sobota, 19 stycznia 2013

Rozdział 16 - "Rzeki Śmierci"


Wiecie, zwykle dodaję moje przemyślenia na końcu, no ale cóż. Pomyślałam, że tylko jeden rozdział napisany będzie w ten sposób, ale podzielony na kilka części. Opowiadać będą na zmianę Diego, Makador oraz Nataniel. Chcę tak zrobić wyłącznie jeden rozdział, gdyż nie wszyscy są fanami mojego pomysłu, a ja robię to głownie dla was. Mnie taką samą radość daje pisanie z trzecio osobowym narratorem. Sami musicie się domyślić, kto opowiada w danym momencie. To przybliży wam zachowania bohaterów. Zaczynamy.

Obudziłem się wcześnie. Pierwszym, co zobaczyłem był sufit mojej sypialni.  Z niewiadomego powodu, ból głowy dawał o sobie znać. Ciekawe, nie wypiłem nawet kieliszka wina… Uniosłem dłoń i chwilę się w nią wpatrywałem, ostatnimi czasy nie byłem sobą. Wstałem do siadu, przeczesałem moje kruczoczarne włosy palcami. Poczułem zapach alkoholu. Obejrzałem się w bok. Białowłosy nie miał spędzać najprzyjemniej czasu po obudzeniu… Dotknąłem lekko jego policzka. Ależ miał gładką skórę. Zostały mu ślady po ostatniej karze. Uśmiechnąłem się w sposób dość okrutny. W końcu, musi się nauczyć posłuszeństwa. Biedactwo… Zaśmiałem się, nie będzie miał lekko. Połaskotałem mojego podopiecznego za uchem, tak, by go obudzić. Ani drgnął.
-Wstawaj.- Powiedziałem zimno. Nie zamierzam spędzić dnia na wybudzaniu go.- Wstawaj.- Powtórzyłem głośniej. Jego powieki lekko się uchyliły. Chwilę później się skrzywił. Należy ci się, maleńki. Uśmiechnąłem się cynicznie. Chyba nienajlepiej się czuł.
-Gdzie ja jestem?- Jęknął cicho, gdy pociągnąłem go do siadu.  Rozejrzał się po pokoju. Nie zamierzałem dawać mu odpowiedzi, pewnie już skojarzył miejsce. Odsunął kołdrę na bok i zaczerwieniony zakrył się z powrotem po brodę. Chyba zdołał dostrzec swoją nagość. Zachichotałem po raz kolejny i zabrałem mu okrycie. Lubiłem się z nim droczyć, o ile nie wprowadzał mnie ostatecznie w zły nastrój. Zakrył się dłońmi. Uwielbiam tortury… Przyciągnąłem go stanowczo do siebie. Poczułem, jak jego drobne ciało przeszedł dreszcz.
-Głowa boli?- Zapytałem, parodiując czułość. Delikatnie zgarnąłem mu włosy z czoła i przyjrzałem się soczystym rumieńcom.- Hm?- Przypomniałem mu o poprzednim pytaniu. Pokiwał twierdząco głową. Okazałem mu trochę współczucia i pocałowałem delikatnie w zaczerwieniony policzek.
-Przestanie.- Szepnąłem białowłosemu do ucha. Ten spojrzał na mnie niepewnie. Miał się czego obawiać… To dzisiaj miał stanąć przed Władcą. Musiałem przyznać, trochę o tym myślałem w nocy. Już nie miałem co robić wieczorami, musiałem w najbliższym czasie sprawić sobie nową zabawkę. Oby wytrzymała dłużej niż poprzednia… A Nataniel… Jeśli miałby przeżyć na tym kontynencie, choć kilka miesięcy, musiałby być dużo twardszy… Istoty nie da się zmienić od tak. Lubiłem jego delikatność, ale musiał coś zmienić dla własnego dobra… Właściwie, nie była to moja sprawa i nie mogłem za żadne skarby zrozumieć, skąd brały się te przeklęte myśli… Z moimi zmysłami nie było najlepiej… Co nie było korzystne ani dla mnie, ani dla otoczenia. Powinienem być czujny, w końcu, ugoda jeszcze nie została podjęta. Intuicja podpowiadała mi, że nadchodzą poważniejsze problemy, niż spór krain…

Dlaczego on mi to robił? Siedziałem na łóżku, smutny, w ramionach mężczyzny, który udawał, że mnie pociesza… A mimo, iż nie troszczył się o mnie naprawdę, odejmowany przez demona czułem się wspaniale. W głębi… Nad płytszą warstwą podświadomości panował strach. Bałem się tego mężczyzny… Nigdy nie spotkałem kogoś tak bezwzględnego i… Nieprzewidywalnego… Głowa bardzo mnie bolała… Pamiętałem niektóre zdarzenia z wczorajszego dnia… Czy ja naprawdę nie mam znaczenia? Tutejsi mieszkańcy traktują mnie jak… Jak kogoś, kto nie ma wartości. Jak zabawkę… Dlaczego wampir się mną bawił? Kazał mi pić, chociaż nie chciałem. Najgorsze było to, że większość wspomnień pochłonęła czarna niczym smoła dziura. Pamiętałem jedynie początek… Spojrzałem smutno na mojego opiekuna. On też mnie nie chciał… Pamiętam, jak wściekły był, gdy powierzono mnie w jego ręce. Uścisk wokół mojego pasa się wzmocnił, a ja przypomniałem sobie o mej nagości. Niechciane rumieńce nie schodziły mi z twarzy… Dotknął mojego uda. Nie chciałem, żeby robił podobne rzeczy. Nigdy mnie tam nikt nie dotykał, do czasu, gdy stanąłem na ziemi Almagedoru…
-Zabiorę cię do kąpieli.- Szepnął czarnowłosy. Spuściłem głowę. Znowu musiałem mu się pokazywać? Podniósł mnie szybko. Nie mogłem opanować cichego jęku. Kręciło mi się w głowie. Bolał mnie brzuch… Nigdy się tak źle nie czułem. Położyłem dłonie na jego ramionach, głowę na piersi. Nie chciałem spaść…  Wyszedł za drzwi, ze mną na rękach. Podniosłem się szybko. Tędy mógł ktoś przechodzić… Poczułem zapach, jaki otaczał ciało mojego opiekuna… Nigdy nie mogłem go zidentyfikować. Wiedziałem za to, że gdy tylko do mnie docierał, ogarniał mnie spokój. Tak było i teraz… Miarowe kołysanie, jakie powstawało w trakcie stawiania kolejnych kroków przez mężczyznę sprawiało natomiast, że miałem ochotę wymiotować…
-Niedobrze mi.- Jęknąłem, gdy doszliśmy do dużych, dwuczęściowych drzwi…
-Wytrzymasz.- Rzucił zimno brunet… Wiedziałem, że nie chciał mnie słuchać… W końcu, byłem tylko niewolnikiem… I jednym z jego problemów. Oczy mi się zaszkliły. Nie potrafiłem tego powstrzymać… Łzy same leciały, choć tak bardzo starałem się je powstrzymać…

Otworzyłem drzwi i wszedłem do pomieszczenia. Na pierwszy rzut oka dało się zobaczyć okazałą wannę, granatowe płytki i kilka innych obiektów, które zobaczyć mogłem po dokładniejszym przyjrzeniu się miejscu. Spojrzałem na podopiecznego, gdyż wydawało mi się, że usłyszałem ciche chlipanie. Znowu płakał… Czy on musiał cały czas ryczeć? Już mu mówiłem, czym procentuje takie zachowanie… Westchnąłem i posadziłem go na brzegu wanny. Jak on wytrzyma w takim razie wieść o wizycie w Komnacie Królewskiej? Spojrzałem na niego ze zmęczeniem.
-Co jest?- Zapytałem z nutką znużenia w głosie.
-Nic.- Odparł cicho. Dlaczego on nigdy nie potrafił odpowiedzieć wprost? Pomijając kilka chwil, kiedy udawało mu się zebrać odwagę… Westchnąłem po raz kolejny i spojrzałem w sufit, potem znowu na Nataniela.
-To dlaczego płaczesz?- Zapytałem już łagodniej… Jeśli nie poda bardziej dogłębniej odpowiedzi, nauczę go, jak powinien ze mną rozmawiać.
-Po prostu mi smutno.-Załkał, a ja ledwo powstrzymałem się, by go nie uderzyć. Co to znaczy, smutno mi?! Czy jest taka możliwość, by być nieszczęśliwym bez wyraźnego powodu? A może był i powód…
-Uspokój się.- Warknąłem i zacząłem lać ciepłą wodę do wanny. Dbam o niego, a ten jeszcze pokazuje swoje humory… Niewdzięczny bachor. Jeśli tak bardzo chce, mogę zostawić go samego, ciekawe, czy da sobie radę.  Cholera jedna… Pchnąłem go dość niedelikatnie do wody. Wynurzył się całkiem mokry, minę miał zrozpaczoną… Wziął w swe drobne dłonie mydło. Złapałem go za nadgarstek.
-O nie. Ja się tobą zajmę.- Powiedziałem z nieprzyjaznym uśmieszkiem. Gdyby był grzeczny, mógłbym go lepiej potraktować.

Co ja takiego zrobiłem, że był na mnie zły? Przecież nie pyskowałem, nie odzywałem się bez pozwolenia, nie szarpałem się… I tak jest dla mnie taki niedobry… Skuliłem się, nie chciałem, by mnie dotykał… Nie chciałem też, żeby mnie bił… Pragnąłem tylko, żeby okazał mi trochę… Troski… I przestał traktować jak lalkę, która nic nie czuje… Którą można się bawić.

Zdjąłem koszulę, której nie zmieniłem od wczoraj. Zamoczyłem ręce w wodzie i namydliłem. Dłońmi zacząłem zataczać koła na ramionach białowłosego. Był spięty i najpewniej dalej rozżalony. Sunąłem rękami po jego ciele, myjąc je dokładnie. Przy tych czynnościach, spoglądałem co jakiś czas na twarz podopiecznego. Jego wyraz zmieniał się po kolei. Z zakłopotanego, poprzez kompletnie bezradnego, do zrozpaczonego swoim położeniem. Starałem się nie zwracać zbyt dużej uwagi na jego mokre, kusząco wyglądające ciało… Masowałem delikatnie brzuch, uda. Przeniosłem dłonie na pośladki. Nataniel z piskiem odsunął się jak najdalej.
-Bądź grzeczny.- Zaśmiałem się lekko i uszczypnąłem jeden z pośladków chłopca. Westchnąłem… Nie po to powstrzymywałem się przez ten cały, cholerny tydzień, żeby teraz to zmarnować. Chwyciłem go i postawiłem w pionie. Koniec przyjemności. Niech to szlag… Podałem mu ręcznik i bez żadnych ogródek zacząłem mówić. Należałem do bezpośrednich osób, najlepiej było prosto z mostu, albo wcale.
-Władca podjął decyzję w twojej sprawie.- Powiedziałem pewnie. Spojrzałem na białowłosego. Zesztywniał. Ręcznik, którym się wycierał wpadł do wody, po tym jak mój podopieczny puścił go w szoku. Stał chwilę bez ruchu, aż w końcu, otworzył usta.
-Co ze mną będzie?- Zapytał cicho z nieukrywaną obawą.
-Dowiem się tego dokładnie wtedy, kiedy ty. Dzisiaj wieczorem mam się stawić z tobą w Komnacie Królewskiej.- Odparłem bez żadnego wahania.

Jak on może o tym mówić tak beznamiętnie? Bez cienia uczucia… Przecież… Chodzi o moje życie. Ja… Ja nie chcę umierać. Nie chce, błagam, niech pozwolą mi żyć! Błagam! Co, jeśli mnie zabiją? Boję się, proszę. Ja chcę żyć… Już nigdy nie zobaczę mojej rodziny, przyjaciół… Nikt nie będzie za mną tęsknić. Błagam! Nikt nie wyleje za mnie ani jednej łzy. Nawet już o mnie nie pamiętają, na pewno… Zawsze im tylko zawadzałem. Dlaczego nie byłem lepszym synem?!  Dlaczego to ja jestem takim beztalenciem?! Gdybym był inny, to by się nie stało, walczyłbym z żołnierzami i nigdy bym nie uciekł. Nie zabraliby mnie tu! Moje życie nie musiałoby zależeć od Króla! Nawet nie zauważyłem, kiedy moje niedawno wytarte policzki na powrót były mokre. Usiadłem z powrotem w wannie. Zanurzyłem głowę pod wodą. Miałem dość. Dlaczego mnie to spotkało?! Mogę się utopić. Makador mi pozwoli… Też będzie szczęśliwy… Wszyscy będą szczęśliwi, a ja nie będę już czuł tego lęku, który czuję za każdym razem, gdy się budzę! Co ja mówię?! Załamałem się? Ale… Ale, jak to? Makador miał racje, nie nadaje się do życia… Do niczego się nie nadaję. Jestem bezwartościową zabawką losu… Nie potrafię sobie z niczym poradzić. Nawet z własnym życiem. A mimo to, chcę żyć. Tak bardzo chcę! Błagam, niech oni mi na to pozwolą! Poczułem rękę na ramieniu. Potem zostałem szybko wyciągnięty z wody.

-Natanielu, w porządku?- Zapytałem białowłosego. On żyje? Nie mogłem w to uwierzyć, ale moje ciało przeszył niepokój. Kaszlnął kilka razy i pokiwał twierdząco głową. Krew we mnie zawrzała.
-Zwariowałeś?!- Wrzasnąłem.- Chciałeś się utopić?! Co ty sobie, do cholery, myślisz?!
-I tak mnie zabiją.- Załkał. Może, ale wtedy nie ja będę za to odpowiedzialny! Gdyby się okazało, że zakładnik utopił się przy mnie byłbym już martwy! Ale to nie był główny powód, przez który byłem wściekły. Nie chciałem, żeby zrobił sobie krzywdę. Wstrzymałem powietrze. Co się ze mną działo, do cholery?! To był tylko jeden, nic niewarty Armagedończyk! Powinienem czerpać radość z jego śmierci! Zrobiłem głęboki wdech, niełatwo jest mi się ostatnimi czasy uspokoić.
-Nie wiesz tego.- Powiedziałem mu, może niezbyt łagodnie, ale przystępnie.- Nie masz prawa mówić o czymś, o czym nie masz pojęcia, rozumiesz?!- Zapytałem na tyle głośno, żeby go spłoszyć.
-Ale pomożesz mi?- Jęknął. O bogowie, jak ja miałbym mu pomóc?! Niech sam sobie radzi, ja nic nie zrobię!
-Musisz się nauczyć samodzielności. To nie ja podejmuję decyzje.- Odparłem i wyciągnąłem go z wody. Tym razem wolałem trzymać białowłosego. Kto wie, co mu jeszcze przyjdzie do tego pustego łba…
-Byłeś kiedyś w takiej sytuacji?- Zapytał smutno. Westchnąłem.
-Byłem w wielu gorszych sytuacjach. – Odparłem.- Nie panikuj. W ten sposób się pogrążysz.- Powiedziałem, biorąc go już suchego na ręce.- Lepiej się czujesz?- Nie chciałem, żeby przypadkiem zemdlał… Zaprzeczył… Trudno. Zabrałem go na korytarz. I nagle usłyszałem znajomy głos… Oczywiście, nie kto inny, jak…
-Diego!- Wrzasnąłem.

Usłyszałem przemiły ton Demasse. To szczęście, mieć tak wspierającego przyjaciela. Czarnowłosy trzymał na rękach Nataniela. Piękny obrazek, chłopiec ma naprawdę śliczne ciało. Uśmiechnąłem się ciepło.
-O co chodzi, słońce?- Zapytałem demona.- Witaj, maleńki.- Przywitałem się z zawstydzonym do granic możliwości białowłosym. W jego oczach było coś na kształt… Smutku. Wziąłem go na ręce. Był spięty. Nie zdziwiłem się, należał do bardzo nieśmiałych, a ja trzymałem go nagiego na rękach.
-Co się stało, malutki?- Zapytałem go łagodnie. Milczał.- Może najpierw cię ubierzemy.- Bardziej postanowiłem niż zapytałem. Szybkim krokiem skierowałem się do sypialni Makadora. Musiałem ubrać w końcu to maleństwo. Wolałem się nie odwracać. Demasse, na którego nie zwraca się uwagi nie należy do najprzyjemniejszych istot.

Co za bezczelna cholera! Wtargnął na mój teren bez pozwolenia, a teraz pozwala sobie na coś takiego?! Zniknąłem w kłębach białego dymu i po kilku chwilach, byłem w mojej sypialni. Przed drzwiami. Malborio od drugiej strony nacisnął na klamkę.

Stanąłem w sypialni, jednak widok zasłaniał mój wściekły przyjaciel. Moje najjaśniejsze słońce… Ręce założone miał na piersi i nie wyglądało na to, żeby chciał mnie przepuścić.
-Makadorze.- Zacząłem stanowczo.- Spokojnie, zaraz porozmawiamy.- Dokończyłem. Demon tylko prychnął i odszedł od wejścia, pozwalając mi tym samym na przekroczenie progu sypialni. Podszedłem do szafy i wyciągnąłem z niej koszulę Makadora. Ten warknął na mnie groźnie. Spojrzałem na niego tylko w sposób, w jaki zawsze spoglądałem, gdy robił się zbyt zaczepny. To nie tak, że nie chciałem go słuchać. To mogło po prostu poczekać. Założyłem czarną koszulę na chłopca, usiadłem na nieposłanym łóżku i posadziłem maleństwo na swoich kolanach.
-No kochanie, co się stało?- Zapytałem łagodnie. Biedactwo, wydawał się być naprawdę smutny… Demon dalej stał obrażony obok szafy. Nim też miałem się zająć, za chwilkę.
-Bo… Bo oni mnie zabiją.- Szepnął, podciągając nosem.
-Kto, maleńki?- Spojrzałem na Makadora. Czyżby to było to, o czym myślałem? Demasse pokiwał twierdząco głową.- Och, kochanie. Nie bój się, wszystko będzie dobrze.- Uspokajałem młodzieńca.
-Skąd wiesz?- Załkał.
-Po prostu wiem.- Odparłem, chociaż wcale nie byłem o tym przekonany.- Nie płacz. No już, spokojnie.
Nigdy nie lubiłem patrzeć na cierpienie. Nataniel był naprawdę wartościową istotą. Był mądry, wrażliwy, ciekawski, dobry… Nie chciałem, by stała mu się krzywda. Jednak, nie umiałem mu pomóc, inaczej, jak tylko słowami. To nie była moja decyzja, nie mogłem jej podjąć… Siedziałem tak dłuższą chwilę, czekając, aż Nataniel się uspokoi… Gdy przestał drżeć i rozluźnił się, położyłem go delikatnie na łóżku.
- Odpocznij.- Szepnąłem mu do ucha i przykryłem kołdrą. Nie chciałem, by znowu się przestraszył.- Makadorze.- Zwróciłem się do przyjaciela.- O co chodzi?
-Wyjdźmy na korytarz.- Rzekł rozeźlony demon. Zawsze miał trudny charakter… Zrobiłem, jak mówił. Staliśmy za drzwiami sypialni.
-Zostawiłeś go samego z Cyjanem?- Warknął czarnowłosy. O czym on znowu mówi? Z Demasse było coraz gorzej, musiałem się nim porządniej zająć. Trochę go zaniedbywałem ostatnimi czasy…
-Zostawiłem go przecież z tobą.- Spojrzałem na niego dziwnie. Jutro zmuszę go do odpoczynku, przemęcza się.

O czym on do mnie mówił?! Jak to, ze mną?! Przecież byłem ze strażnikami!
-Nie było mnie tam, gdy wyszedłeś. Nie gadaj bzdur, Diego.- Zmarszczyłem gniewnie brwi.
Malborio zrobił dziwna minę, przez chwilę myślał nad czymś dogłębniej. W końcu odetchnął. Mam nadzieję, że ma dobre usprawiedliwienie, inaczej będzie martwy.
-Cyjan musiał stworzyć klona…- Powiedział.
Wpadłem dokładnie na ten sam pomysł. Cholerny kłamca… Chciał się zabawić z moim podopiecznym. Już go nigdy z nim nie zostawię. O ile białowłosy przeżyje…

To najpewniej ostatnia okazja w moim życiu, by dowiedzieć się czegoś… Ja miałem umrzeć… Stałem przy drzwiach i słuchałem, o czym  rozmawiają mężczyźni. Klon… Nie wiedziałem, czemu, miałem przeczucie, że ta wiedza bardzo mi się do czegoś przyda… Niewiele zrozumiałem, jedynym, o czym byłem w stanie myśleć, była Komnata Królewska. Oni nie chcą żebym żył… Ja to wiedziałem, mieli mnie zabić… Ta niepewność była nie do zniesienia. Może inni by sobie poradzili z tym uczuciem. Ale nie ja! Ja byłem słaby… Od zawsze… Pomocy! Nie wiem, co bym wolał. Żeby ta chwila nigdy nie nadeszła, czy żebym miał ją już a sobą. Byłem rozdarty… Dlaczego ja taki jestem?! Znowu płakałem i nie mogłem nic z tym zrobić… Położyłem się na łóżku i zakryłem pościelą po czubek głowy. Makador i Diego weszli do pokoju. Ja cicho chlipałem…

Nadszedł wieczór. Prowadziłem, właściwie ciągnąłem Nataniela do Pałacu. Trząsł się niemiłosiernie, ja nie okazywałem nawet cienia emocji. Na współczucie nie pozwalała mi moja demoniczna natura. Stanąłem przed bramą Pałacu Królewskiego. Spojrzałem na podopiecznego. Głowę miał spuszczoną, nie patrzył na mnie. Wypchnąłem go na przód. Korytarzami dążyłem do Komnaty. Przemierzałem stopnie schodów, by pod koniec znaleźć się przed przeznaczeniem białowłosego. To miejsce… W nim miał się rozstrzygnąć los jednego niewolnika.
-Jeszcze tylko chwila.- Szepnął Nataniel. Spojrzałem na niego ponuro, nie mógł uciec przed osądem… Nie ważne, jak bardzo tego pragnął… Położyłem rękę na jego głowie.
-Nie ważne, jaka będzie decyzja.- Zacząłem beznamiętnie.- Przyjmij ja z godnością.
Białowłosy spojrzał na mnie smutno. Nawet już nie płakał… Uchyliłem wrota Komnaty Królewskiej. Nie było już odwrotu.

Kręciło mi się w głowie. Znowu ten czerwony dywan. Tym razem biegnący do śmierci… Nie byłem w stanie logicznie myśleć. Chciałem uciec, jednak strach paraliżował moje ciało. Nie wiedziałem, ile wytrzymam. Jak miałem przyjąć decyzje o mojej śmierci z godnością?! No jak?! Nogi się pode mną uginały. Zobaczyłem Króla na tronie i wiedziałem, po prostu wiedziałem, jaka będzie jego decyzja… Nie chciałem tego słyszeć… Tak bardzo nie chciałem…

Ukłoniłem się lekko, najpewniej, nie okazując Władcy należnej czci… Będzie musiał z tym żyć. Spojrzałem pewnie w jego czarne niczym smoła oczy. Zmusiłem mojego podopiecznego, by klęknął przed blondynem.
-Makadorze, nasze warunki zostały przyjęte.- Oznajmił Król. Tak też myślałem… Pytanie brzmiało, co one odejmowały? Władca wyjął pergamin i zaczął mówić.
-Na sile mojego Majestatu, ja Władca Armagedonu, przyjmuje wasze warunki. Ofiarowujemy wam cztery miliony złotych monet, oraz dwa Leginy jednostek bojowych naszego kontynentu. Wszystkich pojmanych, o obywatelstwie Almagedorskim uwalniamy. Macie prawo zachować w niewoli wszystkich pojmanych naszego kontynentu. Warunki te będą ważne przez okres pięciu miesięcy. W tej chwili wysyłam do was wszystkie dary. – Uciął.- Dalsza część jest nieważna. Nataniel zmrużył oczy.- Zabić.- Zwrócił się do strażników, a ci podeszli do mojego byłego podopiecznego…

Nie! Błagam, nie! Upadłem na ziemię. Nie miałem już siły, równocześnie nie chciałem tak skończyć. Błagam, niech ktoś mi pomorze! Po moich policzkach popłynęły niechciane łzy. Nigdy już nie będę szczęśliwy. Nigdy! Wiedziałem, że tak będzie, ale gdy to usłyszałem… Przeszyło mnie coś okropnego… Błagam… Błagam…

Te słowa dotarły do mnie dopiero, gdy Nataniel upadł na ziemię… Coś się we mnie obudziło. Nie chciało pozwolić, abym stał bezczynnie. Było nie do opanowania… Nie mogłem uwierzyć, że to robię.
-Stać.- Powiedziałem spokojnie, jednak wiedziałem, że strażników przeszedł dreszcz. Zrobili, jak im kazałem. To ja tutaj rządziłem, wiedziałem, że mi się nie sprzeciwią.- Wasza Wysokość.- Zwróciłem się do czarnookiego blondyna. Uniósł jedną brew, co znaczyło, że pragnie wyjaśnienia.
-Jestem gotowy go wykupić.- Rzekłem, patrząc prosto w jego oczy. Widziałem zdziwienie na królewskiej twarzy.
-Słucham?- Zapytał dziwnie, kładąc rękę na złotym oparciu tronu. Przecież mówiłem! Ja go zabieram. Nie zabijesz go, nie, kiedy ja tu jestem. Zmarszczyłem groźnie brwi. Nataniel patrzył na mnie prosząco…
-Podaj cenę, jaką mam zapłacić.- Powiedziałem stanowczo i powoli. Władca przez chwilę milczał.- Nie pozwolę go zabić.
-Makadorze, twoja bezczelność wyszła poza granice przyzwoitości.- Powiedział lekko zirytowany.
-O ile wiem, mam prawo wykupić więźnia. Nie widzę w moim postępowaniu nic, do czego mogłaby się Wasza Wysokość uprzedzić.
Może nie powinienem, ale nie byłem w stanie odpuścić. Poza tym, nie mogłem pozwolić na stratę tak pięknego ciała. Działałem kompletnie nieracjonalnie… Chaotycznie, chociaż nie było tego po mnie widać.
-Zaskakujesz mnie, Makadorze.- Rzekł czarnooki i dłonią zbadał swój krótki zarost.- Co tobą kieruje?
Nie wiedziałem… To był pierwszy raz od bardzo dawna, kiedy działałem instynktownie… Przynajmniej tak mi się zdawało. Co ze mną jest nie tak, do cholery?! Co się zmieniło?
-Potrzebuję niewolnika.- Moja odpowiedz była szczera. W zupełności.
-Należy do ciebie.- Rzekł Król, a ja otworzyłem szerzej oczy ze zdziwienia. Tak, po prostu?- Za pół miliona złotych monet.- Dodał z kąśliwym uśmieszkiem. Wiedziałem… Dalej nie mogłem uwierzyć, że to robię. Wyjąłem mój pozłacany notatnik i wpisałem liczbę. Kartkę doprawiłem moim podpisem. Wyrwałem i podałem Władcy. Zaśmiał się.
-Jest twój, Makadorze…
Bez słowa chwyciłem Nataniela za nadgarstek i pociągnąłem w stronę wyjścia. Byłem wściekły. Nie mogłem uwierzyć w to, co zrobiłem. Być może stracę tytuł za tą zniewagę. Niech tą cholerna krainę piekło pochłonie… Wyprowadziłem mojego niewolnika z Pałacu.
-Dziękuję.- Szepnął, dalej się trząsł. Był przerażony, chyba niewiele z tej sytuacji do niego dotarło.
-Masz, za co.- Warknąłem i uderzyłem go lekko w policzek…- Nie masz powodów do radości.  Od teraz… Jesteś mój.- Wysyczałem, a na mojej twarzy zagościł nieprzyjemny uśmiech.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.