W powietrzu tańczyły światła, a na ścianach groty pląsały cienie.
Ujrzawszy, jak maleństwo tuli się do jego ramienia, Demasse poczuł autentyczny
żal. Sam się sobie dziwił, lecz było mu przykro z powodu młodzieńca. W końcu,
ile mógł mieć lat? Wyglądał bardzo młodo i zadziwiająco krucho. Chcąc ukryć
przeplatające się przez jego umysł uczucia, narzucił na twarz maskę kpiny.
-Boisz się, prawda?- Zapytał, perfidnie chichocząc.
Ku zdziwieniu bruneta, chłopak wcale nie oderwał się od niego. Wtulił się
jeszcze mocniej, najpewniej po to, by nie widzieć nasączonego kpiną uśmieszku
mężczyzny.
-Nie.- Skłamał.
Makador z łatwością wyczuł, iż głos młodzieńca zadrżał. Chłopak był dość
interesującą istotką. Tak bardzo bał się bruneta? Mimo, że od opuszczenia
statku, Demasse cały czas był łagodny? W miarę…
-Pewnie.- Sarknął demon.- Uważaj, tutaj szanuje się kłamców, ale tylko tych
dobrych.- Mówiąc to, zmierzył chłopca wzrokiem.- Ty zdecydowanie do nich nie
należysz.- Dodał.
-Nigdy nie uczono mnie kłamać.- Jasnowłosy odsunął się nieznacznie.- Nie
chcę kłamać.
Czarnowłosy przyglądał mu się, zaciekawiony. Niekiedy był naprawdę
wykończony wysłuchiwaniem tych wszystkich, almagedorskich, z piekieł
wyciągniętych poglądów. Brzydził się kłamstwem, nie chciał mieć z nim nic
wspólnego. A jeśli chodziło o Nataniela, podejrzewał, iż chłopak dorastał w
bogatej rodzinie, ta myśl najpewniej była mu wpajana od urodzenia.
Armagedończycy kochali proste piękno, prawdziwość, sądzili sprawiedliwie. Być
może to prowadziło ich to do zguby. Almagedorczycy woleli coś bardziej
skomplikowanego. W mrocznych zakamarkach czuli się najlepiej. Ich królową była
noc. Także kochali piękno, lecz preferowali dyskretne jego pokazywanie. Bądź co
bądź, Almagedor był pewnego rodzaju
dziełem sztuki. Robił niesamowite wrażenie. Mimo, iż ponury i ciemny, krył w sobie tą niespotykaną nigdzie indziej
urodę. To było wyjątkowe miejsce, lecz na pierwszy rzut oka przerażające. Mimo
wszystko, Demasse zdawał sobie sprawę z tego, iż nie każdemu Armagedończykowi
można ufać, a wszyscy mieszkańcy wulkanicznej krainy nie byli od urodzenia
skazani na kłamstwo. Nie przyjmował miejsca poczęcia, jako wyznacznika.
-Natanielu.- Zaczął brunet. Białowłosy zadrżał. Demasse po raz pierwszy
użył jego imienia. W tych ustach brzmiało… Zupełnie inaczej.- Kto cię tego
nauczył?
-Bliscy…- Odparł cichutko Arkade.
Zastanawiał się, co jego przyjaciele robią w tej
chwili. Czy żyją? A jeśli tak, co przeżywają? Dalej miał nadzieję, że ktoś
przyjdzie i go uratuje, że niebawem znowu będzie mógł zasnąć we własnym łóżku.
Makador pokiwał lekko głową, miał racje. Chłopak był
wychowywany w idealnej, stereotypowej, armagedońskiej rodzinie. Prawda nad
wszystko. Sprawiedliwość na miarę życia i śmierci.
-Chodź już.- Pociągnął chłopca za sobą. Musieli
jeszcze dojść do pałacu, a droga wcale nie była bardziej sprzyjająca niż
wcześniej. Na górę prowadziły strome, dość śliskie schody. Miliony stopni, były
nieodłączną częścią krajobrazu krainy Almagedorskiej. Władca najpewniej
stwierdził, iż bez nich nic nie było by takie same, jak teraz. Chłopiec jęknął
tylko i powlókł się nieprędko za Demasse.
-Szybciej.- Poganiał go dość chłodno brunet. Arkade
posłusznie zwiększył tępo stawiania kroków. Czy nie mogli teleportować się na
szczyt tego wzniesienia? Naprawdę nie mieli takiej możliwości? Białowłosy
postanowił zapytać.
-Ach… Ja…- Zaczął kulawo, nie chciał denerwować bruneta.
