sobota, 19 stycznia 2013

Rozdział 32 - "Chimera"


Nastał słoneczny, lecz mroźny poranek. Młody Arkade siedział skulony pod jednym z drzew, osłaniających polanę przed wiatrem. Już nie płakał, ale pozostałości łez zamarzły na jego policzkach. Spoglądał na przeraźliwie jasne słońce. Zwykle nie byłby w stanie patrzeć prosto w jego promienie, lecz otępienie dawało mu niezwykłą moc. Przestał odczuwać ból, zamarznięta skóra zdrętwiała, ale rozpacz nie odeszła. Jak miał przeprosić swojego pana? Co zrobić, by mu wybaczył ten błąd? Zatrząsł się rozpaczliwie i oparł głowę na dłoni. Tego właśnie chciał, pragnął tu być, razem z wojownikami, dlaczego się nie cieszył? Osiągnął swój cel, nie poddał się, pokazał, na co go stać, ale żałował. Żałował najbardziej na świecie, sam sobie nie potrafił wybaczyć, dlaczego Demasse miałby być inny? Chłopak jęknął cierpienniczo.  Skoro demon cenił odwagę i siłę, on właśnie taki będzie. Przetarł oczy po raz ostatni, powstrzymując potok nowych łez. Będzie silny, nie da się tak łatwo! Wstał i ruszył bliżej obozowiska, w samo jego serce. Malborio już nie spał, krzątał się, najwyraźniej przygotowując do drogi. Spojrzał na prawie sine ciało chłopca.

-O bogowie.- Rzucił i podszedł do młodzika. Nerwowo zaczął oglądać jego skórę.- Co się stało?- Spojrzał w niebieskie oczy z rozbrajającą troska.

Nataniel odsunął się lekko i uśmiechnął, spuszczając wzrok.

-Nic mi nie będzie.- Powiedział, udając spokojnego. Miał ochotę opowiedzieć o wszystkim szatynowi, żeby się nim zajął i pocieszył, ale obiecał sobie, że będzie twardy. A Armagedończycy zawsze dotrzymywali danego słowa. Od teraz już nikt nie miał zobaczyć jego łez, nigdy! Chłopak westchnął, może nie do końca życia, ale przynajmniej na razie.-  Wszystko dobrze.- Dodał uspokajająco.

-Na pewno dobrze się czujesz?- Upewnił się Diego.- Jesteś cały przemarznięty, idź do namiotu.- Rozkazał.

Nataniel kategorycznie zaprzeczył, jako, by miał zamiar się tam udać. Miał prosty powód.

-Nie mogę.- Odparł cichutko.- Pan mnie wyrzucił.- Wyjaśnił, a usta zaczęły mu drżeć. Nie, tylko nie to. Krzyczał na siebie w duchu, że tak łatwo próbuje ulec emocjom. Zacisnął powieki i otworzył je już pewniej.

Diego westchnął ciężko.

-Idź do mojego, już.- Szepnął łagodnie i patrzył, jak krucha sylwetka znika w namiocie. Westchnął ciężko i pomasował skroń. Od napiętej atmosfery zaczęła boleć go głowa. Demon chyba oszalał! Zostawiać piętnastoletniego chłopca na dworze, gdy jest tak przeraźliwie zimno! Nie mógł tego tak zostawić, ruszył do Demasse.

 

Czarnowłosy już nie spał, leżał tylko, opierając się na lewym ramieniu i palcami prawej dłoni gładził ostrze swojego miecza. Wzrok miał niespokojny, jakby kurczowo trzymał się jakiejś myśli. Mianowicie tego, czy z Natanielem wszystko w porządku. Nienawidził się za to, ale żałował, że go wyrzucił. Przecież było tak zimno, mogła mu się stać krzywda! Nie… Obiecał, że się nie ugnie, będzie konsekwentny. Do tego, dalej był wściekły na młodzika. Ale, gdy patrzył na jego zapłakaną buzię… Nie! Nie mógł o tym myśleć. Był demonem, nie miał serca! Nie powinien mieć! Spojrzał zdenerwowany na Diego.

-Czego chcesz?- Zapytał sucho i wstał do siadu.

-Jak mogłeś go wyrzucić?- Wyszeptał zimno, jednak na tyle cicho, by nikt nie usłyszał ich rozmowy.

Demon przewrócił oczami, nie miał zamiaru słuchać kolejnego wykładu Diego, tym bardziej, że od początku wiedział, co ten ma do powiedzenia, znał go na wylot. Równie dobrze mógł go sobie wyobrazić w myślach. Fikcyjny, stworzony prze niego Malborio zachowywałby się dokładnie tak samo, jak ten, który przed nim stał.

-To już wszystko?- Zakpił.

Diego zmarszczył brwi. To było po prostu głupie ze strony demona, przecież śmierć chłopca była by przede wszystkim jego stratą. Co brunet myślał, narażając go na takie niebezpieczeństwo?

-Masz prawo się na niego gniewać, ale…

-Malborio, ja mam oprawo robić z nim, co tylko chcę.- Rzekł spokojnie demon.- Jeżeli będę chciał, żeby spał na dworze, to będzie tam spał. Jeżeli z jakichś powodów zechcę go zabić, zrobię to. Rozumiesz?- Mówił.- Wyjdź.

Szatyn pokręcił z niedowierzaniem głową, ale wykonał polecenie bez szemrania. Wyszedł, zostawił przyjaciela samego. Był na niego zły, ale co mógł zrobić? Demasse był dorosłym mężczyzną. Gdyby dało się go ubezwłasnowolnić, świat stałby się prostszy dla wielu istnień…

Makador westchnął. Nie będzie dobry! Nic nie zamierzał zmienić, a już szczególnie w stosunku do tego małego zdrajcy! Niech płacze, umiera, a on mu i tak nie wybaczy! Nigdy! Ten bachor chyba nawet nie wiedział, co przez niego przeszedł! Był zmuszony do walki ze swoja własną naturą, cierpiał, przykuty do ściany w ładowni, oberwał zatrutą strzałą i wbrew swojej woli, musiał przestać mu ufać! Miał mu to wybaczyć?! Wykazał się w stosunku do morgany wręcz anielską cierpliwością, gdyby naprawdę chciał go ukarać, chłopak leżałby zakopany głęboko pod ziemią.

 

-Rozdzielamy się.- Rzekłszy to, Malborio spojrzał na Cyjana, następnie przeniósł wzrok na Radowna. Nie miał ochoty oglądać Demasse, z wiadomych powodów.- W tak dużej grupie jesteśmy zbyt wolni. Stworzymy dwie, dwuosobowe grupy. Nie zapominajcie jednak, że gdy już się rozdzielimy, nie będzie między nami żadnego kontaktu, magia tutaj nie działa. Wędrówka do kryjówki powinna trwać jeszcze tydzień. Grota Dżinów to jedyne miejsce, gdzie bariera antymagiczna nie działa. Gdy jedna z grup tam dotrze, ma obowiązek wysłać telepatyczny sygnał pozostałym, by wiedzieli, w którą stronę mają podążać.- Tłumaczył.- Ja połączę się z Cyjanem, nie używam magii, więc jego zdolności będą mi potrzebne, przy wysyłaniu mentalnego przekazu, obierzemy kierunek zachodni. Generał Mails ruszy z Makadorem na wschód. Ponieważ Generał również nie specjalizuje się w magii, będzie mu potrzebne wsparcie Demasse.

Demon zmarszczył brwi i spojrzał nieprzyjemnie na Radowna. Dlaczego tak go los pokarał? Nie dziwił się, że Diego nie zamierzał z nim iść, pokłócili się, ale chyba nie miał na uwadze dobra Nataniela, skoro zostawił go z nim i Radownem. Nie narzekał, na misjach musiał wykazywać się dojrzałością i umiejętnością pracy w grupie. Mimo wszystko, wiedział, że nic dobrego nie wyjdzie z takiego połączenia.

-Makadorze, pozwól, że zabiorę ze sobą Nataniela.- Szepnął Malborio, a Demasse uśmiechnął się kpiąco.

-Nie.-Zachichotał zimno.- Zbyt dobrze byś go traktował.- Szepnął cicho, lecz tak, by młodzik usłyszał.- A on ma cierpieć.- Wysyczał jadowicie i spojrzał na białowłosego bardzo nieprzyjemnym wzrokiem. Zaśmiał się ponownie, widząc zrozpaczoną twarzyczkę chłopca.

Arkade spoglądał niespokojnie na swojego pana. Co chciał mu zrobić? Szatyn nie kłócił się dłużej, wiedział, że nie przekona demona, westchnął ciężko i spojrzał prosząco na czarnowłosego, by ten dobrze się nim zajął. Ten tylko prychnął. Malborio wierzył, że demon nie zrobi krzywdy chłopcu…

-Ruszamy.- Rzekł, a dwie drużyny rozeszły się…

 

-Panie…- Szepnął cichutko chłopiec, idąc kilka kroków za Demasse. Mails prowadził, a demon uznał, że woli mieć oko na niewolnika. Nie martwił się, oczywiście, że nie! Tylko, chciał mieć pewność, że nic mu się nie stanie… Nie…  Szlag go trafiał, jak mógł się martwić o tą niewdzięczna istotę?!

-Panie.- Powtórzył równie cicho i dogonił trochę właściciela.- Panie, proszę… Posłuchaj mnie.- Wyjąkał płaczliwie i niepewnie objął rękami ramie mężczyzny. Chwilę potem poczuł palący, dotkliwy ból za policzku, opadł na jedno z drzew. Demon go uderzył. Nawet nie stanął ,żeby na niego nakrzyczeć, szedł dalej, nie zwracając żądnej uwagi na to, że niewolnik zostaje z tyłu. Chłopak podniósł się powoli, nie chcąc stracić mężczyzn z oczu. Wiedział, że na wyspie nie miał żądnych szans na przeżycie w pojedynkę. Dogonił ich, a potem już się nie odzywał. Dreptał cichutko za panem, histerycznie próbując powstrzymać łzy.

 

Nie miał już sił, każdy kolejny ruch sprawiał mu niemożliwy ból. Czuł odmrożenia na dłoniach i stopach, mięśnie z kolei paliły go żywym ogniem. Ledwo dyszał, próbując dogonić swojego pana, nieskutecznie, przestrzeń między nimi była coraz większa. Przed oczami ciemniało mu coraz bardziej z każdą chwilą, w głowie kręciło się ze zmęczenia… Poddał się, opadł na mroźny śnieg, mdlejąc…

 

Obudził się z bardzo nieprzyjemnym uczuciem. Głowa pękała mu z bólu, a na ramionach miał coś ciężkiego. Dotknął swojego karku, nie mogąc znieść ucisku. Poczuł stal pod palcami, jego szyja otoczona była żelazną obrożą, a do niej z kolei przykuty był łańcuch, przymocowany do starego, spróchniałego drzewa. Panował mrok, w ciemności nie dało się dostrzec praktycznie nic. Zostawili go? Gdzie był jego pan? Czekała go kolejna noc na mrozie? Westchnął cichutko i podkulił nogi pod brodę. Bał się, wokół słychać było same szelesty, wycie wilków i inne niezidentyfikowane odgłosy flory i fauny wyspy. Niemożność zobaczenia czegokolwiek tylko pogłębiała jego lęk. Zatrząsł się, gdy usłyszał szczęk łamanego w pobliżu drewna. Pisnął z przerażeniem, słysząc hałas po raz kolejny, zdecydowanie coś zbliżało się do niego. Czas stanął na chwilę, gdy dostrzegł dwoje czerwonych, przyglądających mu się oczu. Serce zabiło szybciej, chłopak zesztywniał w miejscu. Miał ochotę krzyczeć, ale głos stanął mu w gardle. Chimera… Krwiożercza bestia wyłoniła się powoli zza krzaków, otworzyła lekko paszcze, prezentując długie kły, których chłopiec na szczęście nie widział. Z warkotem zbliżyła się do niego. Sierść jej grzbietu najeżyła się.  W ułamku sekundy rzuciła się do skoku. Jedyne, co mógł zrobić chłopiec, to zakryć głowę rękoma. Zacisnął desperacko powieki, modląc się, by to nie trwało długo. Czekał kilka sekund, jednak atak nie nastąpił. Odsłonił lekko ślepia. Bestia leżała przed nim z ostrzem w boku, nad nim stała męska sylwetka. Kto to był? Generał Mails? On? Wstał powoli, niepewnie.

-Dziękuję.- Szepnął cichutko i spojrzał przez mrok na swojego wybawcę.

-Skończysz tak samo, jak ona.- Usłyszał zimny, przelany jadem głos, ujrzał ostrze spadające w jego stronę, szczęk metalu, tuż obok swojej tętnicy. Łańcuch, skruszony upadł na ziemię. Arkade przez chwile stał nieruchomo, chwilę potem rzucił się do ucieczki. Wbiegł w najbliższe zarośla, ten człowiek chciał go zabić! Radown spojrzał zimno na pękniętą obrożę, nawet, jeśli nie trafił, pozbył się obciążenia, a za razem skarbu Demasse. On nie miał prawa wrócić z stamtąd żywy…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.