Zabrzmiał potężny głos
marynarza. Mężczyzna krzyczał, oznajmiając wszystkim, że niebawem zacumują
statek przy Almagedorskim porcie. Lekki zarys lądu stał się widoczny dla gołego
oka. Zaskoczony Diego spojrzał na załogę, następnie na niewyraźny obrys ziem almagedorskich.
Minęło zaledwie kilka dni, a podróż miała się zakończyć. Mężczyzna uśmiechnął się
delikatnie. Nie należał do zwolenników rejsów, szczególnie zbyt długich,
dlatego też bardzo się ucieszył. Oddałby kilkanaście lat swojego życia, gdyby
za tę cenę miał już nigdy nie wsiadać na pokład statku. Z drugiej strony
uwielbiał walczyć, a przeciwnicy znajdowali się za oceanem. W przeciwieństwie do
Makadora, który został hojnie obdarzony demonicznym pochodzeniem, był
człowiekiem o szczątkowym talencie magicznym. Specjalizował się jednak we władaniu bronią. Z taka
samą gracją operował jednoręcznym mieczem, jak i ciężkim, wojennym toporem.
Lubił też łuki i kusze. Wysiłek fizyczny dawał mu poczucie spełnienia, toteż
zawsze, gdy zdarzyła się okazja, korzystał z niej. Uwielbiał walczyć nie tylko
z wrogiem, angażował się w przyjacielskie pojedynki, między innymi z Demasse.
Demon był potężnym stworzeniem, a jednak człowiek niejednokrotnie dawał mu
radę. Czas i wysiłek, jaki wkładał w treningi przynosił bardzo pozytywne
rezultaty, co nie oznaczało, że nigdy nie przegrywał. Niestety, talent Makadora
nieraz przeważał szalę. Diego zaśmiał się radośnie, przypominając sobie
ostatnią walkę między nimi. Pokonany demon prezentował się naprawdę niezwykle
sympatycznie. Demasse mógł udawać spokojnego, ze względu na zwykły honor, a
jednak Malborio wiedział, kiedy wręcz gotował się ze złości. Choć musiał
przyznać, zawsze, gdy przychodziło uznać przewagę rywala, brunet to robił.
Teraz, kiedy
zaczął myśleć o Demasse, przypomniał sobie o pewnym fakcie. Nie widział go
przez cały wczorajszy dzień, ani dzisiaj nad ranem. Czyżby wziął sobie do serca
opiekę nad porwanym maleństwem?
Nie wiele
myśląc, skierował się do ładowni na spotkanie z brunetem. Powoli szedł po
schodach, aż w końcu uchylił drzwi pomieszczenia, w którym znajdował się
Demasse.
Widok, jaki
zastał, rozczulił go niesamowicie. Brunet spał spokojnie. Siedział, opierając
się o ścianę ładowni i trzymając mocno w swych ramionach białowłosego, ten zaś
tulił się do niego, również pogrążony we śnie. Aż szkoda było niszczyć ten
przepiękny obrazek. Wyglądali wręcz
uroczo. Makador był rozluźniony, promieniował
od niego błogi spokój. Twarz chłopca wyrażała podobne emocje, jednak zostały na
niej szczątkowe ilości strachu. Był taki delikatny, kruchy. Aż żal przychodziło
patrzeć, jak cierpiał z braku wolności. Ubolewając, podszedł do przyjaciela i
położył rękę na jego ramieniu. Czarnowłosy nie zareagował. Szatyn potrzasnął
nim lekko. Dalej nie otrzymał żadnej odpowiedzi ze strony mężczyzny.
-Wstawaj.-
Szepnął mu do ucha, z zadowoleniem zauważając, że senne oczy przyjaciela
otwierają się leniwie. Demasse zamrugał kilka razy nieprzytomnie i spojrzał na
przyjaciela. Czuł na sobie jakiś dziwny ciężar. Opuścił wzrok, aby zobaczyć, co
ciąży na jego kolanach. Zmarszczył brwi. Arkade lepił się do niego, jak kociak
do matki. Poprzedniego wieczora również postanowił odrobinę się nad nim poznęcać.
Potem opowiedział mu kolejną historię, lubił obserwować wtedy jego reakcje,
nie, żeby się litował. Musiał przyznać,
że teraz wyglądał jak aniołek. Taki niewinny, zdany tylko na niego… Czuł jakieś
wewnętrzne ciepło, lecz w końcu uznał, że jego niezadowolenie znacznie
przewyższa uczucie rozczulenia. Ani drewnianej podłodze. trochę
nie przejmując się tym, że najpewniej obudzi chłopca, zrzucił go z siebie
jednym ruchem. Ten opadł na zimne deski i pisnął cichutko. Zmarszczył powieki i
otworzył delikatnie piękne oczęta. Makador patrzył na niego z kpiącym
uśmieszkiem.
-Wybaczcie,
ale dopływamy do brzegu.- Rzekł Malborio, czując się całkowicie zignorowany i
przez młodzieńca, i przez swego przyjaciela- Makadorze, zbieraj się…
Arkade otrzeźwiał
trochę. Słysząc głos szatyna, zorientował się, że nie są w pomieszczeniu sami. Zerknął
z przestrachem na mężczyznę. W tej chwili tylko jemu spokojna, radosna twarz
Malborio mogła się wydawać złowieszcza. Przysunął się trochę pod ścianę, nie wykonując
zbyt gwałtownych ruchów. Przez te kilka dni zdołał się odrobinę uspokoić, nie
czuł się już tak bardzo niepewnie w obecności demona, ale do tej pory nie miał
kontaktu z nikim innym. Siedział tutaj sam, tylko czasami Demasse przychodził
do niego. Przynosił mu jedzenie, albo wodę. Najgorsza była nieświadomość tego,
co miało się niebawem wydarzyć.
-Jak się
czujesz, malutki.- Usłyszał ciepły głos szatyna.
Spuścił wzrok
na deski, unikając jego spojrzenia. Nie odpowiedział, siedział tak tylko, przygryzając
wargę.
-Wyduś z siebie odpowiedź…-
Warknął na niego Demasse.- Nie ładnie jest tak olewać kapitana.
Makadora niespecjalnie interesował brak odpowiedzi ze strony chłopca, po
prostu poczuł nagłą potrzebę, by go skarcić. Czuł, że był dla niego zbyt miękki
tej nocy, musiał to sobie wynagrodzić. Chłopiec przełknął ślinę, panicznie bał
się sytuacji, kiedy demon stawał się tak zimny.
-Makadorze, daj mu trochę spokoju…- Odezwał się Malborio, jednak dalej
wyczekująco spoglądał na chłopca.
-Dobrze.- Młodzieniec postanowił skłamać.
Brunet spojrzał na niego kpiąco. Wiedział, że bezczelnie łże. Kto w takiej
sytuacji czułby się dobrze? Nie mówiąc już o tym, że kilka dni temu leżał
nieprzytomny, cały zakopany w mroźnym śniegu… Było jasnym, że chłopak czuje się
strasznie, jednak nie specjalnie go to interesowało.
-Nie bój się mnie. Nie jestem taki, jak ten pan, z którym spędziłeś noc.-
Zachichotał rozbawiony Diego i ukucnął nad chłopcem.
Makador spojrzał na niego z pretensją. Szatyn podburzał mu autorytet. Jasnowłosy widząc, iż nowopoznany nie jest
szczególnie groźny, rozluźnił się odrobinę.
-Nazywam się Diego.- Przedstawił się i delikatnie pogłaskał chłopca po
policzku. Ten nie zareagował, tylko unikał jego spojrzenia. Malborio, niczym
niezrażony, spojrzał na chłopca.- O co chodzi?
-Proszę, nie tak.- Pisnął chłopiec, starając się odsunąć jego ciepłą dłoń.
Nie chciał dotyku.
Malborio westchnął. Za to Demasse aż zachichotał.
-Mówiłem, że nie należy się delikatnie obchodzić z więźniami.- Zaczął,
zadowolony z takiego obrotu spraw. Jego szmaragdowe oczy błysnęły
rozbawieniem.- Jeśli chcesz, żeby siedział grzecznie i był posłuszny, zacznij
najpierw słuchać mnie.- Mówiąc to, dotknął policzka maleństwa w pozornie czułym
geście.
Ten drgnął lekko, lecz posłusznie spojrzał mu w oczy. Mężczyzna po prostu
miał nad nim władzę, wzbudzał lęk. Diego obserwował tenże scenę z nutką
irytacji. Nie chciał wykorzystywać sposobów swojego przyjaciela. Nie pragnął,
aby się go bano, wymagał jedynie szacunku. Wstał znad chłopca i zwrócił się do
Makadora.
-Makadorze, bądź tak miły i przygotuj się.- To powiedziawszy, skierował się
do wyjścia- Tylko załóż coś przyzwoitego, lepiej, żeby król nie zobaczył cię w
tych łachmanach.- I już go nie było.
Arkade wbił niepewny wzrok w czarnowłosego. Mężczyzna nie miał na sobie nic
nie wartych łachmanów, jak to ujął Diego. Okrywał go najnormalniejszy w
świecie, almagedorski strój bojowy. Lekka kolczuga i czarne, skurzane spodnie.
Prezentował się całkiem urodziwie, nawet w tak skromnym odzieniu. Chłopiec zarumienił
się delikatnie, za to demon spojrzał na niego rozeźlony.
-Masz słuchać Diego. Warknął, pomimo wcześniejszego rozbawienia.- Nie chcę
ci o tym więcej przypominać.- Zasyczał.
-Tak, panie..- Szepnął niewinnie, wlepiając smutne ślepia w postać
mężczyzny.- Rozumiem.
-Oby. Jeżeli dowiem się, że choć raz mu się sprzeciwiłeś, nie chciałbym być
w twojej skórze.- Warknął na niego jeszcze raz i wstał z podłogi. Podszedł do
szafy, położonej w rogu ładowni i wyciągnął z niej jakieś ubrania. Bez słowa
zrzucił z siebie kolczugę, potem koszulę i wreszcie oczom młodzieńca ukazał się
bardzo zgrabny, umięśniony, męski tors, na który szybko jednak zostało
narzucone nowe odzienie. Czarny, elegancki materiał koszuli świetnie układał
się na młodym ciele. Demasse niedbale zdjął ciężkie, wojskowe buty. Następnie
zsunął z nóg spodnie, prawie natychmiastowo zastępując je nowymi, bardziej
eleganckimi. Strój był wyszukany, lecz mężczyzna nie stroił się specjalnie. Nie
traktował spotkań z królem w sposób szczególny. Nie podążał za każdym razem do
komnaty z zapartym tchem. Często widywał władcę, zdążył przywyknąć. W końcu,
był nie tylko dowódcą, ale i bogatym szlachcicem, zresztą bardzo poważanym.
Założył jeszcze tylko czarne, skurzane oficerki i prezentował się już w całej
okazałości. Nataniel musiał przyznać, że Demasse naprawdę był bardzo
przystojnym mężczyzną. Pisnął cicho, zdając sobie sprawę z tego, o czym myślał.
Zupełnie nagle, pomieszczenie oblała fala mocnych drgań..Był to znak, że dobili
do portu.
-No proszę. Jesteśmy.- Rzekł Makador, podchodząc do chłopaka.
Ten, rozkojarzony nagłymi turbulencjami, nawet nie zwrócił na to uwagi.
Demasse pochwycił dłonie młodzieńca i bez słowa związał jego nadgarstki.
Nataniel otrzeźwiał. Spojrzał na swoje skrępowane ręce, a potem na mężczyznę.
Brunet uśmiechnął się kpiąco i poklepał go po policzku.
-Nie cieszysz się, że wyjdziesz w końcu na ląd?- Zachichotał.
Natanielowi nie było do śmiechu. Pokręcił tylko głową.
Czarnowłosy przyglądał mu się chwileczkę. Tak bardzo go to zraniło? Zresztą
i tak nie powinno go to interesować. W końcu, to był tylko nic nie warty,
pojmany Armagedończyk.
-Nie ma tak dobrze.- Rzekłszy to, postawił chłopca na równe nogi.- Nie
rozklejaj się, tutaj trzeba być silnym.- Dodał, a jego ton był niemal…
Pokrzepiający? Nataniel od razu to zauważył. Czy czekała go aż tak zła
przyszłość, że nawet Demasse starał się dodawać mu sił? Modlił się w myślach,
aby jednak było inaczej.
Wtulił się w ramie Makadora, na tyle mocno, na ile pozwalały mu liny, boleśnie
oplatające jego nadgarstki. Zawsze był bardzo ufny, a tutaj znał tylko jego. Brunet
spojrzał dziwnie na białowłosego, jednak nic nie powiedział. Mały się bał, ale
czy to naprawdę była jego sprawa? Oczywiście, że nie. Odepchnął go delikatnie i wziął drobny,
chłopięcy podbródek w dłoń.
-Nie myśl, bo zwariujesz.- Zaczął.- Po prostu idź przed siebie.- Szepnął i
zabrał od niego dłoń.
Był przerażająco szczery. Pod białowłosym aż ugięły się kolana. Chciał, żeby
ten zamydlił mu nieco oczy. Żeby powiedział, że będzie dobrze, ale zdawał sobie
sprawę z tego, iż Demasse nie miał żadnych podstaw, by go okłamywać. Widocznie nie
warto było mu robić nadziei. Makador złapał za sznur, oplatający ręce chłopca i
pociągnął za sobą.
-Ruszaj się.- Warknął, na powrót zimnym tonem. Białowłosy podreptał posłusznie
za nim. Gdy wyszli na pokład, Nataniela
niemal oślepiło światło i biel, bijąca od zaśnieżonych lądów. W porcie było
zacumowanych sporo statków. Poza ogromnymi łodziami, nie dało się dostrzec
żywej duszy, żadnych budowli, niczego, tylko pola obsypane jasnym puchem. O co
chodziło? Czy to był ten potężny Almagedor, który niemal zrównał jego krainę z
ziemią? Przecież widział jedynie marne pustkowie! Na statku panował gwar.
Dookoła biegali żołnierze, do bólu przypominający tych, szarżujących w jego
wiosce. Na to wspomnienie aż się wzdrygnął. Zaskoczył go jeszcze jeden fakt.
Prowadzący go Demasse, miał na sobie jedynie cienką koszulę, a nawet się nie
trząsł. Chłopiec wręcz przeciwnie, cały drżał z zimna. Na zewnątrz było bardzo
mroźnie. Ujrzał, jak w ich stronę kieruje się pewna postać. Oczywiście, był to
nie kto inny, tylko Diego. Jednak on dla odmiany, miał na sobie jakieś grubsze
odzienie. Nie wiedział, co o nim myśleć. Wydawał się być łagodny, ale… Zawsze
go uczono, że każdy Almagedorczyk jest okrutny.
-Jesteśmy gotowi.- Rzekł Malborio.- Ruszamy?
-Tak.- Odparł Demasse, po czym podniósł prawą dłoń do góry. Żołnierze
zaprzestali wszelkich czynności i stanęli w bezruchu, oczekując na polecenia.-
Za mną, do bramy!- Rzekł donośnie, że stojący zaraz koło niego Nataniel
zapiszczał. Nie miał pojęcia, o jaką bramę chodziło, żadnej nie widział.
Makador znowu począł ciągnąć go do przodu, a on ledwo stał na nogach. Za bardzo
się trząsł, żeby stawiać kroki.
-No ruszaj się, do cholery. Zaraz będzie cieplej.- Pospieszył go brunet.
Niebieskooki posłusznie poszedł za mężczyzną. Zszedł z pokładu, wstępując
na strome, prowadzące w dół schody. Statek był niewyobrażalnie wysoki i teraz
miał okazje zauważyć, że naprawdę piękny. Jeszcze takiego nie widział w swym
stosunkowo krótkim życiu. Stanął na deskach, budujących port i wtedy jego oczom
ukazała się wielka brama. Za nią widział tylko ciemność. Makador wykonał kilka
gestów rekami, a kraty zamykające przejście powędrowały do góry, odsłaniając
drogę. Pochodnie, starannie powbijane w ziemie, zapalały się jedna po drugiej,
ukazując jak bardzo długi jest korytarz. Makador poszedł naprzód, ciągnąc za
sobą przemarznięte maleństwo. Tak jak obiecał, w środku było cieplej. Gdy
ostatni żołnierz wszedł do tunelu, kraty obsunęły się z powrotem na ziemię. Z
góry kapała woda. Nataniel kroczył tym
tunelem, prowadzony żelazna ręką bruneta i rozglądał się dookoła. Wszystko
wyglądało zupełnie tak samo. Gdy już zaczynały go boleć nogi, zobaczył światło
na końcu tunelu. Był pewien, że śni i właśnie idzie na śmierć. Każdy wiedział,
że w krainie fikcji światła wabią, aby zabijać. Była to jednak jawa, gdyż
poczuł, jak lina zaczyna obcierać mu nadgarstki. Przystanął na chwilę, bojąc
się iść dalej, jednak czując na sobie lodowaty wzrok Makadora, od razu spotulniał
i dzielnie szedł za nim. Zbliżał się do światła, ono samo było coraz większe i
jaśniejsze. Oślepiało. W pewnym momencie przed swymi oczami widział tylko biel.
A gdy to wszystko już się skończyło, jego oczom ukazało się wielkie, rozległe
królestwo Almagedoru.
-Idź, napisz list do kapłana Arkade!- Rozkazał Lerde, najpewniej swemu
tymczasowemu podopiecznemu, Silverowi. Na jego zazwyczaj łagodnej, promiennej
twarzy, malowała się złość oraz niemałe zaskoczenie. Zmarszczki na czole
staruszka jeszcze się pogłębiły. W reku trzymał pergamin, którego treści poznał
chwilę temu. Znał Nataniela od najmłodszych lat i wiedział, że to właśnie o nim
mowa jest w liście.
-Oczywiście, kapitanie.- Przytaknął młodzieniec.- Co mam ująć w tej
wiadomości?
-Powiadom, że wojska Almagedoru pochwyciły jego syna. Dodaj, w jakich
okolicznościach się o tym dowiedzieliśmy. Arkade nie będzie zadowolony…
Ziemia Almagedoru była jak z mrożącego krew w żyłach horroru. Cała
cywilizacja ukryta została pod warstwą stwardniałej ziemi. Była to bezkresna, niesamowicie klimatyczna
grota. Czarne, kamieniste sklepienie znajdowało się wysoko nad dnem jamy.
Miasta budowane były piętrami, na których w rzędach ustawiały się przerażające
pieczary. Dało się zauważyć kręte ścieżki, prowadzące raz w górę, raz w dół,
biegnące figlarnie po wysokich, kamiennych stepach. Całe światło czerpane było z ustawionych przy
drogach, palących się magicznie na czerwono, niekiedy niebiesko latarni.
Ponadto, przy mieszkaniach poukładane były różnokolorowe lampiony. Była to
forma ofiary dla bogów. Wśród nich występowały jaskrawozielone, fioletowe,
żółte, a nawet takie, zawierające kilka barw naraz. Z wyżłobionych w
mieszkaniowych okien, wydobywało się światło. To wszystko było łudząco podobne
do nocy Halloween na ziemi. Mroczne, lecz w pewien, nieokreślony sposób,
posiadające swój własny klimat miejsce. Kraina tętniła życiem. Na pierwszy rzut
oka można było przyuważyć handlarzy i kupców. Podejrzanych rabusiów i zbirów. A
także włóczęgów oraz magików, pokazujących swe sztuczki przechodniom i gapiom.
Mimo mnóstwa świateł, było tak ciemno, jak pod wieczór. Nataniel, z
przestrachem otulał swym wzrokiem cały krajobraz. Czuł się tu bardzo nieswojo,
przywykł do Armagedonu, gdzie codziennie świeciło słońce. W każdym z armagedońskich
miast panował gwar, jednak nie taki jak tutaj, tam ludzie byli ciepli i
uprzejmi. W jasnych uliczkach, ułożonych z równych, kamiennych kosteczek,
zawsze przeciskały się tłumy. Było tam mnóstwo istot magicznych, od elfów, po
centaury. Alternatywą tutaj, były różnego rodzaju diabły oraz potężnie
zbudowane cerbery, żebrzące o pokarm. To wszystko sprawiało wrażenie ulepionej
z zaschniętej magmy i wykłutej w skale wulkanicznej piekielnej otchłani.
Dookoła nie było ani kępki zieleni, tylko czerń i coś na kształt drzew,
niestety nieposiadających ani jednego liścia na swej rozłożystej koronie.
Zdawały się być spalone i oszalałe. Panował tutaj lekki gorąc. Naprawdę było
ciepło, co Natanielowi w żadnym razie nie przeszkadzało. Uwielbiał upały, tak
bardzo za nimi tęsknił… Przerażali go jednak bandyci, czający się w każdym
zaułku. Tutejsze istoty wyglądały na bardzo niebezpieczne i zapewne takie były.
Kraina przerażała, równocześnie otępiała swym pięknem. Te wszystkie światła,
barwy. Wszędzie błyszczały, zatopione jakimś cudem w ścianach groty kamienie, wyglądające
na bardzo cenne. W rzeczywistości, gdyby miały jakąkolwiek wartość, już by ich
tu nie było. Tutejsze istoty uwielbiały pieniądze i tylko czekały na okazje do
zarobku.
-Możesz się nie bać. Jak na razie, nie masz czego.- Szepnął Makador do ucha
maleństwa.- Znajdujemy się zaraz przy wejściu, to najgorsza dzielnica naszej
krainy. Im dalej pójdziesz, tym piękniejszy obraz zobaczysz. A gdy dojdziemy do
górnego miasta, zaniemówisz.- Ciągnął dalej, otulając szyję białowłosego swym
gorącym oddechem.
Nataniel spojrzał na niego. W swoim naturalnym otoczeniu wyglądał jeszcze
groźniej niż na zewnątrz. Cienie wodziły niebezpiecznie po jego twarzy,
ukazując nawet najmniejszy skurcz mięśni mimicznych. To wszystko dawało wręcz
niewyobrażalny efekt. Chłopiec nie zauważył nawet, gdy mężczyzna ruszył i
począł ciągnąć go do przodu. Dopiero po paru chwilach się ocknął.
-Górnego miasta?- Zapytał cicho. Naprawdę chciał wiedzieć cokolwiek. Byleby
tylko nie czuć tej paraliżującej wręcz niepewności.
-No tak… Co takie słodkie maleństwo, jak ty, miałoby wiedzieć o podziale
społecznym?- Zachichotał.- Tutaj liczą się pieniądze, siła oraz znajomości.
Jeśli nie masz ani jednego z powyżej wymienionych dóbr, jesteś nikim. Lecz
jeżeli posiadasz któreś z nich, jesteś szanowanym obywatelem. Z tego powodu
zostało utworzone górne miasto. Położone jest na środku naszej krainy, w
centrum miasta Szadowen. Jak sama nazwa
mówi, jest wysoko na wzniesieniu. Zamieszkuje tam szlachta, możnowładcy, ważni
magowie, dowódcy, oraz wszyscy inni poważani obywatele. W górnym mieście znajduje
się również zamek królewski.
-A jak można zasłużyć na wejście tam?- Dopytywał się chłopiec, a strach
delikatnie zaczęła przytłumiać ciekawość.
-Jeżeli masz ważne informacje i możesz to udowodnić, raczej nie powinieneś
mieć problemów z wejściem. Wszyscy mieszkańcy górnego miasta mogą wprowadzać
tam osoby im towarzyszące. Jest jeszcze wiele innych możliwości, jednak nie
będę ci o nich mówił. Nie jest ci potrzebna ta wiedza.- Skończył i spojrzał z
góry na młodzieńca. Omal się nie roześmiał, gdy zobaczył jego wielkie, niemal,
że idealnie okrągłe w tym momencie oczy, wpatrujące się w niego z
zaciekawieniem. Musiała go bardzo wciągnąć ta opowieść. Trudno się dziwić, było
to dla niego coś zupełnie nowego. Almagedor tak bardzo różnił się od Armagedonu.
-Nie przemęczaj oczu.- Prychnął rozbawiony. Chłopiec otrząsnął się i
dreptał już cichutko za nim.
-W jakim mieście teraz jesteśmy?- Zapytał jeszcze ledwo słyszalnie.
-Jesteś męczący.- Stwierdził podenerwowany Demasse.- To jest teren wolny.
-Jak to? Przecież są tutaj ludzie...- Zastanawiał się chwilkę jasnowłosy.
Makador miał go już dość. Wcześniej nie zdawał sobie spawy z tego, jak
chłopak jest dociekliwy i… Irytujący. Chyba wolał przerażoną wersję.
-Ostatni raz ci odpowiadam.- Ostrzegł lodowato.- To nie zabudowania
decydują o tym, czy dany obszar należy do miasta. O tym decyduje wyłącznie
granica. Almagedor jest dość dużą krainą, mimo to, wolne obszary występują
bardzo nielicznie. Na kontynencie mamy jedynie pięćdziesiąt miast, za to bardzo
potężnych i rozległych. Mógłbym ci je wymienić, ale nie mam na to najmniejszej
ochoty. A ty, zamilcz w końcu, bo się zdenerwuje i zrobię ci krzywdę.-
Zakończył.
Nataniel nie odzywał się już ani słowem. Wędrówka po tych wszystkich
kamiennych stepach była niezwykle trudna i męcząca. Co chwilę schodzili po
jakichś schodach, tylko po to, aby następnymi wdrapywać się z powrotem do góry.
Chłopcu zaczęło się już kręcić w głowie. Przechodził obok mrocznych pieczar,
nieposiadających absolutnie żadnych drzwi. W ich ścianach wyryte były jedynie
ciasne wejścia. Czyżby ci ludzie nie posiadali nic wartego ochrony? Szli bardzo
długo, przynajmniej tak zdawało się białowłosemu… Każda minuta marszu zdawała
się być godziną, zaś każda godzina wiecznością. Tak jak mówił Makador, im
bardziej zagłębiali się w ponurych ziemiach Almagedoru, tym krajobraz był
piękniejszy i bardziej zjawiskowy. Mieszkania wyglądały coraz to bogaciej, a
powierzchnia stawała się równiejsza. W końcu wszystko zaczęło wyglądać na
bardzo zadbane. Mieszkania dalej były kamienne, jednak duże i nie przypominały
już bezkształtnych jaskiń, jak na początku. Były starannie wykończone, dalej
przerażająco mroczne, jednak tkwiła w ich ścianach robota fachowców. Każdy
detal musiał zostać wykończony z największą precyzja. Miasto dalej budowane
było poziomami. Arkade pod nogami miał jednopiętrową przepaść, a kilka metrów
nad nim widniał kolejny masywny step. Zaczęło mu się mieszać w głowie. Wszystko
tu było takie zawiłe i skomplikowane. Potarł rękami spocone czoło, co wcale nie
było łatwe, gdyż jego nadgarstki dalej krępowała lina. Nagle stanęli. Do przodu
wyszedł Malborio.
-Makadorze, ruszajcie do króla, ja zajmę się wojskiem. Tak, jak
ustaliliśmy.- Rzekł.
Nataniel spojrzał na niego dziwnie. Co szatyn chciał zrobić z żołnierzami?
Tutaj? Na tym wąskim stepie? Rozejrzał się dookoła i odpowiedz sama mu się
nasunęła. Po jego prawicy, kilka poziomów pod nimi, stał obóz szkoleniowy.
Podobne znajdowały się w jego wiosce. Trenowano tam rekrutów, przyszłych
obywateli wojska. Było to również miejsce zamieszkania aktualnie pracujących
żołnierzy. Obszar nie był zbyt duży, Arkade domyślał się, że nie to jest jedyna
kolonia wojskowa na ziemiach Almagedoru..
-Dobrze.- Zgodził się Demasse.- Załatw wszystko i przybądź do zamku.- Nie
czekając na odpowiedz przyjaciela, ruszył przed siebie. Szedł powoli, czekając
aż Malborio zniknie z pola widzenia, wtem na powrót stanął.
-Dobrze.- Zaczął.- Skoro jesteśmy sami, możemy użyć teleportacji.
Nataniel spojrzał na mężczyznę.
-Dlaczego dopiero teraz? Nie jesteśmy niedaleko Szadowen?- Zdziwił się
jasnowłosy.
Makador, jak na zawołanie, wybuchł głośnym śmiechem. Nataniel przyglądał mu
się z niezrozumieniem. Co było w tym tak zabawnego? Demasse, próbując się
uspokoić spojrzał na niego.
-Ty na prawdę myślałeś, że całą drogę przejdziemy pieszo?- Dalej lekko się
śmiał.- Tak, Szadowen jest bardzo blisko, jedynie kilka tysięcy mil stąd.-
Zironizował.
Nataniel spuścił wzrok, zawstydzony swoją niewiedzą.
-Wiec czemu nie użyliśmy teleportu od razu?- Zmarszczył brwi. Wszystko mu
się poplątało. Nie miał więcej sił.
-Nie mogę rozpieszczać w ten sposób wojska, tym bardziej, że przeszliśmy
dopiero kilkanaście kilometrów. Jak widzisz, żołnierze tutaj kończą swoją
podróż. Powiedz, jaki sens miała by taka teleportacja?
-Sądziłem, że przeszliśmy więcej…- Mruknął chłopiec, był wykończony.
-Cieszę się, że już rozumiesz. A teraz złap się mnie.- Rozkazał.
Młodzieniec posłusznie wykonał polecenie. Demasse pstryknął palcami, a wokoło
nich zaczęła pląsać jaskrawoniebieska mgła. Potem nastąpił oślepiający błysk,
fachowo nazywany eksplozją materii. Nataniel ze strachu zamknął oczy, a gdy je
otworzył znajdował się w zupełnie innym miejscu. Ku jego zdziwieniu, całkowicie
różniącym się od poprzedniego. W tym punkcie wszystkie stepy zjeżdżały powoli w
dół i zrównywały się ze sobą, tworząc zwyczajnie płaską powierzchnię. Na
twardej, wulkanicznej skorupie, stały ogromne, potężne budowle. Królowała
rzeźba. Tych przestrzennych kompozycji było mnóstwo. Wszystkie bardzo
realistyczne i starannie wykonane. Materiał, z którego zostały poczęte,
przypominał szary marmur. Coś niesamowitego, dzieło geniusza. Białowłosy był
pełen zachwytu. Miał już dość wrażeń na dziś, a zdawał sobie sprawę, że był to
dopiero marny początek jego dzisiejszych przeżyć.
-Patrz.- Szepnął mu do ucha Demasse i wskazał dłonią na wysokie
wzniesienie. Na jego szczycie stał zbudowany z czarnego kamienia mór. Aż wiało
od niego potęgą i magiczną energią. Był wysoki i masywny, obejmował bardzo dużą
powierzchnie. Nagle oblała go fala strachu. Nie myśląc o niczym, wtulił się
lekko w ramie Makadora. A więc dotarli na miejsce…
super piszesz
OdpowiedzUsuńZgadzam się. Trochę nużą te opisy, nie czytam ich od deski do deski, ale robisz ogromne wrażenie swoją dbałością o szczegóły.
OdpowiedzUsuń