środa, 5 września 2018

Rozdział 67


Dochodził wieczór, a wraz z nim na ulicę Górnego Miasta wybywała szlachta, pragnąca rozrywki po dniu pełnym pracy i stresów. Każdy szanujący się obywatel wiedział, że to właśnie regeneracja była kluczem do sukcesu. Każdy, prócz Arkade, który po raz kolejny recytował formułę zaklęcia, mierząc zgaszony lampion spojrzeniem niebieskich oczu. Błagał w myślach, by tym razem się udało!
Demon spoglądał znużony na poczynania młodzika. Powoli zaczynał się niepokoić – minęło już sporo czasu, a chłopak nie robił żadnych postępów. Wiedział, że jeśli tak dalej pójdzie, będzie musiał coś wymyślić. Problem w tym, że ów „coś” w ogóle nie przychodziło mu do głowy. Poderwał się na łokciu, widząc, jak lampion pęka w dłoniach niewolnika, a kawałki szkła rozsypują się wokół ołtarza.
- Mam dość! – krzyknął rozeźlony chłopak, zaciskając pokaleczone dłonie.
Tyle pracy i serca wkładał w naukę, a każdy jego wysiłek spełzał na niczym! Już nie pamiętał, kiedy myślał o czymś innym niż ta przeklęta pieczęć, tylko to miał w głowie! Zacisnął powieki, nie pozwalając, by łzy zawodu pociekły mu po policzkach. Chciał stąd wyjść, natychmiast. Ze złości zrzucił z ołtarza pozostałości lampionu, a ten z hukiem roztrzaskał się na kamiennej posadzce.
Demon zmarszczył brwi.
- Co to za zachowanie? – syknął. – Natychmiast podejdź do mnie – dodał, spoglądając z nieskrywaną złością na młodzika.
Nataniel zerknął z obawą na swojego pana i w jednym momencie cały jego gniew ustąpił. Nie powinien był się tak zachowywać, ale te wszystkie porażki wytrącały go z równowagi. Podszedł do mężczyzny, spuszczając wzrok w podłogę.
- Przepraszam – szepnął cicho.
Demasse poczekał, aż Arkade zbliży się na odpowiednią odległość, by chwycić go za nadgarstki i obejrzeć drobne, poranione dłonie, drżące z nerwów i zmęczenia. Wiedział, że jeśli tak dalej będzie, to chłopak nie dość, że wykończy siebie, to jeszcze jego.
- Coś jeszcze masz mi do powiedzenia? – zapytał ostro, przytrzymując rękę młodzieńca, by wyjąć z niej odłamki szkła.
Nataniel obserwował z obawą poczynania mężczyzny. Syknął z bólu i zacisnął powieki. Dlaczego akurat on musiał to wszystko znosić? Posłał demonowi uległe spojrzenie, chcąc go udobruchać.
- Więcej tak nie zrobię – dodał.
Demon już się nie odezwał. Wyglądało na to, że musiał znaleźć jakiś sposób, by niewolnik w końcu zrozumiał naturę tej pieczęci. Zdawał sobie sprawę, że im dłużej młodzik stał w miejscu, tym większą czuł frustrację, a co za tym szło – coraz trudniej było mu skupić uwagę. Tylko co miał zrobić? Co mogło mu pomóc? Niestety nie najlepiej pamiętał swoje początki. Gdyby tak bogowie dali jakiś znak...
- Boli – z rozważań wyrwał go cichy głos niewolnika.
Demon zerknął na niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy, by po chwili uśmiechnąć się niezbyt przyjemnie.
- To dobrze – zakpił. – Będziesz miał motywację, żeby następnym razem się nie rozpraszać.



Gdyby miesiąc temu ktoś zapytał Gabriela, o czym fantazjuje co noc, bez wahania odpowiedziałby, że o śmierci Venoma. I to nie zwyczajnej, a powolnej i bolesnej, na myśl której ciarki przechodziły po plecach. Tak, ta wizja zdecydowanie oddawała jego ówczesne pragnienia.
A gdyby dzisiaj ktoś zadał mu takie samo pytanie? Reavmor powiedziałby dokładnie to samo, lecz z jednym, małym szczegółem – teraz to Karo był bohaterem jego fantazji. Problem polegał na tym, że ostatnimi czasy harpia zadziwiająco rzadko była o cokolwiek pytana, a jej zdanie, delikatnie mówiąc, pomijano na każdym kroku.
Chłopak uśmiechnął się szyderczo, wyobrażając sobie wszystkie tortury, jakim poddawałby pracodawcę w kółko i w kółko, i w kółko, aż do niechybnej śmierci! Pogrążony w tych myślach, zszedł płynnym ruchem ze sceny, na której jeszcze przed chwilą prężył się wdzięcznie przed publicznością. Jego oczom nie uciekł fakt, że kilku możnych panów od razu popędziło do recepcji pod wrażeniem jego niewątpliwej urody. A któżby nie chciał spędzić z nim tych kilku pięknych chwil? Zadowolony z siebie usiadł przy barze. W końcu przerwa mu się należała!
- A od kiedy to masz wolne? – usłyszał za plecami głos Ashae.
Gabriel odwrócił się i zerknął z wyższością na byłego już mentora. Nie wiedzieć, czemu, poczuł niezdrową satysfakcję, kiedy w jego oczach dojrzał błysk zazdrości.
- Od kiedy mam wypełniony grafik – skwitował krótko. – Lepiej martw się o siebie, niedługo będziesz musiał obniżyć stawki. Twój stały klient właśnie czeka do mnie w kolejce.
Żywiołak, słysząc to, prychnął niewzruszony. Harpia naprawdę myślała, że może mu w jakikolwiek sposób zaszkodzić?
- Bez obaw – syknął. – Pewnie już go na mnie nie stać.
Gabriel już miał uraczyć chłopaka ciętą ripostą, kiedy dostrzegł służkę zmierzającą w ich kierunku. Liczył, że nie będzie musiał znowu pokazywać się u Sylvio. Jego widok potrafił skutecznie zepsuć mu cały dzień. A dzisiaj był wyjątkowo zadowolony.
- Gabrielu, szef prosi cię na górę – poinformowała kobieta, a nadzieje harpii prysły niczym bańka mydlana.
Czyli jednak ten wieczór nie miał być tak przyjemny, jak podejrzewał Reavmor. Wstał z ociąganiem i ruszył prężnym krokiem w kierunku schodów, nie zaszczycając nikogo spojrzeniem. Całej sytuacji przyglądała się dwójka młodzieńców, popijających wino przy stoliku nieopodal baru.
- Zobacz, jak ten nowy się puszy – prychnął złotowłosy chłopak, mierząc odchodzącą harpię zawistnym spojrzeniem. – Jeszcze nie awansował, a już udaje ważnego.
Kastijan wywrócił oczami. Gabriel zaczynał działać mu na nerwy, zwłaszcza, że do jego uszu niejednokrotnie dochodziły już pogłoski o tym, że często bywa u Sylvia. I co u niego robił? Uwodził, kokietował go? Jedno wiedział na pewno – nie pozwoli byle komu zająć swojego miejsca.



Reavmor zamknął za sobą drzwi, lustrując podejrzliwym wzrokiem komnatę, w której był po raz pierwszy. Bladoróżowe, pokryte delikatnymi żłobieniami ściany, ogromne, jasne łoże, okryte liliową, jedwabną narzutą oraz biała toaletka z pięknym lustrem robiły na nim całkiem miłe wrażenie. Zerknął jeszcze przelotnie na zwisającą z sufitu, kryształową lampę, a potem na stojącego w jej świetle Karo. Szlachcic wydawał się być wyjątkowo zadowolony. Gdyby tak mocowanie żyrandola trochę się obluzowało... Harpia nawet nie spostrzegła, kiedy jej umysł znowu spowiły marzenia o zemście.
- Gabrielu – rzekł Sylvio, wyrywając chłopaka z błogich myśli. – Jestem pod wrażeniem twoich postępów. Tak szybka wspinaczka po szczeblach kariery woła wręcz o nagrodę.
Kariera?  To na Almagedorze nazywano karierą? Reavmor uniósł brew w sugestywnym geście, oczekując dalszych wyjaśnień.
- Jak już zauważyłeś, jesteśmy na piętrze wyższej klasy. Od dziś i ty do niej należysz – oznajmił telepata, mierząc młodzika wręcz dumnych spojrzeniem. – Podniosłem już oczywiście twoje stawki, od teraz nie tańczysz na dole. Twoje obowiązki również się zmienią, ale o tym opowie Ci Ashae.
Gabriel nie mógł nie uśmiechnąć się z wyższością na taką wieść. W końcu te wszystkie poniżenia odniosły jakiś pozytywny skutek. Już wiedział, że teraz to on będzie tu rządził i dyktował zasady.
- A służba?
Mężczyzna pokręcił głową z niedowierzaniem. Czy harpii zawsze było mało?
- Jedynym zadaniem służby jest sprzątanie, a nie usługiwanie Ci. Rozumiemy się?
- Albo dasz mi służbę, albo nie pracuję.
- Gabriel – warknął Karo, mierząc młodzika ostrzegawczym spojrzeniem.
- Odetnij mi to od pensji – zażądał chłopak z miną nieznoszącą sprzeciwu.
Mężczyzna chwilę wpatrywał się w pracownika, po czym wykrzywił usta w złowrogim grymasie.
- Jeśli nie odpowiadają ci warunki, w każdej chwili mogę odesłać cię na dół. Co o tym myślisz?
Gabriel posłał telepacie urażone spojrzenie. Jak można było być tak obojętnym na jego pragnienia i potrzeby? Ten cały Kastijan pewnie miał służących, a Gabriel w żadnym razie nie uważał, żeby zasługiwał na mniej. Z westchnieniem założył ręce na piersi, ale nie sprzeczał się dalej. Wiedział, że prędzej, czy później i tak dostanie to, czego chciał. Był gotów poczekać.



Szmaragdowe łuski błysnęły w ostrym słońcu, a potężny, smoczy ogon strzelił niczym bicz o bryłę lodu, roztrzaskując ją na kawałki. Chwilę później ciało jaszczura oplótł łańcuch, zmuszając, by opadł bezwładnie na ziemię, tuż przed stopy nieznajomego mu człowieka. Ten uśmiechnął się jadowicie, kucając przy zwierzęciu, w pozornie czułym geście gładząc jego pysk, który krępowały teraz stalowe więzy. Odwrócił się na chwilę, by spojrzeć na mężczyznę odzianego w czarną szatę, stojącego za nim niczym posąg.
- To na pewno ten? – zapytał, wzrokiem omiatając piękną postać zielonego smoka.
- Tak, książę – odparł drugi. – To z nim widziałem demona.
Królewski syn zachichotał niemal bezgłośnie, wstając i zbliżając się do swojego towarzysza. W myślach już widział koronę i tron, należące tylko do niego. Czy był ktoś, kto zasługiwał na nie bardziej?
- Czyń swą rolę – rzekł. – A gdy skończysz, wypuść go gdzieś daleko. Niech nie sprawi problemów mieszkańcom.
Gdyby ktoś zabił gada, z jego planów zostałyby jedynie nikłe wspomnienia, a na to nie mógł pozwolić. Dzień objęcia władzy stawał się coraz mniej odległy.



Demasse długo zastanawiał się, co zrobić, by pomóc Natanielowi odblokować pieczęć. Niestety towarzyszyło mu wrażenie, że im więcej myślał, tym większą pustkę miał w głowie. Spojrzał na wrota zamczyska Venoma, ręką odganiając pozostałą po teleportacji mgłę. Cyjan w końcu specjalizował się w runach, więc demon stwierdził, że to doskonała okazja, by wampir wreszcie odpłacił mu się za te wszystkie przysługi, jakie dla niego zrobił. Kto lepiej nauczy Arkade pieczęci, jak nie on?
Mężczyzna wszedł do środka, wypatrując służącej, która zawiadomiłaby o jego wizycie. Ku jego zdziwieniu, powitała go tylko cisza i zerkające nieśmiało zza ściany zjawy. Demon posłał im pytające spojrzenie. Niespodziewanie zza zakrętu wyłonił się wampir, jednak jego wygląd był doprawdy niepokojący.
- Cyjan? – zapytał ze zdziwieniem Makador, przyglądając się szkarłatnym, głodnym oczom wampira.
 Venom podszedł do przyjaciela powolnym, zmęczonym krokiem. Widok demona był ostatnim, na jaki dzisiaj miał ochotę.
- To nie jest najlepsza pora na wizyty – westchnął.
Demon nie przejął się zbytnio tym oświadczeniem. Z zaniepokojeniem przyglądał się poszarzałej skórze mężczyzny i sieci drobnych żyłek okalających powieki.
- Co się z tobą dzieje?
- Nie ma Gabriela.
Demasse spojrzał na niego z niezrozumieniem. I co, że go nie ma? Co Reavmor mógł mieć wspólnego ze stanem swojego właściciela, który widocznie był w coraz gorszej kondycji? Przecież harpia była tylko... Zielone oczy nagle otworzyły się szerzej. Czy to możliwe?
- Już rozumiesz? – zapytał Venom, zauważając osłupienie gościa. – Jest moim towarzyszem.
Demasse pokręcił głową z niedowierzaniem. Czyżby i Cyjana dotknęło przekleństwo rasy? Wampiry, jako jedne z najpotężniejszych stworzeń Nardeonu, nie posiadały wielu słabości. Ich siła, wytrzymałość, a także inteligencja i wysoko rozwinięty talent magiczny predysponowały je do miana istot doskonałych, nieskalanych przyziemnymi potrzebami. Demon niejednokrotnie musiał wysłuchiwać opowieści i legend na ich temat. Jedna z nich glosiła, że dawno temu, na długo przed podziałem rodów, Klares na swojej drodze spotkał jednego z krwiopijców. Ich rozmowa trwała aż miesiąc, a władca z każdym dniem odnajdywał w wampirze nowe talenty. Zliczywszy wszystkie jego umiejętności, przeraził się, z jak potężną istotą miał do czynienia. Wtedy zwrócił się do niebios i nakazał nałożyć na rasę brzemię. Od tamtej pory każdemu krwiopijcy przeznaczony był towarzysz, którego krew stanowiła jedyny pokarm, którym mógł nasycić głód.
Venom już wiedział, że los z niego zakpił. Jego najdroższy towarzysz, jego nadzieja, jego światło w ciemności, jego przepiękna harpia o tajemniczym spojrzeniu go opuściła, a wraz z nią wszystko inne. Gdyby mógł cofnąć czas, uczyniłby dla niej wszystko, ale teraz nie pozostało mu nic innego, jak czekać w nadziei, że jeszcze kiedyś spojrzy w jej złote niczym wszystkie skarby tego świata oczy.
- Jak długo wiesz? – z rozważań wyrwał do głos Demasse.
Jak długo? Wampir uśmiechnął się gorzko. Od zawsze wiedział, że potrzebował Gabriela, ale nigdy by nie pomyślał, że aż tak bardzo.
- Domyślałem się już wcześniej – przyznał po chwili. – Ale pewien jestem od kilku dni.
Demon westchnął ciężko. Już się domyślał, dlaczego korytarze zamczyska świeciły pustkami. Pozbawiona sporej ilości krwi służba pewnie nie była w stanie pracować.
- Pewnie nie wypada mi o to prosić, ale... – przerwał wampir, spoglądając łakomie na nadgarstek przyjaciela, przełykając nerwowo ślinę.
Makador podciągnął mankiet koszuli przed łokieć i bezceremonialnie wyciągnął dłoń w kierunku mężczyzny.
- Gryź.



Tymczasem niczego nieświadomy Gabriel wstał z łóżka, słysząc pukanie do drzwi. Zerknął jeszcze przelotnie w kryształowe lustro, upewniając się, że jego wygląd jest nienaganny. Uśmiechnął się, odgarniając odrobinę włosy z twarzy, jednak nie był to ten sam, szczery uśmiech, który często zdobił jego twarz na Dworze Venoma. Z westchnieniem podszedł do drzwi, by otworzyć nieznajomemu. Wpuścił go do komnaty, przyglądając mu się dość uważnie, starając się wychwycić drobne szczegóły, które pomogłyby mu wywnioskować, co mógł lubić.
- Wina? – zaproponował, po czym nie czekając na odpowiedź, nalał odrobinę czerwonego napoju do kielicha i podał mężczyźnie.
Ten przyjął go i upił niewielki łyk, mierząc harpię wygłodniałym spojrzeniem. Reavmor, widząc to, uśmiechnął się tajemniczo. Dbał o to, by nikt o nim nie zapominał, gdy już wyjdzie, a także, żeby ów wyjście nie następowało za wcześnie.
- Tylko nie wypij zbyt dużo – ostrzegł, niespiesznie pozbywając się gorsetu. – Uwierz, że nie chcesz zapomnieć tej nocy.
Już widział minę Karo, gdy powie mu, że kolejnego głupca ma w garści.



Demasse z nieodgadnionym wyrazem twarzy przemierzał korytarze swojej rezydencji. W zaistniałej sytuacji nie mógł liczyć na pomoc ze strony Venoma. Zlecił już kilku swoim strażnikom, by dołączyli się do poszukiwań młodej harpii, więcej nie mógł zrobić. Z cichym westchnieniem uchylił drzwi komnaty Nataniela. Zastał go leżącego na miękkim łożu, z książką w dłoni.
Chłopak, widząc swojego pana, uśmiechnął się delikatnie, by zaraz wstać do siadu. Posłał demonowi zdziwione spojrzenie, gdy ten podszedł i wyciągnął mu czytaną przed chwilą lekturę z dłoni, by po chwili odstawić ją na stolik.
- Nie idziemy do podziemi? – zapytał.
Demon zerknął jeszcze na tytuł książki, którą wertował młodzik, by zaraz przenieść uwagę na niewolnika. Tak, jak przypuszczał – podręcznik pieczętowania.
- Nie – uciął miękko.
W zaistniałej sytuacji nie mógł liczyć na pomoc Cyjana, a sam nie miał żadnych pomysłów. Uznał, że najlepszym wyjściem w tych okolicznościach będzie po prostu odpoczynek. A i miał dla chłopaka... Małą niespodziankę.
- Dlaczego? – mruknął zawiedziony chłopiec.
- Bo tak zdecydowałem – odparł właściciel, a na jego przystojnej twarzy zagościł niejednoznaczny uśmiech.
Zaśmiał się cicho, widząc rozczarowanie niewolnika. Ta determinacja niewątpliwie dodawała mu uroku, aż przykro go było odrywać od nauki. Uniósł dłoń, chwytając go delikatnie za podbródek, by patrzył na niego.
- Nie martw się, jeszcze będziesz kiedyś prosił, żebym pozwolił ci odpocząć – szepnął mu do ucha, kątem oka obserwując policzki chłopca oblane teraz delikatnym rumieńcem.
Speszony młodzik przeniósł wzrok na dłoń demona, potem na nadgarstek, który znaczyły dwa, czerwone ślady. Zaniepokoił się odrobinę i przejechał po nich drżącymi palcami.
- Nie interesuj się – ostrzegł właściciel, zauważając zaciekawienie młodzieńca.
Wolał, żeby niewolnik pozostał w błogiej nieświadomości. Nie miał zamiaru tłumaczyć całej tej sytuacji, zwłaszcza, że na wieść o Gabrielu, Arkade mógłby znowu zacząć panikować. A tego Demasse wolał uniknąć. Dopiero co pozbierał się po stracie ojca.
- Mam coś dla ciebie – oznajmił w końcu.



Gabriel z dumnym uśmiechem wszedł do gabinetu telepaty.
- Szykuj komnatę dla mojej służącej – oznajmił triumfalnie, w myślach rozpamiętując zakończone niedawno spotkanie.

- Jesteś niesamowity – jęknął Reavmor, opadając na poduszki obok zmęczonego rozkoszą klienta. – Nie każ mi długo tęsknić – kokietował.
Co prawda każde z jego słów było kłamstwem, ale liczył się cel.
- To kiedy znajdziesz dla mnie czas? – usłyszał pytanie mężczyzny, a chwilę potem poczuł dotyk jego ciepłej dłoni na policzku.
Młodzik posłał mu figlarny uśmiech.
- No nie wiem – droczył się. – Mam tutaj tyle pracy, nikt mi nie pomaga – opowiadał z żalem w głosie. – Nikt nawet szklanki wody nie poda...
Zamilkł, w napięciu oczekując odpowiedzi.
- Myślę, że mogę coś z tym zrobić – szepnął mężczyzna, łącząc ich usta w namiętnym pocałunku.

Szef przez chwilę mierzył harpię zaskoczonym spojrzeniem, gdy ta opowiadała mu o sposobie, w jaki zdobyła względy klienta. Zaraz pokręcił głową z lekkim uśmiechem.
- Jesteś niebezpieczny, Gabrielu – podsumował.
- Owszem – przyznał Reavmor, zbliżając się do sutenera, by pochylić się nad nim. – I podoba ci się to – szepnął mu do ucha, chuchając na nie ciepłym oddechem.
Nie czekając na reakcję Karo, pokierował się do wyjścia. Nim zamknął za sobą drzwi, posłał mężczyźnie jeszcze krótkie, tajemnicze spojrzenie. Wyszedł zadowolony na korytarz. Wyglądało na to, że wszystko szło po jego myśli. Jego uśmiech jeszcze się poszerzył, gdy dostrzegł smukłą sylwetkę Kastijana, najwyraźniej zmierzającego do gabinetu Sylvia. Gdy już miał go wyminąć, zauważył, jak ręka młodzieńca blokuje mu przejście. Uniósł brwi, wbijając pozornie znudzone spojrzenie w twarz chłopaka, którą szpecił teraz grymas złości.
- Ostrzegam cię – syknął Kastijan. – Nie wchodź mi w drogę.
Harpia prychnęła niczym niezrażona
- Nie spieszy ci się do Karo? – zapytała z przekąsem. – Wyglądał, jakby miał ochotę, kiedy od niego wychodziłem.
- Nie zajmiesz mojego miejsca.
- Nawet o tym nie marzę – zachichotał i wyminął ulubieńca.
Nie miał zamiaru wchodzić z nim konflikty, ale skoro ten sam się o to prosił... To przecież Reavmor nie mógł dać mu satysfakcji.
- Aha... – zatrzymał się na moment, jakby przypominając sobie coś niezwykle istotnego. – Nie bądź zdziwiony, jeśli wymsknie mu się moje imię, gdy będzie cię brał.



Arkade ukucnął przy cerberach, by w pieszczotliwym geście pogładzić je po miękkiej, czarnej sierści. Po chwili jednak wstał, spoglądając pytająco na właściciela. Dlaczego demon zabrał go na dziedziniec? Podobno miał mu coś podarować.
Demasse rozłożył dłoń, a w niej po chwili ukazał się magiczny zwój. Uśmiechnął się, widząc zdezorientowanie młodzika. Podał mu zwitek papieru.
- Jest twój – rzekł, gdy chłopiec niepewnie rozwijał pismo. – Możesz go użyć, jeśli oczywiście chcesz.
Arkade zerknął na zapiski, jednak niewiele z nich rozumiał.
- Co to jest? – zapytał zmieszany.
- Zwój przyzwania – wyjaśnił mężczyzna, nie wchodząc w zbędne szczegóły.
Nataniel stał chwilę w bezruchu, nie wiedząc, co zrobić. Chyba nie do końca rozumiał, o co chodziło jego panu. To była jakaś kolejna lekcja?
Makador pokręcił głową ze zniecierpliwieniem. Zabrał od niewolnika zaklęcie, by po chwili ułożyć je na ziemi.
- Daj rękę – polecił chłopcu, a kiedy ten wykonał rozkaz, pociągnął go za nią do klęczek i przyłożył do pergaminu. – Teraz oddaj mu trochę mocy – poinstruował.
Młodzik przełknął nerwowo ślinę, ale po krótkiej chwili energia z jego dłoni przepływała spokojnym strumieniem do zwoju.
- Bardzo ładnie – pochwalił go demon, obserwując, jak pergamin pochłaniają płomienie.
Ziemią nagle zawładnął wstrząs, a powietrze pełne prochu i dymu uderzyło z impetem o rezydencję Demasse. Mężczyzna asekurująco chwycił młodzika w talii, dłonią zatykając mu usta, by przypadkiem nie nawdychał się piachu. Gdy odpuściły ostatnie podmuchy wiatru, oczom demona ukazała się piękna postać zielonego smoka. Na ten widok poczuł nikłe ukłucie na sercu. Gdyby tylko miał teraz przed sobą Veragrora...
Arkade uchylił powieki i przetarł podrażnione oczy. Przed sobą miał rozmyty obraz czegoś, w co nie potrafił uwierzyć. Zastygł w bezruchu, z niedowierzaniem przyglądając się lśniącym łuskom jaszczura.
- Amaryton? – szepnął łamiącym się głosem, spoglądając to na smoka, to na właściciela, czuł jak przez jego umysł w jednej chwili przelatują miliony myśli.
Demon uśmiechnął się delikatnie i pchnął dzieciaka do przodu, tym samym dając mu do zrozumienia, że może podejść bliżej. Sam tylko czekał, obserwując z zaciekawieniem, jak rozwinie się sytuacja.
Arkade na drżących z nerwów nogach zbliżał się do zwierzęcia. Miał wrażenie, że to tylko piękny sen. Wyciągnął dłoń do pyska smoka, zawahał się chwilę. Czy to naprawdę był on?
Demasse zmarszczył brwi, orientując się, że coś jest nie tak. Jaszczur był spięty i nerwowo zamiatał ogonem. Nie wyglądał, jakby właśnie spotkał swojego jeźdźca. Veragror sprawiał podobne wrażanie, kiedy... Polował. Mężczyzna drgnął niespokojnie.
- Stój! – krzyknął do niewolnika, jednak było już za późno.
Gad otworzył paszczę, a z niej wyłoniła się kula trawiącego wszystko na swojej drodze ognia.

4 komentarze:

  1. Cholera przerwało się w najciekawszym momencie. A do tego moja ulubiona harpia nieźle sobie radzi. Ciekawe co zrobi biedny Venom. Nie będzie chyba mu łatwo odzyskać towarzysza.

    OdpowiedzUsuń
  2. O moj! Po takim czasie nowy rozdział, jestem zachwycona :-). Mam nadzieję, że uda ci się dokończyć to opowiadanie, bo jest jednym z moich ulubionych.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Będę musiaka sobie wszystko przypomnieć po tych 3 latach. Straciłam już nadzieję na twój powrót, a tu taka niespodzianka :D Weny, weny i jeszcze raz weny! Jak Ci się tak w ogóle układa na studiach?

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej,
    cudownie, no to wyjaśnia się zachowanie Cyjana, okazuje się, że Gabriel jest jego towarzyszem... niby go szukają a znaleźć nie mogą? no przecież na pewno ktoś kto bywał na przyjęciach u Cyjana bywa i w takim miejscu... i łatwo mógłby zauważyć Gabriela... Arkade nic się nie stanie...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.