sobota, 19 stycznia 2013

Rozdział 7 - "Feniks"


-Jak to uciekł?- Warknął wstrząśnięty brunet.- Przywiązałem go!- Krzyknął, nie mogąc przyjąć do wiadomości słów Malborio.  Nie był amatorem, potrafił tworzyć węzły nie do pokonania.
-Obawiam się, że znalazł pewien sposób… Najpewniej magiczny.- Odrzekł przyjaciel.- Spokojnie, wyślemy kilku żołnierzy, znajdą go w oka mgnieniu, zobaczysz.- Uspakajał przyjaciela. Nie chciał, by Demasse znowu się denerwował.
Demon przełknął ślinę. Ten chłopak był zbyt osłabiony, żeby użyć jakiegokolwiek zaklęcia. Musiał mieć w sobie naprawdę spore pokłady mocy, aby przy takim wycieńczeniu, wykrzesać z siebie choć jej odrobinkę.
-Cholera…- Zaklął.
Myślał przez chwilę, po czym pokręcił głową, przecierając oczy.
-Uwaga!- Zwrócił się teraz do żołnierzy. Gdy tylko spostrzegł, jak wszyscy ustawili się równym dwuszeregu, kontynuował.- Potrzebuję dwudziestu ochotników!- Na te słowa wszyscy podnieśli ręce w górę.
Wiedzieli, że oznacza to udział przy innej robocie, a wszystko było lepsze niż rozdzielanie tych przeklętych kotwic. Demon westchnął, nawet nie wiedzieli, w co się pakowali…
-Pierwszy rząd.- Zdecydował.- Reszta może wracać do pracy.
Żołnierze z westchnieniem zawodu wrócili na stanowiska.
-Dobrze, mam dla was pewne zadanie.- Demasse zwrócił się do wybranych wojowników, którzy jeszcze pozostali.- Znalezisko zdołało uciec. Waszym zadaniem jest je znaleźć i przyprowadzić z powrotem, ale nie później niż będziemy gotowi do wypłynięcia. Bądźcie ostrożni, ta istota może władać naprawdę potężną magią.- Spojrzał na nich zimno.- Jakieś pytania?
-Mógłbym?- Spytał jeden z żołnierzy.
-Ależ proszę.- Zachęcił go dowódca.
-Co się stanie, jeśli nie zdążymy?
-Możecie nie wracać. Gwarantuję wam, jeśli wrócicie tu bez chłopaka, zginiecie w okrutnych męczarniach.- Uśmiechnął się odrobinę złośliwie.- Ale ten, który wróci z nim, zostanie sowicie wynagrodzony. Do roboty.
Wśród żołnierzy zapanował chaos, rozbiegli się w różnych kierunkach. Niektórzy powsiadali do szalup z zamiarem jak najszybszej ucieczki. Demon zaśmiał się cicho. Nie miał zamiaru ingerować w ich głupotę.
Czy chłopak mógł być na tyle nierozważny, aby próbować przepłynąć na ląd? Woda była lodowata. Dorosły, silny mężczyzna nie wytrzymałby w niej długo, co dopiero takie małe, kruche stworzonko. A może teleportacja… Raczej nie, chociaż wszystko było możliwe.  Albo zaklęcie lotu. Może.


-Nie mógł daleko uciec, jesteśmy na oceanie. Co prawda, w pobliżu brzegu, ale ten chłopak był raczej zbyt słaby, aby popłynąć na brzeg.- Odezwał się Malborio.- Nie mógł użyć zaklęcia, prawda?
Makador spojrzał na niego kpiąco.
-Nie mów mi takich rzeczy, bo pomyślę, że się utopił.- Odrzekł.- Minęło pół godziny, a żadnego z wysłanych nie ma. Jeśli go nie znajdziemy, nie dogonimy już armii. Popłynąć bez niego także nie możemy. Powiedz, jak ja to wytłumaczę królowi?- Narzekał bez końca brunet.- Diego, słuchasz mnie?- Warknął.
-Nie.- Odparł szatyn.- I wcale nie mam ochoty. Przydałbyś się bardziej, gdybyś to ty poszukał chłopca.
-Uważaj na słowa.-Warknął wściekle czarnowłosy.- Jeśli coś ci się nie podoba, znajdź sobie miejsce na innym statku. Odpowiada ci taka opcja? Jeśli jednak nie, to zamilcz.
-Nie zapominaj, że przewyższam cię rangą i mógłbym przejąć dowodzenie w każdej chwili.- Zdenerwował się Diego.- Dla własnego dobra, lepiej się zamknij i słuchaj, co mówię, bo w końcu się okaże, że to ty będziesz musiał poszukać miejsca gdzie indziej. I nie myśl sobie…- Nie dokończył, gdyż przerwał mu donośny krzyk, dochodzący z niedaleka.
Mężczyźni obrócili się i zobaczyli jednego z posłańców. Był cały podrapany, lecz wyglądał na zadowolonego. Co najważniejsze, swymi muskularnymi ramionami przytrzymywał białowłosego uciekiniera. Chłopak szarpał się najmocniej jak tylko potrafił, chciał krzyczeć, jednak usta zasłaniała mu ręka żołnierza. Diego rozwarł szeroko szczęki w geście zdziwienia, lecz chyba i wielkiej ulgi. Makador spojrzał na przyjaciela, a potem na białowłosego, brutalnie ciągniętego w jego kierunku. Jeszcze nigdy nie cieszył się tak na widok więźnia. Malborio objął przyjaciela i zaczął po prostu głośno się śmiać, ten nie skomentował jego zachowania, co oznaczało, że również jest niebywale zadowolony. Pokręcił głową, czekając aż żołnierz dostatecznie się do niego zbliży.
-Oto on, panie!- Rzekł mężczyzna, dalej mocno trzymając maleństwo, które z czasem wcale nie traciło siły, tylko próbowało wyrwać się zrozpaczone.
-Gratuluję.- Pochwalił go dowódca, spoglądając w pełne strachu oczy chłopca, z których wartkim potokiem płynęły łzy. - Jak masz na imię?- Zapytał
-Werran Synema, panie…
-Dopilnuję, abyś został wynagrodzony za swe starania. Możesz odpocząć.- Rzekł, zabierając od niego młodzika. Żołnierz odszedł, oddając wcześniej ukłon swemu Dowódcy.- Diego, dopilnuj załogi, ja zajmę się nim.- Postał Natanielowi zimne spojrzenie.
Chłopiec momentalnie przestał się wyrywać, wręcz znieruchomiał, czując ten wzrok na sobie.
-Dobrze, ale tym razem zrób to porządnie.- Odrzekł Malborio.- Chyba nie chcesz, aby ta sytuacja się powtórzyła, prawda, Makadorze?- Ruszył w stronę żołnierzy. Gdy znikł z horyzontu, dowódca pociągnął mocno chłopaka, tak, że ten stracił równowagę i upadł. Demasse to nie przeszkadzało. Ciągnął chłopaka do ładowni i ani trochę nie zważał na to, że młody próbuje wstać. Gdy dotarli, Demasse z wściekłością popchnął go na ścianę. Mały bezradnie osunął się po niej na ziemie.
-Myślałeś, że zdołasz uciec?!- Wrzasnął, łapiąc w dłoń jego podbródek. Odpowiedziała mu głucha cisza.- Odpowiesz mi grzecznie albo wydrę to z twoich ust!- Uderzył go mocno w policzek.
-Tak.- Odparł młodzik, ledwo łapiąc powietrze.
Znowu był przerażony. Brunet wydawał się taki brutalny, bał się, że zrobi mu krzywdę. Przeklinał w myślach swój głupi pomysł.
-Nie martw się, dopilnuję, abyś tym razem nie łudził się niepotrzebnie. Zostanę tu i będę pilnował, czy gdzieś przypadkiem się nie wybierasz.- Uśmiechnął się złośliwie.- I gwarantuję ci, że to nie będzie dla ciebie przyjemne.


Tym czasem Diego czuwał nad załogą. Zdołano rozplątać łańcuchy kotwic, mogli wreszcie ruszać w drogę. Zabrzmiał róg. Szatyn pomyślał, że niegrzecznie było by przyjechać do królestwa bez wcześniejszego uprzedzenia. Wyciągnął zwój papieru i czarnym tuszem zaczął malować skomplikowane symbole na płótnie. Kiedy skończył, wymamrotał po nosem kilka niezrozumiałych słów, a jego oczom ukazał się piękny, dużych rozmiarów, czerwony ptak. Był to feniks, magiczna istota, której głównym powołaniem było leczenie chorych. Jednak nie jedynym. Wykorzystywane były również w komunikacji oraz transporcie mniejszych przesyłek.  Te cudowne stworzenia potrafiły latać niewiarygodnie szybko, były równie silne, co wytrzymałe. Właśnie dlatego ptaszyska czczone były na obydwu kontynentach, na Armagedonie, jak i Almagedorze.
-Leć do króla, ptaszku, przekaż mu ten oto list.- Nakazał, przywiązując zwój do jego lewej nogi.- Bądź ostrożny.
Ptak odleciał i już za parę chwil zniknął z pola widzenia. W tym samym momencie statek ruszył, miał przed sobą długą podróż...


-Dlaczego tak się trzęsiesz?- Zapytał demon, uśmiechając się kpiąco do młodziutkiego znaleziska.
Patrzył z satysfakcją jak policzki chłopca oblewają się czerwonym rumieńcem. Uwielbiał bawić się nim w ten sposób. Niezmiernie cieszyło go zażenowanie chłopca, na dodatek, niebieskooki wyglądał po prostu uroczo. Ta mieszanka strachu i upokorzenia na jego twarzy zaczynała mu się co raz bardziej podobać.
-Zimno mi.- Skłamał nieumiejętnie chłopiec, cofając się w kąt pokoju.
Zadowolony, czujny brunet szybko to wyczuł. Postanowił wykorzystać i ten mały przekręt młodzika.
-Może cię trochę rozgrzać?- Zachichotał cicho i pociągnął maleństwo w swe silne objęcia.
Chłopiec jęknął przerażony i zastygł przez chwilę w bezruchu. Delikatnym ciałem zaczęły targać dreszcze niepokoju, a oczy zaszkliły się mocno. To było dla niego po prostu zbyt wiele, już nie miał sił.
Wtulił się w tors oprawcy, jakby z nadzieją, że w ten sposób go udobrucha i nie zostanie skrzywdzonym. Schował twarz w zgięciu jego szyi, czując, jak po  delikatnym ciele zaczynają przepływać przyjemne fale ciepła. Nawet nie zauważył, kiedy jego dłonie kurczowo zacisnęły się na koszuli demona, a kolejne łzy zaczęły znaczyć policzki.
-Co ci jest?- Usłyszał spokojny głos mężczyzny.
-Wypuścisz mnie?- Spytał cicho, niemal rozpaczliwie.
-Nie.- Przewrócił oczami demon.
-Nie wiem, jak to powiedzieć… Mógłbyś opowiedzieć mi o czymś?- Zaczął, pozwalając łzom lecieć swobodnie.- Przestałbym myśleć o tym wszystkim. Choć raz…- Szepnął cichutko Nataniel.
Demon pokręcił głową, karcąc się w myślach.
-O czym?- Zapytał.
-Sam nie wiem.- Szepnął, wpatrując się w podłogę smutnymi oczami.


 Feniks przemierzał niebo, majestatycznie trzepocząc swymi wielkimi skrzydłami. Niósł wiadomość, która trafić miała w ręce króla Almagedoru. Ptak dumnie szybował w powietrzu, nurkując od czasu do czasu na niższe wysokości i z powrotem unosił się wysoko. W tej chwili spadał gładko w stronę ziemi. Tym razem nie wzniósł się już w powietrze. Spadał w dół z niesamowita szybkością, aż w końcu runął. Co dziwniejsze, nie wpadł do oceanu, rozbił się na pokładowych deskach. Pewien mężczyzna kucnął lekko nad stworzeniem i nie zastanawiając się długo, rozwinął pergamin przywiązany do jego nogi. Zaczął powoli zagłębiać się w treści...
„Mój Władco.
Dowódca, Makador Demasse, zmuszony został do powrotu w nasze ziemie. Towarzyszy mu armia, licząca pięćdziesiąt wyszkolonych jednostek, oraz ja, Kapitan Diego Malborio. Nasz Panie, flotą dowodzi teraz Generał Droun, mają wszystko pod ścisłą kontrolą. Powód, dla którego wycofaliśmy się z pola walki, jest bardzo prosty. Być może znaleźliśmy Artromegę. Przywieziemy ją żywą i w jednym kawałku. Mamy pewne wątpliwości, co do jej rasy, lecz nasi eksperci z pewnością zdołają określić, do jakiego rodzaju należy. Idealnie pasuje do opisu, jedyna wątpliwość dotyczy oczu. Nie są czerwone, lecz jeszcze nigdy nie widziałem takiego koloru. Wyglądają jak dwa szafiry. Z pewnością jest to cenne stworzenie i może posłużyć nam jako skuteczna broń taktyczna”
Kłaniam się, Kapitan Diego Malborio”
Przeczytawszy list, mężczyzna skamieniał. Jego brązowe oczy wyrażały strach i zaskoczenie. Nie wiedział, jak to mogło się stać… To było po prostu niemożliwe!
-Kapitanie Lerde!- Zawołał zdenerwowany.
-O co chodzi, Siliverze?- Zapytał zdziwiony zachowaniem brązowookiego mężczyzna.
-Proszę przeczytać.- Polecił.- To list jednego z almagedorskich kapitanów, pisany do samego króla ich krainy!- Dodał po chwili.- Generał z pewnością nie uwierzy w to, co za chwilę przeczyta…
Lerde leniwie spojrzał na pergamin, po chwili zaczął wertować tekst. Gdy skończył, w zdziwieniu wyszeptał tylko jedno krótkie słowo
-Nataniel…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.