sobota, 19 stycznia 2013

Rozdział 12 - "Magiczny Las"


-Dość tego, wracamy.- Warknął Demasse i szarpnął Nataniela tak, że ten wyszedł przed niego.- A ty.- Wskazał na stojącego w bezruchu Cyjana.- Z tobą policzę się później.- Dodał brunet.
-Wspaniale.- Odrzekł rudowłosy.- Będziesz miał okazję. Organizuję bankiet. Jesteś jednym z honorowych gości. Pojutrze. Będzie dużo alkoholu, kobiet, mężczyzn, wszystkiego, czego dusza zapragnie, jasne? Nie przyjmuje odmowy.- Teraz spojrzał na Diego.- Ciebie również oczekuję, jeśli nie przyjdziesz, nie będę zadowolony.- Uśmiechnął się łobuzersko.- Demasse, możesz wziąć ze sobą kruszynkę, żeby się nie nudziła sama w rezydencji.- Dodał i pogłaskał lekko Arkade.
-Nie jestem żadną kruszynką.- Jęknął urażony błękitnooki, ale nikt już go nie słuchał.
-Zastanowię się.- Odparł Demasse i ruszył w stronę posiadłości Malborio, ciągnąc za sobą młodego Arkade. Za nimi ruszył właściciel rezydencji.
-Diego!- Krzyknął jeszcze Venom.- Zapomniałem ci powiedzieć! Król wzywa cię na Zebranie Szlachty Almagedorskiej, nie zapomnij!
-Wiem! Dostałem list! Jak z resztą zwykle przed zebraniami…- Szepnął jeszcze sam do siebie. Taka była prawda, Malborio był poważanym obywatelem. Uważany za jednego z najbardziej zaufanych i odpowiedzialnych kapitanów, był nawet bardziej wiarygodny niż Demasse, którego często, z własnej woli, pilnował. Demon z reguły był rozważny, jednak w napadzie wściekłości potrafił robić naprawdę głupie rzeczy. Makador nigdy również nie interesował się własnym zdrowiem, dlatego też Malborio musiał stać na straży jego życia. Wiedział również, że mimo iż na siebie nie zwraca uwagi, jego przyjaciel potrafi troszczyć się o innych. Mimo iż sam brunet myślał inaczej. Opiekował się najbliższymi zupełnie nieświadomie. Szatyn pamiętał jeszcze, jak pewnego dnia został postrzelony w ramie. Demon opatrzył mu ranę, niedelikatnie, ale to zrobił, po czym jeszcze zabronił udziału w dalszej walce. Wiele razy wyciągał z „bankietów” kompletnie zalanego Cyjana. Ale pocieszać raczej nie potrafił. Miał szorstką powierzchowność, ale dla Malborio, serce złote. Potrafił zabić nieprzyjaciół bez wahania, nieznajomych, a także osoby, za którymi nie przepadał. Był stanowczy, ale nigdy nie skrzywdziłby najbliższych. Z takimi przemyśleniami doszedł do rezydencji, swej sypialni i po przygotowaniu, zapadł w sen.
-Będę niedługo, na razie.- Pożegnał się Diego i zniknął za drzwiami, prowadzącymi do holu.
No i wyszedł- Pomyślał Demasse. Jego przyjaciel poszedł na zebranie, na które on sam nie został zaproszony. To jakaś kpina?- Przeleciało mu przez głowę. Dalej nie uśmiechała mu się ta sytuacja, lecz ostatnimi czasy nic nie układało się po jego myśli. Brunet brnął odważnie w te wszystkie utrapienia, mając nadzieje na lepsze jutro. Nataniel spojrzał niepewnie na demona. Czuł się głupio, nie było przy nim Malborio, a ten, któremu powierzona została opieka nad nim wydawał się być zirytowany. Nie czasami, praktycznie zawsze. Młody Arkade, chociaż był jedynie niewolnikiem tej przeklętej krainy, czuł, że jego byt jest tylko i wyłącznie niewygodą ludzi, będących obok niego.
-Może… mam coś zrobić?- Zapytał chłopiec, unikając wzroku szmaragdowych oczu tymczasowego opiekuna.
-Rób, co chcesz, tylko w tym pokoju i staraj się nie wyprowadzić mnie z równowagi, jasne?- Zerknął znad czytanej książki na białowłosego. Nie uzyskał odpowiedzi, krew w nim zawrzała.- Jasne?!- Ponowił pytanie, tym razem dużo głośniej.
-Tak, rozumiem.- Przytaknął szybko młodzieniec. Powinien był już dawno się nauczyć, iż Demasse nie należy do łagodnych, a nie lubi gdy się olewa jego pytania. Mimo charakteru bruneta, oraz pewnego rodzaju strachu przed nim, w jego towarzystwie czuł się bezpieczny, bardziej niż przy Malborio. Wiedział, że brunet nie pozwoliłby go skrzywdzić nikomu, ani niczemu. W końcu, opieka nad jasnowłosym była zadaniem demona, musiał je wypełniać. Co nie znaczyło, że Arkade nie bał się czarnowłosego. Obawiał się jego, ale w towarzystwie Demasse czuł się niezagrożony przez otoczenie.
Demasse był tym wielce oburzony. Od jakichś dwóch tygodni był drażliwy jak nigdy. Uznany został, już dawno temu, za bardzo spokojnego, teraz jego opinia miała legnąć w gruzach. Na zmianę nastroju składało się kilka czynników. Zmiana klimatu niesamowicie mu doskwierała. Zaliczał się do ognistych demonów i nigdy nie przepadał na chłodem. Kolejnym, irytującym tematem była bitwa z Armagedonem. Trzecim i najważniejszym za razem powodem był młody Arkade. Chłopak samą swą egzystencją drażnił Demasse. Mężczyzna nie miał pojęcia, czy chodziło o tą jego niewinność, przesadną ciekawość, czy może wygląd anioła. A może ta mieszanka była dla niego zabójcza? Młodzieniec stanowił w stosunku do demona całkowity, niezaprzeczalny kontrast, przez co był również obiektem zainteresowania czarnowłosego. Szmaragdowooki nigdy by nie pomyślał, że taka osoba może istnieć. Aż się skrzywił. Wielokrotnie, gdy był jeszcze w wieku białowłosego, czytał o takich przesłodzonych wersjach ideałów w epice, czy też liryce. Nie miał pojęcia, że kiedyś równie osobliwe stworzenie pozna. Chociaż może „pozna” nie było najlepszym określeniem.
Makador obserwował młodzieńca,  penetrującego regały biblioteki w poszukiwaniu interesującej książki. Z lekkim uśmiechem na ustach, patrzył jak maleństwo próbuje dosięgnąć do górnych półek, z nienajlepszym skutkiem. Wreszcie, widząc zrezygnowanie na twarzy podopiecznego postanowił się zlitować. Za pomocą telekinezy wyciągnął z regału książkę, będącą celem Arkade. Wydawało się, iż zostawi ją dłoniach jasnowłosego, jednak tak się nie stało. Uśmiechnął się perfidnie. Skinieniem ręki przywołał książkę do siebie i ujął w męska dłoń. Następnie spojrzał na Nataniela , niepewnie spoglądającego w jego ślepia. Demasse przyozdobił swą przystojną twarz, o regularnych, ostrych rysach jeszcze szerszym uśmiechem. Gestem ręki zaprosił do siebie szafirowookiego. Młodzieniec przeszedł niepewnie kilka kroków i stanął przed demonem. Nim zdążył zorientować się w sytuacji, został złapany za biodra i posadzony na kolanach Makadora. Zadrżał, nie wiedział czym zaowocowałaby próba ucieczki. Nie był pewien, czy chciał się przekonywać. Ponownie się zatrząsł. Jego plecy ściśle przylegały do klatki piersiowej bruneta. Mógł niemal poczuć twarde, doskonale wyrzeźbione mięśnie torsu. Jego kark otulał delikatny oddech Makadora. Czuł jego wyraźny zapach. Słodka, ciężka, lecz niedusząca woń balansowała na granicy ekstazy. Nie odurzała, lecz nie było ku temu daleko.  Przy największych staraniach, Nataniel nadal nie mógł stwierdzić, czy mężczyzna pachnie różami, winem, miodem, wanilią, czy może tytoniem. Ta tajemnica pochłonęła go całego. Białowłosy odchylił niepewnie głowę do tyłu. Zerknął na demona, uśmiechającego się iście diabelsko. Demasse trącił nosem ucho chłopca, po czym delikatnie je przygryzł. Arkade jak na zawołanie pokrył się soczystym rumieńcem. Znowu czuł się niezręcznie. Nie wiedział, dlaczego czarnowłosy to robi. Chciał jednocześnie uciec, a także pragnął, by demon powtórzył tą pieszczotę. Był rozdarty. Silne ramiona opiekuna obejmowały go w pasie. Spojrzenie mężczyzny było pożądliwe, ale i w dziwny sposób łagodne. Tego było już zbyt wiele dla Arkade. Delikatnie, by nie wzbudzić  złości w mężczyźnie, próbował się wyswobodzić. Złapał za rękę bruneta, by odciągnąć ją od swego ciała. Ani drgnęła. Poczuł jak rumieńce wstępują na jego nos i zlewają się ze sobą. Dalej się wiercił.
-Nie.- Usłyszał pojedyncze słowo, wydane z ust Demasse.- Nigdzie nie pójdziesz.
-Ale…- Wyjąkał Nataniel.
-Ładnie ci z tymi rumieńcami.- Szepnął brunet, gładząc białowłosego po policzku. Spojrzał na efekt swoich słów i zachichotał, ujrzawszy go. Arkade był cały intensywnie czerwony, od czoła po sam podbródek.  Demon spojrzał teraz na okładkę książki, którą zainteresował się podopieczny. Zmarszczył groźnie brwi. Zobaczył tytuł, zapisany ozdobna czcionką. „Powietrze- Wielki Zbiór”. Czyżby chłopak chciał uciec? O nie. Nie ma tak łatwo, maleńki.- Pomyślał.
-Tylko ucieczka ci w głowie?- Spytał ostro, wzmacniając uścisk w pasie nastolatka.- Nie łudź się, teren posiadłości unieszkodliwia wszelkie zaklęcia. Tutaj nie dasz rady nic wyczarować.- Dodał poirytowany. 
To ja jestem miły, a ty chcesz mi uciekać? Nieładnie.- Myślał demon.
-Nie chciałem uciec…- Szepnął chłopiec.- Wolność pozostanie moim marzeniem, chyba już na zawsze.- Rzekłszy to, spochmurniał. Makador spojrzał na jego twarz. Chłopak był smutny, ale w końcu to nie była jego sprawa.
- Więc, do jakiego celu potrzebna jest ci ta książka?- Demon uniósł brwi i wskazał palcem na okładkę.
-Ja… Chciałem wiedzieć co się z nimi dzieje.- Mruknął białowłosy, widać było, iż jego oczy lekko się zaszkliły.
-Tęsknisz?- Brunet opuścił z tonu, widząc łzy czające się w kącikach ślepi młodzieńca. Nie wiedział, czemu, ale znowu było mu żal Nataniela.
-Coś w tym dziwnego?- Załkał chłopak.
-Tylko nie rycz.- Westchnął czarnowłosy, słysząc załamany głos Arkade.- Jeśli będziesz cicho, mogę cię nauczyć odpowiedniego zaklęcia.
-Dlaczego miałbyś to zrobić?- Zdziwił się niebieskooki. Nie przywykł do łagodnej strony demona.
-Mam dość słuchania twoich lamentów.- Odparł, marszcząc brwi. Miękł. To co powiedział, było prawdą, lecz powinien był zostać kompletnie nieczuły na płacz Nataniela. Chociażby miałoby mu łeb rozsadzić…- To jak? Chcesz poznać zaklęcie, czy wolisz dalej się żalić?
-Tak! Tak, chce! Proszę!- Wrzasnął, nie zważając na to, że mężczyzna był tuż przy nim. Demasse aż się skrzywił.
-Przestań się wydzierać.- Warknął mężczyzna.- Ale…- Uśmiechnął się kpiąco. Nataniel zadrżał, znał ten ton głosu, nie wróżył nic dobrego.- Jest haczyk. Nikomu o tym nie powiesz. I odwdzięczysz mi się, gdy będę tego chciał.
-Dobrze. – Odparł chłopiec, bez chwili wahania.  W końcu, co mógł wymyślić Demasse? O głupia młodości… Demon, słysząc  zgodę, rozpromienił się.
-Chodź, wyjdziemy stąd.- Rzekłszy to, postawił chłopaka na ziemi i sam wstał. Popchnął Arkade w stronę drzwi. Nataniel nie zareagował, zdążył przywyknąć do niedelikatności opiekuna.
-Dokąd idziemy?- Spytał niepewnie. Zastanawiał się, czemu nie zostaną tutaj. A no tak, oświeciło go, ponoć nie można było używać magii w tym lokum.
-Słyszałeś o Dworze Almagedorskim?- Na te słowa białowłosy znieruchomiał.
-To jest to miejsce, gdzie chowana jest szlachta?- Wyjąkał, telepiąc się. Nie przepadał za nekropoliami, wolał uczęszczać w inne miejsca. Jaśniejsze, mniej ponure. Chciał czuć się bezpiecznie, a zdawał sobie sprawę z tego, iż na Almagedorze występują mumie, jak i inni ożywieńcy, według niego, przerażający.
-Między innymi…- Zachichotał Demasse, widząc zachowanie szafirowookiego. Zanim się spostrzegli, stali już za drzwiami rezydencji.- Dwór Almagedoru dzielimy na trzy części. Pierwsza z nich to nekropolia. Na drugim terenie ulokowana jest kaplica przywołań, o której miałeś już okazje słyszeć, choćby od Diego. A trzecia to las. To właśnie tam się udamy.
-Co jest takiego w tym lesie?- Zaciekawił się Arkade.
-Jak może zauważyłeś, Natanielu, w naszych stronach roślinność nie występuje. Jako, że rośliny dają nam tlen potrzebny do życia, Almagedorczycy byli zmuszeni poradzić sobie z tym problemem. Rozwiązaniem było stworzenie lasu.-W tym momencie przerwał na chwilę i spojrzał na podopiecznego. Niebieskooki patrzył na niego z fascynacją. Wyszli za bramę posiadłości.- Ale nie zwykłego. Jako, że zwykłe drzewa i rośliny tracą tutaj życie po mniej więcej dobie, musieliśmy użyć magii do stworzenia chwastów, jak i do utrzymania ich. Las nie wygląda w pełni normalnie, zieleni tam nie ujrzysz, jednak mogę ci zapewnić, że jest to widok odmienny od reszty zakątków.  Jako, że teren cały czas podlega działaniu magii, dużo łatwiej jest czarować. To wspaniałe miejsce do nauki. Nie pytaj, czemu mi zależy na czasie. Po prostu ślęczenie nad twoją nauką przez cały dzień nie należy do moich marzeń.
-Dlaczego rośliny tutaj umierają?- Zapytał Nataniel.
-W końcu, nazywają ten ląd przeklętym. Osobiście uważam, że nie pada tutaj deszcz. Jest to podziemie. Spróbuj kiedyś pomyśleć. Dobrze ci to zrobi.
-A nie można wyczarować deszczu? Skąd bierzecie wodę?
-Z oceanu. Nie jesteśmy aż tak pracowici, jak wy, nie chodzimy do studni z wiadrami. Stworzyliśmy wodociągi. Biedną od oceanu, do każdego mieszkania. No, prawie… Do każdego mieszkania, w którym mieszkają osoby przynajmniej klasy średniej.- Przyznał.- A co roślin. Coś się tak uwziął? Szczerze mówiąc, nie lepiej stworzyć jeden las, który dawał by życie, zamiast sadzić chwasty i podlewać każdego dnia? Jakoś nie sądzę, żeby Almagedorczycy jakoś specjalnie dążyli to krajobrazu pełnego zieleni.
-A co z resztą ludzi? Co oni maja zrobić?- Pytał dalej Nataniel, niemal potykając się o płaską powierzchnie. Przechadzali się wzdłuż przeróżnych uliczek, które z grubsza wyglądały bardzo podobnie.
-Brak bieżącej wody to jeszcze nie koniec świata. Każda rodzina klasy średniej, ma obowiązek zaopatrywać pięć ubogich rodzin w wystarczające pokłady wody. Tak właśnie tworzy się system. Szlachcice są klasą najwyższą, oni dbają jedynie o swoje dobro, zaś klasa od nich niższa, średnia, ma obowiązek wspierać materialnie tych uboższych. Dzięki temu funkcjonujemy.- Mówił Makador, najwyraźniej coraz bardziej zdenerwowany ciekawością chłopca.
-Ale przecież ci ubodzy mieszkają na skrajach jaskini, jak ta woda do nich dociera?
-Każdy członek rodziny o średnim majątku jest zmuszony znać tajniki magii. Dlatego, wszyscy ubodzy, to w większości zwyczajni ludzie, nie potrafiący czarować. Zdarzają się stworzenia magiczne, jednak w dużo mniejszym procencie. A teraz zamilcz.- Uciął miękko. Nataniel  posłusznie uciszył się, choć miał jeszcze tak wiele pytań, które gnębiły go coraz okrutniej. Było jeszcze wcześnie, choć Arkade zawsze miał wrażenie, że dochodził wieczór. Było dość jasno, przez latarnie i tym podobne, lecz nigdy nie mógł ujrzeć tutaj typowego ranka. Powoli zaczynał tęsknić. Makador pociągnął chłopca szybciej. Choć  młodzieniec nie mógł znieść braku naturalnego, słonecznego światła, pragnął by nadszedł kolejny wieczór. Poprzedni był niesamowity. Pierwszy raz w życiu miał okazje zobaczyć przebudzenie golemów. Tak, jak dla Almagedorczyków to był codzienny widok, tak Arkade mało nie zemdlał z przerażenia i emocji. Teraz przemierzał uliczki, spoglądając na twarze pomników. Niektóre z nich poznawał, inne były mu obce. Wśród rzeźb dostrzegł biegnącego Cyjana. O zgrozo.  Z gracją przemykał między zastygłymi golemami, robiąc niesamowite wrażenie. Teraz Arkade mógł lepiej przyjrzeć się twarzy wampira. Zauważył, iż oczy mężczyzny nie były rubinowe, jak mogło się wydawać wczorajszego dnia, one były fioletowe. Wreszcie stanął przed nimi, szczerząc się od ucha do ucha. Nietrudno było domyślić się, iż rudowłosy był wampirem, gdyż uśmiechając się, eksponował białe, wydłużone kły.
-Witam, Makadorze.- Położył bladą błoń na barku demona.- Miło cię widzieć, kruszynko.- Zwrócił się do Nataniela, do tej pory pochłoniętego podziwianiem okazałego, wampirzego uzębienia. Chłopiec ocknął się.
-Nie jestem żadna kruszynką.- Jęknął . Dla wampira, jak i demona wyglądał w tej sytuacji uroczo.
-Skąd.- Zaśmiał się rudowłosy.
Nataniel obrażony odwrócił głowę w bok, za co został obdarowany mocnym uderzeniem w policzek. Dawcą tegoż drobiazgu był nie kto inny, jak Demasse.
-Zachowuj się.- warknął Makador.
-Nie bij go.- Rzekł Cyjan, karcącym tonem.- Naucz go, czego nie powinien robić, wtedy takie ekscesy zdarzać się nie będą.
-Właśnie go uczę, nie widzisz?- Uśmiechnął się perfidnie, gładząc zaczerwieniony policzek podopiecznego. Chłopiec spuścił głowę, zastanawiał się, czy nie byłoby opłacalnym uważanie na swój język. Ale przecież nie mógł pozwolić, żeby tak go traktowano. Nie chciał być poniżany.
-Dokąd podążacie?- Wampir zmienił temat. Nie lubił, gdy jego przyjaciel zachowywał się w ten sposób, ale wiedział, ze gdyby zaczął robić mu wykład, to tylko pogorszyłby sprawę. Poza tym, sam odpowiedzialnością i taktem nie grzeszył.- Makadorze, nie zostałeś wezwany na naradę?
-Naradę? Nic nie wiem o żadnym spotkaniu.- Odparł demon i zmarszczył gniewnie brwi.
-A sadziłem, że ten dzień nie nadejdzie. Sala tronowa w czasie spotkania bez Demasse w środku.- Zachichotał, jednak widząc lodowaty wzrok Makadora zamilkł.- Wiesz o tym, Diego już pewnie tam jest, musiał ci powiedzieć.
-Chcesz zginąć?- Warknął brunet. Nie miał pojęcia, dlaczego nie zawiadomiono go o spotkaniu. Czyżby tracił pozycję? O nie, Nie dopuszczę do tego.- Pomyślał.
-Nie.-Wypowiedziawszy to słowo, pogładził ramie przyjaciela w kojącym geście.- Spokojnie. Na pewno chodzi o coś mało istotnego.-Mówił.- Dobrze, ja się zbieram. Jestem już spóźniony. Do zobaczenia jutro, weź kruszynkę ze sobą, ale dobrze ubraną.- Uśmiechnął się jeszcze na odchodnym i zniknął na zakręcie.
-Ani słowa.- Warknął Demasse i pociągnął chłopca przed siebie. Wznowili chód. Szli tak przez jakiś czas. Marsz skutecznie spowalniał Arkade, ślizgający się po czarnobiałych płytach. Nie mógł zrozumieć, jak demon z taką gracja i wdziękiem może poruszać się po tak śliskiej powierzchni. Spacer przedłużał się w nieskończoność, aż w końcu, z oddali można było dojrzeć bramę nekropolii. Za nią dało się zauważyć nagrobki, ułożone w równych rzędach. Z odległości, w jakiej Arkade znajdował się od grobów, mógł stwierdzić, że wykonane były najpewniej z marmuru. Większość połyskiwała nieskazitelną czernią, lecz występowały i takie, wyrzeźbione z kamieni w odcieniach szarości. Wszystkie lśniły w światłach latarni. Wiał silny, porywisty wiatr, było bardzo cicho. Na terenie miasta zmarłych nie było widać żywej duszy. Nim młodzieniec zdążył obejrzeć wszystko dookoła, został wepchnięty za bramę. Znieruchomiał. Po jego ciele przeszły mocne dreszcze. Makador spojrzał na niego, wyraźnie zdziwiony jego zachowaniem. Rozejrzał się wokoło i ignorując fakt, iż znajdowali się w miejscu czci, gdzie wymagana była cisza, roześmiał się głośno.
-Maleństwo boi się duchów? Będzie miało koszmary?- Zakpił z chłopca. Ten nie zaprzeczył, uciekł jedynie spojrzeniem w bok.
-Naprawdę się boisz?- Spytał trochę poważniej brunet. Nataniel przytaknął. Demon nie mógł opanować chichotu. Nawet gdyby chciał, pewnie by mu się nie udało.
-My… Myślałem, że idziemy do lasu.- Wyjąkał chłopiec.
-Bo tak rzeczywiście jest.- Odparł.- Jak już ci mówiłem, Dwór Almagedorski składa się z trzech terenów. To jest pierwszy z nich. Aby dotrzeć do lasu, musimy prócz niego, pokonać jeszcze teren kaplicy. Wtedy dotrzemy na miejsce.
 Demasse nic już nie powiedział, pociągnął białowłosego do przodu i ruszył. Przechodzili między nagrobkami. Cmentarz nie był duży, zaliczał się do tych bardzo długich, lecz wąskich. Otaczało go ogrodzenie, a tą właśnie kratę otaczała kolejna, tworząc korytarz pomiędzy nimi. Takie twory widniały po obu stronach nekropolii. Nataniel nie rozumiał tej logiki. Nie miał pojęcia, do czego one służyły i jak zawsze, gdy miał, co do czegoś wątpliwości, zapytał o to opiekuna. Ten uśmiechnął się kpiąco.
-Naprawdę chcesz wiedzieć?- Upewnił się demon. Słysząc potwierdzenie z ust niebieskookiego, kontynuował.- Zacznijmy od tego, że jest to cmentarz. Chowane są tutaj istoty najróżniejszego pokroju, o czym pewnie miałeś przyjemność wiedzieć. Niekiedy jakiś nieboszczyk wstanie ze zmarłych i zacznie siać spustoszenie.-Mówiąc to, cały czas obserwował reakcję młodzieńca. Białowłosy wyglądał na naprawdę przerażonego. Szeroko otwarte oczy ukazywały szafirowe tęczówki, w całej okazałości, rozszerzone źrenice zdradzały stan emocjonalny chłopca. Kontynuował.- Zauważ, że u góry te korytarze są zamknięte. Tworzą pewnego rodzaju klatkę. Jako, ze ożywieńcy są praktycznie niezniszczalni, dużo łatwiej jest ich uwięzić, niż zabić. Nie posiadają zdolności magicznych, ani znaczącej siły fizycznej. I jak się pewnie domyślasz, gdy taką istotę się zidentyfikuję, trafia to tego oto zamknięcia.- Wskazał za obydwie klatki, chociaż dalej nie był pewien, czy coś tak długiego można określić tym mianem. Był to najzwyczajniejszy, zamknięty, zbudowany z kraty tunel. Nataniel był na skraju rozpaczy. Demon postanowił dolać oliwy do ognia.- Co oczywiście nie znaczy, że wszystkie są zamknięte. Dalej można zobaczyć tutaj oswobodzonych ożywieńców. W końcu, nie wszystkie udaje się złapać.  I jeżeli tylko życie komuś miłe, a nie potrafi zabijać tych stworzeń, to najlepszym wyjściem jest ucieczka.- Zakończył i uśmiechnął się wrednie. Nataniel nie miał pojęcia, że nawet tak często odwiedzane miejsca są niebezpieczne. Naprawdę się bał.
-Ale… Ale  ty potrafisz je zabijać, prawda?- Upewnił się, drżącym głosem.
-Ja? Oczywiście, że potrafię. Tyle, że ja bym cię im oddał.- Zachichotał. Spojrzał na Nataniela. Oczy młodzieńca mocno się zaszkliły, warga zaczęła drżeć. Nim Makador się obejrzał, niebieskooki stał, mocno wtulony w niego. Zdziwiła go ta reakcja, nie spodziewał się, że Arkade uwierzy mu na słowo. Chyba naprawdę musiał się wystraszyć.
-Proszę, nie mów tak, nie oddawaj mnie.- Załkał. Demasse poczuł, jak jego czarna koszula przemaka.-Błagam.- Kwilił białowłosy.- Proszę, nie…
Makador spojrzał na niego, jakby z… Troską? Chyba jedynie tak można było nazwać to spojrzenie. Nie chciał doprowadzać podopiecznego do płaczu, po prostu lubił bawić się jego lękami. Nie spodziewał się takiej reakcji.
-No już, cicho.- Uspokajał młodzieńca, co przychodziło mu niezwykle trudno. Nie przywykł do bycia tak łagodnym.-Ciii.- Ku swojemu zdziwieniu, objął drżące ciało ramieniem.- Nie masz się czego bać, chodź.- Powiedziawszy to, pociągnął chłopca za sobą. Ten nie puszczał, szedł, wtulony w tors opiekuna, jakby się bał, że gdy odejdzie od niego, ożywieńcy wyjdą zza nagrobków. Demon milczał, poczuł, że jego kpina była stanowczo nie na miejscu. A miało być tylko gorzej. Podczas, gdy tutaj nie widać było żadnych nieumartych, dalej występowały setkami. Co prawda, zamknięte, ale wrażliwego Nataniela sam widok mógł sprowadzić do piekieł. Szli powoli, nie mieli innego wyjścia, gdyż młody Arkade nieubłaganie tulił się do męskiego torsu. Makador już z oddali zdołał dojrzeć uwięzionego ożywieńca. Wolał nie mówić o nim białowłosemu. Występowała możliwość, iż chłopak po prostu go nie zauważy. W końcu, głowę chował w ramionach Demasse. Och, przeklęta nadziejo! Gdy byli dostatecznie blisko, trup wrzasnął nieprzytomnie, pragnąc najpewniej wystraszyć tą dwójkę. Białowłosy z lekkim wahaniem spojrzał w kierunku, z którego dochodził głos. Cały jego świat się zawalił, istota wyglądała potwornie. Skórę, jeśli można było ją tak nazwać, posiadała koloru szaro-sinego, oczy martwe, pozbawione jakichkolwiek uczuć. Patrzyła na niego beznamiętnym wzrokiem, usta miała otwarte, ukazywała tym samym brak większości zębów. Poruszaniu się towarzyszył szczęk łamanych kości. Trzymała się krat, jakby próbowała się wydostać. Tego było już zbyt wiele, chłopiec osunął się na ziemie i zapadł w nieplanowany sen. Demasse spojrzał na niego niepewnie. Zemdlał.- Pomyślał po chwili. Teraz już się nie dziwił, obiecał sobie, że następnym razem, jeżeli tylko on nastąpi, zawiąże chłopcu opaskę na oczach. Nie myśląc zbyt wiele, wziął podopiecznego na ręce i ruszył dalej. Mógł wracać do miasta, lecz wiedział, iż niebawem białowłosy ocknie się. Im dalej szedł, tym więcej było widać ożywieńców. Doszło do momentu, w którym można było zaobserwować, jak istoty przeciskają się między sobą. Warczały, a ich krzyki były przerażające. Jednak nie dla Demasse, czy innych Almagedorczyków. Tutaj, ten widok był na porządku dziennym, o ile oczywiście często wybywało się do miasta zmarłych. W końcu, udało mu się dojść do terenów kaplicy. Ten obszar wyglądał jak wyżłobiony z porcelany. Delikatnej, a za razem twardej jak skała. Oczywiście nieskazitelnie białej. Niektóre elementy były również w kolorze delikatnego różu, jak sama kaplica przywołań. Klasycznie kopułowata budowla, bardzo piękna. Dach podpierany był na gładkich, grubych kolumnach, zaś w środku stał ołtarz. Wspaniałe dzieło architektów. Nie był to duży teren, dlatego też został szybko przemierzony, na Makadora czekała kolejna brama, a za nią krył się prawdziwy cud. Widok zapierał dech. Tutaj musiała zrodzić się definicja piękna, tym samym również magii. Był to las, jednak niezwykły. Mijał się wyglądem od puszczy, obrastających Armagedon. Ten zakątek był dziki, jednak nie dało się zauważyć ani odrobinki zieleni. Co wcale nie oznaczało, że roślinność nie występowała. Kwiaty były piękne, czerwone, niebieskie, w odcieniach fioletu, można było znaleźć tutaj dosłownie każdą barwę ze skali. Ich łodygi były tego samego koloru, jak pąki. Niekiedy kolory łączyły się na jednej roślinie. Drzewa mieniły się błękitami i seledynem. Wszystko wyglądało tak magicznie, błyszczało w świetle latarni. Niemal nie dało się przejść, nie niszcząc kwiatów, które jednak po takich zajściach od razu odrastały, a nawet puszczały nowe pędy. Demasse położył Nataniela wśród roślin i uśmiechnął się błogo. Chłopiec wyglądał, jakby został stworzony, by żyć w takich miejscach. Czarnowłosy położył się obok młodzieńca i westchnął. Miał dość delikatności, robił się zbyt miękki. Potrząsnął lekko podopiecznym, choć miał wielką ochotę zrobić to mocniej, a najlepiej by było, ofiarować białowłosemu uderzenie w policzek. O tak, wtedy z pewnością by się obudził. Demon westchnął zawiedziony, zobaczywszy, że nie ma takiej potrzeby. Powieki Nataniela uczuliły się lekko, ukazując szafirowe tęczówki.
-Gdzie ja jestem?- Spytał chłopiec. Widział wokół siebie niesamowity krajobraz, lecz był przekonany, że to sen. W końcu, to wszystko nie mogło być prawdziwe, było zbyt niezwykłe. Wielokrotnie, podobnie wyglądała jego sceneria senna. Zawsze marzył, by znaleźć się w tak pięknym miejscu. Podniósł się do siadu.
-W lesie, a teraz słuchaj, będę cię uczył.- Rzekł sucho Demasse. Białowłosy już wiedział, iż nie śni. Do rzeczywistości przywrócił go zimny ton opiekuna.- Zaklęcie jest dość proste, po wypowiedzeniu formuły ukarze ci się obraz, musisz tylko pomyśleć o osobie, którą chcesz ujrzeć. Zobaczysz wtedy, co aktualnie robi. Pasuje?- Upewnił się brunet. Młodzieniec kiwnął głową.- Powiedz mi tylko, czy dobrze czarujesz. Sądzę, że nie, ale…- Nie dokończysz, przerwał mu rozeźlony niebieskooki.
-Dobrze czaruję.- Prychnął, kompletnie zapominając o strachu. Nie mógł pozwolić, by ktoś obrażał jego umiejętności. Doskonale radził sobie z magią i nikt nie miał prawa temu zaprzeczać, póki nie zobaczyłby tego na własne oczy.
-Nigdy więcej mi nie przerywaj.- Warknął demon, na co chłopiec spuścił głowę.- Zapamiętaj sobie to, co zaraz ci powiem. Nieważne, jak bardzo się mylę, nie masz prawa głosu, póki ci go nie udzielę, rozumiesz?- Wysyczał wściekle.
-Tak.- Odparł cichutko Arkade.
-To do roboty. Formuła brzmi: „Mormai antynis dei noris”. Wystarczy skupić się na poszczególnych osobach, jeżeli jesteś silny, czar będzie trwał tak długo, jak tego zechcesz, ale od razu zastrzegam, że nie chciałbyś przechodzić przez cmentarzysko w nocy.- Po tych słowach zamilkł i pozwolił działać podopiecznemu.
Nataniel koncentrując się na wybranych osobach wymówił formułę zaklęcia i stracił kontakt z rzeczywistością. Magia przeniosła go w swe rodzinne strony. Zobaczył swoją wioskę, na ulicach leżały rozpostarte bezwładnie zwłoki, sączyła się z nich krew. Cieszył się, że to tylko iluzja, gdyż zapach z pewnością nie należał do przyjemnych. Na ulicach nie było widać żywej, armagedońskiej duszy, byli jedynie żołnierze wrogiego kontynentu. W końcu, spostrzegł dom rodzinny, w którym spędził całe piętnaście lat życia. Był ledwo widoczny, gdyż prawie cały przysypany został śniegiem. No właśnie, śnieg. Na Almagedorze nie występował, w końcu, znajdował się pod ziemią. Wszystko wyglądało zupełnie inaczej, nie tylko porównując miejsce z drugim kontynentem. Teren nie przypominał już tego sprzed kilku tygodni. Wszystko splamiła krew. Nie zastanawiając się długo, spróbował wedrzeć się do swego domu. Nie było to trudne, gdyż przenikał przez ściany. W środku zastał tylko brud i kurz, nic więcej. Nie musiał nawet ciągnąć za wajchę, by dostać się do pomieszczenia z księgami. Oglądał je teraz ze smutkiem wymalowanym na pięknej twarzy. Czuł się taki samotny. Wyszedł ze swego domostwa i podążył w kierunku zamku. Był pewien, że czar miał zadziałać w nieco inny sposób. Sądził, że pokarzą mu się wybrane osoby, nie miał pojęcia, że będzie musiał ich szukać. Podczas gdy na Almagedorze kipiało życie, tutaj została kompletna pustka. Mijał zasypane śniegiem, drewniane chaty z coraz większym bólem i rezygnacja. Był patriotą, uczono go miłości do swego narodu, serce go bolało, gdy patrzył na zniszczenia. Teraz nie był do końca pewien, czy chciał to wszystko dalej oglądać. Dotarł do murów zamku. Budowla zaliczała się do pięknych, zwartych, materiałem budowlanym był kamień ciosany. Dach zamku stanowiły masywne, kopułowato zakończone wierze. Wrota, niegdyś szeroko otwarte, teraz zabezpieczone były kratą i najpewniej zaklęciem magicznym. Wszedł do środka. I wtedy poczuł promyk nadziei. Ujrzał szlachtę armagedońską, wyglądało na to, że dyskutowali, spożywając posiłek, przy wielkim, okrągłym stole. Wśród mężczyzn był również król i jego towarzyszka. Nataniel znał ich obojga, byli to dobrzy ludzie, dbający o swych poddanych. W jednej chwili go zamurowało. Ujrzał swojego ojca, wpatrzonego w sufit pomieszczenia. Wydawał się być nieobecny duchem, tak, jakby nad czymś się zastanawiał. Podszedł bliżej niego, ten niczego nieświadomy, dalej spoglądał w przestrzeń. Nie było przy nim matki, ani ukochanego brata. Nie dziwił się brakiem obecności kobiet, jednak jego starsze, pełnoletnie rodzeństwo powinno tutaj być. Nie wyczuwał jego obecności. Do głowy przychodziły mu najczarniejsze myśli. Nagle poczuł, że coś wyrywa go z tego świata. Spojrzał na swoją dłoń, której, jak się okazało, już nie było. Nie, jeszcze nie teraz.- Pomyślał. Cos zamigotało mu przed oczami i po chwili na powrót otaczały go krajobrazy Lasu Almagedorskiego. Białowłosy westchnął rozpaczliwie.
-Hm… Miałeś racje, potrafisz czarować.- Przyznał brunet. Nataniel dopiero teraz go zauważył, był zbyt oszołomiony.- Mówiłem, że masz tam nie siedzieć zbyt długo, prawda?- Ton jego głosu brzmiał karcąco. Szafirowooki rozejrzał się. Było dużo ciemniej, niż wcześniej, co znaczyło, że zapadał wieczór. Mimo iż zawsze panował tu mrok, dało się rozróżnić noc i dzień. Arkade nie mógł w to uwierzyć, spędził tam jedynie klika minut…
-Proszę, pozwól mi tam wrócić.- Zwrócił się do opiekuna.
-Nie.-Odparł sucho czarnowłosy.- Częste stosowanie tego zaklęcia może zakłócić przepływ energii między sferą materialną, a magiczną. Nie wyrażam zgody.- Uciął miękko.
-Ale…- Jęczał Nataniel, jednak bezczelnie mu przerwano.
-Och, zamknij się wreszcie. Czas, żebyś mi się odwdzięczył.- Uśmiechnął się niepokojąco. Nataniel widział już to spojrzenie, ogniki w oczach. Wtedy na statku, gdy dopiero się obudził  i dzisiejszego dnia, wcześnie, w bibliotece. Zanim się spostrzegł jego usta połączyły się z wargami demona w gorącym pocałunku. Zaskoczony takim obrotem spraw, siedział chwilę bez ruchu, nie zauważył nawet, gdy język Demasse wślizgnął się do jego ust i zaczął badać podniebienie. Czuł obcą do tej chwili przyjemność, jednak starał się odepchnąć napastnika. Rozdzielili się, łączyła ich jedynie strużka śliny, którą łapczywie zlizał czarnowłosy.
-Czyżbyś nie należał do honorowych?- Zakpił Demasse.
-Ja… Ja nie miałem pojęcia, że o to ci chodziło…- Szepnął zmieszany Szafirowooki.
-Pewnie dlatego, że nie o to mi chodziło. Nie, ja chce czegoś więcej.- Wyszeptał mu do ucha, przygryzając je delikatnie.
-Nie rób mi tego. Nie dochowam tajemnicy!- Nataniel łapał się każdej deski ratunku.
-Nie możesz, obiecałeś mi coś.- Uśmiechnął się lubieżnie, a dłonią przejechał z twarzy, na biodra nastolatka.- Bądź grzeczny.- Zachichotał. Chłopak spiął się, nigdy by się nie zgodził, gdyby wiedział jak wyglądał warunek. Był zbyt pochłonięty pragnieniem zobaczenia rodziny, nawet nie pomyślał o konsekwencjach. Gorąca dłoń demona wdarła się pod jego bluzkę i zaczęła gładzić delikatnie brzuch, następnie, z ociąganiem, przeniosła się na sutek i lekko go uszczypnęła. Białowłosy pisnął. To było takie przyjemne, a równocześnie przerażające.
-Zostaw.- Prosił, jednak nie został posłuchany. Zanim się obejrzał, z jego oczu zaczęły kapać łzy, a on sam drżał ze strachu i… lekkiego podniecenia.- Nie rób mi krzywdy.- Czarnowłosy spojrzał na niego, było mu żal, ale nie potrafił się powstrzymać.
-Cicho, maleńki.- Szepnął brunet i na powrót zaczął przygryzać ucho podopiecznego. Wsunął swój zdolny język w głąb małżowiny, doprowadzając Arkade do szaleństwa.
Młodzieniec mógł powiedzieć wszystko władcy, jednak w tej chwili demoniczne zmysły otępiały uroki podopiecznego. Gładził jego ciało, szczypał delikatnie sutki, całował smukłą szyję. Spojrzał w dół i ujrzał niewielką wypukłość w spodniach białowłosego. Nagle poczuł, że ziemia drży. W szybkim tępię, lekkie drgania przerodziły się we wstrząsy o niesamowitej sile. Chyba jeszcze nie doszło nigdy do tak gwałtownego i mocnego trzęsienia ziemi, jak to, władające glebami w zaistniałej chwili. Po niedługim czasie wszystko ustało. Makador spojrzał na podopiecznego, który leżał teraz nieprzytomny, a po jego skroni płynęła rubinowa ciesz. Gdy białowłosy położył głowę na ziemi, musiał uderzyć się o głaz. Demasse podniósł głowę chłopca i dłonią zbadał podłoże. Miał racje, w ziemię wbita była ostra skała.
-Koniec zabawy…- Szepnął Demon, wstając i biorąc małego na ręce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.