Młody Arkade wstąpił za wrota rezydencji swego pana.
Diego szedł tuż za nim. Chłopiec wiedział, gdzie iść. Biblioteka, miejsce,
gdzie demon wypoczywał, uspakajał się. Tam podążał. Kolejne drzwi z trzaskiem
zamknęły się za Malborio. Otaczały ich regały z książkami, sufit był niski.
Zwykle, Arkade czuł się dobrze w tym miejscu, teraz ściany go przytłaczały.
Demasse siedział w fotelu. Ręką zakrywał oczy. Widać było, iż jest
zdenerwowany. Próbował ochłonąć. Wiedział, że musi się przygotować do podróży.
Na misji wymagana była czujność i opanowanie, nie był pewien, czy temu podoła.
Ostatnimi czasy był bardzo impulsywny. Nie mógł sobie z tym poradzić.
Białowłosy poczuł ukłucie na sercu. Wiedział, że to przez niego właściciel się
denerwował. A właściwie, miał wrażenie, że go zawiódł. Pierwszy raz, od kiedy
trafił na ten przeklęty kontynent, miał świadomość, że powinien być posłuszny
demonowi. Nie dla własnego dobra, nie dla tego, by uniknąć kary. Dla dobra
swego pana. Wolał, gdy tamten był zadowolony. Nie mógł tego zrozumieć, ale
cieszyła go radość właściciela. Spuścił głowę. Nie wiedział, co powiedzieć.
Malborio popchnął go delikatnie do przodu. Może i chłopiec nie miał za co, ale
musiał przeprosić. Dla siebie i dla Demasse.
-Panie…- Zaczął cicho. Jego głos drżał lekko, ukazywał
zdenerwowanie.
-Czego chcesz?- Warknął demon. Nie spojrzał nawet na
niewolnika. Oczy dalej zasłaniał dłonią. Był zmęczony. Czuł się fatalnie.
Wściekłość nie przechodziła. Wiedział, że jeśli Nataniel nie odejdzie, w końcu
coś w nim pęknie.
-Ja… Przepraszam.- Powiedział smutno młodzieniec.
Starał się wlać w swoją wypowiedz tyle skruchy i żalu, ile tylko był w stanie.
Makador pomasował jedną dłonią skroń. Przeprosiny
chłopca jeszcze wzmogły jego złość. Nie chciał go słyszeć. Widzieć też nie. Nie
patrzył na niego. Świadomość tego, że martwił się o niewolnika dręczyła go do
granic możliwości. I poza nie. Westchnął. Tak, jak kiedyś radził mu Malborio,
wziął głęboki oddech i wypuścił powietrze z płuc.
-Idź spać.- Rzekłszy to, Demasse spojrzał teraz na
Diego. Przyjaciel musiał zaprowadzić
chłopca do sypialni, ale wiedział, że
jego i demona czekała poważna rozmowa. Malborio zauważył już, że
Nataniel dziwnie wpływał na bruneta. Makador zachowywał się coraz bardziej
niezrozumiale, wydawał się być zagubiony. Jakby zabłądził w lesie i nie mógł
znaleźć prawidłowej ścieżki. Szatyn poczuł ucisk na sercu. Niemoc demona raniła
go, chciał dla przyjaciela jak najlepiej.
-Nie możesz go winić za to, że się zgubił!- Rzekł
Malborio. Był wyraźnie zły na demona.- Zachowujesz się jak dziecko, które
próbuje zrzucić winę na wszystkich, byleby samemu nie być osądzonym.- Mówił
dalej.- To ty go nie dopilnowałeś. To też twoja wina!
-Nie muszę go pilnować. On ma być posłuszny.
Ostrzegałem go, miał się nie oddalać.- Warczał demon.- Postanowił zrobić
inaczej i czeka go kara. Ja nie chce go pilnować, chce mieć pewność, że zrobi
wszystko, o czym mu powiem.
-A nie przyszło ci do głowy, że mógł być zamroczony po
teleportacji?- Zapytał przyjaciel.- Zapomniałeś, co się z tobą działo po
pierwszych zaklęciach? Naprawdę nie pamiętasz? Przez pół godziny nie mogłeś się
otrząsnąć!
-Urok teleportacji działa na demony mocniej, niż na
jakiekolwiek inne stworzenia.- Stwierdził demon.- Nie wytłumaczysz go tym.
