sobota, 19 stycznia 2013

Rozdział 29 - "Wyspa Dżinów"


Nastał późny wieczór. Jeden z najsławniejszych Almagedorskich statków, o nazwie Urizel, sunął po czarnych wodach oceanu już od dwóch dni, powoli zbliżając się do celu. W powietrzu unosiła się gęsta mgła, ograniczając pole widzenia każdego, kto wpadł w jej pułapkę.  Temperatura była niska, jednak wyższa niż wczorajszego dnia. Demasse z dumnie uniesioną głową patrzył w przód, wyszukując lądu na horyzoncie. Nie miał jednak szans go zobaczyć, powietrze było zbyt gęste. Mężczyzna nie odpoczywał od chwili wypłynięcia z portu. Czuł się wyczerpany, jednak nie dawał sobie pomóc. Za każdym razem, gdy ktoś chciał go zastąpić, bronił się jak mógł. Za swój obowiązek uznał stanie za sterem. Głównym zajęciem Diego było ostrzenie broni, nawet teraz stacjonował w ładowni, polerując miecze, by być w gotowości, gdy stanie na Wyspie Dżinów. Mails bez przerwy starał się doszukać choć najmniejszego błędu Demasse za sterami, jednak dotąd nie powiodło mu się. Sam Cyjan zwykle odpoczywał w sali, gdzie zbierali się dowódcy na ważne posiedzenia. W jednej dłoni trzymał kieliszek wina, a w drugiej książkę. Nataniel przez te dwa dni obserwował zachowania grupy, a przede wszystkim swojego pana. Przez ten krótki okres zdołał dojrzeć… Nieco odmienną stronę demona od tej, którą znał. Gdy mężczyzna był sam, sprawiał wrażenie po prostu… Smutnego… Jego twarzy nie oblewała już ta złość, ani kpina, układ mimiczny stanowił mieszankę smutku i obojętności. Demasse wyglądał na pokaleczonego przez życie, już wcześniej chłopiec zdołał to dostrzec, ale teraz był pewien, że musi pomóc swojemu panu. Darzył go jakimś dziwnym, niemożliwym do zrozumienia współczuciem. Sam się dziwił. Nie chciał, by człowiek, który wiecznie go poniżał, bił i krzywdził cierpiał. Kilka razy próbował dotknąć swojego pana, przypominał sobie później, że przecież nie posiadała ciała… Zaczynało mu brakować uwagi Makadora. Mimo, że widział go każdego dnia, tęsknił. Tęsknił za jego spojrzeniem, nawet za dotykiem. Przypominał sobie, jak właściciel zawsze go tulił i całował, w takich chwilach jego serce zalewała fala ciepła, a następnie wbijała się w nie igła samotności. Wtedy odchodził od pana i skupiał uwagę na Cyjanie, który nawet w pojedynkę potrafił być zabawny i dawał mu pewnego rodzaju ukojenie.  Tak, jak teraz, gdy spoglądał oczami duszy na rudzielca, czytającego jakąś książkę. Pomieszczenie, w którym się znajdował było ciemne, o czarnym parkiecie i drewnianych ścianach, pokrytych szkłem. U góry wisiały kryształowe żyrandole, spoczywały nad wielkim, okrągłym stołem. Przy nim właśnie siedział Venom. Mężczyzna uśmiechał się pod nosem, co jakiś czas chichocząc cicho. W dłoni Wampira spoczywał niewielki kieliszek wina. Nie mógł przesadzić, był w końcu na ważnej misji, wymagana była od niego czujność. Drzwi do sali uchyliły się.
-Niedługo  dobijemy do brzegu.- Oznajmił z uśmiechem Diego, siadając koło krwiopijcy. Diego miał bardzo przyjazne kontakty z Cyjanem, bardzo rzadko się kłócili. Byli przyjaciółmi, chociaż nie tak dobrymi. Lubili spędzać ze sobą czas, pośmiać się raz na jakiś czas i powspominać dawne czasy.- Nie pij.- Dodał stanowczo.
-Nie martw się.- Odparł Venom, odkładając kieliszek i uśmiechając się przekornie.- To tylko po to, żeby mi się ręce nie trzęsły.- Zaśmiał się i westchnął.- Demasse dalej planuje się wykończyć?
Diego wbił spojrzenie w podłogę, ta uwaga wcale go nie rozbawiła. Zaczynał się martwić o czarnowłosego. Demon robił się niebezpiecznie ambitny i uparty. Dzisiaj musiał odpocząć, Diego zastanawiał się, jak go do tego przekonać.
-Tak.- Szepnął w stronę Cyjana.- Nie wiem, jak mu pomóc…
Venom również robił się coraz bardziej niespokojny, bądź, co bądź, ale demon był jego przyjacielem i nie chciał, by coś mu się stało. Niewypoczęty wojownik na Nardeonie, był martwym wojownikiem. Mimo wszystko, jak na razie nie zamierzał ingerować w zachowanie Makadora, było zbyt wcześnie, pewnie jedynie by go rozzłościł, a między nimi znowu utworzyłoby się to nieznośne napięcie. Brunet należał do choleryków i kiedy się uparł, nie było przebacz. Musiał dopiąć swego. Cyjan pamiętał jeszcze misję, jaką powierzono im dawno temu, przeszło cztery lata. Za tamtych czasów Demon nie zawsze zachowywał się rozważnie, był wtedy bardzo młody i równie ambitny, co dzisiejszego dnia. Celem ich misji było szpiegowanie i poznanie planów Armagedonu. Nie do końca się udało. Wampir, jak i demon podszywali się pod obywateli mieszczaństwa na Armagedonie i zbierali informacje. Aż do pewnego niefortunnego wypadku, kiedy Demasse dotarł do Komnaty Królewskiej i na własną rękę postanowił pozbyć się króla. Wcześniejszego dnia pokłócił się z Cyjanem, gdy ten wspomniał mu o jego nadgorliwości i zbyt dużej ambicji. To był czuły punk demona, nie znosił krytyki i nie tolerował, gdy ktoś mu cos nakazywał. Nie zdołał napaść na Króla, gdyż został nakryty przez straże, cudem pojawił się tam Cyjan, który wyczuł z daleka słabnącą energię przyjaciela i użył teleportacji, na którą wycięczonego walką demona nie było już stać. Misja zakończyła się porażką, Armagedon wzmocnił obronę zamku i zdołał wytropić większość szpiegów Almagedoru, którzy byli zmuszeni wrócić do ojczystej krainy. Demasse za decyzją Króla zmuszony był odpracować  wszystkie szkody, ponadto spadł wtedy do tytułu szeregowego i przez długi czas nie mógł zdobyć zaufania Władcy, który traktował go jak bezmyślnego młodziana. W tamtym okresie zbliżyli się do siebie, demon próbował dowieść swojej wartości, jako wojownik i Almagedorczyk. Król uczył go pokory, stał się dla niego pewnego rodzaju mistrzem i powiernikiem. To on temperował jego zapędy, spędzał nad tym dużo czasu, nie mając wątpliwości, co do potencjału Demasse. Makador nie okazywał mu szacunku, był uparty i dumny. Król czuł dumę widząc, jak wyrastał na silnego mężczyznę. Miał wrażenie, że tworzy on jednego z najlepszych wojowników Almagedoru i że w przyszłości będzie jego dumą i honorem. Nie mylił się. Makador dorósł, nie był już tym niepokornym młodzieńcem, jak dawniej. Stał się rozważniejszy, dyskretny, inteligencją niewielu mogło mu dorównać. Temperament nie zmienił się wiele, jednak to wystarczyło, by demon stał się jednym z czołowych przedstawicieli swojej rasy, bardzo szanowanym obywatelem i cenionym wojskowym, oraz jedną z osób, której Armagedon wystrzegał się jak ognia. Władcy nigdy nie udało się wyszlifować pewnych jego cech, dalej był dumny, niepokorny, arogancki, jednak nie to było jego celem. Cenił silny charakter Demasse, chciał tylko, by te wady zostały zrównoważone przez atrybuty i udało mu się. Cyjan uśmiechnął się, przez ten długi okres, gdy czarnowłosy się rozwijał, on sam nie zmienił się ani trochę. Był nieodpowiedzialny, leniwy, ale zawsze gotów stawić czoło przeciwnością losu. Stał na straży życia swoich przyjaciół i przyprawiał wrogów o białą gorączkę. Westchnął.
-Nic nie zrobimy.-Powiedział. Jednej rzeczy był pewien, demon znał swoje granice i w obecnych czasach by ich nie przekroczył. Dorósł.  Czasem tak myślał, że w pewnym aspekcie byli do siebie podobni. Obaj topili smutki w pewnych zachowaniach. On w zabawie, a demon w dominacji. Największe ukojenie dawał mu szacunek…

Środek nocy nadszedł nieoczekiwanie szybko. Na czystym, czarnym sklepieniu układały się jasne gwiazdy. Wiatr złagodniał, wyczuwalny był teraz tylko lekki zefir, tworzący łagodne fale na wodzie. Cyjan szwendał się po pokładzie statku, wypatrując lądu na horyzoncie. Diego czuwał przy demonie, za sterem. Mails zniknął gdzieś w dolnych pokładach, a sam Nataniel przypatrywał się bezkresnym, czarnym wodom oceanu. Demasse, zgodnie ze swoim wcześniejszym postanowieniem, nie ugiął się pod naporem zmęczenia i dalej sterował. Nie czuł się najgorzej, jego humor poprawił się od ranka, teraz rozmawiał spokojnie z Diego, który co chwilę próbował go nakłonić do niepotrzebnego, według demona, odpoczynku.
-Jeśli później będziesz obciążał nas na lądzie, nie proś o wybaczenie.- Prychnął Diego, opierając się o reling. Miał dość zachowania przyjaciela, miał nadzieję, że usłyszawszy to, zastanowi się nad tym, co robił. Demon parsknął śmiechem.
-Ciebie prosiłbym tylko o to, żebyś, za przeproszeniem, zajął się swoimi sprawami.- Odparł słodkim głosem, z wyczuwalną nutką jadu. Malborio przesadzał, zaczynało go to drążnic.
-Makadorze…- Ciągnął szatyn, jednak nie dane mu było dokończyć.
-Diego, uspokój się.- Spoważniał demon.- Idź się prześpij, nie jestem kretynem, znam swoje granice.- Uspokoił.- Daj sobie kiedyś spokój.
Malborio westchnął. Może trochę przesadzał… Wyglądało na to, że Demasse miał jeszcze sporo energii. Ale co miał poradzić na to, że się martwił? Makador ostatnio się przemęczał, a Malborio nie mógł na to patrzeć.
-Dobrze.- Ustąpił w końcu.- Kiedy dobijemy do brzegu?- Zapytał, chcąc zmienić temat.
-Nad ranem.- Odparł drugi, zapalając cygaro. Jego jedyny nałóg dawał o sobie znać.
-Jak się czujesz, wiedząc, że nie będziesz mógł używać magii?- Zaśmiał się Diego, przechodząc z nogi na nogę. Sam zastanawiał się nad tym, jak potoczy się ich misja. Było to nie lada wyzwanie dla czwórki wojowników.
Makador uśmiechnął się przekornie.
-Chyba nie sądzisz, że nie potrafię używać tradycyjnej broni?- Prychnął.- Zająłeś się ostrzeniem?
Szatyn przytaknął. Zrobił o wiele więcej. Wypolerował zbroje, lekko je ulepszył, tak, by były mocniejsze. Jako bardzo pracowity człowiek, uwielbiał się czymś zająć, a na statku nie było wiele do roboty. Z nudów zaczął nawet obgryzać paznokcie. Nie znosił pływać statkami, daleko było mu do choroby morskiej, po prostu rejsy budziły w nim wstręt. Zawsze tak było, już od pierwszego razu, gdy stanął na pokładzie łodzi. W przyszłości chciał trenować rekrutów, walczyć, zdobywać nowe horyzonty, poznawać nowe perspektywy. Należał do szczęśliwych ludzi. Jego dzieciństwo było udane, rodzina wspaniała, wokół siebie miał samych przyjaznych ludzi. Na tyle, na ile przyjaźni mogli być Almagedorczycy, podążający za sławą i majątkiem, a ich droga przeważnie zasiana była trupami. Sam Diego nie był tak obrzydliwie dobry, jak mogło się wydawać. Kochał bliskich i szanował pobratymców, ale w końcu również potrafił zabijać wrogów.  Miał anielską cierpliwość, jednak bywało, że jej siatka pękła. Nie był naiwny, potrafił sobie radzić.
-Jestem ciekaw, jak to się potoczy…- Westchnął.- Myślałeś nad tym?
-Myślałem raczej nad tym, jaką ruinę zastanę w mojej rezydencji, gdy wrócę.- Uśmiechnął się demon. Doskonale wiedział, że służba będzie korzystać z jego nieobecności, najnormalniej w świecie, pracownicy będą się obijać. Zawsze mógł ich zwolnić i zastąpić porządnymi istotami.
-Nie martwisz się o Nataniela?- Spytał Diego.-Zostawiłeś go samego.
-Mam się martwić o zabawkę?- Zakpił, jednak w myślach przeleciało mu coś zupełnie innego.-Zostawiłem go ze służbą.- Poprawił i westchnął. Wbrew swojej woli, zaczynał tęsknić za tym młodym, nic niewartym Armagedończykiem. Brakowało mu spojrzenia jego wielkich, szafirowych oczu, chociaż sam nie chciał się do tego przyznać. Coraz mocniej to odczuwał, z każdym dniem irytowało go to coraz bardziej. Bo kto widział, żeby myśleć tak o niewolniku?! Najgorsze było to, że nie chciał go wykorzystać, największą miał ochotę wziąć go w ramiona i pozostawić niewinnym. Zmarszczył gniewnie brwi i skarcił się w myślach. „Co ty ze mną zrobiłeś, mały bachorze?”- Pomyślał, próbując powstrzymać cisnący mu się na usta łagodny uśmiech.

Sam zarys wysokich gór przyprawiał o dreszcze. Szczyty dumnie wznosiły się w powietrzu, przecinając gęste, białe chmury.  Najwyższy z nich był monumentalnych rozmiarów, a nad nim zawisło niebieskie, niezmiernie jasne światło. W dolnych rejonach wyspy rosła gęsta warstwa lasu, zasypana przez grubą płachtę białego śniegu. Już kilka kilometrów od wyspy dało się wyczuć jej niesamowitą, potężną aurę. Czy była to moc dżinów? Tak gęsta i przytłaczająca siła mogła należeć jedynie do nich. Na pierwszy rzut oka dało się naważyć, że góry pokrywa śliski, szklisty lód. Powoli statek zbliżał się do celu, pozwalając załodze dojrzeć coraz więcej elementów krajobrazu. Liście zasypanych drzew uparcie trzymały się gałęzi, oblewała je niespotykana, błękitna barwa. Na śniegu nie widniały żadne ślady, puch był nienaruszony i sypki, jego kryształki połyskiwały, każdy z nich przypominał w dotyku ostry sztylet.  Demon spoglądał niewzruszony na obraz przez nim. Ta wspinaczka nie miała należeć do łatwych. Westchnął i zamknął oczy, przez chwile wsłuchiwał się w głos wiejącego wiatru i szum łagodnych fal. Otworzył gwałtownie oczy.
-Zrzucić kotwice!- Krzyknął.- Schować żagle!
Załoga wzięła się do roboty. Żeby zatrzymać płynącego olbrzyma, zwanego Urizelem, trzeba było zrzucić co najmniej dziesięć stalowych kotwic. Diego, jakby nie słysząc polecenia, wpatrywał się w krajobraz jak zahipnotyzowany.
-Diego, schowaj żagle.- Warknął demon, a szatyn zamrugał kilka razy. Aura wyspy go otępiała, wyrywała z rzeczywistości. Wzmocnił uścisk bandany na włosach i ruszył w stronę masztu. W tej chwili demon starał się zawrócić okręt, tak, by nie zderzył się on z ostrymi, pokrytymi lodem kamieniami, występującymi na lądzie. Kotwice zostały zrzucone, a żagle schowane. Powietrze z każdą chwilą robiło się cięższe, aura wyspy gęstniała i stawała się coraz bardziej przytłaczającą. Niezmiernie jasne, niebieskie światło wznoszące się nad najwyższym szczytem oświetlało całą wyspę, okalając ją szafirową barwą. Okręt stanął dwa metry od brzegu, niemalże rozbijając się o ostre skały brzegu. Demon zmarszczył brwi, czuł, jakby aura tego miejsca przyciągała, jakby miało własną grawitację…
Załoga zeszła na ląd. Demon z każdym krokiem coraz mocniej czuł, jak czyjaś energia ingeruje w jego wnętrzu. Przez jego ciało przeszedł dreszcz, potem poczuł mrowienie, wiedział, co się działo. Jego moc  została poskromiona przez barierę antymagiczną wyspy. Położył rękę na czole, miał zawroty głowy.  Nataniel powoli przemieszczał się w materii, on również poczuł coś dziwnego. Jakby pojedynczy impuls elektryczny przeszedł od opuszka palca, w stronę głowy. Potem ich fala zalała niematerialne ciało. Arkade nie wiedział, co się działo, przywrucono mu czucie w dłoni. Z niedowierzaniem spostrzegł, że może unieść rękę, poczuł, jak opuszki zderzyły się ze śródręczem. Jego ciało się zmaterializowało!  Demasse poczuł falę niepokoju. Jakby jakaś energia mu towarzyszyła, znana mu aura. Czuł czyjś strach i niedowierzanie, czyjeś emocje. Demoniczne źrenice rozszerzyły się w szoku, to było niemożliwe. Odwrócił się powoli, czując obecność istoty,  której nigdy nie chciał tutaj widzieć. Jego brwi zmarszczyły się gniewnie, a tęczówki nabrały zimnej, wręcz lodowatej barwy. Górna warga uniosła się lekko, ukazując mocno zaostrzone kły. Żadna bestia nie dorównywała mu teraz przerażającym wyglądem, nawet czarny smok, zwany maszyną do zabijania.
-Ty.- Syknął z takim jadem, że Arkade momentalnie zadrżał. Jak to się stało? Czemu jego ciało się zmaterializowało?! Makador wystąpił jeden krok w przód, kiedy rozległ się głośny trzask. Ciało demona bezwładnie opadło na ziemię.
-Makadorze!- Krzyknął Diego, widząc strzałę, wbitą w bok Demasse. To działo się tak szybko. Czarnowłosy syknął z bólu i podniósł się na łokciu. Pospiesznie wyjął strzałę i przyjrzał się jej przez chwilę.
-Zatruta.- Szepnął cicho, a w powietrze uniosły się setki podobnych broni. Leciały prosto na wojowników.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.