-Jesteś na mnie zły?- Zapytał cicho Nataniel,
wpatrując się w twarz swego nowego pana. Ten spojrzał na niego. Jeszcze nie
dotarli do posiadłości Demasse, demon wolał ochłonąć i zająć sobie chwilę na
spacer. Jeżeli w tym stanie wpadłby na swój teren, nie skończyłoby się to
dobrze, szczególnie dla młodego Arkade. Mężczyzna nie miał pojęcia, na kogo był
tak wściekły. Na siebie? Czy może na króla? Albo zwyczajnie znienawidził swego
byłego podopiecznego i aktualnego niewolnika? Po wyjściu z Pałacu zrozumiał, że
w tamtej chwili nie mógł nad sobą zapanować. A ludzie, którzy nie byli swoimi
władcami, należeli do słabych. Nie mógł się z tym pogodzić. Po jego głowie
krążyły te wszystkie przemyślenia. Z każdą chwilą opuszczała go złość, a na jej
miejsce wstępowało niezrozumienie. Co się stało podczas spotkania w Komnacie
Królewskiej? Czy kiedykolwiek miał się tego dowiedzieć? Arkade czekał na
odpowiedz czarnowłosego. Nie dostał jej. Powoli całe zdarzenie docierało do
niego. Uchodziła z niego rozpacz, zastępowała ją ulga. Jednak czuł dziwny
niepokój, płynący z tego, iż teraz był własnością demona. Bardzo niebezpiecznego
i kompletnie nieprzewidywalnego mężczyzny, który, mimo, iż uratował mu życie,
nie czuł się z siebie dumny. Mimo wszystko, żył. Po tym, jak jego życie
wywróciło się do góry nogami, pierwszy raz czuł, że jego istnienie nie wisi na
cienkim, łamliwym włosku. Teraz było inaczej. Nie wiedział, dokąd idzie.
Podążał posłusznie na swym panem. „Właściciel”. Białowłosy nigdy nie
przypuszczał, że kiedyś będzie mógł tak nazywać kogokolwiek… A już szczególnie,
że tym człowiekiem będzie szlachcic z Almagedoru. Tego przerażającego
kontynentu. Wulkanicznej krainy. Nie zastanawiał się, co będzie dalej. Póki
mógł, oddychał z ulgą, gdyż jego życie zostało uratowane. Demasse spojrzał na
niego z nieukrywaną złością. Jednak teraz, było to jedynie rozdrażnienie.
Przemierzali ulice Górnego miasta. Na około mieszała się biel i czerń. Ziemia
lekko drżała pod ciężkimi stopami golemów, które zdążyły się już przebudzić.
Zauważył barwną mgłę i wiedział już, gdzie byli. Rynek Górnego miasta… Tylko
nad nim unosił się tak niesamowity dym. Demasse usiadł na jednej z ławek.
Arkade zrobił to samo, spoczął w pewnej odległości od demona.
-Pozwoliłem ci?- Zapytał z irytacją czarnowłosy. Złość
już odstąpiła, jego umysł zalała frustracja.
-Przepraszam.- Młodzieniec wstał szybko i spojrzał
niepewnie na Demasse. Wiedział, że teraz będzie musiał się pilnować… Stał bez
ruchu, do czasu, gdy Makador się odezwał.
-Na kolana, przodem do mnie.- Rozkazał demon. Nataniel
usiadł na biodrach mężczyzny, tak, jak kazał. Ten zaś, ramiona położył na
oparciu ławki. Zamknął oczy, zaraz potem uchylił lekko powieki. Pstryknął
palcami. Wokół szyi białowłosego oplotła się czarna obroża, a w ręce jego pana
pojawiło się lustro. Mężczyzna obrócił je tak, by chłopiec mógł się przejrzeć.
Nataniel niepewnie przeczytał słowa, wygrawerowane na tabliczce, przypiętej do
obroży. Brzmiały one „Właściciel: Makador Mand Demasse”. Białowłosy zagryzł
wargi i zaczerwienił się mocno. Był czyjąś własnością… Spuścił głowę.
-Chyba rozumiesz, że jeśli to zdejmiesz, konsekwencje
będą nieprzyjemne.- Ostrzegł demon z wyraźną satysfakcją. W końcu zdołał
dostrzec pozytywy pojmania białowłosego. Po długiej przerwie, w końcu miał
niewolnika. Nie byle jakiego, ale cudowny okaz… Uśmiechnął się kpiąco.
-Rozumiem.- Odrzekł Nataniel.- Twoje drugie imię to
„Mand”?
-Tak.- Zgodził się demon, rozluźnił się nieco.
-Uczono mnie, że Almagedorczykom nie nadaje się
drugich imion.- Szepnął zdziwiony Nataniel. Demasse westchnął. Tego młodzieńca
trzeba było sporo nauczyć…
-Drugie imię daje się wyłącznie demonom.- Sprostował.-
I w praktyce, nie jest to imię, a raczej określnik rasy. Każdy ognisty demon
dostaje drugie imię. Jest to raczej coś w stylu herbu. W ten sposób można
poznać demona. Ogniste określa się mianem „Mand”, wodne „Wards”, piaskowe
„Herbs”, leśne „Kord”, cieniste „Szars”. Jestem skłonny powiedzieć, że nie jest
to imię.
-Dlaczego zawsze przedstawiasz się bez tego
określnika?- Zapytał zaciekawiony białowłosy.
-Formalnie nie muszę tego robić. Ale, jako, że jesteś
moją własnością i nie chcę żeby ktoś cię dotykał, ująłem na tabliczce drugie
imię. Jak może ci wiadomo, demony ogniste są najsilniejszym i najmniej licznym
rodzajem wśród rasy, więc każdy, kto zobaczy, kim jest twój właściciel, o ile
jest zadowolony ze swego życia i przy zdrowych zmysłach, będzie cię omijał.
-A.. Ale i tak by mnie nie zaczepili. W końcu, jesteś
szanowany.- Stwierdził Arkade i zaraz potem jego policzki pokryła soczysta
czerwień. Demasse uśmiechnął się w sposób dość arogancki.
-Podlizujesz się w bardzo uroczy sposób.- Zaśmiał się
demon, zaraz potem pocałował delikatnie szyję jasnowłosego. Arkade zadrżał
lekko. Dalej trochę obawiał się zachowań mężczyzny. Następnie poczuł, jak usta
demona suną w pobliże jego ucha. Demasse nie zwracał uwagi na lubieżne
spojrzenia mężczyzn, skierowane na Nataniela. Był jego. I wreszcie mógł to
wykorzystać. W pełni zadowolony z uległości Nataniela, zniknął z nim w obłokach
dymu. Gdy otworzył ponownie oczy, był w swojej sypialni. Pięknej i eleganckiej,
jak zawsze. Arkade wiedział, co dokończyć chciał jego pan. Jego serce biło jak
oszalałe. Demon położył chłopca na łóżku, dłonią przejechał delikatnie po jego
udzie. I ku zdziwieniu wystraszonego
Nataniela, przykrył lekko kołdrą.
-Słodkich snów.- Szepnął brunet z kpiącym uśmieszkiem.
Bawiło go zdezorientowanie młodzieńca. Nie teraz miał to zrobić, nie tak
zaplanował. O nie. Prawdziwa uczta miała odbyć się jutro. Teraz musiał
porozmawiać z Diego.
Malborio próbował zapomnieć o sprawie Komnaty
Królewskiej. Czytanie napoczętej książki nie szło mu najlepiej. Co chwilę
nerwowo patrzył na zegarek. Było późno. Wziął głęboki wdech. Nie miał pojęcia,
co dzieje się z Arkade. Nie chciał jego śmierci. Nataniel był młody, całe życie
miał przed sobą. Nadzieja w tym, że Demasse przyniesie mu dobre wieści…
Malborio zamknął oczy, po chwili odłożył książkę. Nie mógł się skupić na
tekście. Otrzeźwił go dopiero trzask drzwi wejściowych. W progu stanął jego
przyjaciel. Na twarzy demona nie dało się zauważyć żadnego rodzaju uczuć.
Chociaż najdrobniejszej iskry.
-Jak poszło?- Zapytał spokojnie Malborio, mimo, iż w
jego wnętrzu wrzał chaos. Nie dawał po sobie poznać.
-Skazany na śmierć.- Szepnął Demasse.
-Jak to?! Nie broniłeś go?!- Diego wstał natychmiast.
Jego źrenice otworzyły się w szoku. Jak czarnowłosy mógł do tego dopuścić?!
-Nie on.- Odparł z oburzeniem brunet.- Ja!- Warknął.-
Mogę się pożegnać z moim statusem.
-Czyli żyje?- Zapytał z nadzieją szatyn.
-Mnie się wydaje, czy w ogóle nie interesuje cię moja
pozycja?- Makador zmarszczył brwi groźnie i spojrzał wyczekująco na
przyjaciela.- Żyje.- Uciął krótko i odwrócił wzrok.
Malborio westchnął w ulgą i z powrotem rozsiadł się w
fotelu. Wszystko było jasne. Niczym słońce. Spojrzał na demona, wyraźnie
rozdrażnionego i w zabawny sposób obrażonego. Ten zaczął opowiadać, jak
potoczyła się sprawa u Władcy. Diego słuchał uważnie, na koniec westchnął.
-Nie wierzę. Co zrobiłeś z moim słońcem?- Zaśmiał się
rdzawooki. Współczucie u jego przyjaciela było rzadkim zjawiskiem. -
Mogłeś okazać więcej szacunku. Faktycznie, możesz stracić tytuł.- Stwierdził
spokojnie.- Widzisz, w co się znowu wpakowałeś?
Twarz demona powoli zalewała wściekłość. W co on się
wpakował?! Malborio chyba żartował. Zaklął.
-Ty cholero… Gdyby nie ja, ten bachor leżałby
posiekany na części w piachu!- Wysyczał, zbliżając się do szatyna. Pochylił się
nad nim.- Uratowałem go.
-Mogłeś grzeczniej.- Zaśmiał się przyjaciel.- Już
dobrze, przecież wiesz, że jestem z ciebie dumny.
Demon dalej patrzył na niego z udawaną nienawiścią.
Zgiął rękę w pięść.
-Hm, widzę, że chcesz się bić.- Stwierdził z uśmiechem
brązowowłosy.- Da się załatwić.- Rzekłszy to, bez żadnych oporów rzucił się na
swego przyjaciela i przygwoździł silnymi rękami do dywanu, pokrywającego
podłogę biblioteki. Wyjął nóż i przyłożył do szyi demona.
-Diego, jutro. I nie tutaj.- Westchnął czarnowłosy.-
Nie mam czasu.- Powiedział, a Malborio puścił go. Uśmiechnął się chytrze. Gdy
przyjaciel odwrócił się z zamiarem ponownego spoczęcia na fotelu, demon powalił
go na ziemie. Makador zaśmiał się.
-Słońce, naucz się uczciwości.- Zachichotał szatyn.-
Jestem silniejszy.- Prychnął i zamienił się z przyjacielem miejscami, tak, że
on był na górze.
-Akurat.- Wysyczał demon. Malborio nie miał racji.
Mężczyźni byli miej więcej tak samo silni fizycznie. Oprócz tego, mieli
kompletnie różne atuty. Demon wspaniale władał magią, Malborio wolał broń i tym
podobne techniki. Uwielbiał też łuki i chyba właśnie nimi posługiwał się
najlepiej. Niekiedy musieli odetchnąć i mierzyli się w walkach. Nie takich,
jaka teraz trwała, lecz oficjalnych… Bywało, że doznawali poważniejszych
urazów. Taki był Almagedor, bliskie sobie osoby potrafiły ze sobą walczyć i
dalej pozostawać w zgodzie. To było naturalne…
Arkade obudził się wcześnie. Demona przy nim nie było.
Zastanawiał się nad wczorajszym dniem. Niektóre detale dopiero teraz zrozumiał.
Westchnął. Nie wiedział, czy mógł wyjść z pokoju, ale skoro nie dostał zakazu,
pewnie miał pozwolenie. Przekroczył próg pokoju. Ujrzał korytarz i różnego
rodzaju drzwi, wytworzone ze szlachetnych kamieni. Były bardzo ciężkie, gdy wychodził
z sypialni ledwo je otworzył.
-A ty dokąd?- Usłyszał spokojny głos czarnowłosego
demona.
-Ja… Nie wiedziałem, gdzie mam iść- Wyszeptał
niepewnie. Spojrzał na swego właściciela.
-Kiedy mnie nie ma, nie wychodzisz nigdzie.- Oznajmił
brunet.
-Wybacz, panie… Zapamiętam to.
-Do pokoju.- Rzekł głosem nieznoszącym sprzeciwu…
-Tak jest… Panie…- Szepnął i przeszedł przez drzwi,
które uprzednio otworzył opierający się o ścianę demon. Następnie wszedł do
pokoju za swoją własnością.- Siadaj.- Rozkazał.
Nataniel spoczął na łóżku, właściciel stanął nad nim.
-Wyjaśnimy sobie kilka spraw. Mam na myśli twoje prawa
i obowiązki. Zacznijmy od tych drugich. Na początek, nie masz prawa wychodzić z
pomieszczenia, w którym cię zostawię, jeśli mnie w nim nie ma. Chyba, że ci pozwolę.
Nie możesz rozmawiać ze służbą. Nie odzywaj się bez pytania do moich gości. Bez
słowa wykonuj wszystkie moje polecenia. Zawsze zwracaj się do mnie „Panie”. W
towarzystwie zawsze trzymaj się przy mnie. Od jutra zaczynasz lekcję języka,
filozofii, oraz kulturoznawstwa. Oczywiście, twoimi manierami nauczyciele
również się zajmą. I co najważniejsze, jeśli pozwolę ci na spacerek po
posiadłości, nie wchodź do moich bibliotek, ani laboratoriów. Wszystko jasne?-
Zakończył miękko.
-Tak, Panie. A co z moimi prawami?- Zapytał lekko
zmieszany białowłosy.
-Ach, tak… Nie masz żadnych.- Uśmiechnął się
perfidnie. Pstryknął lekko palcami, a na
pościeli wylądowały poskładane ubrania.- Zakładaj.
Arkade spojrzał dziwnie na mężczyznę. Miał się
przebierać przy nim? Nie specjalnie mu się ta myśl podobała…
-Gdzie jest toaleta?- Zapytał.
-Zapomniałem. Nie lubię głupoty. Drażni mnie, więc
musisz być domyślny…- Wyjaśnił.- Skoro nie kazałem ci iść się przebrać, znaczy,
że masz to zrobić tutaj.
Nataniel westchnął i posłusznie zaczął wykonywać
polecenie.
-Popołudniu idziemy na moje pole treningowe. Będziesz
miał okazję zobaczyć kilka walk.- Oznajmił.- Oczywiście, jeśli chcesz, możesz
zostać tutaj. Daje ci wolną rękę. To jak będzie? Idziesz?- Zapytał z
obojętnością.
-Mogę pójść, Panie?- Upewnił się.
-Skoro pytam, czy chcesz, to chyba oczywiste, że
możesz, Natanielu.- Rzucił z irytacją.
-Dziękuję, pójdę.- Szepnął młodzieniec i zapiął
kostium na ostatni guzik. Był krótki, ale bardzo wytworny. Wykonany z czarnej
satyny. Zwiewny, na tyle, by młody Arkade czuł się nagi. Demon podszedł do
niego i poprawił okrągły kołnierz.
-Ślicznie.- Skomentował z lekkim uśmiechem. Mógł się
pochwalić naprawdę zachwycającą zabaweczką, co do tego był pewien.- Choć,
zabiorę cię w pewne miejsce.
Chłopak spojrzał na niego dziwnie, ale posłusznie
ruszył przodem.
-Dokąd?- Spytał zaciekawiony. Po demonie można było
spodziewać się wszystkiego. Szli miastem, omijając czarnobiałe ulice. Nataniel
zaczął rozumieć, o co chodziło demonowi, gdy mówił o monotonności. Brakowało mu
drzew, kolorów Armagedonu. Teraz chciał nawet tego przerażającego zimna po
zlodowaceniu. Na Almagedorze było wręcz gorąco… Makador miał na sobie płaszcz.
Czy jemu nie było w nim zbyt ciepło?
-Do Kaplicy Rodzajów. Zanim zapytasz, czym ona jest, w
jakim celu istnieje i po co do niej idziemy, wytłumaczę ci. Jest to magiczne
miejsce, które wybudowano na początku istnienia królestwa. Głównie w celu
spisania w księdze Almagedoru wzorców ras. W tej świątyni można dowiedzieć się,
do jakiej rasy istota należy i co za tym stoi, jaka jest nasza profesja. Chce
sprawdzić, kim jesteś.- Wyjaśnił brunet.
Nataniel udawał, że słucha, teraz pochłaniało go inne
pytanie.
-Czy w tym płaszczu nie jest gorąco, Panie?- Zapytał
jak najbardziej poważnie. Demasse przystanął. Położył rękę na czole.
-Słuchałeś mnie w ogóle?
Nataniel spojrzał w bok i zwinnie uniknął gniewnego
spojrzenia demona. Chwilę się wahał.
-Oczywiście, że tak.- Skłamał. Makador uniósł jedną
brew do góry. Arkade nie potrafił oszukiwać i tyle.
-O czym ja mówiłem?- Zapytał mężczyzna.
Chłopak spiął się. Próbował przypomnieć sobie jak
najwięcej słów, które zapamiętał z opowieści swego właściciela. Nie szło mu
gładko.
-O magii… I Almagedorze , o tym…- Szepnął niepewnie.
Brunet westchnął, mogło być gorzej…
-Jeszcze raz złapię cię na tym, że nie słuchasz, a nie
chciałbym być w twojej skurzę. Rozumiemy się?- Zapytał groźnie.
-Oczywiście.- Przytaknął białowłosy. Demasse powtórzył
wszystko, o czym była mowa wcześniej.
-A jeśli chodzi o ten płaszcz. Nie, nie jest mi gorąco.
Ogniste demony nie czują różnicy temperatur.
Czarnowłosy szedł dalej w milczeniu, napastowany był
jednak przez ciągłe pytania Nataniela. Młody Arkade był bardzo zaciekawiony
rasą ognistych demonów. Były to niesamowite istoty i większość zagadnień na ich
temat nie została udostępniona w księgach, jako, że istoty zgodziły się jedynie
na zawieranie w nich podstawowych informacji na temat ich umiejętności i cech.
Tym bardziej, że zostały obdarzone niezwykle szeroką gamą talentów i ciężko
było niektóre z nich opisać.
-Dlaczego po prostu nie spytasz, do jakiej rasy
należę?- Zaciekawił się Arkade.
-Wolę mieć pewność, nie ufam ci.- Rzekł, po czym
wskazał na bramę, za którą, w niedalekiej odległości, stała Kaplica Rodzajów.
Był to wielki, wysoki budynek, o strzelistych wieżach. Wybudowany z tworzywa,
przypominającego wyglądem granit. Zielony granit. Dach świątyni był w kolorze
miedzi i połyskiwał w świetle otaczających budynek lamp. W dół zjeżdżały złote
rynny.- To tam.- Sprostował mężczyzna i ruszył szybciej. W krótkim czasie
znaleźli się za bramą Kaplicy Rodzajów. Nataniel dotknął ścian. Fakturą nie
przypominały one granitu, były niesamowicie śliskie i gładkie. Chłopak mógł się
w nich dokładnie przejrzeć i zauważyć każdy, najdrobniejszy akcent na swej
twarzy. Wstąpił za wielkie, miedziane drzwi i
z zaskoczenia, otworzył szeroko oczy. Ściany stanowiła spływająca
strumieniami woda. Gdy chłopak spojrzał w górę doznał jeszcze większego szoku.
Przy suficie kłębiły cię białe chmury. Jedynym obiektem, który Nataniel mógł
dotknąć i nie zmienić jego kształtu, był ołtarz. Złoty, ustawiony centralnie na
środku.
-Dobrze, kilka słów na początek. Staniesz na ołtarzu.
Ja przetnę skórę na jednym z twoich palców. Krew, kapiąca do wody w ołtarzu
zabarwi się na pewien kolor. Ta właśnie barwa zależy od rasy.- Wytłumaczył.-
No, rusz się.- Rozkazał i popchnął swoją własność do ołtarza. Złapał go mocno
za nadgarstek i wyjął nóż. Arkade spojrzał niespokojnie na ostrze.
-Spokojnie, to będzie płytkie cięcie.- Uspokoił go
właściciel. Bez wahania, naciął delikatnie opuszek białowłosego. Ten syknął.
Kilka kropli rubinowego osocza plusnęło w wodzie. Demon obserwował uważnie, jak
płyn zabarwia się na kolor… Fioletowy… Demasse otworzył szeroko oczy. Nie mógł
w to uwierzyć.
-Co się dzieje?- Zapytał zaniepokojony młodzieniec.
-Niemożliwe.- Szepnął Demasse, sam do siebie.-
Natanielu, jesteś demonem.- Zwrócił się do niewolnika.
Chłopak otworzył oczy szeroko. Nie należał do tych
stworzeń.
-Nie, ja jestem Półartromegą. To pomyłka.- Zająknął
się. Nie mógł uwierzyć w słowa swego pana, myślał, że ten go nabiera.
-Tutaj nie ma pomyłek, jesteś cienistym demonem.-
Rzekł mężczyzna, jak najbardziej poważnie.
-Mój ojciec jest Artromegą.- Tłumaczył z zawziętością
Nataniel.
-W takim razie, on nie jest twoim ojcem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz