poniedziałek, 5 sierpnia 2019

Rozdział 71


Kastijan nieco znudzonym spojrzeniem obrzucił scenę, na której wyginały się zmysłowo młode, piękne ciała. Wygodnie rozłożony w jednym z foteli przeznaczonych dla klientów, pogrążył się w rozmyślaniach, całą swoją dumną postawą sugerując, żeby przypadkiem się do niego nie przysiadać.
Reszta chyba nie umrze, jeśli trochę sobie postoi?
Czerwone światło pląsało beztrosko po ścianach, a struny skrzypiec prężyły się pod dzierżonymi w dłoniach artystów smyczkami. Dzisiejszy repertuar wyjątkowo nie korelował z jego nastrojem.
Był zbyt... przyjemny.
Westchnął ciężko, stukając palcami w drewniany stolik w rytm muzyki. Pamiętał jeszcze swoje początki w tym miejscu...
On nigdy nie musiał tańczyć, wszystko dostał podane na srebrnej tacy. Już pierwszego dnia zasypiał okryty jedwabną pościelą, po upojnej nocy spędzonej z Karo.  Co prawda spotykał się z zazdrością i szykanami ze strony reszty pracowników, ale jak szybko to przyszło, tak szybko i odeszło. A nawet zbytnio się nie starał.
Jedynym, o co naprawdę musiał walczyć, były względy Sylvia. Tak jak wcześniej Demasse, który sprzedał go bez mrugnięcia okiem, po tym wszystkim, co dla niego robił. Mimo że był wierny, lojalny i nigdy go nie zawiódł. Demon zwyczajnie się znudził. I z tego, co widział, już zdążył zastąpić go inny.
Czy mógł pozwolić, by to stało się kolejny raz? Znowu miał sobie uświadomić bolesną prawdę o tym, że nie jest tym jedynym, najważniejszym, nie do zastąpienia? I że prawdopodobnie nigdy nim nie będzie?
A wszędzie wokół kręciły się sępy, gotowe zagarnąć jego szczęście. Granica oddzielająca szczyt od samego dna zdawała się niebezpiecznie płynna. Ale on musiał trzymać ją w ryzach. Cokolwiek by się nie działo...
- Widzę, że humor dopisuje? – głos za plecami wyrwał go z ponurych rozmyślań.
Nie zdążył się nawet odwrócić, kiedy na fotelu, tuż obok, zasiadł dobrze znany mu żywiołak, widocznie zupełnie nie przejmując się jego nieprzychylnym spojrzeniem.
- Ashae... – mruknął nieco nieprzyjemnie. – Dopisywałby bardziej, gdybyś się oddalił.
Horo uśmiechnął się kpiąco, dłonią sięgając do kieliszka rozmówcy. Zanim jednak zdołał poczęstować się trunkiem, Kastijan zaborczo oplótł naczynie palcami. Cóż za strata...
- Jak minęła noc? – zapytał niczym niezrażony. - Znowu możesz spać spokojnie, co? Konkurencja wyeliminowana, nic tylko świętować.
- Nie przypominam sobie, żebym miał jakąś konkurencję.
- Nie? – żywiołak demonstracyjnie uniósł brwi. - A myślałem, że to właśnie tobie Gabriel zalazł za skórę... – prychnął, rozpierając się wygodniej w fotelu. – Podobno pieprzą go najgorsze ścierwa. Biedaczek, prawda?
Kastijan mimowolnie przypomniał sobie niedawny wieczór, gdy wracał od Karo. Słowa Ashae zdawały się całkiem prawdopodobne. To by tłumaczyło ten płacz...
- Nie mam z tym nic wspólnego – odparł beznamiętnie, starając się, by żadna z tych myśli nie odbiła się na jego twarzy.
- Nie doceniasz się, mój drogi – zaśmiał się Ashae, widząc jak dłonie rozmówcy, zaciśnięte nerwowo na kieliszku, zaczynają lekko drżeć. – Cóż, trucizna nie dała rady, to chociaż los ci dopomógł.
- Czego chcesz?
- Niczego... – mruknął, wstając niespiesznie od stołu. -  Po prostu pomyślałem, że musi być ci ciężko. Ja pewnie miałbym wyrzuty sumienia, gdyby chłopak, który prawie przeze mnie zginął, zbierałby baty. Ale rozumiem, że nie każdy ma ludzkie odruchy – wzruszył ramionami. – Na zdrowie – rzucił jeszcze na odchodne, posyłając chłopakowi beztroski uśmiech.
Kastijan prychnął tylko, przewracając oczami, a potem jednym haustem opróżnił zawartość kielicha. Przez głowę przeszła mu niepokojąca myśl, że jeśli tak dalej pójdzie, to nigdy nie zdąży wytrzeźwieć...



Demasse znużonym wzrokiem wodził za przemykającymi mu przed oczami kroplami wody. Podziemia były chyba jedynym miejscem w całej tej cholernej rezydencji, w którym mógł zaznać absolutnej, niczym niezmąconej ciszy. Był tylko on i jego myśli.
Próba zbliżała się wielkimi krokami.
Czy był gotów poświęcić wszystko dla świata, który nie oferował mu nic nadto, czego doświadczył do tej pory? Czy warto ryzykować ostatnimi chwilami błogiego spokoju, by chronić życie, które w gruncie rzeczy nigdy szczególnie go nie satysfakcjonowało?
Nawet jeśli jeszcze nie do końca zdawał sobie sprawę, czy jest cokolwiek, co byłoby mu na tyle drogie, by mógł to chronić za cenę własnego istnienia, nie miał wyboru.
To była zdumiewająca sytuacja. Nardeon się sypał, całe istnienie stało pod znakiem zapytania, ale poza krótkimi przebłyskami niepokoju, wszyscy zajmowali się swoimi, małymi sprawami, jakby nie wiedząc, że za chwilę wszystko może się obrócić w proch. Zupełnie jakby groźba końca świata wcale nad nimi nie wisiała. Niesamowite...
Demon podniósł się z ołtarza, przymykając oczy.
Cóż, jeśli apokalipsie nie uda się zapobiec, przynajmniej go nie koronują. Z tą pokrzepiającą myślą szepnął kilka niewyraźnych słów, a wokół niego roztoczyły się kłęby szarego dymu.
Gdy ponownie uniósł powieki, stał wśród kapłaństwa, czujnie obserwowany przez pary podejrzliwych ślepi.
- Już czas – rzekł, spoglądając na nowo mianowanego arcykapłana.
Naprawdę chciał wierzyć, że Nataniel był gotowy, choć zdrowy rozsądek podpowiadał mu, że to tylko naiwne życzenie. Gdy patrzył mu w twarz, nie widział w nim zbawcy świata, a chłopca, który znalazł się w niewłaściwym miejscu, o niewłaściwym czasie. Młodzika, który potrzebował opieki...
Jak miał temu podołać?



Młody Arkade zdumionym spojrzeniem zlustrował otaczające go zewsząd marmurowe ściany. Stał teraz przed okrągłym, gładkim ołtarzem, z wyżłobioną na samym środku, dwunastoramienną gwiazdą. Widział ten symbol już wielokrotnie na księgach, a także w podziemiach demoniej rezydencji. Rozproszone światło, wpadające przez wielkie rozety, pląsało po podpierających sklepienie kolumnach. Kamienne posągi dzierżyły w dłoniach tlące się pochodnie, których blask odbijał się na nadzwyczaj poważnej twarzy jego właściciela.
- Gdzie jesteśmy? – nieco niepewny głos Nataniela rozszedł się echem po sali.
Nie wiedział, czy to przez zdenerwowanie, czy może to monumentalne wnętrze, ale nagle poczuł się dziwnie mały i nieznaczący.
- To miejsce obrad kapłaństwa – odparł demon, skupiając całą swą uwagę na niewolniku, a potem wyjął z kieszeni niewielką fiolkę, wypełnioną żółtawym płynem. – Wypij, uspokoisz się – polecił, podając młodzikowi naczynie.
Chłopak z lekkim wahaniem przyjął miksturę. Na wieść o kapłaństwie zawsze przechodziły go nieprzyjemne dreszcze.
- Pamiętaj, cokolwiek by się nie działo, nie wolno ci przerwać – przypomniał demon to, co jak mniemał, chłopak powinien już znać na pamięć. – Jeżeli tylko będziesz spokojny, wszystko będzie dobrze.
Arkade kiwnął głową. Makador tyle razy tłumaczył mu, na czym będzie polegać całe przedsięwzięcie, że w teorii mógł to zrobić z zamkniętymi oczami. Problem w tym, że on po prostu nie potrafił się uspokoić w takiej sytuacji.
A jeśli zapomnie, co ma robić?
Jeśli coś pójdzie nie tak?
- Natanielu – upomniał ostro demon, widząc, że młodzieniec zaczyna drżeć z nerwów. – Co ja przed chwilą powiedziałem?
Chłopak wziął głębszy wdech i jednym łykiem opróżnił fiolkę, którą podał mu właściciel. Przymknął oczy. Będzie dobrze, prawda? Musi. Przecież Demasse nie pozwoliłby go do tego dopuścić, gdyby nie wierzył, że jest już gotowy. Odetchnął jeszcze raz i uchylił powieki, słysząc szczęk otwieranego zamka.
Zerknął w kierunku drzwi, zza których kolejno wychodzili kapłani. Makador ostrzegał go, że całej procedurze będą przyglądali się duchowni. Mieli kontrolować moc i interweniować, gdyby sprawy zboczyły z właściwego toru. Obserwował uważnie, jak kapłaństwo zbiera się wokół. Jeden z nich, ubrany w purpurowe szaty, podążył w ich kierunku. W dłoni trzymał zwinięty pergamin.
- Demonie – rzekł mężczyzna, rozwijając pismo i kładąc je na ołtarzu. – Jesteś gotowy?
Makador kiwnął głową, spoglądając na mapę przed sobą.
Arcykapłan wrócił do swoich towarzyszy, by zaraz wyszeptać razem z nimi formułę zaklęcia ochronnego. Nataniel miał wrażenie, że ich głosy zlały się w jeden, przytłaczająco wyniosły i bezlitośnie penetrujący jego rozchwiane myśli. Czy mu się zdawało, czy wokoło rozeszła się mglista poświata?
- To bariera ochronna – uspokoił do właściciel.
Na wypadek, gdyby moc powstała w wyniku kumulacji dwóch, potężnych zaklęć okazała się zbyt wielka, lub, co gorsza, gdyby odpieczętowali coś, czego nie powinni. Ale o tym już nie zamierzał wspominać chłopakowi, by dodatkowo go nie spłoszyć.
- Gotowy? – zapytał, kładąc prawą dłoń na pergaminie, gestem nakazując niewolnikowi uczynić tak samo. – Pamiętaj, czego cię uczyłem.
Nataniel przełknął ślinę i kiwnął głową, po czym przyłożył drżące palce do pieczęci. Teraz nie było już odwrotu. Mógł tylko dać z siebie wszystko i błagać los, by i tym razem się udało.
- Teraz – szepnął mężczyzna, nim pierwsze stróżki jego energii zaczęły wnikać w głąb blokady, mieszając się z jasną i przejrzystą mocą jego niewolnika.



- Venom go szuka – zabrzmiał męski głos, w którym wyraźnie dało się wyczuć nutkę niepokoju.
Sylvio przeniósł wzrok znad czytanych dokumentów i uważnie zlustrował twarz swojego informatora. Znudzone dotąd oczy błysnęły zdumieniem, kiedy Karo omal nie zadławił się wciąganym z cygara dymem.
Co to za brednie?
- Niemożliwe – odparł, zmarszczywszy brwi, a potem w pośpiechu otworzył jedną z szuflad i wyjął z niej stertę dokumentów. – Ten Venom? Podobno go wyrzucił...
- Chłopak musiał skłamać... Albo wampir zmienił zdanie – stwierdził rozmówca, spoglądając jak telepata gorączkowo przeszukuje papiery, najpewniej w poszukiwaniu umowy zawartej z Reavmorem. - Cokolwiek się nie stało, po całym mieście chodzą patrole i przeszukują każdy kąt.
- To jawna informacja?
- Nie.
Karo obrzucił komnatę niespokojnym spojrzeniem. Reavmor chyba nie był na tyle bezczelny, by uciekać od wampira? Miał glejt upoważniający do opuszczenia Górnego Miasta. Jakim cudem...?
- Tak, czy siak, skoro go wypuścił, Gabriel jest wolny i związany umową ze mną – stwierdził sutener, przyglądając się pergaminowi, na którego rogu widniał może niezbyt estetyczny, ale za to nader czytelny podpis harpii.
- Nie wiemy, czy wampir wyzwolił go formalnie. W świetle prawa harpia może dalej należeć do niego. A wtedy strata prostytutki stanie się twoim najmniejszym problemem.
- Cyjan nie może się dowiedzieć – syknął, gorączkowo przetwarzając słowa pracownika.
Co mógł zrobić? Reavmor, nawet jako niechętny do współpracy nowicjusz, przynosił zadziwiające zyski. Nie mógł go oddać od tak, ale narażanie się członkowi rady również nie było mu na rękę... Zwłaszcza że harpia pewnie nie omieszkałaby się poskarżyć, co tutaj miało miejsce.
Sutener westchnął ciężko.
- Zorganizuj transport. Trzeba się go stąd pozbyć jak najszybciej, przynajmniej póki sprawa nie ucichnie. I przypomnij naszym klientom o dyskrecji – polecił telepata, posyłając mężczyźnie sugestywne spojrzenie.
- Co chcesz z nim zrobić?
- W burdelu na obrzeżach znajdzie się dla niego miejsce – wyjaśnił. – Tam nikt go nie znajdzie – dodał uspokojony, opierając się o zagłówek fotela, zupełnie nieświadom, że tej rozmowie przysłuchuje się jeszcze jedna osoba.
W tym samym czasie, na korytarzu, tuż przez gabinetem Sylvia, Kastijan w przejęciu przysłonił usta dłonią, podpierając się o uchylone drzwi. Nie wierzył w to, co słyszał.
Dobrze wiedział, jak kończyli chłopcy wysyłani do burdeli na obrzeżach krainy. Ich los był gorszy niż śmierć, którą niedawno sam był gotów zgotować harpii. Skrzywił się na samo wyobrażenie o brudnych łapskach żołnierzy wracających z wielomiesięcznych wypraw.
Zupełnie niespodziewanie, poczuł na sercu dziwne ukłucie. Czy Ashae miał rację mówiąc, że to jego wina? Może gdyby nie ta przeklęta trucizna, do tego wszystkiego by nie doszło... Szybko jednak zdusił wyrzuty sumienia.
Przecież Gabriel sam był sobie winien. Każdy dostawał to, na co zasługiwał, nic się przecież nie działo się bez przyczyny. Gdyby Reavmor miał choć odrobinę pokory i nie próbował bezczelnie zawłaszczyć sobie względów Sylvia, on nie musiałby sięgać po tak drastyczne środki. Harpia zmusiła go do tej wojny. I przegrała.
Chłopak odetchnął cicho i ostrożnie zerknął do gabinetu przez szczelinę uchylonych drzwi.
- Masz jeszcze coś? – usłyszał zniecierpliwiony głos Karo, wpatrującego się wyczekująco w rozmówcę.
- Właściwie jest jeszcze jedna rzecz...
- Mów, byle szybko – rozkazał sutener.
- Ta cała sprawa z trucizną... Większość nie wierzy, że Gabriel po prostu zachorował. Szeptają po kątach, że zamknąłeś go, żeby zamieść całą sprawę pod dywan. Podjudzają resztę.
Sylvio zaklął w myślach. Nie płacił im za plotkowanie.
- Coś proponujesz?
- Najrozsądniej byłoby pozbyć się też Kastijana. I wskazać go jako sprawcę.
Oczy młodzieńca rozszerzyły się w szoku, a gardło zacisnęło, przez krótką chwilę nie pozwalając mu zaczerpnąć oddechu, kiedy usłyszał swoje imię.
Przecież to niemożliwe.
Pozbyć?
Zupełnie nieświadomy, oparł się o drzwi, a te, popchnięte, zamknęły się z trzaskiem.
Mężczyźni spojrzeli w kierunku wyjścia z pokoju. Karo wstał i chwycił za klamkę, a potem rozejrzał się po korytarzu. Był zupełnie pusty.
Pewnie przeciąg...
- Kastijan zostaje – uciął tylko, wracając niespiesznie na miejsce. – A jeśli dalej będą szeptać o tym, o czym nie powinni, już ja ich uciszę...



Arkade zaciskał powieki, ze wszystkich sił starając się opanować pulsującą w nim energię. Moc demona, ognista, a jednocześnie ciemna niczym almagedorska noc, trawiła jego ciało kawałek po kawałku, krążyła wokół niego i przytłaczała swoim ciężarem, odbierając oddech.
Ten, kto nigdy nie miał szansy zawładnąć tą mocą, nie mógł wiedzieć, jak potwornie było to bolesne. Czuł jak pieczęć pulsuje pod opuszkami jego palców, jak z każdą chwilą napięcie staje się coraz większe i niemal niemożliwe do zniesienia.
Co to za ciemna przepaść, którą miał przed sobą? To śmierć, a może jeden z mrocznych zakamarków demoniej duszy? Dlaczego wszystko nagle zaczęło cichnąć? Jego oddech, przed chwilą łapczywy i niespokojny, zaczął się uspokajać.
Zza ściany mroku dostrzegł tlące się nieśmiało światło. Zamknął oczy, kiedy ogarnęło go poczucie błogiego spokoju. Uśmiechnął się lekko kącikami warg, rozluźniając się zupełnie. Spod półprzymkniętych powiek obserwował zbliżający się ku niemu blask. Cały towarzyszący mu od dawna lęk gdzieś przepadł. Może zgubił się gdzieś w tych ciemnościach?
- Obudź się – usłyszał nagle jakiś obcy głos.
Nie. Nie chciał się budzić. Tutaj było tak dobrze... Tak spokojnie.
Zmarszczył brwi, starając się walczyć z wyrywającym go z błogiej nieświadomości wołaniem, ale to z każdą chwilą nabierało na sile, odbijając się echem w jego głowie.

Młodzik otworzył gwałtownie powieki, łapiąc łapczywy oddech. Pierwszym, co napotkał, były zielone, demonie tęczówki, wpatrujące się w niego uważnie. Dopiero po chwili poczuł zimno bijące od posadzki, na której leżał. Wszystko zdawało się jakieś rozmyte, niewyraźne, zupełnie jakby dalej śnił. A przecież to była jawa, prawda?
- Panie... – mruknął zachrypniętym głosem.
Demon odetchnął z ulgą, widząc, że niewolnik wraca do względnej świadomości. Był cały rozgrzany i trząsł się mimowolnie, ale bez wątpienia był żywy. Całe szczęście.
- Straciłeś przytomność – wyjaśnił po dłuższej chwili milczenia. – Już dobrze, jest po wszystkim.
Arkade spojrzał za demona, gdzie kilku kapłanów z przejęciem o czymś dyskutowało, z uporem wpatrując się w leżący na ołtarzu pergamin. Przez chwilę nie miał pojęcia, czego dotyczyło to całe zamieszanie, ale zaraz mgliście przypomniał sobie, dlaczego się tutaj znajdował.
- Udało się? – zapytał słabo, wracając rozkojarzonym wzrokiem do właściciela.
Demasse kiwnął głową i pomógł młodzieńcowi podnieść się do siadu.
- Wspaniale się spisałeś – pochwalił go, ale nie doczekał się żadnej reakcji, bo znużony chłopak już po chwili zamknął oczy i na powrót odpłynął w błogi sen.
Mężczyzna musiał przyznać, że sam z chęcią by do niego dołączył, ale krótki rzut oka na zaaferowanego arcykapłana przypomniał mu, że czas na odpoczynek nieprędko nastąpi. Powieki miał ciężkie jak z ołowiu, a mięśnie odmawiały posłuszeństwa. Tak wiele mocy nie uwolnił już dawno i był w głębokim zdumieniu, że byle podrostkowi się to udało. Sam nie był pewien, czy w tak młodym wieku podołałby podobnemu wyzwaniu.
Albo był doskonałym nauczycielem, albo chłopak faktycznie był wyjątkowy.



Dlaczego? Czemu cały świat sprzeniewierzył się przeciwko niemu? Co on takiego zrobił, czym zasłużył sobie na taki los?! Drżącymi dłońmi co rusz ścierał mokre ścieżki z policzków, łzy skapywały wartko z jego żuchwy, mocząc koronki na dekolcie. Karo je lubił. To dla niego je zakładał, choć gryzły i uwierały.
Chciał mu się tylko podobać. I co miał dostać w zamian?
Już tylko piętro dzieliło go od komnaty, kiedy na schodach napotkał na znajome spojrzenie. Zacisnął powieki i odwrócił przykrytą włosami twarz. Przemknął szybko obok Ashae, nie chcąc, by ten zobaczył jego łzy. Choć nie miał nic do stracenia. Wszyscy i tak się dowiedzą...
- Kastijan, czekaj! – usłyszał głos chłopaka za plecami.
Nie zatrzymał się. Już tylko chwila i będzie u siebie. Bezpieczny. Nie zabiorą go stamtąd.
- Kastijan! – poczuł uścisk na nadgarstku.
To było jak impuls. Odwrócił się gwałtownie i spoliczkował żywiołaka. Ten syknął i przyłożył dłoń do piekącej skóry na policzku. Wykorzystując chwilowe zamroczenie Ashae, Kastijan zerwał się z zamiarem odejścia, jednak nim zdążył ruszyć dalej, chłopak zastawił mu drogę.
- Zostaw mnie – warknął, z całych sił starając się powstrzymać płacz.
- Co ty wyprawiasz? – zapytał Horo, łapiąc go za ramiona i przypierając do ściany. – Życie ci niemiłe?
- Żebyś widział, że nie... – odparł Kastijan łamiącym się głosem. – Przez takie ścierwa jak wy – zapłakał, nie potrafiąc się już hamować. – To wszystko wasza wina...
Zaskoczony żywiołak puścił chłopaka, a ten osunął się bezwładnie po ścianie. Nigdy nie widział ulubieńca Karo w takim stanie. Ta zawsze dumna, niebieskowłosa piękność, do której przywykł każdy z mieszkańców tego domu, teraz kuliła się przed nim na posadzce, drżąc na całym ciele.
- Co się stało?
Chłopak jedynie pokręcił głową. I nagle usłyszał dźwięk kroków na schodach. Potoczył wystraszonym spojrzeniem po korytarzu, szukając drogi ucieczki. Żeby tylko nikt go nie widział w takim stanie... Wszystko, tylko nie to.
- Chodź – Ashae pociągnął go za rękę i szybko dopadł do wejścia swojej komnaty.
Kastijan odetchnął z ulgą, gdy drzwi zamknęły się za nimi z trzaskiem. Obserwował przez chwilę jak żywiołak zasiada na łóżku, zupełnie jakby nic się nie stało, a potem poklepuje miejsce obok siebie.
- Dobrze... – zaczął Horo.- Teraz mów, co się stało. Chyba że chcesz wyjść, żeby wszyscy cię tak zobaczyli – uśmiechnął się przekornie, wiedząc, że chłopak prędzej da sobie uciąć rękę niż skorzysta z tej propozycji. – Popadłeś w niełaskę?
- Tak cię to cieszy?
- Skąd. Próbuję tylko dzielić twój ból – odparł niewinnie Horo.
- Może będzie ci łatwiej, kiedy ci powiem, kto jeszcze popadł w niełaskę...
Chłopak zmarszczył jedynie brwi i spojrzał pytająco na młodzieńca.
- O czym ty mówisz?
- O tym, że jeśli czegoś nie wymyślisz... – syknął Kastijan, podchodząc do żywiołaka i mierząc go przenikliwym spojrzeniem wilgotnych oczu. - ... To twój ukochany Gabriel już niedługo będzie zdychał w brudzie i ubóstwie, gwałcony i smagany batem każdego dnia.



Na Almagedorze nadszedł wieczór, a wraz z nim budziły się do życia golemy, siejąc chaos w wąskich uliczkach Górnego Miasta. Stanowiły niewątpliwą atrakcję tego miejsca, choć ich kroki słychać było już z daleka i niekoniecznie przypadały do gustu tym, którzy szukali ukojenia w spokojnym, nocnym spacerze.
Do grona niezadowolonych należał między innymi Demasse, który w miłej asyście Diego wracał właśnie z obrad. Pomimo całej tej zabawy z pieczętowaniem, która miała miejsce rano, nawet się nie łudził, że będzie miał wolny wieczór. Co to, to nie.
W zasadzie byłby gotów się poświęcić się dla państwa bez szczególnego narzekania, gdyby nie fakt, że ledwo trzymał się na nogach.
- Makadorze – z rozmyślań wyrwał go głos Malborio. – Coś się stało?
Demon pokręcił głową.
- Nie – zaprzeczył znudzonym głosem. – Skąd ten pomysł?
Napięta sytuacja polityczna, ciągły pośpiech, nieubłaganie tykające wskazówki zegara, mapa, wizja koronacji i... Nataniel, na którego nawet nie mógł mieć oka, bo obrady przecież nie mogły czekać.
Wszystko było w porządku.
- Jesteś dzisiaj wyjątkowo markotny – wyjaśnił Diego. – Mam zacząć się martwić?
- To czasem przestajesz?
Demasse sam czasem nie dowierzał jak przewrotny potrafił być los. Gdyby kilka miesięcy temu ktoś przepowiedział mu, że będzie uczył swoją zabawkę do łóżka pieczętowania w celu ratowania świata, uznałby, że ów ktoś musi stanowczo zmienić zażywane medykamenty.
A jednak! Tak właśnie było.
I jakby ta sytuacja sama w sobie nie była jeszcze wystarczająco absurdalna, wyglądało na to, że wszystko szło zgodnie z tym szalonym, wyssanym z palca planem.
- Wejdziesz? – zapytał jakby ze znudzeniem, stojąc już przed bramą swojej rezydencji.
Diego kiwnął głową i zaproszony gestem ręki, podążył za przyjacielem.
- A co takie popalone te krzewy? – zapytał, krytycznym spojrzeniem lustrując dziedziniec posiadłości. – Bawisz się ogniem byle gdzie... Zanim się obejrzę, cała okolica pójdzie z dymem – rzekł, mierząc demona karcącym spojrzeniem.
Demasse tylko przewrócił oczami. Już zaczynał żałować, że nie odprawił Malborio zawczasu.



Arkade obudził się dopiero po paru godzinach, ułożony wygodnie w miękkiej pościeli i okryty kołdrą pod samą brodę. Ostrożnie uniósł się na łokciach, lustrując otoczenie jeszcze nieco nieprzytomnym wzrokiem.
Komnata demona.
Młodzik uśmiechnął się mimowolnie, wspominając niedawne wydarzenia.
Naprawdę dał sobie radę. Zawsze tak strasznie w siebie wątpił, a okazało się, że był gotów zrobić rzeczy, o które nawet w snach by się nie podejrzewał. Gdyby mógł tak od początku wierzyć w swoje siły... Może wtedy uniknąłby tych wszystkich nieprzespanych nocy.
Powoli i ostrożnie podniósł się do siadu, wzrokiem poszukując czegoś do picia. Czuł się słaby i odrobinę bolała go głowa, ale i tak było lepiej niż się spodziewał. Na etażerce koło łóżka stał dzbanek z wodą. Nie myśląc wiele, sięgnął do niego dłonią, ale gdy podniósł naczynie, by nalać trochę napoju do szklanki, jego ręka odmówiła posłuszeństwa. Szkło upadło na podłogę, z hukiem rozsypując się w drobne odłamki.
Młodzik przykrył zmęczone oczy dłonią. Wstał na drżących nogach, starając się nie nadepnąć na pozostałości stłuczonego naczynia i podpierając się o to, co akurat było pod ręką, prześlizgnął się do wyjścia. Musiał zawołać służbę.
Nim jednak trafił na jakiegokolwiek pracownika, jego uwagę zwrócił znajomy głos. Wyjrzał zza zakrętu i mimowolnie się uśmiechnął, rozpoznając sylwetkę Diego, a tuż obok Demasse. Miłe zaskoczenie nie trwało jednak długo, kiedy do jego uszu dotarło coś, czego wolałby nigdy nie usłyszeć...



Demon niespiesznym krokiem podążał na piętro, kiedy Diego, w jego mniemaniu, usilnie starał się zepsuć mu nastrój. Otuchy dodawała mu jednak myśl, że niebawem rozsiądzie się u siebie, wypije lampkę wina, ewentualnie dwie, a potem będzie miał spokój aż do rana.
- Rozmawiałeś z Cyjanem? – zapytał Diego, zupełnie niezrażony podłym nastrojem przyjaciela. – Nie przyszedł na obrady.
- Byłem u niego, ale mnie nie wpuścił – przyznał Demasse, przystając na chwilę w miejscu.
Nim uda się do biblioteki, miał zamiar jeszcze zerknąć do Nataniela i upewnić się, czy wszystko z nim w porządku.
- Postawił straże? – w głosie Malborio dało się wyczuć wyraźne zdziwienie.
Wampir nigdy nie stronił od ludzi, a pracownicy dworu nawykli wpuszczać wszystkich częstych gości bez mrugnięcia okiem. Dla Diego stało się jasne, że skoro Venom zdecydował się na taki krok, sytuacja musiała być gorsza niż zakładał. Gdyby tylko dało się jakoś temu zapobiec...
- A Gabriel? Dalej go szukają?
- Nieskutecznie, jak widać – odparł demon. – Nie zdziwiłbym się, gdyby od dawna leżał gdzieś martwy.
Piękna harpia, ze zbyt wysoką samooceną i dodatkowo ciętym językiem, nie mogła odejść zbyt daleko. Prawdopodobieństwo, że nikomu nie zalazła za skórę, było znikome. Mimo to, Demasse dalej miał nikłą nadzieję, że chłopaka uda się odnaleźć w jednym kawałku, choćby ze względu na Cyjana.
- I nic się nie da zrobić?
- A gdyby się dało, to stałbym tu teraz bezczynnie? – prychnął. – Nie zadawaj durnych pytań.
Malborio westchnął ciężko, wodząc dookoła strapionym spojrzeniem. Jego wzrok zatrzymał się dopiero na parze zlęknionych, niebieskich oczu. Mężczyzna uchylił usta w niemym zaskoczeniu, obserwując wyłaniającą się zza zakrętu postać Nataniela. Kiwnął głową w jego kierunku, dając znać demonowi. Ten zmarszczył brwi w niezrozumieniu, ale odwrócił głowę, by po chwili przekląć siarczyście w myślach.
O bogowie...
- Kto ci pozwolił wychodzić? – syknął w stronę chłopaka, żywiąc promyk nadziei, że ten niczego nie usłyszał.
Wystarczył jednak krótki rzut oka na jego zmartwioną twarz, by tę nadzieję szlag trafił.
- Co się dzieje? – zapytał chłopak, podchodząc do mężczyzny. – Gdzie jest Gabriel? – dodał po chwili, starając się opanować łamiący się głos.
Nogi mu drżały, nie wiedzieć, czy to z przejęcia, czy pod wpływem niedawnego wysiłku. Teraz to wszystko nabierało sensu. To dlatego właściciel tak uparcie zabraniał mu ostatnio odwiedzać Venoma...
Demon przez chwilę po prostu milczał, starając się znaleźć jakąś sensowną odpowiedź, która nie doprowadziłaby młodzieńca do histerii, a potem westchnął ciężko, podchodząc do niego.
- Wracaj do łóżka – polecił w końcu, nie mogąc teraz pozbierać myśli. Nachylił się nad chłopakiem, uspokajająco przesuwając dłonią między białymi kosmykami – Potem ci wszystko wytłumaczę, nie masz się o co martwić – zapewnił.
- Nie – zaprotestował młodzik, odsuwając się od mężczyzny i obrzucając go nieufnym, zlęknionym spojrzeniem.
Pokręcił głową w niedowierzaniu, a po jasnym policzku popłynęła łza, znacząc go mokrą ścieżką. Przecież nie był głupi, wszystko słyszał. To był jego jedyny przyjaciel, właściciel nie mógł tak po prostu go zbyć! Miał prawo wiedzieć...
– Powiedz mi – poprosił, zastygając w napięciu. – Proszę...
Demon przemilczał fakt, że chłopak właśnie bezczelnie mu się sprzeciwił. Objął swoją własność ramieniem, by ta przypadkiem mu nie czmychnęła, kiedy będzie odprowadzał ją bezpiecznie do komnaty.
- Cicho – polecił, niespiesznie prowadząc młodzieńca korytarzem.
Arkade odwrócił się przez ramię, zawieszając na Diego błagalny wzrok. Niech chociaż on się zlituje... Widząc jednak, że ten tylko wzrusza ramionami i posyła mu pokrzepiające spojrzenie, wrócił uwagą do Demasse.
Nie żyje? – wykrztusił w końcu, a po jego pobladłych policzkach popłynęło więcej łez.
Nie słysząc żadnej odpowiedzi ze strony właściciela, szarpnął się panicznie, starając się wyrwać z jego ramion. Makador wzmocnił uścisk, czując jak podkłady cierpliwości gwałtownie go opuszczają.
- Uspokój się – warknął, chwytając go za nadgarstki i zmuszając, żeby na niego spojrzał, choć w tej chwili wolałby go po prostu udusić. – Zrób to jeszcze raz, a nic ci nie powiem, rozumiesz? – syknął, wbijając wzrok w niebieskie, wystraszone oczy.
- Makadorze – upomniał Diego, przyglądając się sytuacji z pewnej odległości.
Demasse wziął głębszy oddech, starając się opanować ogarniającą go złość. Nie chciał dodatkowo straszyć młodzieńca, który po niedawnym wysiłku w ogóle nie powinien opuszczać łóżka, a co dopiero szarpać się i wierzgać.
Rozluźnił uścisk, pozwalając Arkade oprzeć się o ścianę.
- Gabrysiowi na pewno nic nie jest – zapewnił Malborio, podchodząc do drżącego z nerwów chłopaka.
- Słyszałem...
- Słyszałeś tylko to, co bezczelnie podsłuchałeś – przerwał demon, posyłając Arkade karcące spojrzenie. – Reavmor najpewniej ma się świetnie. Jak tylko dorwą go straże, wróci tam skąd zwiał.  To nie pierwszy raz, kiedy Venom wypruwa sobie żyły, żeby go znaleźć – zapewnił, naprędce sklecając w miarę wiarygodną historyjkę. – I pewnie nie ostatni...
Nie miał pojęcia, jak chłopak zareagowałby na prawdziwą wersję zdarzeń i wolał się nie przekonywać. Dla dobra ich obojga.
Młodzieniec zastygł w bezruchu, przez chwilę przetwarzając słowa właściciela.
- Uciekł? – zapytał w końcu, spoglądając to na demona, to na Diego.
Malborio kiwnął głową, posyłając chłopcu uspokajające spojrzenie.
- I nic mu nie będzie?
- Na pewno się znajdzie. Znasz Gabriela, potrafi o siebie zadbać – zapewnił mężczyzna, pokrzepiająco kładąc mu dłoń na ramieniu. – A ty już się martw, w tym stanie nie możesz się denerwować.
Młodzik uciekł zdezorientowanym wzrokiem gdzieś w bok. Słowa mężczyzny jakoś nie do końca go uspokoiły. Przecież harpia była zupełnie sama, zdana tylko na siebie. Cóż z tego, że Reavmor był bystry, kiedy dookoła aż roiło się od niebezpieczeństw? Nie sposób ich wszystkich uniknąć, a w starciu z nimi chłopak nie miał żadnych szans. Demasse sam wcześniej przyznał, że Gabriel może być już martwy, a teraz próbował go po prostu uspokoić.
To wszystko była na pewno jego wina. Nie zareagował, kiedy mógł. Gdyby porozmawiał wtedy z Cyjanem, żeby przestał się gniewać na harpię, do tego wszystkiego by nie doszło. Ta musiała czuć się niechciana, a duma nie pozwalała jej o tym powiedzieć...
A jeśli naprawdę coś jej się stało? Przecież on sobie nie wybaczy. Nigdy.
Demon oparł się o ścianę z cichym westchnieniem i przetarł znużone oczy dłonią. Właśnie z takich względów wolał trzymać Arkade z dala od podobnych wieści. Wcześniej miał cichą nadzieję, że czeka ich parę dni błogiego spokoju, w trakcie których chłopak będzie mógł zregenerować nadszarpnięte siły. I on sam również. Teraz spodziewał się co najwyżej ciągłych pytań o harpię i zszarganych nerwów.
- Pójdę już do siebie – usłyszał smętny głos Nataniela.- Przepraszam...
Obserwował przez chwilę w milczeniu, jak młodzik znika za zakrętem, ocierając łzy z policzków. A potem na jego ramieniu wylądowała dłoń Diego, przywracając go do rzeczywistości.
- Dyplomata z ciebie żaden – skwitował Malborio.
Makador tylko machnął ręką.
- Nigdy nie twierdziłem, że jest inaczej – przyznał.
- Odprowadź go chociaż. Jeszcze zemdleje i rozbije sobie głowę na posadzce.
Po krótkiej chwili namysłu demon stwierdził, że to niegłupi pomysł, dlatego podążył szybkim krokiem za młodzieńcem. Z tego wszystkiego zapomniał, że chłopak był w kiepskim stanie.
Kiedy go dogonił, co nie trwało zbyt długo, bo wymęczony Nataniel ledwo trzymał się na nogach, otoczył jego nieco chwiejącą się sylwetkę ramieniem. Dalej wyraźnie wyczuwał jego drżenie.
- Żebyś się przypadkiem nie zabił – wyjaśnił w odpowiedzi na pytające spojrzenie.
- Stłukłem dzbanek z wodą – przypomniał sobie młodzik. – Chciałem zawołać służbę...
Demasse zmrużył lekko powieki w namyśle. A więc to wszystko przez cholerny dzbanek? Teraz był już pewien, że ciążyło nad nim jakieś fatum.
- Wezwę służkę – zapewnił, otwierając drzwi komnaty.
Przewrócił oczami na widok rozsypanego na podłodze szkła i plamy wilgoci. Podniósł młodzieńca, by ten przypadkiem nie stanął na jeden z ostrych odłamków, co z jego aktualną koordynacją wydawało się prawdopodobne, a potem położył go na łóżku.
- Panie... – mruknął smętnie chłopak, spoglądając na właściciela błyszczącymi oczami.
- Tak?
- On się znajdzie, prawda?
Demon przykucnął przy niewolniku i kiwnął głową, choć sam nie do końca w to wierzył.
- Weź się w garść – polecił, a potem nachylił się nad nim, by złożyć delikatny pocałunek na jego stroskanym czole. – Płacz tutaj nie pomoże.
- A cokolwiek teraz pomoże? – zapytał Arkade, przewracając się na bok i wtulając policzek w poduszkę.
Demasse milczał przez chwilę. Sam wielokrotnie zadawał sobie to pytanie, choć odpowiedź zdawała się oczywista. I pozostawiała po sobie jedynie gorycz bezsilności.
Mógł czekać. I tylko tyle.
Jednak chłopak w niczym go nie przypominał. Może on, wychodząc poza ramy logicznego myślenia, był w stanie znaleźć sposób?
W to demon też wątpił. Ale nie zaszkodzi pozostawić mu nadziei.
- Może twoi bogowie będą wiedzieli – szepnął w końcu.
Nataniel nie mógł odeprzeć wrażenia, że w słowach właściciela zabrzmiała nutka kpiny. Mimowolnie zerknął w kierunku okna. Kiedyś, jeszcze na Armagedonie, spoglądając wieczorami przez szyby, mógł obserwować całe gwiazdozbiory. Księgi głosiły, że niebo jest dziełem boskich rąk i że każdy, kto znajdzie czas, by dostrzec jego piękno, nigdy nie zbłądzi. 
Teraz już wiedział, że kłamały.
- Ty się modlisz do swoich, panie? – zapytał cicho.
Mężczyzna uniósł brwi, nieco zdziwiony tym pytaniem.
- Nie – przyznał po chwili. - Nie przepadają za mną – dodał z delikatnym uśmiechem, palcami przeczesując śnieżnobiałe kosmyki młodzieńca.
Przytłumione światło lampy pięknie odbijało się w błękitnych oczach chłopaka. Na ten widok demon przypomniał sobie, że już od długiego czasu nie miał okazji widzieć świata na powierzchni.
- Na pewno tak nie jest – mruknął Arkade, przytulając rozgrzany policzek do demoniej dłoni.
Makador powstrzymał się, by nie parsknąć śmiechem na dzwięk tych słów. Pokręcił tylko pobłażliwie głową i wstał. 
Trochę się zasiedział... Diego chyba jeszcze sobie nie poszedł?
- Spróbuj zasnąć, niedługo wrócę – rzucił jeszcze na odchodne i wyszedł z pokoju, odprowadzony spojrzeniem niebieskich tęczówek.



Ashae leżał rozciągnięty na łóżku, próbując złożyć słowa Kastijana w całość. Takiego obrotu spraw nigdy by się nie spodziewał. Jednego był pewien - od kiedy harpia przekroczyła próg tego burdelu, spokój stał się tu podejrzanie rzadkim zjawiskiem. Aż żałował, że nie mógł teraz powiedzieć Reavmorowi, ile narobił zamieszania.
- I ty naprawdę nie wiesz, co masz robić? – zapytał w końcu, podnosząc się do siadu. – Karo nie ma pojęcia, że cokolwiek słyszałeś. Masz wolną rękę, możesz iść dokąd chcesz. Widzisz tu jeszcze jakiś problem?
Kastijan pokręcił głową, przecierając opuchnięte od niedawnego płaczu powieki.
- Mam wybrać między zdychaniem na ulicy, a zdychaniem w burdelu? – prychnął.
Ashae westchnął ciężko. Inteligencja była chyba ostatnią zaletą, jaką Sylvio szukał u kochanków.
- Nie rozumiesz mnie – powiedział w końcu, wstając z łóżka i podchodząc do siedzącego przy stoliku chłopaka. - Najlepiej dla ciebie, jeśli Gabriel znajdzie się dzięki twojej pomocy. Myślę że za taką przysługę...
- Venom mnie zabije, kiedy usłyszy, że go otrułem – przerwał Kastijan.
- A kto tu mówi o Venomie? – zapytał Horo, a chwilę potem uśmiechnął się podstępnie. – Czyli jednak go otrułeś?
Kastijan zmierzył żywiołaka nieprzychylnym spojrzeniem, ale ten zaraz machnął ręką. I tak wiedział.
- Jest ktoś, kto może okazać ci nieco więcej wyrozumiałości. Dobrze zna i Venoma, i Karo – Ashae przysiadł się koło chłopaka i zastukał paznokciami o drewniany blat. – Coś ci świta?



Od Autora:
Wybaczcie zwłokę, ale dodaję z przeświadczeniem, że lepiej późno niż nigdy. 
No, to by w sumie było na tyle.
Miłego dnia, kochani!

9 komentarzy:

  1. Szczerze już nie pamiętam, co było wcześniej. Kojarzą mi się niektóre fakty, ale nie mogę przypomnieć sobie co było w poprzednich rozdziałach. Niemniej jednak miło, że jest nowy rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam,
    bardzo się cieszę z nowego rozdziału, no trochę się czekało, ale dobrze, że jest... jeszcze go nie przeczytałam, ale spróbuję w tym tygodniu to nadrobić....
    czy jest jakaś szansa na kontakt z Tobą, jak czytałam to gdzieś wydaje mi się że widziała adres e-mailowy, ale teraz jak szukałam, to przypominało jak szukanie igły w stogu siana... pytam bo właśnie jest jakiś kontakt z Tobą w takiej sytuacji długiej nieobecności....
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Agnieszka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wystarczy wejść w mój profil (link zaraz pod rozdziałem) i po prostu kliknąć w wiadomość.
      Pozdrawiam ;)

      Usuń
  3. Cudnie, że jest nowy rozdział,mam nadzieję, że Gabriel w końcu się znajdzie, bo pomimo wszytko jest mi go żal. A moje maleństwo niech się trzyma, bo pomimo hartu ducha na wyprawie, straszny z niego delikates:-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej,
    dzięki, już go spisałam, ale powiem szczerze, że kiedyś właśnie patrzyłam i nie było właśnie tam, albo po prostu byłam ślepa...
    wiele mamy tutaj informacji, jak się okazuje ulubieniec Silvo był kiedyś niewolnikiem Makadora ciekawe jak by wyglądało spotkanie Kasjana z Nathanielem, nie ma co się dziwić jeśli nie jest zbyt nagłośnione, że Gabriel jest poszukiwany... czyżby Ashae mowił tutaj o Demansse?
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Agnieszka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tego co pomiętam już o wiele wcześniej było mówione, że Kastijan był niewolnikiem demona (rozdział 26/27 - na przyjęciu?). Pisze, bo dawno to było, więc zapewne większość nie pamięta :D

      Usuń
    2. Rozdział 54, jak coś ;)

      Usuń
  5. Miałam cichą nadzieję, że Nataniel ucieknie szukać Gabriela. No ale może w następnym rozdziale.:) W każdym razie nie ma to jak nowy rozdział od Shadoweed. Gdy czytam to opowiadanie to czuję straszną nostalgię i muszę co chwilę przerywać z nadmiaru emocji. Życzę dużo weny.

    OdpowiedzUsuń
  6. Wreszcie naprawili mi mój komputerek i mogę delektować się czytaniem tego niesamowicie wciągającego opowiadania.
    Pewnie się powtórzę ale i tak przepraszam za sporadyczne,a wręcz prawie nieistniejące komentarze pod rozdziałami lecz po prostu nie umiem w odpowiedni sposób ubrać w słowa to co chcę przekazać a takie zwykłe: CUDNIE bądź nieśmiertelne KIEDY NEXT, wydają mi się niestosowne i nie wystarczające a wręcz, mam wrażenie,obraźliwe w stosunku do Ciebie i Twojej pracy.
    Pozdrawia i weny życzy
    MEFISTO

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.