sobota, 19 stycznia 2013

Rozdział 30 - "Istota o Czterech Obliczach"


W powietrzu unosiły się setki strzał. Leciały z ogromną prędkością, przebijając się przez gęstą mgłę. Demon spoglądał na nie ze skupieniem. Śledził ich podróż, by skutecznie uniknąć kontaktu z ich ostrzami. Dla jego bystrych oczu ta operacja trwała wieki, jakby samym wzrokiem demon potrafił spowolnić lot pocisków. W rzeczywistości, był zdolny w czasie kilku sekund określić najkorzystniejsze miejsce obrony, jej sposób, oraz poznać napastników. Był świetnie wyszkolonym wojownikiem. Nie mógłby się zwać nawet żołnierzem Almagedoru, gdyby nie potrafił odeprzeć takiego ataku. Trucizna, jaka krążyła w jego żyłach była mocną mieszanką toksyny pochodzącej z kwiatów rosnących jedynie na Armagedonie oraz jadu Chimery, stworzenia tego samego pochodzenia. Demon otworzył oczy szeroko, tak, by osiągnąć największe, możliwe pole widzenia. W jednej chwili całą jego złość zastąpił niepokój. Strach o bezpieczeństwo i życie jego nic niewartej zabawki, jego własności, jego Nataniela. Ostrze, które trafiło go przed kilkoma sekundami wyrzucił w górę, ono zaś zderzyło się z jedną z lecących strzał i zmieniło tor jej lotu. Roztrzęsiony młodzik spoglądał z niedowierzaniem, jak jedna, mała strzała zderza się z kolejną, potem tamta z następną, aż w końcu wszystkie opadają na ziemie, kilka metrów od obrońców. Makador przełknął ślinę i odwrócił się niespokojnie. Podszedł spieszno do niewolnika, ukucnął nad nim i zaczął oglądać ze wszystkich stron, chcąc upewnić się, że nie ma zadrapań.

-Nic ci nie jest?- Zapytał niespokojnie.

Chłopiec zerknął na niego przestraszony, pokręcił przecząco głową.

Malborio spoglądał w miejsce, skąd nadszedł atak. Póki co, myślał, że przeciwnicy wycofali się. Kim byli? Czyżby Armagedon również był świadom zagrożenia?

Demon jeszcze przez chwile wpatrywał się w twarz młodzika, jakby chcąc się upewnić, że jest cały i zdrowy. Chwilę później cała złość zaczęła powracać do jego umysłu ze zdwojoną siłą. Zaczął uświadamiać sobie, co takiego zrobił jego niewolnik. Oszukał go, złamał zakaz i naraził się na niebezpieczeństwo. Przyszło mu to wszystko z taką łatwością, lekkością… Demon oddychał łapczywie, mrużąc niebezpiecznie oczy. Zamachnął się  i uderzył chłopca tak mocno, że ten opadł na mroźny śnieg. Podkulił jeszcze nogi i zamknął oczy. Zemdlał w szoku…

 

Jad Chimery uśmiercał bardzo powoli, istota odchodziła po wielu godzinach katuszy, najczęściej zalana potem i krwią. Trucizna była zabójcza, zwłaszcza dla młodych istot. Toksyna, pochodząca z łodyg kwiatów Armagedonu, zwanych Issamari nie była śmiercionośna. Pobudzała i osłabiała niektóre receptory w mózgu stworzenia, przez co ofiara nie była w stanie myśleć logicznie, oraz przechodziła przez dotkliwsze tortury. Nie panowała nad sobą, często była bardzo agresywna i nieobliczalna. Jej zmysły szalały. Ilość mieszaniny, jaka dostała się do ciała Demasse nie była wystarczająca, by go zabić. Starczyła jednak, by sprowadzić go do piekieł. Demon siedział w ładowni, w kącie pomieszczenia. Przypominał dzikie zwierze, gotowe do ataku. Szczerzył kły, a w oczach błyskało mu niebezpiecznie. Mężczyzna stracił panowanie nad sobą, Diego siłą musiał zabrać go na statek. Nie było to trudne, jad Chimery niesamowicie osłabiał mięśnie, mimo to, został bardzo dotkliwie podrapany szponami Demasse po szyi. Nie miał mu tego za złe, brunet nie był sobą, działał jak wystraszone zwierze. Bronił się. Demoniczna natura wzięła nad nim górę, teraz nie przypominał tego dumnego szlachcica, tylko istotę zesłaną z piekieł, o długich, ostrych jak brzytwa pazurach, szarej skórze i oczach jadowito zielonej barwy. Malborio podszedł do niego, z zamiarem przemycia świeżej rany. Demon zasyczał wściekle i zamachnął ręką, wyposażoną w pięć ponad dziesięciocentymetrowych szponów. Diego odsunął się nieznacznie.

-Makadorze, uspokój się.- Rzekł stanowczo, na powrót zbliżając się do mężczyzny. Tym razem demon trafił i rozdarł skórę na jego udzie.- Uspokój się, powiedziałem!- Krzyknął Malborio i uderzył bruneta w twarz. Pewnie złapał jego ręce w nadgarstkach i sprawnie zamknął je w uścisku łańcuchów, przytwierdzonych do ściany. Makador, widząc poczynania człowieka warknął wściekle i próbował się wyrwać bez żadnych rezultatów. Był zbyt słaby. Diego nie chciał go skrzywdzić, ani denerwować, musiał mu pomoc

 

Powieki uniosły się nieznacznie, ukazując błękit oczu ich posiadacza. Chwile potem zacisnęły się z powrotem, a całą twarz oblał grymas bólu. Nataniel czuł, jak jego ciało nieustannie przeszywają dreszcze, nękały go skurcze i dziwne uczucie rozbicia ducha i materii. Spróbował poruszyć ręką, by pomasować pękające z bólu skronie, wtedy z przerażeniem stwierdził, że nie potrafi. Rozejrzał się nerwowo po pomieszczeniu. Nad nim czuwał Cyjan, teraz wpatrywał się w niego niespokojnie.

-Nie bój się.- Szepnął cicho w stronę chłopca.- Niedługo odzyskasz władze nad ciałem.

Młodzik odwrócił wzrok. Wampir pewnie już domyślił się, jakim sposobem dostał się tutaj. Przypomniał sobie wściekły wzrok właściciela i przełknął ślinę.

-Pan jest na mnie zły?- Zapytał z wahaniem. Nie był pewien, czy chciał znać odpowiedz.

-Nie myśl o tym.- Mówił łagodnie Cyjan.- Nie myśl kruszynko. Tylko śpij.- Położył rękę na nieco rozgrzanym czole, chwile potem powieki białowłosego zamknęły się, a oddech wyrównał. Młodzik spał.

 

-Nic mu nie będzie.- Oznajmił Venom, wchodząc do ładowni. Spojrzał niespokojnie na Demona, jeżącego się w kącie pomieszczenia. Demasse szczerzył wściekle kły, a z jego ust wydobywał się głośny warkot. Tors przysłaniał czerwony już częściowo bandaż. Diego zdołał zdezynfekować ranę, po tym, jak unieruchomił demona. Nie mógł zrobić nic innego. Następnie Cyjan przeniósł wzrok na Malborio, ujrzał bardzo głębokie zadrapania na szyi, oraz udzie mężczyzny. Wiedział już, co się działo, potrafił wywnioskować to po samym wyglądzie Makadora. Nie sądził, że do tego dojdzie. Biedak stracił nad sobą kontrolę.

-Makadorze.- Powiedział łagodnie.- Spokojnie.- Mówił, zbliżając się powoli.

-Nie podchodź.- Ostrzegł Diego.- Rozwścieczysz go tylko. Będzie cierpiał jeszcze bardziej.

Venom przytaknął i odsunął się kilka kroków od Demasse. Nie chciał mu zaszkodzić, a demon w takim stanie szybko oddawał siłę i cierpiał męki. Właśnie to było największe przekleństwo tej rasy. Łatwo traciły nad sobą kontrolę, zwłaszcza młode. Przekształcały się w czyste demony, nieposiadające pohamowań, ludzkich cech. W tej chwili Demasse nie zmienił się całkowicie, był dopiero w pierwszej fazie przemiany. W drugiej skórę otaczała szara poświata, oczy stawały się żółte, kły długie i ostre, a pazury czarniały, nie zmieniając swej długości. Fazą końcową była faza trzecia, tak zwana ostateczna. W tym stanie demona otaczała czarna, gęsta materia, skóra zyskiwała ciemnoszarą, lub kredowobladą barwę. Rysy stawały się niezwykle ostre, tęczówki zanikały, pozostawały jedynie źrenice. Bywało, że demon zyskiwał całkiem nową kończynę, jednak bardzo rzadko. Demasse jeszcze nigdy nie przeszedł trzeciej fazy przemiany, drugiej również nie. Malborio modlił się by to nie nastąpiło. Makador bez przerwy szarpał się, próbując zerwać łańcuchy, jego mięsnie były napięte.

-Już po wszystkim.- Mówił łagodnie Malborio.- Nie zbliżę się do ciebie, nie denerwuj się.- Uspokajał wzburzonego Demasse.

Ten oddychał niespokojnie, krzywiąc się z bólu. Nagle poczuł przeszywający ból w skroniach, krzyknął głośno i szarpnął jeszcze mocniej. Malborio ledwo mógł patrzeć na jego mękę. Cierpienie, jakiego zaznawał demon było dotkliwe i raniło nie tylko ciało, ale i umysł.

 

Diego odetchnął z ulgą, widząc demona w normalnej postaci. Siedział w kącie, tam, gdzie został przypięty, oddychał głęboko, ale bardzo niespokojnie. Spojrzał na Malborio i spuścił głowę.

-Nie pamiętam.- Szepnął cicho, jakby sam do siebie.

Szatyn westchnął, podszedł do przyjaciela i usiadł przy nim, wcześniej uwalniając jego nadgarstki od łańcucha.

-Już po wszystkim, spróbuj sobie przypomnieć.- Powiedział, delikatnie głaskając go po ramieniu.- Pamiętasz?

Demon zmarszczył brwi w grymasie cierpienia, głowa pękała mu z bólu. Krzyknął krótko, gdy powoli wspomnienia zaczęły do niego wracać. Był rozbity i rozkojarzony, nie do końca wiedział, co się działo.

-Uspokój się, inaczej będziesz cierpiał.- Mówił Diego poważnie, stanowczym głosem. Demasse potrzebował prostego rozkazu, sam nie wiedział, na czym się skupić.- Oddychaj głęboko.- Mówił, spoglądając na demona, który zdawał się go nie słuchać.- Oddychaj, powiedziałem!- Krzyknął, widząc powoli siniejące ciało i krew napływającą do oczu.

-Zamknij się.- Warknął demon, zachrypniętym głosem. Próbował połączyć całą układankę w całość. Uspokoił oddech, ból, rozsadzający czaszkę powoli mijał. Obraz sprzed kilku godzin powoli do niego wracał. Pamiętał. Zamknął oczy i uśmiechnął się fałszywie.

-Włożył tyle wysiłku, by mnie oszukać.- Stwierdził w końcu, śmiejąc się gorzko. Poczuł się… Zawiedziony? Jeszcze kilka dni temu powiedział niewolnikowi, że był z niego dumny. Niepotrzebnie. Młodzik nie zasługiwał na dobre traktowanie, ani na wyrozumiałość. Demon wstał z podłogi na chwiejnych nogach i podążył w stronę wyjścia.

-Dokąd?- Zapytał twardo Diego, stając mu na drodze.

-Czas dać mojej niewdzięcznej zabawce nauczkę.- Wyjaśnił beznamiętnie brunet. Diego zmarszczył brwi.

-Nigdzie nie pójdziesz.- Powiedział stanowczo.- Powinieneś odpoczywać, nie możesz się teraz denerwować.

Demon zaśmiał się cicho.

-Więc lepiej zejdź mi z drogi.- Zasyczał, znikając w kłębach szarego dymu. Zmaterializował się już na korytarzu, nie miał siły na więcej. Zamknął drzwi ładowni od zewnątrz, usłyszał jeszcze parę krzyków szatyna. Dalej pokierował go zapach niewolnika. Przechodził przez salę, schody, piętra, będąc coraz bardziej pewnym tego, że nie zrobi chłopcu nic złego. W końcu spojrzał na śpiącego Nataniela. Wyglądał na wyczerpanego, na policzkach widniały czerwone rumieńce, świadczące o wysokiej gorączce. Demon zachichotał zimno, a powieki Nataniela uniosły się natychmiast. Oczy zlustrowały gościa wzrokiem, ciało młodzika spięło się.

-Jak się czujesz, nieposłuszna zabaweczko?- Spytał jadowicie i zaczął powoli kroczyć w jego kierunku.

-Panie.- Zadrżał Nataniel.- Przepraszam.- Dodał niepewnie. Jego serce biło coraz szybciej, z każdym krokiem demona, aż w końcu ten ukucnął przy nim.

-Boisz się?- Zapytał, na pozór czule głaskając policzek podopiecznego. Chłopiec kiwnął głową.- A oszukać mnie nie bałeś się?!- Wrzasnął, patrząc prosto w jego oczy.

-Ja…- Zawahał się Nataniel, zaraz potem z hukiem opadł na posłanie, czując pulsujący bólem policzek. Podkulił nogi pod samą brodę. Demon go przerażał.- Nie bij, proszę…

-Wedle życzenia.- Rzekł demon, a chłopiec poczuł jak pieczęć na łopatce pali go przeraźliwym bólem.- Już nigdy nie potraktuję cię jak żywej istoty.- Dodał beznamiętnie i zostawił Nataniela samego, z  okropną świadomością, że zniszczył wszystkie relacje, jakie między nimi były.

 

Od Autora:

Witam, witam, wystarczy tych oklasków, dziękuję. Na poważnie,  czytelnicy mnie opuszczają, lub nie chce im się komentować… Smutne. Dziękuję tym, którzy trwają wiernie.

Akari- Dziękuję za konstruktywną krytykę, tutaj mam kilka słów do ciebie. Powiem, że poprawa jest, tylko, że pierwsze rozdziały są przeze mnie poprawione, gdybyś ty zobaczyła, co było na początku, padłabyś. Błędy ortograficzne, cóż, to ciekawe, że Word ich nie wyłapuję. A co do bety, nie mam jej i nigdy mieć nie będę, bo to ja piszę, a nie ktoś za mnie. Oprócz tego, dziękuję jeszcze raz.

Przykro mi, ale przez kilka kolejnych rozdziałów Demasse będzie wręcz okrutny, wiem, że liczyliście na jego poprawę.

Kochani, chyba mi wena wraca. Cieszmy się i radujmy, albowiem następny rozdział będzie przypuszczalnie niedługo. Miłego dnia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.