Demon skończył na spacerze. Szedł parkiem, gawędząc o
czymś z Cyjanem, równocześnie miał oko na niewolnika, idącego kilka ładnych
metrów przed nim w towarzystwie Reavmora. Nie miał pojęcia, jak spacer mógł
dawać niewolnikowi przyjemność, ale skoro tak bardzo tego chciał… Harpia
podleciała pospiesznie do Venoma, wciskając mu w ręce lekki sweterek.
-Trzymaj.- Powiedział i odbiegł z powrotem do
przyjaciela.
Wampir pokręcił głową z uśmiechem.
-Nie rozumiem cię.- Rzekł demon, mierząc go pobłażliwym
spojrzeniem. Jak mógł pozwalać harpii
na takie zachowanie?- Widzę, że to on jest tutaj
panem.
-Gabriel lubi się popisywać.- Wyjaśnił rudzielec.
-Pozwalasz mu na to?
-Sprawia mu to przyjemność. A ja się przy tym świetnie
bawię.
-Idiotyzm.- Skwitował demon, przewracając oczami.
-Nie muszę go ograniczać.
-Jeśli chcesz, żeby wszedł ci na głowę…
-Słuchaj, gdybym chciał, wytresowałbym go.- Rzekł
Cyjan, uśmiechając się jadowicie.- Ale w przeciwieństwie do ciebie, czuję się
na tyle silny, aby w razie wypadku zapanować nad sytuacją. Po jaką cholerę mam
go karać przy każdej niemiłej uwadze?
-Dla szacunku.
-Pozoru szacunku.- Zakpił wampir.- To, że siedzi
grzecznie i nie pyskuje, nie znaczy, że w głowie nie ma czegoś innego.
-Siedzi grzecznie i nie pyskuje właśnie przez
szacunek.
-Sądzę, że strach odgrywa tutaj większą rolę. A
szacunek zyskasz dopiero wtedy, kiedy dasz mu tą namiastkę wolności, pozwolisz
mu mieć własne zdanie. I jeżeli wiedząc, że nie poniesie za złe zachowanie
żadnych konsekwencji, mimo wszystko, będzie ci posłuszny, wtedy będziesz mógł
się cieszyć z szacunku.
-Chcesz mi powiedzieć, że z Gabrielem ci się udało?-
Zachichotał demon.
-Pracuję nad tym.
Demasse pokręcił głową, uśmiechając się bezczelnie.
Venom był głupcem.
-Gabrysiu, wracamy!- Krzyknął Cyjan w stronę młodzika.
Dochodziła późna godzina i robiło się chłodno. A
Venom, jako wampir czystej krwi, nie znosił zimna.
-Jeszcze chwila!- Odparł Reavmor, pochłonięty rozmową
z Arkade.
-Tylko chwila.- Mruknął niezadowolony Wampir.
-Po co się zgadzasz, jeżeli ci to nie pasuje?- Wtrącił
Makador.
To, co dzisiaj zobaczył, było jakąś kompletną pomyłką.
Nie potrafił zrozumieć, dlaczego Cyjan pozwalał niewolnikowi na tak wiele, tym
bardziej, że zaprzeczał, jakoby zależało mu na chłopaku.
-Potem będzie marudzenie.
Demon parsknął śmiechem. Nataniel podskoczył
przestraszony, czując pulsującą pieczęć na łopatce. Odwrócił się w stronę
demona i widząc zapraszający gest, od razu podszedł do niego. Dał założyć na
siebie lekki płaszczyk i zerknął na twarz właściciela.
-Pożegnaj się.- Mruknął łagodnie demon, poprawiając
roztrzepane włosy chłopca. Musiał dobrze wyglądać.
-Odprowadzimy Gabriela?
-Nie.- Odparł demon.- Pożegnaj się, chyba, że nie
czujesz takiej potrzeby.
-Makadorze, mam pomysł.- Szepnął z uśmiechem Cyjan, a
demon wywrócił oczami. Każdy pomysł wampira z reguły nie przypadał mu do
gustu.- Słyszałem, że późnym wieczorem masz spotkanie z Aleksandrem i jego
ludźmi. Jeśli chcesz, przygarnę do siebie Nataniela na tę jedną noc.
-Kpisz sobie ze mnie?- Prychnął Demasse.- Mam ci ufać
po tym, jak zostawiłeś go bez nadzoru?
-Ależ tym razem będzie bezpieczny. Sądzę, że w takim
dniu mógłbyś mu pozwolić.- Uśmiechnął się rudzielec, głaskając delikatnie
policzek Nataniela.- W końcu jest dla niego wyjątkowy.
Szafirowe oczy zaświeciły nadzieją.
-Proszę.- Szepnął Arkade, spoglądając na Makadora.-
Nie zrobię nic głupiego.
-Śmiem w to wątpić.- Rzekł demon, wzdychając ciężko.
Chociaż, w sumie, chętnie pozbyłby się go tej nocy z rezydencji. Zamierzał dużo
pić, mógłby przypadkiem zrobić mu krzywdę.- Ale dobrze. Potraktuję to jako
drugą szansę, pokaż mi, że mogę ci ufać.
-Dziękuję!- Uśmiechnął się Nataniel, tuląc do męskiego
torsu.- Nie zawiodę cię.
-Wiedz, że nie ma takiej rzeczy, o której bym się nie
dowiedział.- Ostrzegł Demasse i spojrzał na Reavmora.- I na pewno nie będziecie
spali w jednym pokoju.
-Ale…- Nie dokończył Arkade.
-Nie kłóć się ze mną.- Uciął demon. Myśl o tym, że
mogliby spędzić całą noc, tuląc się do siebie napawała go wściekłością.- Masz
tego dopilnować.- Zwrócił się do Cyjana.
Dwór Venoma zawsze wyglądał ponuro, ale i
majestatycznie. Arkade lubił tam przebywać, było dużo miejsca, miał wspaniałe
towarzystwo, zaprzyjaźnił się nawet z paroma duchami, które przestały go już
przerażać. Zrozumiał, że są normalnymi istotami, które oprócz materialnego
ciała nie straciły nic więcej. On i Gabriel siedzieli w bibliotece, było późno,
ale mimo wszystko prowadzili bardzo ożywioną rozmowę. Rozumieli się tak, jakby
znali się od bardzo dawna. Arkade spojrzał w stronę otwierających się drzwi. Do
pomieszczenia wszedł Cyjan.
-Chłopcy, idźcie już spać.- Uśmiechnął się wampir.-
Jeżeli Makador zobaczy, Natanielu, że jesteś niewypoczęty, może być bardzo
niezadowolony.
-Nataniel może spać u mnie?- Zapytała harpia,
odwzajemniając uśmiech.
Venom zaśmiał się i pokręcił głową.
-Może.- Zgodził się.- Ale ani słowa Demasse, bo mnie
zatłucze.
-Dobrze.
-I żadnych zabaw w łóżku.- Zastrzegł.- Wtedy już na
pewno nie dożyję ranka.
Głośny śmiech Makadora rozszedł się po komnatach
rezydencji. Dobiła późna godzina, a demon dopiero wrócił ze spotkania. Drogę
powrotną umilał mu Diego, który postanowił spędzić wieczór u swego przyjaciela.
Mężczyźni byli widocznie w bardzo dobrych nastrojach, gdyż uśmiech nie
opuszczał ich twarzy ani na chwilę.
-Gdybym to ja był na twoim miejscu, nie męczyłbym się
dalej.- Zakpił demon, klepiąc przyjaciela w ramie w na pozór czułym geście.
Podszedł do jednej z szafek i wyciągnął z niej sporą butelkę rumu.- To jak,
napijesz się jeszcze?- Zaśmiał się, podpierając się o szafkę. Tej nocy naprawdę
porządnie odurzył go alkohol, a bynajmniej nie zamierzał przestać pić.
-Skoro nalegasz.- Przystał Diego, nadstawiając swój
kieliszek.
Demon przechylił butelkę, nie warząc na to, że
większość drogiego trunku wylądowała na podłodze. Po prostu się śmiał. Chwilę
potem opadł na wygodny fotel.
-Co z toastem?- Zapytał Diego, wpatrując się w pełne
naczynie jak zaczarowany.
-Za jutrzejszy dzień, który, mam nadzieję, nie
nadejdzie zbyt szybko.- Wybełkotał Demasse, łykając zawartość kieliszka.- I za
wszystkie ścierwa, takie, jak ty i ja…
Malborio obudził się pierwszy z rozdzierającym bólem
głowy. Miło wszystko był zadowolony. Dawno nie miał okazji rozluźnić się tak,
jak tej nocy.
-Makadorze.- Mruknął, przecierając obolałe skronie i
wstając. Szturchnął demona w ramie.- Wstawaj, królu, bo nie zdążysz na
koronację.- Zakpił.
-Pal licho.- Mruknął Makador, tulący się niemal do
fotela. W opinii Diego wyglądał całkiem uroczo.- Niech podstawią kogoś za mnie.
-Na twoje szczęście, do tej chwili masz jeszcze trochę
czasu.- Uśmiechnął się Malborio.
-Oby żył wieczność.- Demasse otworzył oczy.- Która
godzina?
-Po dwunastej.
Makador pomasował obolałą skroń, miał wrażenie, że o
czymś zapomniał. Nie do końca pamiętał końcówkę ostatniego wieczora. Rzadko
zdarzało mu się tak przesadzić, ale mógł to sobie wybaczyć, był z Aleksandrem,
swoim dawnym przyjacielem. On zawsze potrafił go upić.
-Miałem coś zrobić.- Rzekł, mrużąc oczy w zamyśleniu.-
Odebrać Nataniela.- Przypomniał sobie.- Niech się chłopak bawi, nie zamierzam
wstawać.
-Nie obiecałeś mu ptaka?- Zapytał Malborio.
-Obiecałem. Co w związku z tym?
-Tak się składa, że mój feniks złożył niedawno jaja.-
Uśmiechnął się szatyn.- Jeśli chcesz, oddam ci wszystkie. To raczej
nieplanowane macierzyństwo.
-Nie dam mu feniksa.- Rzekł demon, układając się
wygodniej.- Mógłby nieopatrznie zrozumieć symbolikę takiego prezentu.
-Symbol wolności.- Przyznał Diego.- Więc musisz udać
się do handlarzy. Pójdę z tobą.
-Nigdzie nie idę.- Jęknął demon.
Jedyne, co miał zamiar robić przez cały ten dzień, to
spać. Ewentualnie znowu się napić.
-Idziesz.- Uśmiechnął się Malborio, wyciągając z
kieszeni cygaro i pociągnął demona.
-Cholerne obietnice…
Demon należał do istot honorowych, więc w końcu się
przełamał i poszedł niewolnikowi po tego ptaka. Najmniejszego i najmniej
hałaśliwego, jakiego mógł znaleźć. Teraz oglądał razem z Diego całkiem ładne
stworzenie. Zwało się Inthomedesem, było całe niebieskie o cytrynowo żółtym
dziobie. Mierzyło nie więcej niż pięć centymetrów i miało jedną z
najcudowniejszych zalet, o jakich mógłby marzyć każdy właściciel ptaków
ozdobnych. Prawie się nie odzywało. Demon spoglądał zirytowany na siedzące na jego palcu stworzenie.
-Nie mam pojęcia, po co mu zwierzak.- Mruknął
niezadowolony.- Przecież taka inwestycja nic za sobą nie niesie.
-Powinieneś go zrozumieć. Masz cerbery.
-One przynajmniej potrafią warczeć.- Prychnął demon,
przyglądając się podejrzliwie niewielkiemu ptaszkowi.- Nie sądzę, żeby ten
tutaj okaz obronił mój majątek.
Maleństwo zaświergotało dźwięcznie, a brunet od razu
wepchnął je do klatki. Nie znosił ciągłego hałasu. Rozejrzał się dookoła i
zauważył sprzedawcę, podążającego w ich stronę wdzięcznym krokiem.
-Szuka pan ptaka obronnego?- Zaciekawił się handlarz.
Demon zmarszczył brwi.
-Jeśli tak, to zapewniam, że mam cały arsenał ptaków
drapieżnych.- Zapewnił.
Demasse uśmiechnął się pod nosem.
-Rzucę na ten arsenał okiem.- Rzekł, a Diego pokręcił
głową.
Poszedł za sprzedawcą, mijając mnóstwo stalowych
klatek, porozstawianych na betonowej podłodze. Wystrój lokalu pozostawiał wiele
do życzenia, także warunki, w jakich trzymana była większość zwierząt mogła
przyprawić o zawał miłośników przyrody. Na całe szczęście dla interesu, na
Almagedorze takowi nie występowali, lub występowali bardzo sporadycznie.
Oczy demona rozbłysły, zauważywszy wielkiego, płowego
ptaka. Łapy miał szponiaste, a dziób potężny i zakrzywiony.
-Makadorze, nie ma mowy.- Rzekł Diego, widząc
uradowaną minę przyjaciela.
-Dlaczego? Miałbym przy okazji jakiś pożytek.
-Mówi pan o tym okazie?- Wskazał na ptaka.- Cudowne
ptaszysko. Inteligentne, silne i wierne. W grupach są zabójcze, także wspaniale
obronią pańską posiadłość. Aktualnie mam tylko jedną sztukę, ale mogę zamówić
więcej przy następnej dostawie.
-Wybaczy pan.- Wtrącił Diego.- Szukamy czegoś bardziej
eleganckiego.- Wyjaśnił zniesmaczony.
-Może feniksa?
-Na pewno nie feniksa.- Kategorycznie zaprzeczył demon.
-Widzę, że są panowie zainteresowani czymś
szczególnym.- Uśmiechnął się sprzedawca.- Proszę za mną.
Średniej wielkości ptaszysko o pięknym, różowawym
piórze. Dostojna postawa, orli dziób niemal jak ze złota. Inteligencja w
czarnych, błyszczących oczach. Rozłożyste skrzydła i zabójcze, mimo to piękne,
perłowe szpony.
-To mój najpiękniejszy okaz. Samenhofeles z gór na
wschodzie. Mimo swego piękna to stworzenie nieufne i dominujące. Jeśli jednak
więź pomiędzy nim i właścicielem
zakiełkuje, już nigdy nie zostanie zerwana. Tak mówi legenda tej pięknej rasy.
Ptak, który nigdy nie pozwoli się uwięzić, który nie godzi się na niewolę, a
jest wiecznym towarzyszem. Zwierzę, które zrozumie niczym smok, a lepiej niż
człowiek. Gdyby mógł mówić, przemówiłby, a wszyscy biliby oklaski za jego
mądrością…
-Wystarczy.- Rzekł zimno Makador. Nie lubił słuchać
długich, nużących, a tym bardziej nieprawdziwych opowieści.- Jaka jest cena?
-Dwieście tysięcy złotych monet.
Demon westchnął.
-Makadorze, czy Nataniel nie kosztował cię mniej?-
Zapytał Diego, wyraźnie zdziwiony ceną ptaka.
-Niestety nie.- Odparł demon. Napisał coś na karcie,
wyrwał i podał sprzedawcy.- Pieniądze są twoje, potrzebuję klatki.
-Pan wybaczy, ale to zwierzę nigdy nie wybaczy
zamknięcia w klatce. Może stać się agresywny.
-To ja proszę o wybaczenie, widocznie nie wyraziłem
się dość jasno. Chcę klatkę.- Powtórzył stanowczo.
-Samenhofelesa należy najpierw ujarzmić, a potem sam
zasiądzie na pańskim ramieniu.
-Przyjmujesz zapłatę, czy nie?- Warknął demon.
Kupiec pokiwał głową i zabrał czek. Demon złapał ptaka
w swoje silne ręce, nie był na tyle duży, by miał z tym problemy. Przeklął
swoją decyzję, słysząc jego donośny głos. Przewiercał mu czaszkę na wylot.
Zacisnął palce na silnym dziobie i odetchnął z ulgą. Wyszedł ze sklepu,
starając się utrzymać ptaszysko i przy okazji go nie połamać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz