Demon spojrzał na swoje obdrapane, brudne oblicze w
lustrze. Pokręcił głową, tak źle nie wyglądał już dawno. Dopiero teraz zauważył, że twarz również miał
odrobinę sponiewieraną. Zrzucił z siebie ciężką szatę i zmierzył swoje ciało
krytycznym spojrzeniem. Nie miał już żadnych większych ran, Veragror dobrze się
spisał. To był najlepszy dar na pożegnanie, jaki mógł otrzymać. Przeniósł wzrok
na kilka eliksirów leczniczych na umywalce. Powinny pomóc. Najpierw prysznic,
potem kilka godzin snu i może zacznie wyglądać na tyle dobrze, żeby odebrać
niewolnika od Venoma.
Natanielowi dzień dłużył się niemiłosiernie. Martwił
go fakt, że Gabriel nie chciał go widzieć, w końcu byli przyjaciółmi. Arkade
bardzo chciał mu pomóc. Starał się też porozmawiać z Cyjanem, by jakoś
obłaskawił Reavmora, jednak ten nie chciał słuchać o harpii. Kazał mu się tylko
nie martwić.
Jednocześnie chłopiec zaczynał naprawdę bardzo tęsknić
za swoim panem. Był po prostu samotny. Teraz stało się jasnym, że demon
stanowił dla niego ważne oparcie, przy nim czuł się bezpieczny i potrzebny.
Tutaj był tylko piątym kołem u wozu.
Nieraz chciał pójść do nowego niewolnika, poznać się,
porozmawiać, ale czuł, że to byłoby niemiłe w stosunku do Gabriela, który tak
przeżywał trudną sytuację. Innymi słowy, nie mógł zrobić praktycznie nic,
oprócz leżenia w łóżku i czytania.
Właśnie teraz leniwie przewracał strony, przekręcając
się z boku na bok, starając się znaleźć wygodną pozycję. A fakt, że nie mógł
takowej pozycji znaleźć, utwierdzał go tylko w przekonaniu, że nie jest we
właściwym miejscu. Zerknął kątem oka na drzwi, które się uchyliły. Zza nich
wyłoniła się jedna ze służących Cyjana.
-Pan prosi cię na dół.- Szepnęła piękna kobieta.
Służba wampira robiła bardzo pozytywne wrażenie. Każdy
z pracowników był bardzo atrakcyjny, wyuczony etykiety, o nienagannych
manierach. Arkade czuł się przy nich odrobinę niedowartościowany.
-Już idę.- Szepnął, odkładając lekturę na stolik.
Pospiesznie pościelił łóżko, poczym podreptał za
służącą. Zszedł po schodach, mijając
kilka zjaw, zastanawiając się, czego chciał od niego wampir. Spojrzał na
sylwetkę wyłaniającą się z przeciwległego końca korytarza. Uśmiechnął się
leciutko, gdy poznał w niej Gabriela. Tamten odpowiedział mu tym samym i
dołączył do niego.
-Ciebie też wezwał?- Zapytał cicho, nie zatrzymując
się.
-Tak, mam się z tobą pożegnać.- Odparł Reavmor, idąc
już obok niego.- Demasse przyszedł.
Serce Arkade zabiło szybciej, a w brzuchu zaczęły
tańczyć motylki. Nie wiedział, dlaczego nie potrafił opanować uśmiechu w tej
chwili.
A gdy zobaczył swojego pana, leniwie opierającego się
o drzwi wejściowe, radość już kompletnie odebrała mu zdrowy rozsądek. Nie
myśląc już o niczym, podbiegł do niego i rzucił mu się na szyję, zapominając o
wszystkim dookoła. Po prostu był szczęśliwy, że może go znowu zobaczyć. Czuł
jakby bijące serce wprawiało w ruch każdy, najmniejszy mięsień, a skóra na
policzkach zaczyna piec. Tak mu go brakowało!
Coś było jednak
nie tak, nie czuł na sobie jego dotyku, ani nawet drgnięcia. Otrzeźwiał dopiero
po chwili i nieśmiało odsunął się od mężczyzny. Zerknął na jego twarz, zupełnie
chłodną i obojętną. Poczuł, jakby właśnie dostał w twarz.
-Przepraszam.- Szepnął cicho.
Demon leniwie przeniósł spojrzenie na Cyjana,
widocznie zdziwionego reakcją Arkade.
-Nie sprawiał problemów?- Zapytał.
Venom przyjrzał się dokładnie Demasse. Wydawał się
odrobinę nieobecny, no i z pewnością prezentował się odrobinę gorzej niż
zazwyczaj. Nie zamierzał jednak poruszać tego tematu przy jego niewolniku,
musiał uzbroić się w cierpliwość.
Arkade patrzył na swojego pana z mieszanką wstydu i
prawdziwego zawodu. Musiał być naprawdę głupi, skoro myślał, że Demasse się
ucieszy…
-Był bardzo grzeczny.- Przyznał jedynie Cyjan,
uśmiechając się szeroko.- Makadorze, jesteś zajęty dzisiaj wieczorem?- Zapytał
jeszcze. Miał przeczucie, że coś się stało i nie mógł tak po prostu go
zignorować.
-Przyjdź później do Diego, porozmawiamy.- Rzucił
demon, chwilę potem przenosząc wzrok z powrotem na Nataniela.- Pożegnaj się.-
Rozkazał.
Arkade kiwnął głową i podszedł powoli do harpii.
Przytulił się do niej delikatnie, a potem uśmiechnął lekko, patrząc w złote
oczy.
-Na pewno wszystko się ułoży.
Reavmor tylko kiwnął głową i obserwował, jak chłopak
później dziękuje za opiekę Cyjanowi, jak ten głaska go delikatnie po głowie.
Też tego chciał. Chwilę potem drzwi zamknęły się za nim i Demasse, a on zerknął
na swojego pana. Chwilę się wahał, ale postanowił spróbować jeszcze raz. W
końcu wampir nie mógł gniewać się w nieskończoność.
-Teraz możemy porozmawiać?- Zaczął.- Czy może dalej
masz coś lepszego do roboty?- Nie potrafił opanować swojej opryskliwości,
chociaż bardzo chciał.
Duma była jego największym skarbem, ale i
przekleństwem, przez które nie mógł powiedzieć wielu rzeczy, zwłaszcza
Venomowi. Traktował złośliwość jak mechanizm obronny, dzięki niej mógł obrócić
wszystko w żart, jeśli była taka potrzeba. Wolał mieć zabezpieczenie.
Zmarszczył brwi, gdy Cyjan nawet mu nie odpowiedział,
po prostu zaczął iść w stronę schodów. W ciszy obserwował, jak ten się oddalał.
Dlaczego? Co
takiego zrobił? Przecież nie raz przekroczył już granice, dlaczego dopiero
teraz? Dlaczego tak gwałtownie? Dlaczego tak stanowczo?
-Cyjan!- Wrzasnął, gdy ten zniknął w ciemnościach
korytarza.- Nie traktuj mnie tak, rozumiesz?!- Zawył niemal rozpaczliwie.
Nie chciał, by tak się zachowywał. Już wolał, żeby
krzyczał, wściekał się, ale tej obojętności nie potrafił znieść. Nie chciał
znowu przechodzić przez to piekło. Za bardzo przypominało mu dom.
-Przepraszam.- Szepnął już cicho, zginając ręce w
piersi.- Przepraszam…
Demon szedł powoli, nie zwracając zbytniej uwagi na
niewolnika, a przynajmniej starał się tego nie robić. Sam się zdziwił, jak
ucieszył go jego widok. Nie mógł jednak zbyt dobitnie tego okazać. Wiedział, co
miało nastąpić za te dwa dni i nawet on nie miał tak zimnego serca, by udawać,
że nic się nie działo. Nie chciał oglądać jego uśmiechniętej twarzy, kiedy już
niebawem miał zostać skrzywdzony mocniej niż kiedykolwiek.
Westchnął ciężko, oglądając się za siebie, na chłopca.
Tlące się w oczach łzy nie uciekły jego uwadze. Wyglądało na to, że Arkade
mocno przejął się chłodnym powitaniem z jego strony. Pokręcił głową i wziął
jego delikatną dłoń w swoją.
-Już dobrze.- Rzekł, chwilę potem znikając z nim w
kłębach czarnego dymu.
Arkade mrugnął kilka razy, gdy przed oczami zaczęło
robić się widno. Jednocześnie zasmucił się jeszcze bardziej, gdy zrozumiał, że
demon dotknął go tyko po to, żeby użyć teleportu. Poszedł za nim w stronę bramy
i już się nie odzywał, chociaż nie rozumiał zachowania właściciela. Zrobił coś
źle, czy demon tak po prostu nie cieszył się, że go widział?
Gabriel był wrażliwszy niż ktokolwiek mógłby sobie
wyobrazić. Bardzo łatwo można było go urazić, zranić, chociaż zawsze starał się
być twardy, a swoje słabości chować na tyle głęboko, by nikt ich nie widział.
Zawsze musiał radzić sobie sam, dbać o siebie i o swoje prawa, nauczył się
walczyć z przeciwnościami i podejmować niezależne decyzje. Nie potrafił się jednak cenić. Potrzebował
stałych zapewnień i ogromu uwagi, by czuć się dymnym z siebie. Ponad wszystko
nie znosił być ignorowany. Czuł się wtedy tak, jakby wrócił do domu, z którego
po prawdziwej męczarni, udało mu się uciec. Naprawdę nie chciał do niego
wracać, nawet myślami. Na samo wspomnienie jego ciałem targały dreszcze
obrzydzenia i niepokoju.
Nie mógł pozwolić, by tutaj towarzyszyło mu to samo
uczucie, które zawsze odczuwał tam. Nie wyobrażał sobie, by Venom mógł go
traktować w tak okrutny sposób dłużej. Po prostu chciał, by wszystko wróciło do
normy. Zbyt dużo przeszedł, by teraz tak po prostu sobie odpuścić. Chciał być
po prostu szczęśliwy.
Od początku wiedział, że demon zajmie jego miejsce.
Wiedział, że wampir w końcu się nim znudzi, że zacznie go odpychać. Czym sobie
zasłużył na takie upokorzenie? Już nawet nie wiedział, czy był wściekły, czy
zrozpaczony. Nic nie rozumiał. Wiedział tylko jedno. Nie odda wampira po
dobroci. Jeżeli tylko w ten sposób mógł osiągnąć swój cel, to da nowemu ten
eliksir, żeby przypomniał sobie te wszystkie okropne rzeczy, jakie mu zrobiono.
Może wtedy Venom wyrzuci zepsutą zabawkę. I znowu będzie jak dawniej…
Tak, jak podejrzewał. I tego wieczora młody demon do
niego przyszedł. Miał nadzieje, że Gabriel już wszystko załatwił. Tym razem
harpia nie chciała mu robić zawodu.
-Czy już?- Zapytał zniecierpliwiony chłopak.
Reavmor nic nie odpowiedział, nie potrafił. Wiedział,
że robił źle, ale nie widział innego wyjścia, by znów znaleźć się w ramionach
wampira. Podał mu mały flakonik bez słowa.
-Dziękuję.- Szepnął zaskoczony chłopak.
Gabriel po raz pierwszy widział w jego oczach ten
błysk radości, nie mógł dłużej patrzeć na jego twarz.
-Idź już, poznasz prawdę.- Uśmiechnął się do niego
sztucznie, ale tamten tego nie zauważył. Żwawo ruszył do drzwi i już po chwili
zniknął.
-Wybacz.- Szepnęła jeszcze harpia, gdy już została
sama.
-Makadorze!- Krzyknął na wpół uspokojony, na wpół
zmartwiony Diego, stojąc w bramie swojej rezydencji, uważnie lustrując wzrokiem
przyjaciela.
Zmarszczył delikatnie brwi. Na pierwszy rzut oka demon
wyglądał zupełnie zwyczajnie, jednak po bliższym przyjrzeniu dało się zauważyć
kilka niepokojących szczegółów, takich jak delikatne cienie pod oczami, czy
odrobinę bledszą niż zazwyczaj skórę.
-Makadorze…- Szepnął jeszcze raz, zamykając Demasse w
żelaznych objęciach, chwilę potem odsunął się do niego i spojrzał w znudzone
oczy.- Cały dzień cię szukałem, aż wpadłem na Riordiana, który wytłumaczył mi ,
że jesteś na szkoleniu. Jakie szkolenie dyscyplinarne, coś ty znowu zrobił?
Myślałem, że sytuację z królem masz stabilną.
-Mam.
-Więc co się stało? Martwiłem się o ciebie, jak mogłeś
mi nie powiedzieć, że cię nie będzie? Wariowałem, a służba nie chciała nic mi
powiedzieć.
-Diego, uspokój się.
-Nie mam mowy, w tej chwili się spowiadaj. Jakie
szkolenie dyscyplinarne? Słucham.
-Diego, ja nie byłem na żadnym szkoleniu.- Jęknął
demon, patrząc na niego tym poważnym, zrezygnowanym spojrzeniem.- Możemy
porozmawiać spokojnie? Zaraz przyjdzie Cyjan…
Teraz Malborio już wiedział, że nie jest dobrze.
Demon wiedział doskonale, że na Diego zawsze mógł
liczyć. Tak było i tym razem. Powiedział mu wszystko, zaczynając od założenia
misji, poprzez jej wykonanie, mówił mu o kapłaństwie, o Veragrorze, a on
uważnie słuchał i nawet ani razu mu nie przerwał. Cyjan, po tym, jak dołączył,
również sprawował się całkiem odpowiednio.
-Makadorze… Naprawdę mi przykro z powodu Veragrora.-
Szepnął Diego, poklepując po delikatnie po plecach.- To nie twoja wina, on już
od dawna źle sobie radził.
-Wiem.- Przyznał Demasse, reagując niechętnie na czuły
gest.- Ale nie potrafię przestać o tym myśleć. I jeszcze ta misja… Dlaczego mam
wyrzuty sumienia? Przecież zrobiłem to, co powinienem.
-Demasse.- Uśmiechnął się Cyjan.- Zaraz się chyba
popłaczesz.- Zachichotał, chcąc rozluźnić odrobinę atmosferę.
Demonowi niespecjalnie się to spodobało. Wysunął lekko
szczękę, co było już jawną oznaką złości i zmarszczył nieznacznie brwi,
piorunując Venoma wzrokiem.
-Spokojnie, Makadorze.- Mruknął Cyjan, podchodząc do
niego i uśmiechając się już tylko złośliwie.- Nie za bardzo mam, co robić u
siebie, więc proponuję wino. Zostajemy na noc.
Diego pokręcił głową, z zatroskanym uśmiechem
przyglądając się demonowi. Rozumiał jego rozterki i był w stanie pocieszać go
do czasu, aż w końcu się uspokoi. Cyjan widocznie miał inne plany, choć trochę
alkoholu mogło tylko pomóc.
-Nie chcę z tobą pić.- Burknął demon, lekceważąco
odwracając wzrok od wampira.
Jak on śmiał mówić do niego w tak bezczelny sposób?
Szczególnie teraz, gdy… Demon odetchnął głęboko, po prostu chciał przestać o
tym myśleć, z drugiej strony, nie czułby się dobrze, gdyby zaraz po odejściu
Veragrora urządził sobie udany wieczór, nie powinien się teraz dobrze bawić.
Nie mógł jednak dłużej się nad tym zastanawiać, gdy Venom opadł z dzikim
wrzaskiem na jego kolana i zanim się obejrzał, pół butelki wina było już w jego
przełyku. Miał zamiar zabić wampira. Ale to za chwilę.
Nastał ranek. Gabriel czuł coś dziwnego, co nie dawało
mu spokoju. Nie potrafił już dłużej ignorować tej uporczywej myśli i ruszył w
stronę sypialni piaskowego demona. Przyśpieszał, z każdym krokiem niepokojąc
się coraz bardziej. Otworzył drzwi, a jego serce jakby stanęło. Poczuł, jak
jego ciało ogarniają mdłości, gdy zobaczył bezwładne ciało chłopca w kałuży
krwi. Upadł na kolana, nie potrafiąc wydusić z siebie nawet przerażającego
krzyku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz