sobota, 19 stycznia 2013

Rozdział 33 - "Niepokój"


-Zabiję cię!- Krzyczał demon, nawet nie próbując powstrzymać ogarniającego go szału. Dlaczego to się stało, czemu musiał być tym cholernym samotnikiem i opuszczać obozowisko?! Gdzie był jego niewolnik, gdzie był zapach, ślady? Gdzie wszystko zniknęło?- Nie dożyjesz jutra!- Wrzasnął, przyciskając ciało generała do jednego z drzew. Gdzie zniknęła jego duma, nienawiść do chłopca?
Radown zaśmiał się kpiąco i odepchnął napastnika.
-Prędzej ja cię wykończę.- Powiedział i otarł podbródek z krwi.
Makador szalał, nie wyczuwał żadnej obecności Nataniela w pobliżu, mógł się szwendać wszędzie, mógł być martwy, zginąć, coś mogło go pożreć! Z siłą godną podziwu trzasnął pięścią o skroń Mailsa. Mężczyzna zachwiał się ledwo widocznie i spojrzał z kpiną na demona. W momencie uderzenia poczuł niewyobrażalny ból, lecz przez lata treningów  nauczył się maskować cierpienie.
-Na tyle cię stać?- Zachichotał.
Demon zasyczał wściekle, więcej nie mógł. Niestety, bolesna prawda była taka, że w starciu na broń nie miał szans z Generałem. Władał nią niemal doskonale, ale to nie wystarczyło, by pokonać Radowna, który całe swoje życie poświęcił na walkę mieczem. Dlaczego magia go opuściła?! Czemu został bez niej, kiedy jego chłopiec był w niebezpieczeństwie? Odwrócił wzrok.
-Obiecuję ci, pewnego dnia zginiesz z mojej ręki.- Wysyczał, gotów spełnić swoją przysięgę, gdy tylko nadarzy się okazja. Przy świadkach, chociażby miał trafić do lochów, zakończy żywot tego człowieka!
Schował miecz do sakwy. Miał obowiązek kontynuować misję, przykładny Almagedorczyk musiał działać według poleceń. Przeklął w myślach, on nigdy nie był wzorowym obywatelem, od zawsze był zdrajcą, przynajmniej według ojca! Miał się teraz zmieniać? Do czego miało mu to służyć? Musiał znaleźć Nataniela. Nie nawiedził się za to, po raz kolejny chciał zdradzić dla chłopca swój naród! Najpierw zrezygnował z dowódca floty, teraz możliwe, że zakopał szanse na ocalenie wielu istnień Almagedoru, ale nie mógł żyć z myślą, że Nataniel jest w niebezpieczeństwie. Dlaczego zostawił go na dworze, czemu pozwolił, by jego duma przysłoniła zdrowy rozsądek? Czemu był demonem, nie urodził się jako anioł, elf, nawet cholerna harpia? Był przeklęty, na całe życie, naznaczony piętnem demonicznego pochodzenia. Gdzie miał zacząć? Zapach dawno ulotnił się, pozostały jego słabe szczątki, którym demon nie mógł zaufać…

Cyjan czuł w powietrzu nieznośną, duszącą aurę. Jako wampir, miał niezwykle czułe zmysły, samoistnie wpływały na niego strach, rozpacz innych istot. Wzrok miał nieobecny, na niczym nie mógł się skupić. Niepokój nie chciał go opuścić. Rozpoczęli podróż z samego rana, wiele już przeszli, byli szybcy i cisi oraz czujni.
-Dzieje się coś złego.- Wyszeptał cicho rudowłosy, idąc za Malborio. Szatyn odwrócił się powoli. O czym mówił wampir?- Czuję niepokój demona…- Mówił, jakby sam do siebie. Skroń nieprzyjemnie mu pulsowała. Wyraźnie odczuwał zdenerwowanie jakiejś istoty, rasy nieczystej, oparł jedną z dłonie o zaszronione
Diego spojrzał na Venoma z niezrozumieniem.
-O czym ty mówisz?- Zapytał, marszcząc brwi.
-Czuję niespokojnego demona, pachnie jak…- Zaciął się.

„Cyjanie, skup się”– Myślał demon. Pomimo bariery, starał się nawiązać duchowy kontakt z wampirem. – „Ty przeklęty krwiopijco! Choć raz ty pomóż mnie!” – Krzyczał w myślach. Nawet nie zauważył, kiedy cała złość spłynęła z niego, jak woda. Martwił się, bał się o życie swojego niewolnika. Jego zapach był tak słaby, że nie mógł się nim kierować, węch nie był najmocniejszą stroną demonów, był lepszy od ludzkiego, ale nie tak doskonały, jak wampirzy. Poczuł tępy ból w skroni i niewyraźny kontakt z wampirem. „Ruszajcie na wschód”- Zdołał odpowiedzieć, chwile potem więź została zerwana. Demon załamał ręce, starał się wyczuć pieczęć Nataniela, jednak nie udało mu się. „Przeklęta bariera!”- Zaklął w myślach. Generał Mails kontynuował misję, zagroził również, że Król dowie się o jego niekompetencji. W tej chwili demona przestało to obchodzić, musiał znaleźć Arkade, choćby po to, by go zabić. Do cholery, dlaczego tak bardzo nie chciał, żeby coś mu się stało? Był tylko zabawką, mógł kupić nową, może nie tak atrakcyjną, ale również zadowalającą. Westchnął. Troszczył się o niego. Chłopiec mógł przybiec do niego, pomógłby mu, nie pozwoliłby mu zrobić krzywdy. Działał zbyt instynktownie, pewnie rzucił się do ucieczki, nawet nie rozumiejąc, co się stało. Demon powinien teraz zostać na miejscu, czy ruszać dalej? Starał się myśleć logicznie, rozum kazał mu zostać, ale nie chciał go słuchać…

Pogoda była dla Arkade łaskawa. Słońce przyjemnie grzało jego zmarznięte ciało. Płakał, zapomniał już o swojej obietnicy. Stracił resztki nadziei, wiedział, że nie przetrwa sam. Bez magii stał się bezbronny. Był pewien, że właściciel nie przejął się nawet jego zniknięciem, w końcu był dla niego tylko zbędnym ciężarem, niczym wartościowym. Choć tyle razy uśmiechał się do niego, płakał na jego kolanach, to nie był dla niego ważny. Czy to nie znaczyło nic dla demona? Nie czuł do niego nawet sympatii, albo może współczucia?
-Panie.- Zachlipał.- Czemu mnie nie chcesz?- Mówił cicho, nie mogąc powstrzymać łez.- Ja już nigdy cię nie oszukam, zawsze będę grzeczny, ale proszę, pomóż mi. Proszę, wybacz…
Zastygł w bezruchu. Kolejny szelest, dźwięk łamanych gałęzi. Chłopiec otworzył oczy szerzej, nie chciał znów widzieć tych czerwonych ślepi. Modlił się w duchu. Szelest był coraz głośniejszy, młodzik przełknął nerwowo ślinę, wstrzymał oddech. Zza liści wyłonił się masywny, lecz wąski wilczy łeb. Dwoje czarnych oczu połyskiwało nieznajomo na czarnej sierści. Zwierze było większe od normalnego wilka, chłopiec wiedział to, widząc tylko łeb. Wilk wyłonił się z zarośli, zerknął na chłopca i warknął, za nim wybiegły młodziutkie, drobne szczeniaki. Matka szybko uciekła, a młode za nią. Nataniel odetchnął z ulgą. Jednak nie był bezpieczny. Do póki był sam, nie mógł odetchnąć z ulgą.

Minęła noc i dzień, nastał kolejny ranek. Na niebie widniały burzowe chmury, zapowiadały niebezpieczną śnieżycę. Demasse został na miejscu, starając się zlokalizować położenie swojego niewolnika, na próżno. Nie czuł nic, żadnej obecności, żadnego kontaktu, nawet cienia zapachu chłopca. Jakby rozpłynął się w powietrzu. Nie mógł być bardzo daleko, był osłabiony, nie potrafiłby przejść dużego dystansu, a jednak, nawet z tą pomocą demon nie mógł nic zrobić. Gdyby wiedział chociaż, w którą stronę pobiegł… Nie mógł siedzieć bezczynnie… Nie potrafił. Wstał powoli, musiał szukać, nie było innego wyjścia. Wampir dawno by tu doszedł, gdyby usłyszał wiadomość, Demasse był zdany na siebie i na swoje zmysły. Spojrzał na martwe ciało chimery, jaką zabił Radown, oraz nacięcie na drzewie, które przecięło łańcuch. Pamiętał, w jaki sposób przykuł młodzika, miecz musiał uderzyć na lewo od jego tętnicy, więc prawdopodobnie uciekł w prawo. Demon westchnął, postanowił sobie zaufać. Ruszył, zostawiając pobojowisko za sobą, razem z wiadomością, jaką wydrapał na pniu. Brzmiała „Idźcie na północ stąd” na wypadek, gdyby mężczyźni przybyli.

Demon poruszał się szybko i tak cicho, jak tylko mógł, nie chciał opóźniać drogi walką z jakimkolwiek stworzeniem, tym bardziej, że zapach Arkade przez chwile stał się wyczuwalny w powietrzu, zaraz jednak zniknął. Demasse wiedział, że mógł obrać zły kierunek, instynkt demona na niewiele mógł mu się zdać w środku bariery antymagicznej. Miał nadzieję, że chłopak był mądry i ukrył się gdzieś, a nie szwendał po lesie. Co najważniejsze, tym, co najbardziej go frustrowało, był fakt, że wyczuwał rozpacz chłopca, ale nie mógł jej zlokalizować… Przystanął na chwilę, czując ból w skroniach, próba mentalnego kontaktu z wampirem dużo go kosztowała, czuł się, jakby cały jego mózg został ponakłuwany szpilkami, jednak potrafił się uspokoić. Zdrowy rozsądek wziął górę nad emocjami i w tej chwili zastanawiał się, czy zmienianie pozycji było dobrym pomysłem… Czemu to robił? Zachowywał się jak żałosny szczeniak. Ten mały, wiecznie nieszczęśliwy Armagedończyk na to nie zasługiwał. Oparł się o jedno z drzew. Jego kora była zimna, jednak nie poczuł tego.
-Demonie.- Mówił do siebie smętnym głosem.- Ocalisz jego życie, czy skarzesz na śmierć, w ten sposób ratując twój naród?- Zapytał cicho i osunął się na ziemię.- Czemu nie jestem taki, jak ty? Czuję się zdrajcą. Jestem pieprzonym, nic nie niewartym zdrajcą.- Szeptał prawie bezgłośnie.- Ojcze…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.