sobota, 19 stycznia 2013

Rozdział 6 - "Szafir"


Demasse spojrzał zdziwiony w oczy białowłosego. Wydawało mu się, że powieki chłopca leciutko drgnęły. Podejmując próbę koncentracji, dalej wpatrywał się w zamknięte ślepia. Wstrzymał oddech, nie wiedział, dlaczego odczuwa taką ekscytację, nie potrafił odpowiedzieć sobie na to pytanie. Wyglądało na to, że nic się jednak nie działo. Makador stwierdził, iż ostatnimi czasy jego wyobraźnia poczęła bujnie wzrastać, z pewnością nieodwracalnie odbijając się na rutynowych czynnościach. Mruknął pod nosem tylko typowe „wariuję” i powędrował wzrokiem niżej, na delikatną klatkę piersiową znaleziska. Powoli unosiła się i opadała, co było bardzo dobrym znakiem. Mężczyzna wiedział przynajmniej, że młody oddycha głęboko i spokojnie. Opuścił wzrok jeszcze niżej, na brzuch. Płaski, choć nie można było powiedzieć, że umięśniony. Sylwetka młodzieńca była raczej delikatna, wręcz krucha. Dowódca oglądał teraz biodra znaleziska, nie orientując się nawet, że spoglądał na nie z coraz większym pożądaniem. Były pięknie zaokrąglone, pozbawione jakiegokolwiek okrycia. Dotknął delikatnie zewnętrznej strony kształtnego uda, przejechał dłonią w stronę pośladków chłopca, jednak zaraz zorientował się, co takiego robił. Z niezadowoleniem zabrał rękę. Zakończył penetrację na drobnych stopach i skierował wzrok z powrotem na twarzyczkę. Tym razem nie zdawało mu się, powieki chłopca wyraźnie drgnęły. Zobaczył, jak zgrabny nosek młodzieńca także się poruszył. Całą twarz oblał grymas bólu. Makador usłyszał wysoki jęk, zbliżony nieco do pisknięcia. Nie był w stanie się nie uśmiechnąć, rozbawił go odgłos wydany z ust chłopca. Chwilę później oczy chłopca lekko się otworzyły. Wybudzał się, ale dalej nie miał pojęcia, w jakiej sytuacji się znajduje. Otworzył oczy szerzej, prezentując mężczyźnie ich intensywną, szafirową barwę. Makador wpatrywał się w nie jak w coś zupełnie niezwykłego. Niesamowite, przepiękne, niespotykane… Nawet nie zauważył, że patrzyły na niego z przerażeniem. 

Chłopiec drgnął lekko, nie wiedział, gdzie jest. Jego skóra nieznośnie piekła. Nie miał pojęcia, co się działo. Jęknął jeszcze raz, panicznie szukając wyjścia z sytuacji. Zesztywniał całkowicie, nie będąc w stanie wykonać choćby najmniejszego ruchu. Demasse ocknął się. Zobaczył łzy spływające po teraz już czerwonych policzkach. Nagle usłyszał cichutki głos młodzieńca.
- Co się dzieje? - spytał młodzik, jakby sam siebie. Wydawał się być zupełnie nieobecny, jakby nie dopuszczał do siebie nic z zewnątrz.

- Posłuchaj. Nazywam się Makador Demasse, jestem dowódcą floty almagedorskiej - białowłosy wzdrygnął się na słowo „Almagedor”, mimo wszystko brunet kontynuował. - Zostałeś znaleziony niedaleko brzegu, ledwie żywy. Oszczędziliśmy cię. Muszę opatrzeć twoje rany. Spotkasz się z królem Almagedoru tuż po tym, jak dopłyniemy do celu. On zadecyduje, co będzie z tobą dalej - westchnął ciężko.

- Almagedor - przełknął nerwowo ślinę.

Dalej był oszołomiony. Jego umysł skanował tyle nowych informacji, że chłopiec dosłownie ogłupiał. Demasse przewrócił oczami z lekką irytacją. Jak dla niego chłopak był naprawdę mało pojętny.

-Tak - uśmiechnął się kąśliwie.

Białowłosy nie rozumiał kompletnie niczego ze słów oprawcy. W uszach dźwięczało mu tylko jedno słowo - Almagedor. Słyszał je w swojej głowie, całym swoim ciałem, jakby odbijało się od ścian jego czaszki i powracało, bez przerwy napawając go panicznym lękiem. Czy to nie był koszmar, zwykły sen? Chciał się uszczypnąć, ale dosłownie skamieniał ze strachu.

- Błagam, wypuść mnie - szepnął po chwili łamiącym się głosem. - Nie chcę tu być, nie chcę. Zrobię wszystko…- mamrotał do siebie, jakby nieświadomy obecności mężczyzny.

Makador lekko się zdziwił na taką reakcję młodzieńca, jednak nie zamierzał się z nim droczyć.

- Uspokój się - prychnął, spoglądając obojętnie w jego zamglone przerażeniem oczy.

- Wypuść mnie, proszę - białowłosy zaczął nerwowo chrząkać. Było mu zimno, bardzo zimno, lodowato.

- Nie - odparł Demasse z lekką irytacją. - A teraz nie ruszaj się, muszę opatrzyć twoje obrażeni - ciągnął bezlitośnie.

Jego wzrok z powrotem spoczął na udach chłopca. W tym czasie do młodzika dotarła kolejna myśl. Ucieczka. Jak najdalej, jak najprędzej uciekać z tego horroru, obudzić się. Zdobył się na odwagę i drżącą dłonią uszczypnął delikatną skóra na swoim udzie. Demon zauważył to od razu.

- Nie śnisz - zakpił. - Jak ci na imię? - zapytał i dotknął delikatnie zmarzniętego ciała, chcąc zacząć obmywanie.

Młodzik poczuł na sobie obcą dłoń. To bolało.

Jedno uderzenie młodziutkiego serca, kolejny oddech.

Zerwał się najszybciej jak potrafił i z krzykiem przerażenia zaczął się szarpać.

Demon dopiero po chwili chwycił go mocno za nadgarstki. Nie było szans, by chłopak się wyrwał. Ten jednak dalej usilnie próbował się wyswobodzić, czując rosnącą rozpacz i bezsilność. Zniecierpliwiony Demasse uderzył go mocno w twarz. Dopiero wtedy młodzik opadł na ziemię i zamilkł. Po policzkach spływały mu jedynie ogromne krople łez.

- Pytałem, jak się nazywasz - przypomniał spokojnie Makador, patrząc na niego szyderczo.

Zmarszczył brwi, gdy ten nie odpowiedział. Uderzył go po raz kolejny.

- Nataniel - szepnął niebieskooki, z trudem łapiąc oddech. Krztusił się własnymi łzami.

Krzyknął cicho, czując tarcie w okolicy odmrożenia na brzuchu.

- Tylko się nie drzyj, bo tego nie cierpię - ostrzegł demon, krzywiąc się z niezadowoleniem. Zjechał trochę niżej, na biodra znaleziska, jednocześnie uspokajając go odrobinę za pomocą otępiającego uroku. Miał dosyć jego histerii.

Nataniel poczuł się odrobinę senny, ale też trochę mu ulżyło. Jakby strach przysłaniało coś obcego. Rozumiał już trochę więcej z tego, co się działo. Spojrzał na ścierkę, trzymaną przez bruneta, odważnie jeżdżącą po wewnętrznej strony jego ud aż do pośladków. Obserwując te ruchy, na policzki chłopca wpłynęły czerwone rumieńce. Drgnął lekko, uciekając biodrami tak daleko, jak tylko mógł. Demasse z cynicznym uśmieszkiem spojrzał w oczy młodzieńca.

- Nie tam? - zachichotał drwiąco.

Nataniel pokiwał tylko głową, z mieszanką dezorientacji i obawy w niebieskich oczach. Dowódca zaprezentował jeszcze szerszy uśmiech i delikatnie dotknął podbrzusza chłopca tylko po to, aby zawstydzić go jeszcze bardziej. Co wcale nie znaczyło, że nie odnajdował przyjemności w torturowaniu tego niewinnego ciała. Białowłosy zadrżał i odsunął się jeszcze mocniej, zakwilił przerażony, gdy tylko mężczyzna dotknął jego pośladka. W tej chwili nie potrafił myśleć o wstydzie - po prostu się bał. Spojrzał ze łzami w oczach na mężczyznę, jakby niemo błagając, by nie robił mu krzywdy.

- Niedobrze? - zaśmiał się czarnowłosy. - Może postaram się bardziej? - mówiąc to, przyciągnął chłopca do siebie. - Hm? - szepnął mu do ucha, przygryzając lekko delikatną małżowinę. Chłopak krzyknął mimowolnie z ogarniającego go lęku, czując, jak silne ramiona go osaczają.

- Mówiłem, żebyś nie krzyczał, prawda? - mówił dalej spokojnym, sarkastycznym tonem. Reakcja Nataniela nie zrobiła na nim najmniejszego wrażenia. - Może chcesz, żebym cię ukarał, co? Chcesz?

- Nie… - odparł. Z oczu chłopca już na dobre zaczęły lecieć łzy, a brunet, nie wiadomo czemu, postanowił się zlitować. Nie zastanawiał się nad tym, westchnął tylko z rezygnacją i wrócił do przemywania skóry Nataniela. Tym razem naprawdę starał się być delikatny. Białowłosy dalej zawzięcie łkał, już go nie obchodził dotyk mężczyzny. Chciał tylko wrócić do domu.

- No przestań, przecież nic się nie dzieje - stwierdził z rozdrażnieniem dowódca. Nie chciał kończyć zabawy, ale wolał nie straszyć młodzieńca. Gdyby został zabawką króla i przypadkiem zwierzył mu się z tego, co robił na statku, Makador mógłby się pożegnać z tytułem dowódcy. Zabawy z więźniami nie należały do żadnych nowości. Makador często korzystał z okazji, żeby się wyładować, ale ten akurat miał trafić w ręce króla, więc wolał być ostrożny. Czuł wyjątkową frustrację, nie przepadał za młodzikiem. Chciał go jeszcze trochę pomęczyć. Miała to być zemsta za to, że zaprzepaścił mu pierwszą szansę kierowania flotą. Po tym zadaniu mógłby zostać kapitanem - jak Diego - ale niestety los mu nie sprzyjał.

- Przestań już! - zdenerwował się mężczyzna. - Pozbieraj się, bo nie mogę już tego słuchać.

Białowłosy spojrzał z przestrachem na mężczyznę, po czym posłusznie zaczął tłumić płacz. Makador po raz kolejny odetchnął. Popatrzył w szafirowe oczy chłopca i nagle coś sobie przypomniał. Koło dwóch miesięcy temu odbył bardzo długą i wyczerpującą rozmowę z Diego. Ta konwersacja w całości była poświęcona tematowi rzadkich istot magicznych, w tym Artromeg. Możliwe, że szatyn powiedział coś o czerwonych oczach tych istot. Czarnowłosy nie mógł stwierdzić, czy na pewno tak było, ponieważ gdy Malborio prowadził monologi, jego uwagę pochłaniała wadliwa sprzączka od paska, której zapinanie trwało godzinami. Na samo wspomnienie tej przeklętej zapinki, brunet zmarszczył brwi. Ale nie to było ważne. Czyżby Diego go oszukał? Jeżeli tak, to dlaczego? Wstał powoli i spojrzał przelotnie na młodzieńca. „Wariuję”- pomyślał kolejny raz. Podszedł do sporej szafy i wyciągnął jakąś koszulę, najpewniej własną. Bez słowa zarzucił ją na białowłosego i złapał mocno za nadgarstki. Zwinnym ruchem przyciągnął chłopca do wielkiego, stojącego na środku pomieszczenia słupa i mocno przywiązał, nie zważając nawet na protesty.

- Ja skończyłem. Życzę miłego rejsu - uśmiechnął się złośliwie Makador.

- Zostanę sam? - zachlipał jeszcze. Bał się tego mężczyzny, jednak czuł się tu bardzo niepewnie. Nie chciał być sam, chociaż doskonale wiedział, że aby uciec, musi przecierpieć samotność. Nie miał już sił, aby się zdematerializować, dalej jednak wierzył, że uda mu się coś wymyślić.

- Nie martw się, skarbie - kucnął przy nim. - Mogę wysłać tu kilku panów z załogi, żeby dotrzymali ci towarzystwa - mówiąc to, dalej się uśmiechał.

Nataniel doskonale wiedział, co mężczyzna miał na myśli, mówiąc „dotrzymać towarzystwa”. Demasse chętnie sam by z nim został w takich celach. Przeklinał w myślach króla. Wyszedł z ładowni i szybkim krokiem udał się na górny pokład, gdzie obecnie znajdował się Diego. Gdy tylko go zobaczył, krew w jego żyłach zawrzała. Szatyn leżał na podłodze, zasłaniając swe oczy bandaną, chociaż nawet nie było słońca. Czarnowłosy podszedł do niego i złapał się za czoło.

- Diego, możesz mi powiedzieć, dlaczego śpisz? - zapytał z nieludzką wręcz powagą.

- Makadorze, czy możesz mi powiedzieć, dlaczego przychodzisz do mnie?

Makador miał ochotę  rzucić się na przyjaciela, jednak zdołał się opanować.

- Skończyłem już. Teraz twoja kolej, chłopak nie śpi. Możesz go pooglądać - mówiąc to, pociągnął kapitana za rękaw i postawił w pionie. - Ruszaj się!

- Tylko powiedz, dokąd? - spytał Diego, rozwiązując bandanę. - Hm?

- Do ładowni - zakończył. Rzucił okiem na mozolną pracę żołnierzy, której końca nie było widać. Diego zniknął z zasięgu wzroku i prawie natychmiast dotarł do ładowni. Rozejrzał się po pomieszczeniu, ale nie znalazł żadnej żywej istoty. Widoczne były jedynie luźno układające się wokół słupa liny.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.