sobota, 19 stycznia 2013

Rozdział 4 - "Artromega"


Legiony almagedorskie tłoczyły się na białym pustkowiu. W śniegu, w szkarłatnoczerwonych kałużach krwi, leżały zwłoki czarnych jaszczurów. Demasse wyjął swój miecz i uniósł go wysoko ku górze. Ostrze połyskiwało odbijanym światłem słonecznym. Nie był to zwykły sztylet, przesiąkał on w całości magiczną energią, a jego pochodzenie owiane zostało tajemnicą. Wiadome było jedynie to, że czarnowłosy dostał go na swe szesnaste urodziny od ojca w nagrodę za swoje nieprzeciętne osiągnięcia. Szybko opuścił miecz w dół, aby przeciąć tętnicę chłopca, lecz niespodziewanie w ostatniej chwili powstrzymała go czyjaś ręka. Zaskoczony brunet stał jeszcze chwilę bez ruchu, nie wydając z siebie żadnego dźwięku. Dopiero słowa z ust  przyjaciela otrzeźwiły nieco jego zmęczony umysł. 

- Makadorze - odezwał się łagodny głos kapitana Malborio. To właśnie jego ręka trzymała w splocie nadgarstek czarnowłosego, uniemożliwiając mu przy tym jakikolwiek ruch dłoni.
- O co chodzi? - spytał Demasse, rozdrażniony całą sytuacją. Szybko wyrwał zgrabną, męską rękę z silnego uścisku przyjaciela. - Jaki masz powód, aby przerywać mi to, co ja sam postanowiłem?
Głos bruneta brzmiał ostro, zimno i aż nazbyt oficjalnie. Na polu walki przyjaźń nie istniała. Przerywanie jakiejkolwiek działalności temu młodemu przywódcy było bardzo odważnym krokiem, gdyż Makador nie należał do uległych i wyrozumiałych istot. Jeżeli jakiś śmiałek stawiał się mężczyźnie, musiał mieć naprawdę ważny powód, argumenty do swej obrony oraz nieskalaną opinię. W innym wypadku demon szybko mieszał go z błotem.

- Makadorze, dlaczego chcesz go zabić? - spytał spokojnie szatyn, nie zwracając najmniejszej uwagi na groźną minę przyjaciela.
Brwi Demasse uniosły się do góry. Teraz twarz dowódcy wyrażała złość, pomieszaną z czymś przypominającym kpinę. Jego kształtne usta otworzyły się leniwie.
- Dlaczego pytasz? - zaczął z pozoru łagodnym tonem. - Jest kilka powodów. Jeśli jednak ich nie dostrzegasz, z wielką przyjemnością przedstawię ci je wszystkie po kolei. - Uśmiechnął się, spoglądając na pozostające w spoczynku delikatne ciało chłopca, otulone miękko przez śnieżnobiały puch. - Ten młodzieniec z pewnością pochodzi z Armagedonu, to jest pierwsza kwestia. Drugi powód jest taki, że nie mamy absolutnie co z nim zrobić, a trzeci - że  nie spodobała mi się jego słodka buźka. - Uśmiech mężczyzny ze złośliwego zmienił się w jadowity, wręcz perfidny, zaś łuk brwiowy powędrował z powrotem na miejsce, w którym zwykle spoczywał. 
Diego pokręcił z rezygnacją głową. Demon mógł darować sobie ostatnią kwestię.
- Demasse, zacznij zachowywać się jak na dowódcę przystało. Nie jesteś już beztroskim gówniarzem, kierujesz flotą i wymagana jest od ciebie stała powaga - wtrącił złośliwie Mails. Gdy  jego źrenice  napotkały na swej drodze ostry niczym stalowa żyletka wzrok Makadora, umilkł natychmiastowo i prychnął tylko.
Czarnowłosy zwyczajnie wzbudzał respekt, nie tylko wśród swych wrogów. Gdy przemawiał, nikt nie miał odwagi mu przerywać, gdy zaś mężczyznę napotkał gorszy dzień, wszyscy unikali jego wzroku jak śmierci. Oczywiście tylko zwykli żołnierze. Istoty podobne mu rangą traktowały go na równi, ale z dużą dozą szacunku i sympatii, mimo iż demon sympatyczny nie był, a wręcz przeciwnie. Nie można było odmówić mu jednak charyzmy ani specyficznego poczucia humoru. Miał w sobie coś, co przyciągało.
Przez krótką chwilę panowała niezręczna cisza, dzięki której Makador mógł spokojnie obejrzeć całe drobne ciało, napotkane kilka chwil temu. Musiał przyznać, że chłopiec był niecodziennej urody. Miał piękne, białe włosy, przez które przeplatały się gdzieniegdzie bladoszare pasma, delikatną twarzyczkę, mały, zgrabny nosek i zsiniałe od zimna usta. Wyglądał na nie więcej niż piętnaście lat. Makador nie mógł w pełni podziwiać jego wdzięku, gdyż skóra chłopca zamarzła, a co za tym szło, pokryta została nie najpiękniejszym kolorytem. Również wielkie oczy były zamknięte. Gdyby brunet zobaczył ich intensywną, szafirową barwę, nie miałby już wątpliwości, że spotkał najpiękniejszą istotę. Z zamyślenia po raz kolejny wyrwał go głos Malborio.
- Generale Mails, z całym szacunkiem, ale jeśli generał ma coś do omówienia z dowódcą, to może po tym, jak ja się wypowiem. Czy nie przeszkadza generałowi taka opcja? - spytał Diego stanowczym, mimo to uprzejmym głosem.
Mężczyzna tylko kiwnął głową z nieukrywaną urazą, wprawiając w ruch masywny kark.
- Na czym to my skończyliśmy? - zastanawiał się chwilę szatyn, po czym ukucnął nad znaleziskiem. - A tak… Pozwól, skarbie, że wyjaśnię ci kilka rzeczy.
Na te słowa Makador przyjął postawę obronną, składającą się z wysuniętej nieco dolnej szczęki i zmarszczonych, wyrażających zdenerwowanie brwi. Gdyby Malborio nie był jego najlepszym przyjacielem, z pewnością pożałowałby tego, że z jego ust wypłynęły takie, a nie inne dźwięki.
- Zgadza się, chłopiec jest Armagedończykiem, nie mogę temu zaprzeczyć - kontynuował Diego. - Zabicie go może się jednak okazać błędem. Spójrz. - Wskazał na ramię znaleziska. - Widzisz to znamię? Rozciąga się przez całą rękę, nie ma określonego kształtu. Nie jest to znak, jaki nakładają smoki, gdy leczą rany. Jest to symbol, który pojawia się na ciele każdej artromegi, znajdującej się w niebezpieczeństwie. Chroni jej delikatne ciało oraz duszę. Co o tym sądzisz? - spytał szatyn, wędrując palcami po naznaczonym ramieniu znaleziska.
- Myślisz, że mógłby być artromegą? - Demasse z pogardą spojrzał na ciało nastolatka.
Te stworzenia były bardzo rzadkie na Nardeonie. Na Almagedorze nie występowały w ogóle. Ich populacja diametralnie zmalała, gdy zaczęto na nie polować. Pragnięto ich niezwykłych umiejętności… I to pożądanie omal nie zgubiło tego niezwykłego gatunku.
- No właśnie, Makadorze, no właśnie - przytaknął rozmówca. - Ten ich dar… Bądź co bądź, te istoty przepowiadają przyszłość, czyż nie? Są także gatunkiem zagrożonym. Nie zapominaj, że kilka miesięcy temu zostałem zmuszony do napisania nowej księgi, opisującej wszystkie gatunki stworzeń magicznych występujących na Nardeonie. Ta rasa była wśród nich. Powinniśmy przekazać chłopca w ręce króla. Na jego głowie byłaby wtedy odpowiedzialność za jego dalsze losy.
Brunet skrzywił się nieco, szukając jakiejś luki w argumentach przyjaciela, jednak nie udało mu się takowej znaleźć. Rozdrażniało go to, że Diego miał rację i jeszcze potrafił ją wspaniale umotywować.
- Dobrze - wyszeptał tylko, przerywając głuchą ciszę. - Ale nie mamy teraz zbyt wielu opcji. Armia będzie wlec ze sobą półżywego Armagedończyka? Jeszcze kilka chwil, a do Almagedoru przywieziemy trupa. - Makador spróbował ostatniej deski ratunku, musiał dowieść swego za wszelką cenę. Miał nadzieję, że tym razem szatyn nie znajdzie odpowiedzi i zaniemówi w końcu. Diego namyślał się przez krótką chwilę, patrząc, jak czarnymi włosami przyjaciela szarpie porywisty, mroźny wiatr. Długie, ciemne pasma wpadały na twarz demona, co widocznie mu nie przeszkadzało, gdyż nawet nie próbował ich odgarniać.
- Jeden statek popłynie z powrotem do Almagedoru. - Ciszę przerwał jeden z generałów, mężczyzna o nazwisku Drown. Był jednym z najstarszych i najbardziej szanowanych obywateli wojska. To właśnie jego Makador zapytał o działania, gdy stanęli przed czarnymi smokami.
- Nie ma takiej możliwości, generale, nie zawrócimy dla jednego stworzenia - odparł hardo Demasse, jednak starszy nie zamierzał ustąpić.
- To tylko jeden statek z wielu, nie zrobi żadnej różnicy. Nasi rodacy dobrze radzą sobie w walce z Armagedończykami. Nie ma powodów, aby oszczędzać jedną, nic niewartą łódź.
- Może powie mi generał, kto popłynie z tym bachorem z powrotem? Słucham. - Brunet powoli tracił cierpliwość, w tym momencie niewiele brakowało, aby mężczyzna nie wytknął mężczyźnie zwykłej głupoty. Zdawał sobie sprawę z tego, że siwe włosy staruszka i długa broda nie były żadnymi ozdobnikami. Drown po prostu powinien przejść już dawno na zwolnienie, jednak nie uczynił tego, dalej wytrwale pracował w wojsku. Czasami drażniło to młodego Demasse, ale jednocześnie naprawdę dużo mu zawdzięczał. - To jak, odpowiesz mi, generale?
- Ty, Makadorze, ty z kapitanem Diego. Skoro nie chcecie zabierać statku, to mamy szalupy. - Uśmiechnął się siwowłosy.
W tym momencie cała złość Makadora zaczęła wydostawać się na zewnątrz. Drown nie był jedynym, który potrafił go zdenerwować na tyle, że tracił panowanie nad emocjami. Jako ognisty demon wykazywał się również ognistym temperamentem. W końcu nie wytrzymał.
- Z całym tym cholernym szacunkiem, ale czy generał postradał zmysły?! - wybuchnął czarnowłosy. Jego głos od zawsze był zimny i zbliżony do prawdziwego basu, jednak teraz zabrzmiał szczególnie przerażająco. - To jakaś kpina. Jestem dowódcą tych wszystkich oddziałów i mam je zostawić na pastwę losu, tak? Jak zareaguje król, gdy dowie się, że opuściłem wojsko dla idiotycznego przeczucia? - Szmaragdowe tęczówki bruneta zapłonęły ogniem, a twarz nabrała tak groźnego wyrazu, że wszyscy w zasięgu jego wzroku wstrzymali oddech. Tylko Drown wciąż się uśmiechał, a Diego stał nieporuszony. Malborio dobrze znał swego towarzysza i nie spodziewał się, że ten dzień minie spokojnie. Wręcz przeciwnie, był pewien, że porówna go kiedyś do prawdziwego piekła. Widniał dopiero ranek, a już zdawało się, że wyobrażenie szatyna nie odbiegało zbytnio od rzeczywistości. Drown patrzył na bezchmurne, szarobłękitne niebo, czekając, aż młodszy mężczyzna trochę ochłonie. Gdy tak się stało, generał położył dłoń na jego ramieniu i głaskał w uspokajającym geście, aby przywrócić go do całkowitej normy.
- Wybacz, generale - powiedział Makador, rozmasowując skronie.
- Demasse, nie przepraszaj mnie, tylko posłuchaj przez chwilę tego, co mam do powiedzenia. - Brunet kiwnął tylko głową. - Zastąpię cię w roli dowódcy. Chcę, żebyś to ty popłynął, ponieważ władca musi mieć potwierdzenie, że zgodziłeś się na takie działania. Nie mówiąc już o tym, że żołnierze, jak i dowódcy niższej rangi, nie mogą odchodzić od oddziału na odległość większą niż kilometr bez twojej pisemnej zgody. Z jednym żołnierzem nie puścimy tego chłopca, a napisanie setki dokumentów zajmie wieki, dlatego sądzę, że to będzie najrozsądniejsza opcja. Kapitan Diego popłynie z tobą. Nie wiem, czy jeden człowiek powinien wyruszać sam w morze. Razem z wami zawróci kilkadziesiąt żołnierzy, nie osłabi to naszej armii, a wy będziecie lepiej chronieni. Skoro wszystko już wyjaśniłem, powiedz, czy odpowiada ci takie wyjście?
Makador westchnął, nie miał nic do roboty, jak tylko się zgodzić. Tak też się stało.
- Związać dzieciaka i ubrać - rozkazał. - Wybrać spośród oddziału pięćdziesiątkę silnych żołnierzy. Wśród nich ma się znaleźć ktoś, kto potrafi kierować statkiem. Nie zamierzam operować przy sterze. Diego, zbieraj się… Do diabła z wami. - Tych ostatnich słów nie wypowiedział na głos.
Zrezygnowany spojrzał na chłopca, którego nadgarstki i kostki zaczęły oplatać grube, mocne liny. Mały jęknął nieprzytomnie, na co Demasse uśmiechnął się lekko. Musiał przyznać, że był całkiem uroczy. Oglądał jeszcze przez chwilę buzię młodzika, która w rzeczywistości bardzo mu się spodobała. Na biodrach znaleziska zawiązano jedynie cienką chustę. Przygotowania do drogi powrotnej nie trwały długo, z tłumu szybko udało się wyłonić lepszych wojowników, którzy z chęcią służyli pomocą Makadorowi. Gdy tylko zebrała się odpowiednio duża grupa Almagedorczyków, byli gotowi na dalszą wędrówkę. Demasse bezceremonialnie podszedł do Drowna i skrzywił się z niezadowoleniem.
- Kieruj nimi dobrze - odezwał się siwowłosy.
- Nie o nas bym się martwił - odparł brunet. - Powodzenia, przyda się wam. - Obrócił się na pięcie i począł oddalać od staruszka. Za nim ruszył Malborio dźwigający na swych barkach nieprzytomnego chłopca. - A właśnie. - Brunet stanął w miejscu. - Jestem dowódcą i tak proszę się do mnie zwracać, generale. - po tych słowach ruszył dalej.
Diego był zaskoczony tym, jak lekki jest białowłosy. Unosił go zupełnie bez żadnego wysiłku, jakby w swych ramionach niósł jedynie delikatną, puchową poduszkę a nie prawdziwe ciało. Za dwoma mężczyznami szła jeszcze pięćdziesiątka wojowników gotowych do ataku. Gdy tylko zniknęli z pola widzenia Drowna, Makador przyśpieszył tempa. Żołnierze posłusznie szli za nim, coraz to szybciej.
- Makadorze? Coś nie tak? - zaniepokoił się Diego.
Nie miał pojęcia, dlaczego Demasse tak się spieszył. Zadziwiała go myśl, że może martwić się o życie chłopca, lecz nie dopuszczał tej opcji zbytnio do siebie.
- Nasze położenie nie jest najlepsze - odparł. Malborio westchnął ciężko i zaśmiał się w duchu ze swojego wcześniejszego podejrzenia. - Ten teren zgodnie z mapą zamieszkują gobliny - ciągnął dalej Makador. - Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że one uwielbiają mięso artromeg? Ten bachor może je tutaj zwabić, więc radziłbym przyśpieszyć tempo, chyba że chcesz zostać ich obiadem, bo ja dzisiaj już walczyć nie zamierzam. W takim wypadku nie będę cię powstrzymywał - mówiąc to, Makador pozostawał zupełnie niewzruszony. Można było uznać nawet, że dzisiejszego dnia dowódca był nieco ospały, pomijając oczywiście kłótnię z Drownem.
- Wiedziałem, że masz gorszy dzień - stwierdził po chwili Malborio.
Czarnowłosy spojrzał pytająco na przyjaciela. Diego zachichotał
- Wyjaśnić?
Makador uśmiechnął się lekko. Nie potrzebował wyjaśnień. Szatyn znał go na wylot. Czarnowłosy nigdy nie był opanowany, jednocześnie zawsze trochę ostry i zimny, a jednak wolał dyskutować niż się kłócić. Gdy pozostawał spokojny, nie było mu równych w potyczkach słownych, gdy zaś tracił cierpliwość, potrafił jedynie zmuszać ludzi do przytakiwania swoim przeszywającym, mrożącym krew w żyłach spojrzeniem.
- Bzdury wygadujesz. Dawno się tak nie wyładowałem – odparł, mrugając leniwie.
Diego nie zamierzał dłużej nadwyrężać języka, przełknął tylko ślinę i w ciszy podążał za dowódcą. On sam też nie miał łatwego tygodnia. Od czasu, kiedy Nardeon dosłownie zamarzł, nie miał chwili spokoju. Zastanawiał się, jaki jest sens wojny pomiędzy ich krainą a Armagedonem. To wielkie natarcie na kontynent, z którego wywodził się jeden śmiałek, mający chociaż odwagę, by stawić czoła Klaresowi, także było dla niego bezsensowne. Spór toczył się od początku istnienia obydwu państw. Dzisiaj nikt nawet nie wiedział z jakiego powodu się on rozpoczął. Stare krzywdy. Po prostu trwał, żeby trwać - bez żadnego celu, ani powodów. Młodym istotom wpajało się nienawiść do drugiego kontynentu, uczono, jak postępować z wrogami, jak bezlitośnie ich zabijać i upokarzać. Pokolenia przejmowały po sobie te wszystkie tradycje. Wzajemna nienawiść rosła. Z każdym dniem, miesiącem, wiekiem stawała się coraz silniejsza. Dzisiaj była na tyle potężna, że nikt nie mógł już zakończyć wojny. Gdyby władca jednego z dwóch państw zadecydował o pokoju, najpewniej obywatele zabiliby go lub wypędzili ze swego królestwa. Klares także nie zadowoliłby się, gdyby pomiędzy narodami panowała zgoda. Dla niego oczywisty był fakt, że gdyby tak się stało, Nardeon stałby się zwyczajnie nudny. Akcja ustąpiłaby miejsca ładowi i spokojowi. Ten świat to była jego gra, ekscytująca i pełna wrażeń. Nie zauważył, że walka stała się po prostu czymś w rodzaju rutyny. Takie zdanie miał Malborio. Patrzył cały czas na młodzieńca. W dzieciństwie uczono go, że twarz Armagedończyka zawsze wyraża chciwość i niebywałą zazdrość, teraz tak nie było. Na buzi chłopca malowała się niewinność i pokora. Szatyn, zaczarowany tym widokiem, nawet nie wiedział, gdzie idzie. Patrzył na niego i patrzył, nie mogąc oderwać wzroku. W rzeczywistości nie miał pojęcia, czy jest on artromegą czy też nie. Co prawda opis stworzenia doskonale pasował do wizerunku młodzieńca. Jasna skóra, znamię o nieokreślonym kształcie, aura natury, białe włosy, wszystko o tym świadczyło. Lecz nie miał pojęcia jakiej barwy były oczy chłopca. Artromegi zawsze posiadały czerwone ślepia. Niewiele Almagedorczyków o tym wiedziało. Rasa, jak już zostało wspomniane, była rzadka i niemalże zapomniana. Z tych powodów nie interesowano się jej anatomią. Malborio wykorzystał niewiedzę Makadora i przekonał mężczyznę, aby oszczędzić istotę z uwagi na to, iż jest bardzo cenna i niespotykana. W rzeczywistości po prostu poczuł do stworzenia sentyment. Zamierzał powiedzieć o tym przyjacielowi, lecz dopiero wtedy, gdy dotrą do Almagedoru. Zdawał sobie sprawę, że brunet nie będzie zbytnio zadowolony, kiedy o tym usłyszy. Rozmyślając o swojej niewygodnej sytuacji, szedł na oślep do przodu.
- Diego, obudź się i ruszaj szybciej - powiedział Makador, mało co nie biegnąc. Mimo tempa, jakim się poruszał, jego głos był spokojny i melodyjny. - Spowalniasz nas - dodał po chwili.
- Przecież idę - odparł nieprzytomnie. - Nie śpiesz się tak… Zawsze możemy nakarmić gobliny jednym z żołnierzy.
Brunet uśmiechnął się delikatnie. Pomysły przyjaciela niekiedy do niego przemawiały.
- Chętnie - przyznał.

1 komentarz:

  1. Czemu odnoszę wrażenie, że zainspirowała cię nazwa papierosów Malboro?

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.