Każda rzecz ma swój początek jak i koniec. Od jednego
do drugiego biegną różne drogi. Jest ich nieskończenie wiele. Oznacza to, że
nawet z najtrudniejszych sytuacji zawsze znajdzie się jakieś wyjście, bardziej
lub mniej bezpieczne. Co trzeba zrobić, aby je odkryć?
Jeśli znajdzie się ich kilka, co wtedy należy uczynić,
które wybrać?
Na to pytanie nie ma dokładnej odpowiedzi, bowiem
każdy przypadek różni się od swego poprzednika. Zmuszeni jesteśmy, aby podjąć
ryzyko i zrobić to, co uważamy za słuszne, to, co wydaje się nam
najkorzystniejsze.
Bez ryzyka nigdy nie było wygranej. Stworzenia musiały
podejmować ważne decyzje. Wcześniej czy później wystawiane były na próbę. Na
Nardeonie nie istniało coś takiego, jak wieloletni pokój. Istoty od
najmłodszych etapów życia były zmuszone radzić sobie z wszelkimi
nieprzyjemnościami i niekorzystnymi warunkami. Musiały także wykazywać się
niemałą sprawnością fizyczną, jako że słabi nie mieli szans na spokojne
spędzanie dni. W wioskach ukrywali się bandyci, gwałciciele oraz mordercy,
szukający najsłabszych i bezbronnych ofiar. Tak wyglądało życie.
Białowłosy wpatrywał się w ścianę małej chaty pokrytej
mchem. Tkwił w niej, mogłoby się wydawać, bez końca. Jego wzrok, teraz już
pusty i obojętny, spoczywał na białozielonkawej plamie pleśni, obrastającej
ciemne, bukowe drewno. Na pierwszy rzut oka chłopak porzucił nadzieję i czekał
na śmierć. Były to tylko pozory.
Jego umysł przeprowadzał najróżniejsze operacje.
Nieustannie przetwarzał informacje na temat położenia otaczającego go świata i,
co się z tym wiązało, planem ucieczki. Wreszcie zaprzestał takowych czynności.
Nie mógł wymyślić nic innego jak przekopanie się pod siedzibą i wydostanie na
zewnątrz. Niestety była to najłatwiejsza część planu.
Co będzie musiał zrobić, kiedy już znajdzie się na
dworze? Albo inaczej, co będzie w stanie zrobić, stercząc po kolana w białym
śniegu? Krążący wszędzie żołnierze, uzbrojeni we włócznie, miecze, a nawet
topory wojenne, nie mieliby problemu z zabiciem drobnego młodzieńca. Mimo to
chłopak by nie zginął. Najpewniej schwytaliby go i przekazali handlarzom, a
jeśli uznaliby chłopca za naprawdę cenny towar, to prawdopodobnie trafiłby w
ręce ważnych osobistości jako niewolnik.
Może się to wydawać niecodzienne, lecz na Nardeonie
panował powszechny biseksualizm. Jeżeli nie oczekiwało się na dziecko, płeć nie
miała dla mieszkańców planety żadnego znaczenia. W czasie wojny mnóstwo
pochwyconych jeńców lądowało na targu niewolników. Trafiały tam przeważnie
dzieci i młodzież. Drobna, krucha budowa była bardzo pożądana, jeśli chodziło o
tę dziedzinę handlu. W końcu nie liczyło się tylko wykonywanie
brudnej roboty, ale przede wszystkim chwile namiętnej rozkoszy.
Wiadomo że silny, dorosły mężczyzna może się zbuntować, a do negocjacji użyć
pięści, ale małe, bezbronne dziecko było czymś zupełnie innym, po prostu
doskonałym towarem.
Chłopiec obawiał się czynów Almagedorczyków. Musiał
przemyśleć wszystko, co miałby uczynić, aby nie wpaść w ich ręce. Nie
uśmiechało mu się niewolnictwo. W gruncie rzeczy dalej był dziewicą i nie miał
zamiaru stracić cnoty w taki sposób - jako istota zniewolona. Nagle do głowy
wpadł mu pewien pomysł. Wstał i pokierował się do czegoś, co wyglądem
przypominało dźwignię. Bez wahania pociągnął wajchę w dół, korzystając z całej
swojej siły. Początkowo nic się nie działo, jednak po kilku sekundach ziemia
zaczęła lekko drżeć. Wstrząsy robiły się coraz mocniejsze, aż w końcu całym
pokojem zaczęło rzucać. Z szafek wypadały książki, które upadając na ziemię,
rozsypywały się w proch. Wydawało się, że za chwilę dojdzie do eksplozji
pomieszczenia. Nic bardziej mylnego. Oczom chłopca ukazało się podziemne
przejście. W podłodze widniała sporej średnicy dziura, a w niej strome schody
prowadzące w dół. Młodzieniec szybkim krokiem udał się piętro niżej. Stanął w
ogromnym pomieszczeniu. Panowała tu niesamowita, wręcz magiczna, atmosfera.
Jedynym źródłem światła były wielkie, zapalone świece, znajdujące się we
wszystkich sześciu rogach pokoju. W złotych, świetlnych refleksach unosiły się
prochy o kolorze lekko przypalonych ziaren kakaowca. Ściany z czerwonej cegły
szczelnie zasłaniały wysokie regały, będące miejscem spoczynku książek i masy
dokumentów, ale niezupełnie zwyczajnych. Były to magiczne runy i zwoje z
zaklęciami. Białowłosy, nie zastanawiając się dłużej, wyjął jedną z książek i
omal nie upadł na ziemię pod wpływem jej ciężaru. Ostrożnie otworzył. Była to
Księga Powietrza, inaczej nazywana zbiorem. Nie bez powodu. To w niej zapisane
były wszystkie zaklęcia dotyczące atmosfery. Takich formuł były miliony, nic
więc dziwnego, że księga nie była lekka. Chłopiec położył zbiór na ziemi i
zaczął przeszukiwać zaklęcia w nadziei, że znajdzie coś odpowiedniego. Chciał
stać się niewidzialny, a tym samym niezauważalny dla żołnierzy. Szukał długo i
dalej nie dostrzegał niczego, co mogłoby mu się przydać. Zaczął się nawet
zastanawiać, czy tego typu zaklęcia nie znajdują się w kategorii biosfery, lecz
jego wątpliwości po krótkim czasie zostały rozwiane. Znalazł zaklęcie, które
może nie było dokładne tym, czego się spodziewał, ale nie odbiegało od jego
wymagań. Dematerializacja ciała. Nie czekając długo, zapisał formułę w
notatniku i odłożył księgę na półkę. Pobiegł na górę i zamknął przejście, nie
pozostawiając po sobie najmniejszego śladu. Spojrzał na słowa zapisane w małym
dzienniku. Chwilę stał w miejscu, po czym głośno je wypowiedział.
Nastała nieprzenikniona niczym cisza. Wokół jego
drobnego ciała zaczęły krążyć skupiska energii. Materia, otaczająca chłopca,
spowita była błękitem oraz śnieżną bielą. Magiczna struktura zaklęcia
przenikała przez wszystko wokoło. Stężenie energii w tym jednym, małym punkcie
było niewiarygodne. Ogromna moc, potęga owiana tajemnicą, była spowita
nienaturalnym uczuciem, czymś przypominającym strach a zarazem błogość.
Niewyobrażalne uczucie.
To wszystko było wręcz otępiające. Delikatne fale
materii pieściły ostrożnie ciało młodzieńca. Powoli kołysały się w powietrzu,
dając ulgę spiętemu ciału. Było cicho, spokojnie. Zatracając się w tym
istnieniu, białowłosy zamykał powoli szafirowe oczy. To było jak nieprzerywalny
urok, cudowny - ale zgubny.
Nagle nastąpił gwałtowny wybuch. W jednej chwili ciało
chłopca znikło. Niezwykła siła rozproszyła się w mroźnym powietrzu. Podarte szmaty,
w które odziany był wcześniej młodzieniec, opadły bezwładnie na ziemię.
Co takiego mogło się wydarzyć? Chłopak przepadł czy
były to tylko pozory?
Ciało znikło z powierzchni tego świata, lecz
oswobodzona dusza została. Nie było to takie odczucie, jakiego spodziewał się
białowłosy. Został pozbawiony wszelkich zmysłów, nie czuł dotyku, zapachów,
słyszał tylko własne myśli, patrzył na świat oczami swej duszy. Nie obawiał
się, wiedział, że w każdej chwili może wrócić do normalności. Nie orientował
się tylko, w jaki sposób mógłby przedostać się z jednego miejsca w drugie.
Chciał szybko znaleźć się poza wioską i nagle spostrzegł, że już się w niej nie
znajduje. Swymi wyimaginowanymi oczami spoglądał teraz na wielki mur,
otaczający największe miasto Armagedonu - jego dotychczasowy dom. Tam pozostali
jego przyjaciele, rodzina...Wszyscy najbliżsi.
Czy jeszcze żyli, czy może mieli dopiero stracić
życie?
Przeniósł się jeszcze kilkaset kilometrów dalej i
wtedy nadszedł czas, aby odzyskać ciało. Ustami duszy wypowiedział magiczną
formułę i na powrót stanął na swych szczupłych nogach. Było mu słabo, mroczki
przelatywały przed jego oczami i nie dawały dojść do siebie po użyciu zaklęcia.
Wycieńczony padł na ziemię i zamknął powoli oczy. Leżąc zupełnie nagi na płachcie
białego śniegu, zapadł w sen. Głęboki i długi. Nie wiedział jeszcze, co go
czeka, kiedy już wróci z krainy fikcji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz