sobota, 19 stycznia 2013

Rozdział 2 - "Dematerializacja"


Każda rzecz ma swój początek jak i koniec. Od jednego do drugiego biegną różne drogi. Jest ich nieskończenie wiele. Oznacza to, że nawet z najtrudniejszych sytuacji zawsze znajdzie się jakieś wyjście, bardziej lub mniej bezpieczne. Co trzeba zrobić, aby je odkryć?
Jeśli znajdzie się ich kilka, co wtedy należy uczynić, które wybrać?
Na to pytanie nie ma dokładnej odpowiedzi, bowiem każdy przypadek różni się od swego poprzednika. Zmuszeni jesteśmy, aby podjąć ryzyko i zrobić to, co uważamy za słuszne, to, co wydaje się nam najkorzystniejsze.
Bez ryzyka nigdy nie było wygranej. Stworzenia musiały podejmować ważne decyzje. Wcześniej czy później wystawiane były na próbę. Na Nardeonie nie istniało coś takiego, jak wieloletni pokój. Istoty od najmłodszych etapów życia były zmuszone radzić sobie z wszelkimi nieprzyjemnościami i niekorzystnymi warunkami. Musiały także wykazywać się niemałą sprawnością fizyczną, jako że słabi nie mieli szans na spokojne spędzanie dni. W wioskach ukrywali się bandyci, gwałciciele oraz mordercy, szukający najsłabszych i bezbronnych ofiar. Tak wyglądało życie.
Białowłosy wpatrywał się w ścianę małej chaty pokrytej mchem. Tkwił w niej, mogłoby się wydawać, bez końca. Jego wzrok, teraz już pusty i obojętny, spoczywał na białozielonkawej plamie pleśni, obrastającej ciemne, bukowe drewno. Na pierwszy rzut oka chłopak porzucił nadzieję i czekał na śmierć. Były to tylko pozory.
Jego umysł przeprowadzał najróżniejsze operacje. Nieustannie przetwarzał informacje na temat położenia otaczającego go świata i, co się z tym wiązało, planem ucieczki. Wreszcie zaprzestał takowych czynności. Nie mógł wymyślić nic innego jak przekopanie się pod siedzibą i wydostanie na zewnątrz. Niestety była to najłatwiejsza część planu.
Co będzie musiał zrobić, kiedy już znajdzie się na dworze? Albo inaczej, co będzie w stanie zrobić, stercząc po kolana w białym śniegu? Krążący wszędzie żołnierze, uzbrojeni we włócznie, miecze, a nawet topory wojenne, nie mieliby problemu z zabiciem drobnego młodzieńca. Mimo to chłopak by nie zginął. Najpewniej schwytaliby go i przekazali handlarzom, a jeśli uznaliby chłopca za naprawdę cenny towar, to prawdopodobnie trafiłby w ręce ważnych osobistości jako niewolnik.
Może się to wydawać niecodzienne, lecz na Nardeonie panował powszechny biseksualizm. Jeżeli nie oczekiwało się na dziecko, płeć nie miała dla mieszkańców planety żadnego znaczenia. W czasie wojny mnóstwo pochwyconych jeńców lądowało na targu niewolników. Trafiały tam przeważnie dzieci i młodzież. Drobna, krucha budowa była bardzo pożądana, jeśli chodziło o tę dziedzinę handlu. W końcu nie liczyło się tylko wykonywanie brudnej  roboty, ale przede wszystkim chwile namiętnej rozkoszy. Wiadomo że silny, dorosły mężczyzna może się zbuntować, a do negocjacji użyć pięści, ale małe, bezbronne dziecko było czymś zupełnie innym, po prostu doskonałym towarem.
Chłopiec obawiał się czynów Almagedorczyków. Musiał przemyśleć wszystko, co miałby uczynić, aby nie wpaść w ich ręce. Nie uśmiechało mu się niewolnictwo. W gruncie rzeczy dalej był dziewicą i nie miał zamiaru stracić cnoty w taki sposób - jako istota zniewolona. Nagle do głowy wpadł mu pewien pomysł. Wstał i pokierował się do czegoś, co wyglądem przypominało dźwignię. Bez wahania pociągnął wajchę w dół, korzystając z całej swojej siły. Początkowo nic się nie działo, jednak po kilku sekundach ziemia zaczęła lekko drżeć. Wstrząsy robiły się coraz mocniejsze, aż w końcu całym pokojem zaczęło rzucać. Z szafek wypadały książki, które upadając na ziemię, rozsypywały się w proch. Wydawało się, że za chwilę dojdzie do eksplozji pomieszczenia. Nic bardziej mylnego. Oczom chłopca ukazało się podziemne przejście. W podłodze widniała sporej średnicy dziura, a w niej strome schody prowadzące w dół. Młodzieniec szybkim krokiem udał się piętro niżej. Stanął w ogromnym pomieszczeniu. Panowała tu niesamowita, wręcz magiczna, atmosfera. Jedynym źródłem światła były wielkie, zapalone świece, znajdujące się we wszystkich sześciu rogach pokoju. W złotych, świetlnych refleksach unosiły się prochy o kolorze lekko przypalonych ziaren kakaowca. Ściany z czerwonej cegły szczelnie zasłaniały wysokie regały, będące miejscem spoczynku książek i masy dokumentów, ale niezupełnie zwyczajnych. Były to magiczne runy i zwoje z zaklęciami. Białowłosy, nie zastanawiając się dłużej, wyjął jedną z książek i omal nie upadł na ziemię pod wpływem jej ciężaru. Ostrożnie otworzył. Była to Księga Powietrza, inaczej nazywana zbiorem. Nie bez powodu. To w niej zapisane były wszystkie zaklęcia dotyczące atmosfery. Takich formuł były miliony, nic więc dziwnego, że księga nie była lekka. Chłopiec położył zbiór na ziemi i zaczął przeszukiwać zaklęcia w nadziei, że znajdzie coś odpowiedniego. Chciał stać się niewidzialny, a tym samym niezauważalny dla żołnierzy. Szukał długo i dalej nie dostrzegał niczego, co mogłoby mu się przydać. Zaczął się nawet zastanawiać, czy tego typu zaklęcia nie znajdują się w kategorii biosfery, lecz jego wątpliwości po krótkim czasie zostały rozwiane. Znalazł zaklęcie, które może nie było dokładne tym, czego się spodziewał, ale nie odbiegało od jego wymagań. Dematerializacja ciała. Nie czekając długo, zapisał formułę w notatniku i odłożył księgę na półkę. Pobiegł na górę i zamknął przejście, nie pozostawiając po sobie najmniejszego śladu. Spojrzał na słowa zapisane w małym dzienniku. Chwilę stał w miejscu, po czym głośno je wypowiedział.
Nastała nieprzenikniona niczym cisza. Wokół jego drobnego ciała zaczęły krążyć skupiska energii. Materia, otaczająca chłopca, spowita była błękitem oraz śnieżną bielą. Magiczna struktura zaklęcia przenikała przez wszystko wokoło. Stężenie energii w tym jednym, małym punkcie było niewiarygodne. Ogromna moc, potęga owiana tajemnicą, była spowita nienaturalnym uczuciem, czymś przypominającym strach a zarazem błogość.
Niewyobrażalne uczucie.
To wszystko było wręcz otępiające. Delikatne fale materii pieściły ostrożnie ciało młodzieńca. Powoli kołysały się w powietrzu, dając ulgę spiętemu ciału. Było cicho, spokojnie. Zatracając się w tym istnieniu, białowłosy zamykał powoli szafirowe oczy. To było jak nieprzerywalny urok, cudowny - ale zgubny.
Nagle nastąpił gwałtowny wybuch. W jednej chwili ciało chłopca znikło. Niezwykła siła rozproszyła się w mroźnym powietrzu. Podarte szmaty, w które odziany był wcześniej młodzieniec, opadły bezwładnie na ziemię.
Co takiego mogło się wydarzyć? Chłopak przepadł czy były to tylko pozory?
Ciało znikło z powierzchni tego świata, lecz oswobodzona dusza została. Nie było to takie odczucie, jakiego spodziewał się białowłosy. Został pozbawiony wszelkich zmysłów, nie czuł dotyku, zapachów, słyszał tylko własne myśli, patrzył na świat oczami swej duszy. Nie obawiał się, wiedział, że w każdej chwili może wrócić do normalności. Nie orientował się tylko, w jaki sposób mógłby przedostać się z jednego miejsca w drugie. Chciał szybko znaleźć się poza wioską i nagle spostrzegł, że już się w niej nie znajduje. Swymi wyimaginowanymi oczami spoglądał teraz na wielki mur, otaczający największe miasto Armagedonu - jego dotychczasowy dom. Tam pozostali jego przyjaciele, rodzina...Wszyscy najbliżsi.
Czy jeszcze żyli, czy może mieli dopiero stracić życie?
Przeniósł się jeszcze kilkaset kilometrów dalej i wtedy nadszedł czas, aby odzyskać ciało. Ustami duszy wypowiedział magiczną formułę i na powrót stanął na swych szczupłych nogach. Było mu słabo, mroczki przelatywały przed jego oczami i nie dawały dojść do siebie po użyciu zaklęcia. Wycieńczony padł na ziemię i zamknął powoli oczy. Leżąc zupełnie nagi na płachcie białego śniegu, zapadł w sen. Głęboki i długi. Nie wiedział jeszcze, co go czeka, kiedy już wróci z krainy fikcji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.