piątek, 6 czerwca 2014

Rozdział 61 - "Nowy Porządek"


Gabriel lustrował wzrokiem pomieszczenie, które od dzisiaj miało być jego pokojem. Było niewielkie, składało się z czterech, ciemno-bordowych ścian, drewnianych drzwi i wielkiego, zaścielonego różowym jedwabiem, a raczej tkaniną udającą jedwab, łóżka.
Reavmor skrzywił się z niesmakiem, czując tandetny, puszysty dywan pod nogami. Przywykł do bardziej wyrafinowanych wnętrz, no i oczywiście większego komfortu.

Opadł niezadowolony na pościel i poczuł, jak trzeszczą pod nim sprężyny łóżka. Wciągnął ze świstem powietrze. To miały być warunki godne jego osoby? O nie, nie da się tak traktować, w końcu zgodził się na tą pracę, żeby mieć wygodniej.
Wstał powoli, otworzył ciężkie drzwi i po chwili był już na długim, wąskim korytarzu. Tym razem dane mu było wysłuchać skrzypiec, widocznie organista miał przerwę. Chwilę się jeszcze zastanowił, czy oby na pewno robił dobrze. Co prawda czuł się tutaj odrobinę nieswojo, przywykł do posiadłości Venoma, gdzie wszystko było mu całkowicie znane, ale nie zamierzał dawać z siebie zrobić szmaty tylko dlatego, iż ów wulgaryzm w stosunku do jego nowego zajęcia pasował idealnie. Przeszedł piętro wyżej i zapukał do znanych mu już drzwi, prowadzących go gabinetu Silvia. Nabrał powietrza do płuc i otworzył je. Najwyżej zaszkodzi sobie już pierwszego dnia, nowi na pewno mieli ulgi…
-Mam pewien problem – rzekł, gdy napotkał lekko zdziwiony i wyczekujący wzrok pracodawcy.
-Już?
-Nie odpowiadają mi warunki. Wolałbym jakiś wygodniejszy pokój, albo chociaż łóżko… Służba też by nie zaszkodziła…
-Służba?
-Służba – przytaknął Gabryś.
-Nie przeginaj – rzekł Karo, jakby odrobinę zdegustowany żądaniami młodzieńca. Wyglądało na to, że trzeba będzie sprowadzić go z powrotem do rzeczywistości. - Jesteś nowy, nie masz jeszcze żadnej wartości na rynku, nawet nie odbyłeś szkolenia, oczekujesz pałacu?
-Byłoby miło.
-Będzie miło, jak sobie zasłużysz.
Gabriel przyzwyczajony do faktu, że zasługiwał na wszystko samym swoim istnieniem wydawał się być naprawdę zaskoczony odpowiedzią sutenera. Pokiwał jedynie głową i starał się nie wyglądać idiotycznie. Karo za to uśmiechnął się odrobinę wrednie i wstał od swojego biurka, przy którym wypełniał jakieś dokumenty. Zbliżył się niespiesznie do Reavmora i pochylił nad nim.
-Bądź cierpliwy, a dostaniesz wszystko, czego mógłbyś zapragnąć - szepnął mu do ucha i przygryzł je delikatnie. – Póki co, korzystaj z dnia wolnego, wyślę do ciebie kogoś, by cię oprowadził.
Gabriel skrzywił się odrobinę niezadowolony i z westchnieniem opuścił gabinet przełożonego. Fakt, że musiał się starać, żeby coś dostać, był dla niego nie do pojęcia. Zawsze albo robił wszystko i niczego nie miał, albo nie robił nic i miał wszystko. Nigdy by nie pomyślał, że można to w jakiś sposób zrównoważyć. Jedyne, co mu tak naprawdę odpowiadało, to mnóstwo skąpych strojów w szafie i ogromna kosmetyczka. Tak, to były zdecydowane plusy.


Demasse z pewnością odrobinę się zmienił. Jeszcze kilka miesięcy temu, gdy po raz pierwszy powierzono mu dowództwo nad flotą, był jeszcze zwykłym, naiwnym podrostkiem. Myślał jedynie o władzy, respekcie, ślepym posłuszeństwie i strachu swych wrogów. Pokręcił głową, nie wierząc w swoją własną głupotę. Jakim musiał być gówniarzem, by postrzegać świat w tak prosty i naiwny sposób? Jakim król musiał być głupcem, skoro powierzył mu tak ważne zadania? Gdyby w obecnym czasie spotkał siebie sprzed tych wydarzeń, nie chciałby mieć ze sobą nic wspólnego. Ile zła musiało się wydarzyć, by zrozumiał, czym jest życie? Za to był pewien jednego - teraz był już prawdziwym mężczyzną, kierującym się przede wszystkim rozumem, potężnym wojownikiem, znającym swoje granice, demonem, który błędów nie usprawiedliwiał pochodzeniem, magnatem pragnącym przede wszystkim zasługiwać na szacunek, a nie po prostu go mieć, Almagedorczykiem, kochającym swój naród nie za coś, ale pomimo wszystko i Nardeończykiem, który chciał chronić znany mu świat. Jednocześnie mężczyzna przestał być dla niego tylko silną fizycznie powłoką, wojownik nie dysponował jedynie wielką mocą, demon stał się stworzeniem jak inne, Almagedor nie był już tylko Górnym Miastem, a Nardeon przestał być tylko Almagedorem. Sam nie mógł uwierzyć w to, jak niepostrzeżenie zaszły w nim tak głębokie zmiany. Westchnął, przypominając sobie, że kiedyś problemem była dla niego utrata pozycji. Teraz nie miało to dla niego żadnego znaczenia. Chciał być tam, gdzie mógł się spełniać, chociażby jako szeregowy w armii. Byleby tylko móc robić coś, co tworzyło go wartościowym. Nie oznaczało to, że stracił swoją dumę. Ależ skąd, ona jeszcze wzrosła. Właśnie dlatego nie poczułby uszczerbku na honorze, będąc nowicjuszem na pierwszej linii ognia. Zbyt się cenił, by dopomagać się takimi błahostkami jak tytuł. Jednocześnie zmienił odrobinę stosunek do własnego niewolnika, który okazał się być stworzeniem jak każde inne. I teraz, kiedy wiedział, jak go skrzywdził, ciężko było mu być ostrzejszym wobec niego. Oczywiście były granice, które według subiektywnej opinii dalej pozostawały wąskie, ale jak na niego zadziwiająco szerokie.
Teraz, gdy starał się po prostu zjeść obiad w spokoju, niewolnik powoli zaczynał doprowadzać go do szału. Patrzył, jak chłopak smętnie jeździ widelcem po talerzu, a powstający przy tym dźwięk bynajmniej nie był miły dla ucha. Zagryzł wargi i starał się jeść dalej, nie trwało to jednak zbyt długo, kiedy usłyszał kolejny zgrzyt.
-Czy możesz łaskawie zjeść ten cholerny obiad i przestać mnie denerwować? – Warknął.
Arkade spojrzał na niego przepraszająco smutnymi oczami, a demon pokręcił głową i wrócił do posiłku, zerkając jednak co chwilę na podopiecznego, który, co prawda, wziął kawałek pieczeni do ust, ale nie wyglądało na to, by chciał zrobić coś więcej.
-Teraz przeżuj – polecił ostrym głosem, tracąc resztki cierpliwości.
Spoglądał na niewolnika wyczekująco, tracąc nadzieję, że ten dzień minie w miłej i spokojnej atmosferze. Miał mu jeszcze kazać to połknąć?!
-Dość tego, zejdź mi z oczu! – krzyknął już całkowicie odpuszczając sobie spokój. – Jak nie potrafisz się zachować, to przynajmniej mi się nie pokazuj!
Chłopiec siedział jeszcze chwilę bez ruchu, zaraz jednak wstał pospiesznie i zaciskając nerwowo powieki, ruszył do wyjścia. Demon tylko oparł się na łokciu. Wiedział, że nie będzie łatwo, ale przynajmniej po sobie spodziewał się odpowiedniego zachowania…


Cyjan spojrzał z prawdziwą obawą na skrawek papieru, jaki przyniosła mu przed chwilą służba. Z jego skarbca nie ubyło zupełnie nic. Nic. Wypuścił Gabriela z niczym, kompletnie samego, bez grosza przy duszy. Zakrył oczy dłońmi. Co on najlepszego uczynił? Dlaczego nie sprawdził tego wcześniej? Przecież skazał go na śmierć! Nie było czasu, musiał go znaleźć i to jak najszybciej, póki jeszcze istniało prawdopodobieństwo, że grzecznie się gdzieś ukrył. Wstał od biurka i szybkim krokiem ruszył na dół.


Reavmor spojrzał na nieznajomego przybysza, który śmiał wejść do jego obskurnego pokoju bez żadnego uprzedzenia. Zlustrował wzrokiem smukłą, sprężystą sylwetkę nieproszonego gościa. Całkiem ładna… Potem spojrzał na piękną, chłopięcą twarz, otoczoną kaskadą różowych, falowanych włosów. Spore, kocie oczy o morskiej barwie i te pełne usta, wygięte w dziwnym uśmiechu jakby… kpiły z niego. Reavmor nie zamierzał przegrać na wstępnie, więc swoją uroczą twarzyczkę również przyozdobił ironicznym wyrazem.
-Potrafisz pukać? – zapytał zimnym tonem.
Przybysz jedynie przewrócił lekceważąco oczami. Wydawał się być bardzo pewny siebie, możliwe, że zajmował tutaj jakieś znaczące miejsce.
-Miałem oprowadzić jakąś szpetną dziewicę.
-Nie widziałem takiej. – Prychnął Gabriel. Ten nieznajomy aż się prosił o kłopoty. – Chociaż… Gdybyś spojrzał w lustro, znalazłbyś coś szpetnego, ale niekoniecznie dziewicę.
-Chętnie bym z tobą podyskutował, ale szkoda mojego czasu. Rusz się.
Gabriel odwrócił wzrok, jakby kompletnie ignorując słowa gościa, przeczesał palcami czarne loki, po czym zaczął przyglądać się ich mocnym końcówkom.
-Właściwie, z kim mam wątpliwy zaszczyt rozmawiać? – zapytał po chwili, jakby od niechcenia.
-Dla ciebie wystarczy, że z klasą ekskluzywną – odparł nieznajomy, nonszalancko opierając się o drzwi.- Rusz się, nie mam całego dnia.
-Elita wśród męskich dziwek? – Zakpił Gabryś, po czym przeciągnął się delikatnie i wstał. – Zazdroszczę – szepnął jeszcze, wyprzedzając go w drzwiach.


Arkade spoglądał smętnie na ptaszysko, jakie podarował mu jakiś czas temu właściciel. Mimo jego usilnych starań, zwierze dalej nie pozwalało mu się zbliżyć. Już nie wiedział, co robił źle. Chciał tylko zrozumienia, od kogokolwiek…
Powoli zbliżył rękę do różowych piórek, chcąc je pogładzić, zaraz jednak krzyknął z bólu, gdy dziób ich właściciela zacisnął się na jego palcu. Odsunął się szybko i spojrzał na stróżkę krwi, spływającą po jego dłoni. Zacisnął nerwowo oczy. Miał dość…
Podszedł szybko do okna i szarpnięciem je otworzył, nawet nie zauważył, jak po policzku spłynęła mu łza. Był zły.
-Wynoś się! – krzyknął na ptaka, po czym oparł się czołem o ścianę.
Słyszał, jak zwierze podrywa się do lotu, trzepot jego potężnych skrzydeł, za chwilę miało go nie być…
Krzyknął głośno, gdy poczuł ciężar na swoim ramieniu i pierzastą kończynę bijącą o kark. Złapał głęboki oddech i spojrzał na stworzenie siedzące na jego ramieniu, skrzywił się, gdy poczuł, jak długie szpony wbijają się w delikatną skórę. Niemożliwe… Spuścił głowę.
-Tylko wolności chciałaś? – zapytał smutno. – Jestem potworem…
Mimowolnie uśmiechnął się, czując łaskoczące go pierze na karku. Zaraz jednak z powrotem posmutniał, gdy ptak ponownie zerwał się do lotu. Śledził jeszcze chwilę jego wędrówkę, aż zupełnie zniknął mu z oczu. Znowu był sam…


-To jest główny salon – szepnął chłopak o dalej nieznanym Gabrielowi imieniu. – To tutaj będziesz tańczył bardzo długo zanim jakiś ślepiec cię zechce.
-Bez obaw, tobie się jakoś udało – zakpił Reavmor, wręcz pękając z samozadowolenia.
W sumie, nawet polubił tego… kogoś. Może nie konkretnie jego, a rozmowy z nim. U Venoma nigdy nie miał się z kim pokłócić. W każdym razie, zaczynało robić się całkiem interesująco.


Nataniel wpatrywał się w ciemność za oknem posiadłości Demasse. Błękit nieba był chyba tym, za czym najbardziej tęsknił na Almagedorze. Zawsze, gdy już prawie czuł się tutaj dobrze, przypominał sobie o tych jasnych, beztroskich porankach. Przymknął oczy. Nie miał ochoty wracać do ponurej rzeczywistości, z drugiej strony wspomnienia raniły go jeszcze bardziej, gdy tylko uświadamiał sobie, że przecież są tylko wspomnieniami. Nie wrócą… A przyszłość może być różna albo żadna.
Uchylił delikatnie powieki i krzyknął zaskoczony, widząc siedzącego na parapecie ptaka.
-Sofia? – szepnął z niedowierzaniem. – Wróciłaś?


Demon usłyszał ciche pukanie do drzwi, które zaraz się otworzyły. Przeniósł wzrok znad czytanej książki, by zerknąć na wpatrujące się w niego oczy niewolnika.
-Mogę wejść?- Zapytał chłopiec, nie robiąc ani kroku do przodu bez wyraźnego pozwolenia.
Demasse tylko kiwnął głową w stronę łóżka. Wydawał się być niezbyt zadowolony i odrobinę znudzony.
-O co chodzi?- Zapytał w końcu niewolnika, gdy ten usiadł na łóżku, zwrócony ku niemu.
-Chciałem przeprosić.- Mruknął cicho chłopiec, muskając palcami koronkowy szew od piżamy. Nie chciał patrzeć na właściciela w wypadku ewentualnych wrzutów.- I pomogę zapieczętować tą mapę, tylko proszę, nie złość się już na mnie. - Złapał się delikatnie rękawa jego czarnej koszuli.- Dobrze?
Demon spojrzał na niego uważniej i odłożył czytaną przed chwilą lekturę na stolik. Złapał go za rękę i pociągnął delikatnie na swoje kolana.
-Rozumiem – zaczął. – Ale nie możesz się tak zachowywać. Niezależnie od sytuacji masz mnie słuchać. Nie chcę bez przerwy ci o tym przypominać.
Chłopiec tylko kiwnął głową.
-I zachowuj chociaż pozory bycia mężczyzną…
Arkade uśmiechnął się leciutko, uciekając wzrokiem gdzieś w bok.
-Mogę spać tutaj? – zapytał.
Demon uśmiechnął się kąśliwie, całując go za uchem.
-Możesz. – Zamruczał nisko, jedną dłoń przenosząc na jego klatkę piersiową, druga szybko wylądowała na okrytym pośladku młodzika.
Czuł, jak chłopiec zaczyna się kulić i sztywnieć. Wiedział, że nie powinien, zwłaszcza nie teraz, gdy dopiero się uspokoił i sam do niego przyszedł. Ale z drugiej strony, Arkade był zabawką, a on miał ochotę. W końcu do tego go miał, nie mógł mu pobłażać.
Nataniel jęknął cicho, czując, jak pan szczypie jego wrażliwego sutka. Dlaczego mu to robił? A on przyszedł przeprosić, chciał się tylko przytulić, potrzebował tego. Przecież demon mu kiedyś obiecał, że da mu wsparcie, gdy będzie go potrzebował. Zatrząsł się, zagryzając wargę.
Demon, czując to, przesunął dłoń z drobnych pośladków na plecy, ale tylko po to, by zaraz wsunąć ją pod materiał bielizny. Wiedział, że chłopiec i tak mu się odda, niezależnie od tego, jak bardzo nie chciał. Mimo to, czuł rosnący w nim protest. Spojrzał w wielkie, proszące oczy niewolnika. Bynajmniej nie była to prośba o dalsze pieszczoty. A mimo to nie krzyczał, nie szarpał się, tylko czekał ulegle na to, co mężczyzna miał zamiar zrobić. Demasse westchnął ciężko, kładąc ręce z powrotem na drobnych plecach, po chwili głaskał je już tylko uspokajająco. Przeklął w myślach, a mogło być tak przyjemnie…
-Dziękuję.- Usłyszał szept Nataniela.
Pokiwał tylko głową i zepchnął go ze swoich kolan. Już nie miał pojęcia, co się z nim działo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.