sobota, 19 stycznia 2013

Rozdział 28 - "Śmierć dla Ojczyzny"


Już nigdy nie uda mi się zasnąć. Całą noc przewracałem się z boku na bok, czekając, aż mój pan się obudzi. Nigdy nie czułem takiej presji. A jeśli mi się nie uda? Demon mnie zabije, jeśli się dowie o moim planie. Ale co ja mogę zrobić? Przecież nie zrezygnuję. Prawda? Proszę, niech to się już skończy. Chcę mieć to za sobą. Niestety, na moje oko było po czwartej. Właściwie, na Almagedorze mój wzrok nie był przydatny. Zawsze było ciemno, naprawdę tęskniłem za słońcem. Gwoli ścisłości, ja cały nie byłem przydatny. Moja cera zaczęła robić się nieprzyzwoicie blada od czasu zamieszkania u mojego pana. Ja sam robiłem się coraz słabszy. Ponoć, co mnie nie zabije, to mnie wzmocni, ale nie do końca w to wierze.  Doskonale wiedziałem, że tracę własną osobowość, zmieniałem się w zabawkę, którą byłem. Chyba zdążyłem przywyknąć. Tata mi mówił, żebym nigdy się nie poddawał, ale ja już nie miałem siły żeby walczyć. Byłem wyjątkiem? Dużo Armagedończyków walczyłoby na moim miejscu? Już przegrałem… Usłyszałem cichy stukot butów przy styku z podłogą na korytarzu. W rezydencji nie dało się przeoczyć gości. Kroki odbijały się od ścian i dolatywały do moich uszu. Kto mógłby tak wcześnie odwiedzać mojego pana? Zerknąłem na drzwi, które lekko się uchyliły. Przybysz był znajomy, nawet po ciemku dostrzegłem blask miedzianych tęczówek. Malborio podszedł do łóżka od strony demona i nachylił się nad nim. Położył dłoń na ramieniu mężczyzny.

-Słoneczko.- Szepnął cicho, a ja uśmiechnąłem się lekko. Diego był taki miły…- Obudź się.- Dodał po chwili.

Mój pan mruknął sennie i leżał dalej. Wczoraj wydawał mi się bardzo zmęczony. Szatyn szturchnął go lekko w ramię, z zadowoleniem zauważając, jak jego brwi marszczą się gniewnie. Powieki uchyliły się nieznacznie. Nie lubiłem, gdy demon się denerwował. Miałem wrażenie, że ma mnie ochotę zabić.

-Wstawaj.- Powiedział Malborio, spoglądając w ledwo otwarte ślepia. Mój pan miał niesamowite oczy. Otaczał je gęsty wachlarz zabójczo długich rzęs.  Ich zieleń była nieopisana, jadowita, zimna.  Czasem mnie niepokoiła, widziałem w niej taki błysk… Nie potrafiłem zrozumieć, jakie emocje się w nich kryją. Jedynie, gdy był na mnie zły, wiedziałem. Od razu wiedziałem…

-Diego, wynoś się.- Burknął demon i przewrócił się na drugi bok. Nie rozumiem, jak można odzywać się w ten sposób do przyjaciela. To niegrzeczne i nie przystoi szlachetnie urodzonemu. Z drugiej strony, wybudzone z głębokiego snu demona były niebezpiecznie. Szczególnie ten jeden. Boję się.

 

W końcu wstanie. Wystarczy, że wystarczająco go zdenerwuje, od razu wstanie na nogi. Demon nie zwracał na mnie zbytniej uwagi. W zaistniałej sytuacji interesowała go jedynie miękka poduszka, na której leżała jego głowa, lekka kołdra, która go przykrywała, oraz sprężysty materac, na którym spoczywała reszta ciała.  Trochę mnie rozczulał, w kwestii snu był jak małe dziecko.

-Już późno.- Wytłumaczyłem.- Makadorze, już po czwartej.

Wiedziałem, że mój przyjaciel bardzo nie lubił, kiedy wyciągało się go z łóżka, ale przecież musiał się przygotować. Było jeszcze tyle pracy.

-Daj mi spokój.- Warknął głośniej Demasse, zakrywając się kołdrą mocniej.

Przecież musiał kiedyś wstać! Nie kochany, nie poleżysz dłużej.

-Wstawaj.- Powiedziałem bardziej stanowczo. Przecież robię to tylko dla jego dobra.

-Wynoś się!- Wrzasnęło słońce, podnosząc się na łokciach. Wyszczerzył na mnie kły. Robota wykonana. Zaśmiałem się cicho i wstałem znał łóżka. Wyglądało na to, że Nataniel nie spał. Biedaczek, nie wie, jaki rygor narzuca służba, gdy nie ma Demasse.

-Za pół godziny chcę cię widzieć na dole.- Rzekłem na odchodnym, uśmiechając się triumfalnie. Może nie powinienem się drażnić z Makadorem…

Kto inny ma taki dar przekonywania?

 

Bezczelny, cyniczny kretyn. Ma szczęśnie, że wyszedł, bo niewiele by z niego zostało. Jak on śmie mnie zrywać z łóżka o czwartej nad ranem?! Czy ja chodzę do niego w środku nocy?! Zabiję go, zaraz go zabiję. Po sypialni rozszedł się głośny huk, a stolik nocny, w którego uderzyłem rozpadł się na kawałki. Demonie, panuj nad sobą. Po tak tragicznym wieczorze, jaki przytoczył mi się ostatnio, miałem prawo być zły. Nie cierpię organizować bankietów.  Nie cierpię szlachty. Czuje odrazę do ludzi, którzy wtrącają się w nie swoje sprawy. Jak Malborio. Kretyn… Westchnąłem głośno i spojrzałem na mojego niewolnika, który z pewnością nie spał. Oczy miał szeroko otwarte, źrenice rozszerzone. Cienie pod oczami opowiadały o nieprzespanej nocy. Czyżbym go przestraszył? Biedactwo. Pociągnąłem go dość niedelikatnie w moją stronę i objąłem zaborczo. Jeżeli, podczas mojej nieobecności zrobi coś głupiego, nie chciałbym być w jego skórze.

-Chcesz się jeszcze położyć?- Zapytałem cicho, ochrypniętym z rana głosem.

Nataniel pokręcił przecząco głową. Przez ostatnie dni miałem wrażenie, że jest zdenerwowany. Byłem praktycznie pewien, że coś kombinuje. Jeżeli zrobi coś głupiego, pożałuje. Jeśli myśli, że zostawię go bez nadzoru, grubo się myli. Westchnął cicho, gdy zabrałem go na ręce. Nie wydawał się być ucieszony z mojego wyjazdu. Czyżby się biedactwo przywiązało?

 

Mój pan niósł mnie najpewniej to toalety, jak zawsze rano. Z jednym wyjątkiem, zwykle była to godzina dziesiąta, a teraz było po czwartej. Nie byłem pewien, czy lubię kąpiele. Nigdy nie wiem, co zrobić, gdy demon na mnie patrzy. Wstydzę się. Zanim się obejrzałem, właściciel postawił mnie na zimnych płytkach. Bolało mnie w dole pleców, strasznie. Byłem głodny. Demon spojrzał na mnie wyczekująco.

-Rozbierz się.- Rozkazał i odkręcił kran, z którego wartkim strumieniem zaczęła lać się gorąca woda. Czarne spodnie, w których mężczyzna spał opadły na ziemię, a moje policzki automatycznie przykryły czerwone rumieńce. Mój pan z westchnieniem położył się w wannie.

Nawet w myślach nie miałem odwagi nazywać go inaczej. Nie rozumiem, dlaczego… Czemu?! Jestem ofiarą losu, najbardziej ciamajdowatym stworzeniem, jakie świat widział. Ja nic nie potrafię!

Właściciel spojrzał na mnie z oczekiwaniem. Nie chciałem być niegrzeczny…

-Nie chcesz kąpieli?- Spytał lekko rozdrażniony. Jedyną, naprawdę ważna rzeczą, której nauczyłem się na Almagedorze, była wiedza o tym, że zły demon, to niebezpieczny demon i nie należy z nim zadzierać. Zatem szybko zdjąłem podkoszulek.

 

Patrzyłem z zadowoleniem, jak z kształtnych pośladków mojej zabawki zsuwa się jasnoróżowa bielizna. Gdy spoglądam na jego kusząco wyglądające ciało, fakt, iż jest nieznośny i irytujący przestaje być istotny…

 

Stałem przed bramą rezydencji mojego pana, tak, jak przewidziałem.  Nie byłem w stanie myśleć o niczym innym, tylko o tym, że za kilka minut wpadnę, a moje nienajlepsze, ale jednak życie się skończy. Właściciel stał koło mnie, a naprzeciw nas Cyjan, Diego i człowiek, którego nigdy nie widziałem. Nie wiedziałem, kim był, ale zdołałem dostrzec, że między nim, a demonem było jakieś dziwne napięcie. Musiałem wykonać zaklęcie, ale całe moje ciało zesztywniało. Pomocy! Jedyne, co musiałem zrobić, to sprawnie połączyć formułę klonowania i dematerializacji, użyć niewidocznej materii. Mężczyźni z pewnością zauważyliby pląsającą wokół mnie energię. Bałem się, że się nie uda. Spokojnie, Natanielu. Nauczyciele zawsze cię chwalili, to praktycznie jedyna dziedzina, w której wykazujesz się talentem. Teraz albo nigdy. Przymknąłem lekko oczy i przeplotłem ze sobą dwie formuły, moje ciało lekko zadrżało. Poczułem, jak magiczna energia pieści delikatnie moje ciało, zbiera się w jednym miejscu, tylko po to, by zaraz eksplodować i pozbawić mnie ciała. Nie musiałem otwierać oczu, których teraz nie miałem, widziałem wszystko. Przemieściłem się metr dalej i spojrzałem na moje dzieło, na osobę, która wyglądała tak, jak ja, zachowywała się w ten sam sposób, była równie nieudolna i krucha. Ubrania, które najzwyczajniej opadłyby na ziemię, teraz opięte były na niej. Kopia spoglądała niewinnie na mojego pana, który zmarszczył lekko brwi i rozejrzał się dookoła. Poczuł energię? Spojrzał na Cyjana, który bawił się magicznym płomyczkiem w swojej dłoni. Gdybym posiadał usta, odetchnąłbym z ulgą. Właściciel musiał wyczuć zmianę w materii, jednak nie pochodzącą z mojego zaklęcia. Dalej się denerwowałem, musiałem trzymać te zaklęcia przez długi czas. Demon pochylił się lekko nad moim klonem i pogłaskał go po policzku. Poczułem ukłucie zazdrości na myśl o tym, że… Nie, co ja mówię? Przecież to tylko mój pan, nawet go nie lubię. Jest nieuprzejmy, niedobry dla mnie i taki… Niesamowity… Nie! Chodziło mi o słowo „okropny”

-Natanielu.- Rzekł czarnowłosy do mojej kopii. Klon zerknął na niego niepewnie. Ja tak robię?!-  Zostawiam cię pod opieką służby, możesz spacerować po mojej rezydencji, wszystkie pomieszczenia, do których nie powinieneś wchodzić są zamknięte na klucz. Jeśli zrobisz coś głupiego, dowiem się.- Spojrzał na kopię podejrzliwie.- I jeszcze jedno.- Zawiesił głos i uśmiechnął się delikatnie.- Jestem z ciebie dumny. Cieszę się, że przyjąłeś moją decyzję z pokorą.

Miałem ochotę się zmaterializować i błagać o wybaczenie. Co ja zrobiłem?! Nie zasługiwałem na pochwałę demona. Jestem kłamcą, podłym kłamcą! Zawiodłem go…

-Bądź grzeczny.- Szepnął jeszcze demon i ucałował delikatnie usta kopii.

Mnie tak zawsze całował. Był w tym momencie taki łagodny, a ja nie mogłem tego doświadczyć. Klon zarumienił się lekko i uśmiechnął. Też bym tak zrobił…

 

Pchnąłem lekko Nataniela w stronę bramy, służba zaraz po niego wyszła. Odwróciłem się na pięcie i ruszyłem przodem.  Za mną szedł Diego, na którego byłem wściekły, Cyjan, do którego również ostatnio nie pałałem miłością i Mails, istota splugawiona i niewarta mojej uwagi. Jednym słowem, zapowiadały się cudowne czasy. Czułem coś dziwnego w powietrzu, jakąś znajomą  aurę. Ostatnimi czasy moje zmysły lekko zawodziły, dlatego tez niespecjalnie się tym faktem przejąłem.

-Makadorze.- Zwrócił się do mnie Diego.- Powinniśmy podróżować bez medyka?

Cóż za głupie pytanie… Oczywiście, że nie powinniśmy! Ale skoro Venom nie miał czasu zająć się znalezieniem lekarza, nie mamy wyjścia! Cholerna kraina… O Bogowie ciemności, chcę już być w waszych piekłach.

-Poradzimy sobie.- Odparłem spokojnie.

 

Gdy przed nami otworzyły się wrota Komnaty Królewskiej, powitały nas głośny aplauz i krzyki szlachty Almagedorskiej. Naprzeciwko mnie siedział Król naszej krainy,  na jego twarzy widziałem nadzieję. A ta nadzieja, niestety kładziona była na nas, wybrańców.  Ja, Radown Mails, czerwonym chodnikiem podążyłem przed tron, a za mną reszta grupy. Diego wydawał się być nieobecny, Cyjan po raz pierwszy narzucił jakikolwiek cień powagi na swoją twarz, a Demasse… Demasse jak zwykle stał z nienawistną miną.  Bezczelny, cyniczny drań, moim zdaniem nie nadawał się do tak poważnej misji, jaką była podróż do dżinów.

-Jesteśmy gotowi.- Rzekłem wyraźnie i ukłoniłem się nisko. Władca Almagedoru zasługiwał na szacunek.

-Droga Szlachto, moi przyjaciele, wojownicy.- Zaczął podniośle Król.- Nasi najlepsi madzy i alchemicy zdołali dotrzeć do sedna tego koszmaru. Wiemy, co powoduje wstrząsy… Jest to odpowiedz, jakiej nie mogliście się spodziewać. Sytuacja jest bardzo poważna.- Zawiesił głos.- Jądro naszej planety zamarza. Gdy dojdzie do całkowitego obumarcia, Nardeon rozsypie się w drobny pył, a po naszej rasie nie zostanie nic. Naszą jedyną nadzieją jest ogromna moc Dżinów, jedynie one mogą nas uratować.

Czyli czekała nas zagłada? Planeta, licząca wiele milionów lat, cywilizacja rozwijająca się od ponad tysiąca pokoleń miała zginąć? Jak to mogło się stać? Teraz w opałach nie był tylko Almagedor, leśna kraina również nie była bezpieczna. Ten cały świat miał po prostu zniknąć?

-Daje wam moje błogosławieństwo, obyście wrócili cali i zdrowi.- Rzekł po raz ostatni Władca, zanim  rozeszły się głośne nawoływania i oklaski. Mimo wszystko, szlachcice zesztywnieli, tak samo, jak ja.

 

Statek sprawnie sunął po czarnych wodach Nardeonu. Ocean był wzbudzony, wysokie fale tworzyły się na jego powierzchni, wyrywając nieeleganckie słowa z ust mojego pana, który stanął za sterem. Ponoć wiatr pchał nas na zły szlak. Był już wieczór, dość późny. Wpatrywałem się w gwieździste, czyste niebo. Było takie piękne… Łódź, jaką płynęliśmy była cudowna i przyprawiała mnie o dreszcze. Już kiedyś stałem na tym pokładzie, tutaj poznałem swojego właściciela, rozpocząłem inne życie. Teraz spoglądałem na Demasse zupełnie inaczej, niż tamtego dnia. Wiedziałem, że nie był on tylko aroganckim, cynicznym demonem. Był kimś więcej, tylko nie do końca wiedziałem, kim… Okazało się, że człowiek, którego dzisiaj zobaczyłem po raz pierwszy ma na nazwisko Mails. Zdziwiło mnie to, z jakim jadem odzywa się do mojego pana, to było naprawdę niepotrzebne… Zobaczyłem, jak Diego podchodzi do Makadora, trochę zaniepokojony. Spoglądał na niego w ciszy, demon spuścił wzrok.

-Czym się martwisz?- Przerwał ciszę szatyn. Diego był bardzo troskliwy. Uwielbiałem go. Zawsze był dla mnie dobry, nie krzyczał na mnie…

 

Wiedziałem, co  gnębi demona… Martwił się, że mu się nie powiedzie. Był bardzo ambitny. Nieprzyzwoicie dużo od siebie wymagał, chciał czegoś niemożliwego. Moim zadaniem było hamować niekiedy jego zapędy. Z wielu powodów Demasse nie mógł tolerować przegranych. Musiał być zawsze najlepszy, pierwszy i niepokonany. Nie poradziłby sobie z porażką, nie po tym, ile doświadczył w życiu, ile wycierpiał. Nie mógł złamać wszystkich wypowiedzianych niegdyś obietnic, a było ich wiele. Ciążyła na nim niesamowita presja. Doskonale to rozumiałem, na Demasse ciążyło wiele oczekiwań, wymogów, również narzuconych przez niego samego.

-Daj z siebie wszystko.- Uśmiechnąłem się ciepło i poklepałem demona po ramieniu.

 

Od Autora:

Tak. Było bardzo krótko. Nie mam weny, ani jej namiastki. Nie mam, co czytać. Niemal wszyscy autorzy, których opowiadania z namiętnością i uporem godnym pochwały śledziłam, pozawieszali blogi. To spowodowało zastój u mnie. Skarby, jeżeli to czytacie, macie blog Yaoi z tradycyjnym podziałem ról na uke i seme, najlepiej z elementami fantasy, ale niekoniecznie, lub motywem pan- niewolnik, również niekoniecznie, ewentualnie znajduje się tam przemoc, wątek kryminalny, również niekoniecznie,  zostawcie mi link. Z pewnością odwiedzę. Ratujcie mnie, ludzie, bo umrę. Kolejna informacja może was ucieszyć. Założyłam drugi blog, również fantasy, uważam, że czytelnikom tej opowieści przypadnie do gustu również ta nowa. Zapraszam was i liczę na wasze opinię. Oczywiście start drugiego bloga nie oznacza, że kończy się przygoda z tym. O nie, o to się nie martwcie, obiecuję, że tą historię dokończę, a tempa nie zmienię. Oto link:


Zapraszam i pamiętajcie, liczę na was. Miłego dnia.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.