Nastał późny wieczór. Jeden z najsławniejszych
Almagedorskich statków, o nazwie Urizel, sunął po czarnych wodach oceanu już od
dwóch dni, powoli zbliżając się do celu. W powietrzu unosiła się gęsta mgła,
ograniczając pole widzenia każdego, kto wpadł w jej pułapkę. Temperatura była niska, jednak wyższa niż
wczorajszego dnia. Demasse z dumnie uniesioną głową patrzył w przód, wyszukując
lądu na horyzoncie. Nie miał jednak szans go zobaczyć, powietrze było zbyt
gęste. Mężczyzna nie odpoczywał od chwili wypłynięcia z portu. Czuł się
wyczerpany, jednak nie dawał sobie pomóc. Za każdym razem, gdy ktoś chciał go
zastąpić, bronił się jak mógł. Za swój obowiązek uznał stanie za sterem.
Głównym zajęciem Diego było ostrzenie broni, nawet teraz stacjonował w ładowni,
polerując miecze, by być w gotowości, gdy stanie na Wyspie Dżinów. Mails bez
przerwy starał się doszukać choć najmniejszego błędu Demasse za sterami, jednak
dotąd nie powiodło mu się. Sam Cyjan zwykle odpoczywał w sali, gdzie zbierali
się dowódcy na ważne posiedzenia. W jednej dłoni trzymał kieliszek wina, a w
drugiej książkę. Nataniel przez te dwa dni obserwował zachowania grupy, a
przede wszystkim swojego pana. Przez ten krótki okres zdołał dojrzeć… Nieco
odmienną stronę demona od tej, którą znał. Gdy mężczyzna był sam, sprawiał
wrażenie po prostu… Smutnego… Jego twarzy nie oblewała już ta złość, ani kpina,
układ mimiczny stanowił mieszankę smutku i obojętności. Demasse wyglądał na
pokaleczonego przez życie, już wcześniej chłopiec zdołał to dostrzec, ale teraz
był pewien, że musi pomóc swojemu panu. Darzył go jakimś dziwnym, niemożliwym
do zrozumienia współczuciem. Sam się dziwił. Nie chciał, by człowiek, który
wiecznie go poniżał, bił i krzywdził cierpiał. Kilka razy próbował dotknąć
swojego pana, przypominał sobie później, że przecież nie posiadała ciała…
Zaczynało mu brakować uwagi Makadora. Mimo, że widział go każdego dnia,
tęsknił. Tęsknił za jego spojrzeniem, nawet za dotykiem. Przypominał sobie, jak
właściciel zawsze go tulił i całował, w takich chwilach jego serce zalewała
fala ciepła, a następnie wbijała się w nie igła samotności. Wtedy odchodził od
pana i skupiał uwagę na Cyjanie, który nawet w pojedynkę potrafił być zabawny i
dawał mu pewnego rodzaju ukojenie. Tak,
jak teraz, gdy spoglądał oczami duszy na rudzielca, czytającego jakąś książkę.
Pomieszczenie, w którym się znajdował było ciemne, o czarnym parkiecie i
drewnianych ścianach, pokrytych szkłem. U góry wisiały kryształowe żyrandole,
spoczywały nad wielkim, okrągłym stołem. Przy nim właśnie siedział Venom.
Mężczyzna uśmiechał się pod nosem, co jakiś czas chichocząc cicho. W dłoni
Wampira spoczywał niewielki kieliszek wina. Nie mógł przesadzić, był w końcu na
ważnej misji, wymagana była od niego czujność. Drzwi do sali uchyliły się.
-Niedługo
dobijemy do brzegu.- Oznajmił z uśmiechem Diego, siadając koło krwiopijcy.
Diego miał bardzo przyjazne kontakty z Cyjanem, bardzo rzadko się kłócili. Byli
przyjaciółmi, chociaż nie tak dobrymi. Lubili spędzać ze sobą czas, pośmiać się
raz na jakiś czas i powspominać dawne czasy.- Nie pij.- Dodał stanowczo.
-Nie martw się.- Odparł Venom, odkładając kieliszek i
uśmiechając się przekornie.- To tylko po to, żeby mi się ręce nie trzęsły.-
Zaśmiał się i westchnął.- Demasse dalej planuje się wykończyć?
Diego wbił spojrzenie w podłogę, ta uwaga wcale go nie
rozbawiła. Zaczynał się martwić o czarnowłosego. Demon robił się niebezpiecznie
ambitny i uparty. Dzisiaj musiał odpocząć, Diego zastanawiał się, jak go do
tego przekonać.
-Tak.- Szepnął w stronę Cyjana.- Nie wiem, jak mu
pomóc…
Venom również robił się coraz bardziej niespokojny, bądź,
co bądź, ale demon był jego przyjacielem i nie chciał, by coś mu się stało.
Niewypoczęty wojownik na Nardeonie, był martwym wojownikiem. Mimo wszystko, jak
na razie nie zamierzał ingerować w zachowanie Makadora, było zbyt wcześnie,
pewnie jedynie by go rozzłościł, a między nimi znowu utworzyłoby się to
nieznośne napięcie. Brunet należał do choleryków i kiedy się uparł, nie było
przebacz. Musiał dopiąć swego. Cyjan pamiętał jeszcze misję, jaką powierzono im
dawno temu, przeszło cztery lata. Za tamtych czasów Demon nie zawsze zachowywał
się rozważnie, był wtedy bardzo młody i równie ambitny, co dzisiejszego dnia.
Celem ich misji było szpiegowanie i poznanie planów Armagedonu. Nie do końca
się udało. Wampir, jak i demon podszywali się pod obywateli mieszczaństwa na
Armagedonie i zbierali informacje. Aż do pewnego niefortunnego wypadku, kiedy
Demasse dotarł do Komnaty Królewskiej i na własną rękę postanowił pozbyć się
króla. Wcześniejszego dnia pokłócił się z Cyjanem, gdy ten wspomniał mu o jego
nadgorliwości i zbyt dużej ambicji. To był czuły punk demona, nie znosił
krytyki i nie tolerował, gdy ktoś mu cos nakazywał. Nie zdołał napaść na Króla,
gdyż został nakryty przez straże, cudem pojawił się tam Cyjan, który wyczuł z
daleka słabnącą energię przyjaciela i użył teleportacji, na którą wycięczonego
walką demona nie było już stać. Misja zakończyła się porażką, Armagedon
wzmocnił obronę zamku i zdołał wytropić większość szpiegów Almagedoru, którzy
byli zmuszeni wrócić do ojczystej krainy. Demasse za decyzją Króla zmuszony był
odpracować wszystkie szkody, ponadto
spadł wtedy do tytułu szeregowego i przez długi czas nie mógł zdobyć zaufania
Władcy, który traktował go jak bezmyślnego młodziana. W tamtym okresie zbliżyli
się do siebie, demon próbował dowieść swojej wartości, jako wojownik i
Almagedorczyk. Król uczył go pokory, stał się dla niego pewnego rodzaju
mistrzem i powiernikiem. To on temperował jego zapędy, spędzał nad tym dużo
czasu, nie mając wątpliwości, co do potencjału Demasse. Makador nie okazywał mu
szacunku, był uparty i dumny. Król czuł dumę widząc, jak wyrastał na silnego
mężczyznę. Miał wrażenie, że tworzy on jednego z najlepszych wojowników
Almagedoru i że w przyszłości będzie jego dumą i honorem. Nie mylił się.
Makador dorósł, nie był już tym niepokornym młodzieńcem, jak dawniej. Stał się
rozważniejszy, dyskretny, inteligencją niewielu mogło mu dorównać. Temperament
nie zmienił się wiele, jednak to wystarczyło, by demon stał się jednym z
czołowych przedstawicieli swojej rasy, bardzo szanowanym obywatelem i cenionym
wojskowym, oraz jedną z osób, której Armagedon wystrzegał się jak ognia. Władcy
nigdy nie udało się wyszlifować pewnych jego cech, dalej był dumny, niepokorny,
arogancki, jednak nie to było jego celem. Cenił silny charakter Demasse, chciał
tylko, by te wady zostały zrównoważone przez atrybuty i udało mu się. Cyjan
uśmiechnął się, przez ten długi okres, gdy czarnowłosy się rozwijał, on sam nie
zmienił się ani trochę. Był nieodpowiedzialny, leniwy, ale zawsze gotów stawić
czoło przeciwnością losu. Stał na straży życia swoich przyjaciół i przyprawiał
wrogów o białą gorączkę. Westchnął.
-Nic nie zrobimy.-Powiedział. Jednej rzeczy był
pewien, demon znał swoje granice i w obecnych czasach by ich nie przekroczył.
Dorósł. Czasem tak myślał, że w pewnym
aspekcie byli do siebie podobni. Obaj topili smutki w pewnych zachowaniach. On
w zabawie, a demon w dominacji. Największe ukojenie dawał mu szacunek…
Środek nocy nadszedł nieoczekiwanie szybko. Na
czystym, czarnym sklepieniu układały się jasne gwiazdy. Wiatr złagodniał,
wyczuwalny był teraz tylko lekki zefir, tworzący łagodne fale na wodzie. Cyjan
szwendał się po pokładzie statku, wypatrując lądu na horyzoncie. Diego czuwał
przy demonie, za sterem. Mails zniknął gdzieś w dolnych pokładach, a sam Nataniel
przypatrywał się bezkresnym, czarnym wodom oceanu. Demasse, zgodnie ze swoim
wcześniejszym postanowieniem, nie ugiął się pod naporem zmęczenia i dalej
sterował. Nie czuł się najgorzej, jego humor poprawił się od ranka, teraz
rozmawiał spokojnie z Diego, który co chwilę próbował go nakłonić do
niepotrzebnego, według demona, odpoczynku.
-Jeśli później będziesz obciążał nas na lądzie, nie
proś o wybaczenie.- Prychnął Diego, opierając się o reling. Miał dość
zachowania przyjaciela, miał nadzieję, że usłyszawszy to, zastanowi się nad
tym, co robił. Demon parsknął śmiechem.
-Ciebie prosiłbym tylko o to, żebyś, za
przeproszeniem, zajął się swoimi sprawami.- Odparł słodkim głosem, z wyczuwalną
nutką jadu. Malborio przesadzał, zaczynało go to drążnic.
-Makadorze…- Ciągnął szatyn, jednak nie dane mu było
dokończyć.
-Diego, uspokój się.- Spoważniał demon.- Idź się
prześpij, nie jestem kretynem, znam swoje granice.- Uspokoił.- Daj sobie kiedyś
spokój.
Malborio westchnął. Może trochę przesadzał… Wyglądało
na to, że Demasse miał jeszcze sporo energii. Ale co miał poradzić na to, że
się martwił? Makador ostatnio się przemęczał, a Malborio nie mógł na to
patrzeć.
-Dobrze.- Ustąpił w końcu.- Kiedy dobijemy do brzegu?-
Zapytał, chcąc zmienić temat.
-Nad ranem.- Odparł drugi, zapalając cygaro. Jego
jedyny nałóg dawał o sobie znać.
-Jak się czujesz, wiedząc, że nie będziesz mógł używać
magii?- Zaśmiał się Diego, przechodząc z nogi na nogę. Sam zastanawiał się nad
tym, jak potoczy się ich misja. Było to nie lada wyzwanie dla czwórki
wojowników.
Makador uśmiechnął się przekornie.
-Chyba nie sądzisz, że nie potrafię używać tradycyjnej
broni?- Prychnął.- Zająłeś się ostrzeniem?
Szatyn przytaknął. Zrobił o wiele więcej. Wypolerował
zbroje, lekko je ulepszył, tak, by były mocniejsze. Jako bardzo pracowity
człowiek, uwielbiał się czymś zająć, a na statku nie było wiele do roboty. Z
nudów zaczął nawet obgryzać paznokcie. Nie znosił pływać statkami, daleko było
mu do choroby morskiej, po prostu rejsy budziły w nim wstręt. Zawsze tak było,
już od pierwszego razu, gdy stanął na pokładzie łodzi. W przyszłości chciał
trenować rekrutów, walczyć, zdobywać nowe horyzonty, poznawać nowe perspektywy.
Należał do szczęśliwych ludzi. Jego dzieciństwo było udane, rodzina wspaniała,
wokół siebie miał samych przyjaznych ludzi. Na tyle, na ile przyjaźni mogli być
Almagedorczycy, podążający za sławą i majątkiem, a ich droga przeważnie zasiana
była trupami. Sam Diego nie był tak obrzydliwie dobry, jak mogło się wydawać.
Kochał bliskich i szanował pobratymców, ale w końcu również potrafił zabijać
wrogów. Miał anielską cierpliwość,
jednak bywało, że jej siatka pękła. Nie był naiwny, potrafił sobie radzić.
-Jestem ciekaw, jak to się potoczy…- Westchnął.-
Myślałeś nad tym?
-Myślałem raczej nad tym, jaką ruinę zastanę w mojej
rezydencji, gdy wrócę.- Uśmiechnął się demon. Doskonale wiedział, że służba
będzie korzystać z jego nieobecności, najnormalniej w świecie, pracownicy będą
się obijać. Zawsze mógł ich zwolnić i zastąpić porządnymi istotami.
-Nie martwisz się o Nataniela?- Spytał
Diego.-Zostawiłeś go samego.
-Mam się martwić o zabawkę?- Zakpił, jednak w myślach
przeleciało mu coś zupełnie innego.-Zostawiłem go ze służbą.- Poprawił i
westchnął. Wbrew swojej woli, zaczynał tęsknić za tym młodym, nic niewartym Armagedończykiem.
Brakowało mu spojrzenia jego wielkich, szafirowych oczu, chociaż sam nie chciał
się do tego przyznać. Coraz mocniej to odczuwał, z każdym dniem irytowało go to
coraz bardziej. Bo kto widział, żeby myśleć tak o niewolniku?! Najgorsze było to,
że nie chciał go wykorzystać, największą miał ochotę wziąć go w ramiona i
pozostawić niewinnym. Zmarszczył gniewnie brwi i skarcił się w myślach. „Co ty ze mną zrobiłeś, mały bachorze?”-
Pomyślał, próbując powstrzymać cisnący mu się na usta łagodny uśmiech.
Sam zarys wysokich gór przyprawiał o dreszcze. Szczyty
dumnie wznosiły się w powietrzu, przecinając gęste, białe chmury. Najwyższy z nich był monumentalnych
rozmiarów, a nad nim zawisło niebieskie, niezmiernie jasne światło. W dolnych
rejonach wyspy rosła gęsta warstwa lasu, zasypana przez grubą płachtę białego
śniegu. Już kilka kilometrów od wyspy dało się wyczuć jej niesamowitą, potężną
aurę. Czy była to moc dżinów? Tak gęsta i przytłaczająca siła mogła należeć
jedynie do nich. Na pierwszy rzut oka dało się naważyć, że góry pokrywa śliski,
szklisty lód. Powoli statek zbliżał się do celu, pozwalając załodze dojrzeć
coraz więcej elementów krajobrazu. Liście zasypanych drzew uparcie trzymały się
gałęzi, oblewała je niespotykana, błękitna barwa. Na śniegu nie widniały żadne
ślady, puch był nienaruszony i sypki, jego kryształki połyskiwały, każdy z nich
przypominał w dotyku ostry sztylet.
Demon spoglądał niewzruszony na obraz przez nim. Ta wspinaczka nie miała
należeć do łatwych. Westchnął i zamknął oczy, przez chwile wsłuchiwał się w
głos wiejącego wiatru i szum łagodnych fal. Otworzył gwałtownie oczy.
-Zrzucić kotwice!- Krzyknął.- Schować żagle!
Załoga wzięła się do roboty. Żeby zatrzymać płynącego
olbrzyma, zwanego Urizelem, trzeba było zrzucić co najmniej dziesięć stalowych
kotwic. Diego, jakby nie słysząc polecenia, wpatrywał się w krajobraz jak
zahipnotyzowany.
-Diego, schowaj żagle.- Warknął demon, a szatyn
zamrugał kilka razy. Aura wyspy go otępiała, wyrywała z rzeczywistości.
Wzmocnił uścisk bandany na włosach i ruszył w stronę masztu. W tej chwili demon
starał się zawrócić okręt, tak, by nie zderzył się on z ostrymi, pokrytymi
lodem kamieniami, występującymi na lądzie. Kotwice zostały zrzucone, a żagle
schowane. Powietrze z każdą chwilą robiło się cięższe, aura wyspy gęstniała i
stawała się coraz bardziej przytłaczającą. Niezmiernie jasne, niebieskie
światło wznoszące się nad najwyższym szczytem oświetlało całą wyspę, okalając
ją szafirową barwą. Okręt stanął dwa metry od brzegu, niemalże rozbijając się o
ostre skały brzegu. Demon zmarszczył brwi, czuł, jakby aura tego miejsca
przyciągała, jakby miało własną grawitację…
Załoga zeszła na ląd. Demon z każdym krokiem coraz
mocniej czuł, jak czyjaś energia ingeruje w jego wnętrzu. Przez jego ciało przeszedł
dreszcz, potem poczuł mrowienie, wiedział, co się działo. Jego moc została poskromiona przez barierę
antymagiczną wyspy. Położył rękę na czole, miał zawroty głowy. Nataniel powoli przemieszczał się w materii,
on również poczuł coś dziwnego. Jakby pojedynczy impuls elektryczny przeszedł
od opuszka palca, w stronę głowy. Potem ich fala zalała niematerialne ciało.
Arkade nie wiedział, co się działo, przywrucono mu czucie w dłoni. Z
niedowierzaniem spostrzegł, że może unieść rękę, poczuł, jak opuszki zderzyły
się ze śródręczem. Jego ciało się zmaterializowało! Demasse poczuł falę niepokoju. Jakby jakaś
energia mu towarzyszyła, znana mu aura. Czuł czyjś strach i niedowierzanie,
czyjeś emocje. Demoniczne źrenice rozszerzyły się w szoku, to było niemożliwe.
Odwrócił się powoli, czując obecność istoty,
której nigdy nie chciał tutaj widzieć. Jego brwi zmarszczyły się
gniewnie, a tęczówki nabrały zimnej, wręcz lodowatej barwy. Górna warga uniosła
się lekko, ukazując mocno zaostrzone kły. Żadna bestia nie dorównywała mu teraz
przerażającym wyglądem, nawet czarny smok, zwany maszyną do zabijania.
-Ty.- Syknął z takim jadem, że Arkade momentalnie
zadrżał. Jak to się stało? Czemu jego ciało się zmaterializowało?! Makador
wystąpił jeden krok w przód, kiedy rozległ się głośny trzask. Ciało demona
bezwładnie opadło na ziemię.
-Makadorze!- Krzyknął Diego, widząc strzałę, wbitą w
bok Demasse. To działo się tak szybko. Czarnowłosy syknął z bólu i podniósł się
na łokciu. Pospiesznie wyjął strzałę i przyjrzał się jej przez chwilę.
-Zatruta.- Szepnął cicho, a w powietrze uniosły się
setki podobnych broni. Leciały prosto na wojowników.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz