sobota, 19 stycznia 2013

Rozdział 8 - "Skraje Almagedoru"


Zabrzmiał potężny głos marynarza. Mężczyzna krzyczał, oznajmiając wszystkim, że niebawem zacumują statek przy Almagedorskim porcie. Lekki zarys lądu stał się widoczny dla gołego oka. Zaskoczony Diego spojrzał na załogę, następnie na niewyraźny obrys ziem almagedorskich. Minęło zaledwie kilka dni, a podróż miała się zakończyć. Mężczyzna uśmiechnął się delikatnie. Nie należał do zwolenników rejsów, szczególnie zbyt długich, dlatego też bardzo się ucieszył. Oddałby kilkanaście lat swojego życia, gdyby za tę cenę miał już nigdy nie wsiadać na pokład statku. Z drugiej strony uwielbiał walczyć, a przeciwnicy znajdowali się za oceanem. W przeciwieństwie do Makadora, który został hojnie obdarzony demonicznym pochodzeniem, był człowiekiem o szczątkowym talencie magicznym. Specjalizował się jednak we władaniu bronią. Z taka samą gracją operował jednoręcznym mieczem, jak i ciężkim, wojennym toporem. Lubił też łuki i kusze. Wysiłek fizyczny dawał mu poczucie spełnienia, toteż zawsze, gdy zdarzyła się okazja, korzystał z niej. Uwielbiał walczyć nie tylko z wrogiem, angażował się w przyjacielskie pojedynki, między innymi z Demasse. Demon był potężnym stworzeniem, a jednak człowiek niejednokrotnie dawał mu radę. Czas i wysiłek, jaki wkładał w treningi przynosił bardzo pozytywne rezultaty, co nie oznaczało, że nigdy nie przegrywał. Niestety, talent Makadora nieraz przeważał szalę. Diego zaśmiał się radośnie, przypominając sobie ostatnią walkę między nimi. Pokonany demon prezentował się naprawdę niezwykle sympatycznie. Demasse mógł udawać spokojnego, ze względu na zwykły honor, a jednak Malborio wiedział, kiedy wręcz gotował się ze złości. Choć musiał przyznać, zawsze, gdy przychodziło uznać przewagę rywala, brunet to robił.

Teraz, kiedy zaczął myśleć o Demasse, przypomniał sobie o pewnym fakcie. Nie widział go przez cały wczorajszy dzień, ani dzisiaj nad ranem. Czyżby wziął sobie do serca opiekę nad porwanym maleństwem?

Nie wiele myśląc, skierował się do ładowni na spotkanie z brunetem. Powoli szedł po schodach, aż w końcu uchylił drzwi pomieszczenia, w którym znajdował się Demasse.

Widok, jaki zastał, rozczulił go niesamowicie. Brunet spał spokojnie. Siedział, opierając się o ścianę ładowni i trzymając mocno w swych ramionach białowłosego, ten zaś tulił się do niego, również pogrążony we śnie. Aż szkoda było niszczyć ten przepiękny obrazek.  Wyglądali wręcz uroczo. Makador był rozluźniony, promieniował od niego błogi spokój. Twarz chłopca wyrażała podobne emocje, jednak zostały na niej szczątkowe ilości strachu. Był taki delikatny, kruchy. Aż żal przychodziło patrzeć, jak cierpiał z braku wolności. Ubolewając, podszedł do przyjaciela i położył rękę na jego ramieniu. Czarnowłosy nie zareagował. Szatyn potrzasnął nim lekko. Dalej nie otrzymał żadnej odpowiedzi ze strony mężczyzny.

-Wstawaj.- Szepnął mu do ucha, z zadowoleniem zauważając, że senne oczy przyjaciela otwierają się leniwie. Demasse zamrugał kilka razy nieprzytomnie i spojrzał na przyjaciela. Czuł na sobie jakiś dziwny ciężar. Opuścił wzrok, aby zobaczyć, co ciąży na jego kolanach. Zmarszczył brwi. Arkade lepił się do niego, jak kociak do matki. Poprzedniego wieczora również postanowił odrobinę się nad nim poznęcać. Potem opowiedział mu kolejną historię, lubił obserwować wtedy jego reakcje, nie, żeby się litował.  Musiał przyznać, że teraz wyglądał jak aniołek. Taki niewinny, zdany tylko na niego… Czuł jakieś wewnętrzne ciepło, lecz w końcu uznał, że jego niezadowolenie znacznie przewyższa uczucie rozczulenia. Ani drewnianej podłodze. trochę nie przejmując się tym, że najpewniej obudzi chłopca, zrzucił go z siebie jednym ruchem. Ten opadł na zimne deski i pisnął cichutko. Zmarszczył powieki i otworzył delikatnie piękne oczęta. Makador patrzył na niego z kpiącym uśmieszkiem.

-Wybaczcie, ale dopływamy do brzegu.- Rzekł Malborio, czując się całkowicie zignorowany i przez młodzieńca, i przez swego przyjaciela- Makadorze, zbieraj się…

Arkade otrzeźwiał trochę. Słysząc głos szatyna, zorientował się, że nie są w pomieszczeniu sami. Zerknął z przestrachem na mężczyznę. W tej chwili tylko jemu spokojna, radosna twarz Malborio mogła się wydawać złowieszcza. Przysunął się trochę pod ścianę, nie wykonując zbyt gwałtownych ruchów. Przez te kilka dni zdołał się odrobinę uspokoić, nie czuł się już tak bardzo niepewnie w obecności demona, ale do tej pory nie miał kontaktu z nikim innym. Siedział tutaj sam, tylko czasami Demasse przychodził do niego. Przynosił mu jedzenie, albo wodę. Najgorsza była nieświadomość tego, co miało się niebawem wydarzyć.

-Jak się czujesz, malutki.- Usłyszał ciepły głos szatyna.

Spuścił wzrok na deski, unikając jego spojrzenia. Nie odpowiedział, siedział tak tylko, przygryzając wargę.

-Wyduś z siebie odpowiedź…- Warknął na niego Demasse.- Nie ładnie jest tak olewać kapitana.

Makadora niespecjalnie interesował brak odpowiedzi ze strony chłopca, po prostu poczuł nagłą potrzebę, by go skarcić. Czuł, że był dla niego zbyt miękki tej nocy, musiał to sobie wynagrodzić. Chłopiec przełknął ślinę, panicznie bał się sytuacji, kiedy demon stawał się tak zimny.

-Makadorze, daj mu trochę spokoju…- Odezwał się Malborio, jednak dalej wyczekująco spoglądał na chłopca.

-Dobrze.- Młodzieniec postanowił skłamać.

Brunet spojrzał na niego kpiąco. Wiedział, że bezczelnie łże. Kto w takiej sytuacji czułby się dobrze? Nie mówiąc już o tym, że kilka dni temu leżał nieprzytomny, cały zakopany w mroźnym śniegu… Było jasnym, że chłopak czuje się strasznie, jednak nie specjalnie go to interesowało.

-Nie bój się mnie. Nie jestem taki, jak ten pan, z którym spędziłeś noc.- Zachichotał rozbawiony Diego i ukucnął nad chłopcem.

Makador spojrzał na niego z pretensją. Szatyn podburzał mu autorytet.  Jasnowłosy widząc, iż nowopoznany nie jest szczególnie groźny, rozluźnił się odrobinę.

-Nazywam się Diego.- Przedstawił się i delikatnie pogłaskał chłopca po policzku. Ten nie zareagował, tylko unikał jego spojrzenia. Malborio, niczym niezrażony, spojrzał na chłopca.- O co chodzi?

-Proszę, nie tak.- Pisnął chłopiec, starając się odsunąć jego ciepłą dłoń. Nie chciał dotyku.

Malborio westchnął. Za to Demasse aż zachichotał.

 

-Mówiłem, że nie należy się delikatnie obchodzić z więźniami.- Zaczął, zadowolony z takiego obrotu spraw. Jego szmaragdowe oczy błysnęły rozbawieniem.- Jeśli chcesz, żeby siedział grzecznie i był posłuszny, zacznij najpierw słuchać mnie.- Mówiąc to, dotknął policzka maleństwa w pozornie czułym geście.

Ten drgnął lekko, lecz posłusznie spojrzał mu w oczy. Mężczyzna po prostu miał nad nim władzę, wzbudzał lęk. Diego obserwował tenże scenę z nutką irytacji. Nie chciał wykorzystywać sposobów swojego przyjaciela. Nie pragnął, aby się go bano, wymagał jedynie szacunku. Wstał znad chłopca i zwrócił się do Makadora.

-Makadorze, bądź tak miły i przygotuj się.- To powiedziawszy, skierował się do wyjścia- Tylko załóż coś przyzwoitego, lepiej, żeby król nie zobaczył cię w tych łachmanach.- I już go nie było.

Arkade wbił niepewny wzrok w czarnowłosego. Mężczyzna nie miał na sobie nic nie wartych łachmanów, jak to ujął Diego. Okrywał go najnormalniejszy w świecie, almagedorski strój bojowy. Lekka kolczuga i czarne, skurzane spodnie. Prezentował się całkiem urodziwie, nawet w tak skromnym odzieniu. Chłopiec zarumienił się delikatnie, za to demon spojrzał na niego rozeźlony.

-Masz słuchać Diego. Warknął, pomimo wcześniejszego rozbawienia.- Nie chcę ci o tym więcej przypominać.- Zasyczał.

-Tak, panie..- Szepnął niewinnie, wlepiając smutne ślepia w postać mężczyzny.- Rozumiem.

-Oby. Jeżeli dowiem się, że choć raz mu się sprzeciwiłeś, nie chciałbym być w twojej skórze.- Warknął na niego jeszcze raz i wstał z podłogi. Podszedł do szafy, położonej w rogu ładowni i wyciągnął z niej jakieś ubrania. Bez słowa zrzucił z siebie kolczugę, potem koszulę i wreszcie oczom młodzieńca ukazał się bardzo zgrabny, umięśniony, męski tors, na który szybko jednak zostało narzucone nowe odzienie. Czarny, elegancki materiał koszuli świetnie układał się na młodym ciele. Demasse niedbale zdjął ciężkie, wojskowe buty. Następnie zsunął z nóg spodnie, prawie natychmiastowo zastępując je nowymi, bardziej eleganckimi. Strój był wyszukany, lecz mężczyzna nie stroił się specjalnie. Nie traktował spotkań z królem w sposób szczególny. Nie podążał za każdym razem do komnaty z zapartym tchem. Często widywał władcę, zdążył przywyknąć. W końcu, był nie tylko dowódcą, ale i bogatym szlachcicem, zresztą bardzo poważanym. Założył jeszcze tylko czarne, skurzane oficerki i prezentował się już w całej okazałości. Nataniel musiał przyznać, że Demasse naprawdę był bardzo przystojnym mężczyzną. Pisnął cicho, zdając sobie sprawę z tego, o czym myślał. Zupełnie nagle, pomieszczenie oblała fala mocnych drgań..Był to znak, że dobili do portu.

-No proszę. Jesteśmy.- Rzekł Makador, podchodząc do chłopaka.

Ten, rozkojarzony nagłymi turbulencjami, nawet nie zwrócił na to uwagi. Demasse pochwycił dłonie młodzieńca i bez słowa związał jego nadgarstki. Nataniel otrzeźwiał. Spojrzał na swoje skrępowane ręce, a potem na mężczyznę. Brunet uśmiechnął się kpiąco i poklepał go po policzku.

-Nie cieszysz się, że wyjdziesz w końcu na ląd?- Zachichotał.

Natanielowi nie było do śmiechu. Pokręcił tylko głową.

 

Czarnowłosy przyglądał mu się chwileczkę. Tak bardzo go to zraniło? Zresztą i tak nie powinno go to interesować. W końcu, to był tylko nic nie warty, pojmany Armagedończyk.

-Nie ma tak dobrze.- Rzekłszy to, postawił chłopca na równe nogi.- Nie rozklejaj się, tutaj trzeba być silnym.- Dodał, a jego ton był niemal… Pokrzepiający? Nataniel od razu to zauważył. Czy czekała go aż tak zła przyszłość, że nawet Demasse starał się dodawać mu sił? Modlił się w myślach, aby jednak było inaczej.

Wtulił się w ramie Makadora, na tyle mocno, na ile pozwalały mu liny, boleśnie oplatające jego nadgarstki. Zawsze był bardzo ufny, a tutaj znał tylko jego. Brunet spojrzał dziwnie na białowłosego, jednak nic nie powiedział. Mały się bał, ale czy to naprawdę była jego sprawa? Oczywiście, że nie.  Odepchnął go delikatnie i wziął drobny, chłopięcy podbródek w dłoń.

-Nie myśl, bo zwariujesz.- Zaczął.- Po prostu idź przed siebie.- Szepnął i zabrał od niego dłoń.

Był przerażająco szczery. Pod białowłosym aż ugięły się kolana. Chciał, żeby ten zamydlił mu nieco oczy. Żeby powiedział, że będzie dobrze, ale zdawał sobie sprawę z tego, iż Demasse nie miał żadnych podstaw, by go okłamywać. Widocznie nie warto było mu robić nadziei. Makador złapał za sznur, oplatający ręce chłopca i pociągnął za sobą.

-Ruszaj się.- Warknął, na powrót zimnym tonem. Białowłosy podreptał posłusznie za nim.  Gdy wyszli na pokład, Nataniela niemal oślepiło światło i biel, bijąca od zaśnieżonych lądów. W porcie było zacumowanych sporo statków. Poza ogromnymi łodziami, nie dało się dostrzec żywej duszy, żadnych budowli, niczego, tylko pola obsypane jasnym puchem. O co chodziło? Czy to był ten potężny Almagedor, który niemal zrównał jego krainę z ziemią? Przecież widział jedynie marne pustkowie! Na statku panował gwar. Dookoła biegali żołnierze, do bólu przypominający tych, szarżujących w jego wiosce. Na to wspomnienie aż się wzdrygnął. Zaskoczył go jeszcze jeden fakt. Prowadzący go Demasse, miał na sobie jedynie cienką koszulę, a nawet się nie trząsł. Chłopiec wręcz przeciwnie, cały drżał z zimna. Na zewnątrz było bardzo mroźnie. Ujrzał, jak w ich stronę kieruje się pewna postać. Oczywiście, był to nie kto inny, tylko Diego. Jednak on dla odmiany, miał na sobie jakieś grubsze odzienie. Nie wiedział, co o nim myśleć. Wydawał się być łagodny, ale… Zawsze go uczono, że każdy Almagedorczyk jest okrutny.

-Jesteśmy gotowi.- Rzekł Malborio.- Ruszamy?

-Tak.- Odparł Demasse, po czym podniósł prawą dłoń do góry. Żołnierze zaprzestali wszelkich czynności i stanęli w bezruchu, oczekując na polecenia.- Za mną, do bramy!- Rzekł donośnie, że stojący zaraz koło niego Nataniel zapiszczał. Nie miał pojęcia, o jaką bramę chodziło, żadnej nie widział. Makador znowu począł ciągnąć go do przodu, a on ledwo stał na nogach. Za bardzo się trząsł, żeby stawiać kroki.

-No ruszaj się, do cholery. Zaraz będzie cieplej.- Pospieszył go brunet.

Niebieskooki posłusznie poszedł za mężczyzną. Zszedł z pokładu, wstępując na strome, prowadzące w dół schody. Statek był niewyobrażalnie wysoki i teraz miał okazje zauważyć, że naprawdę piękny. Jeszcze takiego nie widział w swym stosunkowo krótkim życiu. Stanął na deskach, budujących port i wtedy jego oczom ukazała się wielka brama. Za nią widział tylko ciemność. Makador wykonał kilka gestów rekami, a kraty zamykające przejście powędrowały do góry, odsłaniając drogę. Pochodnie, starannie powbijane w ziemie, zapalały się jedna po drugiej, ukazując jak bardzo długi jest korytarz. Makador poszedł naprzód, ciągnąc za sobą przemarznięte maleństwo. Tak jak obiecał, w środku było cieplej. Gdy ostatni żołnierz wszedł do tunelu, kraty obsunęły się z powrotem na ziemię. Z góry kapała woda.  Nataniel kroczył tym tunelem, prowadzony żelazna ręką bruneta i rozglądał się dookoła. Wszystko wyglądało zupełnie tak samo. Gdy już zaczynały go boleć nogi, zobaczył światło na końcu tunelu. Był pewien, że śni i właśnie idzie na śmierć. Każdy wiedział, że w krainie fikcji światła wabią, aby zabijać. Była to jednak jawa, gdyż poczuł, jak lina zaczyna obcierać mu nadgarstki. Przystanął na chwilę, bojąc się iść dalej, jednak czując na sobie lodowaty wzrok Makadora, od razu spotulniał i dzielnie szedł za nim. Zbliżał się do światła, ono samo było coraz większe i jaśniejsze. Oślepiało. W pewnym momencie przed swymi oczami widział tylko biel. A gdy to wszystko już się skończyło, jego oczom ukazało się wielkie, rozległe królestwo Almagedoru.

 

 

-Idź, napisz list do kapłana Arkade!- Rozkazał Lerde, najpewniej swemu tymczasowemu podopiecznemu, Silverowi. Na jego zazwyczaj łagodnej, promiennej twarzy, malowała się złość oraz niemałe zaskoczenie. Zmarszczki na czole staruszka jeszcze się pogłębiły. W reku trzymał pergamin, którego treści poznał chwilę temu. Znał Nataniela od najmłodszych lat i wiedział, że to właśnie o nim mowa jest w liście.

-Oczywiście, kapitanie.- Przytaknął młodzieniec.- Co mam ująć w tej wiadomości?

-Powiadom, że wojska Almagedoru pochwyciły jego syna. Dodaj, w jakich okolicznościach się o tym dowiedzieliśmy. Arkade nie będzie zadowolony…

 

 

Ziemia Almagedoru była jak z mrożącego krew w żyłach horroru. Cała cywilizacja ukryta została pod warstwą stwardniałej ziemi.  Była to bezkresna, niesamowicie klimatyczna grota. Czarne, kamieniste sklepienie znajdowało się wysoko nad dnem jamy. Miasta budowane były piętrami, na których w rzędach ustawiały się przerażające pieczary. Dało się zauważyć kręte ścieżki, prowadzące raz w górę, raz w dół, biegnące figlarnie po wysokich, kamiennych stepach.  Całe światło czerpane było z ustawionych przy drogach, palących się magicznie na czerwono, niekiedy niebiesko latarni. Ponadto, przy mieszkaniach poukładane były różnokolorowe lampiony. Była to forma ofiary dla bogów. Wśród nich występowały jaskrawozielone, fioletowe, żółte, a nawet takie, zawierające kilka barw naraz. Z wyżłobionych w mieszkaniowych okien, wydobywało się światło. To wszystko było łudząco podobne do nocy Halloween na ziemi. Mroczne, lecz w pewien, nieokreślony sposób, posiadające swój własny klimat miejsce. Kraina tętniła życiem. Na pierwszy rzut oka można było przyuważyć handlarzy i kupców. Podejrzanych rabusiów i zbirów. A także włóczęgów oraz magików, pokazujących swe sztuczki przechodniom i gapiom. Mimo mnóstwa świateł, było tak ciemno, jak pod wieczór. Nataniel, z przestrachem otulał swym wzrokiem cały krajobraz. Czuł się tu bardzo nieswojo, przywykł do Armagedonu, gdzie codziennie świeciło słońce. W każdym z armagedońskich miast panował gwar, jednak nie taki jak tutaj, tam ludzie byli ciepli i uprzejmi. W jasnych uliczkach, ułożonych z równych, kamiennych kosteczek, zawsze przeciskały się tłumy. Było tam mnóstwo istot magicznych, od elfów, po centaury. Alternatywą tutaj, były różnego rodzaju diabły oraz potężnie zbudowane cerbery, żebrzące o pokarm. To wszystko sprawiało wrażenie ulepionej z zaschniętej magmy i wykłutej w skale wulkanicznej piekielnej otchłani. Dookoła nie było ani kępki zieleni, tylko czerń i coś na kształt drzew, niestety nieposiadających ani jednego liścia na swej rozłożystej koronie. Zdawały się być spalone i oszalałe. Panował tutaj lekki gorąc. Naprawdę było ciepło, co Natanielowi w żadnym razie nie przeszkadzało. Uwielbiał upały, tak bardzo za nimi tęsknił… Przerażali go jednak bandyci, czający się w każdym zaułku. Tutejsze istoty wyglądały na bardzo niebezpieczne i zapewne takie były. Kraina przerażała, równocześnie otępiała swym pięknem. Te wszystkie światła, barwy. Wszędzie błyszczały, zatopione jakimś cudem w ścianach groty kamienie, wyglądające na bardzo cenne. W rzeczywistości, gdyby miały jakąkolwiek wartość, już by ich tu nie było. Tutejsze istoty uwielbiały pieniądze i tylko czekały na okazje do zarobku.

-Możesz się nie bać. Jak na razie, nie masz czego.- Szepnął Makador do ucha maleństwa.- Znajdujemy się zaraz przy wejściu, to najgorsza dzielnica naszej krainy. Im dalej pójdziesz, tym piękniejszy obraz zobaczysz. A gdy dojdziemy do górnego miasta, zaniemówisz.- Ciągnął dalej, otulając szyję białowłosego swym gorącym oddechem.

Nataniel spojrzał na niego. W swoim naturalnym otoczeniu wyglądał jeszcze groźniej niż na zewnątrz. Cienie wodziły niebezpiecznie po jego twarzy, ukazując nawet najmniejszy skurcz mięśni mimicznych. To wszystko dawało wręcz niewyobrażalny efekt. Chłopiec nie zauważył nawet, gdy mężczyzna ruszył i począł ciągnąć go do przodu. Dopiero po paru chwilach się ocknął.

-Górnego miasta?- Zapytał cicho. Naprawdę chciał wiedzieć cokolwiek. Byleby tylko nie czuć tej paraliżującej wręcz niepewności.

-No tak… Co takie słodkie maleństwo, jak ty, miałoby wiedzieć o podziale społecznym?- Zachichotał.- Tutaj liczą się pieniądze, siła oraz znajomości. Jeśli nie masz ani jednego z powyżej wymienionych dóbr, jesteś nikim. Lecz jeżeli posiadasz któreś z nich, jesteś szanowanym obywatelem. Z tego powodu zostało utworzone górne miasto. Położone jest na środku naszej krainy, w centrum miasta Szadowen.  Jak sama nazwa mówi, jest wysoko na wzniesieniu. Zamieszkuje tam szlachta, możnowładcy, ważni magowie, dowódcy, oraz wszyscy inni poważani obywatele. W górnym mieście znajduje się również zamek królewski.

-A jak można zasłużyć na wejście tam?- Dopytywał się chłopiec, a strach delikatnie zaczęła przytłumiać ciekawość.

-Jeżeli masz ważne informacje i możesz to udowodnić, raczej nie powinieneś mieć problemów z wejściem. Wszyscy mieszkańcy górnego miasta mogą wprowadzać tam osoby im towarzyszące. Jest jeszcze wiele innych możliwości, jednak nie będę ci o nich mówił. Nie jest ci potrzebna ta wiedza.- Skończył i spojrzał z góry na młodzieńca. Omal się nie roześmiał, gdy zobaczył jego wielkie, niemal, że idealnie okrągłe w tym momencie oczy, wpatrujące się w niego z zaciekawieniem. Musiała go bardzo wciągnąć ta opowieść. Trudno się dziwić, było to dla niego coś zupełnie nowego. Almagedor tak bardzo różnił się od Armagedonu.

-Nie przemęczaj oczu.- Prychnął rozbawiony. Chłopiec otrząsnął się i dreptał już cichutko za nim.

-W jakim mieście teraz jesteśmy?- Zapytał jeszcze ledwo słyszalnie.

-Jesteś męczący.- Stwierdził podenerwowany Demasse.- To jest teren wolny.

-Jak to? Przecież są tutaj ludzie...- Zastanawiał się chwilkę jasnowłosy.

Makador miał go już dość. Wcześniej nie zdawał sobie spawy z tego, jak chłopak jest dociekliwy i… Irytujący. Chyba wolał przerażoną wersję.

-Ostatni raz ci odpowiadam.- Ostrzegł lodowato.- To nie zabudowania decydują o tym, czy dany obszar należy do miasta. O tym decyduje wyłącznie granica. Almagedor jest dość dużą krainą, mimo to, wolne obszary występują bardzo nielicznie. Na kontynencie mamy jedynie pięćdziesiąt miast, za to bardzo potężnych i rozległych. Mógłbym ci je wymienić, ale nie mam na to najmniejszej ochoty. A ty, zamilcz w końcu, bo się zdenerwuje i zrobię ci krzywdę.- Zakończył.

Nataniel nie odzywał się już ani słowem. Wędrówka po tych wszystkich kamiennych stepach była niezwykle trudna i męcząca. Co chwilę schodzili po jakichś schodach, tylko po to, aby następnymi wdrapywać się z powrotem do góry. Chłopcu zaczęło się już kręcić w głowie. Przechodził obok mrocznych pieczar, nieposiadających absolutnie żadnych drzwi. W ich ścianach wyryte były jedynie ciasne wejścia. Czyżby ci ludzie nie posiadali nic wartego ochrony? Szli bardzo długo, przynajmniej tak zdawało się białowłosemu… Każda minuta marszu zdawała się być godziną, zaś każda godzina wiecznością. Tak jak mówił Makador, im bardziej zagłębiali się w ponurych ziemiach Almagedoru, tym krajobraz był piękniejszy i bardziej zjawiskowy. Mieszkania wyglądały coraz to bogaciej, a powierzchnia stawała się równiejsza. W końcu wszystko zaczęło wyglądać na bardzo zadbane. Mieszkania dalej były kamienne, jednak duże i nie przypominały już bezkształtnych jaskiń, jak na początku. Były starannie wykończone, dalej przerażająco mroczne, jednak tkwiła w ich ścianach robota fachowców. Każdy detal musiał zostać wykończony z największą precyzja. Miasto dalej budowane było poziomami. Arkade pod nogami miał jednopiętrową przepaść, a kilka metrów nad nim widniał kolejny masywny step. Zaczęło mu się mieszać w głowie. Wszystko tu było takie zawiłe i skomplikowane. Potarł rękami spocone czoło, co wcale nie było łatwe, gdyż jego nadgarstki dalej krępowała lina. Nagle stanęli. Do przodu wyszedł Malborio.

-Makadorze, ruszajcie do króla, ja zajmę się wojskiem. Tak, jak ustaliliśmy.- Rzekł.

Nataniel spojrzał na niego dziwnie. Co szatyn chciał zrobić z żołnierzami? Tutaj? Na tym wąskim stepie? Rozejrzał się dookoła i odpowiedz sama mu się nasunęła. Po jego prawicy, kilka poziomów pod nimi, stał obóz szkoleniowy. Podobne znajdowały się w jego wiosce. Trenowano tam rekrutów, przyszłych obywateli wojska. Było to również miejsce zamieszkania aktualnie pracujących żołnierzy. Obszar nie był zbyt duży, Arkade domyślał się, że nie to jest jedyna kolonia wojskowa na ziemiach Almagedoru..

-Dobrze.- Zgodził się Demasse.- Załatw wszystko i przybądź do zamku.- Nie czekając na odpowiedz przyjaciela, ruszył przed siebie. Szedł powoli, czekając aż Malborio zniknie z pola widzenia, wtem na powrót stanął.

-Dobrze.- Zaczął.- Skoro jesteśmy sami, możemy użyć teleportacji.

Nataniel spojrzał na mężczyznę.

-Dlaczego dopiero teraz? Nie jesteśmy niedaleko Szadowen?- Zdziwił się jasnowłosy.

Makador, jak na zawołanie, wybuchł głośnym śmiechem. Nataniel przyglądał mu się z niezrozumieniem. Co było w tym tak zabawnego? Demasse, próbując się uspokoić spojrzał na niego.

-Ty na prawdę myślałeś, że całą drogę przejdziemy pieszo?- Dalej lekko się śmiał.- Tak, Szadowen jest bardzo blisko, jedynie kilka tysięcy mil stąd.- Zironizował.

Nataniel spuścił wzrok, zawstydzony swoją niewiedzą.

-Wiec czemu nie użyliśmy teleportu od razu?- Zmarszczył brwi. Wszystko mu się poplątało. Nie miał więcej sił.

-Nie mogę rozpieszczać w ten sposób wojska, tym bardziej, że przeszliśmy dopiero kilkanaście kilometrów. Jak widzisz, żołnierze tutaj kończą swoją podróż. Powiedz, jaki sens miała by taka teleportacja?

-Sądziłem, że przeszliśmy więcej…- Mruknął chłopiec, był wykończony.

-Cieszę się, że już rozumiesz. A teraz złap się mnie.- Rozkazał. Młodzieniec posłusznie wykonał polecenie. Demasse pstryknął palcami, a wokoło nich zaczęła pląsać jaskrawoniebieska mgła. Potem nastąpił oślepiający błysk, fachowo nazywany eksplozją materii. Nataniel ze strachu zamknął oczy, a gdy je otworzył znajdował się w zupełnie innym miejscu. Ku jego zdziwieniu, całkowicie różniącym się od poprzedniego. W tym punkcie wszystkie stepy zjeżdżały powoli w dół i zrównywały się ze sobą, tworząc zwyczajnie płaską powierzchnię. Na twardej, wulkanicznej skorupie, stały ogromne, potężne budowle. Królowała rzeźba. Tych przestrzennych kompozycji było mnóstwo. Wszystkie bardzo realistyczne i starannie wykonane. Materiał, z którego zostały poczęte, przypominał szary marmur. Coś niesamowitego, dzieło geniusza. Białowłosy był pełen zachwytu. Miał już dość wrażeń na dziś, a zdawał sobie sprawę, że był to dopiero marny początek jego dzisiejszych przeżyć.

-Patrz.- Szepnął mu do ucha Demasse i wskazał dłonią na wysokie wzniesienie. Na jego szczycie stał zbudowany z czarnego kamienia mór. Aż wiało od niego potęgą i magiczną energią. Był wysoki i masywny, obejmował bardzo dużą powierzchnie. Nagle oblała go fala strachu. Nie myśląc o niczym, wtulił się lekko w ramie Makadora. A więc dotarli na miejsce…

2 komentarze:

  1. Zgadzam się. Trochę nużą te opisy, nie czytam ich od deski do deski, ale robisz ogromne wrażenie swoją dbałością o szczegóły.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.