wtorek, 12 stycznia 2021

Rozdział 75

 

Arkade leżał w łóżku, oddychając ciężko i co rusz przecierając mokre od potu czoło dłonią. Głowa pulsowała mu tępym bólem, a obraz zdawał się nierównomiernie falować. Miał wrażenie, że zazwyczaj cudownie miękka, jedwabna pościel, teraz drażni jego rozgrzaną skórę tysiącem igieł, jakby pokryta cierniowymi gałązkami. Chciał sięgnąć po karafkę z wodą, by chociaż zwilżyć spierzchnięte wargi, ale nie miał dość sił, by się podnieść.

Momentami widział tylko ciemność, a potem przecinały ją obrazy, których nie pamiętał i nie rozumiał. Zaraz wszystko jaśniało i wracał do rzeczywistości, dziwnie oszołomiony i otępiały.

Już kiedyś to przeżywał...

Pamiętał jak paraliżował go strach, gdy myślał, że to jego ostanie chwilę na tym świecie, że nigdy więcej nie otworzy oczu i nie spojrzy w niebo, za którego widokiem tak tęsknił. A jednak wtedy się obudził.

Może i tym zarazem będzie mu dane zaczerpnąć kolejnego oddechu?

Zapatrzył się nieprzytomnym spojrzeniem w ścianę przed sobą, kiedy wszystkie jego myśli ucichły.

Zamknął oczy.

Ciche tykanie wskazówek zegara słyszał jakby z głębi podwodnej jaskini, ciemnej i tak zimnej, że mimowolnie wstrząsnęły nim dreszcze. Zacisnął powieki, gdy słona woda podrażniła mu oczy. Łagodnym strumieniem popłynęła do wnętrza jego ust przez rozchylone wargi i zaczęła powoli wypełniać jego ciało. Opadał coraz głębiej, na samo dno, gdzie nie dochodził nawet nikły promyk słońca. Wiedział, że to tylko złudzenie, że to niemożliwe, ale...

Tonął.

I znowu miał przed sobą tylko tę nieprzeniknioną ciemność, od której nie mógł uciec, jakkolwiek by nie próbował.

Obraz, niewyraźny i ulotny jak pierwszy, zimowy śnieg, błysnął mu pod ścianą powiek. Ogień tlił się gdzieś w oddali, podsycany silnymi podmuchami wiatru.

Demon, ze zmarszczonymi brwiami i oczami błyskającymi złością. A wokół kapłani, zebrani przy jednym stole. Kłócą się...? Słyszał swoje imię, w dłoniach duchownego zaszeleścił pergamin. Wszystko w ciemnej sali, oświetlonej setkami pochodni, wyprane z barw, coraz bardziej niewyraźne, zanikające z każdą chwilą aż do nicości.

Czy to... przeszłość, czy tylko sen?

Gwałtowny wstrząs, bolesny krzyk istot trawionych ogniem. Ostrza skąpane w jego blasku, wbite w martwe ciała poległych, skrzydlate cienie pląsają po ścianach budynków. Zjawa prowadzi go schodami w dół. Nie widział jej twarzy, ale głos...

Dafne?

Las tonący w zaspach śniegu i złote łuski, błyskające w ostrych promieniach słońca, którego nie skrywały żadne chmury. I czerwone plamy na płachcie białego puchu, powoli rozlewające się na nim różowym obrąbkiem. Skrzywił się, słysząc chrzęst łamanego karku. Ciało zająca oklapło bezwładnie w rękach demona.

Wielkie, kamienne wrota. Powietrze iskrzyło, przesycone potężną mocą. Wydawała się znajoma, zupełnie jakby był już podobnym miejscu, a przecież widział je pierwszy raz. Na dłoń skapnęła mu ciepła kropla. Spojrzał na swoje drżące palce, obdarte i pokryte sadzą. Rękę przecinała mu podłużna, świeża blizna...

Otworzył oczy i złapał gwałtowny oddech. Uniósł się na drżących łokciach, odgarniając mokre od potu kosmyki z czoła. Przesunął opuszkami po jedwabnej pościeli, okrywającej jego rozgrzaną, wilgotną skórę.

Naprawdę tu był, czy to tylko kolejne złudzenie?

Wstał powoli, starając się wziąć głębszy oddech, ale gardło zacisnęło mu się z nerwów. Chwiejnym krokiem ruszył na korytarz, podpierając się dłonią o kojąco chłodną ścianę. Przed oczami tańczyły mu mroczki, obraz ciemniał i jaśniał na przemian, choć pochodnie niezmiennie tliły się ogniem. Pchnął ciężkie skrzydło drzwi, prowadzących do komnaty demona. Zachwiał się i opadł na ścianę, napotkawszy jego wzrok.

- Nie możesz mnie tu zostawić – szepnął, starając się uspokoić przyspieszający oddech. - Nie zostanę tu, jestem gotowy. O wszystkim wiem – wyznał, obserwując jak oczy szlachcica rozszerzają się w niepokoju, a on sam podnosi się z łóżka. - Widziałem wszystko...

Widział. I tym razem nikt mu nie wmówi, że to był tylko zwykły sen.

Gdy już miał osunąć się na ziemię, otoczyły go ramiona mężczyzny. Niewyraźnie słyszał, jak ten do niego mówi, czuł jak klepie go po policzku, A potem otuliła go miękka, kojąca ciemność...





Zmarszczył brwi i mruknął coś niewyraźnie, gdy zza ściany powiek nieśmiało zaczęło przebijać światło. Otworzył oczy i wpatrzył się przez moment w jasny sufit. Z zaciekawieniem obserwował jak migocące, wielobarwne światła beztrosko po nim pląsają, ale gdy zamrugał kilka razy, zniknęły, uświadamiając mu, że prawdopodobnie znowu miał przywidzenia...

Znowu?

Podniósł się gwałtownie na łokciu, biorąc głębszy wdech.

- Powoli – usłyszał niski głos zza ramienia i wzdrygnął się niespokojnie.

- Panie... - mruknął, spoglądając na męską twarz o nieodgadnionym wyrazie. - Co ja tu... - nie dokończył, kiedy jego umysł zalał potok niedawnych wspomnień.

Demon przez krótki moment przyglądał się młodzieńcowi z pewną dozą podejrzliwości. Właściwie wcale by go nie zdziwiło, gdyby ten nic nie pamiętał, bo sprawiał wrażenie niezbyt poczytalnego, gdy tutaj wpadł. Dalej nie wyglądał najlepiej, był cały mokry od potu, twarz miał zarumienioną gorączką, a splątane włosy kleiły mu się do czoła i policzków.

- Zemdlałeś zaraz po tym, jak przestałeś bełkotać bez sensu – oznajmił i pchnął go z powrotem na pościel. - Nie wstawaj jeszcze – ostrzegł.

Ulżyło mu, że młodzik tak szybko oprzytomniał. Był już gotów wzywać medyka.

- Ale... - szepnął Arkade, zaciskając drżące palce na jedwabnej pościeli - To nie był bełkot, ja naprawdę widziałem...

- Znowu zaczynasz? - przerwał mu demon, przykładając dłoń do jego czoła.

O dziwo, było już chłodniejsze, więc tym razem nie majaczył w gorączce.

- Widziałem kapłanów. Wiem, czego ode mnie chcą – ciągnął chłopak. - To było w podziemiach, byłeś zły, krzyczałeś na nich. Ale ja naprawdę mogę to zrobić – mówił nieskładnie, błagając w myślach, by szlachcic mu uwierzył. - I zrobię to, widziałem...

Demon zmarszczył brwi i przyjrzał się młodzieńcowi uważnie. Skąd on się, u licha, tego dowiedział? Przecież nie wspomniał mu o tym ani słowem.

Zbieg okoliczności? Dość nieprawdopodobne, żeby Arkade wymyślił sobie historyjkę idealnie pokrywającą się z rzeczywistością.

Śledził go...?

Szlachcic zdjął z niego pieczęcie, zniósł barierę antymagiczną, by chłopak mógł ćwiczyć. Czy to możliwe, że Nataniel to wykorzystał? Mógł tak bezczelnie nadużyć jego zaufania?

- Skąd o tym wiesz? - warknął, póki co, starając się zachować pozory opanowania.

Arkade poczuł nagłe uderzenie niepokoju. Wcześniej nawet nie pomyślał jak absurdalnie to brzmiało, ale szlachcic nie miał powodów, by mu nie ufać. Przecież zawsze był wobec niego szczery.

- Widziałem przed chwilą, przysięgam – zapewnił. - Naprawdę...

Demasse pokręcił głową.

Bezczelny gówniarz kłamał mu w żywe oczy i nawet nie było mu wstyd. Złapał go za wątłe ramię, wpatrując się uważnie w niebieskie, błyskające strachem tęczówki. 

To tak odwdzięczał mu się za okazaną wyrozumiałość? 

Nie czekając, zapuścił myślową mackę wprost do jego umysłu. Był przy tym na tyle delikatny, by młodzik tego nie wyczuł i nie otoczył się barierą.

Musiał mieć pewność.

Poruszanie się po wspomnieniach dzieciaka przychodziło mu z coraz większym trudem, co wcześniej go nawet cieszyło, bo poniekąd stanowiło miarę jego postępów, ale teraz dostarczało jedynie niewygodnych komplikacji.

Po chwili zamarł w bezruchu...

Nagle niewyraźnie przypomniał sobie ten jeden wieczór, kiedy chłopak przyszedł do niego rozgorączkowany, klepiąc trzy po trzy, zupełnie jak dziś. Już wtedy zaświtało mu w głowie, że Arkade może być w posiadaniu cennej umiejętności.

Moc, która pozwalała wyjść poza miejsce i czas, zmieniać bieg zdarzeń, czytać z przyszłości jak z otwartej księgi.

Czy to możliwe, że ojciec mu ją przekazał, gdy umierał?

- Nie przejmuj się tym – rzekł w końcu, myślami błądząc jednak kompletnie gdzie indziej.

Ciekawe, czy Venom byłby w stanie potwierdzić jego przypuszczenia...

- Nie zostawisz mnie tu, prawda? - zapytał Nataniel, spoglądając z nieskrywaną obawą na właściciela.

Po tym, co zobaczył, nie potrafił tak po prostu odpuścić. Może to był ten cel, którego od dawna szukał w swoim życiu? Wszystko w końcu nabierało sensu, mógł mieć znaczenie, coś udowodnić, zmienić. Miał tylko jedno marzenie – by odejść z tego świata wiedząc, że czegoś dokonał, nie zawiódł swojej rodziny, ojca... I demona.

- Nie będę z tobą o tym dyskutował – uciął Demasse.

Oczywiście, że go tutaj zostawi. Musiałby być niespełna rozumu, żeby postąpić inaczej. Coś jednak nie dawało mu spokoju...

- Ale dlaczego nie?

- Bo ostatnie, czego będę tam potrzebował, to mój chłopiec do łóżka – odparł szlachcic, obrzucając młodzika karcącym spojrzeniem.

Arkade uchylił wargi, by coś powiedzieć, ale słowa ugrzęzły mu w gardle.

Gdy uczył się pieczętowania, demon zapewniał go, że nie jest tylko zabawką. Cały czas pamiętał każde jego słowo. A teraz, gdy spełnił swoją rolę, nie był już nic dla niego wart? Znowu został tylko chłopcem do łóżka?

Poczuł jak szklą mu się oczy.

Okłamał go...

Demon westchnął ciężko, widząc jak po twarzy młodzieńca przebiega cień przykrości. Może źle się wyraził... Wyciągnął dłoń i złapał go za podbródek, by nie uciekał wzrokiem.

- Spójrz na mnie – polecił. - Doceniam, że tak się zaangażowałeś, ale swoje już zrobiłeś i na tym poprzestań – wytłumaczył, choć nie sądził, by wiele to pomogło. - Dla własnego dobra.

Nataniel pokręcił głową.

O jakim dobrze on mówił? Gdyby demon zginął, ten świat i tak byłby już skończony. A nawet jeśli nie, to co go czekało? Do kogo by trafił? Czy szlachcic naprawdę nie rozumiał, że on wolał umrzeć niż dać się dotknąć innemu? Może był naiwny, ale... W wizji widział się u jego boku.

To był znak.

Nie można było go tak po prostu zignorować! Szlachcic najwyraźniej już zapomniał jak pomógł im na pierwszej wyprawie. Wtedy sobie poradził, dlaczego teraz miałoby być inaczej?

- Nie zapomniałem – syknął demon.

Arkade uchylił usta w zdumieniu.

Nawet nie poczuł, gdy demon wślizgnął się do jego myśli.

- Nie zapomniałem też jak plątałeś mi się pod nogami, jak musiałem cię pilnować na każdym kroku i jak cię znalazłem ledwo żywego – przypomniał. - Myślisz, że ktoś, kto nawet nie potrafi wyczuć mojej ingerencji w swoich myślach zasługuje, żeby traktować go poważnie? - warknął, wbijając w Arkade ostre spojrzenie.

Młodzik poczuł jak spod zawstydzenia powoli zaczyna przebijać złość. To demon wiecznie nie miał czasu ani chęci żeby go uczyć, choć prosił go tyle razy.

Zacisnął drżące palce w pięść.

Jak on mógł go tak traktować? Tracił dla niego zmysły, by odpieczętować tę cholerną mapę, tylko po to, żeby móc usłyszeć pochwałę z jego ust. A kiedy spełnił swoją rolę, stał się zbędny, więc można było rzucić go w kąt?

- Mówiłeś, że jesteś ze mnie dumny... - szepnął, uciekając rozgoryczonym spojrzeniem gdzieś w bok

Demon spojrzał na chłopaka podenerwowany, ale nic nie odpowiedział.

Owszem, był z niego dumny. Ale w tej kwestii niczego to nie zmieniało.

- Idź do siebie – rozkazał chłodno i podszedł do regału, by poszukać w nim napoczętego wczoraj trunku.

Wziął kieliszek i przechylił nad nim butelkę, obserwując jak rubinowy płyn zaczyna wypełniać naczynie. Za plecami usłyszał szelest pościeli, potem kilka kroków bosych stóp, aż w końcu cichy trzask zamykanych drzwi powitał głuchą ciszę, która rozeszła się w komnacie wraz z odejściem młodzieńca.

Wyjrzał przez okno i zapatrzył się nieobecnym wzrokiem gdzieś w dal. Musiał to wszystko przemyśleć, a przede wszystkim porozmawiać z Cyjanem. Było już dość późno, więc powinien zaczekać do rana.

A jeśli chłopak naprawdę zobaczył przyszłość...?

Czy dało się oszukać przeznaczenie?





- Gabriel, proszę, wyjdź – powtórzył po raz kolejny wampir, opierając się plecami o drzwi łazienki i z rosnącym zniecierpliwieniem postukując w nie paznokciami.

Powoli tracił wiarę, że kiedykolwiek uda mu się dogadać z chłopakiem. Ciągle coś było źle, harpia odmawiała jakiejkolwiek współpracy, nie opuszczała gardy nawet na sekundę. Mężczyzna nie sądził, że tak szybko przypomni sobie, dlaczego momentami wolał jej unikać.

Życie z wiwerną pod jednym dachem byłoby prostsze.

- Nie! - usłyszał zza drzwi rozgoryczony głos młodzieńca i westchnął ciężko.

Gabriel stał przed lustrem, wbijając zrozpaczone spojrzenie w paskudną, siną szramę, ciągnącą się od brwi aż do regularnej linii kruczoczarnych włosów na skroni. Przejechał po niej palcami, czułymi opuszkami rejestrując jej wypukłą i niejednolitą strukturę. Nawet w słabym, przytłumionym świetle doskonale widział jej wyraźnie zarysowaną, połyskliwą powierzchnię, otoczoną wieńcem spękanych żyłek.

To był jakiś dramat.

Po co on w ogóle zdejmował ten cholerny opatrunek? Gdyby powstrzymał przewrotną ciekawość, byłby teraz szczęśliwy i nieświadomy faktu, że został brutalnie oszpecony.

Jak on miał się teraz pokazać na ulicy? Czuł, że robi mu się słabo, gdy na to patrzył.

- A mogę chociaż wiedzieć, co się stało? - usłyszał głos krwiopijcy, dobiegający z korytarza.

- Możesz mnie zostawić w spokoju! – odwarknął, nie odwracając wzroku od swojego odbicia w zwierciadle.

Miał ochotę strzaskać je w drobny mak. To, co widział, przyprawiało go o wstręt do własnej osoby. Zawsze był chociaż piękny...

A teraz?

- Wchodzę – oznajmił zniecierpliwiony wampir, otwierając zamek zaklęciem.

- Ani się waż! - krzyknęła harpia, jednak widząc sylwetkę Venoma, wyłaniającą się zza drzwi, natychmiast przykryła skroń drżącą dłonią. - Nie zamknąłem ich bez powodu – syknęła wściekle, wbijając w mężczyznę ostre niczym igła spojrzenie.

Cyjan pokręcił głową i podszedł do młodzieńca. Po jego reakcji już się domyślił, o co chodziło. Złapał go łagodnie za nadgarstek i odciągnął od wykrzywionej złością twarzy, nieszczególnie przejmując się protestami. Jednak niedane mu było nic dostrzec, bo chłopak natychmiast odwrócił głowę w bok.

- I o to ta cała histeria? - parsknął szlachcic, chwytając towarzysza za podbródek i obracając tak, by przyjrzeć się efektom swojego leczenia. - O malutką bliznę?

- Malutką?! - wrzasnął Gabriel, odpychając wampira, gdy ten go puścił. - Jestem, do cholery, oszpecony. Już nigdy stąd nie wyjdę!

Nigdy. Przenigdy nie opuści tej łazienki. No, może ewentualnie przeniesie się do sypialni...

- Nigdy? - zapytał Cyjan z rozbawionym błyskiem w oczach. - Naprawdę? Nawet do miasta, żeby trochę uszczuplić zasoby mojego skarbca? - był pewien, że taka perspektywa jednak zdoła zachęcić harpię.

- Tym bardziej nie – burknął młodzik. - Jeszcze tego mi brakuje, żeby wszyscy na ulicy patrzyli na to paskudztwo...

Czy Venom naprawdę niczego nie rozumiał? Po co mu była droga biżuteria i najpiękniejsze szaty tego świata, skoro nie miały czego zdobić? To tak jakby w starej szopie powiesić kryształowy żyrandol, albo pomalować spękane usta czerwoną pomadką. Albo, o zgrozo... Nie, wolał nawet o tym nie myśleć.

Mógł mnożyć takich przykładów w nieskończoność.

- Jesteś niemożliwy... Jeśli tak ci ona przeszkadza, mogę ją łatwo usunąć – zapewnił szlachcic. - Ale musi się najpierw trochę uleżeć – dodał szybko, widząc już błysk podekscytowania w złotych oczach.

- Trochę?

- Za miesiąc, może dwa powinno... - nie dokończył.

- Mam z tym chodzić jeszcze dwa miesiące?! - krzyknął rozeźlony Gabriel, wbijając w wampira ostre spojrzenie jasnych tęczówek. - Chyba sobie kpisz... - dodał po chwili, a jego głos stał się nagle dziwnie drżący.

Spojrzał w lustro raz jeszcze, przez dłuższą chwilę zatrzymując wzrok na ciemnej szramie, przecinającej aksamitną skórę skroni. W rezygnacji oparł łokcie o chłodny blat umywalki i schował twarz w dłoniach. Przecież tego nie szło nawet zakryć makijażem... Co on teraz miał ze sobą zrobić?

- Gabryś... - westchnął w końcu wampir, stając za chłopakiem i uspokajająco gładząc jego czarne loki.

Gdy ten uniósł głowę, pociągnął go do pionu i oparł o swój tors, obejmując ramionami. Patrząc na jego odbicie w zwierciadle, pocałował czule przyczynę jego rozpaczy. Młodzik doprawdy przejmował się jakimiś drobnostkami.

- Też mam kilka blizn i to znacznie bardziej paskudnych – przyznał, przykrywając smukłą dłoń harpii swoją. - I co, nie możesz na mnie patrzeć?

Reavmor przewrócił oczami. On dalej nic nie rozumiał.

- To co innego...

- Tak ci się tylko wydaje – zapewnił Cyjan, wypuszczając młodzieńca z objęć.

Mógł go zapewniać, że jest piękny bez końca, ale wiedział, że ten i tak mu nie uwierzy, póki nie ochłonie. Zamiast tego postanowił skierować jego uwagę na nieco inny tor.

- Skoro nie do miasta, to może chciałbyś się chociaż zobaczyć z Natanielem? - zapytał.

Venom był nieco zdziwiony zaproszeniem od Demasse. Gdy go ostatnio widział, nie wydawał się zbyt spragniony towarzystwa, delikatnie rzecz ujmując. Co prawda o harpii nie było mowy, ale wampir był pewien, że gospodarz się nie obrazi. A przynajmniej nie przesadnie.

- Niezbyt – odarła harpia po chwili namysłu.

Jakoś niezbyt zachęcała ją wizja wymyślania odpowiedzi na niewygodne pytania chłopaka. Zresztą po tym wszystkim, co się stało, miał wrażenie, że nie mieli ze sobą już nic wspólnego. Niby jak taki grzeczny, ułożony chłopiec mógłby znaleźć z nim pole do rozmowy? To nie miało sensu.

- Nie możesz tutaj siedzieć ciągle sam – westchnął szlachcic. - Co ci szkodzi?

Reavmor prychnął zirytowany. Sam?

Chciałby.

- A jeśli się zgodzę, dasz mi już spokój?

- Na jakiś czas – zgodził się Venom, a na jego twarz wpełzł zadowolony uśmiech.

Gabriel pokręcił głową w rezygnacji.

A jak kiedyś chciał wychodzić, to zawsze był wielki problem. Bo strażnicy zajęci, a bez eskorty niebezpiecznie, bo w skarbcu coś się nie zgadza, bo wampira nie było, bo to, tamto, każda wymówka była dobra, żeby tylko nigdzie go nie puszczać. A teraz, kiedy chciał sobie spokojnie posiedzieć w komnacie, to oczywiście nie mógł...





Demon z pewnym niezadowoleniem zlustrował postać krwiopijcy, a zaraz potem jego towarzysza. Czy mu się zdawało, czy Gabriel był nieco szczuplejszy niż wtedy, gdy widział go ostatnio? Na skroni chłopaka dostrzegał podłużną szramę, choć po okrywającej ją warstwie pudru wywnioskował, że chłopak raczej nie chciał się z nikim dzielić tym widokiem. Najwyraźniej jednak jego starania spełzły na niczym.

Mężczyzna prawie uśmiechnął się na myśl o tym, że harpię widocznie spotkała zasłużona kara. Może chociaż trochę spokorniała?

Reavmor tylko zerknął na demona przelotnie, a potem ostentacyjnie odwrócił wzrok i westchnął zniecierpliwiony. Demasse mógł udawać niewzruszonego, ale on widział ten błysk kpiny w jego oczach, dokładnie taki sam jak w spojrzeniu tych zwyrodnialców, z którymi miał wątpliwą przyjemność do niedawna przebywać.

- Nie wspominałeś, że go przyprowadzisz - rzekł w końcu gospodarz, wracając uwagą do krwiopijcy.

- Uznałem, że nie będziesz miał nic przeciwko – odparł Cyjan, wzruszając ramionami i podpierając plecy o drewniane skrzydło drzwi, prowadzących do biblioteki. - Jeśli się myliłem, to bardzo mi przykro, to naprawdę niewybaczalne niedopatrzenie z mojej strony – dodał pospiesznie, choć kpiący uśmiech, rozciągający się na wampirzej twarzy ani odrobinę nie wskazywał na zakłopotanie.

Demasse ściągnął brwi i uchylił wargi, by zwerbalizować swoją dezaprobatę, kiedy usłyszał cichy, ale z każdą chwilą przybierający na sile dźwięk kroków na korytarzu. Oby to była służba...

- Gabriel! - od ścian odbił się zdumiony głos Nataniela.

Harpia mimowolnie zerknęła w kierunku chłopaka. Nie zdążyła odezwać się słowem, kiedy otoczyły ją smukłe, drżące z przejęcia ramiona Arkade. Spięła się mimowolnie i zacisnęła powieki, starając się stłumić nachalną chęć, by go odepchnąć.

Odetchnęła z ulgą, gdy młodzik w końcu się od niej oderwał.

- Co ci się stało? - zapytał Nataniel, ze zdziwieniem lustrując bliznę na harpiej skroni.

Gabriel zmarszczył brwi, a po chwili przeniósł oskarżycielskie spojrzenie na wampira. A mówił, że nikt nawet nie zauważy!

Krwiopijca posłał mu czarujący uśmiech.

- No, to idźcie sobie porozmawiać – polecił, pospiesznie czmychając do biblioteki.

Nataniel z pewnym wahaniem podniósł wzrok na właściciela, by upewnić się, że ten nie ma nic przeciwko. Po zdarzeniach wczorajszego dnia wyraźnie wyczuwał napięcie między nim a demonem, ale starał się nie pokazywać po sobie żalu.

Teraz najważniejszy był Reavmor. Miał tyle pytań... Dlaczego chłopak uciekł? Gdzie był? Czy już wszystko w porządku?

Makador westchnął ciężko i kiwnął głową, dając mu do zrozumienia, żeby zabrał Gabriela do komnaty. Z pewnym zirytowaniem obserwował jak wargi młodzika rozciągają się w zadowoleniu nim ten ruszył korytarzem, radosnym głosem wołając harpię. Zanim jednak ta zdążyła postawić pierwszy krok, Demasse chwycił ją dyskretnie za ramię i nachylił nad nią.

- Ma się nie dowiedzieć, gdzie byłeś i co robiłeś – wyszeptał jej do ucha, a w jego głosie wyraźnie zabrzmiała nutka groźby. - Rozumiesz?

Reavmor w pierwszej chwili popatrzył na niego zupełnie zaskoczony, ale zaraz zmarszczył brwi i wyszarpnął rękę z jego dłoni. Czy demon naprawdę sądził, że zamierzał się tym chwalić każdemu?

Pokręcił głową, rzucając mężczyźnie ostatnie, pogardliwe spojrzenie i ruszył za Arkade, mając jednak nieodparte pragnienie, by zawrócić i iść do domu.

- Gabriel, idziesz? - zawołał Nataniel, przystając i czekając aż harpia do niego dołączy.

Gdy ta po krótkim spacerze dotarła do komnaty przyjaciela, a drzwi zatrzasnęły się za nią z cichym trzaskiem, przywodzącym na myśl zgrzyt zamykanej celi, usiadła na łóżku. Zacisnęła palce na jedwabnej narzucie, spodziewając się nieuchronnie nadchodzącego gradu pytań.

- Opowiadaj – zaczął Arkade, siadając na podłodze tuż przy nim i opierając łokcie na posłaniu. - Co się działo przez cały ten czas? Mówili, że uciekłeś...

Reavmor miał ochotę parsknąć śmiechem. Więc to taką historię mu opowiedziano... Cóż, nie zdziwiłby się wcale, gdyby to Cyjan podsunął mu tę bajkę, tylko po to, żeby się wybielić. Ale to nawet lepiej, zawsze to mniej upokarzające niż wyrzucenie na bruk.

- Nie chce mi się teraz o tym mówić. Jak widać, wszystko w porządku – odparł, znudzonym wzrokiem rozglądając się po pokoju. - Masz jakieś wino?

Nataniel pokręcił głową.

- Ale naprawdę uciekłeś? - drążył.

Harpia wzięła głębszy wdech, starając się walczyć z rosnącym poirytowaniem.

- Tak, uciekłem – przyznała. - Ale znaleźli mnie, więc jestem, czego bardzo żałuję – burknęła, opadając plecami na miękką pościel.

Arkade zamyślił się przez moment.

Wydawało mu się, że przyjaciel nieszczególnie chce z nim rozmawiać, co było odrobinę niepokojące, zważywszy że to on zawsze przejmował inicjatywę. Wyczuwał jakieś dziwne napięcie między nimi, ale starał się tym nie przejmować. W końcu dużo się wydarzyło od ich ostatniego spotkania. Chyba potrzebowali trochę czasu, żeby poczuć się swobodniej...

- Dlaczego? - ciągnął dalej, niezbyt dyskretnie lustrując wzrokiem bliznę na skroni czarnowłosego. - Coś się stało między tobą a Cyjanem? To było wtedy, kiedy się pokłóciliście – przypomniał sobie. - Myślałem, że może...

Gabriel przymknął oczy.

Jakim prawem chłopak w ogóle wypytywał go o prywatne sprawy? To miało być przesłuchanie? Nie miał własnego życia, więc musiał słuchać o cudzym? A wystarczyło tylko pilnować własnego nosa...

- Że może co? - warknął, podrywając się na łokciach, ale bynajmniej nie zamierzał dać Arkade szansy na odpowiedź. - Mnie po prostu nie bawi czekanie, aż mu się znudzę - wycedził, czując, że nie jest już w stanie opanować narastającego napięcia. - Ale rozumiem, że tobie to odpowiada.

Nataniel znieruchomiał.

Nie wiedział, co odpowiedzieć.

Czym tak zdenerwował chłopaka? Starał się nie być wścibski, ale przecież byli przyjaciółmi. To chyba normalne, że chciał wiedzieć, co się stało?

- Dlaczego tak mówisz? - zapytał, czując się coraz bardziej niepewnie.

- A co? Mam być jak ty i naiwnie wierzyć, że wszystkim na mnie zależy? - zakpił Reavmor i choć coś w głowie podpowiadało mu, że robił bardzo źle, to po prostu nie potrafił się powstrzymać. - Naprawdę myślisz, że dla Demasse cokolwiek znaczysz? Jesteś żałosny...

Arkade pokręcił głową z niedowierzaniem.

- Nie obrażaj mnie – odparł, a w jego głosie zaczęły pobrzmiewać nuty złości. - Co ja ci zrobiłem? Pytam, bo się martwiłem, to wszystko... - wyjaśnił.

- Chyba się teraz nie popłaczesz, bo powiedziałem ci prawdę? – prychnęła harpia, podnosząc się do siadu. - Martw się lepiej o siebie, bo jeszcze trochę i twojemu demonowi trafi się ktoś ciaśniejszy i młodszy, a ciebie odda temu, kto więcej zapłaci – z premedytacją dolewał oliwy do ognia.

Nataniel nie miał oporów, by zmuszać go do wracania myślami w najgorsze wspomnienia. Więc dlaczego on miałby pozostać mu dłużny?

Nataniel poczuł jak szklą mu się oczy.

Spojrzenia jego i Gabriela skrzyżowały się na moment, ale młodzik nie rozpoznawał w nim już niczego znajomego. Zupełnie jakby Reavmor był mu zupełnie obcy.

A przecież się przyjaźnili, zwierzali się sobie, ufali... Jak on mógł tak do niego mówić? Chciał go tylko wesprzeć i wysłuchać, a w zamian dostawał same obelgi. Czy to możliwe, żeby Gabriel tak nagle go znienawidził?

A może nigdy nawet go nie lubił?

- Wyjdź – szepnął w końcu, podkulając nogi pod brodę i hamując cisnące mu się do oczu łzy.

Nie będzie więcej płakał. Nie za kimś, kto miał go za nic.





- Żeby cokolwiek powiedzieć, musiałbym się temu przyjrzeć. Ale nawet, jeśli potrafi wieszczyć, nie sugerowałbym się jego wizjami. Posługiwanie się taką mocą kosztuje lata nauki. On może widzieć jedynie wyrywki prawdziwych zdarzeń, możliwe, że poprzeplatane fikcją – ostrzegł wampir, z zaciekawieniem zerkając na etykietę wina, które właśnie sączył niespiesznie z kieliszka.

Doskonałe.

Ostatnimi czasy raczył się trunkami tylko po to, żeby w miarę możliwości przytępić zmysły i nie myśleć o tragicznych okolicznościach. Spotkała go miła odmiana, musiał to powtarzać częściej.

- Możesz to sprawdzić? - zapytał Demasse, nie odwracając wzroku od widoku za oknem.

Venom zamyślił się przez moment, bawiąc się czerwonym płynem w naczyniu. W zasadzie nie był ekspertem w tej dziedzinie, więc o dostępie do wizji młodzieńca nie mogło być mowy. Ale to, czy chłopak sobie tego nie przyśnił, mógł bez problemu sprawdzić.

- Spróbuję... - zgodził się.

Swoją drogą, nie miał pojęcia, dlaczego Demasse tak uparcie bronił się przed zabraniem ze sobą Nataniela. Chłopak był silny, posiadał szereg przydatnych umiejętności, które na wyprawach były na wagę złota. Był co prawda młody i niedoświadczony, ale przy odpowiednim wsparciu istniała szansa, że da sobie radę.

Demon niepotrzebnie komplikował sobie życie...

- Naprawdę myślisz, że kiedy zostawisz go tu samego, kapłani nie wykorzystają okazji, żeby położyć na nim łapy? - zapytał.

Demon zmarszczył gniewnie brwi.

Co to w ogóle za pytanie?

Nikt nie miał prawa choćby tknąć Arkade bez jego zgody, nieważne czy należał do kapłaństwa, czy żebrał pod bramami o kawałek chleba. Był, do cholery, przyszłym królem, a chłopak był jego własnością.

- Nie odważą się – odparł w końcu, zachowując pozory spokoju i sięgając po papierośnicę.

Venom parsknął rozbawiony.

- Chyba sam nie wierzysz w to, co mówisz – zakpił, przez obłok dymu patrząc w zielone, błyskające złością oczy demona. - Dobrze wiesz, co z nim zrobią. W najlepszym... - nie dokończył, kiedy drzwi biblioteki uchyliły się ze skrzypnięciem, a zza nich wychyliła się smukła sylwetka harpii.

Wyraźnie niezadowolonej harpii.

- Chcę iść do domu – oznajmił młodzieniec, spoglądając na wampira z czymś na kształt oskarżenia w złotych tęczówkach.

- Już? - zdziwił się Cyjan, lustrując zmarszczoną w nieprzyjemnym grymasie twarz towarzysza. - Coś się stało? - zapytał po chwili.

Zazwyczaj to on musiał się postarać, żeby wyciągnąć stąd Gabriela.

Reavmor oparł się o chłodną ścianę i pokręcił głową.

- Po prostu chcę już iść - burknął, spoglądając wyczekująco na mężczyznę.

Venom westchnął i wstał niechętnie, uprzednio błyskawicznie opróżniając zawartość kieliszka. Grzech zmarnować takie wspaniałości.

- Przyprowadź mi go jutro – zwrócił się do Demasse. - Zajmę się nim.





Gabriel machnął ręką, by rozwiać otaczający go kłąb mlecznego dymu. Jak każda istota, której los poskąpił mocy, nie przepadał za teleportem, ale z dwojga złego wolał to niż spacer przez samo centrum miasta, gdzie aż roiło się od ciekawskich par oczu.

Sam nie mógł uwierzyć, że to, co kiedyś zdawało mu się sprawiać najwięcej radości, teraz wzrastało w jego umyśle do rangi koszmaru.

Czego właściwie się bał?

Że ktoś go rozpozna? Że zauważą tę drobną bliznę na jego twarzy i znowu usłyszy kolejne pytania? A może to on spotka któregoś ze swoich oprawców i cały ten ból, który zakopał gdzieś w głębokich warstwach podświadomości, wydostanie się na zewnątrz?

Jak miał znowu być sobą? Co miał zrobić, by znów cieszyć się z padających na niego spojrzeń? Jak nie słyszeć kpiących szeptów i śmiechów za plecami?

Jak przestać w każdym widzieć wroga?

- Wszystko w porządku? - głos wampira i dotyk jego ciepłej dłoni na ramieniu przywrócił harpię do świadomości. - Pokłóciliście się?

- Nieważne – odparł smętnie Reavmor, niespiesznie krocząc chodnikiem pośród niskich, kwiecistych krzewów, zmierzając do drzwi zamku.

Wampir spojrzał na młodzieńca z troską, opiekuńczo otaczając go ramieniem.

- Nie przejmuj się, na pewno zrozumie – pocieszył go, wargami muskając aksamitną skroń.

Reavmor pokręcił głową i wyrwał się z objęć mężczyzny.

- Przestań w końcu – warknął.

Miał dość jego wiecznej obecności, jego dotyku, głosu, wszystkiego... Nie chciał, by patrzył na niego w takim stanie, nie potrzebował jego litości ani pełnych współczucia spojrzeń. One jedynie utwierdzały go w przekonaniu, że stał się kimś gorszym. Kimś, kto nie potrafił sobie poradzić nawet z samym sobą.

A przecież miał jeszcze siłę. Wystarczyło tylko pozwolić mu po nią sięgnąć...

- Tak nagle chciałeś wyjść – przypomniał wampir, nie wykonując już w stronę chłopaka żadnego gestu, by dodatkowo go nie rozdrażnić - Sądziłem, że potrzebujesz trochę czułości...

Reavmor parsknął pozornie rozbawiony i przystanął na chwilę, wbijając nadzwyczaj spokojne spojrzenie w oczy krwiopijcy.

- Od ciebie? - parsknął. - Myślisz, że czegokolwiek potrzebuję od kogoś, kto wyrzucił mnie na ulicę i pozwolił zrobić ze mnie dziwkę? - zapytał, a jego głos nawet nie drgnął, choć w sercu przez moment poczuł rozrywający ból.

Dlaczego mu to mówił? Przecież nie chciał go znów ranić. Nikogo nie chciał już skrzywdzić, siebie też nie...

Czemu więc nie potrafił tego zatrzymać?

- Gabriel... - szepnął wampir, wyciągając dłoń do młodzieńca.

Harpia ją odepchnęła.

- Nie potrzebuję cię. I nigdy nie będę... – wyznała. - To ty potrzebujesz mnie.

Co on najlepszego wyprawiał? Wszystkich odtrącał, a przecież nie chciał być sam. Najbardziej na świecie bał się samotności... Uciekł wzrokiem i ruszył szybko przed siebie, zostawiając Venoma z tyłu.

Już nigdy nie spojrzy mu w oczy.





Demon smętnym spojrzeniem lustrował widok za oknem, w zamyśleniu gładząc opuszkami swoją pozłacaną zapalniczkę. Wszelkimi mentalnymi siłami próbował odciągnąć myśli od słów wampira, ale powoli zaczynał się poddawać.

W najlepszym wypadku... przymuszą Arkade do współpracy przemocą lub szantażem. Nieco gorsza opcja zakładała wchłonięcie jego mocy, co oczywiście równało się ze śmiercią chłopaka. A nawet, gdyby cudem przeżył, pozbawiony mocy stałby się im zupełnie zbędny. Albo by go dobili, albo sprzedali, nieważne komu i gdzie.

Nie chciał dla niego takiego losu...

Ale jak miał go chronić, kiedy z każdej strony czaiło się zagrożenie?

Młodzik nie mógł tutaj zostać, nie mógł też mu towarzyszyć. Nie miał już rodziny, która otoczyłaby go opieką, a i całkiem możliwe, że na Armagedonie uznano by go za zdrajcę. Czy naprawdę nie było rozwiązania, dzięki któremu demon nie musiałby się martwić o jego życie?

Pokręcił głową.

Nie spodziewał się, że kiedykolwiek takie problemy będą zaprzątać jego myśli. Nie zdziwiłby się wcale, gdyby to była kara od losu za wszystko, co spieprzył do tej pory.

Dźwignął się z fotela i już po chwili dźwięk jego kroków rozszedł się po korytarzu. Nie chciał teraz wiedzieć, co będzie dalej. Przeznaczenie i tak miało zrobić swoje, niezależnie od tego, ile by nad tym rozmyślał.

Uchylił drzwi komnaty Nataniela i przez chwilę wpatrzył się w niego zmęczonymi oczami. Ten siedział w zmiętej pościeli i kiwnął głową na powitanie, podnosząc wzrok znad czytanej książki. Czy to naprawdę ten sam chłopiec, który kiedyś wzdrygał się ze strachu na jego widok?

- Wszystko w porządku? - zapytał, siadając na brzegu posłania.

Minę miał raczej smętną. Szlachcic już wcześniej się domyślił, że wizyta harpii musiała być jednak mniej przyjemna niż zakładał Arkade.

- Chyba tak – westchnął młodzik, krzyżując spojrzenia z demonem.

Myślał, że znacznie ciężej będzie mu się z tym pogodzić, ale, o dziwo, świat się nie zawalił. Może będzie się czuł trochę samotny, ale... Jeśli jego i harpię kiedykolwiek łączyło prawdziwe uczucie, to był pewien, że w końcu wszystko się ułoży. A jeśli nie, to dobrze, że już się nie oszukiwał.

Zmarszczył brwi, czując, że chyba znowu nie jest sam ze swoimi myślami. Przymknął oczy, natychmiast stawiając mentalną barierę i zmuszając Demasse, by wycofał się z jego umysłu.

Ten uniósł tylko brwi, uprzejmie zaskoczony.

- Ładnie – pochwalił go – Zapamiętałeś – przyznał, wyciągając dłoń do młodzieńca i przebierając palcami po jego kosmykach.

Kącik ust chłopaka uniósł się zauważalnie. Spodziewał się, że szlachcic będzie go testował w najbliższym czasie, zawsze tak robił po reprymendzie.

Tylko dlaczego zawsze tak go uszczęśliwiała każda drobna pochwała z jego ust?

- Coś mi się przypomniało – oznajmił nagle mężczyzna. - Chyba miałem cię gdzieś zabrać, pamiętasz? - zapytał, uśmiechając się delikatnie.

Wyrwa w skorupie jeszcze nie została w pełni zasklepiona, więc zakładając, że strażnicy okażą dobrą wolę i go przepuszczą, nie musiałby marnować całego dnia na lot do portu i z powrotem. A któż śmiałby się sprzeciwić przyszłemu władcy?

To była jedna z tych nielicznych, jasnych stron jego awansu...





Znużony wzrok Malborio ostatni raz przetoczył się po linijkach tekstu nim przyłożył do papieru swoją pieczęć.

Raport gotowy. Szkoda jedynie, że zawierał tak przykre wieści.

Szlachcic zwinął pergamin i obwiązał lnianym sznurkiem nim wstał znad biurka i niespiesznym krokiem podszedł do feniksa, siedzącego na żerdzi w rogu kajuty. Pogładził ptaka po lśniących, mahoniowych piórach i przymocował wiadomość do obrączki na jego nodze. Otworzył drzwi prowadzące na pokład.

- Leć – rzekł i jeszcze przez chwilę spoglądał jak ten wzbija się w powietrze i odlatuje, stając się jedynie ciemną plamką na horyzoncie.

Cóż, misję mógł uznać za zakończoną. 

Czas wracać do domu...

Już miał zamiar wrócić do kajuty, kiedy przeszło go niepokojące uczucie. Uniósł głowę i zmrużył oczy, widząc jak niebo nad nim przecina ledwo widoczna, ulotna wiązka mocy, sunąca za oddalającym się feniksem. Zesztywniał, słysząc rozpaczliwy krzyk ptaka. Widział jak jego ciało spada bezwładnie w bezkresną taflę wody i nie mógł uwierzyć...

Niemożliwe...

Odwrócił się gwałtownie i zamarł, dostrzegając wyłaniające się z pomiędzy chmur złowrogie kształty. Trzepot potężnych skrzydeł, pokrytych złotymi łuskami słyszał aż tutaj. Pokład zalał nagle potok niedowierzających szeptów.

Oby tylko nie było za późno...





Demon westchnął i oparł się plecami o pień pozbawionego liści drzewa. Doprawdy nie rozumiał, co tak zachwycało chłopaka na powierzchni. Wiatr wiał mu w twarz, światło odbijające się od śnieżnych zasp raziło go w oczy, dookoła ani żywego ducha.

I czym się tu ekscytować?

Spojrzał na młodzieńca, ten policzki miał zarumienione od mrozu, a oczy błyszczały mu radośnie jak dwa księżyce na nocnym niebie. Demasse osunął się na ziemię i podparł podbródek na dłoni.

Chyba nie miał wyjścia. Musiał sobie jakoś uatrakcyjnić tę nużącą wycieczkę.

Przywołał młodzika gestem dłoni, a gdy ten się zbliżył, zagarnął go ramieniem i posadził sobie na kolanach. Chłopak miał to nieszczęście, że był jedynym interesującym go obiektem w okolicy.

- Zmarzłeś – stwierdził, nosem łaskocząc go po skroni.

- Tylko trochę – mruknął młodzik, uśmiechając się delikatnie.

Westchnął błogo, gdy po jego drącym ciele zaczęło rozchodzić się rozkoszne ciepło. Widok jasnego, błękitnego nieba nad głową w dziwny sposób go odprężał i nie pozwalał wrócić do ponurych myśli.

- Dziękuję – szepnął, spoglądając roziskrzonymi oczami na właściciela.

Brwi demona uniosły się nieco. Młodzik powinien był się już nauczyć, że werbalne podziękowania nieszczególnie go satysfakcjonowały. A on niczego nie robił bezinteresownie...

Przygryzł ucho swojej pięknej, jasnowłosej własności, dłonią sięgając do zapinki jej płaszcza.

- Panie... - zaniepokoił się chłopak i zadrżał mimowolnie pod wpływem tych delikatnych pieszczot.

Demasse bez zbędnego skrępowania uciszył go głębokim pocałunkiem, a potem zrzucił go ze swoich kolan i zawisł nad nim niebezpiecznie, gdy ten wylądował na płachcie białego puchu.

Chciał go mieć.

Teraz.

- Ale... zamarznę tutaj – przypomniał Arkade, starając się wydostać z objęć mężczyzny.

- Nie zamarzniesz – zapewnił demon, zdejmując odzienie z jego smukłych ramion. - Dopilnuję tego – dodał dwuznacznie, muskając wargami odkryte obojczyki młodzieńca.

- A jak ktoś będzie szedł?

- To sobie popatrzy – odparł z wyjątkowo złośliwym uśmiechem, przygryzając sutek młodzieńca i wyrywając z jego ust rozkoszny jęk.

Tak po prawdzie, nie spodziewał się nikogo tutaj spotkać. Tylko Arkade wpadał na tak durne pomysły jak spacer po tym pustkowiu. Ale skoro chciał... Szlachcic zwinnymi ruchami pozbawił go spodni i bielizny. Przejechał gorącymi wargami po obnażonej skórze .

- Panie... - jęknął młodzik, ale nie zdążył już zaprotestować, kiedy poczuł usta mężczyzny na swojej męskości, a chwilę potem palce, wsuwające mu się między pośladki.

Teraz już nie było ucieczki. Wygiął się w łuk, pojękując rozkosznie, pieszczonymi wprawnymi dłońmi szlachcica. Nie miał pojęcia, czy demon wciąż ogrzewał go zaklęciem, czy to jego bliskość tak na niego działała.

Mógł się spodziewać wszystkiego...





Reavmor wziął głębszy oddech, próbując przezwyciężyć narastający w nim protest. Zacisnął powieki, zbliżając rękę do drzwi sypialni Venoma. Wystarczyło po prostu zapukać... Wampir pewnie już wyczuwał jego obecność w pobliżu. Co on sobie o nim pomyśli, jeśli teraz ucieknie?

Teraz albo nigdy.

Drewniane skrzydło odpuściło pod naporem jego dłoni. Zmarszczył brwi, starając się cokolwiek dojrzeć przez ciemność panującą w komnacie. Słyszał regularny oddech wampira i wydawało mu się, że widzi podłużny kształt, spoczywający na łóżku.

- Cyjan... - powieki mężczyzny zatrzepotały, a w purpurowych oczach odbiło się światło padające z korytarza. - Mogę wejść? - zapytał, orientując się, że najwyraźniej go obudził, a co za tym szło, mógł wcześniej spokojnie uciec i krwiopijca nie miałby o tym pojęcia.

Szlag...

Venom uniósł się za łokciu i zmrużył ciężkie powieki, które przed chwilą niechętnie rozkleił. Był środek nocy... Gdyby to był sen, mógłby przynajmniej oczekiwać miłego, satysfakcjonującego zbliżenia z osobnikiem, który właśnie brutalnie przerywał mu odpoczynek.

Szkoda.

- Wejdź – rzekł ochrypłym głosem do młodzieńca i pstryknięciem palców rozpalił lampiony oświetlające komnatę. - Dlaczego nie śpisz?

Gabriel cicho zamknął za sobą drzwi. Tym razem chyba naprawdę musiał przeprosić Venoma, choć dalej nie wiedział jak to przecisnąć przez gardło. Cholernie ciężko przychodziły mu takie wyznania.

Dlaczego nigdy nie potrafił utrzymać języka za zębami? Życie byłoby wtedy znacznie prostsze...

- Bo ja... - mruknął, spuszczając smętny wzrok w podłogę. - Chciałem cię przeprosić. Nie myślę tak, po prostu byłem zły. I pewnie każdy by mnie wtedy wyrzucił na twoim miejscu - przyznał, choć zaczynał mieć wrażenie, że teraz przesadzał w drugą stronę. - Chciałem żebyś wiedział, że nie winię cię za to, co się stało...

Tak bardzo nie chciał dopuścić do siebie myśli, że to wszystko spotkało go na własne życzenie... Ale nie mógł już dłużej przed tym uciekać. Obarczanie winą innych wcale nie sprawiało, że czuł się lepiej.

- Wiem, że jestem nieznośny... - przyznał, unosząc spojrzenie złotych tęczówek na twarz mężczyzny. - Ale staram się...

Wampir przez dłuższą chwilę patrzył rozszerzonymi w zdumieniu oczami na harpię. Nigdy nie spodziewałby się po niej czegoś takiego. Sam siebie winił za to co się stało i nie mógł się gniewać na młodzika, gdyby podzielał jego zdanie.

Podniósł się z łóżka i podszedł do niego powoli, żeby dodatkowo go nie spłoszyć. Zdawał sobie sprawę, że dla niej takie wyznanie musiało być nie lada wyczynem.

- Rozumiem – wyszeptał w końcu, gładząc dłonią ciepły policzek towarzysza. - Jest ci ciężko.

Chłopak kiwnął głową, uparcie wpatrując się w posadzkę. A potem przymknął oczy, gdy wampirze dłonie splotły się na jego talii i przyciągnęły go do twardego torsu krwiopijcy. Venom złapał go za podbródek i uniósł jego twarz ku górze. Zanim młodzik zdążył zareagować, połączył ich usta w pocałunku, łagodnym i głębokim. Uśmiechnął się kącikiem ust, czując, że Reavmor rozluźnia się w jego ramionach i zamruczał zadowolony, gdy ten trącił językiem jego własny.

Chłopak go uszczęśliwił.

W końcu cokolwiek zdawało się iść we właściwym kierunku. Miał tylko nadzieję, że to nie była jedynie ulotna chwila szczęścia.

- Chodź – szepnął, odrywając się od jego ciepłych warg.

Chwycił go za dłoń z zamiarem zaprowadzenia go do łóżka.

Powieki młodzieńca rozchyliły się szerzej w przypływie niepokoju, ręką zaparł się o framugę.

- Późno już, pójdę spać – mruknął zmieszany, ale zaraz potem wylądował w pościeli, gdy krwiopijca pociągnął go mocniej.

- Więc śpij tutaj – szepnął wampir, nachylając się nad nim. - Nie martw się, nic ci nie zrobię. - zapewnił, widząc ślad obawy w oczach towarzysza. - Choć nie ukrywam, że bardzo bym chciał – zamruczał.

- To będziesz musiał sobie poczekać – prychnął Reavmor i zmarszczył brwi, widząc jego zadowolony uśmiech. - Co cię tak bawi...?

- Cieszę się, że mam na co czekać – oznajmił wampir, a zadowolony grymas na jego twarzy jeszcze się pogłębił. - Do tej pory twierdziłeś, że nie oddasz mi się wcale – przypomniał.

Gabriel tylko przekręcił oczami z irytacją. Nie chciało mu się już dzisiaj krzyczeć. Zarumienił się delikatnie, gdy szlachcic okrył go kołdrą, a potem musnął ustami jego czoło. Jakoś nie przywykł do takich troskliwych gestów z jego strony. To było dziwne... ale w jakiś niewytłumaczalny sposób uspokajające.

- Słodkich snów – usłyszał jeszcze niski, wampirzy szept nim zamknął powieki.

4 komentarze:

  1. Nie spodziewałam się tak szybko nowego rozdziału. Miłe zaskoczenie 🥰 Fajnie też, że relacje między postaciami się stopniowo ocieplają. Chyba w następnych rozdziałach będzie się działo już więcej, sądząc po tym co się przydarzyło Malborio.
    Nie mogę się doczekać dalszego przebiego. Życzę dużo weny

    OdpowiedzUsuń
  2. Nareszcie nowy rozdział. Liczę, że akcja nabierze rozpędu. Czyżby szykowała się kolejna wojna?

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudownie, zaraz biorę się za czytanie. Dziękuję;-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Byłam ostatnimi czasu strasznie zajęta i cieszę się, że mogłam w końcu przeczytać ten rozdział. Widać rosnącą chemię pomiędzy bohaterami oby tylko nic tego nie zburzyło, bo chyba będzie się działo dość dużo za jakiś czas. Nie mogę się już doczekać dalszej części ��

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.