-Zabiję cię!- Krzyczał demon, nawet nie próbując
powstrzymać ogarniającego go szału. Dlaczego to się stało, czemu musiał być tym
cholernym samotnikiem i opuszczać obozowisko?! Gdzie był jego niewolnik, gdzie
był zapach, ślady? Gdzie wszystko zniknęło?- Nie dożyjesz jutra!- Wrzasnął,
przyciskając ciało generała do jednego z drzew. Gdzie zniknęła jego duma,
nienawiść do chłopca?
Radown zaśmiał się kpiąco i odepchnął napastnika.
-Prędzej ja cię wykończę.- Powiedział i otarł
podbródek z krwi.
Makador szalał, nie wyczuwał żadnej obecności
Nataniela w pobliżu, mógł się szwendać wszędzie, mógł być martwy, zginąć, coś
mogło go pożreć! Z siłą godną podziwu trzasnął pięścią o skroń Mailsa.
Mężczyzna zachwiał się ledwo widocznie i spojrzał z kpiną na demona. W momencie
uderzenia poczuł niewyobrażalny ból, lecz przez lata treningów nauczył się maskować cierpienie.
-Na tyle cię stać?- Zachichotał.
Demon zasyczał wściekle, więcej nie mógł. Niestety,
bolesna prawda była taka, że w starciu na broń nie miał szans z Generałem.
Władał nią niemal doskonale, ale to nie wystarczyło, by pokonać Radowna, który
całe swoje życie poświęcił na walkę mieczem. Dlaczego magia go opuściła?! Czemu
został bez niej, kiedy jego chłopiec był w niebezpieczeństwie? Odwrócił wzrok.
-Obiecuję ci, pewnego dnia zginiesz z mojej ręki.-
Wysyczał, gotów spełnić swoją przysięgę, gdy tylko nadarzy się okazja. Przy
świadkach, chociażby miał trafić do lochów, zakończy żywot tego człowieka!
Schował miecz do sakwy. Miał obowiązek kontynuować
misję, przykładny Almagedorczyk musiał działać według poleceń. Przeklął w
myślach, on nigdy nie był wzorowym obywatelem, od zawsze był zdrajcą,
przynajmniej według ojca! Miał się teraz zmieniać? Do czego miało mu to służyć?
Musiał znaleźć Nataniela. Nie nawiedził się za to, po raz kolejny chciał
zdradzić dla chłopca swój naród! Najpierw zrezygnował z dowódca floty, teraz
możliwe, że zakopał szanse na ocalenie wielu istnień Almagedoru, ale nie mógł
żyć z myślą, że Nataniel jest w niebezpieczeństwie. Dlaczego zostawił go na
dworze, czemu pozwolił, by jego duma przysłoniła zdrowy rozsądek? Czemu był
demonem, nie urodził się jako anioł, elf, nawet cholerna harpia? Był przeklęty,
na całe życie, naznaczony piętnem demonicznego pochodzenia. Gdzie miał zacząć?
Zapach dawno ulotnił się, pozostały jego słabe szczątki, którym demon nie mógł
zaufać…
Cyjan czuł w powietrzu nieznośną, duszącą aurę. Jako
wampir, miał niezwykle czułe zmysły, samoistnie wpływały na niego strach,
rozpacz innych istot. Wzrok miał nieobecny, na niczym nie mógł się skupić.
Niepokój nie chciał go opuścić. Rozpoczęli podróż z samego rana, wiele już
przeszli, byli szybcy i cisi oraz czujni.
-Dzieje się coś złego.- Wyszeptał cicho rudowłosy,
idąc za Malborio. Szatyn odwrócił się powoli. O czym mówił wampir?- Czuję
niepokój demona…- Mówił, jakby sam do siebie. Skroń nieprzyjemnie mu pulsowała.
Wyraźnie odczuwał zdenerwowanie jakiejś istoty, rasy nieczystej, oparł jedną z
dłonie o zaszronione
Diego spojrzał na Venoma z niezrozumieniem.
-O czym ty mówisz?- Zapytał, marszcząc brwi.
-Czuję niespokojnego demona, pachnie jak…- Zaciął się.
„Cyjanie,
skup się”– Myślał demon. Pomimo bariery, starał się nawiązać duchowy kontakt z
wampirem. – „Ty przeklęty krwiopijco!
Choć raz ty pomóż mnie!” – Krzyczał w myślach. Nawet nie zauważył, kiedy
cała złość spłynęła z niego, jak woda. Martwił się, bał się o życie swojego
niewolnika. Jego zapach był tak słaby, że nie mógł się nim kierować, węch nie
był najmocniejszą stroną demonów, był lepszy od ludzkiego, ale nie tak
doskonały, jak wampirzy. Poczuł tępy ból w skroni i niewyraźny kontakt z
wampirem. „Ruszajcie na wschód”-
Zdołał odpowiedzieć, chwile potem więź została zerwana. Demon załamał ręce,
starał się wyczuć pieczęć Nataniela, jednak nie udało mu się. „Przeklęta bariera!”- Zaklął w myślach.
Generał Mails kontynuował misję, zagroził również, że Król dowie się o jego niekompetencji.
W tej chwili demona przestało to obchodzić, musiał znaleźć Arkade, choćby po
to, by go zabić. Do cholery, dlaczego tak bardzo nie chciał, żeby coś mu się
stało? Był tylko zabawką, mógł kupić nową, może nie tak atrakcyjną, ale również
zadowalającą. Westchnął. Troszczył się o niego. Chłopiec mógł przybiec do
niego, pomógłby mu, nie pozwoliłby mu zrobić krzywdy. Działał zbyt
instynktownie, pewnie rzucił się do ucieczki, nawet nie rozumiejąc, co się
stało. Demon powinien teraz zostać na miejscu, czy ruszać dalej? Starał się
myśleć logicznie, rozum kazał mu zostać, ale nie chciał go słuchać…
Pogoda była dla Arkade łaskawa. Słońce przyjemnie
grzało jego zmarznięte ciało. Płakał, zapomniał już o swojej obietnicy. Stracił
resztki nadziei, wiedział, że nie przetrwa sam. Bez magii stał się bezbronny.
Był pewien, że właściciel nie przejął się nawet jego zniknięciem, w końcu był
dla niego tylko zbędnym ciężarem, niczym wartościowym. Choć tyle razy uśmiechał
się do niego, płakał na jego kolanach, to nie był dla niego ważny. Czy to nie
znaczyło nic dla demona? Nie czuł do niego nawet sympatii, albo może
współczucia?
-Panie.- Zachlipał.- Czemu mnie nie chcesz?- Mówił
cicho, nie mogąc powstrzymać łez.- Ja już nigdy cię nie oszukam, zawsze będę
grzeczny, ale proszę, pomóż mi. Proszę, wybacz…
Zastygł w bezruchu. Kolejny szelest, dźwięk łamanych
gałęzi. Chłopiec otworzył oczy szerzej, nie chciał znów widzieć tych czerwonych
ślepi. Modlił się w duchu. Szelest był coraz głośniejszy, młodzik przełknął
nerwowo ślinę, wstrzymał oddech. Zza liści wyłonił się masywny, lecz wąski
wilczy łeb. Dwoje czarnych oczu połyskiwało nieznajomo na czarnej sierści.
Zwierze było większe od normalnego wilka, chłopiec wiedział to, widząc tylko
łeb. Wilk wyłonił się z zarośli, zerknął na chłopca i warknął, za nim wybiegły
młodziutkie, drobne szczeniaki. Matka szybko uciekła, a młode za nią. Nataniel
odetchnął z ulgą. Jednak nie był bezpieczny. Do póki był sam, nie mógł
odetchnąć z ulgą.
Minęła noc i dzień, nastał kolejny ranek. Na niebie
widniały burzowe chmury, zapowiadały niebezpieczną śnieżycę. Demasse został na
miejscu, starając się zlokalizować położenie swojego niewolnika, na próżno. Nie
czuł nic, żadnej obecności, żadnego kontaktu, nawet cienia zapachu chłopca.
Jakby rozpłynął się w powietrzu. Nie mógł być bardzo daleko, był osłabiony, nie
potrafiłby przejść dużego dystansu, a jednak, nawet z tą pomocą demon nie mógł
nic zrobić. Gdyby wiedział chociaż, w którą stronę pobiegł… Nie mógł siedzieć
bezczynnie… Nie potrafił. Wstał powoli, musiał szukać, nie było innego wyjścia.
Wampir dawno by tu doszedł, gdyby usłyszał wiadomość, Demasse był zdany na
siebie i na swoje zmysły. Spojrzał na martwe ciało chimery, jaką zabił Radown,
oraz nacięcie na drzewie, które przecięło łańcuch. Pamiętał, w jaki sposób
przykuł młodzika, miecz musiał uderzyć na lewo od jego tętnicy, więc
prawdopodobnie uciekł w prawo. Demon westchnął, postanowił sobie zaufać.
Ruszył, zostawiając pobojowisko za sobą, razem z wiadomością, jaką wydrapał na
pniu. Brzmiała „Idźcie na północ stąd” na wypadek, gdyby mężczyźni przybyli.
Demon poruszał się szybko i tak cicho, jak tylko mógł,
nie chciał opóźniać drogi walką z jakimkolwiek stworzeniem, tym bardziej, że
zapach Arkade przez chwile stał się wyczuwalny w powietrzu, zaraz jednak
zniknął. Demasse wiedział, że mógł obrać zły kierunek, instynkt demona na
niewiele mógł mu się zdać w środku bariery antymagicznej. Miał nadzieję, że
chłopak był mądry i ukrył się gdzieś, a nie szwendał po lesie. Co
najważniejsze, tym, co najbardziej go frustrowało, był fakt, że wyczuwał
rozpacz chłopca, ale nie mógł jej zlokalizować… Przystanął na chwilę, czując
ból w skroniach, próba mentalnego kontaktu z wampirem dużo go kosztowała, czuł
się, jakby cały jego mózg został ponakłuwany szpilkami, jednak potrafił się
uspokoić. Zdrowy rozsądek wziął górę nad emocjami i w tej chwili zastanawiał
się, czy zmienianie pozycji było dobrym pomysłem… Czemu to robił? Zachowywał
się jak żałosny szczeniak. Ten mały, wiecznie nieszczęśliwy Armagedończyk na to
nie zasługiwał. Oparł się o jedno z drzew. Jego kora była zimna, jednak nie
poczuł tego.
-Demonie.- Mówił do siebie smętnym głosem.- Ocalisz
jego życie, czy skarzesz na śmierć, w ten sposób ratując twój naród?- Zapytał
cicho i osunął się na ziemię.- Czemu nie jestem taki, jak ty? Czuję się
zdrajcą. Jestem pieprzonym, nic nie niewartym zdrajcą.- Szeptał prawie
bezgłośnie.- Ojcze…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz