czwartek, 5 grudnia 2019

Rozdział 73


Każdego dnia wizualizował sobie tę chwilę w głowie. Właściwie tylko jego mgliste wyobrażenia o tym, jak miałaby wyglądać i nikła nadzieja, że w ogóle nastąpi, trzymały go we względnych ryzach.
Aż w końcu stało się...
Wampir przez krótki moment, który jemu samemu zdawał się wiecznością, stał tylko w bezruchu, rozszerzonymi w osłupieniu oczami lustrując widok, jaki miał przed sobą.
Czarne loki, rozsypane w nieładzie na posadzce, w rozkwitającej, karminowej kałuży. Ulotny błysk złotych tęczówek, tuż przed tym jak przysłoniły je powieki. Ostatnie drgnięcie drobnej dłoni, na której tak wiele razy składał czułe pocałunki.
Gdyby ktoś zapytał go, co myślał w tamtym momencie, nie znałby odpowiedzi. Wszystko utonęło w rwącym potoku skrajnych emocji, głowę wypełniały mu odczucia, których nawet nie potrafiłby nazwać słowami, nie pozostawiając miejsca na jakiekolwiek przebłyski logicznego myślenia.
Poderwał się z miejsca, zmierzając ku harpii. Miał wrażenie, że czas jakby zwolnił, usilnie nie pozwalając mu się do niej zbliżyć. Czy to na pewno rzeczywistość? A jeśli tak, to czy nie lepiej byłoby, gdyby była tylko złym snem?
Gdy dopadł do młodzieńca, drżącymi z przejęcia dłońmi przewrócił go na plecy, uniósł delikatnie bezwładne ciało i spojrzał na jej twarz, teraz zupełnie bez wyrazu. Po jej skroni spływała stróżka krwi, skapując na wyraźnie rysujący się obojczyk.
Wampir przełknął ślinę.
Zmarszczył brwi i odwrócił głowę, gdy uderzył go jej upajający zapach. Tylko on sam mógł wiedzieć, jak bardzo jej potrzebował. Jedynie cieniutki skrawek świadomości nie pozwalał mu ulec temu pragnieniu.
Musiał się pozbierać, dla niego...
Starając się zignorować rosnący głód, przysunął sobie palec do ust i zaciął ostrym kłem, a potem przyłożył go do pobladłych warg towarzysza i pozwolił, by parę kropel jego własnego osocza popłynęło mu po języku.
- Wytrzymaj, skarbie... – szepnął, choć doskonale wiedział, że chłopak nie mógł go słyszeć. – Już po wszystkim... – zapewnił, gładząc uspokajająco jego rozwichrzone loki, z pewną dozą ulgi obserwując jak krwawienie powoli ustaje.
Nie miał wystarczająco sił, by teraz zrobić cokolwiek więcej, ale czuł wyraźny puls i oddech harpii, więc miał ogromną nadzieję, że nic poważniejszego jej się nie stało.
Ogarnął wzrokiem jej niemal nagie ciało, to samo, którego tak boleśnie wręcz pragnął, od kiedy pierwszy raz ją ujrzał. Wtedy jeszcze nie wiedział, że tamten niepozorny moment przypieczętuje resztę jego żywota, a to piękne stworzenie stanie się jego sensem.
Na widok siniaków i otarć na zawsze gładkiej, delikatnej skórze, na powrót poczuł, jak chwilowy szok zastępuje bezlitosna złość.
Jak śmieli zrobić jej coś takiego? Kto dał im prawo, żeby w ogóle ją tknąć?
Uniósł spojrzenie na Karo, który spoglądał na niego z góry, z twarzą wyrażającą tym razem szczere zdumienie. Podniósł się z podłogi, uprzednio okrywając Gabriela swoim płaszczem.
- Ty... – syknął wampir, mierząc telepatę wzrokiem tak zimnym, że wielu mogłoby poczuć ciarki strachu na plecach.
Pierwszym, co nasunęło mu się na myśl, było wbicie zębów w tętnicę sutenera i spicie z niego wszystkich soków, aż do ostatniej kropli. Miał ochotę rozszarpać go na strzępy, kawałek po kawałku, aż błagałby o śmierć.  I pewnie naprawdę by to zrobił, gdyby został mu choć cień tej siły, którą miał nim harpia tu trafiła. Wtedy najprawdopodobniej nic by go nie powstrzymało.
Ale mógł przynajmniej zadbać o to, by Karo pożałował...
W mgnieniu oka dopadł do mężczyzny i wymierzył mu cios, który powalił sutenera na podłogę. I gdy już chciał kontynuować, sięgając dłonią do sztyletu, tkwiącego w sakwie przy jego biodrze, przed oczami złowrogo błysnęły mu dwa ostrza, dzierżone przez strażników. Miecze skrzyżowały się ze zgrzytem, torując mu drogę. Mimo to Cyjan widział, jak służącym drżą ręce, a oddechy przyspieszają, gdy w ich głowach zapewne toczyła się zawzięta walka pomiędzy chęcią ucieczki, a dotrzymaniem obowiązków.
Karo uniósł się na ciężkich nogach, dłonią przysłaniając nos, z którego spływała strużka krwi, rozlewając się po jego jasnej koszuli.
Wampir obejrzał się za siebie, na pozostawioną samotnie harpię.
Zdawała mu się teraz taka bezbronna i krucha, jakby najmniejszy dotyk mógł zrobić jej krzywdę. Jakiś czas temu to były ostatnie epitety, jakimi określiłby tę młodą, niepokorną istotę. Czy on ją w ogóle znał? Czy kiedykolwiek chciał dostrzec w niej coś więcej niż tylko to, co mógł zobaczyć na pierwszy rzut oka?
Pracownicy wokół zastygli w bezruchu, spoglądając z przestrachem to na nią, to na wampira, lecz z ich ust nie uchodził nawet najcichszy szept.
Może i wampirowi udałoby się przebrnąć przez straż i dopaść do Sylvia. Może nawet go zabić. Ale to wszystko było obarczone zbyt dużym ryzykiem, a nie mógł narażać Gabriela, zwłaszcza teraz, kiedy już miał go przy sobie, pierwszy raz od tak dawna. Już tylko cieniutka nić wahania dzieliła go od wycofania się, kiedy za plecami usłyszał trzask otwieranych drzwi, a zaraz kątem oka spostrzegł zmierzającego do harpii strażnika.
Nie myślał. W mgnieniu oka wyciągnął nóż z sakwy i rzucił w jego kierunku. Ten wbił mu się w klatkę piersiową, a pod mężczyzną ugięły się kolana. Venom nie miał nawet okazji zobaczyć jak ten pada na ziemię, kiedy usłyszał świst miecza za sobą, gdy służący Sylvia ruszyli na niego w odwecie.
To wszystko działo się tak szybko... Uchylił się natychmiast i chwycił za ostrze, wyrywając je strażnikowi z rąk i wbił w jego tors nim ten zdążył jakkolwiek zareagować. Mężczyzna padł na ziemię, a na klatce wykwitła mu krwistoczerwona plama. Venom odepchnął go, pozwalając by bezwładne ciało stoczyło się po schodach.
Drugi, widząc to, wycofał się, odsłaniając Sylvia. Teraz już żadna przeszkoda nie stała między wampirem a telepatą.
Cyjan podszedł do niego parę kroków, ze wszystkich sił starając się przezwyciężyć przybijające go do ziemi zmęczenie. Syknął z bólu, łapiąc się poręczy schodów i mimowolnie zaciskając dłoń na rękojeści zakrwawionego miecza. Zaklął w myślach na swoją niemoc.
Telepata uniósł ręce w pokojowym geście.
- Jest twój – rzekł ostrożnie, zastygając w miejscu. - Nie miałem pojęcia, że dalej należy do ciebie, nigdy bym go wtedy nie przyjął – wytłumaczył się, starając się jakoś rozładować gęstą atmosferę. – Zabierz go i zapomnijmy o całej sprawie... – zaproponował.
Spojrzał na Ashae, wciśniętego w kąt. Niewiele myśląc, chwycił chłopaka za włosy i pociągnął przed siebie, nie zważając na jego opór. Młodzieniec stanął przed sutenerem, drżąc delikatnie, rozszerzonymi ze strachu oczami wpatrując się w krwiopijcę.
- Ładny, prawda? – zapytał Karo, mając w pamięci, że wampir posiadał pewną słabość do pięknych istot. - Dużo potrafi... Może zechciałbyś go przyjąć w ramach rekompensaty? Albo innego chłopca...
Wampir pokręcił głową, wbijając w niego zimne spojrzenie. Dość już słów padło dzisiaj z jego ust.
Puścił miecz, a ten po chwili z brzdękiem spotkał się z podłogą. Z całych sił starał się powstrzymać grymas bólu, który uparcie cisnął mu się na twarz. Zmęczenie niemal przygniatało go do ziemi, a unoszący się w powietrzu zapach krwi harpii doprowadzał go do szaleństwa.
- Ja nie zapomnę – syknął, spoglądając prosto w rozszerzone napięciem oczy telepaty. - Nie zapomnę, póki on nie zapomnie. I zrobię wszystko, żebyś na własnej skórze poczuł to samo, co on – obiecał.
Tak tego nie zostawi, tego jednego był pewien. Pomści godność swojego towarzysza, gdy tylko przyjdzie odpowiedni moment. A w międzyczasie dołoży wszelkich starań, by telepata przekonał się, czym jest cierpienie.
Odwrócił się powoli, oddychając ciężko.
Czas, by harpia wróciła do domu. Do niego...


Za demonem z hukiem zatrzasnęły się wrota domostwa, a on sam szybkim krokiem skierował się do swojej biblioteki, po drodze obrzucając morderczym wzrokiem każdego, kto ośmielił się choćby spojrzeć w jego kierunku, dając tym samem czytelny sygnał, by zbytnio się nie zbliżać.
A nawet wcale.
Już w gabinecie podszedł do gablotki wypełnionej po brzegi różnymi trunkami. Chwycił pierwszą z brzegu, opadł na fotel i pociągnął kilka łyków gorzkiej jak piołun nalewki. Skrzywił się z niesmakiem i przetarł zmęczone oczy dłonią. Ta migrena, którą zapowiedział Diego, przyszła wcześniej niż tego oczekiwał. Nie był jednak do końca pewien, czy to wina wypitego z rana eliksiru, czy może irytującego otoczenia.
Niezależnie od przyczyny, pewien był jednego - ostatni raz próbował komuś pomóc.
Skoro Venom chciał spieprzyć sobie życie, to niech tak będzie. On już nie miał zamiaru kiwnąć przy tym choćby palcem. Tak właściwie, wizja konającego z głodu wampira wydawała mu się teraz szalenie przyjemna. Chętnie by to pooglądał w wolnej chwili.
A już z pewnością chętniej niż wypełniał ten stos papierów, leżący tuż przed nim na biurku...


Arkade leżał w łóżku, w zamyśleniu nasłuchując tykających wskazówek zegara. Dlaczego ta sama cisza, która zazwyczaj wypełniała komnatę błogim spokojem, w takich chwilach nagle stawała się przytłaczająca?
Kiedy nie było dookoła nic, co mogłoby choć na chwilę zwrócić jego uwagę, rozproszyć, odciągnąć na moment, nie pozostawało mu nic innego, jak tylko poddać się fali gorzkich myśli, którą tak uparcie ostatnio odganiał.
Dziś już nie miał na to sił.
Sam siebie nie rozumiał. I chyba nawet nie chciał.
Dlaczego więc oczekiwał, że demon będzie potrafił to zrobić?
Jak mógł się tak do niego odezwać? Gdyby chociaż miał odwagę powiedzieć to, co naprawdę myślał... Może wtedy byłoby to warte kary? Bo o tym, że jej nie uniknie, wiedział doskonale...
Ale chyba i tak powinien przeprosić.
Nie wiedzieć, dlaczego, za każdym razem, gdy już spinał się, by wstać i iść do Demasse, w głowie napotykał na protest. Zupełnie jakby jakiś niewidzialny mur nie pozwalał mu przekroczyć progu tego pokoju. Jakby jego podświadomość wiedziała lepiej od niego, że nie zrobił nic złego.
Czy naprawdę nie miał prawa mieć jakichś uczuć, jak każda żywa istota? Nie mógł niczego oczekiwać od nikogo, bo był tylko niewolnikiem?
Przecież tak się nie dało żyć.
Próbował. Wielokrotnie starał się sobie wmówić, że tak musi być, że może kiedyś coś się zmieni, że wszystko jest w porządku.
Ale nie było.
Czy kiedykolwiek będzie inaczej, jeśli znowu się ugnie i przeprosi? A jeśli tego nie zrobi, czy to nie pogorszy jedynie sytuacji?
Czasami naprawdę chciał powiedzieć demonowi o tym, co czuł. Gdzieś tam w głębi serca tliła mu się nieśmiała nadzieja, że może by go zrozumiał po tym wszystkim, co się ostatnio wydarzyło. Ale tak strasznie się bał, że po prostu nie był w stanie...
A co, jeśli szlachcic go wyśmieje? Albo, co gorsza, potwierdzi jego obawy? W zestawieniu z tymi scenariuszami, niewiedza wydawała się najrozsądniejsza.
Młodzik westchnął ciężko, podnosząc się do siadu.
Może ten jeden raz powinien odrzucić głos rozsądku...?


Pierwszy łyk... był cudowny. Nawet nie potrafił opisać uczucia, jakie mu towarzyszyło, kiedy poczuł ten wspaniały smak i tego wszechogarniającego ciepła, rozchodzącego się po całym jego ciele. Zupełnie jakby właśnie wracał do żywych po bardzo długim śnie.
Każda kropla czerwonej cieczy obmywała go z resztek zmęczenia, zmieniając wszystko dookoła w energię, którą chłonął. Uniósł powieki ze zdziwieniem dostrzegając, że obraz, który miał przed oczami od dawna, nagle przestał być obcy i szary.
Jego szkarłatne dotąd tęczówki powoli jaśniały, przybierając barwę głębokiego fioletu.
Spojrzał na twarz swojego towarzysza, zupełnie spokojną i rozluźnioną. Niepokojąco bladą.
Źrenice wampira rozszerzyły się w szoku.
Co on, na bogów, wyprawiał?!
Oderwał się gwałtownie od nadgarstka młodzieńca i potoczył spanikowanym wzrokiem po jego ciele. Jeszcze chwila nieuwagi i zrobiłby mu krzywdę... Z niedowierzaniem spojrzał na dwa krwawe ślady, znaczące teraz przedramię harpii.
Jak mógł w takim momencie go ugryźć? 
Wiedział, że nie może, ale ta krew tak potwornie go kusiła. Przełknął ślinę, która nagle stała się nieprzyjemnie gorzka.
Zupełnie inna niż ten cudowny płyn, którego miał okazję posmakować przed paroma momentami. Był przyjemnie słodki, a jednocześnie pozostawiał po sobie przyjemne, rozgrzewające mrowienie.
Idealny...
Gdyby mógł napić się jeszcze tylko odrobinkę...
Pochylił się nad młodzieńcem, rozszerzonymi źrenicami wpatrując się w niewielkie ranki po swoich kłach. Był tak blisko, wystarczyłby jeden ruch, by znowu poczuć ten odurzający smak...
Poderwał się gwałtownie, słysząc pukanie do drzwi. Spojrzał otrzeźwiony na służkę, niosącą na tacy kilka rzeczy, o które prosił, a potem na Gabrysia.
Nieraz słyszał krążące o wampirach opowieści, o tym jak z głodu potrafiły rozszarpać swojego towarzysza na strzępy, ale nigdy nie dawał w to wiary. Teraz zdawały mu się przerażająco realne.
- Zostań – rzekł do służącej, która kierowała się już do wyjścia.
Nie mógł być teraz sam z chłopakiem. Nie wybaczyłby sobie, gdyby zrobił mu krzywdę.


Demon z westchnieniem odłożył na blat biurka ostatnią partię dokumentów, którą musiał przejrzeć. Potarł ze znużeniem nasadę nosa i spojrzał na wiszący na ścianie zegar. Dochodził już wieczór, a on musiał jeszcze pojawić się u kapłanów. Miał nadzieję, że chociaż oni go dzisiaj nie zdenerwują, jak to już zrobiło kilku osobników tego dnia.
Oby. 
Bo jeszcze jedna, drobna nieprzyjemność mogła skończyć się dość tragicznie dla otoczenia.
Na ten moment oczekiwał na jakieś konkretne wieści w sprawie mapy, a najlepiej na wyprawę. Samotną. 
Ile by dał, żeby choć na moment wyrwać się spośród tych wszystkich zawiłych formalności i uciążliwej codzienności życia? Byłby tylko on, ogień i wrogowie, których mógłby bez przeszkód obracać w proch od świtu aż do zmierzchu.
Tak piękne, że aż nierealne.
Demasse wstał z ciężkim westchnieniem i wyszedł z gabinetu, ruszając do wyjścia.
Zmarszczył brwi, kiedy krocząc korytarzem, na jego końcu dostrzegł znajomą, smukłą sylwetkę Arkade, najprawdopodobniej zmierzającego do biblioteki. Zapewne chciał wziąć jakieś książki, żeby zaszyć się bezpiecznie w swojej komnacie do czasu, aż złość szlachcica opadnie.
Naiwny gówniarz... Nawet nie miał dość odwagi, aby przyjść i przeprosić.
Może to i lepiej dla niego?
Demon nie miał teraz ochoty go oglądać, ani nawet na niego nawrzeszczeć, więc tylko minął go z twarzą bez wyrazu, nie zaszczycając spojrzeniem. Kątem oka widział jak chłopak przystaje i uchyla usta, najpewniej chcąc mu coś powiedzieć, ale w tym momencie mężczyzny to nie interesowało.
Zaskoczony młodzik stał jeszcze przez chwilę w bezruchu. Nie wiedział, czy to chłodny, demoni wzrok sprawił, że słowa zacisnęły mu się w gardle, czy może jego wewnętrzny opór.
To nie miało teraz znaczenia.
- Panie... – mruknął, podążając po chwili za Demasse.
Wyglądało jednak na to, że ten wcale nie miał zamiaru go wysłuchać.
- Panie, proszę... – powtórzył Nataniel, podbiegając do mężczyzny i łapiąc go za rękaw koszuli. – Zaczekaj...
Demon wciągnął powietrze ze świstem i odwrócił się gwałtownie. Odepchnął młodzieńca na ścianę, mierząc gniewnym spojrzeniem. 
Co on sobie wyobrażał? Jak śmiał w ogóle go zatrzymywać?
W przypływie dobrej woli chyba za mocno poluźnił mu smycz i smarkacz wyobrażał sobie, że może robić co chce. Całe szczęście, że wszystko można było skutecznie nadrobić i przypomnieć, gdzie jego miejsce. I tak też zamierzał zrobić, skoro nie mógł z nim postępować po dobroci.
Brwi demona zbiegły się w skupieniu, kiedy ten próbował sobie przypomnieć niedawno rzucone słowa niewolnika. Jak to było...?
Ach, tak. Chyba już sobie przypominał.
- Tego chcesz? – wysyczał, nachylając się niebezpiecznie nad młodzieńcem i spoglądając prosto w jego zagubione oczy. - Żebym cię oddał?
Młodzik przez moment stał w bezruchu, mimowolnie unosząc nieco dłonie w obronnym geście. W pierwszej chwili nie miał pojęcia, o co chodziło szlachcicowi. Zaraz się jednak zreflektował.
Wbił wzrok w podłogę. Nie był w stanie nic wykrztusić, patrząc na właściciela.
- Nie, nie chcę... – mruknął, z nerwów zaciskając palce i mnąc w nich rąbek jedwabnego odzienia.
Demon uniósł nieco brwi. Tego też się spodziewał. Chwycił Arkade za ramię, by temu przypadkiem nie przyszło do głowy znów napyskować i czmychnąć jak poprzednio. Wyraźnie wyczuwał pod palcami jego drżenie.
- Na pewno? – zapytał. - Uwierz, że na chętnych nie musiałbym czekać długo – zapewnił, wbijając w niewolnika ostre spojrzenie.
Chłopak pokręcił głową.
Czemu szlachcic tak go traktował? Przecież dobrze wiedział, że nigdy by tak nawet nie pomyślał. Nie wyobrażał sobie trafić do kogokolwiek innego. Chciał zostać tutaj, z demonem.
– Przepraszam – szepnął, spoglądając na Demasse z całą skruchą, na jaką było go stać.
Dlaczego znowu to robił? Nie potrafił po prostu powiedzieć tego, co chciał, zamiast kolejny raz prosić o wybaczenie? Co z nim było nie tak?
- To lepiej zważaj na swoje zachowanie, bo jesteś na najlepszej drodze, żeby tak się stało – ostrzegł szlachcic i puścił chłopaka.
Mało brakowało, a omal nie poczułby się poruszony tym niewinnym wyrazem niebieskich tęczówek.
Omal.
Spojrzał jeszcze przelotnie na jego zaskoczoną twarz, a potem skierował się do wyjścia. Nie miał teraz ochoty go oglądać. Miał ważniejsze rzeczy na głowie.
Młodzik uchylił drżące wargi, czując jak oczy zachodzą mu mgiełką wilgoci.
Te słowa naprawdę go zabolały.
Demasse mógłby go oddać z tak błahego powodu? Po tym wszystkim? Przecież tak się dla niego starał, robił wszystko bez mrugnięcia okiem, by tylko sprostać jego wymaganiom. Stracił ojca, smoka niemal też, a mimo wszystko dalej był mu wierny. To nic nie znaczyło dla mężczyzny? Cały ten ból znosił na marne?
Nie miał nikogo prócz niego... Tak wiele by dał, żeby usłyszeć, że cokolwiek dla niego znaczy, że nie jest zupełnie sam w obcym miejscu, wśród ludzi, którzy patrzyli na niego z góry, że jest na tym świecie ktokolwiek, dla kogo był ważny. Może wymagał niemożliwego, ale tak strasznie tego chciał...
- Panie, proszę! – krzyknął, chwytając mężczyznę za skaj koszuli, by ten się zatrzymał. - Błagam, chociaż mnie wysłuchaj. Ja naprawdę nie chciałem tego powiedzieć, przestraszyłem się – mówił na jednym wdechu, patrząc prosząco w demonie oczy, błyskające zniecierpliwieniem. – Bałem się, że... – zamilkł, ze zdenerwowania naciskając dłoń na szatach szlachcica.
- Że? – powtórzył demon, odsuwając od siebie młodzieńca.
Prawdziwe powody do strachu miał teraz. O ile zaraz nie przestanie marnować jego czasu.
Chłopak pokręcił głową w rezygnacji. Czy to nie było oczywiste?
- Ja... Nie wiem. – mruknął cicho, spuszczając smętny wzrok.
Demon prychnął i już miał zamiar udać się do wyjścia, kiedy ponownie poczuł uścisk drobnej dłoni na przedramieniu. Spojrzał zniecierpliwiony na młodzieńca.
- Kiedy zobaczyłem Kastijana... pomyślałem, że może mnie już nie chcesz – wyznał młodzik, starając się patrzeć na wszystko, byle nie na mężczyznę. – I tylko dlatego...
Brwi Demasse uniosły się w lekkim zaskoczeniu.
O czym ten smarkacz, do cholery, mówił?
- Naprawdę nie chciałem się tak zachować, po prostu zrobiło mi się strasznie przykro... Naprawdę żałuję – tłumaczył się Arkade. – Jeśli naprawdę chcesz mnie oddać, to zrozumiem... Ale obiecuję, że już nigdy więcej nie sprawię ci problemów. Będę posłuszny, przysięgam – zamilkł, w napięciu spoglądając na twarz szlachcica.
Ten stał tylko, w milczeniu próbując poskładać niezgrabne wyjaśnienia chłopaka w jakąś logiczną całość.
Czy naprawdę mogło mu przyjść do głowy coś tak absurdalnie głupiego? Co prawda zdawał sobie sprawę, że Nataniel jest przewrażliwiony, ale żeby aż tak? Czy on naprawdę wyobrażał sobie, że cały świat kręcił się wokół niego?
Demasse pokręcił głową w chwilowej konsternacji. Przyjrzał się uważniej chłopięcej twarzy. 
Zaszklone oczy i soczysty rumieniec, rozlany na rozpalonych z emocji policzkach, dawał mu jasny sygnał, że to nie był głupi żart z jego strony.
Chwila, chwila...
- Znasz go? – zapytał, mając na myśli Kastijana i rzucił niewolnikowi podejrzliwe spojrzenie.
Chyba naprawdę dał mu trochę za dużo swobody, bo młodzik zaczynał wchodzić w posiadanie informacji, których nie powinien.
- Nie znam, Gabriel kiedyś mi o nim powiedział. Na jakimś przyjęciu... – wyjaśnił Arkade, nie chcąc dodatkowo drażnić demona, którego najwyraźniej nie wzruszyły jego tłumaczenia.
Mężczyzna przewrócił oczami. Mógł się domyślić, że ta przeklęta harpia we wszystkim będzie maczać swoje wścibskie palce.
Westchnął i potarł nasadę nosa w namyśle.
Wyglądało na to, że przez cały ten czas, od kiedy Nataniel trafił pod jego opiekę, mimo usilnych starań demona, nie zdołał się nauczyć absolutnie niczego. Jak był, tak pozostał głupim, naiwnym chłopcem, który nie potrafił sobie poradzić nawet z samym sobą.
I po co szlachcic tak się wysilał, próbując wpakować mu cokolwiek pożytecznego do głowy?
Co on miał z nim teraz zrobić...?
Nawet, jeśli młodzik czuł się nieco odrzucony, nie miał prawa robić mu z tego powodu wyrzutów ani wtrącać się w jego sprawy. Nie chciał, żeby ten wszedł mu na głowę, ale... Poniekąd był w stanie zrozumieć, że bał się o swoją przyszłość. A taki lęk potrafił skutecznie pozbawiać trzeźwego myślenia.
Kiedy tak patrzył w jego przygnębione oczy, poczuł coś na kształt delikatnego ukłucia żalu. Nie miał pojęcia, co miał w sobie ten dzieciak... To było nawet urocze, że tak się zestresował całą tą sytuacją.
Może trochę zbyt szorstko go potraktował...?
- I myślisz, że jestem na tyle łaskawy, by trzymać tu kogokolwiek wbrew sobie? – zapytał w końcu, a na jego twarz wpełzł kpiący uśmiech.
Młodzik zawahał się przez moment, zastanawiając się, co odpowiedzieć.
Czasami naprawdę nie wiedział, czego spodziewać się po demonie. Niekiedy odnosił wrażenie, że mimo tych wszystkich wspólnych chwil, w ogóle go nie znał.
- Chyba nie... – mruknął po chwili niezręcznego milczenia, spoglądając na właściciela bez przekonania.
Demon kiwnął głową z aprobatą i przyciągnął chłopaka do siebie, niezbyt delikatnie chwytając go za białe kosmyki.
- Gdybym cię nie chciał, pierwszy byś się o tym dowiedział, uwierz – zapewnił, patrząc z góry w jego niebieskie, błyszczące oczy.
- Czyli tylko się wygłupiłem, tak? – upewnił się młodzik, chyba po raz pierwszy w życiu modląc się w duchu, by wyjść w oczach szlachcica na głupiego chłopca.
Demasse rzucił młodzieńcowi pobłażliwe spojrzenie. Uznał, że słowa w tej sytuacji były zupełnie zbędne. Czyny zapewne lepiej wyrażą to, jak bardzo go chciał. I to w tej chwili.
Nachylił się nad młodzieńcem, omiatając jego policzek ciepłym oddechem, a potem zbliżył swoje usta do jego, łącząc je w głębokim pocałunku. Czując jak chłopak rozluźnia się w jego ramionach, wyplątał dłoń z jego włosów i chwycił za uda, by zaraz dźwignąć go na ręce. Pozwolił, by ten oplótł się nogami wokół jego pasa, dalej nie rozłączając ich warg. Jedną z dłoni przejechał po smukłych plecach, okrytych jedwabnym materiałem.
Wolałby pooglądać chłopaka w czymś bardziej skąpym. A najlepiej w niczym.
- Nie tylko – zaprzeczył, odrywając się od jego ust i wpatrując się w niego oczami, w których mignął niebezpieczny błysk. – Też mi podpadłeś. I to solidnie.
Gdzieś tam z tyłu głowy świtała mu myśl, że nie powinien być wobec chłopaka tak pobłażliwy, a z drugiej strony... Choć nigdy nie doświadczył niewoli, wiedział jak to było, gdy przyszłość stawała przed znakiem zapytania. A Arkade, po burzliwych wydarzeniach ostatnich miesięcy i po wszystkich trudach, do których go zmusił, zasługiwał na chwilę wytchnienia i beztroski.
Byle nie za długą.
- I co teraz? – zapytał młodzik, a po jego nosie i policzkach rozlał się delikatny rumieniec.
- Teraz... zabiorę cię do sypialni – wymruczał demon, jeszcze na krótką chwilę łącząc ich wargi i niespiesznie zmierzając do komnaty. – I dopilnuję, żebyś przestał wymyślać bzdury.
Nagle sobie przypomniał, że był w drodze do kapłaństwa. Zerknął w zamglone oczy kochanka, przez moment przetwarzając w głowie, co powinien zrobić.
Mógł siedzieć na obradach, wysłuchując skarg i wyczekiwać końca... albo zająć się tą piękną istotą, która właśnie w tej chwili rozkosznie westchnęła mu prosto do ucha.
Demon zamruczał zadowolony.
Kapłaństwo sobie poczeka.
Już przed drzwiami sypialni, pchnął barkiem ich drewniane skrzydło i wszedł do środka. Rzucił młodzieńca na łóżko, by za chwilę zawisnąć nad nim, mierząc pożądliwym spojrzeniem. Jego dłoń musnęła rumianego policzka chłopaka, niespiesznie zjeżdżając w dół i zatrzymując się na zaczerwienionych od pocałunków wargach.
- To co jesteś w stanie dla mnie zrobić, żeby uniknąć kary? – zapytał demon, a na twarz wpełzł mu dość nieprzyjemny uśmiech.
Arkade spojrzał na właściciela lekko zaskoczony, a potem zawahał się przez moment, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Zawsze peszyły go takie pytania. Nie miał pojęcia, co mógłby zrobić, żeby szlachcic był zadowolony...
- Wszystko...? – zaproponował, spoglądając niepewnie na właściciela.
Ten parsknął śmiechem, odsuwając się nieco od młodzieńca. Nawet przez myśl mu nie przemknęło, że mógłby usłyszeć jakąkolwiek inną odpowiedź. Skinął do niego głową, dając znać, by się rozebrał.
Z zadowoleniem obserwował jak odzienie powoli zsuwa się ze smukłych ramion, a zaraz potem z kusząco zaokrąglonych bioder, wizualizując sobie w myślach, co będzie robił młodzieńcowi za moment.
- Zostaw – rozkazał, widząc jak drobne dłonie sięgają do bielizny, by się jej pozbyć. – I chodź do mnie – dodał, mierząc jego ciało uważnym spojrzeniem.
Chłopak czuł się odrobinę zaskoczony tym poleceniem, ale posłusznie zabrał ręce i zbliżył się do Demasse. Usiadł mu na kolanach, patrząc w jego zielone, niebezpiecznie błyskające oczy i mruknął rozkosznie, czując jak dłoń mężczyzny gładzi go po plecach, zjeżdżając powoli na pośladki, by zaraz zacząć bawić się koronką jego bielizny.
- Jeśli dojdziesz nim Ci je zdejmę, czeka cię kara – wymruczał szlachcic, omiatając jego ucho ciepłym powietrzem, wsuwając palce pod skąpe majtki, okrywające jego dziurkę. – Za twoje bezczelne zachowanie... – szepnął, całując go po szyi i powoli zaczynając zataczać kółeczka wokół jego wejścia.
Młodzik jęknął cicho, rumieniąc się na twarzy i poruszył biodrami, ocierając się o uda szlachcica. Wiedział, że nie da rady spełnić warunków Demasse. I sam demon też na pewno o tym wiedział.
Miał tylko nadzieję, że kara będzie równie przyjemna jak to, co robił mu teraz...


Tuż przed tym, jak jego ciężkie powieki rozchyliły się z trudem, poczuł dziwnie znajomy zapach. Był mocno ziołowy i drażniący.
Kiedyś towarzyszył mu nader często, ale w tej chwili nie potrafił skojarzyć go z czymkolwiek konkretnym.
Otworzył niechętnie oczy, marszcząc czoło z bólu, który falami zaczął rozchodzić się po jego głowie. W głębi miał jakieś niepokojące przeczucie, że coś jest nie tak, coś się stało, ale gdy próbował sięgnąć pamięcią do tych wydarzeń, widział jedynie czarną pustkę.
Spojrzał nad siebie, na wysokie, strzeliste sklepienie, rozciągające się teraz przed jego złotymi tęczówkami. 
Skądś je pamiętał. 
Niegdyś widywał takie każdego ranka, gdy się budził.
To był sen?
Młodzieniec uniósł się na łokciu, starając się dostrzec choć ślad logiki w tym, co widział przed sobą. Potoczył zagubionym wzrokiem dookoła, w osłupieniu zdając sobie sprawę z tego, gdzie był.
Te podłogi. Ta pościel, ten regał stojący w rogu...
To chyba naprawdę mu się śniło.
Chciał wstać, dotknąć czegoś, ale gdy tylko spróbował, poczuł rwący ból w nodze. Syknął cicho i spojrzał na swoją kostkę, odchylając wcześniej skraj kołdry. Była spuchnięta i nieco posiniała...
I nagle znieruchomiał, jakby pod wpływem tego widoku przez myśl przemknęło mu blade wspomnienie niedawnych wydarzeń.
Był w pokoju u Sylvia, a potem Ashae...
I te schody.
Wszystko zdawało mu się jakieś obce, nierealne.
Może umarł, albo właśnie umierał i to wszystko było tylko wytworem jego umysłu?
Drgnął gwałtownie, słysząc trzask opuszczającej się klamki i mechanicznie podniósł wzrok, wbijając go w uchylające się drzwi. W bezruchu obserwował, jak zza nich najpierw wyłania się kilka rudych kosmyków. I te oczy...
W komnacie rozległ się trzask rozbijanego szkła, gdy wampir w szoku wypuścił z rąk menzurki z eliksirami, napotkawszy złote tęczówki towarzysza.
O bogowie...
- Gabryś... – szepnął po chwili i nie zważając na rozsypane na podłodze odłamki, podszedł do chłopaka i złapał go za ramiona, przyglądając się uważnie jego twarzy. – Jak się czujesz, boli cię coś? – zapytał, przenosząc jedną z dłoni na chłodny policzek młodzieńca.
Harpia nawet nie drgnęła. Jedyną oznaką, że żyła, był przyspieszający z każdą chwilą puls i rozszerzone w zdumieniu oczy.
- Co ja tu... – nie dokończyła, plącząc się we własnych myślach.
Venom puścił chłopaka i przez krótki moment tylko wpatrywał się w niego w odrętwieniu, a potem chwycił go za rękę w uspokajającym geście. Zdawał sobie sprawę, że dla Gabriela to mógł być duży szok. Ulżyło mu, że młodzik tak szybko się obudził.
- Już dobrze, nie bój się – szepnął kojącym tonem, choć sam również czuł szybkie bicie własnego serca. – Pamiętasz co się stało?
Reavmor pokręcił głową. Nie do końca docierały do niego słowa szlachcica.
Jak to możliwe...?
Dopiero był u Karo, a potem ta ciemność... A teraz to.
Przecież wampir się go pozbył, to był koniec, miał go więcej nie zobaczyć.
A jeśli to jakieś sztuczki telepaty?
Skąd miał wiedzieć, do czego Sylvio był zdolny, by go zmanipulować?
- Gabryś... – mruknął Venom, głaszcząc palcami dłoń harpii, by przywrócić ją do rzeczywistości.
Zdumiało go, gdy ta odtrąciła jego rękę i spojrzała na niego z przestrachem.
- Nie zbliżaj się do mnie – syknął Reavmor, w panice przesuwając się na sam skraj łóżka.
Nie da się znowu oszukać. Nie miał pojęcia, co się działo, ale to nie było normalne. Jeśli to wszystko było tylko iluzją, to musiał się z niej jakoś wyrwać. 
Wampir pokręcił głową. Chłopak go nie poznawał? Nie łudził się, że wpadnie mu w ramiona i podziękuje za ratunek, ale na to, co działo się teraz, nie był gotowy. Wyciągnął dłoń do chłopaka, starając się go jakoś uspokoić.
- Zostaw mnie! – warknął Gabriel, zrywając się z łóżka mimo bólu, który właśnie rozszedł się od jego skręconej kostki. – Nie podchodź, rozumiesz?!
Cyjan osłupiał. Chłopak go nienawidził, a może po prostu był w szoku i postradał zmysły? Wstał powoli, posyłając młodzieńcowi uspokajające spojrzenie i unosząc dłonie w pokojowym geście
- Gabriel, proszę, wróć do łóżka – rzekł po chwili kojącym głosem. – Zaszkodzisz sobie.
Harpia ani myślała posłuchać tej prośby.
Nacisnęła na klamkę i zaklęła w myślach. Drzwi były zamknięte. Z zaszklonych oczu popłynęły łzy, znacząc jej policzki mokrymi ścieżkami. Miała już tego wszystkiego dość!
- Wypuść mnie stąd! – zakwiliła, osuwając się na ziemię i przykrywając twarz drżącymi dłońmi.
Cyjan zbliżył się do do niej, mimo że ta niemal wcisnęła się w ścianę. Wyciągnął dłoń i pogładził ją po policzku, spoglądając w złote, rozszerzone strachem oczy.
Nigdy by nie pomyślał, że to będzie tak cholernie bolało.
Opuszki jego palców zamrowiły delikatnie, gdy strużka mocy zaczęła przepływać do umysłu chłopaka, otępiając nieco jego lęk, przy tym uważnie przyglądał się jego pięknej twarzy.
Młodzik przez dłuższą chwilę tylko wpatrywał się w wampira, oddychając płytko i niespokojnie. Znał tę energię, łagodnym strumieniem rozchodzącą się teraz po jego ciele. Była inna niż ta, którą władał telepata – spokojniejsza, mniej nachalna. Czuł jak strach powoli uwalnia się gdzieś na zewnątrz, jakby ciągnięty nićmi utkanymi z wampirzego zaklęcia.
Ale czy to naprawdę mógł być...?
- Cyjan? – wykrztusił w końcu z niedowierzaniem, wracając do względnej świadomości.
Venom westchnął z niekrytą ulgą i kiwnął głową, gładząc czarne loki harpii.
- Nikt inny – szepnął, widząc, że ta dalej wydaje się nieprzekonana.
Gabriel potoczył zagubionym spojrzeniem dookoła, nie potrafiąc uwierzyć w to, co się działo. Nawet pędzle na toaletce leżały nietknięte w nieładzie, jakby zostawił je tam wczoraj. Na parapecie leżała mała filiżanka. Pamiętał jak pił z niej kawę, spoglądając przez okno na opustoszałe uliczki. To była ostatnia noc, którą tutaj przespał...
Jak się tu w ogóle znalazł? Czy to możliwe, żeby nic z tego nie pamiętał?
Zerknął na swoje nieco drżące dłonie, jakby upewniając się, że to na pewno rzeczywistość. Zmarszczył brwi, gdy jego wzrok zatrzymał się na dwóch, czerwonych punktach, znaczących jego nadgarstek. 
Czy to nie... ślady po kłach?
- Ugryzłeś mnie? – zapytał, spoglądając z niezrozumieniem na wampira.
Szlachcic westchnął ciężko, kiwając głową.
- Wszystko Ci wytłumaczę – obiecał.
Wcześniej nawet nie zastanawiał się, jak to wszystko ubrać w słowa. A teraz było już za późno...


Demon zamruczał zupełnie rozleniwiony, przyciągając do siebie młodzieńca, by ostatni raz pocałować go głęboko w usta. Jakoś wcale nie miał ochoty opuszczać łóżka, ale obowiązki niestety nie mogły dalej czekać. Musnął wargami czoło chłopaka i wstał do siadu z westchnieniem, wzrokiem poszukując zrzuconej wcześniej koszuli.
- Nie zostaniesz, panie? – zapytał Arkade, podnosząc się na łokciu i z pewnym zawodem obserwując jak właściciel narzuca na siebie odzienie.
Miał cichą nadzieję, że nie spędzi kolejnego wieczoru samotnie. Teraz, kiedy całe napięcie opadło, jego myśli znowu zaczęły odpływać ku harpii.
- Mam parę spraw do załatwienia – odparł Demasse.
- Z kapłaństwem?
- No proszę... Nagle zrobiłeś się domyślny? – zakpił demon, jeszcze na moment przysiadając na skraju materaca i nachylając się nad młodzieńcem.
- Nie mogę iść, prawda? – upewnił się Nataniel, choć doskonale znał odpowiedź.
Szlachcic kiwnął głową.
- Za wiele nie tracisz, nikt tam nie chodzi dla przyjemności – zapewnił, dłonią mierzwiąc białe kosmyki chłopaka, a potem z niekrytą niechęcią wstał i ruszył do wyjścia.
- Panie... – zatrzymał go jeszcze chłopak i widząc jak ten przystaje i rzuca mu wyczekujące spojrzenie, zawieszając dłoń na klamce, kontynuował. – Nie mógłbym się dalej uczyć?
Jedna z brwi demona uniosła się nieco.
- Pieczęci? – zapytał.
- Czegokolwiek – odparł Arkade.
Brakowało mu tego. Nie miał tutaj zbyt wielu rzeczy, którymi mógłby się zająć. Nie widywał się z Gabrielem, właściciel był zajęty i chłopak był zdany głównie na siebie. Ciężko było znieść taką bezczynność.
Demon westchnął ciężko. 
Ledwo starczało mu czasu na własne sprawy i niekoniecznie chciał poświęcać te rzadkie chwile błogiego spokoju na nauczanie swojego niewolnika. Choć szkoda było marnować taki potencjał...
Z drugiej strony, do czego Nataniel miał wykorzystać te umiejętności? Bo chyba nie do umilania mu czasu w łóżku? A jeśli się nie mylił, a na pewno tak było, to był to jego jedyny obowiązek.
- Pomyślę nad tym – odparł w końcu wymijająco. – Ale nie liczyłbym na wiele – ostrzegł.
Nie chciał, by ten zbytnio się łudził, bo szansa była bardzo nikła.
- Będę późno, możesz już iść spać – rzekł jeszcze na odchodne i wyszedł na korytarz, zamykając za sobą drzwi.
W sumie był nieco zdziwiony, że te wszystkie przykre doświadczenia nie zniechęciły Arkade do dalszej nauki. Wcześniej mógł zwalać jego zapał na naiwność i niewiedzę, ale teraz, gdy młodzik doświadczył już bólu zdobywania mocy, w pełni wiedział, na co się pisał.
Cóż, Armagedończycy mogliby mieć naprawdę potężną istotę w swoich szeregach. 
Szkoda, że nie zorientowali się w porę.


Gdy mijał pierwszy szok, zaskoczenie zaczęło ustępować czemuś zupełnie innemu. Z każdym słowem wampira, Gabriel czuł coraz silniej przebijającą zza ulgi gorycz.
Złość, że Venom go tak potraktował, że wyrzucił go bez żadnych skrupułów, a potem, kiedy okazał mu się niezbędny, postanowił znowu, bez pytania, wpieprzyć się w jego życie. A harpia już nawet zdążyła przywyknąć do myśli, że więcej się nie zobaczą.
Jak mógł jej to zrobić?
Młodzik nigdy by się nie podejrzewał o bycie wampirzym towarzyszem. Nawet nie do końca zdawał sobie sprawę, kim taki towarzysz jest. W pierwszej chwili go to zaskoczyło, może nawet poczuł coś na kształt nieśmiałej radości. Ale potem uświadomił sobie, że niezależnie od tego, jak pięknymi słowami mamił go Cyjan, chodziło tylko o jedno.
O krew.
Gdyby nie ona, dalej byłby mu niepotrzebny, dalej tkwiłby u Karo jako dziwka, a Venomowi byłoby to obojętne. Znowu miał zostać wykorzystany? Nie dość już przez niego wycierpiał?
- Rozumiem... – mruknął chłodno, spoglądając jak Cyjan kończy obwijać mu kostkę bandażem. - Czyli musiałeś mnie znaleźć, bo inaczej zdechłbyś z głodu, tak? – zapytał, nie siląc się na zbędną uprzejmość.
Wampir spojrzał na Gabriela nieco zaskoczony, a jego dłoń zastygła w powietrzu, w połowie drogi do słoiczka z jakąś maścią, leżącego na szafce koło łóżka.
Do głowy by mu nie przyszło, że harpia mogła w ten sposób odczytać jego intencje. Czy to nie oczywiste, że towarzysz był dla wampira najważniejszą osobą? Nie chodziło tylko o jego krew.
Sam przed sobą nie chciał przyznać, że być może zasługiwał na tę podejrzliwość ze strony Reavmora... I tym bardziej go to bolało. Być może nigdy, nawet jeszcze zanim pozbawił go dachu nad głową, nie traktował go tak, jak powinien.
Ale czy nie zasługiwał na drugą szansę? Naprawdę chciał mu to wszystko wynagrodzić, być przy nim.
- Zacząłem cię szukać jeszcze zanim się zorientowałem – wyjaśnił, mając nadzieję, że przekona tym młodzieńca.
- Akurat... – prychnęła harpia, odwracając urażone spojrzenie.
Gdyby choć trochę mu zależało zanim się zorientował, to nigdy by jej nie wyrzucił. Trzeba by być niespełna rozumu, żeby pozbyć się ważnej dla siebie osoby, nawet w złości.
- Gabryś... – westchnął wampir, łapiąc chłopaka za podbródek, by na niego spojrzał.- Naprawdę chciałem cię odzyskać, już chwilę po tym jak wyszedłeś. Robiłem wszystko, co się dało, ale przepadłeś... – tłumaczył.
Naprawdę nie wiedział, jak mógłby to udowodnić harpii, a ta nie chciała wierzyć w żadne jego słowo.
- Widocznie za mało się starałeś – prychnął Reavmor, wyrywając się spod dłoni mężczyzny.
- Nawet tak nie mów – warknął Cyjan, spoglądając ze złością w złote oczy towarzysza. – Nic innego nie robiłem, tylko cię szukałem.
- A nie przyszło ci do głowy, że może ja tego nie chcę? – syknął chłopak, a po pobladłym policzku spłynęła stróżka łez. - Myślisz że masz prawo rzucać mną z kąta w kąt? Nie jestem twoją zabawką, którą możesz sobie wziąć w każdej chwili, jak ci się odmieni! – krzyknął.
Miał rację. I była to bolesna myśl, ale wampir nie mógł dłużej przed nią uciekać. Nie chciał go stracić. Pragnął mieć go przy sobie do końca, każdego dnia, ale to nie on podejmował tutaj decyzję.
- Wiem... – odparł w końcu, wahając się przez dłuższy moment. - I nie zmuszę cię, żebyś tu został – rzekł, sam zadziwiony własnymi słowami. – Ale nie pozwolę ci wrócić w takie miejsce.
Reavmor zamilkł.
Nie mógł ukryć, że zdziwiła go odpowiedź wampira.
Jego odejście oznaczałoby dla mężczyzny wyrok śmierci. Był gotów na takie poświęcenie? A może kłamał, żeby zdobyć jego zaufanie? Albo po prostu liczył na to, że wyrzuty sumienia przywiążą go do tego miejsca bez potrzeby użycia łańcuchów?
- To nie twoja sprawa – mruknął smętnie, wbijając wzrok w wymiętą pościel, na której leżał.
Venom pokręcił głową. Właściwie nie był pewien, czy byłby w stanie znieść jego odejście i czy nie rzucił tych słów na wiatr, kiedy przypominał sobie głód, z którym musiał się mierzyć jeszcze do niedawna. Dalej miał natrętną ochotę na zatopienie kłów w szyi młodzieńca, ale póki co udawało mu się nad nią panować.
Naprawdę nie wymagał od Reavmora nic ponad to, żeby z nim został. Mógł zapewnić mu wszystko, chłopak był tu bezpieczny, niczego by mu nie zabrakło.
- To jest moja sprawa – zaprzeczył, spoglądając prosto w błyskające złością oczy harpii. – Bo mi zależy na tobie. I nie pozwolę, żeby działa ci się krzywda.
Gabriel spojrzał na mężczyznę bez przekonania. Tak się składało, że już na to pozwolił... Wampir chyba nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, przez co musiał przejść u Sylvia. Przynajmniej taką miał nadzieję, bo nie potrafiłby mu spojrzeć w oczy ze świadomością, że ten o wszystkim wie.
- Tak teraz mówisz, żeby mnie zatrzymać... – burknął trochę ciszej, choć już bez tej pewności, którą miał na początku.
- Mógłbym to zrobić siłą – oznajmił Cyjan zupełnie szczerze. - Mógłbym przykuć Cię do tego łózka i nie miałbyś wyjścia jak tylko tu zostać. Mógłbym cię zmusić do tego na wiele sposobów, ale nie chcę – mówił, patrząc uważnie na młodzika. - Wiesz dlaczego?
Harpia pokręciła głową, spuszczając wzrok.
Czy to miało teraz jakiekolwiek znaczenie? To wszystko były tylko słowa, a czyny mówiły same za siebie...
- Bo naprawdę cię kocham – wyznał wampir, a na jego twarzy przemknął łagodny uśmiech. – Uwierz, na nikim nigdy mi tak nie zależało jak na tobie – szeptał, gładząc czule drżącą dłoń młodzieńca. – Wiem, że zrozumiałem to późno... Może nawet trochę za późno. Ale jeśli dasz mi szansę, zrobię wszystko, żeby to naprawić – obiecał. – Nigdy więcej cię nie zranię, przysięgam.
Reavmor poczuł jak znowu szklą mu się oczy.
I po co Venom mu to mówił? Skąd chłopak miał wiedzieć, że to nie kolejne kłamstwo, jakich wiele w jego życiu? Jak miał mu zaufać? Ze wszystkich sił starał się opierać, próbował mu nie wierzyć, nie chciał tego. Nie chciał znowu czuć się tak okropnie jak tamtego dnia, gdy wylądował na ulicy.
Schował twarz w poduszce, starając się jakoś stłumić płacz, którego nie potrafił już powstrzymać. Jeśli okaże się, że Venom kłamał, to on tego chyba nie przeżyje...
- Nie płacz – szepnął Cyjan, obejmując harpię ramieniem i składając delikatny pocałunek na jej czole. – Przepraszam... – dodał jeszcze, wtulając nos w jego miękkie loki. – Wszystko ci wynagrodzę, obiecuję.
Gabriel kiwnął głową i oparł ją o tors wampira, starając się nie przejmować tym, że właśnie moczył mu koszulę łzami. Nawet w takiej chwili nie potrafił odgonić myśli o tym, jak musiał teraz okropnie wyglądać. I naprawdę nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć, ale tak cholernie brakowało mu bliskości. W końcu poczuł się tak... bezpiecznie.
Naprawdę nie mógł uwierzyć, że to koniec tego koszmaru.
Uniósł wilgotne spojrzenie na twarz wampira, a potem, wszystkimi siłami próbując odeprzeć hamujące go obawy, wpił się rozpaczliwie w jego wargi.
Gdyby tylko dało się cofnąć czas...


Demon wyłonił się zza kłębu szarego dymu, który gwałtownie rozszedł się po podziemnej komnacie. Uważnym wzrokiem zlustrował kapłanów, jeszcze przed chwilą obradujących przy oświetlonym świecami stole. Atmosfera zdawała mu się dziwnie gęsta i nieprzyjemna.
Czyżby przerwał im coś ważnego?
Wszystkie spojrzenia zwróciły się w jego stronę, kiedy niespiesznym krokiem podszedł i zajął miejsce naprzeciw arcykapłana. Jeszcze przed śmiercią Lakona szlachcic dobitnie zdawał sobie sprawę z tego, że i z jego następcą nie pójdzie mu łatwo. I miał rację.
Rzucił mężczyźnie wymowne spojrzenie.
- Spóźniłeś się, demonie – oznajmił mag chłodnym tonem.
Demasse nie mógł zaprzeczyć.
- W związku z tym, nie przedłużajmy bardziej niż to konieczne – zaproponował, rozpierając się wygodniej w siedzisku. – Jakieś nowe wieści?
- Riordianie – arcykapłan zwrócił się do jednego z braci, udzielając mu głosu.
Ten spojrzał na szlachcica, jakby przez moment się nad czymś zastanawiając.
- Jest jedno miejsce, które odpowiada temu przedstawionemu na mapie – podsunął demonowi pergamin, by mógł się przyjrzeć. – To północny skraj Armagedonu. Najprawdopodobniej kiedyś znajdowało się tam miasto, ale nawet starsze zapiski niewiele o tym mówią – wskazał palcem na obszar, o którym mówił. - Na rycinach zauważyłem jeden symbol łudząco podobny do tego, który zawierała pieczęć. A to sugeruje, że mamy do czynienia z bardzo starą cywilizacją, być może starszą niż którakolwiek z naszych ksiąg – opowiadał, a w jego głosie dało się usłyszeć coś na kształt przejęcia, które najwyraźniej nie udzieliło się demonowi.
Ten kiwnął tylko głową, z pewną dozą zaciekawienia przyglądając się mapie, której, mimo usilnych starań, nie widział najlepiej w słabym świetle świec.
Był miło zaskoczony, spodziewał się raczej miliona mglistych hipotez, a zastał konkrety...
- Rozumiem, że mam to sprawdzić? – zgadł po chwili, nie odwracając spojrzenia od pergaminu.
Arcykapłan odkaszlnął i gestem wezwał służącego, by dolał mu wody do kielicha.
- Masz zrobić wszystko, by przepowiednia dżinów nie okazała się mrzonką – rzekł. - Oczywiście dostaniesz oddział i stosowne materiały... Ale obawiam się, że wojownicy Almagedoru nie wystarczą.
Jedna z brwi demona uniosła się pytającym geście.
- Jak i do odblokowania pieczęci, tak i później, moc druidów może się okazać konieczna – wyjaśnił mag, sącząc przezroczysty płyn z naczynia. – Więc obawiam się, że twój niewolnik nie uiścił jeszcze swojej roli.
Demasse miał wrażenie, że się przesłyszał.
Zmrużył oczy i posłał arcykapłanowi spojrzenie, w którym pobłyskiwało coś na kształt niedowierzania. Potoczył wzrokiem po pozostałych członkach rady, jakby upewniając się, czy tylko jego zdumiały te słowa.
Nie... To miał być plan?
- Straciliście rozum? – zapytał, nie siląc się na przesadny takt. -To tylko dzieciak - stwierdził krótko, jakby nie wymagało to żadnej dodatkowej dyskusji.
Arkade nie zniósłby nawet dnia na takim mrozie, a co dopiero walki, stresu, wysiłku...  
Czy tylko on tu jeszcze myślał trzeźwo?
Może w miejsce kapłanów należało posadzić plebejuszy z obrzeży? Wtedy mógłby się przynajmniej spodziewać, że nie będą mieli do zaoferowania nic bardziej sensownego.
- Zdolny dzieciak. Ty w tym wieku miałeś już swoje za uszami – odparł kapłan. - Najlepiej wiedział o tym twój ojciec, czyż nie? – zapytał, posyłając demonowi kpiący uśmiech.
Demasse zmierzył go ostrzegawczym spojrzeniem, ale nic nie powiedział. Nie miał ochoty wyciągać na światło dzienne swojego życiorysu, ani dyskutować o sprawach tak absurdalnych jak udział chłopaka, który nawet jeszcze nie przekroczył progu dorosłości, w wyprawie specjalnej.
Jak można było w ogóle porównywać demona, od zawsze szkolonego w sztuce bojowej, do morgany wychowanej przez armagedońskich duchownych?
Czuł, że jego dopiero co uspokojone nerwy zaczynają puszczać.
- Demonie, wiem, że to nie jest najlepsze wyjście, ale innego nie ma – wtrącił jeden z braci, najwyraźniej starając się rozładować gęstniejącą atmosferę. - Braliśmy pod uwagę inne opcje, ale Armagedon nie chce z nami pertraktować.
Makador pokręcił głową.
No niesłychane!
- Może dlatego, że zamordowaliście ich kapłana? – zakpił. - Dzieciak ma płacić za waszą niekompetencję? – zapytał już zupełnie poważnie.
Twarz arcymaga stężała, kiedy ten odłożył pusty kielich na kamienny blat.
- Uważaj na słowa, demonie – ostrzegł.
Demasse mógłby powściągnąć gniew i zamilknąć, ale tak się składało, że wcale nie miał na to ochoty. Dość miał już głupców nad sobą i wikłania go w bezmyślne przedsięwzięcia. Nie zamierzał tego dłużej tolerować. Ani narażać Arkade. Koniec.
- Ty uważaj – syknął, wstając znad stołu i mierząc mężczyznę wzrokiem, w którym błyskały niebezpieczne iskry. - Twój poprzednik nie skończył najlepiej. I wątpię, żebyś chciał podzielić jego los – wycedził przez zaciśnięte z nerwów zęby.
W komnacie rozległ się potok szeptów, gdy bracia zaczęli spekulować, do jakich tragedii może zaraz dojść. Jeden z nich nawet próbował się odezwać, ale nie zdążył.
- Grozisz mi w obecności kapłaństwa? – warknął arcykapłan, również wstając znad kamiennego blatu i wymieniając twarde spojrzenia ze szlachcicem.
- Tak – odparł demon, a w komnacie zapadła niepokojąca cisza. - Wszyscy dosłyszeli? – upewnił się, przetaczając wzrokiem po twarzach magów, zastygniętych w bezruchu jak posągi i kiwnął głową z aprobatą.
Doskonale.
Skierował się do wyjścia, po drodze znikając w kłębach szarego dymu, nie dając im szansy na wykrztuszenie żadnej odpowiedzi.  Niech znajdą sobie innego wybrańca, który będzie narażał siebie i swoich ludzi w imię przedsięwzięcia, które nie miało szans na powodzenie.
On nie miał zamiaru.

9 komentarzy:

  1. Super rozdział! Brakowało mi już bohaterów:))))

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki za nowy rozdział. To było bardzo kochane. Mam nadzieję, że chłopaki w końcu się dogadają, bo pomimo całej tej mądrości kiepsko tym starszym wychodzi. Tak trudno zdać sobie sprawę z tego co oczywiste, aż pewnie będzie za późno. Ech. Trzymam kciuki za ciąg dalszy. Jeszcze raz dziękuje.

    OdpowiedzUsuń
  3. Miło, że między Gabrielem, a Cyjanem wszystko wraca do normy. Ale odkładając romanse na bok, nie mogę się już doczekać dalszej części historii. Wszystko nabiera tempa i szkoda, że nie mogę przeczytać całej historii od razu, bo ciekawość mnie zżera od środka. W każdym razie dużo weny i trzymaj się tam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Co za historia!!! Przeczytałam to jednym tchem!!! Postacie zarysowane wyraziście, fabuła pięknie się rozwija i to - co najważniejsze - nie skupia się wyłącznie na wątkach miłosnych (ciekawa jestem czy Diego będzie kogoś mieć tak na stałe ?) i całkiem zgrabna intryga polityczna wychodzi, niezależnie od strony przygodowej,również bardzo ciekawej. Nooo po prostu wow.
    Mam nadzieję, że czas i ochota do pisania najdzie Cię szybko i trwale, tak, aby to historia mogła być zakończona. I żebym zdążyła ją przeczytać, a mam już swoje lata :( Potencjał tej historii jest duży. Minimum nawet kilka tomów. W dalszym etapie może wyjść z tego zupełnie nowe Universum (wiem co piszę, bo ilość przeczytanych przeze mnie książek trzeba liczyć w tysiącach, no ale trochę już żyję i miałam na to czas) Naprawdę rzadki to dar tak wielowątkowo i barwnie snuć opowieść.
    Naprawdę życzę weny, weny i jeszcze raz weny :) MB

    OdpowiedzUsuń
  5. super opowiadanie nie mogę się doczekać następnego rozdziału życzę dużo weny

    OdpowiedzUsuń
  6. kiedy następny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  7. super opowiadanie.

    OdpowiedzUsuń
  8. Hejka,
    kochana co tam u Ciebie słychać? tęsknie bardzo za opowiadaniem, a już tak dawno nie było rozdziału...
    weny i czasu życzę...
    Pozdrawiam Aga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze będzie, obiecuję. Tylko muszę się zebrać do tego, dajcie mi jeszcze chwilkę

      Usuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.