Diego westchnął. Urok teleportacyjny był skutkiem
ubocznym stosowania tego zaklęcia. Na określony, w przypadku doświadczonych
magów, raczej krótki czas, występowało zamroczenie. Bardzo silni czarownicy nie
odczuwali defektu w ogóle. Najostrzej objawiał się w przypadku istot, które
pierwszy raz próbowały swoich sił. Im więcej wykonywało się to zaklęcie, tym
skutek uboczny stawał się łagodniejszy. Makador patrzył na przyjaciela z
oczekiwaniem.
-Jest Morganą, z częścią krwi demonicznej.- Zauważył
szatyn.
-Daj w końcu spokój! Nic mu nie zrobię- Demon ściszył
głos. Nie miał siły się kłócić, nie chciał. Pragnął zostać sam ze swoimi
myślami. Bardzo poplątanymi i niezrozumiałymi… Przejechał palcem po drewnianym
stoliku.
Brązowowłosy westchnął z ulgą. Miał nadzieję, że
ciemnowłosy dotrzyma słowa.
-Idź już.- Rzekłszy to, Demasse wstał i otworzył przed
przyjacielem drzwi.- Spotkamy się jutro.
-Skoro tak chcesz, dobrej nocy, Makadorze.- Zażyczył i
wyszedł. Wiedział, że demon chciał zostać sam. Musiał do zostawić…
Wczesnym rankiem, powieki Nataniela uchyliły się. Na
wprost widział sufit, co znaczyło, że spał na plecach. Na razie była to jego
najgłębsza myśl. Obrócił głowę w bok. Mało nie upadł na ziemie z krzykiem.
Dwoje demonicznych oczu spoglądało na niego niebezpiecznie. Arkade wziął kilka
oddechów i starał się uspokoić.
-Dzień dobry, Panie.- Szepnął cicho po chwili
milczenia. Na odpowiedz czekał z biciem serca, jakby zaraz miały się
rozstrzygnąć jego losy. W końcu, był w złym położeniu.
-Dzień dobry.- Odparł demon, w miarę spokojnie.
-Przepraszam za wczoraj. Naprawdę nie chciałem…-
Zaczął się tłumaczyć młodzieniec.
Makador nic nie powiedział, gestem dłoni, kazał
niewolnikowi wstać. Gdy ten wykonał rozkaz, pan wyprowadził go za drzwi.
Schodami zeszli na dół. Przemierzali korytarze rezydencji. Arkade nie wiedział,
co planuje Demasse. Ta nieświadomość napawała go lękiem. Może chciał go ukarać,
za to, co zrobił wczoraj? Pytania tłoczyły się w jego umyśle, najpewniej robiąc
kolejną rysę na czaszce, która już nigdy nie miała się zasklepić. Arkade nigdy
jeszcze nie był w tej części rezydencji.
Tkwił w ciemności, rozjaśnianej jedynie płonącymi pochodniami,
poustawianymi przy ścianach korytarza. W powietrzu unosił się zapach kurzu i
spalanego drewna. Gdy przeszedł jeszcze kilka metrów, zauważył, że co jakiś
czas ściany ustępują miejsca kratom. Lochy? Zatrząsł się. Gdzie oni zmierzali?
Koniec korytarza topił się w mroku. Było coraz ciemniej, a serce chłopca biło
coraz szybciej. Nie miał odwagi odezwać się do demona. Nie teraz. Czuł się
tutaj gorzej, niż na Almagedorskim, pełnym ożywieńców, cmentarzu. Dużo przeżył
od chwili, gdy pierwszy raz stanął w porcie wulkanicznej krainy. Więcej niż
przez całe swoje życie. Robił się coraz bardziej uległy, godził się z niewolą.
Wcześniej potrafił się postawić, może nie demonowi, ale innym Almagedorczykom,
owszem. Teraz tego nie robił. Zapomniał o swojej wartości, o dotychczasowym
traktowaniu. Tamto miało już nie wrócić. Demasse dotknął jednej z krat, a ta
obsunęła się do góry. Wstąpił za nią i pociągnął Nataniela na przód. Kolejny
korytarz. Na czarnych niczym węgiel ścianach, wykłute były jakieś runy. Chłopak
nie mógł ich odszyfrować. Nie znał Almagedorskich znaków. W myślach powtarzał
błagalnie słowo „Pomocy”. Wiedział, do czego zdolny był jego pan. Modlił się,
by jego najgorsze przypuszczenia się nie spełniły. Wreszcie stanęli przed
dużymi, stalowymi drzwiami. Na ich środku wyryty był jakiś symbol. Gwiazda
dwunastoramienna, zapisana na okręgu, wokół niej Almagedorskie runy. Sam symbol
był mu znany. Pieczęć wulkanicznej krainy. Sam Armagedon miał podobny symbol,
ale ich gwiazda nie była wpisana w okrąg. Dwunastu run nie mógł odszyfrować.
Wiedział, że wszystkie opisują zaklęcia, nie wiedział jednak, jakie. Wstąpili
za wielkie, stalowe wrota. Nataniel zadrżał. Komnata, jeśli można było ją tak
nazwać, była ogromna. Ściany powstałe w wyniku wykłucia skorupy Almagedorskiej,
budowanej przez czarne skały. Podłoga była nierówna, jakby stąpali po jednym z
klifów. Lekko błyszczała, a w niektórych miejscach widać było zatopione w niej
rudy żelaza. U góry wisiały węgielne sople, przypominające stalaktyty.
Dwanaście ołtarzy ułożonych było w szerokim kręgu. W centrum widniała ogromna
stalowa kula, toczyła się po kręgu od jednego do następnych ołtarzy. Wyryty na
niej był symbol Almagedoru. Demasse zaprowadził niewolnika do jednego z
punktów. Zdjął z młodzieńca koszulę. Chłopiec nie wiedział, co zamierzał
Makador. Dalsze działania były dla niego zagadką. Mężczyzna spojrzał na znamię
białowłosego. Dotknął delikatnie skóry, którą pokrywał ciemniejszy kolor.
Arkade zauważył, że każdy z tych ołtarzy odpowiadał runom wyrytym na wrotach.
Otworzył szeroko oczy. Wiedział już, co miało się stać. Demon chciał odebrać mu
ostatni symbol, pozostały po rodzinie i naznaczyć własną pieczęcią. Spojrzał na właściciela prosząco. Ten gestem dłoni
kazał mu położyć się na ołtarzu.
-Błagam, nie.- Poprosił cicho i zamknął oczy. Mówił do
siebie, wiedział, że demon nie przejmie się jego rozpaczą.- Błagam…
Obok psychicznej męki w trakcie pieczętowania i działań
odwrotnych, stało jeszcze fizyczne cierpienie. Młodzieniec wiedział, jaki to
ból. Demon wziął głęboki oddech. Musiał się skupić. Koncentracja ponad
wszystko. Odpieczętowywanie nie było łatwe. Należało do najtrudniejszych sztuk
magicznych. Zamknął oczy. W jego dłoni ukazała się mała kula światła. Z każdą
chwilą jasność była coraz bardziej oślepiająca. Tak duża moc zamknięta w maleńkim punkcie tworzyła duże
niebezpieczeństwo. Bywało, że magia pochłaniała ilość materii, na której się
skupiała i tworzyła dziurę przestrzenną. Demon uniósł dłoń lekko od góry, potem
przyłożył ją do ramienia niewolnika, tam, gdzie zaczynało się znamię. Nataniel
zacisnął powieki, jednak zaraz otworzył oczy. Nie czuł bólu. Jak to mogło być
możliwe? Chwilę potem spojrzał na swe ramie. Ciemniejszy punkt, ciągnący się
przez cała rękę, znikł, pozostawiając za sobą jedynie mlecznobiałą pustkę.
Chłopiec poczuł łzę w kąciku oka.
Spojrzał na swego pana ze smutkiem.
-To kara. Gdybyś był posłuszny, nie niszczyłbym tej
pieczęci.- Powiedział spokojnie demon.- Nie pozostawiłeś mi wyboru.
Chłopiec skulił się i ukrył twarz w kolanach. Trwał
tak przez chwilę. Nic nie słyszał, jedynie spokojny oddech demona. Nagle, jego ciało przeszło niewyobrażalne
cierpienie. W jednej chwili spazm bólu
zawładał jego nerwami, doprowadzając go do szaleństwa. Krzyknął głośno. Czuł,
jakby miliony ostrzy wbijało się w jego skórę, mięśnie, umysł. Objął swoje
ciało rękami. Nie zdołał nawet otworzyć
oczu. Miał wrażenie, jakby to cierpienie trwało całą wieczność. W rzeczywistości
ból pojawił się tylko na kilka krótkich sekund. Zaraz ustał. Młodzieniec opadł
wycieńczony na ołtarz. Oczy wyrażały rozpacz. Czuł się uwięziony, jak zamknięte
w klatce zwierze. Jakby coś pozbawiało go wolności psychicznej. Spojrzał
pytająco na Demasse. Ten stał w bezruchu. Patrzył beznamiętnie na swego
niewolnika.
-Od dzisiaj na skórze nosisz mój znak.- Rzekłszy to,
przejechał dłonią po łopatce podopiecznego. Ukazał się tam symbol
Almagedorskiej pieczęci. Pieczęci należącej tylko do demona. Widniała na niej
dwunastoramienna gwiazda, zamknięta w okręgu. Wokół niej układały się
Almagedorskie runy, które po przetłumaczeniu, tworzyły słowa „Makador Mand
Demasse” – Tej pieczęci nie może usunąć nikt, prócz mnie.- Kontynuował
czarnowłosy, a jeo głos przelany był jadem.
-Dlaczego mi to zrobiłeś?- Zapytał Nataniel, unosząc
się lekko na łokciach.- Panie…- Dodał bezgłośnie.
-Dzięki pieczęci bez problemu mogę poznać twoje
położenie, czytać ci w myślach, wyczuć twoją obecność. To przydatna rzecz.-
Uśmiechnął się kpiąco demon.- Nie sądzisz?
-Jeszcze nikt mnie nigdy tak nie skrzywdził.- Wyznał
Arkade. Nie miał siły na płacz, kłótnie, panikę. Wydawał się zmęczony i
sfrustrowany. To był koniec wiecznego użalania się nad sobą. Koniec, tak
strasznie tego chciał.
-Widocznie bardzo mało przeżyłeś.- Stwierdził demon,
jednak w duszy przestał się cieszyć, gdy usłyszał uprzednie zdanie. Czy to była krzywda dla morgany? Demon jedynie podkreślił, iż młodzieniec był
jego własnością. Co było złego w jego czynie?
-Wstań.- Rozkazał mężczyzna. Nataniel wykonał rozkaz.
Po chwili oboje zniknęli w kłębach białego dymu. I znowu oczom Arkade ukazała
się sypialnia demona. Tak naprawdę, tylko tutaj mógł spędzać czas. Nie miał
pozwolenia na wyjścia. Właściwie, na nic nie miał pozwolenia…
-Zostaniesz sam. Mam spotkanie dzisiaj, właściwie,
jestem spóźniony.- Dodał mężczyzna.- Nie wychodź. Arkade pokiwał głową w geście
zgody. Demon zmarszczył brwi. Niewolnika nie interesowało, gdzie on szedł? Co
mu się działo? Czarnowłosy westchnął, nie zamierzał się dopytywać o stan
podopiecznego. Wyszedł za drzwi i zostawił Nataniela samego.
W kameralnej bibliotece Diego, dało się wyczuć
napięcie. Trójka mężczyzn czekała z niecierpliwością na czarnowłosego demona.
Wskazówki zegara przesuwały się powoli, a czas upływał. Cyjan, znudzony
oczekiwaniem, zabrał z jednego z regałów książkę i zaczął wertować jej strony.
Mails wzdychał co jakiś czas, rozdrażniony. Nie cierpiał Demasse. Uważał go za
osobę, która nie była warta szacunku, która jeszcze nic nie osiągnęła i nie
miała na to szans. Nie tolerował jego pewności siebie, arogancji. Sam Malborio
zastygł w bezruchu, wiedział, że przyjaciel przyjdzie. Wcześnie, czy później…
Powoli pomieszczenie zaczęło się wypełniać dymem. A więc już był czas. W
kłębach mgły ukazała się demoniczna
sylwetka.
-No proszę, wielki Demasse postanowił przywlec swój
szanowny tyłek w te strony.- Dogryzł
Mails, widocznie zirytowany.
-Nie mylisz się, drogi Generale.- Odparł jadowicie
brunet.- Wybaczcie, byłem bardzo zajęty. Ale możemy zaczynać.- Dodał i rozsiadł
się na jednym z foteli.
-Skoro Makador już jest, zaczynajmy.- Rzekłszy to
Cyjan, odłożył wcześniej czytaną książkę
na stolik. Uśmiechnął się szeroko i wyczekiwał jakiegoś pomysłu, sam nie
zamierzał się angażować. Nie należał do przywódców grupy, wolał się trzymać na
uboczu i nie wykonywać zbyt wiele pracy.
-Przedyskutujmy kwestie trasy, jaką pójdziemy.-
Zaproponował Diego.
-To oczywiste.- Wtrącił Makador.- Dżiny zamieszkują
góry na środku oceanu. Łatwo będzie tam popłynąć z początku trasą przybrzeżną,
żeby nie zgubić kursu. Potem oddalimy się do brzegu i popłyniemy prostą linią.-
Bardziej zdecydował, niż poddał pomysł, demon.
-Dobrze. Nie warto utrudniać jeszcze podróży.- Zgodził
się Diego.- Kiedy będziemy na lądzie, warto wybrać drogę na otwartych
przestrzeniach. Lasy są domem wielu niebezpiecznych istot, a my nie chcemy
komplikacji. Proponuję pójście brzegiem. Z tego, co zobaczyłem na mapie, którą
dostaliśmy wczoraj, przywódca dżinów ma grotę na najwyższej górze, jednak całą
wyspę chroni bariera antymagiczna. Teleport nie będzie możliwy. Tak samo jak
wprowadzanie zwierzęcych istot magicznych z zewnątrz. Czyli na smoka nie możemy
liczyć. Szlak górski w pewnym momencie zaczyna się tuż przy brzegu, warto pójść
tą drogą.
-Dobrze, ale jak szacujemy czas podróży?- Zapytał
Mails.
-Pływ w jedną i drugą stronę może trwać nawet kilka
dni, dla pewności możemy powiedzieć, że tydzień. W najgorszym wypadku, przy
słabym wietrze.- Stwierdził Makador.
-Przeprawa przez góry też nie będzie łatwa, nie ma
mowy, żeby trwało to krócej niż trzy, cztery dni w jedna stronę.- Rzekłszy to,
Diego wyjął mapę, którą wziął wczorajszego dnia od Cyjana. Pokazał reszcie
mężczyzn trasę, jaką zaplanował niedawno. Demasse kiwnął głową z aprobatą. Nie
miał nic przeciwko.
-Nie mówiąc już o tym, że Góry Dżinów są ośnieżone i
cholernie śliskie.- Dodał demon i przeczesał czarne włosy ręką.
-Przewodzić grupie będę ja.- Powiedział Malborio.- Ale
tylko jeśli chodzi o wspinaczkę. Makador, jako przywódca floty, dobrze znasz
ocean.
-Sugerujesz, że mam kierować?- Demon uniósł jedna brew
do góry.- Niech będzie.- Zgodził się.- Przejdźmy dalej. Prowiant. Co będzie
potrzebne?
-Wino.- Zasugerował z uśmiechem Cyjan. Jego odpowiedz
została zignorowana przez otoczenie.- Niech wam będzie. Namiot, jeden nie
wystarczy, potrzebne są przynajmniej dwa.
-W górach często są śnieżyce. Niektóre rzeczy mogą
zostać zniszczone, a wtedy zostaniemy z niczym…- Powiedział Diego.- Przejdźmy
dalej…
Nataniel leżał nieruchomo na łóżku. Dziwne uczucie nie
chciało opuścić jego serca. Jakby był uwięziony sam w sobie, niezdolny do
niczego. Powoli, ale bardzo powoli ustępowało, a potem wracało z powielonymi
siłami. Zamrugał kilka razy. Próbował zapomnieć. Jego codzienna ciekawość
gdzieś uleciała i nie chciała za żadne skarby wrócić. W normalnej sytuacji,
gdyby był sam w rezydencji, aż by go rwało, żeby przeszukać wszystkie kąty.
Teraz tak nie było. Spoglądał mętnie na sufit sypialni. Czy miał tu spędzić
całą wieczność? Ostatnio trafiło do niego, że stał się pesymistą. Nigdy taki
nie był. Kiedy mieszkał na Armagedonie myślał o sobie, jako o utalentowanym,
młodym szlachcicu. Teraz uważał się za kogoś bezwartościowego, sam już siebie
nie szanował. Coraz gorsze myśli przychodziły mu do głowy. Nawet nie był już
ciekawy, co tak ważnego stało się z Almagedorem, dlaczego w sklepieniu jaskini
była ta ogromna dziura i co w związku z tym. Nic. Pustynia melancholii i
zmęczenia. To wszystko, na co było go stać. Użalanie się nad swoim stanem i
zaleganie na łóżku cały dzień. Do tego był stworzony…
W bibliotece Malborio trwała zażarta dyskusja. Było
już ciemno, co normalnie nie byłoby niczym dziwnym, gdyby nie to, że teraz w
pobliżu dziury w sklepieniu, w dzień było jasno. Almagedorczycy byli tym
oburzeni.
-Podsumowując. Trasa morska obejmuję początki pływu
przy lądzie, później prostą linia do lądu. Po dostaniu się na brzeg wędrówka
skrajami, przy wodzie, po dojściu do pasma górskiego rozpoczynamy wspinaczkę,
aż dojdziemy do groty. Prowiant omówiony. Czas trwania wyprawy szacowany na najdłużej
dwa i pół tygodnia, ale sądzę, że będzie krócej.- Mówił Makador.- Czy to
wszystko? Mamy sześć dni na wszystkie przygotowania. Za pięć dni spotkamy się i
sprawdzimy nasze wyposażenie. Dzień później pozostaje stawienie się w komnacie
królewskiej. Wszystko jasne?
Reszta mężczyzn pokiwała z aprobatą głowami. Wszystko
było wyjaśnione, zaplanowane do najmniejszego szczegółu. Nie mogło się nie
udać.
Demon pojawił się w swojej rezydencji późno. Była już
prawie noc. Kto by się domyślił, że taka dyskusja może się rozciągnąć przez
kilkanaście godzin? Zmęczony, przecierając oczy, wszedł za próg swej sypialni.
Nataniel już spał. Demon padł również na łóżko i zamknął oczy. Miał dość
dzisiejszego dnia. Patrzenie na Mailsa odebrało mu wszystkie siły. Doszczętnie…
Otworzył powoli zaspane oczy, ukazując światu
szmaragdowy kolor ich tęczówek. Zamrugał kilka razy i obrócił się na drugi bok.
Nie mógł się ułożyć w dogodnej pozycji. Z warknięciem wstał do siadu. Zgarnął z
twarzy czarne włosy. Jego niewolnik dalej smacznie spał. Szturchnął go lekko w
ramie, ten ziewnął i zagłębił twarz w poduszce. Gdy poczuł kolejne
szturchnięcie, otworzył oczy.
-Idź się myć.- Rozkazał demon.
Nataniel nie mógł w to uwierzyć, ale tego dnia czuł
się rewelacyjnie. W porównaniu z wczoraj, był we śnie. Uszczypnął się
delikatnie w ramię. Czuł ból, więc nie był to sen. Wszystkie jego pytania i
ciekawość wróciły, niczym wybudzone ze śpiączki. Jakby hibernowały przez jakiś
czas… Mało pamiętał z poprzedniego dnia. Jedyne, co sobie uświadamiał, to
pieczęć złożona na jego ciele, potem czarna pustka…
-Panie…- Zaczął chłopiec.- Co się wczoraj działo?
Makador spojrzał na niewolnika dziwnie. W końcu na
jego twarzy zagościł kpiący uśmiech. A więc to tak? Chłopak był w takim szoku,
że nic nie zapamiętał? Często w przypadku młodych istot, dochodziło do
wstrząsu, po użyciu silnego zaklęcia. Po nim następowało ogólne otępienie.
-Nic nie zapamiętałeś?- Zapytał demon.
Chłopiec pokiwał przecząco głową. Demasse westchnął,
to miał być długi dzień…
-Co się dzieje z Almagedorem?- Zapytał szybko
chłopiec, gdy ta myśl do niego wróciła.- Wiem, że ta pieczęć…- Nie skończył.
-Tak, nałożyłem na ciebie pieczęć. Później, nie masz,
co pamiętać. Leżałeś tutaj przez resztę dnia.- Wytłumaczył właściciel.- Co do
Almagedoru. Powiem wprost, sklepienie pęka.
-Jak to, co będzie dalej?- Zadziwił się młodzieniec.
Przez pobyt tutaj, zaczął się przywiązywać do tego miejsca. Nie oddał by za nie
życia, ale interesował się jego losami.
-Jak na razie, nasi madzy próbują stworzyć barierę magiczną,
która będzie podtrzymywała skorupę i odbuduje jej część. Gruzy usuwają
żołnierze. Jeszcze nie udało się odratować nikogo. Wątpię, żeby to się
zmieniło… Szanse są znikome.- Powiedział demon, całkowicie beznamiętnie.
Mężczyźnie trudno było zaakceptować, że promienie słoneczne wpadały przez okna,
do jego sypialni.
-A czy Armagedon nie wykorzysta waszego osłabienia?-
Oczy Nataniela zabłyszczały z nadzieją. Może ktoś go stąd wyrwie? Błagał, aby
tak się stało.
-Nie i nie jestem pewien, czy trzęsienia ziemi nie
przyniosą szkody też leśnej krainie. Ich zwiadowcy już pewnie widzieli
zniszczenia. Ale to już niedługo…
-Jak to?- Zapytał chłopiec.
-Dżiny są dla nas przychylne. Czeka mnie daleka
podróż, do ich przywódcy.- Zaczął Makador.- Almagedorczycy wierzą w potęgę ich
magii i liczą na pomoc. Szybką pomoc.
-Podróż, Panie?- Nataniel słuchał wszystkiego
zdziwiony.
-Tak, wyruszam w góry. Diego, Cyjan i człowiek,
którego nie znasz. Mam jeszcze pięć dni na zgromadzenie medyków i potrzebnych
ludzi.- Rzekłszy to, demon, wstał znad łóżka.- Bez pomocy dżinów, z nami będzie
koniec. Almagedor nigdy nie będzie istniał na powierzchni. Tutaj jest cały nasz
dobytek. To nasz dom.
-Zabierzesz mnie ze sobą?- Spytał młodzieniec. Nie
wiedział, czemu, chciał iść. Czuł, że jego kraina również była w tarapatach.
Nie mógł odpędzić od siebie tej myśli, musiał pomóc.
Czarnowłosy spojrzał na niego gniewnie.
-Nie.- Warknął, jakby Nataniel powiedział coś
niewyobrażalnie bezmyślnego. Chłopiec poczuł, jakby świat runął. To przeczucie
było silniejsze od zdrowego rozsądku. Wiedział, że coś miało się stać. Był tego
pewien.
-Dlaczego?- Naprawdę nie rozumiał, czemu właściciel
nie chciał go zabrać… Musiał iść. Musiał.
-Mowy nie ma. To niebezpieczne. Tylko byś zawadzał.-
Wytłumaczył zielonooki.
-Umiem walczyć. Dobrze znam magię!- Zagwarantował
białowłosy.- Będę się pilnował, proszę.
-Ale ja ci mówiłem, że nie będziesz używał magii.
Nigdy.- Zasyczał.- Nawet mnie nie proś. Zostaniesz tutaj.- Skończył po chwili.
Jego ton był coraz ostrzejszy. Mówił coraz głośniej.
-Ale ja muszę iść!- Krzyknął młody Arkade. Nawet,
gdyby właściciel się nie zgodził, znalazłby sposób, by jednak pójść.
-Nie tym tonem!- Makador wyraźnie był już
zdenerwowany. Gdyby nie to, że uspokajał się przed misją, dawno ukarałby
niewolnika. Bez żadnego wahania, ani oporów.- Po raz ostatni mówię, nie zabiorę
cię. Jeszcze jedno słowo na ten temat i pożałujesz, że się urodziłeś.-
Ostrzegł.
-Ale… Dlaczego mam być bezpieczny? Jestem tylko
niewolnikiem, kupisz następnego…- Powiedział Nataniel, wyraźnie zasmucony.
Uspokoił ton, skrucha była wyraźna.- Proszę…
-Nie wykorzystałem cię jeszcze w pełni.- Uśmiechnął
się kpiąco demon. Był zły.- A ty mi o tym przypomniałeś.
-Ja…- Wyjąkała morgana.- Co chcesz mi zrobić?-
Zapytała niepewnie.
Demon zbliżył sie powoli do niego i zmusił do
położenia się na łóżku. Na pozór spokojnie, łagodnie, ale pod tą maską kryła
się wściekłość. Nataniel wyczuwał to. Przez pieczęć został połączony ze swym
panem. Wszystkie emocje właściciela były wyraźne.
-A co czego cię mam?- Uśmiechnął się lubieżnie
Demasse, a jego szmaragdowe ślepia błysnęły groźnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz