wtorek, 3 listopada 2020

Rozdział 74

 Od Autora:

Ostrzegam, wersja mocno robocza, tylko dla wytrzymałych zawodników. Postaram się to kiedyś poprawić, ale póki co niech będzie. Stwierdziłam, że jak nie dodam teraz, to nigdy nie dodam.



W codziennych okolicznościach wezwanie od króla wcale nie zdziwiłoby demona. Ten starzec zadręczał go ponagleniami o wizytę przy każdej, najbardziej błahej sprawie, szlachcic zdążył przywyknąć, że jego czas nie był dla innych równie cenny jak sam mniemał. Dziś miał jednak niepokojące przeczucie, że nie czekała go nużąca pogawędka o niczym.

Ogarnął zirytowanym wzrokiem dziedziniec, kiedy dwójka strażników zamknęła za nim wrota rezydencji. Jego spojrzenie niemal natychmiast zatrzymało się na białowłosym młodzieńcu, wygodnie rozciągniętym pod jednym z wysokich krzewów. Jego dłoń gładziła leniwie zielone łuski, skrzące się niczym szlachetne kamienie w blasku leżących nieopodal lampionów.

Czy ten chłopak nie żył czasem wygodniej niż on sam?

Amaryton, słysząc jego kroki, natychmiast uniósł łeb i wbił w niego czujne spojrzenie. Cóż, po tamtej niemiłej przygodzie z pieczętowaniem, Demasse wcale się nie dziwił, że jaszczur był mu niezbyt przychylny.

- Nie nazbyt wiele ci pozwalam? - zapytał, zatrzymując się przy młodzieńcu i krzyżując przedramiona na piersi.

Nataniel natychmiast uniósł się do siadu i zawahał przez moment, rozważając, czy mężczyzna mówił poważnie. Jednak gdy kącik ust szlachcica drgnął nieco w górę, od razu się rozluźnił i oparł plecami o bok gada.

- Przecież zasłużyłem, prawda? - przypomniał, uśmiechając się zupełnie szczerze.

Demon nie mógł zrobić nic innego, jak tylko przewrócić oczami i przejechać dłonią po białych lokach, burząc misterne uczesanie, nad którym służba trudziła się nad ranem.

- Prawda – przyznał.

Niech młodzik cieszy się, póki może. Demon miał niepokojące przeczucie, graniczące z pewnością, że wezwanie władcy miało niejaki związek z jego niedawną wizytą u kapłaństwa. A jeśli tak, to pewnym było, że wróci w znacznie gorszym humorze. A ktoś przecież musiał ukoić jego zszargane nerwy...

- Dojrzewa – stwierdził demon, spoglądając na zieloną bestię, która na powrót położyła wielki łeb na ziemi, dalej jednak spoglądała na niego ukradkiem z groźnym błyskiem w oku.

Mężczyzna kiwnął głową w kierunku smoczego ogona, który niecierpliwie uderzał o ziemię, wybijając w powietrze obłoki pyłu. Chłopak zerknął na to, zmarszczywszy brwi. Kilka łusek na końcu zmatowiało, a spod spodu zdawała się wybijać złotawa poświata. Ktoś, kto widział już wiele przeobrażeń smoków, nie mógłby tego przeoczyć. Jaszczur będzie zrzucał skórę, może za miesiąc, może za rok. Niebawem.

- Uważaj, po przeobrażeniu może zechcieć zmienić pana – oznajmił demon, uśmiechając się kąśliwie.

- Naprawdę? - zapytał chłopak, nieco zaniepokojony.

Demasse kiwnął głową.

- Żyj z nim dobrze – ostrzegł. - To najgorszy moment na błędy. I nie siedź tu za długo – dodał jeszcze na odchodne, nim ruszył w stronę bramy.

A tak pięknie mógł się potoczyć ten dzień...



- Straciłeś rozum? – wysyczał władca, unosząc się z siedziska i mierząc rozmówce wzrokiem, który dla niejednego mógł oznaczać wyrok śmierci.

Atmosfera w komnacie przywodziła na myśl krótką chwilę tuż przed nadejściem krwawej rzezi. Rzezi, która miała stłumić nastroje tych, którzy ośmielili się sprzeciwić woli jedynego króla podziemi.

- Grozisz arcykapłanowi przy świadkach? Masz pojęcie, jakie mogą być konsekwencje twojej głupoty? – zapytał jasnowłosy i widząc, jak demon otwiera usta, uciszył go gestem. – Masz załagodzić ten konflikt, masz przystać na wszystkie ich żądania, choćby kazali ci klękać i błagać o wybaczenie, masz zrobić wszystko, rozumiesz?! – wykrzyczał na jednym tchu, zbliżając się do szlachcica i stając tuż przed nim.

Demasse zacisnął wargi, maszcząc gniewnie brwi. Nie spodziewał się, że arcykapłan zaraz pójdzie na skargę do króla. Za maską dumy najwyraźniej skrywał się tchórz, drżący ze strachu przed konfrontacją.

Westchnął, opanowując zalewającą go złość. Prześlizgnął wzrokiem po portretach zdobiących ścianę za królewskim siedziskiem, powstrzymując natrętną chęć, by je wszystkie spalić w popiół. Tyle dynastii przetoczyło się już przez ten tron, a każda kolejna była niegodna poprzedniej.

- Ich decyzje są... – nie dokończył.

- Milcz – wysyczał król, gromiąc go spojrzeniem. - Nie wchodź w ich kompetencje. Oni wydają ci rozkaz, a ty masz go wykonać, bo taka jest twoja rola. Czy to jest dla ciebie jasne?

Demon pokręcił głową z niedowierzaniem. Dla niego jasne było tylko to, że mężczyzna postradał zmysły, przytłoczony groźbą zagłady wiszącej nad rozpadającym się światem.

- A jeśli nie zrobię tego, czego ode mnie oczekują?

- Wtedy nawet ja ci nie pomogę – odparł mężczyzna. – A chłopak i tak wypełni ich wolę, gdy jako zdrajca stracisz do niego prawa. Nie jesteś niezastąpiony, demonie. Nie wystawiaj mojej cierpliwości na próbę, nie zmarnuj szansy, którą ci dałem...

Demasse zacisnął drżące ze złości palce w pięść. Ten sam mężczyzna, który uczył go przez lata, by nie ulegał pod groźbami, teraz patrzył mu prosto w oczy i oczekiwał, że bez mrugnięcia okiem zgodzi się zostać pionkiem kapłanów. Najwyraźniej jego wola kończyła się tam, gdzie zaczynał się interes państwa.

Zaczynał rozumieć, co kierowało jego bliskimi, wtedy, dawno temu...

Jemu też Almagedor stawał się obcy.



Venom zwykł raczej samodzielnie załatwiać swoje porachunki, dlatego niezbyt chętnie przybył do pałacu. W normalnych okolicznościach zaczekałby cierpliwie na odpowiedni moment, by samemu dokonać sądu na tych, którzy zaleźli mu za skórę. Jednak ta sprawa nie mogła czekać na dogodną okazję. Karo, znając swoje położenie, zapewne będzie unikał odludnych uliczek przez następne parę miesięcy, jeśli nie dłużej.

A wampir nie miał zamiaru pozwolić mu żyć tak długo.

Zatrzymał się przed ciężkimi, drewnianymi drzwiami. Wziął głębszy wdech i już miał pchnąć ich skrzydło, kiedy jego uwagę przyciągnął dźwięk zbliżających się kroków. I fala znajomej energii. Prześlizgnął wzrokiem wzdłuż korytarza i znieruchomiał na moment w konsternacji.

Znana mu aura biła od demona, który właśnie niczym huragan przetaczał się po ścieżkach pałacu, w poważaniu mając podejrzliwe reakcje strażników. Mięśnie miał tak spięte, że gołym okiem było widać, jak przeskakują po nich żyły, wargi zaciśnięte, a oczy płonące chęcią mordu. Venom miał szczerą nadzieję, że ta chęć nie była wymierzona w niego.

Prędko okazało się, że niepotrzebnie się martwił, bo Demasse minął go bez słowa i pognał dalej, siać panikę gdzieś na niższych piętrach.

Venom westchnął i ruszył za nim.

- Czekaj! - zawołał, niemal go doganiając. - No zatrzymaj się, na litość boską, minuta cię nie zbawi! - dodał, chwytając przyjaciela za ramię.

Natychmiast tego pożałował. Syknął boleśnie, przyciskając poparzoną dłoń do piersi. Powinien był już dawno się nauczyć, że nie dotyka się wściekłych demonów bez namysłu. Ale przynajmniej zadziałało. Zatrzymał się.

Makador nic nie powiedział, jedynie obrócił się w kierunku Cyjana i zgromił go spojrzeniem.

- Jestem ci winien przeprosiny – przyznał krwiopijca, starając się chwilowo wyprzeć ze świadomości obecność paskudnej rany na ręce. - Gabriel zawdzięcza ci życie, mam wobec ciebie dług – rzekł, już niemal nie krzywiąc się z bólu.

- Świetnie – syknął Demasse, nie uraczając go spojrzeniem.

Obrócił się na pięcie z zamiarem odejścia, ale wampir zaszedł mu drogę.

- Będziesz się tak dąsał przez resztę życia? - zapytał, pilnując, by nie znaleźć się w zasięgu demonich rąk.

Demon resztkami woli powstrzymał się, by nie zacisnąć ich wokół gardła Venoma.

- Nie wiesz, o czym mówisz – warknął, wbijając ostre jak sztylet spojrzenie w oblicze krwiopijcy. - Mam ważniejsze sprawy na głowie niż ty i twoje kurwy. Jeśli chcesz mi wyświadczyć przysługę, to nie wchodź mi w drogę – wysyczał, a potem po prostu go wyminął.

Cyjan stał jeszcze chwilę w bezruchu. Domyślił się, że musiało stać się coś naprawdę poważnego, tak wściekłego demona nie widział od czasu wyprawy na wyspę.

Cóż...

Do takich spraw lepiej nadawał się Diego.



Reavmor nie byłby sobą, gdyby przy pierwszej możliwej okazji nie postanowił pozwiedzać. Od kiedy tu trafił, wampir nie opuszczał go ani na krok, bez przerwy dręczył młodzieńca swoją natrętną obecnością, zupełnie jakby sądził, że nawet chwilowe pozostawienie go samemu sobie poskutkuje tragedią. Cud sprawił, że krwiopijca w końcu musiał wyjść, by załatwić jakąś naglącą sprawę. A chłopak wreszcie mógł się spokojnie rozejrzeć.

To miejsce wzbudzało w nim emocje, o których istnieniu powoli zaczynał zapominać...

Gdy tu mieszkał, nie czuł się specjalnie szczęśliwy. Wręcz przeciwnie - na palcach jednej ręki mógł policzyć dni, które rozpoczął i zakończył w równie dobrym humorze. Tym bardziej nie rozumiał, dlaczego teraz zalewał go potok miłych wspomnień na widok rzeczy, który kiedyś były mu kompletnie obojętne.

Gdy snuł się krętymi korytarzami i przelotem zaglądał do komnat, nie mógł odeprzeć wrażenia jakby ostatnio był tu jak w poprzednim życiu. Albo przynajmniej jakby minęło parę ładnych lat, a przecież jeszcze nie tak dawno siedział przy tym samym stole, w tej samej jadalni, sącząc czerwone wino z kielicha i narzekając na niejadalną kolację.

Swoją drogą, Gabriel miał szczerą nadzieję, że kucharz wziął sobie jego krytykę do serca i zdążył się już poprawić.

Jeszcze parę miesięcy temu, za tym samym zakrętem, zobaczył pięknego młodzieńca w wampirzych objęciach. Ale ból, jaki mu wtedy towarzyszył, był niczym w porównaniu do piekła, z jakim przyszło mu się zmierzyć później.

Kiedyś Reavmor był pewien, że po czymś takim nękałyby go wyrzuty sumienia. Przecież nie można doprowadzić do śmierci niewinnej istoty i żyć jak gdyby nigdy nic się nie wydarzyło. Tak myślał... I zapewne tak by się stało. Duch młodego demona nawiedzałby go w koszmarach, gdyby nie to, że nie było w nich już miejsca na więcej okropności. Teraz wspomnienie o zimnym, zastygniętym ciele młodzieńca, o jego bladej twarzy pozbawionej wszelkiego grymasu, nie miało żadnego znaczenia. Był tylko on sam i jego krzywdy.

Zamknął za sobą drzwi jadalni. Nie wiedzieć czemu, tak przywykł do dźwięku grających skrzypiec, że teraz, stąpając po granitowych płytach wyścielających korytarz, słysząc jedynie dźwięk własnych kroków i szept wścibskich zjaw czających się w zakamarkach, czuł się dziwnie obco.

Chwycił za klamkę drzwi prowadzących do gabinetu Venoma. Zamek zgrzytnął i odstąpił, a drewniane skrzydło uchyliło się ze skrzypnięciem. Złote spojrzenie harpii przetoczyło się po nieco zaniedbanym wnętrzu. Parę książek w nieładzie spoczywało na biurku, pusty kieliszek, pokryty smugami zaschniętej posoki, mienił się we wpadającym przez strzeliste okno blasku. Widok gęstej, pajęczej sieci w rogu tylko utwierdził Reavmora w przekonaniu, że nie działo się tu nic dobrego podczas jego nieobecności.

Gabriel westchnął i zamknął drzwi, ruszając dalej. Chciał zobaczyć jeszcze ogrody i bibliotekę, a dokładniej wyjrzeć przez jej okno. Z najwyższej wieży można było objąć wzrokiem niemal całą zachodnią część miasta. Za pierwszym razem ten widok zaparł mu dech. Był wyżej niż kiedykolwiek, świat przez moment był u jego stóp. Miło byłoby odświeżyć to doświadczenie po upadku na samo dno.

Niestety nie było mu dane ostatecznie zadecydować o dalszym kierunku wycieczki, bo po krótkiej chwili usłyszał za sobą dźwięk cudzych kroków. A zaraz potem znajomy głos...

- Gabriel! – usłyszał zza pleców i wywrócił oczami w geście irytacji, choć wampir nie mógł tego widzieć. – Gabriel, stój!

Młodzieniec zatrzymał się niechętnie. Odwrócił się i spojrzał na Cyjana. Dlaczego tak szybko wrócił? I skąd, do cholery, wiedział gdzie go szukać? Pewnie te parszywe zjawy doniosły o jego dezercji z sypialni. Będzie musiał jakoś się ich pozbyć, zdążył już odwyknąć od ich wścibstwa.

- Czy ja cię przypadkiem nie prosiłem, żebyś nigdzie nie wychodził? – zapytał wampir, podchodząc blisko i mierząc chłopaka zaaferowanym spojrzeniem. - Tłumaczyłem ci, że... – nie dokończył.

- Tak, tak... – przerwał chłopak. - To, że nie boli, nie znaczy, że mam zdrową nogę – wyrecytował gładko, dając mężczyźnie do zrozumienia, że pamięta wszystkie zalecenia i po prostu nie ma chęci się do nich stosować. – To co z ciebie za medyk, skoro nawet nie potrafisz mnie wyleczyć? – prychnął.

Venom przez moment stał w milczeniu, badawczo przypatrując się towarzyszowi.

- Głodny – odparł krótko.

Chłopak wyglądał już znacznie lepiej, mikstury przynosiły dobre efekty. Nie miał jeszcze dość mocy, by od tak postawić go na nogi. Mógł jedynie przyspieszyć regenerację i ulżyć mu w bólu. To drugie, jak się okazało, było wyjątkowo głupim pomysłem.

- W tym ci nie pomogę – oznajmił Reavmor, unosząc dłonie w nieco teatralnym geście.

Wampir pokręcił głową, szukając w sobie głęboko skrywanych pokładów cierpliwości. Nie zapomniał jak bardzo uparta była harpia. Zapomniał natomiast, jak cholernie trudno było to znieść. Ale i tak czuł się uspokojony, że temperament powoli jej wracał.

- Próbujesz zrobić mi na złość? – spytał łagodnie, na próżno starając się skrzyżować spojrzenie z młodzieńcem.

Ten sprawiał wrażenie beztroskiego, ale co rusz uciekał przed nim wzrokiem. Nigdy wcześniej tego nie robił.

- Skąd... – mruknął chłopak, uśmiechając się kpiąco pod nosem.

Nie miał ochoty wdawać się w dyskusję, a obecność mężczyzny była mu wybitnie nie na rękę, zwłaszcza że wręcz przewiercał go wzrokiem. A Reavmor doskonale wiedział, jak teraz wyglądał. Podkrążone oczy, szara cera, szpecący opatrunek, okrywający jeszcze bardziej szpecącą ranę na skroni. Bał się go zdjąć. Nie chciał wiedzieć, jak to wyglądało. Modlił się tylko, żeby nie została blizna, bo ich usuwanie było cholernie bolesne. A bólu miał dość.

Po tak długiej przerwie wampir powinien zobaczyć go w pełnej krasie – pięknego, zadbanego, z uśmiechem satysfakcji na twarzy. Żeby uświadomił sobie, co stracił. I żeby nie myślał, że nie potrafił sobie bez niego poradzić.

Mimo że najwyraźniej tak było.

- To dobrze, bo to ty możesz zostać kaleką na własne życzenie, a nie ja – prychnął Cyjan, wykrzywiając wargi w równie nieprzyjemnym grymasie. - Wróć do łóżka – polecił.

Gabriel zmarszczył brwi w złości, wargi mu zadrżały. Jak on śmiał go pouczać...?

- Nagle zrobiłeś się taki troskliwy? Jakoś wcześniej nie obchodziło cię, co się ze mną stanie – warknął. – Zresztą, z kaleki i ze zdrowego krew chyba smakuje tak samo, prawda? Nie ubędzie ci – zakpił, wbijając ostre spojrzenie w mężczyznę, a potem obrócił się na pięcie z zamiarem odejścia.

Powstrzymała go dłoń, zaciskająca się na jego nadgarstku.

- Przestań – rzekł wampir, a w jego głosie dało się usłyszeć nuty rodzącej się złości.

- Nie! – krzyknęła harpia, próbując wyszarpnąć rękę z wampirzego uścisku. - Puść mnie, rozumiesz?! Dość mam siedzenia tu i patrzenia się w sufit, chcę odetchnąć! Chcę pójść do cholernego ogrodu, nawet tego nie mogę?!

Cyjan nie puścił. Zamiast tego przyciągnął młodzieńca do siebie, złapał go pod kolanami i uniósł, nie zważając na wrzący potok słów, wypływający z jego pięknych, pełnych ust. Ruszył korytarzem, cząstką świadomości rejestrując, że harpia wbija mu przydługie paznokcie w ramię.

- Łaskoczesz – zakpił, nie zwalniając ani na moment.

Reavmor znieruchomiał w jego objęciach, orientując się, że wszystkie formy fizycznego protestu nie przynoszą oczekiwanych skutków.

- Jeśli natychmiast mnie nie puścisz, nigdy więcej się do ciebie nie odezwę – zagroził, odwracając od szlachcica spojrzenie i klnąc na niego w myślach. – Ja nie żartuję, odejdę i więcej mnie nie zobaczysz. Puszczaj mnie!

Bezczelny krwiopijca... To miał być niby szacunek do wampirzego towarzysza? Czy jego słowo nie powinno być przypadkiem święte i nienaruszalne? Właściwie to jeszcze nie miał czasu zgłębić tego tematu, ale miał szczerą nadzieję, że tak właśnie było, a wampira w ramach pokuty za czynione mu właśnie zło spotka najwyższa kara! Niech sczeźnie w jakiejś otchłani, czy w co tam wierzył ciemny lud Almagedoru...

Brwi harpii uniosły się nieco.

Czy jej się zdawało, czy korytarz, po którym właśnie stąpał wampir wcale nie prowadził do jej komnaty? Uchyliła wargi, jakby chcąc coś powiedzieć. Cyjan najwyraźniej to dostrzegł, bo uśmiechnął się delikatnie nim dotarł do wrót zamczyska. Te otworzyły się przed nimi z głośnym zgrzytem, wpuszczając do holu delikatny podmuch wiatru, który musnął zaróżowiony, nieokryty makijażem policzek młodzieńca.

- To dokąd sobie życzysz? – spytał wreszcie wampir, stając przed niskimi schodami, prowadzącymi na dziedziniec.

- Będziesz mnie tak niósł? – upewnił się Gabriel, nie kryjąc zdumienia.

Venom parsknął śmiechem i zbliżył swoją twarz do jego. Przez te długie miesiące, gdy nie mógł na niego spojrzeć, pozostawały mu jedynie mgliste obrazy w pamięci. Nawet w połowie nie były tak piękne jak to, co miał teraz przed sobą.

- Chyba nie mam wyjścia... – mruknął, patrząc w złote tęczówki chłopaka. – Rozeźleni chłopcy są wyjątkowo niesmaczni, a liczę na kolację – droczył się.

Reavmor prychnął oburzony, posyłając mu nieprzychylne spojrzenie. Pewnie przejąłby się tą kpiną bardziej, gdyby nie to, że był na zewnątrz pierwszy raz od bardzo dawna. I dopiero teraz uświadomił sobie jakie to wspaniałe uczucie...

- No rusz się. Będziesz tu tak stał resztę dnia? – pogonił mężczyznę, niecierpliwie spoglądając przed siebie.

Dalej był zły.

- Co tylko sobie życzysz...



Książę westchnął przeciągle, któryś już raz prześlizgując wzrokiem po trzymanym w dłoni akcie oskarżenia. Ciszę panującą w komnacie przecinał jedynie cichy szelest pergaminu i ciężki oddech wezwanego.

Karo był telepatą, a co za tym szło, świetnie potrafił maskować wszelkie emocje, które akurat nim targały. Zasiadł przy szerokim, mahoniowym biurku, wcześniej chyląc głowę przed potomkiem władcy, z twarzą nie wyrażającą niczego poza delikatnym znużeniem. A potem wbił spojrzenie w królewskiego syna, czekając, aż ten każe mu się tłumaczyć. Bo doskonale znał powód wezwania.

- No, no... - rzekł w końcu książę, unosząc wzrok znad pisma. - Wydajesz się niewzruszony...

- Miejmy to za sobą. Ile zażądał? - zapytał Sylvio, chcąc jak najszybciej załatwić sprawę i wrócić do obowiązków.

Jeśli dojdzie mu grzywna, to będzie mógł zapomnieć o choć jednej przespanej nocy w ciągu następnych kilku miesięcy. Należało zacząć jak najprędzej. Spojrzał wyczekująco na księcia i zmarszczył brwi, widząc jak kąciki jego wąskich warg unoszą się nieznacznie.

- Obawiam się, że na grzywnie się nie skończy – oznajmił mężczyzna z nieprzyjemnym uśmiechem. - Mocno zalazłeś Venomowi za skórę, chce dla ciebie najsurowszej kary. Warto tak było ryzykować dla zarobku?

- Żąda mojej głowy? - Karo uniósł brwi. - Za niewolnika? - zakpił.

Co jak co, ale prawo znał. Jeśli wampir chciał jego głowy, będzie musiał sam ją obciąć. A to, wbrew pozorom, nie było łatwe zadanie. Zabezpieczył się już na każdą ewentualność.

Książę nic nie odpowiedział, jedynie podał mu pergamin.

Sylvio wertował linijki tekstu, początkowo ze znużeniem, jednak z każdym kolejnym, przeczytanym słowem jego brwi coraz mocniej się zbiegały. To jakiś kiepski żart, pułapka, a może on sam już odchodził od zmysłów? Przecież wiedziałby, gdyby Gabriel...

- Jak widzisz, pomyliłeś się. - wtrącił jasnowłosy nim telepata zdążył wykrztusić choć słowo. - Będziesz sądzony za usiłowanie zabójstwa, bo tym jest kradzież towarzysza.

- Nie miałem o tym pojęcia – odparł Karo, nieświadomie zaciskając dłoń na kartce papieru.

- Cóż, los nie z ciebie jednego już zakpił. Ale wątpię, żeby przysięgli uwierzyli w tak niezwykły zbieg okoliczności... A nawet jeśli, Venom ma dość złota, by przekupić ich i jeszcze pół miasta, by poświadczyli przeciw tobie – oznajmił królewski syn z tym samym, paskudnym uśmiechem. - Jak myślisz, kto wypada wiarygodniej? Królewski medyk, czy właściciel burdelu na obrzeżach...?

Karo milczał. Domyślał się, że rozmówca jeszcze nie skończył swojego wywodu. Nie próbowałby go zastraszać, gdyby nie miał w tym jakiegoś interesu. Wyciągnął paczkę cygar z kieszeni spodni, by za chwilę pogrążyć się w siwym obłoku dymu i cierpliwie czekał na rozwój sytuacji.

- Sam widzisz, że już przegrałeś – kontynuował książę. - Ale wiem, że wysoko cenisz sobie swoje życie. Myślę, że mógłbyś je zachować, gdyby ktoś poważany szepnął dobre słowo w twojej sprawie...

Telepata zmrużył nieco powieki, przypatrując się mężczyźnie z podejrzliwym błyskiem w oku. To było do przewidzenia.

- Co właściwie proponujesz?

Czekał cierpliwie, aż niedoszły następca postanowi przerwać chwilę ciszy, która właśnie zapanowała w komnacie.

- Widzisz... Tak się składa, że i mnie ktoś zalazł za skórę...



- A tamto, co to jest? - zapytał Reavmor, kiwając głową w kierunku wysokiej wierzy, górującej nad odległymi budynkami.

Tak jak zapamiętał, widok rozpościerający się za oknami biblioteki Cyjana zapierał dech w piersiach. Budowle tak monumentalne, że z ulicy ciężko było dojrzeć ich szczyt, teraz mógłby zmieścić w w palcach jednej dłoni. Ta cisza i delikatny chłód bijący z zewnątrz przywodziły mu na myśl dawne czasy, gdy jeszcze nie miał pojęcia, dokąd trafił, a wszystkie bogactwa tego świata po raz pierwszy stanęły przed nim otworem. Życie było tak beztroskie, gdy jeszcze się łudził, że złoto uchroni go przed wszelkim nieszczęściem.

- Katedra – odparł Cyjan, wspierając się dłonią o kamienny parapet . - Byłeś ze mną niedaleko.

- Niby kiedy?

- Na bankiecie u takiego jednego, zresztą już nie żyje... Ale faktycznie możesz nie pamiętać, po wyszedłeś stamtąd niezbyt trzeźwy – wampir uśmiechnął się kąśliwie.

- Nic nie poradzę, że te wszystkie wasze uroczystości są tak koszmarnie nudne. Na trzeźwo nie idzie tego znieść – prychnął młodzieniec, ślizgając wzrokiem po oświetlonych lampionami alejkach.

- Wiem, wiem – przyznał Venom, kiwając głową.

Nie sposób było się nie zgodzić. Zresztą sam nie był święty, jeśli szło o umilanie sobie państwowych obowiązków. Teraz jednak wolał skupić się na chłopaku. Miał szczera nadzieję, że będzie im dane spędzić przynajmniej kilka następnych tygodni we względnym spokoju, z dala od innych. Było jeszcze tyle spraw, które musiał wytłumaczyć harpii, a dalej nie do końca wiedział, jak się do tego zabrać.

- Tęskniłeś za mną choć trochę? - zapytał w końcu z rozbawionym błyskiem w oku, przerywając głuchą ciszę, panującą w komnacie.

- Dlaczego miałbym? - prychnęła harpia, nie odwracając wzroku od świateł migoczących w oddali.

Cyjan pokręcił głową z delikatnym uśmiechem. Czy młodzieniec chociaż raz nie mógłby opuścić gardy?

- Tamtego dnia... coś mi powiedziałeś – przypomniał mężczyzna, wracając wspomnieniami do ich pożegnania.

Gabriel zmarszczył brwi i odwrócił od niego twarz, by ten przypadkiem nie dostrzegł rozlewających mu się na policzkach rumieńców. Dobrze to pamiętał. Chyba nie było słów, których żałowałby bardziej.

- Tak powiedziałem, bo chciałem zostać. A nawet, gdybym mówił prawdę, to było to zanim wyrzuciłeś mnie na bruk.

Wampir westchnął tylko i przez dłuższą chwilę milczał. Nawet przez myśl mu nie przeszło, że Reavmor mógłby udzielić innej odpowiedzi.

Zniecierpliwiony chłopak w końcu wyrwał się spod jego ramienia z zamiarem odejścia, ale nie zdążył postawić kroku, kiedy zraniona kostka boleśnie dała o sobie znać. Wciągnął ze świstem powietrze, chwytając się ręki wampira, by nie upaść.

- Eliksir przestaje działać – wyjaśnił Venom, asekurująco obejmując młodzieńca. - Zaraz coś na to poradzimy – zapewnił, muskając wargami jego skroń w uspokajającym geście.

- Znowu to samo? – zapytała harpia, zaciskając palce mocniej na jego przedramieniu – Chcę już normalnie chodzić, mam dość tego niańczenia – oznajmiła zniecierpliwiona, opadając na krzesło, do którego podprowadził ją szlachcic.

Spojrzała na Venoma, który z uwagą zaczął przetrząsać zawartość pewnej szuflady.

- Powiedziałem coś. Możesz łaskawie odpowiedzieć? - ponagliła.

- Nie mogę zrobić nic więcej – przypomniał Cyjan, podchodząc do młodzieńca ze szklaną buteleczką w dłoni. W środku chlupotała niebieskawa zawartość. - Wypij, ulży ci...

Chłopak jakby ze wstrętem odwrócił wzrok od fiolki.

Jak długo jeszcze miał się tak męczyć? Tydzień? Oby nie miesiąc, bo tego by nie przeżył. Nawet pomijając fakt, że wszystkie mikstury roboty krwiopijcy były absolutnie obrzydliwe w smaku, to pozostawał jeszcze przykry problem w postaci ciągłej obecności szlachcica u jego boku.

Może kiedyś by mu się to podobało. 

Ale w obecnej chwili Venom był ostatnią osobą, którą chciał oglądać. 

- Podobno liczyłeś na kolację... - mruknął Reavmor. - Jeśli mnie ugryziesz, coś to zmieni?

Venom znieruchomiał na moment. Owszem, to zmieniłoby bardzo wiele. Ale nawet się nie łudził, że chłopak mu na to pozwoli. Sprawdzał go? A może chciał się tylko podroczyć?

- Chcesz tego? - zapytał z pewną dozą podejrzliwości, spoglądając w złote tęczówki towarzysza.

Gabriel przewrócił oczami i strzepnął czarne loki z ramienia, ukazując wampirowi smukłą szyję. To nie był szczyt jego marzeń, ale ponad wszystko chciał teraz odzyskać samodzielność. A skoro innej drogi nie było... W pewnym momencie Cyjan pewnie i tak straciłby cierpliwość i siłą wziął to, co chłopak mógł oddać teraz, na swoich warunkach. Wszyscy byli tacy sami...

- Pospiesz się, zanim się rozmyślę... - szepnął, odwracając spojrzenie.

Wampir miał wrażenie, ze nie powinien był tego robić. Nie mógł udawać, że nie widzi jego niechęci, łez czających się gdzieś głęboko w kącikach złotych oczu...

Ale był za słaby.

Naga, smukła szyja młodzieńca była widokiem zbyt kuszącym, by odmówić sobie tak długo wyczekiwanej przyjemności. Nachylił się nad chłopakiem, przez moment wsłuchując się w jego miarowe tętno, wszelkimi zmysłami odrzucając tłamszące go wątpliwości.

Już po chwili zatapiał w nim kły, zatracając się w zapachu rozgrzanej, oliwkowej skóry. Czuł jak harpia rozluźnia się w jego ramionach, osłabiona przyjemnością, kiedy on powoli spijał karminowe krople, rozkoszując się ich słodkim smakiem.

Jeszcze tylko moment... Ciało młodzieńca niepokojąco zwiotczało w jego ramionach. Wiedział, że przekraczał granicę, do której nie wolno było mu się nawet zbliżyć.

Jeszcze tylko jeden łyk... Ostatni.

Oderwał się od młodzika i spojrzał na spokojną twarz i nieprzytomne oczy, przesunął palcem po kształtnych wargach. Tak cholernie go pragnął. Zjechał dłonią na jego klatkę piersiową, a potem na krągłe biodra, czując pod palcami delikatne drżenie i błogie ciepło jego ciała.

Tego nie mógł mu zrobić.

- Gabriel, ocknij się – szepnął, gładząc policzek towarzysza.

Reavmor mruknął coś nieprzytomnie, nie spiesząc się z powrotem do rzeczywistości. Tak było mu znacznie lepiej. Kojąca, niczym niezakłócona ciemność, ani jednej przykrej myśli w zasięgu jego świadomości. Gdyby tak wyglądała śmierć, nie wahałby się z nią spotkać.

Skrzywił się, gdy jego błogi spokój zakłócił nieprzyjemny, metaliczny posmak na języku, a zaraz za nim bezlitosna trzeźwość, postępująca z każdą sekundą.

- Ohyda – warknął, ręką sięgając do swoich ust i ścierając z nich krew wampira. - Nie znoszę tego – przypomniał, patrząc z urazą na Venoma już całkiem przytomnie.

- Wybacz, trochę przesadziłem – wyjaśnił szlachcic, zalizując skaleczenie na swoim palcu. - Nie mogłem cię dobudzić.

Gabriel pokręcił głową, wbijając w wampira gniewne spojrzenie.

A może on wcale nie chciał się budzić...?




4 komentarze:

  1. Nie mogę uwierzyć na własne oczy! Kolejny rozdział. W serduszku cały czas miałam nadzieję, że ten blog nie zostanie opuszczony. Cóż, kocham historię Nataniela i Demasse. Parę wampira i harpię też uwielbiam :D. Muszę kiedyś przypomnieć to opowiadanie, bo sporo wątków pozapominałam.
    Chciałam sobie odświeżyć pamięć i zerknąć na postacie, ale strona jest zablokowana :(
    Shadoweed, czy myślałaś o tym, żeby przenieść to opowiadanie na wattpad? Myślę, że tam jest więcej czytelników niż na blogspocie, i tam byś znalazła rzesze ludzi, wspierających cię i dostałabyś zastrzyku weny jak nigdy <3.
    Pozdrawiam cię gorąco i do przeczytania :D
    Sharona

    OdpowiedzUsuń
  2. Miła niespodziankę po takim czasie. Lubię wpaść co jakiś czas na twojego bloga sprawdzić czy czasem coś się nie pojawiło i gdy tak się stanie, to czuję się mega spełniona czytając dalsze losy Nataniela i Demasse. Czytałem tę historię jeszcze jak byłam w gimnazjum i mam do niej ogromny sentyment. Chciałabym kiedyś przeczytać zakończenie i poczuć, że jendno z moich marzeń się ziściło.
    Dużo weny ♥

    OdpowiedzUsuń
  3. Nawet nie wiesz jak bardzo kocham cię za to, że nadal piszesz i nie porzuciłaś nas. Twoje opowiadanie na zawsze zostanie w moim sercu. Choćby nie wiem co ja będę wracała i kiedyś dobrnę do końca. Tyle lat jestem wierną fanką i nie wyobrażam sobie, że będzie inaczej. Trzymaj się mocno

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudownie, nie mogę się doczekać dalszego ciągu. Trzymam kciuki, nawet gdyby miało być za pół roku:-)

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.