Z ostatniego razu pamiętał, że Demasse nie podobało się udzielanie odpowiedzi.-
Ja się zastanawiam, czy nie mogliśmy teleportować się od razu na szczyt?
-Do górnego miasta nie da się teleportować z zewnątrz.
To by było bardzo niemądre strategicznie.- Odrzekł brunet, nawet nie zerkając
na młodzieńca. Szedł dalej z głową uniesiona wysoko.- Z resztą, lepiej, żebyś
dobrze się zmęczył. Będzie mniej bolało, gdy zaczną cię torturować.
Górne Miasto miało ogromne znaczenie na całym
Almagedorze. To tutaj znajdowały się najważniejsze miejsca, urzędy, źródła
magii oraz władca. Gdyby każdy mógł się tak po prostu tutaj przeteleportować, dawno
by runęło pod naporem wrogów.
-Torturować?- Powtórzył pytająco Arkade, momentalnie
zaprzestając chodu.
-Mogą zrobić, co tylko zapragną.
-Ale ja nie chce…- Jęknął rozpaczliwie chłopiec,
rozglądając się niespokojnie dookoła, jakby szukając okazji do ucieczki.
-Domyślam się.- Przyznał brunet.- Mimo wszystko, nie
masz nic do gadania.
Nataniel cofnął się o krok do tyłu. Demasse poznał ten
gest, białowłosy najnormalniej w świecie chciał zwiać. Gdy młodzieniec
nieznacznie się odwrócił, brunet zaśmiał się głośno i pociągnął za linę,
krępującą jego nadgarstki.
-Czyżbyś zapomniał o tym szczególe?- Pogłaskał go po
policzku, parodiując czułość, przyciągając do siebie mocno za więzy.- Nie
radziłbym ci uciekać. Może cię to sporo kosztować…- Wysyczał mu do ucha.-
Powiemy, że po drodze spotkało nas kilka nieprzyjemności. Chyba jednak nie
chcesz, bym zrobił ci krzywdę, hm?
-Puść mnie, błagam.- Znowu byt przerażony.
Ta bezradność, uczucie niemocy… Trząsł się, zdany na
łaskę Demasse. Na jego nieszczęście, mężczyzna nie należał do osób zbyt
litościwych. Makador zmarszczył gniewnie brwi.
-Nie.-Warknął i pociągnął chłopca mocno do przodu,
tak, że ten upadł na kolana. Miał na sobie jedynie zbyt dużą koszulę. Padając
na ziemie, z pewnością zdarł sobie skórę z kolan. Jęknął cicho i zamknął oczy.
Zapiekł go policzek. Demasse znowu go uderzył. Jedynym pocieszeniem było to, że
przynajmniej zrobił to lekko. Czarnowłosy kucnął nad chłopcem.
-Nawet nie waż się żądać ode mnie wolności, rozumiesz?-
Syczał chłopcu do ucha. Ten nie odpowiadał. Demasse zamachnął się jeszcze raz i
powtórnie uderzył młodzieńca.- Rozumiesz?!- Ponowił pytanie, tym razem dużo
głośniej.
-Tak.- Załkał Arkade.
Brunet wstał znad niego i pociągnął dalej. Sam nie był zmęczony, czuł energie, pulsującą
pod jego skórą. Chłopak go drażnił. Jak ten bachor mógł w ogóle pomyśleć, że on
będzie na tyle głupi, by go wypuścić? Bezmyślność była kolejną rzeczą, która
niebywale irytowała młodego demona. Zwykle niełatwo udawało się go
zdenerwować, lecz przez ostatnie dni był
dość marudny. Poza tym, ten chłopak… Tak emocjonalnie do wszystkiego
podchodził. Drażnił go. Rozbawiał niekiedy, ale przeważnie irytował.
Niesamowicie frustrowało go również to, że młodzieniec wzbudzał w nim
współczucie. To było dla niego nie do przyjęcia i wyprowadzało z równowagi
bardziej niż cokolwiek innego. Ten mały, nic nie warty, armagedoński
bachor. Zrozumiałby jeszcze, gdyby
zamartwiał się o Diego lub o jakiegokolwiek innego przyjaciela, ale żeby
przejmował się dzieciakiem, którego kilka dni temu pierwszy raz zobaczył na
oczy?! Coś było z nim nie tak. Musiał tylko trochę odpocząć, z pewnością był to
wynik przemęczenia. Tak przynajmniej przyjął Demasse. Spojrzał na chłopca. Z jego oczu znowu
leciały łzy. Przez myśli Makadora przeleciał fakt, iż młodzieniec musiał być
bardzo dobrze traktowany w domu, że aż tak mocno przeżywa to, co tutaj się z
nim robi. Demon czułby się na jego miejscu jedynie sfrustrowany. Lecz w końcu,
nie kryła się w tym żadna tajemnica. Brunet nie był wychowywany w ten sposób. Co prawda, należał do rodziny szlacheckiej,
ale w almagedorskim wydaniu definicja
familii niczym nie przypominała tej, reprezentującej leśną krainę. Szedł
dalej, ciągnąc za sobą łkające cichutko maleństwo. Wspinali się coraz wyżej, a
im dalej byli, tym mur zdawał się bardziej potężny. Makador nieubłaganie
kroczył w kierunku bramy, aż w końcu stanęli przed ścianą kamiennego
ogrodzenia. Z bliska wyglądało monstrualnie. Jego czarna powierzchnia lekko
połyskiwała. Materiał budowlany przypominał czarny granit. Był cudowny.
Nataniel, przecierając zapłakane oczy, oparł się o ścianę. Poczuł kojący chłód.
W grocie było bardzo ciepło, ale do wytrzymania. Jednak po wdrapaniu się na
szczyt wzniesienia, Arkade mógłby przez chwilę popluskać się w oceanie. W
lodowatej, niemal, że zamarzniętej wodzie. Dalej płakał, miał wszystkiego dość.
Tego, w jaki sposób jest traktowany, swojej bezradności, tego, że nie wie, co
dzieję się na zewnątrz. Był kompletnie odcięty. Jeszcze raz przetarł łzy,
spływające wartko po jego policzkach.
-Przestań już.- Rzekłszy to, Makador spojrzał na
chłopca.- Już ci mówiłem, jeśli nie będziesz silny, zginiesz.- Przypomniał.
-Dlaczego tak mnie traktujesz?- Zaskomlał młodzieniec
i osunął się po ścianie. Opadł delikatnie na ziemie.
-Słuchaj.- Westchnął brunet.- Nie licz na ulgowe
traktowanie. Nie znasz tego świata. To nie jest kraina, w której się
wychowałeś. Żyjemy na innych zasadach. Nawet, gdybyś był tu szanowany, nikt by
wokół ciebie nie skakał, jeśli byś mu nie zapłacił. Chyba, że Diego…- Przyznał
po chwili zastanowienia.- Wolę przygotować cię teraz niż żeby później było
wielkie rozczarowanie. Kiedyś mi podziękujesz. O ile zdołasz przeżyć…- Skończył
niezbyt taktownie. Nie zależało mu na przymilnym wydźwięku tych słów. Być może jego
wypowiedz nie należała do tych uspokajających, lecz była prawdziwa i w
zupełności szczera.
-Czemu mnie zabraliście?- Chłopiec podkulił nogi i
skrył twarzyczkę w kolanach.
-Możesz już zacząć ćwiczyć dyganie. Należy się Diego
trochę szacunku z twojej strony, za ocalenie ci życia…- Odrzekł szorstko i
postawił chłopaka w pionie.- Idziemy.- Pociągnął go w stronę bramy.
-To on?- Nie dokończył, brunet znowu mu przerwał.
-Uratował cię.- Przyznał.- Już mierzyłem w twoja
tętnicę, kiedy mnie powstrzymał… Gdyby nie on, byłbyś martwy.
Nataniel wpatrywał sie w zgrabną sylwetkę Makadora.
Mówiąc to wszystko, nawet nie patrzył mu w oczy, był odwrócony do niego tyłem.
Przecież Armagedończycy bali się śmierci… Czy Almagedor tak bardzo różnił się
od jego ojczystej krainy? Teraz miał okazje zauważyć, że były to kompletne
przeciwieństwa. A jednak… Coś je łączyło. Arkade jeszcze nie wiedział, co
takiego, lecz jeśli byłoby mu dane żyć, w końcu doszedłby do sedna. Tak sobie
obiecał.
-Dlaczego mi o tym nie powiedział?- Spytał chłopiec,
wracając do rzeczywistości.
-Najpewniej zauważył, że nie masz ochoty z nim
rozmawiać. Nie radził bym ci więcej go olewać. On cię nie ukarze, ale ja z
chęcią.- Uśmiechnął się perfidnie.
Nataniel już w ciszy dreptał za brunetem, niepokojąc
się co raz bardziej.
-Makadorze!- Usłyszeli donośny, męski głos. Nataniel otworzył
ślepia. Momentalnie skamieniał. Stali przed ogromną bramą. Wejście do miasta
zasłaniała stalowa krata. Młodzieniec próbował coś przez nią dojrzeć. Dziwnym
sposobem, nie widział kompletnie nic, prócz stalowych oczek. Następnie
skierował wzrok w miejsce, z którego dochodziły krzyki. Dostrzegł mężczyznę,
stojącego tuż przy przejściu, koło wielkiego kołowrotu. Urządzenie służyło
prawdopodobnie do podnoszenia kraty. Śmiertelnik wyglądał na niewyobrażalnie
silnego. Był wysoki, bardzo umięśniony. Nie dało się tego określić, gdyż był
również mocno uzbrojony.
-Witam szanownego Chaona.- Zaśmiał się Demasse i
podszedł do mężczyzny. Ku zdziwieniu Nataniela, dwójka uściskała się na
powitanie. Teraz Arkade mógł bez problemów porównać sylwetkę Demasse i tamtego
osobnika. Makador wyglądał przy nim jak kocie przy matce. Mimo iż był potężnie umięśniony,
wysoki, to ten drugi muskulaturą dorównywał orkowi. Te bestie były ogromne.
Niezbyt urodziwe, lecz nadzwyczaj silne. Mężczyzna nie miał jednak zielonej
skóry, a twarz posiadał całkiem przyjemną dla oczu. Podobnie jak Makador, miał
ciemne włosy. Jednak nie czarne, fioletowe, a oczy czerwone niczym dwie wiśnie.
-Makadorze, co tu robisz? Myślałem, że dowodzisz w tej
chwili naszymi oddziałami.- Uśmiechnął się Chaon.
Arkade mógł dojrzeć szereg równych, białych zębów.
- Ach, widzę, że przyniosłeś nowe mięso.- Zachichotał
obcy, patrząc wprost na Nataniela. Po chwili oblizał się lubieżnie.
Wyglądał na groźnego. Chłopiec przełknął ślinę i
schował się za demonem.
-Chwila, nie dostaliście powiadomienia o tym, że
niektórzy z nas wracają?- Zdziwił się Demasse, a jego oczy otworzyły się nieco
szerzej.
-Nie, nic nam o tym nie wiadomo.- Fioletowowłosy
zaprzeczył, jakoby wiedział o ich planach.- No, przynajmniej ja… Kornelius od
czterech dni jest za zwolnieniu.
Arkade przyjrzał się otoczeniu. Faktycznie, strażnik przy bramie tak ważnego obiektu,
wyglądał dość niecodziennie w pojedynkę.
-Nie mów mi, że król nie dostał tej cholernej
wiadomości.- Makador aż kipiał ze złości. Wyglądał na naprawdę wściekłego.
-Nie dostał.- Rzekł
Chaon, mimo wcześniejszych słów Demasse.
Po chwili dało się usłyszeć jedynie przerażający,
mrożący krew w żyłach wrzask, wylewający się wartkim strumieniem z ust
Makadora. Nataniel aż się skulił.
-Do cholery.- Zaczął Demasse.- Zawsze coś musi pójść
nie tak. Bo jakby to było, gdyby choć jedna misja zakończyła się powodzeniem?
To by była przecież tragedia.- Warczał, nie zważając na reakcje otoczenia.
Nataniel kulił się delikatnie. Ręce trzymał nad głową, na wypadek, gdyby brunet
chciałby wyładować złość na nim. Chaon patrzył na niego niespokojnie.
-No już, Makadorze.- Dawał ukojenie jego złości.-
Wszystko jest w porządku. Przestań się wydzierać, bo ta twoja zabaweczka zaraz
umrze ze strachu.
Demasse spojrzał na białowłosego. Nataniel zacisnął
powieki i zachlipał.
-Przestań, proszę.- Szepnął się Arkade i spojrzał na
czerwonookiego z mieszanką smutku i żalu. Mężczyzna odpowiedział mu
pogardliwym, pełnym obrzydzenia spojrzeniem.
-Nie pozwalaj sobie.- Rzekł Chaon i wymierzył mu
policzek.
-Nie rób mi...- Pisnął młodzik, lecz zaraz poczuł, że
coś ciągnie go w dół. Upadł na ziemie. Spojrzał w górę. Makador spoglądał na
niego dalej rozeźlony.
-Mówiłem ci coś o szacunku, prawda?- Upomniał, a wzrok
z powrotem skierował na Chaona.- Nie dotykaj go, ma zostać nienaruszony. Jeżeli
przeżyje spotkanie z królem i nie stanie się jego własnością, będziesz mógł go
bić, ile tylko zapragniesz. Na razie się powstrzymaj.- Tłumaczył.- A teraz
wybacz, muszę iść do władcy i pokazać mu, że nie znajduję się obecnie na
Armagedonie, i nie prowadzę armii, tak jak powinienem. Nie, ja jestem tutaj. Tylko
łeb sobie uciąć…- Skończył.
Chaon bez słowa podszedł do kołowrotu. Stalowe kraty
wzniosły się ku górze, ukazując zewnętrzne partie miasta. Makador pociągnął
białowłosego do środka. Był wściekły.
Zdołał się opanować, lecz w jego wnętrzu dalej kipiała złość. Nie tylko był
zdenerwowany, ale i bardzo zmieszany. Ten chłopak wydawał mu się coraz bardziej
interesujący. Teraz zauważył, że pyskował do wszystkich, tylko nie do niego. O
co chodziło? Przecież Chaon też nie potraktował go zbyt przyjemnie. Miał dość
na dzisiaj. Nigdy by się nie przyznał, lecz gdyby tylko miał okazje, padłby na
łóżko i zafundował sobie drzemkę. Teraz jednak czekało go ważniejsze zadanie.
Nie chciał stracić stanowiska, więc musiał jakoś wytłumaczyć królowi ich
położenie. Na jego korzyść, władca nie tylko go szanował, ale i darzył
sympatią. A gdyby tak, zwalić na Diego?…- Myślał. Wykluczone. Koniec końców, muszę stać po jego stronie… Niech tą
cholerna krainę piekło pochłonie…- Powtarzał sobie w myślach, chcąc się
trochę uspokoić. Nataniel zajął się pochłanianiem widoków, jakie fundowało mu
górne miasto. Były niesamowite. Ten obszar zaliczał się do miejsc, które
dosłownie zwalały z nóg. Arkade zdołał dzisiaj zobaczyć już naprawdę wiele
takich zakątków i jeśli chodziło o stronę wizualną, wulkaniczna kraina
niewątpliwie go zachwycała. Widok, jaki teraz ogarniał wzrokiem, dosłownie
zapierał mu dech. Jedne budynki zbudowane były z granitu, inne jeszcze z
marmuru. Tym, co bardzo zdziwiło Nataniela, było to, iż większość tutejszych
budowli, utrzymana została w idealnie czystej bieli. Drogi, po których stąpał
były śliskie, błyszczące, zbudowane z białych i czarnych płyt. Przypominało to
coś w rodzaju szachownicy. Dalej niewątpliwą królową tego terenu była rzeźba.
Cudowna, niesamowicie realistyczna kompozycja przestrzenna. Arkade miał
nieodparte wrażenie, iż kamienne posągi spoglądają na niego ze współczuciem.
Stanął na chwile, potem, gdy Makador spojrzał na niego zimno, wznowił chód. Młodzieniec
omal nie wrzasnął. Pomniki naprawdę wodziły za nim wzrokiem! Patrzyły na niego,
wszystkie dokoła wbijały w niego spojrzenia! Nie wytrzymał, złapał się szybko
Makadora. Ten warknął na niego wściekle, jednak potem rozejrzał się dookoła.
Zaczął się prostu śmiać. Chichotał jeszcze jakiś czas i bezwiednie objął
chłopca ramieniem w pasie.
-Co jest? Maleństwo się wystraszyło?- Zakpił brunet.
-Czy one żyją?- Pisnął pytająco jasnowłosy. Nie
wiedział, co się dzieje. Jeszcze nigdy nie zauważył, by rzeźby patrzyły się
gdziekolwiek, a już na pewno nie na niego.
-Oczywiście, że żyją.- Chichotał. Chłopak zrównał jego
zły humor z ziemią.- To golemy, nie zabiją cię.- Uspokoił go.
-Golemy?- Zająknął się Arkade.
-Tak. W ciągu dnia podlegają paraliżowi. Budzą się z
odrętwienia w nocy.- Śmiał się dalej.- Nie są to rzeźby, ani żadne pomniki.
Oczywiście, niektóre z tych golemów są martwe i nigdy nie stawią już kroków...-
Powiedziawszy to, spochmurniał. Miał wielu przyjaciół tej rasy. Ciężko było mu
przechodzić obok nich, wiedząc, że nic nie czują, że są martwi. Nagle usłyszeli
huk za swymi plecami. Nataniel podskoczył i odwrócił się natychmiastowo, zaś
Makador leniwie przeniósł wzrok do tyłu. Tak jak się spodziewał, ujrzał
Malborio. Bardzo szeroko uśmiechniętego Malborio.
-Makadorze, moje słońce, słyszałeś, że król nie ma
pojęcia o naszym wtargnięciu?- Uśmiechnął się jeszcze szerzej, o ile było to
możliwe.
-Zaraz ci zedrę ten głupi uśmieszek z twarzy.- Warknął
Demasse, spoglądając na przyjaciela.- Nie napisałeś listu?!
-Spokojnie.- Spoważniał szatyn.- Napisałem. Nie wiem,
co się z nim stało. Lecz nie martw się, król z pewnością zrozumie, że dla tak
kochanej istotki wróciłeś w nasze ziemie.- Szepnął, widząc, jak brunet obejmuje
młodzieńca. Demasse pojął aluzje i od razu odepchnął od siebie chłopca.
Bezczelność Malborio była niewiarygodnie nie na miejscu.
-Więc, co się stało z tą wiadomością?- Brunet wrócił
do tematu.
-Nie wiem, poczta lotnicza niekiedy zawodzi.-
Westchnął Malborio i spojrzał na Arkade.- A ty, malutki? Dalej nie chcesz ze
mną rozmawiać?- Podszedł do chłopca i pogłaskał po policzku. Zauważył, że lico
chłopca jest mocno zaczerwienione.- Biłeś go?- Zwrócił się do bruneta.
-Tak. Mało tego, pozwoliłem pobawić się tez innym
sadystom. - Przyznał obojętnie brunet.
-Makadorze, król będzie wściekły, jeśli się dowie, że
coś mu zrobiłeś, nim podjął decyzję. Musisz trochę zwolnić.- Uciął, czekając na
odpowiedz chłopca.- To jak? Dalej się do mnie nie odzywasz?- Połaskotał go przy
kąciku ust.
Nataniel bez zbytniego udziału woli uśmiechnął się.
Makador spojrzał na niego wyczekująco. Chłopiec zauważył wyraz twarzy bruneta i
spiął się nieco
-Ja…- Zaczął niezgrabnie.- Przepraszam, nie
wiedziałem, że to ty mi pomogłeś. Po prostu się bałem i nie miałem odwagi na
pana spojrzeć. Przepraszam.- Wyszeptał, wbijając wzrok w podłogę. Naprawdę było
mu przykro, że wcześniej tak potraktował szatyna.
-Nie masz, za co przepraszać, tylko uważaj na
Makadora. Lepiej mu się nie sprzeciwiać.- Uśmiechnął się ciepło i pogłaskał
młodzieńca po aksamitnych, jasnych włosach.- Dobrze, idźcie do króla. Ja udam
się teraz do kaplicy przywołań. Zaczynam się martwic o mojego feniksa. Powinien
dostarczyć list i wrócić, ale jeszcze go nie ma.- Rzekłszy to, znowu zniknął w
kłębach niebieskiej mgły.
-Nienajlepszy z ciebie mówca- Zakpił demon, ciągnąc
chłopca w stronę pałacu. Z tego miejsca dało się ujrzeć wysokie, strzeliste
wierze. Projektowany był najpewniej w stylu gotyckim. Przynajmniej tyle dało się stwierdzić, widząc
tak mały element budynku, który służył królowi jako siedziba. Szli tak jakiś
czas, Makador witał się z co drugim przechodniem. Arkade nie miał pojęcia, iż
Demasse cieszy się tak duża popularnością. Najbardziej drażniło go to, że
większość napotkanych określała go mianem „zabawki”. Przecież nie został
jeszcze sprzedany, co prawda, wolny również nie był, ale daleko mu było do
niewolnika seksualnego. Stanowczo nie chciał nim zostać. Posiadał jeszcze cnotę
i chciał ją stracić z ukochaną osobą. W krótkim czasie, znaleźni się przed
drzwiami pałacu. Arkade nawet nie zdążył go obejrzeć. Gdy ocknął się z
zamyślenia, Makador natychmiastowo wepchnął go do środka. Wnętrze było niczego
sobie, bardzo eleganckie. Panował przepych, wszystko wręcz ociekało złotem i
szlachetnymi kamieniami. Nataniel zamknął oczy, miał już naprawdę dość wrażeń
na dzisiaj. Nie chciał na to wszystko patrzeć. Nie czuł potrzeby zachwycania
się. Pragnął tylko trochę odetchnąć, jednak wiedział, że nie jest to możliwe.
Demasse pchnął go na schody. Zgrabną spiralą, prowadziły ku górze. Niebieskooki
nie miał pojęcia, gdzie się kończyły. Wchodząc, liczył piętra. Aktualnie
znajdowali się na dwudziestym trzecim. Zastanawiał się, ile jeszcze czasu
spędzi na pokonywaniu stopni. Gdy tak sobie myślał, miał nadzieję, że jeszcze
trochę im to zajmie. Wiwat głupia młodości! Na piętrze trzydziestym skończyli
swą wędrówkę i stanęli przed ogromnymi, szczerozłotymi drzwiami. Makador stał
tak jeszcze przez chwilę, po czym spojrzał na młodzieńca.
-Słuchaj, bądź grzeczny i nie pyskuj, to może nie
spotka cię bardzo zły los. Rozumiesz?- Upewnił się. Nie miał pojęcia, po co
ostrzega chłopca. Przecież jego dalsze losy nie były sprawą bruneta.-Gdy
wejdziesz, pokłoń się nisko, pamiętaj o szacunku. Wejdę do środka, a gdy drzwi
otworzą się powtórnie, wejdziesz ty. Tylko bez ociągania. Wszystko jasne?-
Spojrzał na chłopca wyczekująco.
-Tak.- Przełknął ślinę, która momentalnie stanęła mu w
gardle. Denerwował się, całe jego dalsze życie miało zależeć od władcy tej
przerażającej krainy. Otworzył oczy szerzej, gdy ręka Demasse wylądowała miękko
na jego głowie i lekko rozczochrała jaśniutkie włosy. Czy mężczyzna właśnie
ofiarował mu namiastkę czułości? Nie chciał się zastanawiać, za bardzo się bał.
-Tylko nie próbuj uciekać, wszystkie drzwi są
zamknięte. Nie będę zadowolony, musząc angażować się w twoje poszukiwania.
Chyba rozumiesz, jakie by były tego konsekwencje?- Ostrzegł go po raz ostatni i
otworzył wrota. Arkade usłyszał tylko, jak drzwi zatrzaskują się za Demasse.
Zniknął we wnętrzu pokoju, zostawiając Arkade samego.
Brunet pewnym krokiem szedł po aksamitnym, czerwonym
dywanie. Kroczył prosto w stronę tronu. Blondwłosy mężczyzna, ułożony wygodnie
na meblu, obrzucił go zdziwionym spojrzeniem. Blisko siedziska, Demasse stanął
i dygnął prawie niezauważalnie.
-Makadorze.- Zabrzmiał niski głos blondyna. Jego oczy
były niesamowicie czarne. Głębokie, hipnotyzujące. Męskie rysy twarzy były
ostre, wyraziste. Zdecydowanie, na tronie siedział bardzo urodziwy mężczyzna.-
Co ty tutaj robisz?- Zapytał z niedowierzaniem.
-Władco…- Zaczął Demasse. Jego głos przelany był
powagą, szacunkiem, jednak brakowało w nim pokory.- Wysłaliśmy list do Waszej
Mości… Jak widać, nie doszedł na miejsce. Zacznijmy od początku… Dobiliśmy na
ziemie Armagedonu. Po walce, stoczonej z czarnymi smokami, znaleźliśmy pewnego
chłopaka… Wydaje nam się, iż jest to cenna istota. Mamy wątpliwości co do tego,
czy nie jest Artromegą. Nie chcieliśmy ryzykować straty, tak cennego
stworzenia, więc ja, wraz z kapitanem Malborio, oraz pięćdziesiątką jednostek,
zawróciliśmy z nim na nasze ziemie. Armię pozostawiłem pod opieką generała
Drouna. Jestem pewien, że dobrze nimi poprowadzi…- Skończywszy wypowiedz,
Demasse starał się dojrzeć reakcje władcy. Ten pogrążony był w rozważaniach.
-Artromega? Hm, bardzo rzadkie stworzenie.- Stwierdził
wreszcie.- Jednak, to nie było zbyt odpowiedzialne posunięcie. Zostawiać armię
bez dowódcy?- Spojrzał w oczy Makadora.
-Wiem.- Przyznał brunet.- Też byłem tego zdania, dalej
jestem. Uległem pod namową kilu ludzi… Jako dowódca, powinienem stawiać na
swoim, jednak nie chciałem ryzykować. Najwyżej wrócimy na kontynent, nie jest
jeszcze za późno…
-Rozczarowujesz mnie, Makadorze.- Rzekł król. Demasse
zamknął oczy, nie chciał tego usłyszeć. Pragnął zachować swój tytuł.- Sądziłem,
że jesteś gotowy na objecie dowództwa. Najwyraźniej byłem w błędzie. Lecz nie
rozczarowało mnie to, że wróciłeś tutaj, prędzej to, że chociaż już to
uczyniłeś, dalej się wahasz…- Wyjaśnił blondyn.
-Zdaje sobie z tego sprawę.- Warknął Demasse.
-Dobrze. Nie stracisz pozycji, ale jeszcze jedno źle
wykonane zadanie i spadasz dwa tytuły niżej.- Ostrzegł go władca. Demasse
odetchnął z ulgą.- A więc? Gdzie jest ten chłopak?
-Czeka sobie grzecznie przed drzwiami- Odparł brunet.
Jak na komendę, wrota otwarły się z hukiem. Nataniel
widząc ten ruch, dosłownie skamieniał. Chciał się ruszyć, lecz ciało odmawiało
mu posłuszeństwa. Makador spojrzał na niego niespokojnie. Tego się właśnie
obawiał. Machnął do niego ręką, w zapraszającym geście. Nic to nie dało.
Spojrzał mu w oczy tak groźnie, jak tylko poprawił i wreszcie doczekał się
reakcji. Chłopak uniósł jedną nogę i wyglądało na to, że pójdzie już gładko.
Tak właśnie było. Nataniel podszedł powoli do tronu i ukłonił się nisko nad
ziemią. Demasse odetchnął. Nawet nie wiedział, czemu tak się przejmuje. Nie
powinien. Zrzucił to wszystko na zmęczenie, teraz miał ważniejsze tematy do
rozmyślań.
-Wasza wysokość, znaleziony.- Przedstawił Nataniela.
Arkade spojrzał na niego dziwnie, nie podał ani imienia, ani nawet nazwiska.
Czy on naprawdę tak mało teraz znaczył?
-Śliczny.- Przyznał władca, wstając z tronu i ukazując
swoja zgrabna sylwetkę. Ruszył w stronę chłopca. Zaczął oglądać go od
wszystkich możliwych stron.- Pokaż oczka.- Nie czekając na reakcje młodzieńca,
uniósł jego podbródek do góry i spojrzał w szafirowe, przestraszone ślepia.-
Naprawdę piękny.- Powtórzył z jadem w głosie.- Ale te niebieskie oczęta zdradzają
cała prawdę. Artromegi mają czerwone tęczówki. Błękit jego oczu w żadnym razie
nie przypomina mi karminu.- Spojrzał teraz na Demasse.
Ten chciał się zapaść pod ziemie. Wiedział! Od
początku te cholerne, czerwone oczy świtały mu w głowie! Nie miał tylko
pewności! Czyżby Diego go okłamał? Tylko po to, by uratować maleństwo? Jednego
był pewien, gdy tylko stąd wyjdzie, pójdzie zakończyć żywot przyjaciela.
Obiecał to sobie właśnie w tej przejmującej chwili.
-Dużo będzie mnie kosztowała ta pomyłka?- Zapytał,
mimo niesprzyjającej sytuacji, dalej pewny siebie.
-Zobaczymy… Jak się nazywasz?- Zwrócił się do chłopca.
-Nataniel.- Odparł niepewnie.- Arkade.- Po chwili
namysłu dodał nazwisko. Niby dlaczego władcę miałoby interesować jego imię?
-No cóż, nic mi to nie mówi. Mógłbym oszczędzić ci
życie…- Mówił blondyn, mierząc Nataniela pogardliwym spojrzeniem.- Ale mam
mnóstwo zabawek. Przyznaje, jesteś od nich atrakcyjniejszy, ale chyba byłoby mi
cię żal…- Zaśmiał się – Straż!- Wrzasnął. Do pomieszczenia weszli dwaj, dobrze
zbudowani rycerze, mocno uzbrojeni.- Zabić!- Rozkazał władca. Nataniel otworzył
oczy szerzej. Tego się najbardziej obawiał, nie chciał umierać! Nie po to
przeszedł te wszystkie męki, by teraz zginąć!
Brunet westchnął ciężko. Było mu go nawet odrobinę żal
Mimo wszystko, na uwadze miał przede wszystkim własne dobro, a ostatnim, czego
teraz potrzebował było rujnowanie swego stanowiska. Chłopiec, ocknąwszy się z
zamroczenia począł uciekać. Tak szybko i sprawnie, na ile pozwalały mu liny
przy nadgarstkach. Dwójka rycerzy pochwyciła go jednak prędko.
-Błagam, nie!.- Krzyknął zdesperowany białowłosy.-
Proszę!
Demasse tylko patrzył spokojnie, jak mężczyźni
wykręcają chłopcu lekko nadgarstki. Błękitnooki jeszcze bardziej spotulniał.
Krzyczał i błagał o litość. Nagle drzwi do komnaty otworzyły się z hukiem, a w
progu stanął zwiadowca.
- Panie! List od samego Władcy Armagedonu!- Oznajmił.
Widać było, iż jest skrajnie przejęty. Zwiadowca
ukłonił się przed swym królem i wręczył mu list. Blondyn począł wertować tekst.
Gdy skończył, rycerze przymierzali się do przebicia serca białowłosego.
-Stać!- Wrzasnął król.- Trzymać go!- Powiedziawszy to,
gestem dłoni zaprosił demona do siebie. Gdy brunet podszedł, wręczył mu list.
Ten bez słowa począł zaznajamiać się z treścią. Widać było, jak na jego
przystojną twarz, wstępuje coraz to większe zdziwienie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz