając narastający w nim strach. - Jak myślisz, może na obrzeżach bardziej ci się spodoba?

Oczy młodzika rozchyliły się szerzej, gdy tylko dotarł do niego sens słów telepaty.

- Błagam, nie... - wymamrotał, unosząc się na łokciu i patrząc błagalnie w chłodne tęczówki sutenera, połyskujące niebezpiecznie we wpadającym przez niewielkie okno świetle.

Dość już upokorzeń go spotkało. Jak długo miał jeszcze pokutować przez ten jeden, jedyny błąd? Jakim potworem musiał być Karo, by przez jedno przewinienie bez skrupułów zamieniać jego życie w piekło?

Czy naprawdę nie mogło być jak dawniej?

- Nie? - zakpił Sylvio. - Przemyśl to. Chłopcy na obrzeżach przeżywają średnio kilka miesięcy. A ty chyba nie chcesz dłużej cierpieć?

Nie chciał w ogóle cierpieć. Chciał, żeby wszystko wróciło do normy, żeby Karo traktował go tak jak wtedy, gdy harpii tutaj nie było. I chciał być tylko jego, żeby już nigdy więcej nikt inny go nie tknął...

- Nie zdradzę cię już, przysięgam – obiecał drżącym głosem. - Już dostałem nauczkę, nie dręcz mnie dłużej, proszę...

Telepata zapatrzył się w oczy młodzieńca z nieodgadnionym wyrazem twarzy, Sięgnął do jego włosów i przebiegł po niebieskich pasmach palcami, jakby się nad czymś zastanawiając. Chłopak był już chyba dość zdesperowany, by zrobić wszystko, co ten mu rozkaże.

- Dam ci szansę – odparł w końcu. - Ale jeśli znów mnie zawiedziesz, spotka cię coś znacznie gorszego niż zerżnięcie przez wyposzczonych wojskowych – ostrzegł, by młodzikowi nie zachciało się przypadkiem protestować.

Było już zbyt późno, by podejść do niego po dobroci. A i nie miał podstaw, by jakkolwiek ufać chłopakowi, który bezczelnie go zdradził, choć był dla niego dobry i wyrozumiały.

Zadanie, które miał przed nim postawić, wymagało bezwarunkowego posłuszeństwa. Jeśli nie mógł liczyć na jego wierność, to równie dobrze funkcję tę mógł przejąć strach.

To była ostatnia szansa, by nie stracić wszystkiego, na co w pocie czoła pracował przez lata.

Nie pozwoli jednej, bezczelnej harpii obrócić wniwecz całego swojego życia, choćby miał poświęcić wszystkich wokół.

Łącznie z tym łkającym, młodym chłopcem...



I jak? - zapytał zniecierpliwiony demon, spoglądając z pewną podejrzliwością jak palce wampira przesuwają się między białymi kosmykami Arkade.

Zmarszczył brwi, widząc jak mężczyzna bezczelnie ucisza go gestem, ale zamilkł, by go nie rozpraszać. Zamiast tego przeniósł wzrok na twarz otępionego młodzieńca, zroszoną potem i zarumienioną jakby z wysiłku. Oczy miał otwarte, lecz powleczone jakąś obcą, mleczną mgłą. Słyszał jak ten mamrocze coś niewyraźnie pod nosem, zupełnie jakby śnił mu się właśnie koszmar, z którego nie potrafił się zbudzić.

Choć demon odczuwał pewnego rodzaju dyskomfort, gdy na to patrzył, nawet nie drgnął. Obserwował tylko czujnie, wspierając się plecami o chłodną ścianę. Młodzik był w dobrych rękach.

A przynajmniej taką miał nadzieję...

- Nie wiem, co to jest – usłyszał w końcu odpowiedź, lecz nie taką, jakiej by oczekiwał.

Wampir zamknął oczy, kolejny raz zagłębiając się w umysł młodzieńca i śledząc wizje, jedną po drugiej, próbując dociec, która część jaźni chłopaka je stworzyła. Te jednak zdawały się być zupełnie obcym, oddzielnym bytem, niepołączonym ze świadomością Arkade choćby najcieńszą stróżką energii.

- Z pewnością sobie tego nie przyśnił, ani też nie wymyślił na poczekaniu – przyznał Cyjan, przysłaniając oczy młodzika, by powoli przywrócić go do rzeczywistości. - Ale nie wiem, w jaki sposób powstają te wizje. Szczerze mówiąc, nigdy się z czymś takim nie spotkałem – mówił, a w jego głosie zadźwięczało pewne wahanie. - Ale nie jestem ekspertem...

- Właśnie widzę - skwitował demon, mierząc krwiopijcę zirytowanym spojrzeniem, a potem przeniósł wzrok na niebieskie, szeroko otwarte oczy Arkade, który najwyraźniej właśnie wybudził się z transu...


- Jak to się zakłada? - zrezygnowany głos niewolnika przywrócił demona do świadomości.

Nataniel z wypisaną na twarzy konsternacją przyglądał się misternie poprzeplatanym wstążkom, tworzącym plecy kreacji, którą usiłował założyć od dobrych kilkunastu minut. Ten, kto ją uszył, musiał mieć sadystyczne zapędy.

Demasse zamrugał kilka razy i pokręcił głową.

Cóż za nieudolny szczeniak.

Podszedł i pomógł młodzieńcowi, chociaż na moment próbując przegonić dręczące go wątpliwości. Co musiało kryć się w głowie Arkade, skoro nawet wampir nie był w stanie tego wyjaśnić?

- Zdecydowanie wolałbym to z ciebie zdejmować – prychnął na pozór beztrosko, układając odzienie na chłopaku.

Nataniel mruknął coś tylko niewyraźnie. Gdyby miał wybór, też stanowczo wolałby to zdjąć, wziąć długą, ciepłą kąpiel i wrócić do łóżka, w objęcia miękkiej pościeli. Ale nawet nie próbował zwerbalizować swoich odczuć, bo miał przeczucie graniczące z pewnością, że i tak nic by tym nie wskórał, a jedynie rozdrażnił właściciela.

Nigdy nie lubił tych bankietów, kiedy wszyscy patrzyli na niego z wyższością, lub, co gorsza, z obrzydliwym, nieukrywanym pragnieniem. Wcześniej jeszcze pocieszała go obecność Gabriela. Dzisiaj już nic nie mogło mu pomóc.

- Nie chcesz iść? - zgadł Demasse, zerkając na smętną twarz chłopaka.

- Niezbyt. Ale to nic...

Demon wcale się temu nie dziwił. Jemu też nie uśmiechało się tam iść i wysłuchiwać słodkich słówek od lizusów, którzy liczyli na profity, gdy już zasiądzie na tronie. Ale był przyszłym królem, a przecież nie przyjęcie zaproszenia byłoby obelgą dla korony. W końcu należało utrzymywać stolicę w przekonaniu, że wszystko było dobrze i wcale nie wisiała nad nimi groźba rychłego konfliktu z sąsiadami. Pocieszał go jedynie fakt, że wojsko rozpoczęło przygotowania, a rada miała zostać zwołana już niebawem. Oby nie było zbyt późno.

Jeszcze się okaże, że nie będzie miał czym rządzić, bo Armagedon obróci ich kraj w proch...

Po chwili do pokoju weszła służka z butelką wina i dwoma kieliszkami. Bez słowa podał jeden z nich młodzieńcowi, niezrażony jego nieco ogłupiałą miną. Był pewien, że na trzeźwo nie przebrnie przez ten wieczór.

- Mogę? - zdziwił się młodzik.

Demon kiwnął tylko głową.

Może chociaż on się trochę rozluźni?




Reavmor nie miał innego wyjścia, jak tylko przystać na warunki Venoma, bo ten, o dziwo, okazał się nieugięty. Dlatego też przechadzał się teraz przez salę pełną gości, ubrany w swoim mniemaniu niczym zakonnik, z włosami zaczesanymi na lewą skroń, by przypadkiem ktoś nie dopatrzył się blizny na jago pięknej, nieskazitelnej twarzy. Nie przyznał się wampirowi, ale czuł, że to chyba jednak był błąd przychodzić tutaj. Ten pewnie odesłałby go do zamku, gdyby to usłyszał, a młodzik i tak ledwo wywalczył, żeby krwiopijca choć na chwilę zostawił go samego.

Rozglądał się dookoła w nadziei, że nie dostrzeże żadnego byłego klienta, który mógł postawić go w niezręcznej sytuacji. Całe szczęście, że nie pracował u Sylvia dość długo, by połowa miasta zaczęła kojarzyć go z tym miejscem. Mimo wszystko, czuł na sobie wzrok szlachciców i ich sług, co gorsza, nie miał on raczej nic wspólnego z uznaniem dla jego urody i gracji, jak to miało miejsce zazwyczaj.

Najwyraźniej wieści szybko się rozchodziły, co niekoniecznie było mu w smak...

Sięgnął po kieliszek szampana, którym uraczył go królewski sługa i upił łyk, z ulgą przyjmując kojące ciepło, rozchodzące się błogą falą po jego trzewiach.

- Gabriel!? - harpia usłyszała znajomy głos za plecami i wzdrygnęła się, niemal wypuszczając naczynie z rąk.

Czy aby to nie...?

- Ashae? - prychnęła, mierząc żywiołaka nieprzychylnym i zaskoczonym spojrzeniem.

Młodzieniec prezentował się wyjątkowo dobrze, co utwierdziło Reavmora w niemiłym przekonaniu, że wcale nie otrzymał stosownej kary za to jak go zdradził. Jego różowe kosmyki lśniły milionem różnobarwnych refleksów, a oczy tryskały optymizmem i irytującym zadowoleniem. Szaty miał z jedwabiu, a na nadgarstkach połyskiwała mu nabijana drogocennymi kamieniami biżuteria.

Harpia zmarszczyła podejrzliwie brwi. Karo nie oszczędzał na swoich pracownikach, ale młodzik prędzej dałby sobie rękę uciąć niż uwierzył, że sutener mógł okazać taką hojność.

- Spodziewałem się cieplejszego powitania. Nie tęskniłeś? - zakpił Horo, przyglądając się wykrzywionej w nieprzyjemnym wyrazie twarzy Gabriela.

- Miałbym tęsknić za kimś, kto knuł za moimi plecami, a potem zrzucił mnie ze schodów? - prychnął Reavmor, wbijając w młodzieńca chłodne spojrzenie.

A potem upił kolejny, niewielki łyk ze swojego kieliszka, póki jeszcze zdołał nie wylać zawartości.

- Sam spadłeś, trzeba się było nie szarpać – żywiołak wzruszył ramionami. - Nie dąsaj się, ty byś zrobił to samo na moim miejscu. Karo mi groził... – wyjaśnił. - Zresztą to ja namówiłem Kastijana, żeby wygadał się komu trzeba, powinieneś być wdzięczny. Gdyby nie ja, dalej byś tam zdychał z rozpaczy.

Reavmor pokręcił głową.

Więc to tak... A on zachodził w głowę, co skłoniło Kastijana do tak głupiej decyzji. Widocznie Horo potrafił być bardziej przebiegły niż harpia się spodziewała, ewentualnie były niewolnik Demasse nie grzeszył szczególną inteligencją. Lub obydwa. Musiał dowiedzieć się nieco więcej, ale póki co, zależało utrzymywać pozory, że nie ma zamiaru rozmawiać z byłym współpracownikiem.

Godność przede wszystkim.

- To idź do swojego pana, oddany sługo – odparł w końcu lekceważącym tonem. - Zostałeś jego osobistą dziwką w nagrodę? - zakpił.

- Tak się składa, że zmieniłem pana – oznajmił Ashae, uśmiechając się z zadowoleniem.

Gabriel zamilkł na moment. To by wiele wyjaśniało...

- Co? - zapytał, nie mogąc wyjść ze zdziwienia.

Żywiołak przekręcił oczami w znużeniu. Liczył na małą wymianę informacji z harpią, ale ta okazała się żyć w kompletnej nieświadomości otaczającego ją świata. Będzie trzeba to nadrobić.

- Venom trzyma cię pod kluczem, czy jak? Karo sprzedaje niewolników, niby starszych i mniej dochodowych, ale tak naprawdę nie ma wyjścia – wyjaśnił. - Ta wojna z Venomem podobno go pogrąża.

Reavmor potoczył wzrokiem przez tłum dookoła, szukając w nim sutenera. I ku jego zdumieniu, jego spojrzenie wkrótce spoczęło na znajomej, męskiej twarzy, przyozdobionej pogodnym uśmiechem. Stał oparty o jeden z barków, popijając wino i rozmawiając z grupką szlachciców. Śmiał się, gestykulował, a towarzystwo słuchało z zaciekawieniem.

Gabriel poczuł jak na twarz napływa mu rumieniec, a nogi nagle stały się dziwnie lekkie i bezwładne. Powachlował się dłonią i oparł dyskretnie o żywiołaka, obawiając się, że z nerwów zaraz zemdleje i po raz kolejny ześle na siebie niezdrowe zaciekawienie gapiów.

- Co jest? - zaniepokoił się nieco Ashae, podtrzymując chwiejącego się młodzieńca i zabierając mu niemal pustą lampkę z dłoni. - Chodź, usiądziemy – pociągnął go na najbliższą wolną kanapę i usadził, opadając koło niego.

- Nie wygląda na przybitego – mruknął Gabriel, dalej wpatrując się w mężczyznę wzrokiem, w którym błyskało coś niepokojącego.

Ten prawdopodobnie nie wiedział nawet o jego obecności tutaj, zresztą, pewnie niewiele go ona obchodziła. W końcu był tylko jedną z tych nic nieznaczących istot, których kosztem się wzbogacał. A potem zapominał i żył w najlepsze, daleki od współczucia.

- Pewnie chciałbyś, żeby klęczał i ronił łzy, błagając o litość? - zapytał Horo, wsuwając młodzikowi w dłoń kieliszek, widząc że jego spojrzenie nieco otrzeźwiało.

- Kusząca wizja – przyznał Gabriel, dopijając do dna.

Chciał, żeby krzyczał tak jak on, gdy tamten skurwysyn wdzierał się w niego siłą. I poczuł ten sam ból. I żeby błagał go o litość, przepraszał, pełzając u jego stóp.

I choć zdawał sobie sprawę, że to nigdy nie nastąpi, to jednak przyjemnie było to sobie wyobrażać.

- Swoją drogą, kto cię zechciał? - spytał po chwili, przypominając sobie o czym rozmawiali przed krótką chwilą, nie spuszczając czujnego spojrzenia z sutenera.

- Varys...

- Ten starzec? - harpia skrzywiła się na wspomnienie szpetnej, pomarszczonej twarzy, okraszonej starczymi plamami.

- Nie narzekam, jest łagodny i wytrzymuje góra kilka minut. I ma pełny skarbiec – pochwalił się.

Zawsze praktycznie podchodził do życia. Miał fundusze, święty spokój, swobodę. Czegoż chcieć więcej?

- Wolałbym umrzeć – stwierdził Gabriel, rozluźniając się nieco.

Nie wiedzieć, czemu, towarzystwo żywiołaka dziwnie go odprężało. Chłopak był chyba jedyną osobą, która wiedziała o wszystkim, co działo się u Sylvia. A mimo to, potrafił rozmawiać z nim normalnie, nie nadskakiwał mu, nie robił z niego ofiary,

- Mówi to chłopiec dla specjalnych klientów... – zakpił Ashae.

Gabriel nie mógł powstrzymać delikatnego uśmiechu.

Chwała bogom, że pozostał na tym świecie jeszcze ktoś, kto potrafił go obrazić...




Czas pędził nieubłaganie i już niebawem Arkade przekroczył próg królewskiego pałacu. Pamiętał jak za pierwszym razem to wnętrze zaparło mu dech w piersiach. Zanim tu przybył, był przyzwyczajony do skromnej, armagedońskiej architektury i nigdy wcześniej nie miał okazji podziwiać pięknych, strzelistych sklepień, marmurowych posadzek i misternie wykonanych rzeźb. Nie znał przepychu, nie rozumiał obyczajów, nie potrafił odnaleźć się w tłumie elegancko odzianych istot, sączących wino z ozdobnych, kryształowych kielichów.

Tego ostatniego dalej nie potrafił, dlatego też bez entuzjazmu przyjął polecenie demona, gdy ten kazał przynieść sobie coś do picia, najwyraźniej tylko po to, by nie słyszał jego rozmowy z pewnym szlachcicem. Nie znosił takich sytuacji.

Z dwojga złego, wolał już przyjęcia u Venoma, tam mógł choć odrobinę się rozluźnić, podczas gdy w tych murach nawet spojrzenie na kogoś w nieodpowiedni sposób mogło być odebrane jako zniewaga. I to ze strony niewolnika.

A jak kończył krnąbrny niewolnik?

To pytanie nie wymagało odpowiedzi.

Młodzik potoczył zmieszanym spojrzeniem po sali, jakby wypatrując jakiejkolwiek znajomej twarzy, której widok dodałby mu odrobiny otuchy. Z pewnym smutkiem uświadomił sobie, że właściwie miał tylko Gabriela. Chociaż dzisiaj pewnie i tak nie mieliby czasu porozmawiać, bo jego zadaniem, w przeciwieństwie do harpii, było chodzenie za demonem krok w krok i wyglądanie ładnie, oczywiście kiedy ten akurat nie dzielił się z nikim jakąś poufną informacją.

Wziął w dłoń pierwszą lepszą butelkę, nie zwracając szczególnej uwagi na jej zawartość. W końcu i tak robił to tylko dla czystej formalności...

Gdy napój z chlupotem przelał się do kieliszka, młodzik odwrócił się z zamiarem powrotu do właściciela, jednak zamiast tego niespodziewanie uderzył w coś niepokojąco twardego. W szoku wypuścił naczynie z dłoni, a to upadło na ziemię i z trzaskiem rozsypało się po posadzce.

Arkade cofnął się i zakrył usta dłonią, patrząc z przerażeniem na nieznajomego, teraz z wściekłą miną dotykającego krwistoczerwonej plamy na swojej eleganckiej koszuli.

- Bardzo przepraszam – szepnął, gdy tylko minął pierwszy szok. - Nie widziałem...

O bogowie... Zaraz go zasztyletują. Oby to nie był nikt szczególnie ważny, młodzik błagał o to w duchu.

- Uważaj, co robisz, pieprzony szczylu! – warknął mężczyzna, mierząc chłopaka nienawistnym spojrzeniem.

Nataniel  skulił się w sobie, nie wiedząc, co powiedzieć.

- Przepra... - nie dokończył.

- Gdzie twój pan? - warknął szlachcic, chwytając go za drżące ramie. - Już ja mu powiem, co myślę o takich niezdarach jak ty!

- Doprawdy? - młodzik odwrócił się, słysząc za sobą głos demona, a uścisk na jego ręce od razu odpuścił. - Czekam – rzekł Demasse, uśmiechając się wyjątkowo jadowicie.

Mężczyzna przez chwilę zdawał się skamienieć w bezruchu, a potem na moment uciekł zmieszanym spojrzeniem gdzieś w bok. Po krótkim zerknięciu na kryształowy medalik, zdobiący szyję Arkade, najwyraźniej zorientował się, jaki nietakt popełnił.

- Zapomnijmy, demonie – rzekł w końcu, wcześniej odchrząkując nerwowo. - Nie ma powodu, by psuć taki miły wieczór.

Brwi Demasse uniosły się nieco na te słowa. Mógł być łaskawy i po prostu przemilczeć tę sytuację. Ale jakoś nie miał ochoty.

- Ależ skąd – zaprzeczył, wpatrując się w niego wzrokiem, w którym błyskało coś na kształt subtelnej groźby. - Chcę wiedzieć, czym tak zdenerwował cię mój niewolnik, że postanowiłeś mu publicznie naubliżać.

Kojarzył mężczyznę z widzenia. Nic szczególnego, ponoć nie wiodło mu się najlepiej. Czyżby musiał wyładowywać swoje frustracje na niewinnych, bezbronnych chłopcach? 

Cóż, jeśli tak, to musiał sprawić sobie własnego.

Ten pokręcił głową, a w jego oczach zatliła się dyskretna prośba.

- Nie wiedziałem, że jest twój – wyjaśnił nieco ściszonym głosem, by przypadkiem nikt go nie usłyszał, bo wokół zebrało się już kilka zaciekawionych obrotem spraw istot. - Zapomnijmy o tym, to tylko przykre nieporozumienie... Proszę, napijmy się za zdrowie króla... - zaproponował, podnosząc z blatu dwa kieliszki i ostrożnie wręczając jeden demonowi.

Demasse przez moment mierzył go nieprzychylnym spojrzeniem, ale w końcu, nie bez pewnej niechęci, przyjął naczynie.

- Skoro tak... – rzekł, upijając łyk.

A potem westchnął znużony i kiwnął głową na znak zgody, pozwalając mu odejść.

Ze złośliwą satysfakcją patrzył, jak ten skłania przed nim głowę w grzecznościowym geście, a potem oddala się niespiesznym krokiem, najpewniej odetchnąwszy z ulgą. W istocie, otaczali go kretyni.

A potem spojrzał na młodzieńca, stojącego tuż obok. Jego uwadze nie uciekł fakt, że kącik ust chłopaka uniósł się zauważalnie. Skarcił go wzrokiem, jasno sugerując, że nie powinno być mu do śmiechu.

Nataniel oklapł nieco i nerwowo poprawił kołnierzyk, odwracając wzrok. Mimo wszystko nie umiał przegonić ciepłej myśli o tym, że mężczyzna stanął po jego stronie. Jego policzki mimowolnie pokryły się delikatnym rumieńcem.

- Patrz, co robisz, do cholery – wysyczał demon, nachylając się nad nim.

Jeszcze tego mu brakowało, żeby świecić oczami za niezdarnego niewolnika. Na miejscu tamtego szlachcica zapewne też nie byłby cały w skowronkach, poniekąd rozumiał jego oburzenie.

Pokręcił głową, widząc jak chłopak wbija w niego przepraszające spojrzenie.

- Żeby mi to był ostatni raz – ostrzegł. - Mam kilka spraw do załatwienia – oznajmił już normalnym tonem, rozglądając się wokół. - Możesz iść się pobawić, tylko grzecznie.

Arkade zmarszczył brwi, zastanawiając się, czy aby się nie przesłyszał.

- Mogę? - upewnił się, spoglądając na właściciela z nutą niedowierzania.

- Tylko nie rób więcej zamieszania, jeśli łaska. - upomniał, posyłając niewolnikowi ostrzegawcze spojrzenie. - I uważaj, co mówisz, a przede wszystkim do kogo. Większość z tych niewolników tylko czeka, żeby zdać relację swojemu panu. Rozumiesz?

Nie oszukiwał się. Jak każdy pretendent do tronu, z pewnością przysporzył sobie wrogów, a niestety nie miał czasu teraz niańczyć młodzika, więc musiał się zdać na jego dyskrecję. Był już dużym chłopcem, chyba potrafił trzymać język za zębami, prawda?

Młodzik kiwnął głową. Tak właściwie, wcale nie podobała mu się myśl, że będzie musiał zostać tutaj sam. Wcześniej by się ucieszył, poszukał Gabriela, ale teraz... Miał się tutaj snuć zupełnie sam?




Diego zapatrzył się w dal nieobecnym spojrzeniem. Minuty dłużyły mu się niczym godziny, kiedy gorączkowo rozmyślał nad jakimkolwiek wyjściem z sytuacji. Znad błękitnej linii horyzontu biła ciepła łuna, zapowiadająca nadejście zmroku.

Ile już czasu tkwił tu z załogą?

A właściwie z garstką ocalałych, którym dane było uciec wraz z nim...

W ostatniej chwili zdołał użyć kamienia teleportacyjnego, tuż przed tym, jak łódź pochłonął ogień. Statek, na którym pływał od kilku dobrych lat, teraz pewnie osiadł na dnie morza, by tam pokryć się mułem i zniknąć na zawsze z kart historii. Na niedomiar złego, zaklęcie zamiast przenieść ich do jednostki portowej, wyrzuciło ich... W zasadzie nie miał pojęcia, gdzie, bo żadnemu z nawigatorów nie udało się ujść z życiem. Mężczyzna zachodził w głowę, jak to mogło się stać...

Widocznie Armagedon przygotował się do wojny i nałożył jakiś czar rozpraszający na ich główne punkty komunikacyjne, innego wytłumaczenia nie znalazł.

Kamień teleportacyjny wymagał naładowania przed ponownym użyciem, a i tak nie było pewności, czy po raz kolejny nie zawiedzie. Zwęglone szczątki jedynego telepaty, który mógł ostrzec króla, spoczywały gdzieś w wodzie razem z łodzią, a jego feniks jeszcze nie przybył po wstaniu z martwych.

Sytuacja rysowała się wybitnie źle. I choćby nie wiadomo jak bardzo się starał, nie mógł poradzić zupełnie nic.

Czy istniało uczucie gorsze niż ta bezradność?




Demon westchnął ciężko, przeprosiwszy przedtem kilku szlachciców, którym nie chciał już dłużej dotrzymywać towarzystwa. Wszelkie przyjęcia nigdy specjalnie go nie bawiły, ale dzisiejszego wieczoru jego niechęć sięgnęła zenitu. Niestety po nieprzemyślanym spięciu z kapłaństwem, nie mógł sobie pozwolić na więcej potknięć, przynajmniej dopóki umiłowanemu władcy nie wróci rozum. Swoją drogą ciekaw był, czy ten w ogóle planuje się tutaj zjawić.

Potoczył wzrokiem dookoła, starając się dojrzeć w gęstym tłumie białe kosmyki Nataniela.

Bezskutecznie.

To nie pierwszy raz, kiedy młodzik gościł w zamku, powinien sobie poradzić...

Wyszedł na korytarz i niespiesznym krokiem udał się do pokoju, o którym zdawał się pamiętać jedynie on, a przynajmniej taką myśl nasuwał fakt, że od bardzo, bardzo dawna nie uraczył tam niczyjej obecności.

Ze skrzypnięciem uchylił drzwi niewielkiej, zapomnianej biblioteki i odpalił cygaro, opierając się o przyjemnie chłodną ścianę. Po kilku latach mieszkania w tym miejscu, każdy kąt znał jak własną kieszeń, co, jak widać, czasami okazywało się przydatne.

Cisza i spokój.

Potoczył znużonym wzrokiem dookoła, a jego myśli mimowolnie odpłynęły w daleką przeszłość. To właśnie tutaj, przy tym stoliku, wertował literaturę pod czujnym okiem nadwornych nauczycieli. Cień uśmiechu wpełzł mu na twarz, gdy na jednej z półek dostrzegł grzbiet znienawidzonej przez niego wówczas księgi. Niewiele myśląc, podszedł i złapał ją w dłoń, przyglądając się pozłacanym literom, zdobiącym przednią okładkę. Nauka run od pokoleń siała postrach u wszystkich młodych czarowników i on nie był w tej kwestii wyjątkiem.

Ale musiał przyznać, że złożoność pieczęci miała pewną zasadniczą zaletę – nigdy nie dawała mu czasu, by odpływał myślami gdzieś indziej, choćby do tragicznych wydarzeń tamtego okresu.

Może powinien być wdzięczny?

Opadł na pobliski fotel, z pewnym zaciekawieniem śledząc linijki tekstu, których zrozumienie niegdyś przychodziło mu z trudem. Najwyraźniej niedane mu było jednak dokończyć, bo klamka drzwi zapadła się, a a one odpuściły z cichym skrzypnięciem.

Kogo znowu niosło...?

Demon uniósł zirytowane spojrzenie, odkładając lekturę na stolik, a chwilę potem zmarszczył brwi w nieprzyjemnym zdziwieniu.

Jego wzrok ślizgał teraz po smukłej, młodzieńczej sylwetce, by ostatecznie zatrzymać się na jasnej twarzy, okolonej pasmami niebieskich włosów. Wyraz oczu istoty był nieodgadniony, ale mężczyzna dostrzegał w nich nutkę lęku.

- Zgubiłeś się? - zapytał chłodnym tonem, wpatrując się w błyszczące tęczówki i ponownie roztaczając wokół obłok dymu.

Pytał niepotrzebnie. Przypadek nie krzyżował tak często losów dwóch, obcych sobie stworzeń. Zresztą ostatnie, czego spodziewałby się po niewolniku, to włóczenie się bez celu po odległych zakątkach zamku.

Kastijan pokręcił głową, na moment spuszczając spojrzenie w podłogę.

Nigdy nie przypuszczał, że jego życie przybierze tak tragiczny obrót. Tym jednym, małym błędem uruchomił bezlitosną machinę zdarzeń, której działania nie rozumiał i nie potrafił przerwać, choćby starał się z całych sił. Teraz mógł już tylko poddać się piekielnemu losowi i płynąc razem z nim wprost do tragicznego końca.

A pomyśleć, że niespełna kilka tygodni wcześniej miał wszystko, o czym wielu mogło tylko śnić.

- Wiem, że nie chcesz mnie widzieć... - odparł w końcu, postępując o krok do przodu. - Choć niczym sobie na to nie zasłużyłem – dodał, czując jak łzy napływają mu do oczu.

Demon dźwignął się z fotela, wcześniej gasząc cygaro z chrzęstem. Omiótł chłopaka zimnym spojrzeniem. Podszedł do niego niespiesznie, obserwując jak ten sztywnieje z nerwów.

- Owszem, nie chcę cię widzieć – przyznał. - Więc zejdź mi z oczu – polecił, zawisając nad nim niebezpiecznie.

Młodzik pokręcił głową, unosząc zrozpaczony wzrok na męską twarz. Demasse go wykorzystał i odrzucił, czemu więc drżał na myśl o tym, do czego niebawem dojdzie? Dlaczego życie szlachcica miało być cenniejsze niż jego własne?

To oni zrobili z niego jedynie piękną, pustą lalkę, obdarli go z wartości i wmówili, że ma tylko jeden cel. A mimo to dalej pragnął, by to właśnie oni dostrzegli w nim żywą istotę.

- Błagam... - wyszeptał, zaciskając powieki. - Nie odtrącaj mnie tak...

Ile to już razy zalewał się przed nim łzami? I nigdy, przenigdy, żadna z nich nie zdołała choćby musnąć serca demona. W jego oczach zawsze widział tylko tę chłodną obojętność, choć z całych sił próbował obudzić w nich choć okruch uczucia.

Może tamtego dnia, gdy trafił w niewolę... Może już wtedy przeznaczenie zdecydowało za niego?

- Byłem ci wierny, robiłem wszystko, starałem się – mówił, choć głos wyraźnie zaczynał mu się łamać. - Nie zasłużyłem, żebyś patrzył na mnie z nienawiścią...

Demon pokręcił głową.

Co to, u licha, miało znaczyć? Nigdy by nie pomyślał, że Kastijan będzie potrafił być tak skrajnie bezczelny. Gdyby młodzik dalej był jego własnością, z chęcią po raz kolejny nauczyłby go pokory, bo Sylvio, choć obrotny, to nad swoją własnością widocznie nie potrafił zapanować.

Czy chłopak tak desperacko pragnął wpakować się w większe kłopoty? A może nie miał już nic do stracenia?

- Wracaj do Karo – odparł twardo.

- On mnie nie chce. Znęca się nade mną! - wypłakał młodzik, opadając na kolana u stóp mężczyzny. Uniósł na niego zrozpaczone spojrzenie. - Obiecałeś, że o mnie zadbasz, że będzie mi tam dobrze. Nie jest! - łkał, drżącą dłonią chwytając za nogawkę spodni szlachcica. - Błagam, przyjmij mnie z powrotem, zrobię wszystko, nigdy cię nie zawiodę, przysięgam!

Demon zastygł w bezruchu, słysząc wyznanie młodzieńca.

Owszem, niegdyś obiecał, że zapewni mu godne warunki. Ale chłopak stracił to wszystko na własne życzenie, nie był mu nic winien.

Przez moment spoglądał w te błyszczące, zapłakane oczy. Patrzył w nie już tyle razy, że bez problemu potrafił wyczytać z nich wszystko. Widział jego ból, strach, cierpienie, którego nie doświadczył nigdy dotąd, lecz tliło się tam też coś, co nie pozwalało mu wierzyć w szczerość jego intencji.

- Dlaczego miałbym to zrobić? - zapytał, unosząc brwi.

Chłopak pokręcił głową, unosząc się na drżących nogach. Przesunął opuszkami palców po czarnych kosmykach demona, jak robił to kiedyś.

- Nie pragniesz mnie już? - szepnął, ostrożnie zbliżając swoją twarz do jego, tak, że mógł wyczuć jego ciepły oddech na swoim policzku.

Umysł młodzieńca chroniła potężna bariera. Mężczyzna był pewien, że Kastijan nie byłby w stanie stworzyć jej samodzielnie. Telepata musiał maczać w tym swoje śliskie palce.

Coś wisiało w powietrzu i prawdopodobnie jedynym sposobem, by się o tym przekonać, było brnięcie w ten śmieszny teatrzyk, który odstawiał przed nim były niewolnik.

Temu też nie kazał mu się jeszcze wynosić.

- A powinienem? - zapytał w końcu, dłonią sięgając do wilgotnego policzka i gładząc go opuszkami palców.

Czegoż to Sylvio mógł od niego chcieć? Liczył na jakąś przysługę w zamian za niewolnika, którego miałby zechcieć z powrotem? Być może chciał pojednania z Venomem? Jeśli tak, to czekało go przykre rozczarowanie. Nawet on nie miał takiej mocy, by skłonić krwiopijcę do zaniechania zemsty.

Ale chyba nic nie stało na przeszkodzie, by trochę się zabawił jego kosztem?

- Pozwól mi ten jeden raz – wyszeptał chłopak, zjeżdżając dłonią na twardy tors mężczyzny, gładząc go przez materiał koszuli. - Obiecuję, że nie zapragniesz już innego.

Demasse uniósł brwi i odsunął się od młodzieńca, mierząc go pobłażliwym spojrzeniem.

Śmiałe wyznanie, zwłaszcza w ustach istoty, którą widział już z każdej możliwej strony. Podszedł do szerokiego fotela, by opaść nań z cichym westchnieniem i przez moment spoglądał na Kastijana zagadkowo. W końcu niedbałym ruchem dłoni przywołał do siebie byłego niewolnika.

Chyba nie wypadało odmawiać istocie, która tak ochoczo pragnęła rozłożyć przed nim nogi?

Złapał go za podbródek i zapatrzył się w jego zarumienioną z emocji twarz, gdy ten usiadł okrakiem na jego kolanach. Musiał przyznać, że mimo upływu czasu, młodzieniec dalej był nieskazitelnie piękny.

Szkoda, że taki kłamliwy...

Chwycił go za włosy i wpił się w jego wargi, a drugą dłonią powędrował do wstążki, utrzymującej w całości jego skąpe odzienie. Zamruczał, czując jak ten trąca językiem jego własny, a zaraz potem odrywa się od niego, by gorącym oddechem omieść wrażliwą skórę na jego szyi. Nie dał po sobie poznać podejrzliwości.

Kastijan musnął wargami miejsce pod uchem demona i zjechał niżej, wilgotną ścieżką znacząc jego skórę aż do obojczyka. Łzy już zaschły na jego policzkach. Sugestywnie przesunął się na kolanach szlachcica, starając się nie drżeć z nerwów. Póki co, wszystko szło zgodnie z planem, Lecz świadomość, że chwila, w której będzie musiał zatopić sztylet w demonim sercu, zbliżała się nieubłaganie, wcale nie dodawała mu otuchy...

Zamruczał nisko, widząc jak najwyraźniej odprężony szlachcic przymyka powieki i odchyla głowę na oparciu fotela.

Czasami naprawdę za nim tęsknił.

Ale teraz to już nie miało znaczenia...

Sięgnął dłonią do przepaski na swoim udzie i zacisnął dłoń na rękojeści ukrytego tam noża, nie przerywając pieszczot. Wyczekiwał odpowiedniego momentu, by mieć pewność, że mężczyzna nie będzie miał czasu na reakcję. Gdyby zdołał go powstrzymać, młodzik mógłby nie wyjść stąd dziś żywy.

Teraz musiał tylko...

Przecież to tylko moment, krótka chwila... A potem już wszystko będzie dobrze.

Prawda?

Czoło zrosił mu pot, a oddech mimowolnie przyspieszył. Wiedział, że innej ucieczki z tego koszmaru nie było, a mimo to, nie potrafił bez skrupułów odebrać komuś życia.

Zacisnął powieki...

- Na co czekasz? - usłyszał i uniósł zaskoczone spojrzenie na demona.

Jego oczy były zimne i czujne, wpatrzone prosto w niego.

Zesztywniał, czując jak dłoń mężczyzny powoli prześlizguje się po jego udzie aż na drżące palce, dzierżące sztylet. A on nie potrafił zrobić zupełnie nic. Lodowaty dotyk demona niemal go paraliżował.

Nie zdążył nawet drgnąć, kiedy Demasse gwałtownym ruchem wyrwał mu broń i strącił z kolan na spotkanie z kamienną posadzką.

Nie, to nie tak miało być...

Demon wstał z siedziska i zacisnął palce na niebieskich kosmykach chłopaka, brutalnym szarpnięciem unosząc go do pionu. Zaraz pchnął go na ścianę i przyszpilił do niej za zaciśnięte z nerwów gardło. Nie obchodziły go jego łzy i skomlenia o litość. Nie minęła chwila, a spod jego rozgrzanej złością dłoni zaczął unosić się dym i zapach zwęglonej tkanki. Zatkał usta młodzieńca, by stłumić rozpaczliwe wrzaski, gdy na jego smukłej szyi wykwitało krwawe piętno.

Naprawdę był tak głupi, by choćby pomyśleć o podniesieniu broni na szlachcica?

Dla takich głupców nie miał litości.

Puścił niewolnika, pozwalając mu zaczerpnąć tchu. Gówniarz miał ogromne szczęście, że mógł mu się jeszcze przydać, bo w innym wypadku zakończyłby jego nędzny żywot w tej chwili. Spojrzał na krwistoczerwoną pręgę na jego delikatnej skórze.

Był pewien, że ładnie się to nie zagoi.

Oszołomiony Kastijan najwyraźniej miał ochotę osunąć się po ścianie i zapaść w błogie otępienie, ale mężczyzna nie miał zamiaru mu na to pozwolić. Ponownie zacisnął palce na jego kosmykach i zbliżył rozgrzaną dłoń do zapłakanej, chłopięcej twarzy. Miał nadzieję, że mimo realnych problemów z oceną sytuacji, młodzik zdoła zrozumieć tę czytelną groźbę,

- Karo cię przysłał? - wysyczał, zacieśniając chwyt i wyrywając z drżących warg kolejny jęk bólu. - Czego chce?

Młodzik zapłakał błagalnie. Skóra paliła go przeraźliwym bólem, nie potrafił zaczerpnąć tchu ani odezwać się choćby słowem. Zacisnął powieki i kiwnął głową na tyle, na ile pozwalał mu uścisk Demasse, krztusząc się łzami.

- Ja nic nie wiem... - wydusił w końcu przez zaciśnięte gardło. - Groził mi, nie miałem wyjścia... Nie chciałem, kazał mi to zrobić! - próbował się usprawiedliwić, by tylko Demasse zostawił go już w spokoju. - Naprawdę nie wiem nic więcej, przysięgam. Wypuść mnie, błagam – był gotów paść przed nim na kolana i skomleć o litość.

Demon przez dłuższą chwilę przyglądał się drżącemu ze strachu młodzieńcowi, a to, co błyskało w jego zielonych oczach, nie wróżyło dla nikogo nic dobrego. Puścił włosy niewolnika, pozwalając mu się odrobinę uspokoić, by mógł się skupić na zadaniu.

- Przekaż swojemu panu, że ma tutaj przyjść – rozkazał w końcu. - A jeśli choćby pomyśli o ucieczce, będzie to ostatnia rzecz, którą zrobi w życiu – ostrzegł, a w jego głosie zabrzmiała nieskrywana nuta groźby.

Młodzik kiwnął nerwowo głową, odsuwając się ostrożnie.

- Tak zrobię, obiecuję – zapewnił i gdy już miał z ulgą uciec do wyjścia, ramie demona zagroziło mu drogę.

- A ty dokąd? - zakpił Demasse. - Myślisz, że pozwolę ci stąd czmychnąć? - zapytał, mierząc młodzieńca pogardliwym spojrzeniem. - Ktoś, kto postawił tak potężną barierę w twoim umyśle, musi mieć z tobą mentalny kontakt, prawda? - zgadł.

Teraz było już zbyt późno na płacz. Czegoś takiego nie mógł puścić płazem.

Nikomu.




Sylvio nagle zamilkł, a otaczająca go grupka szlachciców przyglądała mu się w napięciu, w oczekiwaniu na dalszy ciąg historii, którą zaczął opowiadać w przypływie dobrego humoru. Wyglądało na to, że musieli jeszcze trochę poczekać, bo na ten moment miał kilka ważniejszych spraw na głowie...

Przeprosił towarzystwo i ruszył tam, gdzie kierował go mentalny ślad, pozostawiony przez Kastijana. Miał szczerą nadzieję, że młodzik dobrze się sprawił. Przez moment pomyślał, że lepiej dla chłopaka, aby tak było, ale potem przypomniał sobie, że akurat jemu wynik tego spotkania i tak nie robił żadnej różnicy.

Stanął przed wysokimi, drewnianymi drzwiami. Niemal drgnął, gdy zza ścian dobiegła go ognista energia demona, podsycana potężnym pokładem złości. Jak to możliwe, że ogień, który rozjaśniał nawet najmroczniejszą noc, potrafił przybierać tak przytłaczająco ciemną formę? Chyba nigdy nie dane mu będzie zrozumieć mocy demonów...

Zaraz spod niej wyłaniał się strach i rozpacz dobrze znanej mu istoty.

Z pewnym wahaniem pchnął drewniane skrzydło i wszedł do komnaty. Wrota zatrzasnęły się za nim z głośnym trzaskiem, a on gwałtownie odwrócił się, przez ułamek chwili napotykając na zielone tęczówki stojącego za jego plecami demona. Nie zdążył zareagować, kiedy jakaś potężna siła przygniotła go do ściany, na krótki moment odcinając go od rzeczywistości.

Byłby pewien podziwu dla umiejętności mężczyzny, ale tak się składało, że nie był najlepszym wojownikiem.

Miał inną broń.

Demon wbił w niego chłodne spojrzenie, zbliżając się powoli. Karo nie potrafił powstrzymać dreszczu, który przebiegł mu wzdłuż kręgosłupa. Nie był tylko pewien, czy to ze strachu, czy eskalującej ekscytacji, która nagle zalała jego umysł nieoczekiwaną falą.

Wspaniale.

Niech Demasse patrzy prosto w niego, a jego wściekłość nabiera na sile. Niech myśli, że jest panem sytuacji, a on, słaby telepata, drży o swoje życie, zdany na jego łaskę. Niech straci resztki czujności, o ile lekko doprawione wino, którym wcześniej poczęstował go pewien szlachcic nie zdołało tego uczynić w pełni.

Już niebawem role się odwrócą.

- Wysyłasz na mnie niewolnika? - wysyczał demon, zbliżając swoją twarz do jego, tak że Sylvio mógł poczuć jego gorący oddech na policzku.

Karo ukradkiem zerknął nad ramieniem mężczyzny, napotykając na spojrzenie Kastijana, przepełnione przerażeniem. Rzemyk z jego szat był odwiązany, a te opadały luźno, ukazując nagie ramiona i krwawy ślad na jego smukłej szyi. Biedaczek najwyraźniej nie miał pojęcia, co się działo.

Sutener ledwo się opanował, by się nie uśmiechnąć. Jedynie momenty dzieliły go od uwolnienia się od brzemienia niedawnych błędów...

- Makadorze, to nie tak... - odezwał się zalęknionym głosem.

Uniósłby dłonie w obronnym geście, ale moc demona nie pozwalała mu się ruszyć nawet o cal, a on nie miał zamiaru stawiać jej oporu. Przełknął ślinę widząc jak szlachcic wysuwa z sakwy nóż, który jeszcze tego ranka wręczył młodzieńcowi.

- Tym miał mnie zabić? - wywarczał demon, przystawiając sztylet do twarzy mężczyzny, by mógł uważnie się przyjrzeć swojej własności. - Kpisz sobie ze mnie? - syknął, spoglądając prosto w ciemne, przenikliwe oczy Sylvia.

- Ależ nigdy... - zaprzeczył sutener.

Wpatrzył się w jego tęczówki, odganiając chęć, by uciec wzrokiem gdzieś w bok. To, co w nich zobaczył, zatrzymało mu oddech w płucach. Gdzieś w lodowatych płomieniach, między zakamarkami demoniego umysłu, majaczyła jego własna, rozmyta sylwetka. Trawił go ogień, a bolesny wrzask, uchodzący mu z warg roztaczał się wokół wraz z kłębem dymu.

Ciekaw był, dla ilu istot był to ostatni widok w życiu.

Płomienie przybrały na sile, zamykając jego ciało w swoich piekielnych objęciach. Lecz gdy ustąpiły... jego już tam nie było.

- Nie śmiałbym – rzekł, a jego dotąd zduszony strachem głos stał się dziwnie spokojny.

Ręka demona zadrżała.

Zielone tęczówki nagle błysnęły zdumieniem, gdy ten uświadomił sobie, co właśnie zaszło. Ale teraz było już zbyt późno, by mógł zrobić cokolwiek. Jego palce bez udziału woli zacisnęły się na rękojeści ostrza, a to osunęło się na gardło Sylvia. Z niedowierzaniem spoglądał jak z rozcięcia na jasnej skórze uchodzi krew, czerwoną ścieżką spływając na obojczyk i rozlewając się plamą na jego szacie.

- Wiesz, co grozi za wyjęcie broni w pałacu, demonie? - zakpił sutener. - Za zabójstwo królewskiego gościa? - zapytał, delektując się tą chwilą.

Odwrócił głowę ku drzwiom, których skrzydło odpuściło gwałtownie. Jego twarz na powrót stężała w doskonale udawanej zgrozie, gdy ślizgał spojrzeniem po twarzach dwóch strażników. I księcia, który właśnie zaszczycił ich swoją obecnością.

Był pewien, że demon już wszystko zrozumiał - on z nożem przytkniętym do krwawiącej rany na szyi bezbronnego szlachcica i przerażony, półnagi niewolnik, płaczący w kącie... Z czegoś takiego nawet przyszły król nie mógł wyjść cało.

Sztylet zadźwięczał, spotykając się z kamienną posadzką, gdy wycofał się z umysłu Demasse.

Wyszło nawet lepiej niż sobie wyobrażał...




Venom po raz kolejny potoczył zaniepokojonym wzrokiem po sali, starając się dostrzec gdzieś Gabriela. Szukał go już jakiś czas i zaczynał się martwić. Może młodzik źle się poczuł? Może ktoś go zaczepiał? Chłopak obiecał, że nie będzie się oddalał, ale wampir wiedział, że jego zapewnienia należało traktować z dużą rezerwą.

Już miał zamiar rozpytywać gości, kiedy jego oczom w końcu ukazała się burza lśniących, czarnych loków i błyszczące, złote tęczówki.

Venom zmarszczył brwi.

Czy mu się zdawało, czy Gabriel się uśmiechał, zupełnie szczerze? Czy przez gwar, rozchodzący się po sali, dochodził do niego jego beztroski śmiech?

Przez krótki moment poczuł coś na kształt poruszenia. Chyba niepotrzebnie się o niego martwił...

A potem zastygł w bezruchu, przenosząc zdumiony wzrok na istotę stojącą tuż obok. Przed oczami mimowolnie przemknęło mu wspomnienie tamtego dnia – schody, czarne kosmyki, unurzane w kałuży krwi, rozlewającej się po posadzce.

I ten chłopak.

Nie myśląc wiele, ruszył w ich kierunku, czując jak narasta w nim złość. Jak ten gówniarz śmiał choćby zbliżyć się do Reavmora po tym wszystkim? Gdy do nich dopadł, odepchnął młodzieńca, stając przed Gabrielem.

- Czego od niego chcesz? - wywarczał. - Karo cię nasłał?

Ashae przez chwilę wpatrywał się w wampira, w zupełnym szoku, omal nie wylądował na posadzce. Uniósł nieco drżące dłonie w pokojowym geście, gdy trochę otrzeźwiał. Nie zapomniał widoku mężczyzny, gdy ten wpadł wtedy do Sylvia. Nie miał ochoty z nim zadzierać.

- Ja tylko ucinałem sobie pogawędkę z byłym współpracownikiem – wytłumaczył, cofając się na bezpieczną odległość. - Nie mam w tym żadnego interesu, przysięgam – zapewnił, posyłając krwiopijcy uspokajające spojrzenie.

- Nie zbliżaj się do niego – wysyczał Venom, postępując krok naprzód. - Nie chcę cię przy nim widzieć, rozumiesz?

Nie chciało mu się wierzyć w jego bezinteresowność.

- Cyjan! - warknęła harpia, wychodząc ze zdumienia i szarpiąc mężczyznę za rękaw, okalający jego spięte ramię. - Przestań...

Naprawdę się przestraszył. Jeszcze nigdy nie widział, by wampir zachowywał się w taki sposób. Odebrało mu rozum?

Patrzył z niedowierzaniem jak Ashae kiwa głową i ostrożnie odchodzi, rzucając mu jeszcze krótkie spojrzenie na pożegnanie. A to mógł być taki miły wieczór. W końcu mógł odetchnąć, poczuł się lepiej...

- Co ty wyprawiasz? - wysyczał, mierząc wampira karcącym spojrzeniem. - Robisz mi wstyd!

Cyjan wbił ostre spojrzenie w młodzieńca, nie kryjąc złości. Sądził, że chłopak potrafi zachować jakąkolwiek ostrożność, ale najwyraźniej się przeliczył.

- Sam się poniżasz, zadając się z kimś takim – odparł. - Myślisz, że czego on od ciebie chciał?

Dla niego było jasne, że Karo próbował każdego sposobu, by wydostać się z opresji. Ale on nie miał zamiaru dać mu tej satysfakcji.

- Idziemy do domu – oznajmił, chwytając młodzieńca za ramię.

Czuł, że jeśli jeszcze choć przez chwilę tutaj zostanie, to nie wytrzyma i rozszarpie Karo przy świadkach.

- Nigdzie nie idę! - warknęła harpia, wyrywając się spod dłoni krwiopijcy. - Co ty w ogóle możesz wiedzieć? To moja sprawa, z kim się zadaje, nie wtrącaj się!

Venom pokręcił głową, starając się uspokoić. Kłótnia na oczach gapiów to ostatnie, czego teraz potrzebował. Potoczył wzrokiem po tłumie wokół, upewniając się, że nie zrobili szczególnego zamieszania, bo rozbawione towarzystwo jakby nagle ucichło.

Zmarszczył podejrzliwie brwi.

Goście wydawali się pochłonięci czymś zupełnie innym. Wszystkie spojrzenia zdawały się być zawieszone w jednym punkcie, gdzieś daleko stąd, z ust uchodziły ukradkowe szepty, zabarwione nutką strachu, zlewając się w jeden, niezrozumiały szum. Nagle uderzyło go nieprzyjemne przeczucie.

Chyba musiał zostawić rozmowę z Gabrielem na później...

Gestem kazał harpii zaczekać i sam ruszył zobaczyć, co się stało. Wyczuwał w powietrzu jakąś znajomą, chłodną aurę, a z każdym postawionym krokiem niewytłumaczalna obawa rosła, przyprawiając go o dławiące uczucie w klatce piersiowej,

Z trudem przebił się przez tłum i zamarł, ujrzawszy demona, prowadzonego przez dwójkę strażników, z księciem na czele. W pierwszym momencie chciał coś krzyknąć, ale wątpił, by Demasse cokolwiek dosłyszał zza lawiny skonsternowanych szeptów.

Co on, u licha, zrobił?

Rozejrzał się wokół, próbując dostrzec w czyimkolwiek wzroku choć szczątki zrozumienia, jednak wszyscy zdawali się równie zdumieni jak on sam. Nagle mignął mu przed oczami biały kosmyk, przedzierającego się między szlachcicami Arkade.

Nie...

Nie myśląc wiele, ruszył do niego pospiesznym krokiem. Próbował wołać, ale spanikowany młodzik najwyraźniej go nie słyszał. W końcu dopadł do niego i chwycił go za wątłe ramię z westchnieniem ulgi. Gdyby chłopak zbliżył się teraz do demona, otoczonego strażą, nie skończyłby dobrze.

- Puść mnie! - krzyknął Arkade, próbując wyrwać się z uścisku mężczyzny, by pobiec za Demasse.

Jego jasną twarz oblały łzy, a oczy wyrażały jedynie panikę i zagubienie. Cyjan przygarnął go siłą do swojego torsu i zacisnął ramiona wokół drżącego ciała, chociaż tak starając się go uspokoić. Odetchnął, gdy ten w końcu przestał się wyrywać i w rezygnacji oparł głowę o jego pierś.

- Co się dzieje? - wypłakał młodzik, nieruchomiejąc w objęciach wampira.

Venom intuicyjnie pogładził go po włosach.

Sam bardzo pragnąłby to wiedzieć...

8 komentarzy:

  1. No chyba nie wytrzymam z nerwów. Tak bardzo dziękuję ci za nowy rozdział. Ale kilku bohaterom mam ochotę urwać łeb przy samej dupie. Czasem nie wiek kogo kochać, kogo żałować a komu wbić nóż w plecy.
    Gorąco pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Co tu się stanęło 😶 Coś czuję,że w następnym rozdziale będzie się sporo działo

    OdpowiedzUsuń
  3. Ratujesz mi dzień tym rozdziałem. Demasse wpakował się w niezłe kłopoty. Oby tylko udało mu się z tego jakoś wyjść, bo osieroci Nataniela xD

    OdpowiedzUsuń
  4. Matko, lepiej nie piszcie takich rzeczy. Mnie wystarczy nerw z Gabrielem.

    OdpowiedzUsuń
  5. Warto było czekać. Weny

    OdpowiedzUsuń
  6. Było tak dobrze i znowu wszystko się komplikuje. A chyba nie ma co liczyć, że wszystko wróci w najbliższym czasie na dobre tory. Ciekawe zwłaszcza co się stanie z Natanielem po tym wszystkim.

    OdpowiedzUsuń
  7. Autorka ma tupet przerywając w TAKIM momencie. Wszyscy chcą wiedzieć co stanie się dalej, a znając częstotliwość aktualizacji tego pożal się boże bloga, nowy rozdział będzie w sam raz pod choinkę...

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.