Już nigdy nie uda mi się zasnąć. Całą noc przewracałem się z boku
na bok, czekając, aż mój pan się obudzi. Nigdy nie czułem takiej presji. A
jeśli mi się nie uda? Demon mnie zabije, jeśli się dowie o moim planie. Ale co
ja mogę zrobić? Przecież nie zrezygnuję. Prawda? Proszę, niech to się już skończy.
Chcę mieć to za sobą. Niestety, na moje oko było po czwartej. Właściwie, na
Almagedorze mój wzrok nie był przydatny. Zawsze było ciemno, naprawdę tęskniłem
za słońcem. Gwoli ścisłości, ja cały nie byłem przydatny. Moja cera zaczęła
robić się nieprzyzwoicie blada od czasu zamieszkania u mojego pana. Ja sam
robiłem się coraz słabszy. Ponoć, co mnie nie zabije, to mnie wzmocni, ale nie
do końca w to wierze. Doskonale
wiedziałem, że tracę własną osobowość, zmieniałem się w zabawkę, którą byłem.
Chyba zdążyłem przywyknąć. Tata mi mówił, żebym nigdy się nie poddawał, ale ja
już nie miałem siły żeby walczyć. Byłem wyjątkiem? Dużo Armagedończyków
walczyłoby na moim miejscu? Już przegrałem… Usłyszałem cichy stukot butów przy
styku z podłogą na korytarzu. W rezydencji nie dało się przeoczyć gości. Kroki
odbijały się od ścian i dolatywały do moich uszu. Kto mógłby tak wcześnie
odwiedzać mojego pana? Zerknąłem na drzwi, które lekko się uchyliły. Przybysz
był znajomy, nawet po ciemku dostrzegłem blask miedzianych tęczówek. Malborio
podszedł do łóżka od strony demona i nachylił się nad nim. Położył dłoń na
ramieniu mężczyzny.
-Słoneczko.- Szepnął cicho, a ja uśmiechnąłem się lekko. Diego był
taki miły…- Obudź się.- Dodał po chwili.
Mój pan mruknął sennie i leżał dalej. Wczoraj wydawał mi się
bardzo zmęczony. Szatyn szturchnął go lekko w ramię, z zadowoleniem zauważając,
jak jego brwi marszczą się gniewnie. Powieki uchyliły się nieznacznie. Nie
lubiłem, gdy demon się denerwował. Miałem wrażenie, że ma mnie ochotę zabić.
-Wstawaj.- Powiedział Malborio, spoglądając w ledwo otwarte
ślepia. Mój pan miał niesamowite oczy. Otaczał je gęsty wachlarz zabójczo
długich rzęs. Ich zieleń była
nieopisana, jadowita, zimna. Czasem mnie
niepokoiła, widziałem w niej taki błysk… Nie potrafiłem zrozumieć, jakie emocje
się w nich kryją. Jedynie, gdy był na mnie zły, wiedziałem. Od razu wiedziałem…
-Diego, wynoś się.- Burknął demon i przewrócił się na drugi bok.
Nie rozumiem, jak można odzywać się w ten sposób do przyjaciela. To niegrzeczne
i nie przystoi szlachetnie urodzonemu. Z drugiej strony, wybudzone z głębokiego
snu demona były niebezpiecznie. Szczególnie ten jeden. Boję się.
W końcu wstanie. Wystarczy, że wystarczająco go zdenerwuje, od
razu wstanie na nogi. Demon nie zwracał na mnie zbytniej uwagi. W zaistniałej
sytuacji interesowała go jedynie miękka poduszka, na której leżała jego głowa,
lekka kołdra, która go przykrywała, oraz sprężysty materac, na którym
spoczywała reszta ciała. Trochę mnie
rozczulał, w kwestii snu był jak małe dziecko.
-Już późno.- Wytłumaczyłem.- Makadorze, już po czwartej.
Wiedziałem, że mój przyjaciel bardzo nie lubił, kiedy wyciągało
się go z łóżka, ale przecież musiał się przygotować. Było jeszcze tyle pracy.
-Daj mi spokój.- Warknął głośniej Demasse, zakrywając się kołdrą
mocniej.
Przecież musiał kiedyś wstać! Nie kochany, nie poleżysz dłużej.
-Wstawaj.- Powiedziałem bardziej stanowczo. Przecież robię to
tylko dla jego dobra.
-Wynoś się!- Wrzasnęło słońce, podnosząc się na łokciach.
Wyszczerzył na mnie kły. Robota wykonana. Zaśmiałem się cicho i wstałem znał
łóżka. Wyglądało na to, że Nataniel nie spał. Biedaczek, nie wie, jaki rygor
narzuca służba, gdy nie ma Demasse.
-Za pół godziny chcę cię widzieć na dole.- Rzekłem na odchodnym,
uśmiechając się triumfalnie. Może nie powinienem się drażnić z Makadorem…
Kto inny ma taki dar przekonywania?
Bezczelny, cyniczny kretyn. Ma szczęśnie, że wyszedł, bo niewiele
by z niego zostało. Jak on śmie mnie zrywać z łóżka o czwartej nad ranem?! Czy
ja chodzę do niego w środku nocy?! Zabiję go, zaraz go zabiję. Po sypialni
rozszedł się głośny huk, a stolik nocny, w którego uderzyłem rozpadł się na
kawałki. Demonie, panuj nad sobą. Po tak tragicznym wieczorze, jaki przytoczył
mi się ostatnio, miałem prawo być zły. Nie cierpię organizować bankietów. Nie cierpię szlachty. Czuje odrazę do ludzi,
którzy wtrącają się w nie swoje sprawy. Jak Malborio. Kretyn… Westchnąłem
głośno i spojrzałem na mojego niewolnika, który z pewnością nie spał. Oczy miał
szeroko otwarte, źrenice rozszerzone. Cienie pod oczami opowiadały o nieprzespanej
nocy. Czyżbym go przestraszył? Biedactwo. Pociągnąłem go dość niedelikatnie w
moją stronę i objąłem zaborczo. Jeżeli, podczas mojej nieobecności zrobi coś
głupiego, nie chciałbym być w jego skórze.
-Chcesz się jeszcze położyć?- Zapytałem cicho, ochrypniętym z rana
głosem.
Nataniel pokręcił przecząco głową. Przez ostatnie dni miałem
wrażenie, że jest zdenerwowany. Byłem praktycznie pewien, że coś kombinuje.
Jeżeli zrobi coś głupiego, pożałuje. Jeśli myśli, że zostawię go bez nadzoru,
grubo się myli. Westchnął cicho, gdy zabrałem go na ręce. Nie wydawał się być
ucieszony z mojego wyjazdu. Czyżby się biedactwo przywiązało?
Mój pan niósł mnie najpewniej to toalety, jak zawsze rano. Z
jednym wyjątkiem, zwykle była to godzina dziesiąta, a teraz było po czwartej.
Nie byłem pewien, czy lubię kąpiele. Nigdy nie wiem, co zrobić, gdy demon na
mnie patrzy. Wstydzę się. Zanim się obejrzałem, właściciel postawił mnie na
zimnych płytkach. Bolało mnie w dole pleców, strasznie. Byłem głodny. Demon
spojrzał na mnie wyczekująco.
-Rozbierz się.- Rozkazał i odkręcił kran, z którego wartkim
strumieniem zaczęła lać się gorąca woda. Czarne spodnie, w których mężczyzna
spał opadły na ziemię, a moje policzki automatycznie przykryły czerwone
rumieńce. Mój pan z westchnieniem położył się w wannie.
Nawet w myślach nie miałem odwagi nazywać go inaczej. Nie
rozumiem, dlaczego… Czemu?! Jestem ofiarą losu, najbardziej ciamajdowatym
stworzeniem, jakie świat widział. Ja nic nie potrafię!
Właściciel spojrzał na mnie z oczekiwaniem. Nie chciałem być
niegrzeczny…
-Nie chcesz kąpieli?- Spytał lekko rozdrażniony. Jedyną, naprawdę
ważna rzeczą, której nauczyłem się na Almagedorze, była wiedza o tym, że zły
demon, to niebezpieczny demon i nie należy z nim zadzierać. Zatem szybko
zdjąłem podkoszulek.
Patrzyłem z zadowoleniem, jak z kształtnych pośladków mojej
zabawki zsuwa się jasnoróżowa bielizna. Gdy spoglądam na jego kusząco
wyglądające ciało, fakt, iż jest nieznośny i irytujący przestaje być istotny…
Stałem przed bramą rezydencji mojego pana, tak, jak
przewidziałem. Nie byłem w stanie myśleć
o niczym innym, tylko o tym, że za kilka minut wpadnę, a moje nienajlepsze, ale
jednak życie się skończy. Właściciel stał koło mnie, a naprzeciw nas Cyjan,
Diego i człowiek, którego nigdy nie widziałem. Nie wiedziałem, kim był, ale
zdołałem dostrzec, że między nim, a demonem było jakieś dziwne napięcie.
Musiałem wykonać zaklęcie, ale całe moje ciało zesztywniało. Pomocy! Jedyne, co
musiałem zrobić, to sprawnie połączyć formułę klonowania i dematerializacji,
użyć niewidocznej materii. Mężczyźni z pewnością zauważyliby pląsającą wokół
mnie energię. Bałem się, że się nie uda. Spokojnie, Natanielu. Nauczyciele
zawsze cię chwalili, to praktycznie jedyna dziedzina, w której wykazujesz się
talentem. Teraz albo nigdy. Przymknąłem lekko oczy i przeplotłem ze sobą dwie
formuły, moje ciało lekko zadrżało. Poczułem, jak magiczna energia pieści
delikatnie moje ciało, zbiera się w jednym miejscu, tylko po to, by zaraz
eksplodować i pozbawić mnie ciała. Nie musiałem otwierać oczu, których teraz
nie miałem, widziałem wszystko. Przemieściłem się metr dalej i spojrzałem na
moje dzieło, na osobę, która wyglądała tak, jak ja, zachowywała się w ten sam
sposób, była równie nieudolna i krucha. Ubrania, które najzwyczajniej opadłyby
na ziemię, teraz opięte były na niej. Kopia spoglądała niewinnie na mojego
pana, który zmarszczył lekko brwi i rozejrzał się dookoła. Poczuł energię?
Spojrzał na Cyjana, który bawił się magicznym płomyczkiem w swojej dłoni.
Gdybym posiadał usta, odetchnąłbym z ulgą. Właściciel musiał wyczuć zmianę w
materii, jednak nie pochodzącą z mojego zaklęcia. Dalej się denerwowałem,
musiałem trzymać te zaklęcia przez długi czas. Demon pochylił się lekko nad
moim klonem i pogłaskał go po policzku. Poczułem ukłucie zazdrości na myśl o
tym, że… Nie, co ja mówię? Przecież to tylko mój pan, nawet go nie lubię. Jest
nieuprzejmy, niedobry dla mnie i taki… Niesamowity… Nie! Chodziło mi o słowo „okropny”
-Natanielu.- Rzekł czarnowłosy do mojej kopii. Klon zerknął na
niego niepewnie. Ja tak robię?!-
Zostawiam cię pod opieką służby, możesz spacerować po mojej rezydencji,
wszystkie pomieszczenia, do których nie powinieneś wchodzić są zamknięte na klucz.
Jeśli zrobisz coś głupiego, dowiem się.- Spojrzał na kopię podejrzliwie.- I
jeszcze jedno.- Zawiesił głos i uśmiechnął się delikatnie.- Jestem z ciebie
dumny. Cieszę się, że przyjąłeś moją decyzję z pokorą.
Miałem ochotę się zmaterializować i błagać o wybaczenie. Co ja
zrobiłem?! Nie zasługiwałem na pochwałę demona. Jestem kłamcą, podłym kłamcą!
Zawiodłem go…
-Bądź grzeczny.- Szepnął jeszcze demon i ucałował delikatnie usta
kopii.
Mnie tak zawsze całował. Był w tym momencie taki łagodny, a ja nie
mogłem tego doświadczyć. Klon zarumienił się lekko i uśmiechnął. Też bym tak
zrobił…
Pchnąłem lekko Nataniela w stronę bramy, służba zaraz po niego
wyszła. Odwróciłem się na pięcie i ruszyłem przodem. Za mną szedł Diego, na którego byłem
wściekły, Cyjan, do którego również ostatnio nie pałałem miłością i Mails,
istota splugawiona i niewarta mojej uwagi. Jednym słowem, zapowiadały się
cudowne czasy. Czułem coś dziwnego w powietrzu, jakąś znajomą aurę. Ostatnimi czasy moje zmysły lekko
zawodziły, dlatego tez niespecjalnie się tym faktem przejąłem.
-Makadorze.- Zwrócił się do mnie Diego.- Powinniśmy podróżować bez
medyka?
Cóż za głupie pytanie… Oczywiście, że nie powinniśmy! Ale skoro
Venom nie miał czasu zająć się znalezieniem lekarza, nie mamy wyjścia! Cholerna
kraina… O Bogowie ciemności, chcę już być w waszych piekłach.
-Poradzimy sobie.- Odparłem spokojnie.
Gdy przed nami otworzyły się wrota Komnaty Królewskiej, powitały
nas głośny aplauz i krzyki szlachty Almagedorskiej. Naprzeciwko mnie siedział
Król naszej krainy, na jego twarzy
widziałem nadzieję. A ta nadzieja, niestety kładziona była na nas, wybrańców. Ja, Radown Mails, czerwonym chodnikiem
podążyłem przed tron, a za mną reszta grupy. Diego wydawał się być nieobecny,
Cyjan po raz pierwszy narzucił jakikolwiek cień powagi na swoją twarz, a
Demasse… Demasse jak zwykle stał z nienawistną miną. Bezczelny, cyniczny drań, moim zdaniem nie
nadawał się do tak poważnej misji, jaką była podróż do dżinów.
-Jesteśmy gotowi.- Rzekłem wyraźnie i ukłoniłem się nisko. Władca
Almagedoru zasługiwał na szacunek.
-Droga Szlachto, moi przyjaciele, wojownicy.- Zaczął podniośle
Król.- Nasi najlepsi madzy i alchemicy zdołali dotrzeć do sedna tego koszmaru.
Wiemy, co powoduje wstrząsy… Jest to odpowiedz, jakiej nie mogliście się
spodziewać. Sytuacja jest bardzo poważna.- Zawiesił głos.- Jądro naszej planety
zamarza. Gdy dojdzie do całkowitego obumarcia, Nardeon rozsypie się w drobny
pył, a po naszej rasie nie zostanie nic. Naszą jedyną nadzieją jest ogromna moc
Dżinów, jedynie one mogą nas uratować.
Czyli czekała nas zagłada? Planeta, licząca wiele milionów lat,
cywilizacja rozwijająca się od ponad tysiąca pokoleń miała zginąć? Jak to mogło
się stać? Teraz w opałach nie był tylko Almagedor, leśna kraina również nie
była bezpieczna. Ten cały świat miał po prostu zniknąć?
-Daje wam moje błogosławieństwo, obyście wrócili cali i zdrowi.-
Rzekł po raz ostatni Władca, zanim rozeszły się głośne nawoływania i oklaski.
Mimo wszystko, szlachcice zesztywnieli, tak samo, jak ja.
Statek sprawnie sunął po czarnych wodach Nardeonu. Ocean był
wzbudzony, wysokie fale tworzyły się na jego powierzchni, wyrywając
nieeleganckie słowa z ust mojego pana, który stanął za sterem. Ponoć wiatr
pchał nas na zły szlak. Był już wieczór, dość późny. Wpatrywałem się w
gwieździste, czyste niebo. Było takie piękne… Łódź, jaką płynęliśmy była
cudowna i przyprawiała mnie o dreszcze. Już kiedyś stałem na tym pokładzie,
tutaj poznałem swojego właściciela, rozpocząłem inne życie. Teraz spoglądałem
na Demasse zupełnie inaczej, niż tamtego dnia. Wiedziałem, że nie był on tylko
aroganckim, cynicznym demonem. Był kimś więcej, tylko nie do końca wiedziałem,
kim… Okazało się, że człowiek, którego dzisiaj zobaczyłem po raz pierwszy ma na
nazwisko Mails. Zdziwiło mnie to, z jakim jadem odzywa się do mojego pana, to
było naprawdę niepotrzebne… Zobaczyłem, jak Diego podchodzi do Makadora, trochę
zaniepokojony. Spoglądał na niego w ciszy, demon spuścił wzrok.
-Czym się martwisz?- Przerwał ciszę szatyn. Diego był bardzo
troskliwy. Uwielbiałem go. Zawsze był dla mnie dobry, nie krzyczał na mnie…
Wiedziałem, co gnębi
demona… Martwił się, że mu się nie powiedzie. Był bardzo ambitny.
Nieprzyzwoicie dużo od siebie wymagał, chciał czegoś niemożliwego. Moim
zadaniem było hamować niekiedy jego zapędy. Z wielu powodów Demasse nie mógł
tolerować przegranych. Musiał być zawsze najlepszy, pierwszy i niepokonany. Nie
poradziłby sobie z porażką, nie po tym, ile doświadczył w życiu, ile
wycierpiał. Nie mógł złamać wszystkich wypowiedzianych niegdyś obietnic, a było
ich wiele. Ciążyła na nim niesamowita presja. Doskonale to rozumiałem, na
Demasse ciążyło wiele oczekiwań, wymogów, również narzuconych przez niego
samego.
-Daj z siebie wszystko.- Uśmiechnąłem się ciepło i poklepałem
demona po ramieniu.
Od Autora:
Tak. Było bardzo krótko. Nie mam weny, ani jej namiastki. Nie mam,
co czytać. Niemal wszyscy autorzy, których opowiadania z namiętnością i uporem
godnym pochwały śledziłam, pozawieszali blogi. To spowodowało zastój u mnie.
Skarby, jeżeli to czytacie, macie blog Yaoi z tradycyjnym podziałem ról na uke
i seme, najlepiej z elementami fantasy, ale niekoniecznie, lub motywem pan-
niewolnik, również niekoniecznie, ewentualnie znajduje się tam przemoc, wątek
kryminalny, również niekoniecznie,
zostawcie mi link. Z pewnością odwiedzę. Ratujcie mnie, ludzie, bo umrę.
Kolejna informacja może was ucieszyć. Założyłam drugi blog, również fantasy,
uważam, że czytelnikom tej opowieści przypadnie do gustu również ta nowa.
Zapraszam was i liczę na wasze opinię. Oczywiście start drugiego bloga nie
oznacza, że kończy się przygoda z tym. O nie, o to się nie martwcie, obiecuję,
że tą historię dokończę, a tempa nie zmienię. Oto link:
Zapraszam i pamiętajcie, liczę na was. Miłego dnia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz