Demasse, z nieodgadnionym wyrazem twarzy, gniótł
papier, ten sam, na który przelana została widomość z Armagedonu. Nie mógł
uwierzyć w to, co udało mu się przeczytać. Kompletnie niezrozumiałe treści
przedarły się przez czaszkę, wprost do jego myśli. Wszystkie słowa i
sprzeczności toczyły wojnę w umyśle bruneta. Demasse powoli układał wszystko w
całość. Na liście dalej widniał ten sam tekst, który przeczytał przed chwilą.
Witam Władcę
przeklętej krainy almagedorskiej. Ofiaruję wam ten list, ponieważ uważam, że
sprawy zaszły zdecydowanie za daleko. Ten naskok jest godny pogardy. Samo
wtargnięcie na nasze tereny było haniebne, lecz porwanie syna jednego z
najsławniejszych alchemików przelało czarę goryczy. Nie chcemy więcej takich
wypadków, więc jesteśmy gotowi na przyjęcie ugody. Napisz, czego żądasz w
zamian za odstąpienie od naszych terenów, a ja zastanowię się, czy warunki są
godne. Oczekuję od was pomyślności i rozwagi. Jeżeli jednak coś z naszej
własności ucierpi, jakikolwiek przedmiot, lub rodak zostanie stracony przed
zawarciem umowy, wyciągniemy najcięższą artylerię. Żegnam i czekam na odpowiedź
z waszych stron.
Król był równie zaskoczony, jak młody dowódca. Arkade
stał, trzymany w silnym uścisku dwóch strażników. Poczuł ulgę, być może miał
szanse na przeżycie. Nie wiedział, jakie informacje zawarto w liście, lecz był
to promień nadziei. Skoro władca kazał przerwać działania straży… Spoglądał
nieufnie na dwójkę mężczyzn, trzymających go w swych splotach. Ich twarze były
niczym wyrzeźbione z kamienia. Nie wyrażały emocji. Pląsały po nich barwne
światła, przebijające się z zewnątrz, przez witraże. Rozety służyły
najpewniej, jako okna tej krypty. Sala tronowa była dość jasnym miejscem,
utrzymanym w ciepłych barwach. Z obrazów kapało złoto. Na ścianach mieszały się
karmin, oraz coś w deseń barwy kremowej. Panowała tu spokojna atmosfera, mimo
wszystko, bardzo przytłaczająca. Wydawało się, iż każde słowo wypowiedziane w
ten komnacie, miało ogromne znaczenie. Arkade przeniósł wzrok na tron. Tak
samo, jak wiele dekoracji naściennych, szkielet siedziska był szczerozłoty,
wytapicerowany aksamitem w czerwonej barwie. Nataniel uznał w końcu, że miejsce
z pewnością jest piękne, jednak nie przypadło mu do gustu. Ten przepych i
skłonność do monotonności męczyły jego szafirowe ślepia. Arkade nie przepadał
za czerwieniami, wolał spokojne barwy, takie jak zielenie, czy błękity.
Uspokajały go, niezależnie od okoliczności.
-Makadorze.- Zabrzmiał głos władcy.- Czuje się
usatysfakcjonowany.- Zachichotał po chwili.- Żałośni, naiwni Armagedończycy. Co
o tym sądzisz?- Makador spojrzał nad niego, dalej poważny.
-Ciężkie oddziały Armagedonu bywają naprawdę
niebezpieczne. Osobiście, rozważyłbym ich ofertę.- Stwierdził Demasse i
spojrzał na białowłosego, który mrużył gniewnie oczy. Młodzieniec, z tą całą
złością, spoglądał na strażników, którzy dalej trzymywali go w miejscu.
-Nie powiedziałem, że nie przyjmę tej propozycji.-
Rzekłszy to blondyn, zabrał pergamin od bruneta.- Ale nie zamierzam im
odpuścić. O nie… Będzie ich to sporo kosztować.
-Co z tym chłopakiem?- Demasse wskazał na
białowłosego, który dalej nie został uwolniony.
-Powiedz, kto kazał go zabrać?- Zapytał król.
-Malborio.- Odrzekł Makador. Nie był pewien, czy
powinien udzielać tej informacji. Nie chciał wpakować przyjaciela w kłopoty,
jednak był tak oszołomiony treścią listu, że nawet nie pomyślał nad tym, co
wykrada się z jego warg. Słowa, zawarte w wiadomości, były całkowicie
zrozumiałe, jednak brunet nie potrafił pojąć, jakim cudem Armagedończycy,
szczycący się swoja walecznością, byli gotowi się poddać.
-Ach, czeka go nagroda.- Uśmiechnął się czarnooki.
Demasse spojrzał na władcę zdziwiony, jednak zaraz zrozumiał. Porwanie tego
chłopaka musiało podburzyć znacznie szlachtę armagedońską i na pewno pomogło w
podłamaniu narodu.- A ty, Makadorze, zajmiesz się porwanym, póki nie uzgodnimy
z Armagedonem wszystkich kwestii.- Dokończył i spojrzał wyczekująco na bruneta.
Ten zmrużył groźnie oczy. Dlaczego ja?-
Pomyślał. Przecież porwanie młodzieńca nie było jego wymysłem. Powinien robić
to Diego.
-Nie ma czynów, nieowocujących konsekwencjami.- Rzekł
władca. Wydawał się być rozbawiony widocznym niezadowoleniem Demasse.- Ciesz
się, że nie straciłeś tytułu. Od teraz jest to twoje zadanie. Pamiętaj, co ci
powiedziałem. Jeszcze jedna porażka i możesz przywitać się z mopem.- Dodał,
powstrzymując się od chichotu.- Że też nie skojarzyłem tego nazwiska… Arkade,
wielki alchemik. Jak mogłem na to nie wpaść?- Mówił do siebie, będąc widocznie
rozradowanym zaistniałą sytuacją.
-Dobrze, zrobię to.- Zgodził się Makador. Nie
uszczęśliwiało go to w żadnym razie, lecz poczuł ulgę. Nie wiedział z jakiego
powodu. Zrobiło mu się lekko na sercu. -Jeśli można wiedzieć, jakie warunki
zamierza postawić Wasza Mość?
-Zastanowię się nad tym i wyślę im list.-Odparł król.-
Puścić go!- Wrzasnął w kierunku straży. Rycerze natychmiastowo uwolnili chłopca
ze swych splotów.-Możecie odejść.- Rzekł jeszcze, a wtedy mężczyźni
zniknęli za jednymi z drzwi komnaty. Wyjść było naprawdę mnóstwo. Sala
zbudowana została na planie ośmiokąta, a na każdym z prostych odcinków ściany,
widniały dwie pary drzwi. Nataniel mruknął coś pod nosem, po czym spojrzał na
blondyna.
-No, upiekło ci się.-Władca spojrzał na niego kpiąco.-
Ale nie sądzę, byś pożył długo pod nadzorem Demasse.- Zachichotał.- Makadorze,
oczekuje wizyty z tobą równo za tydzień. Do tego czasu, powinienem zdążyć
przemyśleć warunki umowy i otrzymać akceptację zza oceanu.
Makador kiwnął głową i podszedł do Arkade. Chłopiec
stał nieruchomo, wzrok wbijał w podłogę. Chyba zastanawiał się nad słowami
Króla. Demasse nie chciał o tym myśleć. Dygnął lekko przed władcą, pociągając
za sobą Nataniela. Wstał i podążył w kierunku drzwi. Gdy tylko znaleźli się na
korytarzu, brunet zaklął i spojrzał wściekle na białowłosego. Wyglądało na to,
że nie zamierzał być dla niego zbyt miły. Pozory nie mijały się z prawdą.
-Cholera… Co ja z tobą zrobię?!- Warknął, oczekując od
Arkade szybkiej odpowiedzi. Zmierzwił jeszcze swoje kruczoczarne włosy. To był
stanowczo nieudany tydzień. Ta cała złość i napięcie stały się jego
największymi wrogami.
-Nie wiem.- Mruknął Arkade. Demasse dalej wzbudzał w
nim lek. Ostatnimi czasy, także nie układało mu się życie. Ciągła niepewność
nie odbijała się na nim zbyt dobrze.
-Rusz się, zastanowię się po drodze.- Rzekłszy to,
pociągnął Arkade w dół spiralnych schodów. Jak zauważył wcześniej białowłosy,
były one bardzo eleganckie, jednak do chodzenia nie specjalnie się nadawały.
Pozostawały bardzo strome, a przy tym niesamowicie śliskie. W tym momencie
młodzieniec cieszył się niezmiernie, że Makador trzyma za liny, krępujące jego
nadgarstki. Uświadomił sobie, że dalej jest związany. Zastanawiał się, czy
wypadałoby poprosić Demasse, o rozwiązanie sznura. Po głębokim namyśle, widząc
wyraz mimiczny na twarzy bruneta, zrezygnował. Szmaragdowooki wyglądał na
naprawdę wściekłego. Nie tyle, zirytowanego, co zmęczonego całą tą sytuacją.
Takiego wyrazu jeszcze nie zdołał u niego dojrzeć. Zapoznał się z kpiną, czystą
wściekłością, podenerwowaniem, a nawet wesołością, lecz tego układu mimicznego
nie udało mu się przyuważyć wcześniej.
-Patrz pod nogi, a nie na mnie.-Warknął Makador,
widząc ciekawskie spojrzenie Arkade. Naprawdę nie miał pojęcia, co z nim
zrobić. W swej posiadłości miał mnóstwo sypialni, więc ulokowanie młodzieńca
nie było problemem. Ale zastanawiał się, jak się do tego wszystkiego zabrać.
Chyba nie warto było kupować mu odzienia. W końcu, jego los dalej był niepewny.
Możliwe, że miał stać się ich własnością i wtedy najpewniej zostałby zabity,
ewentualnie mógł trafić z powrotem w swe ziemie i żyć dalej. Postanowił, że da mu
kilka swoich koszul. Diego na pewno, ze swoim dobrym sercem, załatwi mu coś.
Kolejna kwestia była taka, że aby chłopak nie umarł z głodu, musiałby go
karmić. Nie posiadał zbyt wielu służących , a nie miał pojęcia jak postępować z
chłopcem, żeby nie padł na zawał. Co prawda, był już nieraz właścicielem
zabawek, ale one niestety nie wytrzymywały zbyt długo. Nie traktował ich
specjalnie źle. Poza seksem po prostu go nie obchodziły. Nie był też zbyt
brutalny, chodziło raczej o samotność. Zazwyczaj nigdy nie wychodziły, były
zamknięte w małym pokoju. Ciemnym i zimnym. Za młodu zostały tak dobrze
wytresowane, że nawet nie śmiały błagać o wypuszczenie. Gdyby choć jedna z nich
poprosiła, by brunet pozwolił jej wyjść na chwilę, zapewne by na to pozwolił.
Lecz ten, który nie gra, nie wygrywa. Demasse zdawał sobie sprawę z tego, iż
nie może w taki sposób traktować młodzieńca. W końcu, opieka nad nim była jego
zadaniem. Może podrzucę go Diego?- Myślał.
Był to całkiem niezły pomysł. Malborio należał do łagodnych, z pewnością
zająłby się chłopcem.
-Słuchaj.- Zaczął, odrobinę znudzony.- Spróbuje
przekonać Diego, by się tobą zajął przez ten tydzień. Chyba wolisz mieszkać z
nim, aniżeli ze mną?
Białowłosy spojrzał na Demasse. Czuł się głupio w
obecności szatyna. To wszystko przez to, że na statku był dla swego wybawcy tak
nieprzyjemny. Zdawał sobie sprawę z tego, że sam nie należy do odważnych, a
nawet gorzej. Lecz kto byłby pewny siebie, gdyby jego życie wisiało na włosku?
Stawiając się w takiej sytuacji, większość stworzeń dawno skończyłaby ze sobą.
Jednak Nataniel był dość naiwny, a w jego umyśle pokładała się nadzieja na
dalsze życie. Najstraszniejszą osobą, którą spotkał po tej stronie oceanu, był
Demasse. Nie wiedział czemu, mężczyzna przerażał go bardziej niż ktokolwiek
inny. Czas wcale nie leczył jego obaw. Nie wiedział wtedy jeszcze, że Makador z
reguły jest spokojnym demonem. O sarkastycznej naturze, mimo wszystko ułożonej.
W końcu, nie miał pojęcia, jak Demasse namęczył się przez ostatni tydzień.
-Dobrze.- Przytaknął i spostrzegł, że zdążyli zejść na
sam dół, tym samym pokonując trzydzieści pięter. Demasse podszedł do drzwi
wyjściowych, ciągnąc na sobą białowłosego. Gdy wstąpili z powrotem na płyty,
wyglądające tutaj zupełnie tak samo, jak w zewnętrznych ulicach górnego miasta,
Nataniel mógł przyjrzeć się pałacowi. Teraz nie miał wątpliwości, co do tego,
że wybudowany był z stylu gotyckim. Stał, skonstruowany z czerwonego tworzywa,
przypominającego trochę cegłę, jednak śliskiego i z pewnością dużo twardszego.
Jego czubek stanowiły strzeliste wierze. Nad wielkimi wrotami widniały
wielobarwne witraże. Sam dach był w kolorze seledynu. Niesamowity widok,
jednocześnie bardzo kontrastujący z resztą budowli, które zwykle utrzymane były
w barwach achromatycznych. Pałac był realnym dowodem na to, iż to właśnie
czerwień mianowano na królową Armagedonu. Nataniel, otrząsnąwszy się z
zauroczenia, przypomniał sobie o liście, którego treść zaskoczyła wszystkich
dookoła. Męczyła go ciekawość. Była to jego kolejna bardzo wyraźna cecha. I
według większości… wada. Nigdy nie dawała mu spokoju. Musiał wiedzieć dosłownie
wszystko, by ją zaspokoić.
-Ja…- Zaczął znowu dość nieudolnie. Nie wiedział, jak
zwracać się do Makadora. Mógłby dostać kolejny policzek, za zwracanie się do
bruneta po imieniu, a tego raczej nie chciał.- Mógłbyś mi powiedzieć, co było w
tym liście?
Makador spojrzał na niego. Nie znalazł żadnych
powodów, by mu nie mówić.
-Wygląda na to, że wasza kraina żąda ugody.- Odparł
krótko. Ta odpowiedz, zamiast zakończyć rozmowę, jak miał w planach brunet,
stworzyła tylko więcej pytań.
-Dlaczego?- Dociekał Arkade. Takt odłożył na bok.
-Ach… Przegrywają, maja jakiś wybór?- Zapytał kpiącym
tonem. To była prawda, dla Arkade bolesna, dla Demasse trochę mniej.- Zanim
zadasz kolejne pytania, posłuchaj chwilę. Jeżeli ciekawi cię to, co ich
podłamało, mogę od razu powiedzieć, że zniszczenia, oraz porwanie ciebie,
maleńki. Na pewno jesteś również ciekaw, co z tobą będzie. Hm?- Chłopak kiwnął
głową, więc Demasse kontynuował.-Jeśli chodzi o ten tydzień, jak już ci
mówiłem, dostarczę cię Diego. Potem zobaczymy… Możliwe, że Armagedończycy
oddadzą cię nam, wtedy najpewniej zginiesz. Może być również tak, że wrócisz do
domu, chociaż nie wiem, czy teraz masz gdzie…- Rzekłszy to, spojrzał na
chłopca. Pragnął doszukać się jakiejś reakcji. W końcu się doczekał.
-Pewnie masz racje.- Odparł jasnowłosy. Nie mógł
zaprzeczyć, nie wiedział, co tam się działo podczas jego nieobecności.
Aktualnie miał pojęcie jedynie o tym, że nie da rady już długo iść. Był wyczerpany.
Przemierzał drogę, spoglądając na pięknie wykończone budynki, na rzeźby, które
w rzeczywistości nimi nie były. Wieść, że to golemy naprawdę go zdziwiła.
Słyszał o tych istotach, jednak jeszcze nigdy nie widział na oczy. W dodatku
to, że ożywają w nocy było bardzo interesujące. Czy Almagedorczycy nie spali? A
może golemy nawiązywały znajomości jedynie ze sobą? Spytał o to Makadora, ten
westchnął głośno.
-Kiedy mówiłem noc, chodziło mi o wieczór. Koło ósmej
ożywają, a rano, dokładnie o szóstej podlegają paraliżowi. A co do
Almagedorczyków, śpimy raczej mało. To indywidualna kwestia. A teraz, czy mógł
byś zamknąć na chwilę te piękne usteczka i być cicho?- Spojrzał na niego,
najwyraźniej na powrót zirytowany. Ciekawość niebieskookiego nie specjalnie
przypadła mu do gustu. Owszem, niekiedy go rozbawiała, ale teraz nie była na
miejscu. Białowłosy przytaknął, nie chciał narobić sobie większych problemów. W
jednej chwili, Demasse wyczuł, że ziemia lekko drży, to samo spostrzegł Arkade.
Otworzył szeroko oczy i złapał się ramienia nowego opiekuna. Nim się
spostrzegli, lekkie drgania zmieniły się w mocne trzęsienie. Nataniel pisnął
cicho, po chwili jednak telepanie ustało. Nataniel trząsł się ze strachu, demon
zaś stał niewzruszony.
-Uspokój się.- Nakazał podopiecznemu.
-Co… Co to było?- Wyksztusił z siebie Nataniel,
kurczowo trzymając się ramienia Demasse.
-Parę dni po zlodowaceniu zaczęły się trzęsienia
ziemi. Jeszcze nie doszliśmy, czym są spowodowane, jednak jak na razie
pozostają zupełnie niegroźne.- Odparł, kładąc dłoń na głowie białowłosego. Mógł
teraz badać miękkość tych jasnych, błyszczących włosów do woli.
-Czyli to normalne?- Upewnił się młodzieniec.
Mężczyzna kiwnął głową. Chłopiec odetchnął i odsunął się nieznacznie od
czarnowłosego. Wznowili chód. Z końca uliczki, którą szli, Nataniel dostrzegł
ogromną, utrzymana w białych barwach posiadłość. Była bardzo zadbana. Z
pewnością zamieszkany teren. Na środku posesji stała duża willa. Bardzo bogato
wyglądająca. Dwa szeregi dużych, obramowanych okien, oraz wyłaniające się ze
ścian popiersia, zapewne mężczyzn. Arkade zauważył, iż te sylwetki bardzo
przypominały żołnierzy almagedorskich. Nie były to jednak jedyne osobliwe
zjawiska na tym terenie. Nie tylko mury budynku zostały utrzymane w nienagannej
bieli. Kostka, tworząca podłoże, również była śnieżnego koloru, podobnie jak
drzewa, otaczające ściany willi. Na ich koronach nie widniał ani jeden listek,
a same wyglądały jakby powstały z bardzo delikatnej porcelany. Nim zdarzył się
nad tym głębiej zastanowić, stali już przed drzwiami budynku. Makador, bez
żadnego ostrzeżenia otworzył drzwi i wszedł do środka. Przywitała go piękna
kobieta, ubrana w fartuch gosposi. Należała najpewniej do służby.
-Mieszkasz tu?- Zapytał Nataniel, zaczarowany cała tą
atmosferą. Przechadzali się wzdłuż wielkiej sali, pomiędzy trzonami marmurowych
kolumn, aż wkroczyli w wąski korytarz. Na ścianie wisiało mnóstwo odznaczeń,
oraz dyplomów, zalaminowanych i obłożonych w ramki.
-Nie.-Odrzekł krótko Demasse. Jakoś nie miał ochoty na
pogaduszki. Stąpał po czarnej, granitowej podłodze z niezwykłą łatwością i
gracją, podczas, gdy Arkade ledwo utrzymywał się w pionie. Młodzieniec
zauważył, że po większości tutejszych miejsc nie da się chodzić niewyposażonym
w obuwie z antypoślizgiem.
-Co tu robimy?- Pytał dalej.
-Diego tutaj mieszka, powinien już wrócić z kaplicy.
Muszę mu cię wręczyć.- Rzekłszy to Makador, skręcił w lewo. Wyglądało na to, że
doskonale znał plan budynku. Musiał często tu przebywać, skoro tak dobrze
zapoznał się z otoczeniem. Arkade przyznał, że nie była to prosta konstrukcja.
Co chwile odbiegały od nich kolejne korytarze, prowadzące w dół, w górę, na
zachód i wschód. Nie wiedział, czy nie trafili przypadkiem do labiryntu. Ściany
były w barwie kremowej, co wydało się trochę dziwne w zestawieniu z czarnym
podłożem. Płytki, tworzące podstawę korytarza zabudowywały również połowę
wysokości ściany. Teraz Arkade zorientował się, iż podłoga nie była zupełnie
achromatyczna. Po jej płytkach przechodziły brązowe i miedziane refleksy, lekko
błyszczały, odbijając promienie słoneczne, wpadające przez okna, które zaczęli
mijać od niedawna. Nabrał wielkiej ochoty, by wyjrzeć przez jedno z okien i
obejrzeć z bliska te wszystkie, niesamowite popiersia. Nie był pewien , czy
znowu nie były to golemy, lub inne stwory. Doznał dzisiejszego dnia naprawdę
wielu zaskoczeń. Golemy nie powinny raczej tkwić w ścianach domu
mieszkalnego. Podszedł bliżej okna, i zatrzymał się przy parapecie. Demasse
spojrzał na niego, chłopak wyglądał przez okiennice z typową dla niego
fascynacją. Było to lekko rozczulające, jednak Makador, uodporniony na tego
rodzaju doznania emocjonalne, szybko je stłumił. Arkade, zauważając, że Makador
nie ma nic przeciwko, począł wdrapywać się na okno. Brunet zachichotał, widząc
jak młodzieniec wchodzi na parapet z dalej skrępowanymi rękami i
ciekawsko przygląda się rzeźbom. Jego oczy przypominały dwie, wielkie monety.
Nowe, piękne i błyszczące, o dużej wartości.
-Chyba się zapominasz.-Prychnął rozbawiony. Nataniel
ocknął się i spojrzał na bruneta. Nie zastanawiając się długo, zeskoczył z
marmurowego parapetu, wprost na podłogę. To miejsce niespecjalnie kojarzyło mu
się z Diego. Był pewien, że tamten z chęcią zamieszkałby w leśniczówce. Ale w
końcu, gdzie by tu taką znaleźć? Makador przyuważył, iż dalej trzyma na liny,
krepujące nadgarstki młodzieńca.
-Te liny pewnie ci przeszkadzają, hm?- Zapytał,
uśmiechając się kpiąco. Arkade kiwnął głową, brunet miał racje. Więzy obcierały
jego nadgarstki, powodując ból, poza tym, zaczynały drętwieć mu ręce.
-Poproś, a je rozwiążę.- Rzekłszy to Demasse,
poszerzył jeszcze swój uśmiech, przy tym zupełnie zmienił jego wyraz na…
Ciepły? Tak chyba właśnie było.
-Proszę, rozwiąż mnie?- Nataniel nie był pewny, co
powinien powiedzieć, chociaż wydawało się to oczywiste.
-Prosisz, czy pytasz?- Zachichotał Demasse, widząc
niepewność Arkade.
-Proszę.-Odpowiedział już dużo pewniej. Brunet
nie ociągając się, podszedł do parapetu i zerwał z niego jedna płytkę. Arkade
zdziwił się, gdyż ze schowka demon wyjął nóź. Zapiszczał cicho, kiedy Demasse
zbliżył się do niego z ostrzem w ręku i przyciągnął jego nadgarstki do siebie.
Zamknął oczy. Pomyślał, że Makador chce po prostu zrobić mu krzywdę, jednak
zamiast bólu, poczuł jak ucisk na jego nadgarstkach odpuszcza. Otworzył niepewnie
oczy i ujrzał mocno czerwone pręgi u podstawy swych dłoni. Następnie skierował
wzrok na Makadora, który uniósł nieznacznie brwi i wyszczerzył się wrednie.
Specjalnie chciał go wystraszyć! Ta chwila nie trwała zbyt długo, bo Makador
zaczął pchać młodzieńca przed siebie. Ten się nie opierał, był zadowolony z
faktu, iż nie musiał już męczyć się z tym sznurem. W krótkim czasie stanęli
przed drzwiami, które najpewniej mieli zaraz przekroczyć. Makador pchnął wrota
i wszedł do pomieszczenia. Rozejrzał się dookoła. Podłogę zdobił ułożony na
podłodze, pięknie zdobiony, dywan, o barwach takich ,jak zielony, miedziany,
brązowy, oraz czerwony. Na całej długości pomieszczenia poustawiane były regały
z książkami. Było tu bardzo cicho i spokojnie. Nataniel stwierdził, iż musiała
być to biblioteka. Nie zdołał dostrzec ani odrobinki kurzu na książkach, ani na
podłodze, na regałach również nie. Z pewnością było to często odwiedzane
pomieszczenie, ewentualnie, Malborio posiadał bardzo dobra służbę. W
rzeczywistości jedno i drugie stwierdzenie było prawdą. Doszli do
kolejnych drzwi, a Arkade wywnioskował w końcu, iż jego organizm domaga się
pożywienia. Był głodny i to bardzo. Tego dnia mijał czwarty dzień postu. Weszli
za kolejne wrota, kierujące, jak się okazało do kolejnej biblioteki, tym razem
dużo mniejszej, zbudowanej na planie sześciokąta. Dookoła poustawiane były
regały z książkami, podłoga przypominała… Drewnianą. To bardzo zdziwiło
Nataniela. Jeszcze nie zdążył zauważyć drewna na Almagedorze. Wyglądało
zupełnie tak samo, jak na Armagedonie. To pomieszczenie było takie ciepłe. Na
środku leżał okrągły dywanik, w kolorze czerwonym, a po jego lewicy stał,
wyglądający na bardzo wygodny, fotel. A na tym pięknym meblu rozkładał się
Diego, który nie uraczył ich choćby jednym spojrzeniem. Demasse, niespecjalnie
zadowolony z przyjęcia przyjaciela, warknął coś niezrozumiałego pod nosem i
zabrał mu książkę, spoczywająca w jego dłoniach. Malborio zareagował szybko.
-Słucham, Makadorze.- Rzekł Malborio, uśmiechając się
ciepło.- O co chodzi?
-Diego, mam do ciebie prośbę.- Zaczął poważnie
brunet.- Zajmij się nim.
Diego spojrzał na białowłosego, ukrytego za
przyjacielem.
-Jak się potoczyła sprawa?- Spytał.
-Dość sprawnie. Mam ci coś zabawnego do powiedzenia. A
więc...-Zaczął brunet. Opowiadał o tym, co zdarzyło się na spotkaniu. Nie
pominął wiadomości o liście z Armagedonu, ani o niczym innym. Rozciągał treści
niemiłosiernie i na koniec zmarszczył się dziwnie.- Nawiązując do tematu.
Wiedziałeś, że Artromegi maja czerwone oczy. Dlaczego skłamałeś?- Zasyczał
niezadowolony.
Malborio westchnął, zdawał sobie sprawę z tego, że ten
moment nadejdzie. Musiał wytłumaczyć wszystko dokładnie, bez niedopowiedzeń.
-Słuchaj, Makadorze- Zaczął, spoglądając na niego z
dołu. Nie wstawał z fotela, rozsiadł się w jak najdogodniejszej pozycji i
kontynuował.- Nie wiem, czy jestem w stanie odpowiedzieć na twoje pytanie.
Poczułem impuls, miałem przeczucie, że zabicie tego chłopaka nie byłoby dobrym
posunięciem.
-I przez ten impuls mnie oszukałeś? Miło wiedzieć, komu
można ufać.-Odparł brunet, najwyraźniej zawiedziony odpowiedzią przyjaciela.
Poczuł się, jakby był zupełnie sam. Najbliższa mu osoba okłamała go i nawet nie
miała z tego powodu wyrzutów sumienia. Jak on mógł dać się tak nabrać? Jakim
cudem? Nie należał do naiwnych. A może tak naprawdę chciał w to uwierzyć? Może
była to jedynie przykrywka, aby pozostawić znalezisko przy życiu? Co prawda,
był bardzo zdenerwowany, ale chłopiec złapał go za serce.
-Wybacz, Makadorze. Zajmę się nim, nie szepnę królowi
ani słówka.-Uspokoił go.- Nie masz się o co martwić.- Ciągnął dalej.- Może
powinieneś iść odpocząć, dobrze ci to zrobi. Jesteś zmęczony, choć, prześpisz
się u mnie.-Powiedziawszy to, wstał i położył rękę na ramieniu swego
przyjaciela, poprowadził go w stronę drzwi. Nim zniknął za nimi, spojrzał na
białowłosego.- Nie ruszaj się stąd, dobrze?- Zapytał. Szafirowooki kiwnął
porozumiewawczo głową, w geście zgody. Wtem Malborio wyszedł z przyjacielem,
zostawiając Arkade samego. Nataniel, będąc zupełnie sam w małym, bardzo
spokojnym zakątku domostwa, rozluźnił się pierwszy raz od naprawdę długiego
czasu. Nie czuł na sobie tych wrogich spojrzeń, jakie pokładano na niego na
zewnątrz. Spojrzał na książkę, będącą jeszcze niedawno czytaną przez szatyna.
Podszedł do stolika, na którym leżała i podniósł w dłonie. Spojrzał na tytuł.
Była to książka o technikach walki bronią jednoręczną. Spoglądał teraz na
regały, zapełnione po brzegi książkami. Wszystkie były grube, wyglądały na dość
wiekowe. Najpewniej takie były. Nie myśląc dużo, położył się na dywanie. Był
naprawdę zmęczony, nie miał sił, a tutaj czuł się bezpiecznie.
Diego razem z Demasse przemierzali wąskie korytarze
domostwa. Panowała cisza. Makador nie miał ochoty na rozmowy, Malborio nie
chciał denerwować czarnowłosego. Martwił się o przyjaciela, wyglądał na
naprawdę wyczerpanego, wiedział również, że brunet musi czuć się zdradzony,
jednak nic nie mógł na to poradzić. Jedyne co mógł teraz uczynić, to zadbać, by
demon odpoczął i odzyskał siły. Tak też zamierzał zrobić.
-Co o nim sądzisz?- Zapytał w końcu, spoglądając na
bruneta.
-O kim?- Spytał cicho. Wydawał się być zrezygnowany.
-O znalezisku.-Wytłumaczył rzeczowo szatyn,
przeczesując swe błyszczące włosy palcami. Spojrzał na twarz przyjaciela.
Wydawała się trochę zmienić wyraz, jednak był równie nieodgadniony, co
poprzedni.
-Ciekawski, naiwny, nieśmiały, wrażliwy, płaczliwy.-
Wymieniał.- Niesamowicie irytujący.- Stwierdził w końcu, co miało być pewnym
podsumowaniem.
-Rozbawia cię.- Rzekł Malborio.
-A skąd ty możesz o tym wiedzieć?- Zdziwił się
Demasse, zaprzestając kroku.- Hm?
-Myślisz, że nie widziałem twojego uśmiechu, tam,
niedaleko wejścia do górnego miasta? Albo gdy szliśmy jeszcze z wojskiem? Daj
spokój, Makadorze. Nie zaprzeczaj.
-Czy ja zaprzeczam? Nie powiedziałem, że mnie nie bawi
jego zachowanie. Byłby bardzo dobry do łóżka.- Przyznał po chwili
zastanowienia. Mówił prawdę. Chłopak był naprawdę niesamowicie atrakcyjny. Miał
w sobie niewinność, a jego strach przed brunetem tylko dodawał mu uroku, tak
stwierdził Demasse. Nie był sadystą, ale uwielbiał mieć kontrolę.
-Hamuj się. Nie jest twoją własnością.- Przypomniał mu
szatyn.
-Wiem.-Warknął w odpowiedzi Demasse. Jeszcze.- Pomyślał w tej samej chwili i
uśmiechnął się lekko. Wreszcie dotarli do jakichś drzwi. Demasse je kojarzył.
Niekiedy spędzał tu noce, gdy nie chciał wracać do siebie. Jego posiadłość
miała miejsce na drugim końcu miasta, nie zawsze chciało mu się tam iść, a
nawet teleportować. Szatyn pchnął go lekko do środka, wcześniej uchylając
drzwi. Była to najnormalniejsza w świecie sypialnia. Dwuosobowe łóżko,
narzucona na nie kremowa pościel, wygładzone, połyskujące ściany i wzorzysta
wykładzina u podłoża.
-Odpocznij, nie chce cię widzieć do rana.- Rzekł
Malborio.- A właśnie, co do listu. Mój feniks, którego posłałem z wiadomością,
został zestrzelony przy jednej ze zwiadowczych łodzi Armagedonu. Biedaczek
stracił kolejne życie.- Westchnął szatyn, poczym kontynuował.- Sądzę, że to oni
przechwycili wiadomość.
-Dobrze wiedzieć.- Odrzekł brunet, zamykając drzwi
przed nosem przyjaciela. Diego westchnął tylko, nie miał tego za złe brunetowi,
zdarzył się przyzwyczaić do wszystkich jego zachowań. Pokręcił jeszcze chwile
głowa i zawrócił w kierunek swej prywatnej biblioteki, gdzie znajdował się Arkade.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz