Widział ciemność.
Nieprzenikniony mrok rozjaśniała jedynie para żółtych, gadzich oczu, nerwowo
wodzących za nim jak za potencjalną ofiarą. Ten wzrok wydawał się zupełnie
obcy, a przecież napotkał go już tak dawno. Ciężki, chrapliwy oddech omiatał
całe jego drżące teraz ciało, a łuski połyskiwały na spinających się mięśniach.
Czy to naprawdę był on?
Gotowy zerwać łańcuchy i odebrać mu życie jednym kłapnięciem zębów?
- Nie dam rady... –
szepnął, omiatając smutnym spojrzeniem sylwetkę Amarytona.
Nie mógł patrzeć jak
ukochane zwierzę się męczy, a nie potrafił mu pomóc. Wiedział, ile bólu będzie
musiał mu sprawić nim zdoła złamać nałożoną mu pieczęć. O ile w ogóle mu się
uda...
Demasse zza ołtarza
uważnie obserwował chłopca. Póki co nie ingerował. Miał cichą nadzieję, że
Arkade weźmie się w garść, mając na uwadze dobro jaszczura. Oparł się spokojnie
o kamienny blat i tylko czekał.
- Im dłużej zwlekasz, tym
dłużej on cierpi – przypomniał tylko krótko, tak dla lepszej motywacji.
Nataniel zerknął na
demona błagalnie, po raz ostatni prosząc o jakąkolwiek pomoc z jego strony. Nie
doczekawszy się żadnej reakcji, podszedł bliżej do gada. Widział, że ten za
wszelką cenę stara się wydostać z uwięzi.
Z wahaniem przejechał
dłonią po pieczęci na jego spiętej szyi i wziął głęboki oddech, denerwując się
coraz bardziej. Czuł jak wargi zaczynają mu drżeć, a nogi odmawiają
posłuszeństwa.
Musiał to zrobić.
Przymknął oczy, szepcząc
formułę zaklęcia, a cienka nić jego energii zaczęła układać się w kształt
symbolu pod nią, by zaraz wniknąć w szmaragdowe łuski. Chwilę później usłyszał
zduszony ryk cierpienia, a ciało jaszczura spięło się mocno. Chłopak zacisnął
powieki, a po zmarszczonym czole popłynęła kropelka potu.
Nie potrafił!
Zabrał gwałtownie rękę,
oddychając chaotycznie, próbując powstrzymać cisnące mu się do oczu łzy.
Już
wiedział, że nie da rady!
Demon spoglądał na całą
sytuację z niezadowoleniem. Arkade całkiem dobrze szło, a i tak przerwał.
Szlachcic wiedział, że to będzie dla niego ciężka lekcja, nie tylko
pieczętowania. Młodzik musiał nauczyć się panować nad swoimi emocjami i
przezwyciężać słabości. W innym wypadku nie było szans, żeby sobie poradził.
Wstał niespiesznie i
podszedł do chłopaka, chwytając go za rękę i przykładając na powrót do chłodnej
skóry gada. Musiał mu chyba trochę pomóc.
- Jeszcze raz – rozkazał
spokojnym tonem, nie pozwalając mu cofnąć dłoni.
Chłopak pokręcił głową.
Był w zbyt dużych emocjach, żeby teraz to robić.
Demon uniósł brwi w
wyczekującym geście, jednak widząc, że nieposłuszny niewolnik nie zamierza
współpracować, odtrącił jego rękę i przyłożył własną do pieczęci. Zamierzał dać
młodemu drobną nauczkę, a przy okazji zmotywować, żeby lepiej się garnął do
zadania.
Wyszeptał kilka słów, a
jaszczur zaczął wić się w spazmach przenikliwego bólu, dalej skrępowany
więzami.
Nataniel spojrzał błagalnie na właściciela.
Dlaczego mu to robił?
- Na twoje życzenie –
rzekł chłodno demon, spoglądając prosto w przestraszone oczy młodzieńca. –
Będzie cierpiał męki, dopóki nie odblokujesz pieczęci.
- Panie, proszę – zakwilił
młodzik, łapiąc mężczyznę za rękaw koszuli. – Błagam, nie...
Szlachcic odepchnął go i
kiwnął głową w stronę smoka. Nie miał zamiaru dłużej się z nim cackać.
- Radzę ci się pospieszyć
– ostrzegł. – Nie wiem, czy długo tak wytrzyma.
Zdawał sobie sprawę, że
dla Nataniela to musiała być presja wręcz nie do wytrzymania. Ale może akurat
to pomoże mu się przełamać, skoro inne sposoby zawiodły? Czas miał pokazać, czy
demon się nie mylił.
Póki co odszedł z
powrotem do pobliskiego ołtarza, pozwalając zrozpaczonemu chłopcu samemu
zmierzyć się z problemem i być może... coś zrozumieć.
Nie miał zamiaru już
kiwnąć przy tym choćby palcem.
Spoglądał
zza tafli szkła na opustoszałe uliczki Górnego Miasta, starając się uspokoić
oddech. Ten spokój i nocna cisza idealnie oddawały to, co kryło się teraz w
jego myślach. Uchylił okno, a jego smukłe, nagie ciało zatrzęsło się mimowolnie w
dreszczu zimna.
Gdyby
tylko istniała taka rzecz, która potrafiłaby obudzić ogień w jego sercu i
odgonić ten chłód.
Odetchnął głęboko, zaciągając się mroźnym powietrzem.
Gdy
poczuł ciepły oddech na swoim karku, przebiegł go kolejny dreszcz.
-
Przeziębisz się – usłyszał niski, wampirzy szept.
Odwrócił
się i spojrzał z dołu na męską, przystojną twarz. Na jej regularne, drapieżne
rysy...
Ostre
kły błyskały groźnie w blasku świec, ale on wiedział, że nie zrobią mu krzywdy.
Jego przeznaczeniem było żyć długo. I cierpieć.
-
Nawet nie wiesz, jak pięknie teraz wyglądasz – usłyszał znowu, a jego policzek
pogładziły męskie palce.
Wiedział,
że czułość tego gestu to tylko złudzenie. Że za kilka chwil nie będzie po niej
śladu, gdy wampir już weźmie to, czego chciał i zamknie za sobą drzwi. A potem
będzie już tylko pustka i chłód, wpadający przez otwarte okna.
Gabriel uchylił ciężkie
powieki i skierował spojrzenie w sufit. Każdej nocy śnił o Venomie i budził się
z myślą o nim, by rankiem wyrzucić go ze swojego serca i żyć przez resztę dnia
jakby nigdy nic się nie stało.
Tak jak dzisiaj.
I jutro.
I najpewniej przez resztę
życia...
Podniósł się na łokciach
i zerknął na wiszący na ścianie zegar. Dochodziło południe, a to oznaczało, że
najwyższa pora wziąć się w garść i zacząć być sobą. Uniósł leżący na etażerce
dzwonek i pomachał nim leniwie. Wrota sypialni uchyliły się, a zza nich wyszła
służka.
- Kawę poproszę – mruknął
zaspany Reavmor. – Tylko lepszą od wczorajszej.
Wraz z resztkami sennej
aury odchodziły bolesne wspomnienia. Dźwięk zatrzaskujących się za kobietą
drzwi odgonił je aż do następnej nocy, kiedy to znowu będzie musiał się z nimi
zmierzyć.
Póki co, miał jednak dużo
do zrobienia...
Tafla czarnej kawy niczym
lustro odbijała wpadające przez okna światło latarni. W drżącej z nerwów,
kobiecej dłoni błysnęła niewielka buteleczka, by po chwili przechylić się nad
filiżanką. Do napoju z pluskiem wpadł strumyk trucizny, a potem jeszcze kilka
ostatnich, złocistych kropli.
W końcu zabrzmiał cichy
stukot eleganckich pantofli, gdy służka na drżących nogach podążała z powrotem
do komnaty harpii.
Ze skrzypnięciem uchyliła
drzwi. A potem zostawiła filiżankę na stoliku tuż przy łóżku, tak jak prosił
Gabriel.
I wyszła. Jak gdyby nigdy
nic.
Arkade opadł na kolana,
wtulając twarz w chłodne, szmaragdowe łuski. Teraz czuł już tylko ból, nic
więcej. Całe cierpienie ukochanego smoka niszczyło go na nowo z każdą sekundą.
Nie potrafił mu nawet pomóc! Tak strasznie chciał mu ulżyć, ale za każdym razem
tylko pogarszał jego stan.
Dlaczego demon mu to
robił? Dlaczego dręczył niewinne zwierzę?
Jeden gest jego dłoni,
jedno słowo mogło zakończyć to wszystko. A on stał niewzruszony, jakby nic się
dla niego nie liczyło! Nawet jego łzy...
A obiecał!
Obiecał, że go nie
skrzywdzi! Że będzie przy nim, nie zostawi. Jak mógł go tak odtrącać?
- Panie – zakwilił
młodzik, zaciskając opuchnięte powieki. – Błagam, już nie...
Nie miał już sił.
Wszystko się skończyło. Gdyby mógł teraz po prostu zasnąć, przespać to wszystko
i obudzić się w innym miejscu... Tylko tyle chciał.
Pod ścianą powiek ciągle
widział ciało smoka, naprężone się w bolesnych spazmach. Czuł na skórze jego
płytki oddech. Słyszał słabnące bicie serca.
- Błagam, przestań! –
zawył rozpaczliwie, unosząc spojrzenie zapłakanych oczu na demona. - On na to nie zasłużył! – wypłakał. - Ja na to
nie zasłużyłem!
Demon pokręcił głową,
kiedy chłopiec zakrztusił się łzami. Zaczynał się odrobinę niepokoić, ale nie
mógł teraz odpuścić. Wstał z ołtarza i podszedł do niego. Ukucnął przy drżącym
ciele.
Zawahał się chwilę,
spojrzawszy w przepełnione rozpaczą oczy młodzika, a potem posłał mu chłodny
uśmiech.
- Nie zasłużyłeś? –
syknął jadowicie, chwytając go za jasne włosy. – Ty na cokolwiek zasługujesz?
Może za rozkładanie przede mną nóg? – zakpił, podciągając go do góry i mierząc
pogardliwym spojrzeniem. – Tylko tyle potrafisz.
Odchylił jego głowę do
tyłu, zmuszając, by patrzył prosto na niego. Przyjrzał mu się krótko i z pewną
dozą niezadowolenia stwierdził, że powyższe słowa niewystarczająco na niego
podziałały.
Będzie musiał lepiej się
postarać...
- No nie płacz już –
zaśmiał mu się w twarz. – Jak padnie, to przestanie go boleć. Może mu pomogę?
Młodzik załkał tylko
cicho, zamykając oczy, kiedy właściciel odwrócił go do siebie tyłem.
- Przestań – poprosił
łamiącym się szeptem. - Nie zrobisz tak...
- Nie? – demon chwycił go
mocniej i przyparł do karku gada, kontynuując psychiczne tortury. - A
powstrzymasz mnie?
Uniósł jego koszulę i
spojrzał na symbol pieczęci antymagicznej. Przyłożył do niego dłoń, szepcząc
kilka słów. Musiał ją uaktywnić.
Miał zamiar doprowadzić
do identycznej sytuacji, jaka miała miejsce przy spotkaniu Arkade z ojcem.
Jeśli młodzikowi raz udało się ją złamać, to za drugim prawdopodobieństwo było
jeszcze większe. Ale żeby ten pomysł miał szansę na powodzenie, musiał zranić
go jeszcze mocniej.
- Twój ojciec musi
przewracać się w grobie – zakpił. – Tak zmarnować cały swój dorobek magiczny.
Dla takiej małej, nic niewartej dziwki...
Spojrzał na zrozpaczoną,
chłopięcą twarz. W tym samym momencie zablokowana pieczęcią moc chłopaka
zastygła. Czuł dokładnie promieniującą z jego umysłu mieszankę cierpienia,
żalu. I nienawiści.
Bardzo dobrze.
Chyba był już gotowy...
- Nienawidzisz mnie? –
mruknął Demasse, przypierając Nataniela wręcz boleśnie do smoczych łusek -
Chcesz się zemścić? – wyszeptał, nachylając się nad drżącym ciałem. - Uwierz,
że teraz mnie zaboli... – zapewnił.
Doskonale pamiętał ten
ból, gdy chłopak złamał pieczęć po raz pierwszy. I był gotowy przeżyć go
ponownie, byle tylko młodzikowi się udało. Złapał go za drżącą dłoń i przyłożył
do pieczęci na karku jaszczura.
- No, dalej – pogonił go.
- Chyba chcesz, żebym cierpiał?
Wierzył w niego.
- Zrób to! – krzyknął.
I wtedy to poczuł.
Ten obezwładniający ból,
jakby miliony igieł, jedna za drugą, wbijały mu się w serce, a na płucach leżał
ogromny ciężar, nie pozwalając zaczerpnąć oddechu. Całe jego wnętrze wręcz
krzyczało od burzącej się w nim mocy, zmuszając, by opadł na kolana.
Długo wyczekiwane
uczucie...
Odprężony po porannej
kąpieli Gabriel wszedł do komnaty. Miał jeszcze chwilę czasu, by trochę o
siebie zadbać i zaznać odrobiny przyjemności. Zerknął na kawę leżącą na
etranżerce i przewrócił oczami.
Miała kłaść na toaletce!
Ze zirytowanym
westchnieniem chwycił filiżankę i położył we właściwym miejscu. Musiał pomyśleć
o bardziej kompetentnej służbie, ale to potem.
Karo chyba by się
wściekł, gdyby teraz zaczął grymasić...
Uchylił szufladę i
rozsiadł się wygodnie na miękkim siedzisku. Musiał się przygotować, póki nikt
nie zdążył go zobaczyć.
Jego myśli lawirowały
beztrosko pomiędzy dzisiejszymi obowiązkami, wspomnieniami ostatnich dni a
Sylviem, kiedy smukłe dłonie przeszukiwały zbiór perfum.
Upił niewielki łyk
ciemnego napoju, kładąc na biurku szklany flakonik z pięknie pachnącą
zawartością. Zerknął w lustro, a potem wziął w rękę puchaty pędzel i omiótł
twarz pudrem.
Następny łyk.
I Kolejny.
Jego dłoń zadrżała lekko,
a skuwka pędzla ze stukotem uderzyła w drewniany blat.
Młodzik spojrzał w lustro
i zmrużył powieki.
Jego odbicie falowało, potem jakby ciemniejąc i jaśniejąc na
przemian, dwojąc się niekontrolowanie. Zasłonił oczy dłonią, nie do końca
wiedząc, co się działo.
Czuł jak ogarnia go błoga
senność i gdy już próbował się podnieść, zachwiał się i opadł na kolana.
Nie zdążył pomyśleć o
zawołaniu pomocy, kiedy jego czarne loki rozsypały się na posadzce, a ciało
rozluźniło zupełnie. Po krótkiej chwili widział już tylko bezkresną ciemność.
Wampir
jak oczarowany spoglądał na pogrążoną we śnie, chłopięcą twarz. Noc była chyba
jedyną porą, kiedy mógł zobaczyć młodzieńca tak spokojnego, beztrosko
przechadzającego się po sennych krainach.
Często
przychodził do tej komnaty, jedynie po to, by w ciszy podziwiać jego piękno,
wdychać cudowny zapach czarnych loków.
Nachylił
się nad chłopakiem, składając delikatny pocałunek na jego wargach, a potem się
odsunął. Światło latarni wpadające przed okno odbiło się w złotych tęczówkach.
-
Ktoś tu się obudził? – zamruczał mężczyzna prosto do ucha harpii.
Nie
potrafił się powstrzymać, by nie przejechać ustami po jej rozgrzanej szyi.
Słyszał spokojne bicie jej rozleniwionego po śnie serca. Bezwiednie przejechał
jednym z kłów zaraz koło tętnicy. Tak bardzo chciałby go teraz posmakować.
Tak
bardzo...
Podniósł się gwałtownie
na łokciu, łapiąc niespokojny oddech. Czuł jak serce łopotało mu w piersi, a
gardło zaciskało się z nerwów. Dławiła go jakaś koszmarna obawa...
Wstał pospiesznie,
narzucając na siebie aksamitny szlafrok i podszedł do okna.
Rozwiany delikatnym
wiatrem pył mienił się w świetle latarni, leniwie opadając na ulicę. Powoli,
drobinka za drobinką, jak w odliczającej czas klepsydrze.
Gdyby mógł wrócić do tego
wspomnienia, zacząć wszystko od nowa i nigdy nie popełnić tego potwornego
błędu...
A jeśli Gabrielowi coś
się stało?
Venom poczuł jak ta myśl
wydziera mu powietrze z płuc.
A co jeśli...
Jeśli już nigdy nie
dostanie szansy, by wszystko naprawić?
Demon smętnym wzrokiem
spoglądał na wtulonego w szyję jaszczura Arkade, dalej siedząc na zimnej
posadzce. Więzy już dawno puściły, smok był wolny.
Demasse obserwował jak ten
czule ociera łbem o drżącego z przejęcia młodzika, jakby starając się podnieść
go na duchu.
Smoki były
najwierniejszymi towarzyszami niedoli. I dobrze o tym wiedział...
Podniósł się na chwiejnych
nogach i zbliżył się do chłopaka. Zignorował ostrzegawczy warkot uchodzący z
zębatej paszczy Amarytona i ukucnął przy niewolniku. Musnął delikatnie kosmyk
białych włosów.
Uniósł nieco brwi, kiedy
Nataniel odchylił głowę, unikając jego dotyku.
Miał mu za złe tamte
słowa?
Łagodnym ruchem chwycił
młodzika za podbródek, by ten spojrzał mu w oczy. Nie wiedzieć, czemu, na widok
żalu w niebieskich tęczówkach, poczuł coś na kształt ukłucia w sercu.
Zdusił w sobie to uczucie
tak szybko jak się pojawiło.
- Dlaczego? – usłyszał
smętny głos młodzika.
Sam chciałby znać
odpowiedź na to pytanie...
- Widzisz, Natanielu... –
mruknął beznamiętnym tonem, gładząc policzek chłopaka. – Żeby posiąść wielką
moc, trzeba znieść wielkie cierpienie – wyszeptał, spoglądając prosto w te
łagodne, niebieskie tęczówki.
Potem wstał powoli z
cichym syknięciem. Złamana pieczęć solidnie dawała mu się we znaki.
- Miej to na uwadze,
jeśli chcesz być silny – dodał jeszcze na odchodne.
Wiedział, że oto
nieuchronnie mijały ostatnie chwile beztroski tego młodzieńca. I że ten
niebawem będzie musiał wkroczyć na trudną, wyboistą ścieżkę.
Niech chłopak nacieszy
się smokiem, niech odpocznie i odzyska siły. Niech przez chwilę poczuje się
bezpiecznie i beztrosko jak kiedyś, i choć na moment zapomni o świecie dookoła.
Niech się przygotuje...
Bo dopiero teraz miała
zacząć się prawdziwa walka.
Pierwszym, co poczuł, gdy
świadomość zaczęła do niego wracać, był tępy ból w okolicach skroni. Zupełnie
jakby ktoś, kto wyjątkowo go nie lubił, postanowił godzinami tłuc jego głową w
ścianę.
Następny był dyskomfort w
żołądku. Dosłownie czuł, jak jego zawartość podchodzi do góry, najwyraźniej
chcąc wydostać się na powierzchnię.
W ustach miał
nieprzyjemny słonawy posmak, a jego ślinianki pracowały zdecydowanie zbyt
prężnie.
Leżał tak już od ponad
godziny, nie potrafiąc się ruszyć choćby po to, żeby ułożyć się wygodniej.
Zupełnie sam. Tak słaby i zmęczony jak nigdy do tej pory. Nawet Karo widocznie
niezbyt się spieszył z odwiedzinami.
Cóż mogło być
ważniejszego niż jego zdrowie?!
Jak przez mgłę pamiętał
ostatnie chwilę zanim stracił przytomność. Powiedziano mu, że znalazła go
służąca i zawołała pomoc. Medyk twierdził, że coś musiało mu zaszkodzić, ale on
znał prawdę.
Nie był głupi.
Ktokolwiek doprowadził go
do tego stanu, ktokolwiek miał czelność... zapłaci. I Reavmor nawet miał
podejrzenie, kto to mógł być...
Już widział go oczami
wyobraźni. Patrzył jak skamle żałośnie o litość, kiedy przyparty do ściany
usilnie próbuje złapać ostatni oddech. Bezskutecznie.
Z błogich rozmyślań
wyrwało go skrzypnięcie otwieranych drzwi.
Mechanicznie uniósł wzrok
i westchnął zirytowany, kiedy jego oczom ukazała się znajoma sylwetka
pracodawcy. Wreszcie raczył go zaszczycić swoją obecnością? Niesłychane!
- Gabrysiu... – rzekł
Karo, podchodząc do łóżka, gdzie leżał chłopak. – Tak mi przykro... Jak się
czujesz, kochanie?
Wnioskując po
zaaferowanym spojrzeniu i zatroskanym wyrazie twarzy, młodzik byłby gotowy
uwierzyć, że telepata się martwił. Gdyby tylko nie spóźnił się o całą godzinę!
- Bywało lepiej – mruknął
Gabriel, posyłając sutenerowi dość nieprzyjemne spojrzenie. – Co to za służba?
Kto tu pilnuje porządku? – pytał, a jego ton z każdym słowem stawał się coraz
ostrzejszy. - Co to ma znaczyć, że ja, niby pod twoją opieką, muszę się martwić
o własne życie? – wysyczał, zaciskając palce na miękkiej pościeli. – Umarłbym,
a ty byś nawet o tym nie wiedział!
- Gabrielu, nie denerwuj
się – uspokoił go Karo. – Jeszcze sobie zaszkodzisz.
Młodzik odwrócił wzrok.
Nigdzie już nie można się było poczuć bezpiecznie. To był szczyt wszystkiego,
żeby musiał uważać na każdym kroku, by przypadkiem znowu nie otrzeć się o
śmierć. Obiecano mu co innego!
Po chłopięcej twarzy
przemknął cień rozgoryczenia.
U Venoma nigdy nie
musiałby się obawiać. Niezależnie od wszystkiego wiedział, że wampir nie
pozwoliłby, żeby stała mu się krzywda. Teraz nawet ta eskorta, której tak nie
znosił... wydawała mu się jedynie przejawem troski.
Co prawda troski o
zabawkę do łóżka, ale jednak...
- Powinieneś go wyrzucić
– szepnął cicho po chwili, dalej nie patrząc na pracodawcę.
Nie chciał już nigdy
więcej widzieć tej podłej istoty na oczy. Niech nawet zachowa swój nędzny
żywot, byleby z dala od niego.
- Kogo? – zapytał
sutener, odrobinę zdezorientowany.
Czyżby Gabriel jeszcze
nie doszedł do siebie?
- Kastijana.
Karo uniósł brwi.
- Ponieważ?
- Próbował mnie otruć –
odparł Reavmor, jakby to było zupełnie oczywiste.
Telepata przez chwilę
wpatrywał się w harpię w osłupieniu. A potem uśmiechnął się z politowaniem.
- Gabriel, nie doszukuj
się spisków. Po prostu się strułeś. – rzekł w końcu, głaskając młodzika po
miękkich lokach. - Dlaczego Kastijan miałby to zrobić?
Gabriel zmarszczył brwi.
Czy naprawdę tylko on miał na tyle rozumu, żeby się domyślić?
- Był zazdrosny, że
wolisz mnie – wyjaśnił.
Telepata patrzył na
młodzika odrobinę zaskoczony, a potem po prostu zaśmiał się cicho. W jego
oczach pobłyskiwała kpina.
- Gabrielu, chyba muszę
zobrazować ci twoją sytuację – mruknął, gładząc go w pozornie czułym geście po
policzku. – Kastijan nie ma żadnych powodów, żeby być o ciebie zazdrosny.
Brwi harpi zbiegły się
delikatnie, kiedy posłała telepacie pytające spojrzenie.
- Widzisz, Kastijana mam
na wyłączność. A ty jesteś tylko jedną z moich prostytutek – wyjaśnił, nie
siląc się na dyplomację. – Utalentowaną... i muszę przyznać, że miło się
korzysta z twoich wdzięków, ale to wszystko – wzruszył ramionami, dalej
uśmiechając się bezczelnie. - Chyba nie
myślałeś, że możesz się z nim porównywać?
Gabriel poczuł jak oblewa
go fala gorąca.
Jak to możliwe?
Jak mógł się tak pomylić?
- Ty... – zamilkł, kiedy
słowa stanęły mu w zaciśniętym z nerwów gardle.
Karo przez cały ten czas
po prostu się nim bawił?
- Wyjdź – syknął po
chwili, zaciskając drżące dłonie na posłaniu. – Wynoś się! – warknął,
spoglądając nienawistnym wzrokiem prosto w kpiące oczy telepaty. – Już nigdy
mnie nie dotkniesz...
Sutener pokręcił głową,
wstając na nogi i niespiesznie podchodząc do wyjścia. Obejrzał się jeszcze
przez ramię na młodzieńca.
- Oj dotknę, dotknę –
zamruczał. - Jeśli tylko zechcę...
A potem drzwi zamknęły
się za nim z cichym trzaskiem.
No po prostu mnie trochę zatkało. Nie dość że mój ulubiony demon przegina i Nat kiedyś się an nim zemści, choć pewnie zrobi to niechcący, to sprawa Gabriela bardzo mnie zasmuciła. Mam nadzieję, że krwiopijca ruszy swój tyłek i go znajdzie. Cudny rozdział:-) Dziekuję.
OdpowiedzUsuńWitam,
OdpowiedzUsuńkochana autorko zacznę tak bardzo cieszę się z Twojego powrotu tutaj, opowiadanie wywarło na mnie niesamowite wrażenie, naprawdę fantastycznie mi się je czytało, choć czasami to właśnie żal mi było Arkade... pojawiłam się gdzieś 15/16 rok nawet nie pamiętam teraz kiedy tak dokładnie, wiem, ze jak zaczęłam czytać to po prostu, nie wiedziałam kiedy przestać.. i nie komentowałam rozdziału za rozdziałem, ale chciałam dać taki ogólny, cóż wtedy mi się nie powiodło, bo nie było opcji „anonimowego czytelnika” dostępnej, jak i jako „konto google” nie mogłam napisać, bo wyświetliło mi się, ze tylko za zaproszeniem, czy jak to nazwać, a cóż gdzieś widziałam jak się z Tobą skontaktować, ale jak przyszło mi do tego to już nie mogłam znaleźć, więc tak odpuściłam próbę kontaktu, ale tak średnio co dwa, trzy miesiące zaglądałam w nadziei, a nóż, widelec ;] i tak, jest rozdział, a nawet trzy nowe... zabieram się teraz za czytanie...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Agnieszka
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, uuu udało się Nathanielowi (bardzo mnie to cieszy), ale naprawę te słowa Demansse były okrutne... choć z drugiej strony to rozumiem chciał go sprowokować, zezłościć to jednak... ale widać, że martwił się też... ojć Gabrielu no cóż nie układa się tak jakbyś chciał? to było do przewidzenia...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia