Demon siedział na grzbiecie zielonej
bestii, co jakiś czas zerkając do tyłu na uśpionego urokiem Harada. Udało się.
Uciekł. Już prawie wypełnił misję. A jednak, tak upokorzony nie czuł się już
bardzo dawno. Jak mógł być tak głupi i bezmyślny? Ledwo uszedł z życiem, a jego
smok… Dalej rozglądał się dookoła, mając nadzieję, że ujrzy gdzieś Veragrora.
Nigdy nie poświęciłby swojego smoka,
nawet za cenę własnego życia. To była jedyna istota, którą darzył nieskrywaną i
bezgraniczną miłością, jedyne stworzenie na które nie odważyłby się podnieść
ręki ani nawet głosu, jedyne, które nigdy go nie zawiodło, a jednocześnie nie
oczekiwało niczego w zamian. Czuł jak serce pęka mu na małe kawałeczki za
każdym razem, gdy zdawał sobie sprawę z tego, że szanse na przeżycie dla niego
są tak niesamowicie nędzne, że to właściwe niemożliwe. Jeden wierny jaszczur przeciwko całemu
kapłaństwu. Wiedział, że jeżeli zginął, nie będzie potrafił sobie wybaczyć.
Usłyszał prychnięcie zielonej bestii.
Już wcześniej zauważył, że zaczęła zwalniać. Musiał znaleźć miejsce na postój,
żeby przypadkiem nie padła z wycieńczenia. Demon na zielonym smoku.
Zadziwiający wręcz widok.
– Gabrysiu – szepnął cicho Nataniel, kładąc się na łóżku koło harpii.
Reavmor wydawał się przybity, jakby coś
się stało. Leżał przykryty po czubek głowy kołdrą, nie odzywał się ani słowem i
co najdziwniejsze, nie miał makijażu. A dochodziło południe.
– Gabryś – powtórzył, spoglądając zatroskany na
swojego przyjaciela. A właściwie na
wybrzuszenie w pościeli.
– Daj mi spokój – mruknął drugi, chowając twarz w
poduszce.
– Co się stało?
Gabriel wynurzył się po chwili spod pierzyny
i spojrzał z nieodgadnionym wyrazem twarzy na przyjaciela.
– Nienawidzę go – szepnął tylko i ukrył się z powrotem.
Nienawidził go, gardził nim, bezczelny krwiopijca złamał mu serce!
Jak on w ogóle śmiał potraktować go w taki sposób?!
– Kogo? – zdziwił się Nataniel, próbując zdjąć
okrycie z Reavmora. Z marnym skutkiem.
– Cyjana. Spał z nim.
– Z kim?
– Z tym nowym, do cholery! – warknął Gabriel.
Nie interesowało go, z kim kochał się
jego właściciel, to nie miało znaczenia. Przecież on też oddawał się innym. Ważne
było tylko to, w jaki sposób… Taki czuły, łagodny. Jego nigdy tak nie
traktował!
– Przecież wiedziałeś, że
oni…
– Oczywiście, że wiedziałem!
Może się pieprzyć z kim chce! – krzyknął
Reavmor. – Najpierw udaje przejętego, a potem, jak
gdyby nigdy nic, idzie się przespać ze swoją dziwką. W ogóle go nie obchodzę…
– Gabryś…
– Nie widziałeś jak na mnie
spojrzał – wyjaśniła harpia. – Nigdy tak na mnie nie patrzył.
– Jest zły. Martwił się o
ciebie – uspokajał Arkade. W tym momencie
naprawdę nie wiedział, co powiedzieć, żeby pocieszyć chłopaka.
– On nigdy się o mnie nie
martwił, rozumiesz?! Zdenerwował się, bo chciałby mieć grzeczną zabawkę do
łóżka!
– Nie mów tak.
– Dlaczego on mnie po
prostu nie odda?! Nienawidzę go…
– Kochasz go.
– Co ja mam zrobić? – zawył Gabriel, nawet nie przecząc słowom
przyjaciela. Nie miał siły. – Ja już nie wiem…
– Nic się nie stało – szepnął cichutko Nataniel, tuląc się do
drugiego. – Może pójdziemy coś zjeść? Nie jesteś
głodny? Uspokoisz się i pójdziesz z nim szczerze porozmawiać.
Harpia kiwnęła głową i podniosła się do
siadu. Nie miała ochoty wstawać, ale ostatecznie nie mogła przeleżeć całego
dnia tylko z powodu wampira. Tak żałosna nie była, a zadręczanie się nie miało
sensu. Po prostu ładnie go przeprosi i wszystko wróci do normy…
– Poczekaj, muszę się
pomalować – oznajmiła jeszcze smętnym głosem.
Zaraz zasiadła przed lustrem i zaczęła
grzebać w kosmetyczce.
Na Armagedonie trwał nieprzerwany
chaos. Wieść o porwaniu jednego z kapłanów Memfis była już rozpowszechniona w
całym mieście. Strach został zasiany nie tylko wśród prostej ludności, ale
również w szeregach kapłaństwa, naocznego świadka wydarzenia i magnaterii. O
porywaczu nie było żadnych informacji, co jeszcze zaogniało obawy przed
powtórzeniem się sytuacji. W Memfis mogło znajdować się więcej jednostek z
Almagedoru, co za tym szło, liczba zaginionych mogła wzrosnąć.
Wydarzenie wywarło tak ogromny wpływ na
sytuację, że sam król był zmuszony do zwołania konferencji, która odbywała się
dzisiejszego dnia. Wszyscy zgromadzeni rozglądali się nerwowo na boki,
kierowali ku sobie podejrzliwe spojrzenia, a gdzieniegdzie dało się usłyszeć
rzucane wzajemnie oskarżenia
– Bracia! – rzekł donośnie król, czekając, aż zrobi
się nieco ciszej. Gdy tak się stało, wziął głęboki oddech i rozejrzał się po
tłumie. – Moi bracia, wieść rozchodzi się w
zastraszającym tempie. Nasz kapłan, zwierzchnik bogów i magii, został wydarty z
naszych rąk. Ten haniebny czyn popełniła jedna z plugawych bestii Almagedoru – mówił podniesionym głosem, pełnym
pogardy i niechęci. – Wróg nie pozostanie bezkarny. Almagedor
jest potężnym mocarstwem, a każdy, kto śmie rzucić mu wyzwanie, zapłaci wysoką
cenę! W dzisiejszym dniu zaczniemy przygotowania do natarcia. Zmobilizujemy legiony całego królestwa, a
piekła zadrżą pod nami i oddadzą należny hołd. Ja, wasz król, poprowadzę was do
zwycięstwa!
Nastała chwila wszechogarniającej
ciszy, po czym radosny okrzyk Armagedończyków wypełnił komnatę.
– Veragror – szepnął nieprzytomnie demon, podnosząc
się na łokciu.
Szybko tego pożałował, opadł na ziemię,
nie mogąc wytrzymać ogromnego bólu. Smok warknął na niego niezadowolony.
Demasse spojrzał na jego kły. Były niebieskie. Leczył go?
– Veragror – mruknął, wyciągając do niego rękę,
głaszcząc go delikatnie po pysku.
Wiedział, że musi być cierpliwy,
poczekać, aż jaszczur dokończy. Położył się spokojnie, starając się opanować.
Poczuł tak niezwykłą ulgę, gdy go ujrzał. Żył i nic więcej się nie liczyło.
Zmarszczył brwi, gdy wszystko zaczęło niesamowicie piec, wytrzymał to jednak,
nie poruszył się. Chwilę potem bestia się odsunęła, a on z westchnieniem ulgi
powitał odejście ran, jak i swoją skórę w nieskazitelnym stanie. Dalej miał
problem z oddychaniem, ale tak starego zwierzęcia nie było stać na więcej. Wstał
powoli, odrobinę kręciło mu się w głowie. Zaraz miało być lepiej.
Rzucił okiem na zielonego smoka,
przyglądającego im się z zainteresowaniem, potem na Harada ułożonego pod jednym
z drzew. Wcześniej udało mu się wypatrzyć niewielką wyspę na postój. Spojrzał
teraz na Veragrora i pokręcił głową. Zwierzę było mocno poranione. Powyrywane
łuski, wiele szarpanych ran. Otworzył oczy szerzej, gdy ujrzał połamane
skrzydło.
– Dlaczego to zrobiłeś? – zapytał cicho, podchodząc bliżej,
całując czarny pysk.
Chyba nigdy nie był tak szczęśliwy jak
w tym momencie. Jaszczur był bezpieczny. Rany miały się niebawem zagoić, a
skrzydło zrosnąć. Jeżeli Demasse będzie musiał, to nie odstąpi go na krok, póki
nie wydobrzeje. Najważniejsze, że wszystko dobrze się skończyło. Naprawdę nie
wybaczyłby sobie, gdyby smok zginął przez jego lekkomyślność.
Smok potarł łbem o dłoń swojego jeźdźca
i spojrzał mu prosto w oczy.
Demon zmarszczył brwi. Zesztywniał. Ten
wzrok…
– Veragror – mruknął, odsuwając dłonie i spoglądając
na niego uważnie.
W jaszczurzych oczach widział coś na
kształt bólu i prośby.
– Chyba nie chcesz odejść? – szepnął przejęty. Chwilę potem pokręcił
głową i usiadł na śniegu.
Przykrył oczy dłonią, czuł, jak w ich
kącikach zbierają się łzy. Tylko nie to. Tylko nie teraz, kiedy już myślał, że
wszystko będzie dobrze.
– To po to odzyskałem cię
na chwilę? – zadrżał, jednak nie zrobił nic więcej.
Demony nie płakały. – Żeby znowu cię
stracić?
Westchnął ciężko, kiedy zwierzę
chuchnęło na niego ciepłym powietrzem w pokrzepiającym geście. Oni byli niczym
jedna istota. Demon nie poświęcał mu zbyt wiele czasu, ale gad nigdy nie miał
do niego pretensji, był na każde jego skinienie, zawsze gotowy by mu pomóc.
Oddałby życie za swojego jeźdźca. Podobnego wymiaru wierności nie można było
sobie nawet wyobrazić.
– Wiem, że nie mam prawa
cię zatrzymywać – szepnął demon. –
Zasługujesz na godną śmierć.
Nie wierzył, że pozwala mu odejść, ale
za bardzo szanował to zwierzę, by pozwolić mu zginąć przy swoim boku.
Przeznaczeniem czarnego smoka była śmierć w Krwawej Grocie. Tylko w ten sposób
mógł osiągnąć wieczny spokój, a właśnie tego dla niego chciał demon.
– Veragrorze – rzekł jeszcze demon, wstając. Jego głos
był już mocniejszy. – Nigdy nie
dostąpiłem większego zaszczytu, niż możliwość podziwiania cię.
I tyle. Nie potrzebowali wielu słów.
Jaszczur wzniósł się w powietrze, mimo
złamanego skrzydła. Demon już nie patrzył na jego lot. Nie chciał widzieć w nim
skatowanego, starego zwierzęcia. Miał go zapamiętać jako dumnego, potężnego
smoka.
Usłyszał jeszcze jego głośny ryk, a
potem kolejny, należący już do zielonej bestii. Obrócił się spokojnie i
spojrzał w jej stronę. Podszedł do Harada i podniósł go. Wskoczył z gracją na
grzbiet smoka, wcześniej kładąc na nim kapłana.
– Ruszaj – rzekł tylko.
Po kilkudziesięciu minutach Gabriel
uznał, że wygląda na tyle dobrze, by zejść piętro niżej do jadalni. Nataniel w
ciszy uchylił drzwi i puścił przyjaciela przodem. Rozejrzał się. Bywały dni,
kiedy kompletnie zapominał, co gdzie się znajdowało. W końcu ruszył w lewy
korytarz, trzymając Reavmora za rękę w opiekuńczym geście. Gabryś prychnął coś
niezrozumiałego pod nosem, ale nie protestował, pozwalał prowadzić się
morganie. Zmarszczył brwi, widząc wampira na schodach, oczywiście w
towarzystwie młodziutkiego demona. Wyglądało na to, że Cyjan nagle znalazł
mnóstwo czasu na opiekę nad niewolnikiem. Ciekawe, że nigdy nie miał go dla
niego. Odwrócił wzrok, nie chcąc na to patrzeć. Czuł, jak jego serce zaczyna
bić coraz szybciej z każdym krokiem zbliżającym go do właściciela. Już miał
odetchnąć z ulgą, kiedy usłyszał głos Venoma.
– Natanielu, czekaj – rzekł Cyjan, spoglądając na Arkade.
Reavmor przełknął ślinę, kiedy zdał
sobie sprawę z tego, że wampir po prostu kompletnie go zignorował. Nienawidził
tego…
– Tak? – zapytał trochę zmieszany Nataniel.
Czuł się trochę głupio. Harpię musiało
to urazić.
– Wybieramy się do miasta – oznajmił Venom, całując leciutko skroń
piaskowego demona, oplatając zaborczo jego talię ramieniem. – Może
chciałbyś pójść?
Nataniel spojrzał na mężczyznę odrobinę
niepewnie, potem na przyjaciela. Wydawało mu się, że usta Reavmora zaczęły
delikatnie drżeć. Jak Cyjan mógł go tak traktować?
– Idź, jeśli chcesz – szepnął tylko Gabriel.
Morgana pokręciła głową.
– Zostanę – powiedziała.
– Cyjan… – przerwała cicho harpia, spoglądając na
właściciela. Dłużej już nie potrafiła tego wytrzymać. – Możemy
chwilę porozmawiać? – zapytała, chociaż
była pewna odpowiedzi.
– Nie mam teraz czasu – rzekł Cyjan, odwracając się na pięcie i prowadząc
przy sobie nowego niewolnika.
Venom czuł się okropnie, kiedy widział
Gabrysia w takim stanie. Nigdy sobie nie wyobrażał, że to on pierwszy wyciągnie
do niego rękę. Wiedział, że go ranił, ale musiał w końcu dać mu porządną
nauczkę, żeby coś do niego dotarło. Naprawdę chciał go teraz przytulić i
powiedzieć, że już się nie gniewa, że już wszystko dobrze. Ale po prostu nie
mógł.
Gabryś otworzył szerzej oczy. Nie miał
czasu? Nie miał czasu, żeby posłuchać zwykłego „przepraszam”? Patrzył jeszcze
przez chwilę, jak właściciel znika gdzieś w korytarzu, potem szybko ruszył do
swojej sypialni. Chciał po prostu o tym zapomnieć.
– Gabriel! – pisnął Nataniel.
– Daj mi spokój!
Demon zmrużył oczy, widząc delikatny
zarys lądu. Nie musiał długo czekać, by smok wylądował w dobrze znanym mu
porcie. Pomasował delikatnie skronie i odkaszlnął. Naprawdę kiepsko się czuł. Przeklął,
gdy zobaczył krew na dłoni. Miał nadzieje, że jego krtań niebawem wróci do
normalności. Potwornie bolała.
– Nie możesz polecieć tam
ze mną – rzekł, gładząc jaszczura po karku w
podziękowaniu.
Nie mógł tak po prostu wprowadzić smoka
na Almagedor, a już na pewno nie zielonego. Plebs wpadłby w panikę, myśląc, że
wróg się zbliża. Już nie mówiąc o tym, że musiał posiadać zgodę królewską, żeby
ten osobnik mógł się swobodnie poruszać po kontynencie. Na Veragrora takową
zgodę miał, teraz musiał uzyskać nową. W końcu obiecał, że zobaczy swojego
pana, a on obietnic dotrzymywał.
Zsiadł z jego grzbietu i położył Harada
na ziemi, po czym wyszeptał kilka niewyraźnych słów. W jego dłoni ukazał się
zwinięty zwój.
– Połknij go – rozkazał jaszczurowi. – To zaklęcie przywołania, wezwę cię w
odpowiednim czasie.
Gad spełnił polecenie. Niczego bardziej
nie pragnął, jak tylko zobaczyć swojego właściciela.
– Możesz odejść – rzekł Demasse, widząc jak zwój przepada
w paszczy smoka. – Dobrze się spisałeś. – Zniknął po chwili w kłębach czarnego
dymu, wcześniej podnosząc kapłana ze śniegu.
Zamknął oczy i skrzywił nieco, kiedy
poraziło go ostre światło. Wiedział, gdzie był. W tym momencie nie dałby rady
przenieść się przez taką odległość, dlatego magowie almagedorscy udostępnili mu
platformę teleportacyjną. Stał teraz w podziemiach i czekał, aż zaklęcie się
zakończy.
– Wiedziałem, że sobie
poradzisz – usłyszał, gdy światło zaczynało powoli
zanikać. – W końcu jesteś naszym wybawieniem, czyż
nie?
Odkaszlnął i podszedł do Arcykapłana. Upuścił
Arkade na podłogę, a ten opadł na nią z hukiem. Kurz uniósł się w powietrzu, po
raz kolejny drażniąc wrażliwą teraz krtań demona.
– Widzę, że nie obeszło się
bez komplikacji…
– Nie – przyznał demon, wycierając usta. – Ale o tym napiszę w raporcie.
Arcykapłan uśmiechnął się zimno.
– Dostaniesz tyle mikstur
leczniczych, ile będziesz potrzebował, demonie. Uśpiłeś go? –zapytał, spoglądając na bezwładne ciało
Harada. Demasse tylko kiwnął głową.
– Co będzie dalej?
– Idź odpocząć, zasłużyłeś.
Za dwa dni przyprowadzisz tutaj swojego niewolnika.
Od Autora:
No, chyba nawet szybko poszło.
Do połowy czerwca będę odrobinę zajęta poprawkami, więc raczej nie znajdę
zbyt wiele czasu na napisanie rozdziału, ale zrobię, co w mojej mocy.
Betowała ~M. Przywitajmy ją głośnym aplauzem.
Miłego dnia.
No akcja sie rozwija, jestem ciekawa jak Nataniel zareaguje jak zobaczy swojego ojca. Juz sie nie moge doczekac kolejnej czesci
OdpowiedzUsuńSzczerze... Popłakałam się, gdy Veragror odszedł... Dosłownie. Z jednej strony mamy Makadora po utracie smoka, z drugiej płaczącego Gabrysia i Nataniela w roli pocieszyciela.... Z trzeciej zielonego smoka, stęsknionego za panem, a z czwartej kapłanów, którzy mają jakieś podejrzane zamiary względem Nataniela i jego ojca... Nie wiem czemu, ale mam wrażenie, że za te "dwa dni" kapłani albo będą chcieli zabić, albo zgwałcić naszego biednego Nataniela....
OdpowiedzUsuńJuż niecierpliwie czekam na nowy rozdział ^^
~Cuśka
Ja tam nie będę ukrywać, że moim zdaniem ten rozdział jest najgorszy ze wszystkich... Strasznie mało tu akcji, a wątki są równie mało rozwinięte.... Jedyny ciekawy moment w tym rozdziale jest wtedy, gdy Gabriel reaguje na "brak czasu" ze strony Cyjana....
OdpowiedzUsuńA moim zdaniem rozdział jest jednym z lepszych. Nie zawiera może i dużo akcji, ale za to nadrabia opisami uczuć. Fragment o pożegnaniu ze smokiem bardzo mnie wzruszył. Ta uczuciowość demona także. :) Poza tym sytuacja Cyjana i Gabrysia też nabiera coraz więcej kolorów...
OdpowiedzUsuńŻyczę Ci dużo, dużo weny i powodzenia na zaliczeniach! ;*
Wyciskacz lez. Poplakalem sie z powodu Gabriela. On jest taki biedny, ale jednoczesnie szkoda mi tego drugiego demona, bo chyba jest tylko pionkiem do gry Cyjana.
OdpowiedzUsuńTen zielony smok jest Nathaniela tak?
Ciekawe czy demon po niego pojdzie czy uda sie do sypilani i sobie poodpoczywa?
Dobrze, ze Veragror odszedl. Gadzina nie bedzie cierpiala :(
Pozdrawiam
Damiann
Witam szanowną betę, ~M!!! *le oklaski
OdpowiedzUsuńTo jest świetne pisz tak dalej i jak najszybciej :-P
OdpowiedzUsuńMamooo no genialny *.* pozyczysz mi trochę swohegovtalentu o weny?
OdpowiedzUsuńTeż pisze teraz poprawiki :p jak ci idzie? - Nikola
Kocham to:) Czekam na wiecej
OdpowiedzUsuńCzytam to opowiadanie może od dwóch dni. Patrzyłam na daty dodania tylko kilku pierwszych rozdziałów, więc kiedy okazało się, że ten rozdział nie jest rozdziałem końcowym, pomyślałam, że po prostu przestałaś pisać. Prawie się popłakałam. Ale gdy zobaczyłam datę dodania "4 czerwca 2014" wręcz pękałam z radości. Rozdział bardzo mi się podobał. Myślę, że jest to jeden z lepszych. Czekam, aż Nataniel zobaczy swojego smoka i oczywiście na kolejną część.
OdpowiedzUsuńWitam,
OdpowiedzUsuńMakador swojego smoka waży wielkim uczuciem, jest dla niego bardzo ważny, ciekawe ja to „zobaczenie” będzie wyglądało, biedny Gabryś Venom tak go traktuje, chociaż mógł krzyknąć „przepraszam” może to by cos dało...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia