sobota, 19 stycznia 2013

Rozdział 22 - "Pieczęć Demona"


Młody Arkade wstąpił za wrota rezydencji swego pana. Diego szedł tuż za nim. Chłopiec wiedział, gdzie iść. Biblioteka, miejsce, gdzie demon wypoczywał, uspakajał się. Tam podążał. Kolejne drzwi z trzaskiem zamknęły się za Malborio. Otaczały ich regały z książkami, sufit był niski. Zwykle, Arkade czuł się dobrze w tym miejscu, teraz ściany go przytłaczały. Demasse siedział w fotelu. Ręką zakrywał oczy. Widać było, iż jest zdenerwowany. Próbował ochłonąć. Wiedział, że musi się przygotować do podróży. Na misji wymagana była czujność i opanowanie, nie był pewien, czy temu podoła. Ostatnimi czasy był bardzo impulsywny. Nie mógł sobie z tym poradzić. Białowłosy poczuł ukłucie na sercu. Wiedział, że to przez niego właściciel się denerwował. A właściwie, miał wrażenie, że go zawiódł. Pierwszy raz, od kiedy trafił na ten przeklęty kontynent, miał świadomość, że powinien być posłuszny demonowi. Nie dla własnego dobra, nie dla tego, by uniknąć kary. Dla dobra swego pana. Wolał, gdy tamten był zadowolony. Nie mógł tego zrozumieć, ale cieszyła go radość właściciela. Spuścił głowę. Nie wiedział, co powiedzieć. Malborio popchnął go delikatnie do przodu. Może i chłopiec nie miał za co, ale musiał przeprosić. Dla siebie i dla Demasse.
-Panie…- Zaczął cicho. Jego głos drżał lekko, ukazywał zdenerwowanie.
-Czego chcesz?- Warknął demon. Nie spojrzał nawet na niewolnika. Oczy dalej zasłaniał dłonią. Był zmęczony. Czuł się fatalnie. Wściekłość nie przechodziła. Wiedział, że jeśli Nataniel nie odejdzie, w końcu coś w nim pęknie.
-Ja… Przepraszam.- Powiedział smutno młodzieniec. Starał się wlać w swoją wypowiedz tyle skruchy i żalu, ile tylko był w stanie.
Makador pomasował jedną dłonią skroń. Przeprosiny chłopca jeszcze wzmogły jego złość. Nie chciał go słyszeć. Widzieć też nie. Nie patrzył na niego. Świadomość tego, że martwił się o niewolnika dręczyła go do granic możliwości. I poza nie. Westchnął. Tak, jak kiedyś radził mu Malborio, wziął głęboki oddech i wypuścił powietrze z płuc.
-Idź spać.- Rzekłszy to, Demasse spojrzał teraz na Diego.  Przyjaciel musiał zaprowadzić chłopca do sypialni, ale wiedział, że  jego i demona czekała poważna rozmowa. Malborio zauważył już, że Nataniel dziwnie wpływał na bruneta. Makador zachowywał się coraz bardziej niezrozumiale, wydawał się być zagubiony. Jakby zabłądził w lesie i nie mógł znaleźć prawidłowej ścieżki. Szatyn poczuł ucisk na sercu. Niemoc demona raniła go, chciał dla przyjaciela jak najlepiej.


-Nie możesz go winić za to, że się zgubił!- Rzekł Malborio. Był wyraźnie zły na demona.- Zachowujesz się jak dziecko, które próbuje zrzucić winę na wszystkich, byleby samemu nie być osądzonym.- Mówił dalej.- To ty go nie dopilnowałeś. To też twoja wina!
-Nie muszę go pilnować. On ma być posłuszny. Ostrzegałem go, miał się nie oddalać.- Warczał demon.- Postanowił zrobić inaczej i czeka go kara. Ja nie chce go pilnować, chce mieć pewność, że zrobi wszystko, o czym mu powiem.
-A nie przyszło ci do głowy, że mógł być zamroczony po teleportacji?- Zapytał przyjaciel.- Zapomniałeś, co się z tobą działo po pierwszych zaklęciach? Naprawdę nie pamiętasz? Przez pół godziny nie mogłeś się otrząsnąć!
-Urok teleportacji działa na demony mocniej, niż na jakiekolwiek inne stworzenia.- Stwierdził demon.- Nie wytłumaczysz go tym.
Diego westchnął. Urok teleportacyjny był skutkiem ubocznym stosowania tego zaklęcia. Na określony, w przypadku doświadczonych magów, raczej krótki czas, występowało zamroczenie. Bardzo silni czarownicy nie odczuwali defektu w ogóle. Najostrzej objawiał się w przypadku istot, które pierwszy raz próbowały swoich sił. Im więcej wykonywało się to zaklęcie, tym skutek uboczny stawał się łagodniejszy. Makador patrzył na przyjaciela z oczekiwaniem.
-Jest Morganą, z częścią krwi demonicznej.- Zauważył szatyn.
-Daj w końcu spokój! Nic mu nie zrobię- Demon ściszył głos. Nie miał siły się kłócić, nie chciał. Pragnął zostać sam ze swoimi myślami. Bardzo poplątanymi i niezrozumiałymi… Przejechał palcem po drewnianym stoliku.
Brązowowłosy westchnął z ulgą. Miał nadzieję, że ciemnowłosy dotrzyma słowa.
-Idź już.- Rzekłszy to, Demasse wstał i otworzył przed przyjacielem drzwi.- Spotkamy się jutro.
-Skoro tak chcesz, dobrej nocy, Makadorze.- Zażyczył i wyszedł. Wiedział, że demon chciał zostać sam. Musiał do zostawić…


Wczesnym rankiem, powieki Nataniela uchyliły się. Na wprost widział sufit, co znaczyło, że spał na plecach. Na razie była to jego najgłębsza myśl. Obrócił głowę w bok. Mało nie upadł na ziemie z krzykiem. Dwoje demonicznych oczu spoglądało na niego niebezpiecznie. Arkade wziął kilka oddechów i starał się uspokoić.
-Dzień dobry, Panie.- Szepnął cicho po chwili milczenia. Na odpowiedz czekał z biciem serca, jakby zaraz miały się rozstrzygnąć jego losy. W końcu, był w złym położeniu.
-Dzień dobry.- Odparł demon, w miarę spokojnie.
-Przepraszam za wczoraj. Naprawdę nie chciałem…- Zaczął się tłumaczyć młodzieniec.
Makador nic nie powiedział, gestem dłoni, kazał niewolnikowi wstać. Gdy ten wykonał rozkaz, pan wyprowadził go za drzwi. Schodami zeszli na dół. Przemierzali korytarze rezydencji. Arkade nie wiedział, co planuje Demasse. Ta nieświadomość napawała go lękiem. Może chciał go ukarać, za to, co zrobił wczoraj? Pytania tłoczyły się w jego umyśle, najpewniej robiąc kolejną rysę na czaszce, która już nigdy nie miała się zasklepić. Arkade nigdy jeszcze nie był w tej części rezydencji.  Tkwił w ciemności, rozjaśnianej jedynie płonącymi pochodniami, poustawianymi przy ścianach korytarza. W powietrzu unosił się zapach kurzu i spalanego drewna. Gdy przeszedł jeszcze kilka metrów, zauważył, że co jakiś czas ściany ustępują miejsca kratom. Lochy? Zatrząsł się. Gdzie oni zmierzali? Koniec korytarza topił się w mroku. Było coraz ciemniej, a serce chłopca biło coraz szybciej. Nie miał odwagi odezwać się do demona. Nie teraz. Czuł się tutaj gorzej, niż na Almagedorskim, pełnym ożywieńców, cmentarzu. Dużo przeżył od chwili, gdy pierwszy raz stanął w porcie wulkanicznej krainy. Więcej niż przez całe swoje życie. Robił się coraz bardziej uległy, godził się z niewolą. Wcześniej potrafił się postawić, może nie demonowi, ale innym Almagedorczykom, owszem. Teraz tego nie robił. Zapomniał o swojej wartości, o dotychczasowym traktowaniu. Tamto miało już nie wrócić. Demasse dotknął jednej z krat, a ta obsunęła się do góry. Wstąpił za nią i pociągnął Nataniela na przód. Kolejny korytarz. Na czarnych niczym węgiel ścianach, wykłute były jakieś runy. Chłopak nie mógł ich odszyfrować. Nie znał Almagedorskich znaków. W myślach powtarzał błagalnie słowo „Pomocy”. Wiedział, do czego zdolny był jego pan. Modlił się, by jego najgorsze przypuszczenia się nie spełniły. Wreszcie stanęli przed dużymi, stalowymi drzwiami. Na ich środku wyryty był jakiś symbol. Gwiazda dwunastoramienna, zapisana na okręgu, wokół niej Almagedorskie runy. Sam symbol był mu znany. Pieczęć wulkanicznej krainy. Sam Armagedon miał podobny symbol, ale ich gwiazda nie była wpisana w okrąg. Dwunastu run nie mógł odszyfrować. Wiedział, że wszystkie opisują zaklęcia, nie wiedział jednak, jakie. Wstąpili za wielkie, stalowe wrota. Nataniel zadrżał. Komnata, jeśli można było ją tak nazwać, była ogromna. Ściany powstałe w wyniku wykłucia skorupy Almagedorskiej, budowanej przez czarne skały. Podłoga była nierówna, jakby stąpali po jednym z klifów. Lekko błyszczała, a w niektórych miejscach widać było zatopione w niej rudy żelaza. U góry wisiały węgielne sople, przypominające stalaktyty. Dwanaście ołtarzy ułożonych było w szerokim kręgu. W centrum widniała ogromna stalowa kula, toczyła się po kręgu od jednego do następnych ołtarzy. Wyryty na niej był symbol Almagedoru. Demasse zaprowadził niewolnika do jednego z punktów. Zdjął z młodzieńca koszulę. Chłopiec nie wiedział, co zamierzał Makador. Dalsze działania były dla niego zagadką. Mężczyzna spojrzał na znamię białowłosego. Dotknął delikatnie skóry, którą pokrywał ciemniejszy kolor. Arkade zauważył, że każdy z tych ołtarzy odpowiadał runom wyrytym na wrotach. Otworzył szeroko oczy. Wiedział już, co miało się stać. Demon chciał odebrać mu ostatni symbol, pozostały po rodzinie i naznaczyć własną pieczęcią. Spojrzał  na właściciela prosząco. Ten gestem dłoni kazał mu położyć się na ołtarzu.
-Błagam, nie.- Poprosił cicho i zamknął oczy. Mówił do siebie, wiedział, że demon nie przejmie się jego rozpaczą.- Błagam…
Obok psychicznej męki w trakcie pieczętowania i działań odwrotnych, stało jeszcze fizyczne cierpienie. Młodzieniec wiedział, jaki to ból. Demon wziął głęboki oddech. Musiał się skupić. Koncentracja ponad wszystko. Odpieczętowywanie nie było łatwe. Należało do najtrudniejszych sztuk magicznych. Zamknął oczy. W jego dłoni ukazała się mała kula światła. Z każdą chwilą jasność była coraz bardziej oślepiająca. Tak duża moc zamknięta  w maleńkim punkcie tworzyła duże niebezpieczeństwo. Bywało, że magia pochłaniała ilość materii, na której się skupiała i tworzyła dziurę przestrzenną. Demon uniósł dłoń lekko od góry, potem przyłożył ją do ramienia niewolnika, tam, gdzie zaczynało się znamię. Nataniel zacisnął powieki, jednak zaraz otworzył oczy. Nie czuł bólu. Jak to mogło być możliwe? Chwilę potem spojrzał na swe ramie. Ciemniejszy punkt, ciągnący się przez cała rękę, znikł, pozostawiając za sobą jedynie mlecznobiałą pustkę. Chłopiec poczuł łzę w kąciku oka.  Spojrzał na swego pana ze smutkiem.
-To kara. Gdybyś był posłuszny, nie niszczyłbym tej pieczęci.- Powiedział spokojnie demon.- Nie pozostawiłeś mi wyboru.
Chłopiec skulił się i ukrył twarz w kolanach. Trwał tak przez chwilę. Nic nie słyszał, jedynie spokojny oddech demona.  Nagle, jego ciało przeszło niewyobrażalne cierpienie.  W jednej chwili spazm bólu zawładał jego nerwami, doprowadzając go do szaleństwa. Krzyknął głośno. Czuł, jakby miliony ostrzy wbijało się w jego skórę, mięśnie, umysł. Objął swoje ciało rękami.  Nie zdołał nawet otworzyć oczu. Miał wrażenie, jakby to cierpienie trwało całą wieczność. W rzeczywistości ból pojawił się tylko na kilka krótkich sekund. Zaraz ustał. Młodzieniec opadł wycieńczony na ołtarz. Oczy wyrażały rozpacz. Czuł się uwięziony, jak zamknięte w klatce zwierze. Jakby coś pozbawiało go wolności psychicznej. Spojrzał pytająco na Demasse. Ten stał w bezruchu. Patrzył beznamiętnie na swego niewolnika.
-Od dzisiaj na skórze nosisz mój znak.- Rzekłszy to, przejechał dłonią po łopatce podopiecznego. Ukazał się tam symbol Almagedorskiej pieczęci. Pieczęci należącej tylko do demona. Widniała na niej dwunastoramienna gwiazda, zamknięta w okręgu. Wokół niej układały się Almagedorskie runy, które po przetłumaczeniu, tworzyły słowa „Makador Mand Demasse” – Tej pieczęci nie może usunąć nikt, prócz mnie.- Kontynuował czarnowłosy, a jeo głos przelany był jadem.
-Dlaczego mi to zrobiłeś?- Zapytał Nataniel, unosząc się lekko na łokciach.- Panie…- Dodał bezgłośnie.
-Dzięki pieczęci bez problemu mogę poznać twoje położenie, czytać ci w myślach, wyczuć twoją obecność. To przydatna rzecz.- Uśmiechnął się kpiąco demon.- Nie sądzisz?
-Jeszcze nikt mnie nigdy tak nie skrzywdził.- Wyznał Arkade. Nie miał siły na płacz, kłótnie, panikę. Wydawał się zmęczony i sfrustrowany. To był koniec wiecznego użalania się nad sobą. Koniec, tak strasznie tego chciał.
-Widocznie bardzo mało przeżyłeś.- Stwierdził demon, jednak w duszy przestał się cieszyć, gdy usłyszał uprzednie zdanie.  Czy to była krzywda dla morgany?  Demon jedynie podkreślił, iż młodzieniec był jego własnością. Co było złego w jego czynie?
-Wstań.- Rozkazał mężczyzna. Nataniel wykonał rozkaz. Po chwili oboje zniknęli w kłębach białego dymu. I znowu oczom Arkade ukazała się sypialnia demona. Tak naprawdę, tylko tutaj mógł spędzać czas. Nie miał pozwolenia na wyjścia. Właściwie, na nic nie miał pozwolenia…
-Zostaniesz sam. Mam spotkanie dzisiaj, właściwie, jestem spóźniony.- Dodał mężczyzna.- Nie wychodź. Arkade pokiwał głową w geście zgody. Demon zmarszczył brwi. Niewolnika nie interesowało, gdzie on szedł? Co mu się działo? Czarnowłosy westchnął, nie zamierzał się dopytywać o stan podopiecznego. Wyszedł za drzwi i zostawił Nataniela samego.


W kameralnej bibliotece Diego, dało się wyczuć napięcie. Trójka mężczyzn czekała z niecierpliwością na czarnowłosego demona. Wskazówki zegara przesuwały się powoli, a czas upływał. Cyjan, znudzony oczekiwaniem, zabrał z jednego z regałów książkę i zaczął wertować jej strony. Mails wzdychał co jakiś czas, rozdrażniony. Nie cierpiał Demasse. Uważał go za osobę, która nie była warta szacunku, która jeszcze nic nie osiągnęła i nie miała na to szans. Nie tolerował jego pewności siebie, arogancji. Sam Malborio zastygł w bezruchu, wiedział, że przyjaciel przyjdzie. Wcześnie, czy później… Powoli pomieszczenie zaczęło się wypełniać dymem. A więc już był czas. W kłębach mgły ukazała  się demoniczna sylwetka.
-No proszę, wielki Demasse postanowił przywlec swój szanowny  tyłek w te strony.- Dogryzł Mails, widocznie zirytowany.
-Nie mylisz się, drogi Generale.- Odparł jadowicie brunet.- Wybaczcie, byłem bardzo zajęty. Ale możemy zaczynać.- Dodał i rozsiadł się na jednym z foteli.
-Skoro Makador już jest, zaczynajmy.- Rzekłszy to Cyjan, odłożył wcześniej czytaną  książkę na stolik. Uśmiechnął się szeroko i wyczekiwał jakiegoś pomysłu, sam nie zamierzał się angażować. Nie należał do przywódców grupy, wolał się trzymać na uboczu i nie wykonywać zbyt wiele pracy.
-Przedyskutujmy kwestie trasy, jaką pójdziemy.- Zaproponował Diego.
-To oczywiste.- Wtrącił Makador.- Dżiny zamieszkują góry na środku oceanu. Łatwo będzie tam popłynąć z początku trasą przybrzeżną, żeby nie zgubić kursu. Potem oddalimy się do brzegu i popłyniemy prostą linią.- Bardziej zdecydował, niż poddał pomysł, demon.
-Dobrze. Nie warto utrudniać jeszcze podróży.- Zgodził się Diego.- Kiedy będziemy na lądzie, warto wybrać drogę na otwartych przestrzeniach. Lasy są domem wielu niebezpiecznych istot, a my nie chcemy komplikacji. Proponuję pójście brzegiem. Z tego, co zobaczyłem na mapie, którą dostaliśmy wczoraj, przywódca dżinów ma grotę na najwyższej górze, jednak całą wyspę chroni bariera antymagiczna. Teleport nie będzie możliwy. Tak samo jak wprowadzanie zwierzęcych istot magicznych z zewnątrz. Czyli na smoka nie możemy liczyć. Szlak górski w pewnym momencie zaczyna się tuż przy brzegu, warto pójść tą drogą.
-Dobrze, ale jak szacujemy czas podróży?- Zapytał Mails.
-Pływ w jedną i drugą stronę może trwać nawet kilka dni, dla pewności możemy powiedzieć, że tydzień. W najgorszym wypadku, przy słabym wietrze.- Stwierdził Makador.
-Przeprawa przez góry też nie będzie łatwa, nie ma mowy, żeby trwało to krócej niż trzy, cztery dni w jedna stronę.- Rzekłszy to, Diego wyjął mapę, którą wziął wczorajszego dnia od Cyjana. Pokazał reszcie mężczyzn trasę, jaką zaplanował niedawno. Demasse kiwnął głową z aprobatą. Nie miał nic przeciwko.
-Nie mówiąc już o tym, że Góry Dżinów są ośnieżone i cholernie śliskie.- Dodał demon i przeczesał czarne włosy ręką.
-Przewodzić grupie będę ja.- Powiedział Malborio.- Ale tylko jeśli chodzi o wspinaczkę. Makador, jako przywódca floty, dobrze znasz ocean.
-Sugerujesz, że mam kierować?- Demon uniósł jedna brew do góry.- Niech będzie.- Zgodził się.- Przejdźmy dalej. Prowiant. Co będzie potrzebne?
-Wino.- Zasugerował z uśmiechem Cyjan. Jego odpowiedz została zignorowana przez otoczenie.- Niech wam będzie. Namiot, jeden nie wystarczy, potrzebne są przynajmniej dwa.
-W górach często są śnieżyce. Niektóre rzeczy mogą zostać zniszczone, a wtedy zostaniemy z niczym…- Powiedział Diego.- Przejdźmy dalej…

Nataniel leżał nieruchomo na łóżku. Dziwne uczucie nie chciało opuścić jego serca. Jakby był uwięziony sam w sobie, niezdolny do niczego. Powoli, ale bardzo powoli ustępowało, a potem wracało z powielonymi siłami. Zamrugał kilka razy. Próbował zapomnieć. Jego codzienna ciekawość gdzieś uleciała i nie chciała za żadne skarby wrócić. W normalnej sytuacji, gdyby był sam w rezydencji, aż by go rwało, żeby przeszukać wszystkie kąty. Teraz tak nie było. Spoglądał mętnie na sufit sypialni. Czy miał tu spędzić całą wieczność? Ostatnio trafiło do niego, że stał się pesymistą. Nigdy taki nie był. Kiedy mieszkał na Armagedonie myślał o sobie, jako o utalentowanym, młodym szlachcicu. Teraz uważał się za kogoś bezwartościowego, sam już siebie nie szanował. Coraz gorsze myśli przychodziły mu do głowy. Nawet nie był już ciekawy, co tak ważnego stało się z Almagedorem, dlaczego w sklepieniu jaskini była ta ogromna dziura i co w związku z tym. Nic. Pustynia melancholii i zmęczenia. To wszystko, na co było go stać. Użalanie się nad swoim stanem i zaleganie na łóżku cały dzień. Do tego był stworzony…


W bibliotece Malborio trwała zażarta dyskusja. Było już ciemno, co normalnie nie byłoby niczym dziwnym, gdyby nie to, że teraz w pobliżu dziury w sklepieniu, w dzień było jasno. Almagedorczycy byli tym oburzeni.
-Podsumowując. Trasa morska obejmuję początki pływu przy lądzie, później prostą linia do lądu. Po dostaniu się na brzeg wędrówka skrajami, przy wodzie, po dojściu do pasma górskiego rozpoczynamy wspinaczkę, aż dojdziemy do groty. Prowiant omówiony. Czas trwania wyprawy szacowany na najdłużej dwa i pół tygodnia, ale sądzę, że będzie krócej.- Mówił Makador.- Czy to wszystko? Mamy sześć dni na wszystkie przygotowania. Za pięć dni spotkamy się i sprawdzimy nasze wyposażenie. Dzień później pozostaje stawienie się w komnacie królewskiej. Wszystko jasne?
Reszta mężczyzn pokiwała z aprobatą głowami. Wszystko było wyjaśnione, zaplanowane do najmniejszego szczegółu. Nie mogło się nie udać.


Demon pojawił się w swojej rezydencji późno. Była już prawie noc. Kto by się domyślił, że taka dyskusja może się rozciągnąć przez kilkanaście godzin? Zmęczony, przecierając oczy, wszedł za próg swej sypialni. Nataniel już spał. Demon padł również na łóżko i zamknął oczy. Miał dość dzisiejszego dnia. Patrzenie na Mailsa odebrało mu wszystkie siły. Doszczętnie…


Otworzył powoli zaspane oczy, ukazując światu szmaragdowy kolor ich tęczówek. Zamrugał kilka razy i obrócił się na drugi bok. Nie mógł się ułożyć w dogodnej pozycji. Z warknięciem wstał do siadu. Zgarnął z twarzy czarne włosy. Jego niewolnik dalej smacznie spał. Szturchnął go lekko w ramie, ten ziewnął i zagłębił twarz w poduszce. Gdy poczuł kolejne szturchnięcie, otworzył oczy.
-Idź się myć.- Rozkazał demon.
Nataniel nie mógł w to uwierzyć, ale tego dnia czuł się rewelacyjnie. W porównaniu z wczoraj, był we śnie. Uszczypnął się delikatnie w ramię. Czuł ból, więc nie był to sen. Wszystkie jego pytania i ciekawość wróciły, niczym wybudzone ze śpiączki. Jakby hibernowały przez jakiś czas… Mało pamiętał z poprzedniego dnia. Jedyne, co sobie uświadamiał, to pieczęć złożona na jego ciele, potem czarna pustka…
-Panie…- Zaczął chłopiec.- Co się wczoraj działo?
Makador spojrzał na niewolnika dziwnie. W końcu na jego twarzy zagościł kpiący uśmiech. A więc to tak? Chłopak był w takim szoku, że nic nie zapamiętał? Często w przypadku młodych istot, dochodziło do wstrząsu, po użyciu silnego zaklęcia. Po nim następowało ogólne otępienie.
-Nic nie zapamiętałeś?- Zapytał demon.
Chłopiec pokiwał przecząco głową. Demasse westchnął, to miał być długi dzień…
-Co się dzieje z Almagedorem?- Zapytał szybko chłopiec, gdy ta myśl do niego wróciła.- Wiem, że ta pieczęć…- Nie skończył.
-Tak, nałożyłem na ciebie pieczęć. Później, nie masz, co pamiętać. Leżałeś tutaj przez resztę dnia.- Wytłumaczył właściciel.- Co do Almagedoru. Powiem wprost, sklepienie pęka.
-Jak to, co będzie dalej?- Zadziwił się młodzieniec. Przez pobyt tutaj, zaczął się przywiązywać do tego miejsca. Nie oddał by za nie życia, ale interesował się jego losami.
-Jak na razie, nasi madzy próbują stworzyć barierę magiczną, która będzie podtrzymywała skorupę i odbuduje jej część. Gruzy usuwają żołnierze. Jeszcze nie udało się odratować nikogo. Wątpię, żeby to się zmieniło… Szanse są znikome.- Powiedział demon, całkowicie beznamiętnie. Mężczyźnie trudno było zaakceptować, że promienie słoneczne wpadały przez okna, do jego sypialni.
-A czy Armagedon nie wykorzysta waszego osłabienia?- Oczy Nataniela zabłyszczały z nadzieją. Może ktoś go stąd wyrwie? Błagał, aby tak się stało.
-Nie i nie jestem pewien, czy trzęsienia ziemi nie przyniosą szkody też leśnej krainie. Ich zwiadowcy już pewnie widzieli zniszczenia. Ale to już niedługo…
-Jak to?- Zapytał chłopiec.
-Dżiny są dla nas przychylne. Czeka mnie daleka podróż, do ich przywódcy.- Zaczął Makador.- Almagedorczycy wierzą w potęgę ich magii i liczą na pomoc. Szybką pomoc.
-Podróż, Panie?- Nataniel słuchał wszystkiego zdziwiony.
-Tak, wyruszam w góry. Diego, Cyjan i człowiek, którego nie znasz. Mam jeszcze pięć dni na zgromadzenie medyków i potrzebnych ludzi.- Rzekłszy to, demon, wstał znad łóżka.- Bez pomocy dżinów, z nami będzie koniec. Almagedor nigdy nie będzie istniał na powierzchni. Tutaj jest cały nasz dobytek. To nasz dom.
-Zabierzesz mnie ze sobą?- Spytał młodzieniec. Nie wiedział, czemu, chciał iść. Czuł, że jego kraina również była w tarapatach. Nie mógł odpędzić od siebie tej myśli, musiał pomóc.
Czarnowłosy spojrzał na niego gniewnie.
-Nie.- Warknął, jakby Nataniel powiedział coś niewyobrażalnie bezmyślnego. Chłopiec poczuł, jakby świat runął. To przeczucie było silniejsze od zdrowego rozsądku. Wiedział, że coś miało się stać. Był tego pewien.
-Dlaczego?- Naprawdę nie rozumiał, czemu właściciel nie chciał go zabrać… Musiał iść. Musiał.
-Mowy nie ma. To niebezpieczne. Tylko byś zawadzał.- Wytłumaczył zielonooki.
-Umiem walczyć. Dobrze znam magię!- Zagwarantował białowłosy.- Będę się pilnował, proszę.
-Ale ja ci mówiłem, że nie będziesz używał magii. Nigdy.- Zasyczał.- Nawet mnie nie proś. Zostaniesz tutaj.- Skończył po chwili. Jego ton był coraz ostrzejszy. Mówił coraz głośniej.
-Ale ja muszę iść!- Krzyknął młody Arkade. Nawet, gdyby właściciel się nie zgodził, znalazłby sposób, by jednak pójść.
-Nie tym tonem!- Makador wyraźnie był już zdenerwowany. Gdyby nie to, że uspokajał się przed misją, dawno ukarałby niewolnika. Bez żadnego wahania, ani oporów.- Po raz ostatni mówię, nie zabiorę cię. Jeszcze jedno słowo na ten temat i pożałujesz, że się urodziłeś.- Ostrzegł.
-Ale… Dlaczego mam być bezpieczny? Jestem tylko niewolnikiem, kupisz następnego…- Powiedział Nataniel, wyraźnie zasmucony. Uspokoił ton, skrucha była wyraźna.- Proszę…
-Nie wykorzystałem cię jeszcze w pełni.- Uśmiechnął się kpiąco demon. Był zły.- A ty mi o tym przypomniałeś.
-Ja…- Wyjąkała morgana.- Co chcesz mi zrobić?- Zapytała niepewnie.
Demon zbliżył sie powoli do niego i zmusił do położenia się na łóżku. Na pozór spokojnie, łagodnie, ale pod tą maską kryła się wściekłość. Nataniel wyczuwał to. Przez pieczęć został połączony ze swym panem. Wszystkie emocje właściciela były wyraźne.
-A co czego cię mam?- Uśmiechnął się lubieżnie Demasse, a jego szmaragdowe ślepia błysnęły groźnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.