-Dość tego, wracamy.- Warknął Demasse i szarpnął
Nataniela tak, że ten wyszedł przed niego.- A ty.- Wskazał na stojącego w
bezruchu Cyjana.- Z tobą policzę się później.- Dodał brunet.
-Wspaniale.- Odrzekł rudowłosy.- Będziesz miał okazję. Organizuję
bankiet. Jesteś jednym z honorowych gości. Pojutrze. Będzie dużo alkoholu,
kobiet, mężczyzn, wszystkiego, czego dusza zapragnie, jasne? Nie przyjmuje
odmowy.- Teraz spojrzał na Diego.- Ciebie również oczekuję, jeśli nie przyjdziesz,
nie będę zadowolony.- Uśmiechnął się łobuzersko.- Demasse, możesz wziąć ze sobą
kruszynkę, żeby się nie nudziła sama w rezydencji.- Dodał i pogłaskał lekko
Arkade.
-Nie jestem żadną kruszynką.- Jęknął urażony
błękitnooki, ale nikt już go nie słuchał.
-Zastanowię się.- Odparł Demasse i ruszył w stronę
posiadłości Malborio, ciągnąc za sobą młodego Arkade. Za nimi ruszył właściciel
rezydencji.
-Diego!- Krzyknął jeszcze Venom.- Zapomniałem ci
powiedzieć! Król wzywa cię na Zebranie Szlachty Almagedorskiej, nie zapomnij!
-Wiem! Dostałem list! Jak z resztą zwykle przed
zebraniami…- Szepnął jeszcze sam do siebie. Taka była prawda, Malborio był
poważanym obywatelem. Uważany za jednego z najbardziej zaufanych i
odpowiedzialnych kapitanów, był nawet bardziej wiarygodny niż Demasse, którego
często, z własnej woli, pilnował. Demon z reguły był rozważny, jednak w
napadzie wściekłości potrafił robić naprawdę głupie rzeczy. Makador nigdy
również nie interesował się własnym zdrowiem, dlatego też Malborio musiał stać
na straży jego życia. Wiedział również, że mimo iż na siebie nie zwraca uwagi,
jego przyjaciel potrafi troszczyć się o innych. Mimo iż sam brunet myślał
inaczej. Opiekował się najbliższymi zupełnie nieświadomie. Szatyn pamiętał
jeszcze, jak pewnego dnia został postrzelony w ramie. Demon opatrzył mu ranę,
niedelikatnie, ale to zrobił, po czym jeszcze zabronił udziału w dalszej walce.
Wiele razy wyciągał z „bankietów” kompletnie zalanego Cyjana. Ale pocieszać
raczej nie potrafił. Miał szorstką powierzchowność, ale dla Malborio, serce
złote. Potrafił zabić nieprzyjaciół bez wahania, nieznajomych, a także osoby,
za którymi nie przepadał. Był stanowczy, ale nigdy nie skrzywdziłby
najbliższych. Z takimi przemyśleniami doszedł do rezydencji, swej sypialni i po
przygotowaniu, zapadł w sen.
-Będę niedługo, na razie.- Pożegnał się Diego i
zniknął za drzwiami, prowadzącymi do holu.
No i wyszedł- Pomyślał
Demasse. Jego przyjaciel poszedł na zebranie, na które on sam nie został
zaproszony. To jakaś kpina?- Przeleciało
mu przez głowę. Dalej nie uśmiechała mu się ta sytuacja, lecz ostatnimi czasy
nic nie układało się po jego myśli. Brunet brnął odważnie w te wszystkie
utrapienia, mając nadzieje na lepsze jutro. Nataniel spojrzał niepewnie na
demona. Czuł się głupio, nie było przy nim Malborio, a ten, któremu powierzona
została opieka nad nim wydawał się być zirytowany. Nie czasami, praktycznie
zawsze. Młody Arkade, chociaż był jedynie niewolnikiem tej przeklętej krainy,
czuł, że jego byt jest tylko i wyłącznie niewygodą ludzi, będących obok niego.
-Może… mam coś zrobić?- Zapytał chłopiec, unikając
wzroku szmaragdowych oczu tymczasowego opiekuna.
-Rób, co chcesz, tylko w tym pokoju i staraj się nie
wyprowadzić mnie z równowagi, jasne?- Zerknął znad czytanej książki na
białowłosego. Nie uzyskał odpowiedzi, krew w nim zawrzała.- Jasne?!- Ponowił
pytanie, tym razem dużo głośniej.
-Tak, rozumiem.- Przytaknął szybko młodzieniec.
Powinien był już dawno się nauczyć, iż Demasse nie należy do łagodnych, a nie
lubi gdy się olewa jego pytania. Mimo charakteru bruneta, oraz pewnego rodzaju
strachu przed nim, w jego towarzystwie czuł się bezpieczny, bardziej niż przy
Malborio. Wiedział, że brunet nie pozwoliłby go skrzywdzić nikomu, ani niczemu.
W końcu, opieka nad jasnowłosym była zadaniem demona, musiał je wypełniać. Co
nie znaczyło, że Arkade nie bał się czarnowłosego. Obawiał się jego, ale w
towarzystwie Demasse czuł się niezagrożony przez otoczenie.
Demasse był tym wielce oburzony. Od jakichś dwóch
tygodni był drażliwy jak nigdy. Uznany został, już dawno temu, za bardzo
spokojnego, teraz jego opinia miała legnąć w gruzach. Na zmianę nastroju
składało się kilka czynników. Zmiana klimatu niesamowicie mu doskwierała.
Zaliczał się do ognistych demonów i nigdy nie przepadał na chłodem. Kolejnym,
irytującym tematem była bitwa z Armagedonem. Trzecim i najważniejszym za razem
powodem był młody Arkade. Chłopak samą swą egzystencją drażnił Demasse.
Mężczyzna nie miał pojęcia, czy chodziło o tą jego niewinność, przesadną
ciekawość, czy może wygląd anioła. A może ta mieszanka była dla niego zabójcza?
Młodzieniec stanowił w stosunku do demona całkowity, niezaprzeczalny kontrast,
przez co był również obiektem zainteresowania czarnowłosego. Szmaragdowooki
nigdy by nie pomyślał, że taka osoba może istnieć. Aż się skrzywił.
Wielokrotnie, gdy był jeszcze w wieku białowłosego, czytał o takich
przesłodzonych wersjach ideałów w epice, czy też liryce. Nie miał pojęcia, że
kiedyś równie osobliwe stworzenie pozna. Chociaż może „pozna” nie było
najlepszym określeniem.
Makador obserwował młodzieńca, penetrującego regały biblioteki w
poszukiwaniu interesującej książki. Z lekkim uśmiechem na ustach, patrzył jak
maleństwo próbuje dosięgnąć do górnych półek, z nienajlepszym skutkiem.
Wreszcie, widząc zrezygnowanie na twarzy podopiecznego postanowił się zlitować.
Za pomocą telekinezy wyciągnął z regału książkę, będącą celem Arkade. Wydawało
się, iż zostawi ją dłoniach jasnowłosego, jednak tak się nie stało. Uśmiechnął
się perfidnie. Skinieniem ręki przywołał książkę do siebie i ujął w męska dłoń.
Następnie spojrzał na Nataniela , niepewnie spoglądającego w jego ślepia.
Demasse przyozdobił swą przystojną twarz, o regularnych, ostrych rysach jeszcze
szerszym uśmiechem. Gestem ręki zaprosił do siebie szafirowookiego. Młodzieniec
przeszedł niepewnie kilka kroków i stanął przed demonem. Nim zdążył zorientować
się w sytuacji, został złapany za biodra i posadzony na kolanach Makadora.
Zadrżał, nie wiedział czym zaowocowałaby próba ucieczki. Nie był pewien, czy
chciał się przekonywać. Ponownie się zatrząsł. Jego plecy ściśle przylegały do
klatki piersiowej bruneta. Mógł niemal poczuć twarde, doskonale wyrzeźbione
mięśnie torsu. Jego kark otulał delikatny oddech Makadora. Czuł jego wyraźny
zapach. Słodka, ciężka, lecz niedusząca woń balansowała na granicy ekstazy. Nie
odurzała, lecz nie było ku temu daleko.
Przy największych staraniach, Nataniel nadal nie mógł stwierdzić, czy
mężczyzna pachnie różami, winem, miodem, wanilią, czy może tytoniem. Ta
tajemnica pochłonęła go całego. Białowłosy odchylił niepewnie głowę do tyłu.
Zerknął na demona, uśmiechającego się iście diabelsko. Demasse trącił nosem
ucho chłopca, po czym delikatnie je przygryzł. Arkade jak na zawołanie pokrył
się soczystym rumieńcem. Znowu czuł się niezręcznie. Nie wiedział, dlaczego czarnowłosy
to robi. Chciał jednocześnie uciec, a także pragnął, by demon powtórzył tą
pieszczotę. Był rozdarty. Silne ramiona opiekuna obejmowały go w pasie.
Spojrzenie mężczyzny było pożądliwe, ale i w dziwny sposób łagodne. Tego było
już zbyt wiele dla Arkade. Delikatnie, by nie wzbudzić złości w mężczyźnie, próbował się
wyswobodzić. Złapał za rękę bruneta, by odciągnąć ją od swego ciała. Ani
drgnęła. Poczuł jak rumieńce wstępują na jego nos i zlewają się ze sobą. Dalej
się wiercił.
-Nie.- Usłyszał pojedyncze słowo, wydane z ust
Demasse.- Nigdzie nie pójdziesz.
-Ale…- Wyjąkał Nataniel.
-Ładnie ci z tymi rumieńcami.- Szepnął brunet, gładząc
białowłosego po policzku. Spojrzał na efekt swoich słów i zachichotał,
ujrzawszy go. Arkade był cały intensywnie czerwony, od czoła po sam
podbródek. Demon spojrzał teraz na
okładkę książki, którą zainteresował się podopieczny. Zmarszczył groźnie brwi.
Zobaczył tytuł, zapisany ozdobna czcionką. „Powietrze- Wielki Zbiór”. Czyżby chłopak
chciał uciec? O nie. Nie ma tak łatwo,
maleńki.- Pomyślał.
-Tylko ucieczka ci w głowie?- Spytał ostro,
wzmacniając uścisk w pasie nastolatka.- Nie łudź się, teren posiadłości
unieszkodliwia wszelkie zaklęcia. Tutaj nie dasz rady nic wyczarować.- Dodał
poirytowany.
To ja jestem
miły, a ty chcesz mi uciekać? Nieładnie.- Myślał demon.
-Nie chciałem uciec…- Szepnął chłopiec.- Wolność
pozostanie moim marzeniem, chyba już na zawsze.- Rzekłszy to, spochmurniał.
Makador spojrzał na jego twarz. Chłopak był smutny, ale w końcu to nie była
jego sprawa.
- Więc, do jakiego celu potrzebna jest ci ta książka?-
Demon uniósł brwi i wskazał palcem na okładkę.
-Ja… Chciałem wiedzieć co się z nimi dzieje.- Mruknął
białowłosy, widać było, iż jego oczy lekko się zaszkliły.
-Tęsknisz?- Brunet opuścił z tonu, widząc łzy czające
się w kącikach ślepi młodzieńca. Nie wiedział, czemu, ale znowu było mu żal
Nataniela.
-Coś w tym dziwnego?- Załkał chłopak.
-Tylko nie rycz.- Westchnął czarnowłosy, słysząc
załamany głos Arkade.- Jeśli będziesz cicho, mogę cię nauczyć odpowiedniego
zaklęcia.
-Dlaczego miałbyś to zrobić?- Zdziwił się
niebieskooki. Nie przywykł do łagodnej strony demona.
-Mam dość słuchania twoich lamentów.- Odparł,
marszcząc brwi. Miękł. To co powiedział, było prawdą, lecz powinien był zostać
kompletnie nieczuły na płacz Nataniela. Chociażby miałoby mu łeb rozsadzić…- To
jak? Chcesz poznać zaklęcie, czy wolisz dalej się żalić?
-Tak! Tak, chce! Proszę!- Wrzasnął, nie zważając na
to, że mężczyzna był tuż przy nim. Demasse aż się skrzywił.
-Przestań się wydzierać.- Warknął mężczyzna.- Ale…-
Uśmiechnął się kpiąco. Nataniel zadrżał, znał ten ton głosu, nie wróżył nic
dobrego.- Jest haczyk. Nikomu o tym nie powiesz. I odwdzięczysz mi się, gdy
będę tego chciał.
-Dobrze. – Odparł chłopiec, bez chwili wahania. W końcu, co mógł wymyślić Demasse? O głupia
młodości… Demon, słysząc zgodę,
rozpromienił się.
-Chodź, wyjdziemy stąd.- Rzekłszy to, postawił
chłopaka na ziemi i sam wstał. Popchnął Arkade w stronę drzwi. Nataniel nie
zareagował, zdążył przywyknąć do niedelikatności opiekuna.
-Dokąd idziemy?- Spytał niepewnie. Zastanawiał się,
czemu nie zostaną tutaj. A no tak, oświeciło go, ponoć nie można było używać
magii w tym lokum.
-Słyszałeś o Dworze Almagedorskim?- Na te słowa
białowłosy znieruchomiał.
-To jest to miejsce, gdzie chowana jest szlachta?-
Wyjąkał, telepiąc się. Nie przepadał za nekropoliami, wolał uczęszczać w inne
miejsca. Jaśniejsze, mniej ponure. Chciał czuć się bezpiecznie, a zdawał sobie
sprawę z tego, iż na Almagedorze występują mumie, jak i inni ożywieńcy, według
niego, przerażający.
-Między innymi…- Zachichotał Demasse, widząc
zachowanie szafirowookiego. Zanim się spostrzegli, stali już za drzwiami
rezydencji.- Dwór Almagedoru dzielimy na trzy części. Pierwsza z nich to
nekropolia. Na drugim terenie ulokowana jest kaplica przywołań, o której miałeś
już okazje słyszeć, choćby od Diego. A trzecia to las. To właśnie tam się
udamy.
-Co jest takiego w tym lesie?- Zaciekawił się Arkade.
-Jak może zauważyłeś, Natanielu, w naszych stronach
roślinność nie występuje. Jako, że rośliny dają nam tlen potrzebny do życia,
Almagedorczycy byli zmuszeni poradzić sobie z tym problemem. Rozwiązaniem było
stworzenie lasu.-W tym momencie przerwał na chwilę i spojrzał na podopiecznego.
Niebieskooki patrzył na niego z fascynacją. Wyszli za bramę posiadłości.- Ale
nie zwykłego. Jako, że zwykłe drzewa i rośliny tracą tutaj życie po mniej
więcej dobie, musieliśmy użyć magii do stworzenia chwastów, jak i do utrzymania
ich. Las nie wygląda w pełni normalnie, zieleni tam nie ujrzysz, jednak mogę ci
zapewnić, że jest to widok odmienny od reszty zakątków. Jako, że teren cały czas podlega działaniu
magii, dużo łatwiej jest czarować. To wspaniałe miejsce do nauki. Nie pytaj,
czemu mi zależy na czasie. Po prostu ślęczenie nad twoją nauką przez cały dzień
nie należy do moich marzeń.
-Dlaczego rośliny tutaj umierają?- Zapytał Nataniel.
-W końcu, nazywają ten ląd przeklętym. Osobiście
uważam, że nie pada tutaj deszcz. Jest to podziemie. Spróbuj kiedyś pomyśleć.
Dobrze ci to zrobi.
-A nie można wyczarować deszczu? Skąd bierzecie wodę?
-Z oceanu. Nie jesteśmy aż tak pracowici, jak wy, nie
chodzimy do studni z wiadrami. Stworzyliśmy wodociągi. Biedną od oceanu, do
każdego mieszkania. No, prawie… Do każdego mieszkania, w którym mieszkają osoby
przynajmniej klasy średniej.- Przyznał.- A co roślin. Coś się tak uwziął?
Szczerze mówiąc, nie lepiej stworzyć jeden las, który dawał by życie, zamiast
sadzić chwasty i podlewać każdego dnia? Jakoś nie sądzę, żeby Almagedorczycy
jakoś specjalnie dążyli to krajobrazu pełnego zieleni.
-A co z resztą ludzi? Co oni maja zrobić?- Pytał dalej
Nataniel, niemal potykając się o płaską powierzchnie. Przechadzali się wzdłuż
przeróżnych uliczek, które z grubsza wyglądały bardzo podobnie.
-Brak bieżącej wody to jeszcze nie koniec świata.
Każda rodzina klasy średniej, ma obowiązek zaopatrywać pięć ubogich rodzin w
wystarczające pokłady wody. Tak właśnie tworzy się system. Szlachcice są klasą
najwyższą, oni dbają jedynie o swoje dobro, zaś klasa od nich niższa, średnia,
ma obowiązek wspierać materialnie tych uboższych. Dzięki temu funkcjonujemy.-
Mówił Makador, najwyraźniej coraz bardziej zdenerwowany ciekawością chłopca.
-Ale przecież ci ubodzy mieszkają na skrajach jaskini,
jak ta woda do nich dociera?
-Każdy członek rodziny o średnim majątku jest zmuszony
znać tajniki magii. Dlatego, wszyscy ubodzy, to w większości zwyczajni ludzie,
nie potrafiący czarować. Zdarzają się stworzenia magiczne, jednak w dużo
mniejszym procencie. A teraz zamilcz.- Uciął miękko. Nataniel posłusznie uciszył się, choć miał jeszcze tak
wiele pytań, które gnębiły go coraz okrutniej. Było jeszcze wcześnie, choć
Arkade zawsze miał wrażenie, że dochodził wieczór. Było dość jasno, przez
latarnie i tym podobne, lecz nigdy nie mógł ujrzeć tutaj typowego ranka. Powoli
zaczynał tęsknić. Makador pociągnął chłopca szybciej. Choć młodzieniec nie mógł znieść braku
naturalnego, słonecznego światła, pragnął by nadszedł kolejny wieczór.
Poprzedni był niesamowity. Pierwszy raz w życiu miał okazje zobaczyć przebudzenie
golemów. Tak, jak dla Almagedorczyków to był codzienny widok, tak Arkade mało
nie zemdlał z przerażenia i emocji. Teraz przemierzał uliczki, spoglądając na
twarze pomników. Niektóre z nich poznawał, inne były mu obce. Wśród rzeźb
dostrzegł biegnącego Cyjana. O zgrozo. Z
gracją przemykał między zastygłymi golemami, robiąc niesamowite wrażenie. Teraz
Arkade mógł lepiej przyjrzeć się twarzy wampira. Zauważył, iż oczy mężczyzny
nie były rubinowe, jak mogło się wydawać wczorajszego dnia, one były fioletowe.
Wreszcie stanął przed nimi, szczerząc się od ucha do ucha. Nietrudno było
domyślić się, iż rudowłosy był wampirem, gdyż uśmiechając się, eksponował
białe, wydłużone kły.
-Witam, Makadorze.- Położył bladą błoń na barku
demona.- Miło cię widzieć, kruszynko.- Zwrócił się do Nataniela, do tej pory
pochłoniętego podziwianiem okazałego, wampirzego uzębienia. Chłopiec ocknął
się.
-Nie jestem żadna kruszynką.- Jęknął . Dla wampira,
jak i demona wyglądał w tej sytuacji uroczo.
-Skąd.- Zaśmiał się rudowłosy.
Nataniel obrażony odwrócił głowę w bok, za co został
obdarowany mocnym uderzeniem w policzek. Dawcą tegoż drobiazgu był nie kto
inny, jak Demasse.
-Zachowuj się.- warknął Makador.
-Nie bij go.- Rzekł Cyjan, karcącym tonem.- Naucz go,
czego nie powinien robić, wtedy takie ekscesy zdarzać się nie będą.
-Właśnie go uczę, nie widzisz?- Uśmiechnął się
perfidnie, gładząc zaczerwieniony policzek podopiecznego. Chłopiec spuścił
głowę, zastanawiał się, czy nie byłoby opłacalnym uważanie na swój język. Ale
przecież nie mógł pozwolić, żeby tak go traktowano. Nie chciał być poniżany.
-Dokąd podążacie?- Wampir zmienił temat. Nie lubił,
gdy jego przyjaciel zachowywał się w ten sposób, ale wiedział, ze gdyby zaczął
robić mu wykład, to tylko pogorszyłby sprawę. Poza tym, sam odpowiedzialnością
i taktem nie grzeszył.- Makadorze, nie zostałeś wezwany na naradę?
-Naradę? Nic nie wiem o żadnym spotkaniu.- Odparł
demon i zmarszczył gniewnie brwi.
-A sadziłem, że ten dzień nie nadejdzie. Sala tronowa
w czasie spotkania bez Demasse w środku.- Zachichotał, jednak widząc lodowaty
wzrok Makadora zamilkł.- Wiesz o tym, Diego już pewnie tam jest, musiał ci
powiedzieć.
-Chcesz zginąć?- Warknął brunet. Nie miał pojęcia,
dlaczego nie zawiadomiono go o spotkaniu. Czyżby tracił pozycję? O nie, Nie dopuszczę do tego.- Pomyślał.
-Nie.-Wypowiedziawszy to słowo, pogładził ramie
przyjaciela w kojącym geście.- Spokojnie. Na pewno chodzi o coś mało
istotnego.-Mówił.- Dobrze, ja się zbieram. Jestem już spóźniony. Do zobaczenia
jutro, weź kruszynkę ze sobą, ale dobrze ubraną.- Uśmiechnął się jeszcze na
odchodnym i zniknął na zakręcie.
-Ani słowa.- Warknął Demasse i pociągnął chłopca przed
siebie. Wznowili chód. Szli tak przez jakiś czas. Marsz skutecznie spowalniał
Arkade, ślizgający się po czarnobiałych płytach. Nie mógł zrozumieć, jak demon
z taką gracja i wdziękiem może poruszać się po tak śliskiej powierzchni. Spacer
przedłużał się w nieskończoność, aż w końcu, z oddali można było dojrzeć bramę
nekropolii. Za nią dało się zauważyć nagrobki, ułożone w równych rzędach. Z
odległości, w jakiej Arkade znajdował się od grobów, mógł stwierdzić, że
wykonane były najpewniej z marmuru. Większość połyskiwała nieskazitelną
czernią, lecz występowały i takie, wyrzeźbione z kamieni w odcieniach szarości.
Wszystkie lśniły w światłach latarni. Wiał silny, porywisty wiatr, było bardzo
cicho. Na terenie miasta zmarłych nie było widać żywej duszy. Nim młodzieniec
zdążył obejrzeć wszystko dookoła, został wepchnięty za bramę. Znieruchomiał. Po
jego ciele przeszły mocne dreszcze. Makador spojrzał na niego, wyraźnie
zdziwiony jego zachowaniem. Rozejrzał się wokoło i ignorując fakt, iż
znajdowali się w miejscu czci, gdzie wymagana była cisza, roześmiał się głośno.
-Maleństwo boi się duchów? Będzie miało koszmary?-
Zakpił z chłopca. Ten nie zaprzeczył, uciekł jedynie spojrzeniem w bok.
-Naprawdę się boisz?- Spytał trochę poważniej brunet.
Nataniel przytaknął. Demon nie mógł opanować chichotu. Nawet gdyby chciał,
pewnie by mu się nie udało.
-My… Myślałem, że idziemy do lasu.- Wyjąkał chłopiec.
-Bo tak rzeczywiście jest.- Odparł.- Jak już ci
mówiłem, Dwór Almagedorski składa się z trzech terenów. To jest pierwszy z
nich. Aby dotrzeć do lasu, musimy prócz niego, pokonać jeszcze teren kaplicy.
Wtedy dotrzemy na miejsce.
Demasse nic już
nie powiedział, pociągnął białowłosego do przodu i ruszył. Przechodzili między
nagrobkami. Cmentarz nie był duży, zaliczał się do tych bardzo długich, lecz
wąskich. Otaczało go ogrodzenie, a tą właśnie kratę otaczała kolejna, tworząc
korytarz pomiędzy nimi. Takie twory widniały po obu stronach nekropolii.
Nataniel nie rozumiał tej logiki. Nie miał pojęcia, do czego one służyły i jak
zawsze, gdy miał, co do czegoś wątpliwości, zapytał o to opiekuna. Ten
uśmiechnął się kpiąco.
-Naprawdę chcesz wiedzieć?- Upewnił się demon. Słysząc
potwierdzenie z ust niebieskookiego, kontynuował.- Zacznijmy od tego, że jest
to cmentarz. Chowane są tutaj istoty najróżniejszego pokroju, o czym pewnie
miałeś przyjemność wiedzieć. Niekiedy jakiś nieboszczyk wstanie ze zmarłych i
zacznie siać spustoszenie.-Mówiąc to, cały czas obserwował reakcję młodzieńca.
Białowłosy wyglądał na naprawdę przerażonego. Szeroko otwarte oczy ukazywały
szafirowe tęczówki, w całej okazałości, rozszerzone źrenice zdradzały stan
emocjonalny chłopca. Kontynuował.- Zauważ, że u góry te korytarze są zamknięte.
Tworzą pewnego rodzaju klatkę. Jako, ze ożywieńcy są praktycznie
niezniszczalni, dużo łatwiej jest ich uwięzić, niż zabić. Nie posiadają
zdolności magicznych, ani znaczącej siły fizycznej. I jak się pewnie domyślasz,
gdy taką istotę się zidentyfikuję, trafia to tego oto zamknięcia.- Wskazał za
obydwie klatki, chociaż dalej nie był pewien, czy coś tak długiego można
określić tym mianem. Był to najzwyczajniejszy, zamknięty, zbudowany z kraty
tunel. Nataniel był na skraju rozpaczy. Demon postanowił dolać oliwy do ognia.-
Co oczywiście nie znaczy, że wszystkie są zamknięte. Dalej można zobaczyć tutaj
oswobodzonych ożywieńców. W końcu, nie wszystkie udaje się złapać. I jeżeli tylko życie komuś miłe, a nie potrafi
zabijać tych stworzeń, to najlepszym wyjściem jest ucieczka.- Zakończył i
uśmiechnął się wrednie. Nataniel nie miał pojęcia, że nawet tak często
odwiedzane miejsca są niebezpieczne. Naprawdę się bał.
-Ale… Ale ty
potrafisz je zabijać, prawda?- Upewnił się, drżącym głosem.
-Ja? Oczywiście, że potrafię. Tyle, że ja bym cię im
oddał.- Zachichotał. Spojrzał na Nataniela. Oczy młodzieńca mocno się
zaszkliły, warga zaczęła drżeć. Nim Makador się obejrzał, niebieskooki stał,
mocno wtulony w niego. Zdziwiła go ta reakcja, nie spodziewał się, że Arkade
uwierzy mu na słowo. Chyba naprawdę musiał się wystraszyć.
-Proszę, nie mów tak, nie oddawaj mnie.- Załkał.
Demasse poczuł, jak jego czarna koszula przemaka.-Błagam.- Kwilił białowłosy.-
Proszę, nie…
Makador spojrzał na niego, jakby z… Troską? Chyba
jedynie tak można było nazwać to spojrzenie. Nie chciał doprowadzać
podopiecznego do płaczu, po prostu lubił bawić się jego lękami. Nie spodziewał
się takiej reakcji.
-No już, cicho.- Uspokajał młodzieńca, co przychodziło
mu niezwykle trudno. Nie przywykł do bycia tak łagodnym.-Ciii.- Ku swojemu
zdziwieniu, objął drżące ciało ramieniem.- Nie masz się czego bać, chodź.-
Powiedziawszy to, pociągnął chłopca za sobą. Ten nie puszczał, szedł, wtulony w
tors opiekuna, jakby się bał, że gdy odejdzie od niego, ożywieńcy wyjdą zza
nagrobków. Demon milczał, poczuł, że jego kpina była stanowczo nie na miejscu.
A miało być tylko gorzej. Podczas, gdy tutaj nie widać było żadnych
nieumartych, dalej występowały setkami. Co prawda, zamknięte, ale wrażliwego
Nataniela sam widok mógł sprowadzić do piekieł. Szli powoli, nie mieli innego
wyjścia, gdyż młody Arkade nieubłaganie tulił się do męskiego torsu. Makador
już z oddali zdołał dojrzeć uwięzionego ożywieńca. Wolał nie mówić o nim
białowłosemu. Występowała możliwość, iż chłopak po prostu go nie zauważy. W
końcu, głowę chował w ramionach Demasse. Och, przeklęta nadziejo! Gdy byli
dostatecznie blisko, trup wrzasnął nieprzytomnie, pragnąc najpewniej wystraszyć
tą dwójkę. Białowłosy z lekkim wahaniem spojrzał w kierunku, z którego
dochodził głos. Cały jego świat się zawalił, istota wyglądała potwornie. Skórę,
jeśli można było ją tak nazwać, posiadała koloru szaro-sinego, oczy martwe,
pozbawione jakichkolwiek uczuć. Patrzyła na niego beznamiętnym wzrokiem, usta
miała otwarte, ukazywała tym samym brak większości zębów. Poruszaniu się
towarzyszył szczęk łamanych kości. Trzymała się krat, jakby próbowała się
wydostać. Tego było już zbyt wiele, chłopiec osunął się na ziemie i zapadł w
nieplanowany sen. Demasse spojrzał na niego niepewnie. Zemdlał.- Pomyślał po chwili. Teraz już się nie dziwił, obiecał
sobie, że następnym razem, jeżeli tylko on nastąpi, zawiąże chłopcu opaskę na
oczach. Nie myśląc zbyt wiele, wziął podopiecznego na ręce i ruszył dalej. Mógł
wracać do miasta, lecz wiedział, iż niebawem białowłosy ocknie się. Im dalej
szedł, tym więcej było widać ożywieńców. Doszło do momentu, w którym można było
zaobserwować, jak istoty przeciskają się między sobą. Warczały, a ich krzyki
były przerażające. Jednak nie dla Demasse, czy innych Almagedorczyków. Tutaj,
ten widok był na porządku dziennym, o ile oczywiście często wybywało się do
miasta zmarłych. W końcu, udało mu się dojść do terenów kaplicy. Ten obszar
wyglądał jak wyżłobiony z porcelany. Delikatnej, a za razem twardej jak skała.
Oczywiście nieskazitelnie białej. Niektóre elementy były również w kolorze
delikatnego różu, jak sama kaplica przywołań. Klasycznie kopułowata budowla,
bardzo piękna. Dach podpierany był na gładkich, grubych kolumnach, zaś w środku
stał ołtarz. Wspaniałe dzieło architektów. Nie był to duży teren, dlatego też
został szybko przemierzony, na Makadora czekała kolejna brama, a za nią krył
się prawdziwy cud. Widok zapierał dech. Tutaj musiała zrodzić się definicja
piękna, tym samym również magii. Był to las, jednak niezwykły. Mijał się
wyglądem od puszczy, obrastających Armagedon. Ten zakątek był dziki, jednak nie
dało się zauważyć ani odrobinki zieleni. Co wcale nie oznaczało, że roślinność
nie występowała. Kwiaty były piękne, czerwone, niebieskie, w odcieniach
fioletu, można było znaleźć tutaj dosłownie każdą barwę ze skali. Ich łodygi
były tego samego koloru, jak pąki. Niekiedy kolory łączyły się na jednej
roślinie. Drzewa mieniły się błękitami i seledynem. Wszystko wyglądało tak
magicznie, błyszczało w świetle latarni. Niemal nie dało się przejść, nie
niszcząc kwiatów, które jednak po takich zajściach od razu odrastały, a nawet
puszczały nowe pędy. Demasse położył Nataniela wśród roślin i uśmiechnął się
błogo. Chłopiec wyglądał, jakby został stworzony, by żyć w takich miejscach.
Czarnowłosy położył się obok młodzieńca i westchnął. Miał dość delikatności,
robił się zbyt miękki. Potrząsnął lekko podopiecznym, choć miał wielką ochotę
zrobić to mocniej, a najlepiej by było, ofiarować białowłosemu uderzenie w
policzek. O tak, wtedy z pewnością by się obudził. Demon westchnął zawiedziony,
zobaczywszy, że nie ma takiej potrzeby. Powieki Nataniela uczuliły się lekko,
ukazując szafirowe tęczówki.
-Gdzie ja jestem?- Spytał chłopiec. Widział wokół
siebie niesamowity krajobraz, lecz był przekonany, że to sen. W końcu, to
wszystko nie mogło być prawdziwe, było zbyt niezwykłe. Wielokrotnie, podobnie
wyglądała jego sceneria senna. Zawsze marzył, by znaleźć się w tak pięknym
miejscu. Podniósł się do siadu.
-W lesie, a teraz słuchaj, będę cię uczył.- Rzekł
sucho Demasse. Białowłosy już wiedział, iż nie śni. Do rzeczywistości
przywrócił go zimny ton opiekuna.- Zaklęcie jest dość proste, po wypowiedzeniu
formuły ukarze ci się obraz, musisz tylko pomyśleć o osobie, którą chcesz
ujrzeć. Zobaczysz wtedy, co aktualnie robi. Pasuje?- Upewnił się brunet.
Młodzieniec kiwnął głową.- Powiedz mi tylko, czy dobrze czarujesz. Sądzę, że
nie, ale…- Nie dokończysz, przerwał mu rozeźlony niebieskooki.
-Dobrze czaruję.- Prychnął, kompletnie zapominając o
strachu. Nie mógł pozwolić, by ktoś obrażał jego umiejętności. Doskonale radził
sobie z magią i nikt nie miał prawa temu zaprzeczać, póki nie zobaczyłby tego
na własne oczy.
-Nigdy więcej mi nie przerywaj.- Warknął demon, na co
chłopiec spuścił głowę.- Zapamiętaj sobie to, co zaraz ci powiem. Nieważne, jak
bardzo się mylę, nie masz prawa głosu, póki ci go nie udzielę, rozumiesz?-
Wysyczał wściekle.
-Tak.- Odparł cichutko Arkade.
-To do roboty. Formuła brzmi: „Mormai antynis dei
noris”. Wystarczy skupić się na poszczególnych osobach, jeżeli jesteś silny,
czar będzie trwał tak długo, jak tego zechcesz, ale od razu zastrzegam, że nie
chciałbyś przechodzić przez cmentarzysko w nocy.- Po tych słowach zamilkł i
pozwolił działać podopiecznemu.
Nataniel koncentrując się na wybranych osobach wymówił
formułę zaklęcia i stracił kontakt z rzeczywistością. Magia przeniosła go w swe
rodzinne strony. Zobaczył swoją wioskę, na ulicach leżały rozpostarte
bezwładnie zwłoki, sączyła się z nich krew. Cieszył się, że to tylko iluzja,
gdyż zapach z pewnością nie należał do przyjemnych. Na ulicach nie było widać
żywej, armagedońskiej duszy, byli jedynie żołnierze wrogiego kontynentu. W
końcu, spostrzegł dom rodzinny, w którym spędził całe piętnaście lat życia. Był
ledwo widoczny, gdyż prawie cały przysypany został śniegiem. No właśnie, śnieg.
Na Almagedorze nie występował, w końcu, znajdował się pod ziemią. Wszystko
wyglądało zupełnie inaczej, nie tylko porównując miejsce z drugim kontynentem. Teren
nie przypominał już tego sprzed kilku tygodni. Wszystko splamiła krew. Nie
zastanawiając się długo, spróbował wedrzeć się do swego domu. Nie było to
trudne, gdyż przenikał przez ściany. W środku zastał tylko brud i kurz, nic
więcej. Nie musiał nawet ciągnąć za wajchę, by dostać się do pomieszczenia z
księgami. Oglądał je teraz ze smutkiem wymalowanym na pięknej twarzy. Czuł się
taki samotny. Wyszedł ze swego domostwa i podążył w kierunku zamku. Był pewien,
że czar miał zadziałać w nieco inny sposób. Sądził, że pokarzą mu się wybrane
osoby, nie miał pojęcia, że będzie musiał ich szukać. Podczas gdy na
Almagedorze kipiało życie, tutaj została kompletna pustka. Mijał zasypane
śniegiem, drewniane chaty z coraz większym bólem i rezygnacja. Był patriotą,
uczono go miłości do swego narodu, serce go bolało, gdy patrzył na zniszczenia.
Teraz nie był do końca pewien, czy chciał to wszystko dalej oglądać. Dotarł do
murów zamku. Budowla zaliczała się do pięknych, zwartych, materiałem budowlanym
był kamień ciosany. Dach zamku stanowiły masywne, kopułowato zakończone wierze.
Wrota, niegdyś szeroko otwarte, teraz zabezpieczone były kratą i najpewniej
zaklęciem magicznym. Wszedł do środka. I wtedy poczuł promyk nadziei. Ujrzał
szlachtę armagedońską, wyglądało na to, że dyskutowali, spożywając posiłek,
przy wielkim, okrągłym stole. Wśród mężczyzn był również król i jego
towarzyszka. Nataniel znał ich obojga, byli to dobrzy ludzie, dbający o swych
poddanych. W jednej chwili go zamurowało. Ujrzał swojego ojca, wpatrzonego w sufit
pomieszczenia. Wydawał się być nieobecny duchem, tak, jakby nad czymś się
zastanawiał. Podszedł bliżej niego, ten niczego nieświadomy, dalej spoglądał w
przestrzeń. Nie było przy nim matki, ani ukochanego brata. Nie dziwił się
brakiem obecności kobiet, jednak jego starsze, pełnoletnie rodzeństwo powinno
tutaj być. Nie wyczuwał jego obecności. Do głowy przychodziły mu najczarniejsze
myśli. Nagle poczuł, że coś wyrywa go z tego świata. Spojrzał na swoją dłoń,
której, jak się okazało, już nie było. Nie,
jeszcze nie teraz.- Pomyślał. Cos zamigotało mu przed oczami i po chwili na
powrót otaczały go krajobrazy Lasu Almagedorskiego. Białowłosy westchnął
rozpaczliwie.
-Hm… Miałeś racje, potrafisz czarować.- Przyznał
brunet. Nataniel dopiero teraz go zauważył, był zbyt oszołomiony.- Mówiłem, że
masz tam nie siedzieć zbyt długo, prawda?- Ton jego głosu brzmiał karcąco.
Szafirowooki rozejrzał się. Było dużo ciemniej, niż wcześniej, co znaczyło, że
zapadał wieczór. Mimo iż zawsze panował tu mrok, dało się rozróżnić noc i
dzień. Arkade nie mógł w to uwierzyć, spędził tam jedynie klika minut…
-Proszę, pozwól mi tam wrócić.- Zwrócił się do
opiekuna.
-Nie.-Odparł sucho czarnowłosy.- Częste stosowanie
tego zaklęcia może zakłócić przepływ energii między sferą materialną, a
magiczną. Nie wyrażam zgody.- Uciął miękko.
-Ale…- Jęczał Nataniel, jednak bezczelnie mu
przerwano.
-Och, zamknij się wreszcie. Czas, żebyś mi się
odwdzięczył.- Uśmiechnął się niepokojąco. Nataniel widział już to spojrzenie,
ogniki w oczach. Wtedy na statku, gdy dopiero się obudził i dzisiejszego dnia, wcześnie, w bibliotece.
Zanim się spostrzegł jego usta połączyły się z wargami demona w gorącym
pocałunku. Zaskoczony takim obrotem spraw, siedział chwilę bez ruchu, nie
zauważył nawet, gdy język Demasse wślizgnął się do jego ust i zaczął badać
podniebienie. Czuł obcą do tej chwili przyjemność, jednak starał się odepchnąć
napastnika. Rozdzielili się, łączyła ich jedynie strużka śliny, którą łapczywie
zlizał czarnowłosy.
-Czyżbyś nie należał do honorowych?- Zakpił Demasse.
-Ja… Ja nie miałem pojęcia, że o to ci chodziło…-
Szepnął zmieszany Szafirowooki.
-Pewnie dlatego, że nie o to mi chodziło. Nie, ja chce
czegoś więcej.- Wyszeptał mu do ucha, przygryzając je delikatnie.
-Nie rób mi tego. Nie dochowam tajemnicy!- Nataniel
łapał się każdej deski ratunku.
-Nie możesz, obiecałeś mi coś.- Uśmiechnął się
lubieżnie, a dłonią przejechał z twarzy, na biodra nastolatka.- Bądź grzeczny.-
Zachichotał. Chłopak spiął się, nigdy by się nie zgodził, gdyby wiedział jak
wyglądał warunek. Był zbyt pochłonięty pragnieniem zobaczenia rodziny, nawet
nie pomyślał o konsekwencjach. Gorąca dłoń demona wdarła się pod jego bluzkę i
zaczęła gładzić delikatnie brzuch, następnie, z ociąganiem, przeniosła się na
sutek i lekko go uszczypnęła. Białowłosy pisnął. To było takie przyjemne, a
równocześnie przerażające.
-Zostaw.- Prosił, jednak nie został posłuchany. Zanim
się obejrzał, z jego oczu zaczęły kapać łzy, a on sam drżał ze strachu i…
lekkiego podniecenia.- Nie rób mi krzywdy.- Czarnowłosy spojrzał na niego, było
mu żal, ale nie potrafił się powstrzymać.
-Cicho, maleńki.- Szepnął brunet i na powrót zaczął
przygryzać ucho podopiecznego. Wsunął swój zdolny język w głąb małżowiny,
doprowadzając Arkade do szaleństwa.
Młodzieniec mógł powiedzieć wszystko władcy, jednak w
tej chwili demoniczne zmysły otępiały uroki podopiecznego. Gładził jego ciało,
szczypał delikatnie sutki, całował smukłą szyję. Spojrzał w dół i ujrzał
niewielką wypukłość w spodniach białowłosego. Nagle poczuł, że ziemia drży. W
szybkim tępię, lekkie drgania przerodziły się we wstrząsy o niesamowitej sile.
Chyba jeszcze nie doszło nigdy do tak gwałtownego i mocnego trzęsienia ziemi,
jak to, władające glebami w zaistniałej chwili. Po niedługim czasie wszystko
ustało. Makador spojrzał na podopiecznego, który leżał teraz nieprzytomny, a po
jego skroni płynęła rubinowa ciesz. Gdy białowłosy położył głowę na ziemi,
musiał uderzyć się o głaz. Demasse podniósł głowę chłopca i dłonią zbadał
podłoże. Miał racje, w ziemię wbita była ostra skała.
-Koniec zabawy…- Szepnął Demon, wstając i biorąc
małego na ręce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz