Było mu tak ciepło, dobrze. Czuł się bezpieczny,
otulony aksamitem. Kaszmir muskał delikatnie jego skórę i koił ból, jakim
promieniowały zadrapania na jego ciele. Było mu błogo, już dawno nie czuł się
tak zrelaksowany, nieobecny… Nie miał pojęcia, gdzie się znajdował, czuł
spokój, nie interesowało go aktualne położenie. Już dawno pragnął tak się
poczuć, rozluźnić i zapomnieć o wszystkim dookoła. Pozostać w swoim własnym
świecie, tam, gdzie zawsze miał być bezpieczny. Dookoła rozchodził się
przyjemny, różany zapach. Otępiał go, wszystko było takie nierealne, czuł, że
nie mogło być prawdziwe. I miał rację.
-Natanielu.- Usłyszał cichy szept, próbujący porwać go
z krainy snów.- Natanielu.- Ponownie usłyszał łagodny, męski głos. Postanowił
nie reagować. Przewrócił się jedynie na drugi bok i przykrył szczelniej
kaszmirową kołdrą.
-Wstawaj!- Arkade o mało nie spadł z łóżka. Otworzył
szeroko oczy. Po jego lewej kucał Diego, o wyraźnie przyjaznym układzie mimicznym.
Teraz odwrócił głowę w drugą stronę, by zobaczyć właściciela makabrycznego, dla
Nataniela, wrzasku. Był nim nie kto inny, jak sam Demasse. I z kolei jego wyraz
twarzy nie wróżył nic dobrego.
-Makadorze, spokojnie.- Zachichotał Diego, zwracając
się do przyjaciela.- Boi się ciebie.
-Nawet nie wiesz, jaką mi to sprawia radość.- Warknął
demon i spojrzał na podopiecznego.- A ty. Jeszcze raz będę musiał coś powtórzyć
, to nie wróżę ci dobrej przyszłości, rozumiesz?- Zasyczał.
-Rozumiem.- Przytaknął młodzieniec.- Dzień dobry?
-Wcale nie taki dobry, jak może ci się wydawać. Ale
spokojnie, dopilnuję żebyś się o tym przekonał. – Mówił spokojnym, lecz bardzo
nieprzyjemnym tonem. Arkade wolał już chyba rozbawienie pomieszane z ironią.
Demasse podciągnął chłopca do pionu i pchnął przed siebie.- Diego, zrób coś do
jedzenia, zajmę się nim.
-Makador…- Westchnął szatyn i pokręcił z rezygnacja
głową. Jego przyjaciel nigdy nie był delikatny i pogodził się już z myślą, że
prędzej zginie niż się takim stanie.- Czekam na dole.- Poinformował jeszcze na
odchodnym i zniknął za drzwiami. Nataniel rozejrzał się dookoła. Był w małym,
bogato urządzonym pokoju. Ściany pokrywały jasnoniebieskie dekoracje, meble
połyskiwały nieskazitelną, czystą bielą.
Łóżko, na którym miał przyjemność leżeć, było szerokie, dwuosobowe,
zaścielone kaszmirem i jedwabiem. Aż rwało go, by na powrót zanurzyć się pod
miękką kołdrą. Takiej przyjemności jednak dostąpić nie mógł. Zanim Arkade
zdołał cokolwiek spostrzec, został wepchnięty za białe drzwi, które, jak się
okazało, prowadziły do toalety. Śnieżnobiałej, pokrytej marmurami.
-Rozbieraj się i do wody.- Rozkazał Demasse, a na jego
przystojną twarz wstąpił, dobrze znany Arkade, kpiący uśmieszek. Chłopiec
spojrzał na siebie, miał na sobie jedynie koszulę, zbyt dużą, sięgającą mu
lekko za połowę ud. Nie była to jednak ta sama, którą nosił wczoraj. Musiał
zostać przebrany. Teraz przypomniał sobie również, że zasnął w kameralnej
bibliotece, dlatego też, zaniesiono go do sypialni. Arkade spłonął rumieńcem. Miał
się tak po prostu rozebrać przy demonie?
-Na co czekasz?- Spytał zniecierpliwiony Makador.-
Mówiłem ci, nie lubię się powtarzać.- Dodał, uśmiechając się perfidnie.
Nataniel poczerwieniał jeszcze intensywniej, wywołując
cichy chichot u swego opiekuna, jeśli tak można było go nazwać. Spojrzał na
białą, marmurową wannę. W środku pływała woda, nad która unosiła się gęsta
para. Czuł zniewalający zapach wanilii. Ta woń wręcz go hipnotyzowała, kazała
zanurzyć się w pachnącym płynie.
-A mógłbyś… Wyjść?- Spytał nieśmiało Nataniel,
próbując zakryć rumieńce.
-
-
-Nie.- Odparł stanowczo demon, na co chłopiec spuścił
głowę. Nie chciał się przy nim rozbierać. Mężczyzna widział go już nago, co w
żadnym stopniu nie ośmielało młodzieńca. Demasse, widząc trudności podopiecznego,
westchnął rozdrażniony i podszedł do niego. Zerwał z białowłosego odzienie i
jednym, dość lekkim ruchem pchnął do wody. Substancja uniosła się w powietrzu i
opadła w mgnieniu oka. Nataniel wynurzył głowę, przykrytą, teraz już, mokrymi
włosami i spojrzał z żałością na Makadora. Ten tylko uśmiechnął się ironicznie.
-Chciałbyś, bym jeszcze w czymś ci pomógł?
-N- Nie.- Szepnął chłopiec, ciesząc się z występowania
piany na powierzchni pachnącej wody. Zakrywała go całego. Wiedząc, czego chce
opiekun, zaczął się myć, jednak coś mu przeszkadzało. Bandaże… Nie zostały
zdjęte. Nataniel jęknął i spróbował
rozwiązać je wszystkie, co nie uszło uwadze demona, który zaczął chichotać,
widząc zdenerwowaną twarzyczkę młodzieńca. Lubił, gdy chłopak się złościł ,wyglądał
uroczo. Jak na razie, nie udało mu się odplątać ani jednego z mokrych bandaży.
-Wstawaj, pomogę ci.- Szepnął, jednak niezłośliwie, z
ledwo zauważalnym rozczuleniem. Arkade pisnął, jednak posłusznie wstał, wolał
nie denerwować demona, któremu widocznie poprawił się humor. Stanął zupełnie
nagi. Po jego drobnym, szczupłym ciele spływała rzadka piana, olejek, dodany do
wody połyskiwał na delikatnej skórze. Makador oblizał lubieżnie wargi, ten
chłopak bardzo mu się podobał, nie mógł zaprzeczyć i był pewien, że nie tylko
jemu przypadł do gustu. Zbliżył się do niego i musnął delikatnie brzuch Arkade,
na co ten zadrżał. Demon westchnął, nie mógł tego zrobić. Odsunął się
nieznacznie i zaczął zdejmować powoli
opatrunek.
Diego zdążył przygotować całkiem obfite śniadanie. Na
wielkim, okrągłym stole w jadalni stały przeróżne półmiski i talerze z
wędlinami, serami i różnego rodzaju przystawkami. Największą uwagę zwracały na
siebie złote wazy z napojami, takimi jak wino i kawa. Poprzystawiał jeszcze
krzesła do stołu i spojrzał na swe dzieło. Bufet wyglądał wytrawnie i
elegancko, tak, jak powinien się prezentować w jadalniach Almagedorskich.
Piękne tło dodawało elegancji. Bordowe ściany, przepasane brązowymi,
marmurowymi pasami, piękny, szyty w starym stylu dywan, ścielący podłogę
prezentowały się niesamowicie. Zawsze sam przygotowywał stół, służba nigdy się
tym nie zajmowała. Spojrzał na zegar, zdobiący ścianę. Było już późno, a jego
przyjaciel nie pojawiał się na dole. Miał nadzieje, że demon nie robił właśnie
czegoś głupiego.
Demasse właśnie szukał w szafie właściwego odzienia.
Wyciągnął czarną, dosyć elegancka koszulę i zastanowił się chwilę. I tak nie miał nic w rozmiarze młodzieńca, a
nie chciał szukać godzinami jakichś szmat, nie miał na to zbytniej ochoty. Zamknął
drzwi szafy i wrócił do toalety.
-No już, wstawaj.- Rozkazał chłopcu, który zdążył się
umyć.- Opatrunek nie jest ci potrzebny, to byłaby przesadna ostrożność.- Dodał.
Arkade niepewnie wyszedł z wody i po raz kolejny
zaprezentował swe nagie ciało demonowi. Zasłonił najbardziej strategiczne
części ciała, uniemożliwiając tym samym demonowi spoglądanie na nie. Demasse
zmrużył groźnie o czy i spojrzał na twarz młodzieńca.
-Zabierz te ręce.- Zasyczał jadowicie. Arkade zerknął
na niego przestraszony, ale wykonał polecenie. Makador uśmiechnął się kpiąco,
wiedząc, jak dużą władze ma nad podopiecznym. Rumieńce nie schodziły z drobnej
twarzyczki. Chłopiec zaczął się wycierać, nieświadomie, bardzo kusząc demona.
Mimo wszystko, Demasse zawsze potrafił radzić sobie ze swoimi rządzami. Podał
chłopcu koszulę, a ten szybko ją na siebie nałożył. Widząc, iż młodzieniec jest
już gotowy, pociągnął go w stronę drzwi, następnie wyprowadził na korytarz.
Przechodzili po zrobionych z ciemnego marmuru schodach. Nawet i tu zawieszone
były dyplomy, należące do Diego. Arkade wywnioskował, że Malborio musiał być
ważnym szlachcicem. Wreszcie weszli do pomieszczenia o ciemnobordowych
ścianach. Na środku pokoju stał sporej wielkości stół, na którym zawitały
najróżniejsze rodzaje potraw. Młodzieniec oblizał bezwiednie usta. Nie jadł już
od dawna, choć bardzo tego chciał. Demasse poprowadził go w stronę jednego z
krzeseł i kazał usiąść, tak też zrobił. Demon usiadł po przeciwnej stronie,
obok Malborio.
-Myślałem, że go utopiłeś.- Zachichotał szatyn.
-Rozważałem tą opcję.- Warknął Makador, widocznie
straciwszy cały dobry humor, jaki towarzyszył mu jeszcze przed chwilą. Diego
spojrzał na niego dziwnie. Z jego przyjacielem stanowczo działo się coś
niedobrego. Nigdy nie zauważył, aby brunet przechodził takie zmiany nastroju.
Coś było stanowczo nie tak i był pewien, że bez długiej, poruszającej rozmowy
się nie obejdzie. Nim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, śniadanie się zaczęło.
Arkade, lekko zagubiony wśród tych wszystkich potraw nie wiedział, w co ręce
włożyć. W końcu, postanowił siedzieć bez ruchu i czekać, aż któryś z mężczyzn
zwróci mu uwagę.
-Zamierzasz głodować?- Zapytał demon, widocznie
zirytowany. Nie o taką uwagę chodziło chłopcu. Gdyby ktoś podszedł do niego i
zapytał, dlaczego nie je, czy jest mu źle, albo czuje się tutaj niekomfortowo,
białowłosy dziękowałby niebiosom. Marzenia…
-Nie, przepraszam.- Szepnął tylko i nałożył sobie
trochę sałatki na talerz. Widząc wyczekujące spojrzenie opiekuna, wziął jeden
kęs do ust i zaczął powolnym ruchem szczęk przeżuwać zieleninę.
-Makadorze, nie pospieszaj go.- Skarcił bruneta
Diego.- Musi się przyzwyczaić. W końcu, jest pewnego rodzaju gościem.- Dodał z
uśmiechem.
-Niewolnikiem.- Poprawił go ciemnowłosy.
-Porwanym.- Jęknął z wyrzutem błękitnooki.- Nie jestem
niewolnikiem.
-Jesteś i mówiłem ci coś o pyskowaniu.- Wysyczał
Demasse.- Siedź cicho.
-Tak, czy inaczej.- Zaczął na powrót Diego.-
Wypadałoby go gdzieś zabrać. Może przeszlibyśmy się do miasta wieczorem? Mały z
pewnością nie widział jeszcze procesu ożywania golemów.
-Jasne. Niech się pozachwyca przed śmiercią w
męczarniach.- Zakpił brunet.
-Makadorze!- Oburzył się przyjaciel.- Panuj nad
słowami.
Mężczyźni spojrzeli na chłopca, o którym była mowa.
Jego wzrok stał się smutny, zamglony. Wiedział, że jego życie wisiało na
włosku, ale tak bardzo starał się o tym zapomnieć…
-Pewnie ma racje.- Wyszeptał cicho. Jego głos nie
drżał, był przelany rozpaczą.
-Nie mów tak, maleńki.- Malborio wstał od stołu i
podszedł do siedzącego młodzieńca. Wziął w rękę garstkę jasnych, błyszczących
włosów.- Nie przejmuj się tym.- Uspokajał chłopca, po czym delikatnie postawił
go w pionie.- Makadorze, idź do Silencji, kup mu jakieś ubranie, nie będzie
chodził w twoich koszulach.- Powiedziawszy to, wyszedł z chłopcem na korytarz.
Potem poprowadził go do swej biblioteki. Tam usiadł w swym fotelu, a Nataniela
posadził sobie na kolanach.
-Maleńki, Makador jest dość szorstki, ale nie należy
się przejmować tym, co mówi. I nie miej mu tego za złe, miał ciężki tydzień.-
Mówił, głaskając uspokajająco białowłosego.- Wiesz, on nie zdaje sobie sprawy z
tego, jak puste słowa mogą krzywdzić. Nie bój się…
-Ale dlaczego on taki dla mnie jest?- Spytał ledwo
słyszalnie.- Co ja mu zrobiłem?- Ciągnął dalej, czując się bezpiecznym w
ramionach szatyna. Nawet nie próbował się wyrywać, w męskich objęciach było mu
ciepło i dobrze.
-Nic, to jego natura. Wiesz, to, że cię zabraliśmy nie
stało się po jego myśli. Bądź grzeczny, pokaż mu, że potrzebujesz trochę
łagodności, może zrozumie.
-A może nie…
-Wtedy będziesz miał mnie.- Powiedziawszy to, cmoknął
chłopca w policzek. Jeszcze chwilę tak siedział i wsłuchiwał się w miarowe
bicie serca chłopca. Młodzieniec był rozkoszny w każdym aspekcie, mężczyzna nie
dziwił się, że spodobał się jego przyjacielowi.
Bardziej przejąłby się, gdyby białowłosy w ogóle nie działał na Demasse.
Spojrzał na twarz istoty. Spał…
Dochodziła godzina ósma. Demasse z wielką zawziętością
milczał, olewając wszelkie pytania, zadane przez swego przyjaciela.
-Makadorze.- Rzekł Diego.- Doczekam się odpowiedzi?
-A jakie było pytanie?- Spytał, ze znudzeniem,
czarnowłosy.
-Czy zamierzasz użyć rozumu i znajomości taktu w
stosunku do tego chłopaka?- Przypomniał spokojnie szatyn, patrząc wprost w oczy
demona. Ten odwrócił głowę.
-Nie.- Zakończył miękko, uśmiechnął się z wyraźną
kpiną i przekorą.
-Wstawaj, idziemy do miasta. Obudzę go.- Rzekł na
odchodnym Diego, brunet poszedł w jego ślady.
Weszli do biblioteki. Na fotelu należącym do Malborio
spał smacznie białowłosy. Demasse spojrzał na niego z ironią. Uroczy.- Pomyślał. Malborio wziął
chłopaka na ręce i wyszedł z pomieszczenia. Spojrzał w tył i ujrzał
podążającego za nim przyjaciela. Był pewien, że demon nie zechce im
towarzyszyć. A jednak, cuda się zdarzały. W szybkim tempie minęli bramy posiadłości
i ruszyli do śródmieścia. W tym czasie, Nataniel uchylił delikatnie powieki,
ukazując szafirowe tęczówki.
-Dokąd idziemy?- Spytał nieprzytomnie. Dalej był
ospały i osłabiony po tym ciężkim okresie. Który, jak na złość, jeszcze się nie
skończył.
-Do miasta, kochanie.- Odparł Diego, nie puszczając go
na ziemię. Białowłosy rozejrzał się dookoła. Trzymany był na rękach szatyna,
zaś za nimi, z grobową miną, podążał Demasse.
- A po co?- Dopytywał. Jego ciekawość zaczęła ożywać.
-Jeszcze nigdy nie widziałeś golemów, budzących się ze
snu, prawda?- Bardziej stwierdził Malborio, z szerokim uśmiechem, wymalowanym
na twarzy.
-Zobaczę to?- Rozpromienił się młodzieniec. Demon
spojrzał na niego. Poczuł ukłucie gdzieś głęboko w sercu. Wyglądał tak
spokojnie w objęciach przyjaciela. On sam zawsze był zimny, arogancki, chciał
taki być, a jednak. Niekiedy pragnął poczuć, jak to jest… Kiedy kogoś podpiera
się na duchu, a ta osoba, całkowicie uspokojona, dziękuje za okazana pomoc. On
tego nie potrafił. Nigdy nie miał podejścia do poszkodowanych. Rzadko też
pocieszano jego, gdyż swe emocje trzymał na krótkiej smyczy. Potrafił
mobilizować, miał władczą naturę, darzono go zaufaniem i sympatią. Ale nie…
Wdzięcznością. Zwykle o tym nie myślał, lecz gdy już to robił, czuł ból. Spojrzał
na uśmiechniętego młodzieńca, który szeptał Malborio coś do ucha. Gdyby on był
na miejscu przyjaciela. Mimo, że był zadowolony ze swego bytu, czuł pustkę.
Dziurę. Nie wiedział w jaki sposób mógłby ją zapełnić. Spoglądał teraz na
chodnik. Czarnobiały, wyprany z kolorów marmur. Była to przygnębiająca paleta
barw, a raczej kompletny jej brak. Tego właściwe nie cierpiał w głównym
mieście. Ten ład, monotonność, elegancja były nudne. Przechodząc kolejnymi
uliczkami obserwował cudowne widoki, jednak wszystkie… Takie same… Tak, jak
każdy dzień szlachcica, pozbawiony wszelkich niespodzianek. Zwiedzający zawsze
zazdrościli szlachcie, a tak naprawdę, Demasse uważał to za śmieszne. Górne
miasto robiło wrażenie, ale pierwszego dnia. Drugiego nieco mniejsze, a trzeciego…
znikome. Dlatego też, często przesiadywał poza bramami miasta bogaczy. Udawał
się do zakładów szkoleniowych, gdzie śmiało angażował się w dyskusje z
żołnierzami. To dawało mu wolność i niezależność, której tak bardzo
potrzebował. A w chwilach złości mógł wyżywać się do woli na dowódcach niższej
rangi. Było to bardzo opłacalne. Szanował żołnierzy swej krainy, choć był dla
nich bardzo szorstki. W końcu, były to odważne, waleczne istoty, służące
Almagedorowi. Niektóre doświadczone, inne mniej, lecz dla Demasse, każdy kto
narażał swe życie za naród, był wielki. Co nie znaczyło, że nie uważał się za
ważniejszego. Właśnie tak sądził, co można było bez problemu zaobserwować. Na
misjach stawał się bezwzględnym dowódcą, jednak podczas rozmowy w knajpie pozwalał
mówić do siebie po imieniu. Nie umniejszało to jego godności, ani pozycji.
Wszyscy na Almagedorze znali jego nazwisko i wiedzieli z czego słynął. Nim się spostrzegł byli już na Rynku Górnego
Miasta. Pozornie, równie cudownym miejscu, jak reszta zakątków. Jednak czymś
się różniło. Ten obszar otaczała o każdej porze różnobarwna mgła, a raczej dym.
Mieszały się w nim kolory takie jak błękity, róże, aż po krwiste czerwienie i
jasne zielenie. Innymi słowy, piękne zjawisko. Spojrzał na podopiecznego, którego
oczy rozszerzyły się w podziwie. Chłopak był pełen fascynacji tym miejscem, a
jego wrażenia wizualne znacznie różniły się od tych, należących do jego
opiekuna. Demasse uważał to wszystko za przesadzone do granic możliwości. Mimo
wszystko, rozczulał go podziw białowłosego. Chłopak był jak zaczarowany, cały
czas rozglądał się na boki. Makador zachichotał, tym samym zwrócił na siebie
uwagę dwojga towarzyszy.
-Z czego się śmiejesz?- Zapytał Diego z uśmiechem.
Uwielbiał, gdy jego przyjacielowi poprawiał się humor. Dalej trzymał na rękach
Nataniela, któremu najwyraźniej to nie przeszkadzało.
-Z niego.- Wskazał na podopiecznego.- Nie martw się,
ten dym ci się nie rozwieje.- Zwrócił się do chłopca, szczerze rozbawiony. Nie
było w tym jednak kpiny. Nataniel spojrzał
na niego zarumieniony, lekko… Uśmiechnięty? Demasse od razu zwrócił na to
uwagę. Młodzieniec pierwszy raz uśmiechnął się… do niego i przy tym patrzył mu
w oczy. Demon musiał przyznać, że maleństwo wyglądało ślicznie. Diego, z
chłopcem na rękach, zasiadł na jednej z marmurowych, białych ławek. Prócz mgły
rynek nie wyróżniał się niczym szczególnym, prócz tego, że występował na nim
plac. Tam, przy kamienicach ustawiali się zamożni handlarze, ostrzegający
najlepszego rodzaju produkty. Od tkanin, po żywność. Demasse zasiadł koło nich.
Ławki poustawiane były wzdłuż linii wszystkich budynków.
-Ach, Makadorze, zapomniałbym…- Zaczął Diego.- Byłeś u
Silencji?- Spytał.
-Tak. Powiedziała, że mężczyzna nie określi rozmiaru
na oko. Trzeba zaprowadzić tam chłopaka.- Odparł wyniośle. Ta kobieta zajmowała
się skrajaniem ubrań różnego rodzaju. Od seksownej bielizny, po garnitury.
Wszystkie cholerycznie drogie, jednak dobrej jakoś. Wręcz niesamowitej. Była
znana ze swych usług przez całą szlachtę.- Która godzina? Nie zamierzam tu
siedzieć nieskończoność.
-Za kilka minut będzie ósma, spokojnie…
Siedzieli tak jeszcze przez chwilę, Nataniel rozglądał
się dookoła i zachwycał dosłownie wszystkim. A najlepsze miało nadejść.
Spoglądał na zesztywniałe golemy, nie mógł uwierzyć, że są to myślące istoty.
Wyglądały jak dzieła wybitnego rzeźbiarza. Zastygłe w przeróżnych pozach,
piękne niczym Armagedoński poranek, lub tajemnicze jak wieczór na Almagedorze…
Nie minęła chwila, a wątpliwości Nataniela zostały rozwiane. Doszła godzina
ósma, a ziemia się zatrzęsła. Młodzieniec patrzył na posągi, z których
emanowało jasne, bezbarwne światło. Wszystkie tworzyły wrażenie płonących
pochodni. Rzeźby synchronicznie wykonały pierwszy ruch, po czym ożyły i każda z
nich stała się niepowtarzalną, osobliwą jednostką. Przechadzały się po rynku, a
ich poruszaniu towarzyszył dźwięk uderzania skały o skałę. Ziemia lekko drżała,
pod ich niesamowitym ciężarem. Arkade patrzył na to wszystko z nieukrywanym
podziwem. Nagle usłyszał głos w oddali. Spojrzał w stronę, z której dochodził
krzyk. Ujrzał mężczyznę, wysokiego, dobrze zbudowanego. Jego rude, niemal ogniste włosy okalały
kredowobladą twarz o drapieżnych rysach. Dopiero gdy podszedł bliżej,
Natanielowi ukazały się rubinowe, czyste tęczówki.
-Witajcie, Diego.- Ukłonił się lekko.- Demasse.-
Powtórzył czynność z wielkim uśmiechem.- Co tu robicie? Makadorze, nie
sądziłem, że lubisz przesiadywanie na rynku.- Wyszczerzył rząd białych zębów,
tym samym wyeksponował parę wydłużonych kłów. Wampir.- Pomyślał Białowłosy. Było to niemal oczywiste
stwierdzenie. Głos mężczyzny był niski, dostojny, jednak przyjazny.
-I miałeś rację.- Wywarzał Demasse, nie siląc się
nawet na lekki uśmiech. Wampir był jego przyjacielem i nie widział potrzeby
przymilania się do niego. Z resztą, nigdy nie czuł takiej potrzeby… W końcu,
zwał się Demasse.- Witaj Cyjanie.- Dodał z ociąganiem. Diego także przywitał
mężczyznę, nazwanego Cyjanem. Z prostego powodu. Tak właśnie miał na imię.
Cyjan Venom, jeden z najważniejszych szlachciców Almagedoru. Radosny,
uśmiechnięty, raczej
nieodpowiedzialny, bardzo przystojny,
lecz niezaprzeczalnie bezczelny. Równocześnie słabo panował nad swoją chcicą.
Demasse nigdy nie mógł zrozumieć, jakim cudem, tak roztrzepana osoba mogła być
szlachcicem. Rudowłosy miał różne oblicza. Niektórzy opisywali go jako miłego,
szalonego mężczyznę, a inni jako posiadacza libido o mocy maksymalnej. Makador był pewien jednego,
wampir był miły do czasu, po czym stawał się strasznie złośliwy. W tym właśnie
byli podobni i za to przede wszystkim go lubił, a niekiedy nienawidził. Mimo iż
niezmiernie grał mu na nerwach i konkurował z nim we wszystkim, był jego
przyjacielem, tak jak i Diego. W trójkę tworzyli zadziwiająco mieszankę.
Demasse, sarkastyczny, szorstki, arogancki i szarmancki, a za razem drapieżny.
Malborio, mężczyzna troskliwy, odpowiedzialny, sympatyczny oraz Venom,
niekompetentny, złośliwy i szalony, raczej mało taktowny. Demon był
dżentelmenem, zawsze, ale uwielbiał czasem rzucić nieprzychylną, niecenzuralną,
ociekająco ironia i wulgaryzmami wypowiedz. Taką miał naturę. Mimo wszystko,
bardzo dostojny. Rudowłosy spojrzał teraz na Nataniela i bezwiednie oblizał
usta.
-A cóż to za urocza kruszynka?- Zwrócił się do
chłopca. Arkade wyraźnie się skrzywił, nie cierpiał, gdy mówiono do niego jak
do małego dziecka, w końcu, nie był nim.
-Nie jestem żadną kruszynką!- Pisnął urażony chłopiec.
Chwilę później poczuł piekący ból w okolicy policzka. Dzieło Demasse…
-Zachowuj się.- Warknął do niego czarnowłosy.
Szafirowooki spuścił głowę. Młodzieniec nie wiedział co zrobić, patrzeć na
golemy, czy może na nieznajomego. W końcu, zdecydował.
Przepraszam.- Zwrócił się do Venoma.
-Nie ma sprawy, malutki.- Uśmiechnął się szczerze i
niespodziewanie wziął chłopca na ręce. – No? To, co tu robisz?- Wyszeptał mu
wprost do ucha, tonem tak łagodnym, a za razem zmysłowym, że Nataniela ogarnęły
dreszcze.
-Ja…- Zarumienił się białowłosy.
-To jest pojmany.- Odpowiedział za podopiecznego,
brunet. Krwisooki spojrzał na niego z rozbawieniem.
-Porwałeś tak niewinne maleństwo? Wstydziłbyś się.-
Zachichotał.- Pożyczysz mi go? Śliczny jest, chyba nie widziałem piękniejszego.
Słysząc słowa, wylewające się wartkim potokiem z ust
nowopoznanego, białowłosy zaczął się szarpać. Poczuł się zagrożony.
-Spokojnie, maleńki.- Unieruchomił go wampir i
pogłaskał delikatnie po głowie.- Nazywam się Cyjan Venom. A ty?
-Nataniel Arkade.- Odszepnął młodzieniec i spojrzał
błagalnie na Makadora. Ten westchnął.
-Przykro mi, Cyjanie, on ma zostać nietknięty. Rozkaz
króla.- Oznajmił, lekko rozzłoszczony. Czuł dziwny niepokój wnikający z tego,
iż rudzielec trzymał chłopaka. Nie chciał, by ktoś go dotykał, nie miał
pojęcia, dlaczego. Zawsze dzielił się nawet swoimi własnymi zabaweczkami, a
teraz… Czuł się dziwnie. Venom spojrzał pytająco na Makadora. Ten był zmuszony
opowiedzieć mu o wszystkim po kolei. Gdy Cyjan już wszystkiego się dowiedział,
spojrzał na chłopca.
-Biedactwo.- Szepnął i ucałował czoło Arkade.- Nie bój
się.- Opuścił go na ziemię i objął mocno. Głaskał go uspokajająco po plecach i
karku. Było mu żal niebieskookiego, tym bardziej, iż na pierwszy rzut oka
dostrzegł jego kruchość. Nataniel poczuł nieśmiałą sympatię do tego mężczyzny,
mimo początkowych słów, okazał się bardzo troskliwym człowiekiem. Przynajmniej
za takiego uchodził w oczach białowłosego. Demon patrzył na tą scenę z rosnącą
irytacją, w końcu miał dość. Przyciągnął Nataniela do siebie i posadził na
ławce.
-Czyżby zazdrość?- Zakpił Cyjan.
-Oczywiście.- Sarknął Demasse.- Aż kipię z zazdrości.-
Nie chciał się przyznać przed sobą, jednak ta wypowiedz niewiele mijała się z
prawdą.
-Śliczny jesteś.- Szepnął wampir wprost do ucha Nataniela i delikatnie polizał płatek
jego ucha. Uśmiech nie schodził mu z
twarzy. Arkade zadrżał, demon również, ale ze złości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz