niedziela, 22 września 2019

Rozdział 72


Nadszedł ranek, tak zimny, że nawet pod skorupą Almagedoru chłód dawał się we znaki mieszkańcom. Oczywiście nie demonowi, który zmęczonym spojrzeniem potoczył właśnie po wypełnionej eliksirami szafce w pracowni jego medyka. Zgarnął pierwszą z brzegu miksturę wzmacniającą, odkorkował i opróżnił jednym haustem. Z cichym westchnieniem oparł się o granitowy blat.
Czuł się, jakby jakaś niewidzialna siła przygniatała go do ziemi, nie pozwalając mu dzisiaj zrobić kompletnie nic. W nocy nie przespał ani sekundy, a rezerwy jego mocy zostały poważnie nadszarpnięte przez całą tę zabawę z pieczętowaniem. Wino też zrobiło swoje...
Mruknął zadowolony, czując jak działanie wywaru powoli rozchodzi się po całym jego ciele, mrowiąc rozkosznie i pozbawiając go resztek zmęczenia. 
Gdyby ta chwila mogła trwać wiecznie...
Zmarszczył brwi, kiedy nagle błogą ciszę zmąciło skrzypnięcie otwieranych drzwi. Spojrzał niechętnie w kierunku wyjścia, a cały cudowny nastrój trafił szlag, gdy napotkał na spojrzenie Malborio.
Czy on zamierzał kiedyś wrócić do siebie?
- Tutaj jesteś – rzekł mężczyzna, podchodząc do demona i wyjmując mu z dłoni pustą buteleczkę. – Będziesz miał po tym migrenę – ostrzegł, przyglądając się uważnie etykietce. – Trzeba było spać w nocy.
Demon wzruszył ramionami.
- Niestety zająłeś mój ulubiony fotel, w mojej ulubionej bibliotece – prychnął.
- Chyba masz jeszcze jakieś łóżko, prawda? – zapytał Diego, uśmiechając się przekornie, a potem zmarszczył brwi, odkładając menzurkę na blat. - Nie miałeś być u kapłaństwa?
- Tak, wieczorem – uściślił Demasse i nie czekając na niego, wyszedł na korytarz.
- Czyli masz wolne? – stwierdził Malborio, idąc tuż za gospodarzem.
- Nie licząc stosu papierów, którymi muszę się zająć, to tak, jestem wolny – odparł gorzko demon, po chwili przystając w miejscu i przyglądając się podejrzliwie przyjacielowi. – Czegoś chcesz? – upewnił się, choć w myślach miał już pewne obawy.
Jak przez mgłę pamiętał wczorajsze obrady, na których to dowiedział się, że od paru ładnych tygodni nie przyszły do królestwa żadne wieści od zwiadowców, patrolujących zatokę przy armagedońskim porcie.
Pewnie nie żyli.
Wcale by się nie zdziwił, gdyby po zamachu na jednego z ważniejszych duchownych, Armagedończycy postanowili zerwać traktat pokojowy i zaczęli przygotowania do kolejnego oblężenia. W każdym razie, król zamiast skupić się na defensywie, postanowił wysłać oddział na morze, by sprawdzić, czy statek zwiadowców był cały, czy może jednak zostało po nim parę przegnitych desek, dryfujących gdzieś po armagedońskich wodach. A dowodzić miał Diego.
To mogło oznaczać tylko jedno...
- Podrzuciłbyś mnie pod port? – zapytał Malborio, w zakłopotaniu pocierając opuszkami skórę na karku.
Demon niczego innego się nie spodziewał.
- Ja? – prychnął. - Teleport zrobi to szybciej.
Najchętniej poświęciłby cały dzisiejszy dzień na wylegiwanie się w łóżku. Oczywiście gdyby świat mógł być tak piękny.
- Wiesz, że tego nie znoszę – wytłumaczył się Diego. – Świeże powietrze jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodziło. Chwila na powierzchni dobrze ci zrobi – zaargumentował, widząc niewyraźną minę przyjaciela.- Weź Nataniela, ucieszy się – dodał jeszcze, wyczekując pozytywnej reakcji.
Tak w zasadzie, byłby gotów użyć teleportu, ale miał nieodparte wrażenie, że przyjacielowi potrzeba takiej odmiany.
Demasse kiwnął głową z cichym westchnieniem. Może to i lepiej, że czymś się zajmie? Może po tym wszystkim Arkade będzie na tyle zmęczony, że nie zostanie mu już sił na wypytywanie o Gabriela? Choć tradycyjne lanie mogłoby się tu sprawdzić równie dobrze. Jeśli nie lepiej...



Kastijan wziął głęboki wdech, próbując przezwyciężyć spiętrzającą się w jego umyśle ścianę strachu. Dochodziło południe, a on od dłuższej chwili stał przed gabinetem Karo, nie mogąc zdobyć się na naciśnięcie klamki. Chciał poprosić sutenera o wychodne i nie byłoby w tym nic stresującego, gdyby nie wzgląd na kierunek planowanej podróży. I samą przyczynę, która zmusiła go do podjęcia tego kroku.
Odetchnął jeszcze raz i zapukał drżącą dłonią do drzwi, a potem powoli, jakby robił to pierwszy raz w życiu, uchylił je, by zajrzeć do środka.
Sylvio uniósł głowę znad papierów i zmierzył go badawczym spojrzeniem. Chłopak nie mógł odeprzeć wrażenia, że po twarzy telepaty przebiegło coś na kształt złości, czy może raczej niechęci, ale nie miał pojęcia, ile było w tym jego uprzedzeń, a ile prawdy.
- Kastijan, skarbie... – westchnął mężczyzna, zawieszając wzrok na niebieskowłosym młodzieńcu. – Dzisiaj jesteś wolny, praca mnie goni – wyjaśnił z delikatnym uśmiechem i wrócił uwagą do dokumentów.
Od rana nie ruszał się z gabinetu, starając się dopiąć wszystkie formalności na ostatni guzik. Nie dość, że wyniknęła ta cała nieprzyjemna sprawa z Gabrielem, którą musiał się pilnie zająć, to jeszcze na następny tydzień miał zaplanowany transport nowych chłopców, a zupełnie nic nie było gotowe. Musiał chyba pomyśleć o jakiejś pomocy, bo obowiązki zaczynały go powoli przygniatać.
Chłopak szczerze wątpił, że to praca tak zajmowała mężczyznę. Prędzej poszukiwanie nowego kochanka...
- Coś ważnego? – zapytał w końcu, siląc się na naturalne zachowanie, choć serce biło mu jak oszalałe. – Może w czymś pomogę? – zaproponował po chwili, przypominając o swoim istnieniu, bo Karo najwyraźniej już o nim zapomniał i wrócił do papierów.
Sylvio machnął tylko ręką, nie uraczając młodzieńca spojrzeniem.
Kastijan nie zamierzał jednak ustąpić. Potrzebował pretekstu, żeby wyjść. A to była taka wspaniała okazja, że po prostu nie mógł jej zmarnować.
- To żaden problem – zapewnił z delikatnym uśmiechem. - Mógłbym chociaż pójść do szwaczki, zaoszczędziłbyś sobie czasu na ważniejsze obowiązki – namawiał.
Sylvio westchnął ciężko, unosząc spojrzenie zmęczonych oczu na chłopaka. Właściwie to przydałaby mu się mała pomoc, a Kastijan niejednokrotnie towarzyszył mu przy załatwianiu podobnych spraw. Do szwaczki nie było daleko, więc nie musiałby odrywać strażników od ich prac...
- Poradzisz sobie?- upewnił się.
- Będziesz zadowolony – zapewnił chłopak, wiedząc już, że sutener się zgodzi.
Ale to był dopiero początek. Jeszcze wszystko mogło się posypać...



Nataniel spoglądał smętnie w lustro, przeczesując swoje śnieżnobiałe kosmyki miękką szczotką. Próbował uciec myślami od ostatnich zdarzeń, przykrych wiadomości... Ale nie szło mu to najlepiej. Tak po prawdzie, chyba wcale nie chciał o tym nie myśleć. Jak mógłby siedzieć tu sobie beztrosko, w ciepłej komnacie, najedzony i zadbany, kiedy harpia marzła gdzieś, głodna i opuszczona? Tak nie powinno być.
Młodzik wstał z lekkim ociąganiem, krótkim rzutem oka upewniając się, że z jego odbiciem w lustrze było wszystko w porządku. Wolał stwarzać pozory, że dzielnie się trzyma. Nie chciał, żeby demon wiedział, jak bardzo się przejmował. Jeszcze znowu byłby nim zawiedziony.
Wyszedł na korytarz, ostrożnie zamykając za sobą drzwi.
Swoją drogą, zaskoczyło go, kiedy służba oznajmiła, że ma się stawić u Demasse... ciepło ubrany. Takiego polecenia by się nie spodziewał. W normalnych warunkach pewnie wywołałoby u niego dreszcz ekscytacji, ale dzisiaj wszystko zdawało mu się jakieś nieprzyjazne i pozbawione barw.
Może naprawdę przesadzał i nie miał się czym martwić? Przecież wszystko mogło skończyć się dobrze. Dlaczego od razu chwytał się najczarniejszych scenariuszy?
Pokręcił głową, by wrócić do względnej rzeczywistości i z lekkim zdziwieniem spostrzegł, że stoi już pod komnatą właściciela. Musiał się pozbierać. 
Zapukał do drzwi i uchylił je ostrożnie, zerkając do środka.
- Wzywałeś mnie, panie? – mruknął, obserwując jak demon niespiesznie narzuca na siebie koszulę.
Demasse zlustrował chłopaka uważnym spojrzeniem, wprawnymi ruchami dopinając ostatnie guziki. A potem podszedł do niego i oparł się ręką o uchylone drzwi. Te pod naporem demoniej dłoni zatrzasnęły się za plecami Arkade, przyprawiając go o dreszcz niepokoju.
- Jak się czujesz? – zapytał szlachcic, nieco rozbawiony zagubionym wyrazem niebieskich oczu młodzieńca.
- Już lepiej – odparł Nataniel, zgodnie z prawdą.
Fizycznie czuł się już naprawdę dobrze i jedynym, co mu doskwierało, były natrętne myśli o harpii. Spojrzał pytająco na właściciela, starając się odczytać jakąkolwiek intencję z jego twarzy, wykrzywionej teraz w delikatnym uśmiechu.
- Coś się stało? – upewnił się po chwili niezręcznego milczenia.
Szlachcic jakoś nazbyt uważnie mu się przyglądał. Zaczynał się niepokoić.
- Po prostu stwierdziłem, że dobrze byłoby odciążyć cię z nadmiaru wrażeń – oznajmił demon, unosząc dłoń do chłopięcego policzka i gładząc go pieszczotliwie. – Dawno nie byłeś na powierzchni, co?
Wcześniej nie był pewien, czy powinien zabierać go ze sobą. Podróż bywała męcząca, a nad skorupą warunki z pewnością nie należały do łaskawych. Ale wbrew jego wstępnym przypuszczeniom, chłopak zdawał się być w całkiem niezłym stanie, więc chyba nic nie stało im na przeszkodzie.
- Tak, ale... – Nataniel zawahał się. – Teraz?
- A nie chcesz? – jedna z brwi demona uniosła się podejrzliwie.
- Nie, nie, chcę  – poprawił się młodzik, a w jego smętnych jak dotąd oczach zawitał znajomy błysk. – Nawet bardzo...
Tak dawno nie miał okazji zobaczyć słońca. Obraz dawnego życia, na powierzchni, zaczynał się powoli zacierać. Już nie pamiętał, jak to było, kiedy uchylał powieki wczesnym rankiem, zbudzony przez ciepłe promienie wyglądające zza szyby. Czasem za tym tęsknił...
Demon otworzył drzwi i gestem dał Arkade do zrozumienia, żeby wyszedł pierwszy. Sam również ruszył korytarzem, idąc tuż za nim.
Już od jakiegoś czasu planował, że zabierze chłopaka nad skorupę, by mógł zregenerować siły, zarówno te fizyczne, jak i psychiczne, ale wiecznie było coś ważniejszego. Skoro w końcu nadarzyła się sposobność, szkoda było jej nie wykorzystać. 
Roziskrzone spojrzenie niewolnika tylko utwierdzało go w przekonaniu, że o niczym innym bardziej nie marzył.
No, może poza spotkaniem z harpią, ale tego aktualnie nie mógł mu zapewnić. A nawet nie był pewien, czy chciał.
Tak właściwie, był nieco zdziwiony faktem, że jeszcze nie usłyszał żadnego pytania odnoście Reavmora. Widać, Nataniel jednak potrafił być dzielnym chłopcem, kiedy chciał.
- Lepiej się przygotuj – polecił młodzieńcowi, pokonując ostatnie piętro schodów. – Mam nadzieję, że pamiętasz techniki przywoływania, bo bez Amarytona się nie obejdzie – oznajmił z pokrętnym uśmiechem.
Arkade uchylił delikatnie wargi, a potem przełknął ślinę i spojrzał na szlachcica zza ramienia. Przecież nigdy nie próbował dosiadać smoka... A jeśli ten uzna, że nie ma na to najmniejszej ochoty? Albo co gorsza, uzna to za zniewagę i postanowi zakończyć jego żywot?
- To na pewno dobry pomysł? – mruknął nieco zmieszany.
- Boisz się własnego smoka? – zakpił Demasse, zatrzymując się tuż przed wyjściem na dziedziniec.
Cóż, po tym, co ostatnio przeszedł jaszczur, częściowo z jego rąk, Nataniel wcale by się nie zdziwił, gdyby nie chciał mieć z nim nic wspólnego... Dalej męczyły go wyrzuty sumienia, kiedy przypominał sobie tamten nieszczęsny dzień.
Ale przy demonie nie mogło się stać nic złego, prawda?
- Nie, dam radę – zapewnił, choć nie brzmiał chyba zbyt przekonująco, bo właściciel posłał mu pobłażliwe spojrzenie.
Wyszedł na dziedziniec, przepuszczony przez szlachcica. Pokonał kilka schodków, w głowie przypominając sobie formułę przywołania, którą zdążył już niestety zapomnieć. 
Jak to było...?
Nagle przystanął, zmarszczywszy delikatnie brwi.
Czy mu się zdawało, czy przed bramą zamajaczyła mu dziwnie znajoma, smukła sylwetka?
Znieruchomiał.
Wyraźnie dostrzegał niebieskowłosą postać w towarzystwie strażników demona.  
To był Kastijan?
Arkade spotkał go, co prawda, tylko raz, ale... ciężko było o nim zapomnieć. Gdyby miał wybrać najpiękniejszą istotę, jaką widział w życiu, zapewne wskazałby jego. Oczywiście jeśli Gabriel, który mógłby się o to obrazić, nie stałby obok.
Co  on tutaj robił? Czy to możliwe, że...?
Spojrzał niespokojnie na twarz Demasse, próbując dopatrzeć się na niej jakiejkolwiek reakcji, jednak jej wyraz był nieodgadniony.
- Panie, co się dzieje? – zapytał głosem, w którym wyraźnie dało się usłyszeć niepokój.
Początkowe zaskoczenie zastąpiła dławiąca obawa. To chyba niemożliwe, żeby chłopak miał tu wrócić? Przecież demon miał jego, był z niego zadowolony. Nie chciałby się go pozbyć, prawda?
- Wracaj do siebie – rozkazał szlachcic, na powrót otwierając drzwi domostwa i gestem zapraszając niewolnika do środka, ale wzrok wciąż miał utkwiony w nieoczekiwanym gościu.
Arkade zawahał się przez moment. O czym mężczyzna chciał rozmawiać, że go odsyłał? Przecież mieli wyjść na powierzchnię, obiecał mu.
- Nataniel – upomniał demon, nieco zniecierpliwiony.
Młodzik spojrzał na niego prosząco, nie potrafiąc ukryć ogarniającego go lęku, ale widząc, że właściciel najwyraźniej nie zwraca na niego uwagi, kiwnął głową i posłusznie przemknął przez próg, choć we wnętrzu czuł narastający protest. 
Błagał w duchu, by jego obawy nie okazały się być uzasadnione. Dość już smutków spadło na niego w ostatnim czasie. Nie wiedział, czy zdoła znieść jeszcze to...
Wrota zamknęły się za Arkade z cichym trzaskiem, pchnięte ręką demona. Ciemne brwi zbiegły się mężczyźnie na czole, kiedy lustrował wzrokiem dobrze znaną mu, urodziwą twarz, okoloną puklami niebieskich włosów.
Nigdy nie sądził, że którykolwiek z jego niewolników będzie na tyle bezczelny, by bez wezwania wtargnąć na teren jego rezydencji.
A jednak. 
Co mogło go do tego skłonić?
Zbliżył się parę kroków, gestem odsyłając strażników. Lepiej, żeby Kastijan miał dobre wytłumaczenie.
- Co ty tutaj robisz? – syknął, podchodząc do chłopaka i chwytając za smukłe ramię. – Sylvio o tym wie? – zapytał, niebezpiecznie się nad nim pochylając.
Młodzieniec spojrzał na byłego właściciela błyszczącymi oczami, a po plecach przebiegł mu dreszcz napięcia. Przełknął nerwowo ślinę, starając się wydusić jakieś słowo. Nie przypuszczał, że po takim czasie jedno spojrzenie demona będzie w stanie wprowadzić go w takie osłupienie.  Długo się wahał nim tutaj przyszedł, a nastawienie Demasse utwierdzało go w przekonaniu, że jednak nie powinien był tego robić.
Ale nie mógł się teraz wycofać....
Sam przed sobą nie chciał przyznać, jak zabolał go widok demona z innym. A jeszcze gorsza była świadomość, że tamten chłopak tak długo pozostawał w łaskach szlachcica.
Co on w sobie takiego miał?
- Nie, nie wie... – odparł w końcu nieco ciszej niż z początku zamierzał. – Przyszedłem tutaj w ukryciu.
Demasse pokręcił głową z niedowierzaniem. Miał wrażenie, że to wszystko jakiś kiepski żart.
- Jak śmiesz tu przychodzić bez wiedzy swojego pana? Tego cię uczyłem? – warknął, puszczając rękę młodzieńca i mierząc go wzrokiem pełnym dezaprobaty. – Wracaj natychmiast do Karo. – rozkazał, odwracając się w stronę bramy z zamiarem powrotu do rezydencji.
Kastijan zawahał się przez moment, zastanawiając się, jak to wszystko ująć w słowa. Wiedział tylko jedno - musiał jakoś zatrzymać demona.
- Czekaj! – poprosił. - Wybacz... Nie pozwoliłby mi, gdyby wiedział, o czym chcę powiedzieć...
Demon zmrużył podejrzliwie oczy, przystając w miejscu. Co młodzieniec mógł mieć na myśli? Zaczynał podejrzewać, że były niewolnik po prostu odchodził od zdrowych zmysłów, bo wcześniej zdążył zapamiętać go jako dość rozsądnego. Przetarł znużoną twarz dłonią i rzucił chłopakowi wyczekujące spojrzenie.
- Dobrze znasz Venoma, prawda? – zapytał Kastijan.
Modlił się w duchu, by ta cała sytuacja nie przysporzyła mu jedynie więcej problemów...



Karo uniósł wzrok znad pliku dokumentów, po raz kolejny słysząc pukanie do gabinetu. Kogo znowu niosło? Przez myśl przemknęło mu, że jeśli tak dalej pójdzie, to niczego nie dokończy nie tylko do wieczora, ale i do końca tego tygodnia...
Spojrzał nieco zdziwiony na twarz żywiołaka, kiedy ten wszedł do pokoju. Horo raczej rzadko u niego bywał. Chociaż, jak teraz tak na niego patrzył, to wcale by mu nie przeszkadzało, gdyby chłopak przychodził częściej. Tylko w bardziej odpowiednim momencie.
- Ashae? – mruknął telepata, ukradkiem lustrując wdzięczne kształty młodego ciała, odzianego jedynie w skąpą bieliznę. – Coś się stało?
- Mogę wejść? – zapytał młodzieniec i widząc jak sutener kiwa głową, zamknął za sobą drzwi.
- Usiądź – polecił mężczyzna, wskazując wolne krzesło.- To o co chodzi? Tylko szybciutko, pracuję...
Żywiołak zamyślił się przez krótką chwilę, kładąc splecione dłonie na blacie biurka.
- No właśnie... – zaczął odrobinę niepewnie, a przynajmniej bardzo się starał, żeby tak to właśnie zabrzmiało. - Nie chciałbym rzucać fałszywych oskarżeń... ale mam powody, żeby przypuszczać, że Kastijan cię zdradził.
Sylvio znieruchomiał na moment, spoglądając bez przekonania na chłopaka. 
Miał nadzieję, że to nie kolejne gierki jego pracowników, bo po Gabrielu limit jego cierpliwości na ten rok został już wyczerpany.
- Skąd ten pomysł? – zapytał w końcu.
Horo odgarnął niesforne, różowe pasemka z twarzy, spuszczając wzrok.
- Wczoraj mi się zwierzał – mruknął cicho. - Mówił, że słyszał jakąś rozmowę, z której wynikało, że chcesz się go pozbyć. Był załamany – tłumaczył, spoglądając niewinnie na pracodawcę. - Chyba chciał poprosić kogoś o pomoc, powiedzieć o Gabrielu. Liczył, że to zapewni mu ochronę. Odradzałem mu, myślałem, że zrozumiał. Ale dzisiaj usłyszałem, że wyszedł... – szepnął skruszonym tonem, z satysfakcją zauważając, że z każdym jego słowem twarz telepaty tężała coraz bardziej. - I pomyślałem, że powinieneś o tym wiedzieć...
Karo wbił nieobecny wzrok w ścianę przed sobą, wpierając czoło o zaciśniętą w przejęciu dłoń. To, co powiedział żywiołak, brzmiało logicznie. Poczuł jak nagle wstrząsa nim fala złości.
- Do kogo poszedł?- zapytał beznamiętnym tonem, w ogóle nie oddającym tego, jak bardzo był teraz wściekły.
- Chyba do Demasse – odparł żywiołak.
Aż się wzdrygnął, gdy pięść karo z impetem uderzyła o drewniany blat biurka.
Mężczyzna wstał gwałtownie, w furkotem odsuwając krzesło. Co za niewdzięczny gówniarz... Najpierw podtruwa jego pracowników, a teraz jeszcze to... Niech tylko pokaże mu się na oczy, a on go wtedy po prostu zabije. Udusi gołymi rękami!
Westchnął głęboko, lustrując okolicę przez uchylone okno. Sytuacja była beznadziejna. Lada chwila mógł się tutaj spodziewać nieproszonych gości, a transport dla Gabriela nawet jeszcze nie był gotowy. Mógłby nawet oddać tego gówniarza wampirowi, gdyby nie miał absolutnej pewności, że harpia opowie mu o wszystkim, co tutaj miało miejsce. Skoro Reavmor dalej należał do Venoma, jego praca tutaj odbywała się kompletnie nielegalnie i nie miał co liczyć, że krwiopijca okaże dobrą wolę po tym, co usłyszy. Mógł pogrążyć wszystkie jego interesy, a na to Karo nie mógł pozwolić.
- Dobrze, że mi powiedziałeś – zwrócił się w końcu do żywiołaka, nie odrywając wzroku od widoku za szybą. – Ale nie chciałbym, żebyś rozpowiadał o tym na prawo i lewo, rozumiemy się? – upewnił się i widząc, jak żywiołak kiwa głową, gestem wyprosił go z gabinetu.
Ashae ukłonił się lekko przed sutenerem, a potem niespiesznie podszedł do wyjścia i zamknął za sobą drzwi. Na twarz wkradł mu się delikatny uśmiech. Wiedział, że z tego Kastijan już się nie wygrzebie. To był jego koniec.



Demon stał przed bramą swojej rezydencji, spoglądając w konsternacji na twarz Kastijana. Znał go już trochę i wiedział, że chłopak raczej nie był typem osoby, która snuła wyssane z palca opowieści w wolnych chwilach. Ale czy mógł mu uwierzyć od tak? Co prawda, jego słowa zdawały się być spójne, a cała sytuacja prawdopodobna, młodzieniec nie miał też żadnego powodu, by kłamać, a i mocno się narażał, przychodząc tutaj. Demasse wsparł się ramieniem o ogrodzenie. Wyglądało na to, że dzieciak mówił prawdę. A skoro tak, należało zacząć działać jak najszybciej, póki jeszcze nie było za późno.
Zerknął na byłego niewolnika, od dłuższej chwili wpatrującego się w niego w przejęciu. Mało brakowało, a omal nie zrobiłoby mu się go żal. Nigdy by się nie spodziewał, że tak mądra w jego mniemaniu istota zostanie kiedyś trucicielem, wikłającym się w bezsensowne intrygi.
- Możesz odejść – odprawił go, ze skrzypnięciem otwierając bramę rezydencji.
Kastijan mimowolnie uchylił drżące wargi.
- Ale... – zawahał się przez chwilę, nie do końca jeszcze rozumiejąc, co się właśnie działo. - Co ze mną będzie? – zapytał, a w jego głosie dało się usłyszeć coś na kształt gasnącej nadziei.
Szlachcic rzucił mu beznamiętne spojrzenie.
- O to pytaj Karo – odparł. – Ja za ciebie nie odpowiadam – rzucił jeszcze na odchodne.
Kastijan pokręcił głową w niedowierzaniu.
Ale jak to...? Chciał go tak po prostu zostawić na pastwę losu?
Postąpił krok do przodu, rozpaczliwie chwytając się ręki demona. Przecież mężczyzna nie mógł mu tego zrobić. Zawsze był mu wierny, przyszedł tutaj, tyle ryzykował... Demon musiał mu pomóc. Musiał! Był jego ostatnią szansą.
- Panie, błagam... – wyszeptał drżącymi wargami, spoglądając błagalnie na twarz szlachcica. -  Proszę, zrobię cokolwiek rozkażesz. Tylko mi pomóż...
Demon wyszarpnął ramię z jego uścisku i zmierzył nieprzychylnym wzrokiem. Nie miał zamiaru słuchać jego próśb. Sam zasłużył sobie na to, co go spotkało, musiał teraz ponieść konsekwencje. 
Ruszył w kierunku rezydencji, nie oglądając się za siebie.
- Błagam! – krzyknął rozpaczliwie młodzieniec, łapiąc się stalowych krat. – Nie zostawiaj mnie tak!
Krzyknął raz jeszcze, a potem znowu. W końcu zamilkł, a po pobladłym policzku popłynęła mu samotna, słona łza. Opadł bezsilnie na ziemię.
Został sam.
- Panie... – mruknął jeszcze ledwo słyszalnie, drżącą dłonią chwytając się stalowego przęsła, dzielącego go od oddalającej się sylwetki byłego właściciela.
To był koniec...



Demon wpadł z powrotem do rezydencji, starając się naprędce sklecić jakiś sensowny plan. Czy powinien powiedzieć o wszystkim Venomowi? Oczywistym było, że wampir musiał odzyskać towarzysza, ale cholera wie, jak mógł zareagować, słysząc o czymś takim. Zastanawiał się, czy nie lepiej dla nich obu, aby zajął się tym sam. Z drugiej strony, to Cyjan miał akt własności. Sytuacja rysowała się beznadziejnie.
Mężczyzna zatrzasnął za sobą drzwi. Nie miał zbyt wiele czasu do namysłu...
- Panie? – usłyszał cichy, chłopięcy głos.
Spojrzał w stronę schodów i zaklął, napotykając wystraszone spojrzenie Nataniela. Jeszcze tego mu teraz brakowało.
Chyba nie podsłuchiwał...?
- Miałeś iść do siebie – przypomniał. – Nie rozumiesz prostych poleceń?
Chłopak odwrócił spłoszony wzrok. Czy to coś złego, że zwyczajnie się martwił? Przecież nie zrobił nic, co mogłoby rozzłościć demona, więc dlaczego ten traktował go tak szorstko?
- Przepraszam – mruknął odrobinę urażony. – Chciałem tylko wiedzieć, czy nic się nie stało...
- Nic, co powinno cię interesować – odparł szlachcic, w zamyśleniu opierając się o balustradę.
Musiał dać znać Diego, żeby przypadkiem na niego nie czekał. Biedak będzie zmuszony jednak skorzystać z teleportu.
- Rozgniewałem cię czymś? – zapytał Arkade, starając się jakoś rozładować piętrzące się napięcie.
Naprawdę nie rozumiał, co mogło się stać. W jednej chwili wszystko było w porządku, a potem zjawiał się Kastijan i właściciel nagle nie chciał go widzieć.
- Nie wyraziłem się jasno? – syknął mężczyzna, posyłając młodzikowi karcące spojrzenie. - Nie interesuj się sprawami, które cię nie dotyczą. Idź do siebie i nie plącz mi się pod nogami – rozkazał chłodnym tonem.
Nie miał zamiaru mu nic mówić, póki sytuacja nie będzie pewna. Nie chciał mu robić fałszywej nadziei.
- Tylko zapytałem... – szepnął młodzik, zawieszając smętne spojrzenie na granitowych stopniach.
Jego dłoń, zaciśnięta teraz w pięść, zaczęła delikatnie drżeć.
Dlaczego nigdy nie mógł o niczym wiedzieć? Od wszystkiego go odsuwano. A on chciał tylko usłyszeć, że Kastijan tu nie wraca, że demon nie chce go z powrotem. Czy to tak wiele?!
Może gdyby choć raz, od kiedy trafił w ręce Demasse, poczuł się bezpiecznie... Może wtedy potrafiłby być dzielny, tak jak szlachcic oczekiwał...
- Może po prostu mnie oddaj... Nie będę więcej zawadzał – mruknął cicho, nie potrafiąc się powstrzymać, a potem czmychnął pospiesznie na górę, unikając wzroku właściciela.
Brwi demona uniosły się w zdumieniu. Przez moment chciał zatrzymać chłopaka, ale był pewien, że się przesłyszał. 
Co to miało, do cholery, znaczyć?
Co ten gówniarz znowu sobie wymyślił? I jak śmiał tak się do niego odzywać? 
Demon z pewną dozą niedowierzania spoglądał, jak rąbek płaszcza młodzieńca znika za zakrętem, kiedy ten uciekał do siebie.
Pokręcił głową, biorąc głębszy oddech. 
Najchętniej udusiłby teraz tego niewdzięcznego szczyla, ale czekały na niego ważniejsze sprawy. Potem go dorwie...



Kompletna, niczym niezakłócona cisza była jednym z tych zjawisk, których niemal nie dało się uświadczyć, wchodząc za wrota zamczyska Venoma. A jednak, tego dnia było zupełnie cicho.
Gdzie podziały się zjawy, zazwyczaj bez skrępowania latające mu tuż nad głową? Gdzie służba, witająca go tym irytującym, namolnym uśmiechem?
Demon krytycznym wzrokiem zlustrował zmatowioną kurzem posadzkę. Gdyby nie dwójka strażników próbująca zatrzymać go przed bramą, zapewne pomyślałby, że nie zostało tutaj ani żywego ducha.
Ruszył przed siebie, prosto do gabinetu Venoma, po drodze mijając oplątane pajęczynami obrazy, a jedynym dźwiękiem, który mu przy tym towarzyszył, był stukot jego własnych butów. Potrzebował aktu własności Gabriela, bez niego nie było nawet sensu iść do Karo. Dalej nie zdecydował, czy powinien w ogóle mieszać w to Cyjana. Kto mógł wiedzieć, jak wampir zareaguje na takie wieści?
Pchnął drzwi biblioteki i zerknął do środka. Pierwszym, co rzuciło mu się w oczy, był nieuporządkowany stos dokumentów na biurku. Nie miał jednak okazji bliżej się przyjrzeć, kiedy przed oczami przefrunęło mu kilka spłoszonych jego obecnością zjaw. Pokręcił głową, gdy przezroczyste ciało ostatniej z nich zniknęło na zakrętem korytarza. Z cichym westchnieniem obrócił się z zamiarem wejścia do komnaty.
- Odejdź – usłyszał czysty, kobiecy głos i dopiero potem przeniósł uwagę na wyglądającą zza regału parę mętnych oczu.
Zignorował obecność ducha i podszedł do biurka. Dzięki bogom, mniej więcej wiedział, gdzie Cyjan trzymał dokumenty.
- Nie rób tego – ostrzegła zjawa, podchodząc do Demasse, ciągnąc za sobą długi, lśniący tren. – Obudzisz go, będzie zły – szepnęła drżącym głosem, składając wychudłe dłonie na piersi. – On czuje krew, przyjdzie tu...
- Tobie to już chyba nie zaszkodzi, prawda? – prychnął mężczyzna, z wyrazem skupienia na twarzy wertując zawartość szuflad wampira.
Szuflad, w których panował nieokiełznany chaos, co nie ułatwiało mu zadania.
Westchnął ciężko, przeglądając pismo za pismem w nadziei, że znajdzie tu cokolwiek przydatnego. Chwilę później zmarszczył delikatnie brwi, przypatrując się pergaminowi, który zdołał zwrócić jego uwagę. Kącik demonich warg uniósł się nieznacznie.
Jakoś za łatwo mu to poszło.
- Już za późno... – usłyszał za plecami wystraszony głos zjawy.
I wtedy drzwi do gabinetu uchyliły się z cichym skrzypnięciem. Demon podniósł wzrok znad dokumentu i bezwiednie uchylił wargi, spoglądając na wyłaniającą się z korytarza postać. Siateczka drobnych żyłek pod oczami, karminowe tęczówki i szerokie źrenice, błyskające niebezpiecznie w świetle skrzących się lampionów, przywodziły na myśl te wampiry, o których niejednokrotnie czytał w podręcznikach. Ale pomimo tych zmian, poznawał w stojącej przed nim osobie Venoma.
Demasse miał cichą nadzieję, że ten był jeszcze przy zdrowych zmysłach, bo po wyglądzie nie potrafił tego stwierdzić z całą pewnością.  W każdym razie – teraz nie miał już wyboru, musiał go uświadomić.
- Czegoś tutaj szukasz? – zabrzmiał nieco ochrypły głos wampira.
- Twoja zjawa ostrzegała, że będziesz próbował utoczyć mi nieco krwi – oznajmił Makador, uważnie przyglądając się mężczyźnie. -  To jak będzie?
Cyjan przez moment mierzył demona nieco nieprzytomnym, pytającym wzrokiem, a potem  spojrzał na ducha, teraz znowu skrywającego się za regałem. Pokręcił głową, wzdychając przeciągle i przysiadł na pobliskim krześle. Ostatnimi czasy ciężko było mu ustać dłużej na nogach...
- Lubi straszyć gości, prawda Dafne? – zwrócił się w kierunku zjawy. – Ale nie będę ukrywał, że odwiedziny nie są mi teraz szczególnie na rękę. Zwłaszcza, kiedy ktoś mi grzebie po szufladach – odparł, teraz patrząc już tylko na Demasse.
Nawet z drugiego końca pokoju słyszał jego puls i szum krwi tętniącej w żyłach. Tylko on sam mógł wiedzieć, ile kosztowało go powstrzymanie się od spróbowania choćby jednej kropli...
Demon raczej nieczęsto miewał problemy z doborem odpowiednich słów, a można by nawet zaryzykować stwierdzeniem, że wcale. Teraz stał jednak w zupełnym milczeniu, nie wiedząc, co mógł powiedzieć.
Poczuł coś na kształt ulgi. Wampir wyglądał gorzej niż źle, a i ciężki oddech sugerował, że z jego kondycją nie było najlepiej, ale przynajmniej mówił do rzeczy.
- Widzę, że dalej się sypiesz – rzekł po chwili, mnąc w dłoni znaleziony przed chwilą pergamin.
Wampir kiwnął głową, wspierając czoło o drżącą dłoń.
- Obawiam się, że to może być nasze ostatnie spotkanie – szepnął beznamiętnym tonem, mętnym wzrokiem lustrując własną twarz, odbijającą się niewyraźnie w granitowej posadzce.
Nie poznawał się. 
Nigdy nie sądził, że skończy akurat w taki sposób, że to wszystko potoczy się tak szybko. A jednak, sam przypieczętował własny los.
Demasse pokręcił głową i podszedł do mężczyzny.
- Na twoim miejscu, nie spieszyłbym się tak do grobu – poradził, podając mu pismo. – Przyda ci się.
Wampir zmarszczył brwi, zaciskając palce na dokumencie. Nawet nie musiał czytać, żeby wiedzieć, co właśnie miał w dłoni. Tylko akt własności harpii mógł być tak bezlitośnie pognieciony. Czy to możliwe, że...?
- Coś wiesz? – zapytał niespokojnie, unosząc zaskoczone spojrzenie na przyjaciela.
Jego serce nagle przyspieszyło, jakby miało mu wyskoczyć z piersi. Wstał gwałtownie, wbijając wzrok w demona, stojąc tak blisko, że ten mógł wyczuć jego płytki, nieregularny oddech na twarzy.
- Powiedź coś – ponaglił, zaciskając dłonie na demoniej koszuli. – Gdzie on jest?
Demasse westchnął ciężko. Oby tylko tego nie pożałował...
- Tylko nie rób nic głupiego – zastrzegł.



Kastijan jeszcze przez dłuższą chwilę siedział przed bramą rezydencji Demasse, beznamiętnym spojrzeniem wodząc po oknach budynku. A potem wstał i smętnym krokiem ruszył z powrotem do miejsca, które nawykł już zwać domem. Teraz mógł już tylko zataić fakt, że był u demona i błagać Sylvia, by pozwolił mu zostać ze sobą. 
Udowodni mu, że żaden inny nie mógłby go zastąpić, zrobi wszystko, by mężczyzna zrozumiał, że odesłanie go to wielki błąd.
Zanim się obejrzał, stał przed burdelem, rozświetlonym u wejścia czerwonymi lampionami. Strażnik uchylił przed nim drzwi i gestem zaprosił do środka. Chłopak z cichym westchnieniem przekroczył próg holu, by za chwilę zatrzymać się gwałtownie, napotkawszy na niepokojąco chłodny wzrok telepaty.
Czekał na niego?
Zaraz obok stał Ashae, uśmiechając się kpiąco.
- Gdzie byłeś? – zapytał Karo lodowatym tonem.
Chłopak usłyszał szelest z tyłu głowy, a zaraz potem poczuł ciepły oddech strażnika na karku, gdy ten stanął mu tuż za plecami. Jego czoło zrosiły drobne kropelki potu.
- Przecież wiesz – odparł drżącym głosem, choć powoli dochodziła do niego świadomość, że mężczyzna o wszystkim wiedział.
- Pytam, gdzie naprawdę byłeś – wycedził sutener przez zaciśnięte zęby.
Wcześniej nie był pewien, czy Kastijan odważyłby się go zdradzić, ale widząc jego zdenerwowanie, nie miał już wątpliwości.
- Nic nie rozumiem – mruknął zrozpaczony młodzieniec, zaraz przenosząc zaszklone spojrzenie na żywiołaka. – Zaplanowałeś to, tak?
Jak mógł być tak głupi i łatwowierny, żeby uwierzyć, że Ashae naprawdę chciał mu pomóc?
- Nie wiem, o czym on mówi – zastrzegł Horo, podnosząc ręce w geście niewinności. – Ja go ostrzegałem – dodał, puszczając oczko dotychczasowemu ulubieńcowi szefa, tak, by tylko on mógł to zobaczyć.
Kastijan pokręcił głową. Nie wierzył, że to się działo naprawdę. Wbił we właściciela spojrzenie pełne żalu, a po policzkach popłynęły mu łzy bezsilności.
- Błagam, wybacz mi – szepnął, podchodząc i chwytając się jego koszuli drżącymi palcami. – Musiałem to zrobić. To się nigdy więcej nie powtórzy, przysięgam...
Telepata odepchnął młodzieńca i gestem rozkazał strażnikowi go odprowadzić. Nie miał zamiaru słuchać jego błagań i zapewnień. Kątem oka obserwował jak służący chwyta chłopaka na ramię i ciągnie w stronę schodów. Słyszał jego płacz i prośby, ale teraz go to nie interesowało. Niepotrzebnie mu zaufał.
- Ashae, chodź ze mną – polecił żywiołakowi, kierując się do gabinetu.



- Zwolnij! – warknął Demasse, podążając za pędzącym do wyjścia wampirem i chwycił go za drżące z nerwów ramię. – Nie rób nic, czego będziesz żałował, rozumiesz? – upewnił się, spoglądając w błyskające niepokojąco oczy krwiopijcy.
Właśnie takiego obrotu spraw się obawiał. Niepotrzebnie powiedział o wszystkich Venomowi. Mógł załatwić to sam.
- To on pożałuje – syknął wampir, wyrywając rękę z uścisku demona. – Kiedy już zetrę go na proch!
Demon pokręcił głową, wyprzedzając Cyjana i torując mu drogę. Pchnął go na ścianę i przycisnął łokciem klatkę piersiową, by jakoś go unieruchomić. Nie było to łatwe zadanie, bo wszystkie rezerwy siły krwiopijcy najwyraźniej zmobilizowały się na wieść o Reavmorze.
– Ochłoń – polecił. – Dla jego dobra – dodał, mając na myśli Gabriela. - Myślisz, że jak cię zamkną, to co się z nim stanie?
Dłonie wampira zacisnęły się w pięści, a on sam wziął głębszy wdech.
Jak miał stać spokojnie, kiedy tamten sukinsyn gnębił i poniewierał jego towarzysza? Jego piękną, dumną, najdroższą harpię... Na samą myśl, co mógł czuć chłopak, wzbierała w nim wściekłość. Wolałby umrzeć z głodu ze świadomością, że młodzik był gdzieś bezpieczny niż dowiedzieć się takiej prawdy...
Odepchnął demona i spojrzał na niego ze złością.
- Zejdź mi z drogi – warknął. – Nie wtrącaj się w sprawy, których nie rozumiesz!
Demon nigdy nie dbał o nikogo prócz siebie. Jak mógł zrozumieć, co on teraz czuł, kiedy jego jedyna miłość była tak blisko, tuż, tuż, na wyciągnięcie ręki? Kiedy po raz pierwszy od dawna poczuł, że może ją odzyskać, ochronić...
- Zatrzymaj mnie raz jeszcze, a i tobie nie okażę litości... – ostrzegł, posyłając demonowi ostatnie, chłodne spojrzenie, a potem ruszył prędko do wyjścia.
Teraz nic się nie liczyło. Tylko Gabriel.



Sylvio czujnym wzrokiem obserwował rozpościerający się za oknem widok, kiedy żywiołak nieco niepewnie zasiadł w fotelu, przy jego biurku. Chłopak sam się sobie dziwił, ale bał się odezwać. Karo dalej trząsł się ze złości, klnąc cicho pod nosem, co w kontraście z jego codziennym, stoickim wręcz spokojem, przyprawiało Ashae o ciarki na plecach.
- Posłuchaj uważnie... – usłyszał chłodny głos sutenera, kiedy ten podszedł do jednej z szuflad i dalej nieco drżącą dłonią wydobył z niej cygaro. – Wygląda na to, że lada chwila możemy się tu spodziewać nieproszonych gości. Będziesz musiał mi trochę pomóc – oznajmił, z cichym westchnieniem wypuszczając z ust obłok sinego dymu.
Ponownie zanurzył rękę w zawartości schowka, a po chwili w jego palcach zalśnił srebrny klucz. Położył go na blacie tuż przed żywiołkiem.
- To do pokoju Gabriela – wyjaśnił, widząc jego pytający wzrok. – Powóz czeka przy tylnym wyjściu. Zajmę Venoma, a ty zaprowadzisz tam chłopaka. Nie może tu dłużej zostać.
- Ja? – zapytał oburzony Horo. – Nie mogą tego zrobić strażnicy?
- Krzyczącą i szarpiącą się harpię słychać na pół Górnego Miasta – syknął telepata, wracając do okna. Musiał kontrolować sytuację.- Z tobą pójdzie dobrowolnie, ufa ci.
Najchętniej podałby Reavmorowi jakąś miksturę usypiającą, ale obawiał się, że nie miał na tyle czasu, by wywar zdążył należycie zadziałać. Nie miał innego wyjścia.
- Ashae... – mężczyzna zwrócił się do młodzieńca, tym razem patrząc na niego przenikliwie. – Nie myśl, że nie wiem, jak pograłeś sobie z Kastijanem.
Żywiołak zesztywniał, a jego wargi zaczęły delikatnie drżeć.
- Jeśli nie chcesz skończyć gorzej niż on, zrobisz, co ci każę – zagroził Sylvio, a ton jego głosu wskazywał, że nie były to słowa rzucone na wiatr. – Rozumiesz?
Horo zawahał się przez moment. Czy telepata wiedział o wszystkim, co tu się działo?
Kiwnął niepewnie głową, przełykając ślinę przez zaciśnięte z nerwów gardło.
Źrenice telepaty rozszerzyły się gwałtownie, kiedy za szybą dostrzegł zbliżającą się postać, której tak niecierpliwie wyczekiwał.
- Idzie – ostrzegł, nie odrywając spojrzenia od ruchliwej uliczki za oknem. – Rusz się. I lepiej dla ciebie, żeby obyło się bez komplikacji.
Żywiołak wstał na drżących nogach, zgarniając z biurka klucz. Zanim się obejrzał, szedł już korytarzem, ściskając go w dłoni tak mocno, że aż kostki mu pobielały. Nawet się nie zastanawiał, po co mu to było, teraz liczyło się tylko to, by na powrót wkupić się w łaski Karo.
Inaczej będzie bardzo źle...
Jego powieki uchyliły się szerzej, kiedy na końcu korytarza mignęła mu wysoka, męska sylwetka. Rude, splątane włosy nie okrywały jej bladej twarzy na tyle, by żywiołak nie mógł dojrzeć malującej się na niej lodowatej wściekłości. Chłopak przystanął i niemal wcisnął się w ścianę, gdy krwiopijca mijał go z chęcią mordu w czerwonych oczach, zmierzając najpewniej prosto do gabinetu jego pracodawcy. Aura wampira była tak przytłaczająca i gęsta, że nawet żywiołak, mimo braku absolutnie żadnych umiejętności w tym zakresie, doskonale ją wyczuwał. Za mężczyzną ciągnął się ogon, w postaci dwóch strażników Sylvia, którzy najwyraźniej poczuli się do obowiązku ochrony swojego szefa.
Teraz młodzieniec zastanawiał się, czy nie lepiej było po raz kolejny narazić się telepacie...



Gabriel smętnym spojrzeniem ślizgał po ścianach komnaty, jakby ze znudzenia doszukując się na nich jakichś postępujących zmian. Od wczoraj żadnych nie zarejestrował. 
Krzesło stało w rogu, jak zawsze, pościel, pomięta i skłębiona, leżała na podłodze, a on na łóżku, opuszkami palców badając fakturę materaca.
Czasem zdarzało mu się też nasłuchiwać kroków na korytarzu i nie miał pojęcia, czy kierowało nim zwykłe znudzenie, czy też obawa o to, kto mógł go odwiedzić...
Czy tak miała wyglądać reszta jego egzystencji? To wszystko, co mu zostało?
Chciał tylko lepszego życia. Gdyby wiedział, że za to marzenie przyjdzie mu zapłacić taką cenę... Wtedy najprawdopodobniej nigdy nie uciekłby z domu. Nie zostałby niewolnikiem ani prostytutką, ani tym, czym był teraz. Czymkolwiek to było.
Drgnął niespokojnie, słysząc szczęknięcie otwieranego zamka. Przez tę krótką chwilę, gdy klamka opadała pod naporem czyichś palców, modlił się, by nie zobaczyć w drzwiach kolejnego, obcego mężczyzny. A potem znieruchomiał, w ciszy lustrując wzrokiem znajomą, smukłą sylwetkę.
- Ashae? – mruknął, bezwiednie podsuwając się pod ścianę, kiedy młodzieniec zaczął się zbliżać.
Żywiołak zawahał się przez moment, napotykając na nieufne spojrzenie harpii, a potem podszedł do niej powoli i przysiadł na skraju łóżka, z bliska przyglądając się jej twarzy. Wiedziony jakimś dziwnym odruchem, przejechał palcami po jej policzku, w miejscu, gdzie rozlewał się nieładny, fioletowy siniec.
Lubił Reavmora. Szkoda, że tak to się miało skończyć...
- Który cię tak urządził? – zapytał.
- Nie twój interes – syknął Gabriel, natychmiast odtrącając jego dłoń. – Czego tutaj chcesz?
Nie chciał, żeby ktokolwiek oglądał go w tym żałosnym stanie. Nie miał pojęcia, czy żywiołak przyszedł tutaj się z niego pośmiać, czy z ciekawości, żeby zobaczyć, jak wygląda upadek na samo dno. A może przysłał go Karo? To nie miało teraz żadnego znaczenia. Nie chciał nikogo widzieć.
- Uspokój się, chcę ci pomóc – zapewnił Horo, podnosząc się z łóżka. – Chodź za mną, zaufaj mi – polecił, wyciągając rękę do Reavmora.
Ten pokręcił w niedowierzaniu głową. Od kiedy to żywiołak tak się pałał do bezinteresownej pomocy? Czyżby było z nim aż tak źle, że nawet tacy jak Horo zaczynali mu współczuć?
- Ty chcesz mi pomóc? – zakpił, a na twarz wkradł mu się gorzki uśmiech. - A co ty niby możesz zrobić? Z tego, co wiem, jesteś tutaj tylko dziwką, więc nie udawaj, że możesz coś więcej niż ja...
Ashae przekręcił oczami w irytacji i chwycił Gabriela za ramię, pociągając go do pionu. Właśnie sobie przypomniał, dlaczego harpia w ogóle znalazła się w opresji. 
Sam by ją odesłał na miejscu Sylvia.
- Zamknij się i rób, co mówię, jeśli nie chcesz tu spędzić reszty życia – syknął, patrząc prosto w złote tęczówki, w których nagle zamigotała obawa. – Przed tylnym wejściem czeka powóz, przywiózł nad ranem nowych chłopców, niebawem będzie wracał do portu. Odciągnę jakoś strażników, a ty się tam wślizgniesz – tłumaczył, uważnie przyglądając się Reavmorowi, by mieć pewność, że dociera do niego sens jego słów. – Rozumiesz? – upewnił się.
Gabriel najwyraźniej nie rozumiał. Stał chwilę w ciszy, starając się przetrawić słowa Ashae.
Po co w ogóle żywiołak chciał ryzykować, pomagając mu? Jaki mógł mieć w tym interes?
I nawet, gdyby wsiadł do tego powozu, to co dalej? Przecież to nie miało sensu... Przy bramie strażnicy i tak by go przeszukali. Nikt przy zdrowych zmysłach nie pozwoliłby mu opuścić miasta bez upoważnienia, a glejt przecież miał Sylvio.
Horo, widząc zmieszanie na twarzy harpii, zrozumiał, że musi się spieszyć. Im więcej czasu miała do namysłu, tym gorzej.
- Chodź już, nie mamy zbyt wiele czasu – pogonił, ciągnąc ją za rękę, nim ta zdołała się otrząsnąć z pierwszego szoku i wyprowadził z komnaty.
- Czekaj – Reavmor stanął w miejscu, niespokojnym wzrokiem lustrując prowadzące na dół schody.
Coś mu mówiło, że to nie mogło się skończyć pomyślnie. A co, jeśli tylko pogorszy swoją sytuację? Wiele razy w życiu już ryzykował. Gdyby mógł cofnąć czas, już nigdy nie popełniłby tych błędów.
Cząstką podświadomości wyczuwał w powietrzu jakiś dziwnie znajomy zapach, ale w tym momencie nie potrafił sobie przypomnieć, skąd go znał.
- Wszystko będzie dobrze – szepnął Ashae, starając się jakoś go uspokoić.
- Nie – odparł Gabriel, cofając się pod drzwi. – Nie będzie. Nie pójdę...
Żywiołak pokręcił głową. Sytuacja zaczynała wymykać się spod kontroli. Nie spodziewał się, że Reavmor będzie miał jakiekolwiek opory. Najwyraźniej przez ostatnie przykre wydarzenia wrócił mu rozum. Musiał go stąd jakoś wyprowadzić...
Widząc, że chłopak łapie za klamkę, z zamiarem powrotu do komnaty, chwycił go szybko za dłoń i odciągnął.
- Nie wygłupiaj się – syknął, prowadząc go w kierunku schodów. - Masz pojęcie, że Karo chce cię odesłać na obrzeża? Wiesz, co tam z tobą zrobią? - straszył, mając nadzieję, że taka wizja jednak przekona harpię do potulnego opuszczenia domostwa.
Sam zaczynał powoli panikować. Nie było dobrze.
- Puszczaj mnie, rozumiesz?! – krzyknął rozeźlony Gabriel, starając się wyszarpnąć nadgarstek z uścisku współpracownika. – Jak będę chciał, to zostanę tu nawet do końca życia, nic ci do tego!
Nagle poczuł niespodziewane, mocne szarpnięcie. Nie zdążył zareagować, kiedy druga ręka żywiołaka powędrowała ku górze, by zatkać mu usta.
Co to miało znaczyć?!
- Ucisz się. Chcesz żeby Sylvio tu przyszedł? – sykliwy szept żywiołaka rozszedł mu się w uszach.
Szarpnął się gwałtownie, próbując stawić mu opór, dalej nie do końca rozumiejąc, co tu się właśnie działo. Czy żywiołak postradał zmysły? Chciał zawołać pomocy, ale smukłe palce, przyciśnięte do jego warg, skutecznie tłumiły wszelkie dźwięki. Zacisnął powieki i nie myśląc wiele, wbił zęby w skórę chłopaka najmocniej jak potrafił.
Ashae krzyknął zaskoczony i mimowolnie odepchnął Gabriela, krzywiąc się z bólu. Reavmor zatoczył się do tyłu, tuż nad krawędź schodów. Niczym w zwolnionym tempie czuł, jak jego ciało przechyla się nad stromymi stopniami. Próbował chwycić się barierki, ale było już za późno. To było tylko parę sekund...



Gdy tu zmierzał, czuł się jak w jakimś nierealnym śnie. Zupełnie jakby czas stanął, a całe otoczenie zastygło w dziwnym odrętwieniu. Został tylko cichy dźwięk jego własnych kroków i szumiący mu w głowie potok skrajnych myśli.
Jak przez mgłę pamiętał ten dzień, kiedy spojrzenia jego i harpii spotkały się po raz ostatni. Miał wtedy ostatnią szansę, by ją zatrzymać i uchronić od koszmaru, który ją czekał.
Dlaczego tego nie zrobił?
Czy nie obiecywał jej, że będzie o nią dbał, że ochroni ją przed całym światem, jeśli będzie trzeba? Czy nie mówił, że jego dom jest jej domem?
Wiedział, że niezależnie od tego, co się za chwilę stanie, za ten koszmarny błąd przyjdzie mu płacić do końca życia. Takiej winy po prostu nie dało się odkupić. Nawet, jeśli Gabriel mu wybaczy, za każdym razem, gdy spojrzy mu w oczy, będzie widział w nich ból, któremu mógł zapobiec.
Poświęciłby wszystko, żeby cofnąć czas i uczynić wspomnienia tamtego dnia fikcją daleką od rzeczywistości.  Ale teraz zostało mu już tylko przerwać to piekło, które sam zgotował swojemu towarzyszowi.
I ukarać winnych jego nieszczęścia...
A ci byli coraz bliżej z każdym miniętym zakrętem, tylko parę kroków dzieliło go od celu.
Już za drzwiami gabinetu, wbił spojrzenie czerwonych tęczówek w telepatę. Ten stał tuż obok okna, pogrążony w obłoku siwego dymu. Wydawał się zaskoczony jego nagłym wtargnięciem, ale krwiopijca nie zamierzał ulec temu wrażeniu.
Wiedział, że był tu Gabriel. Nie czuł jego zapachu, zapewne przez rzucone niedawno zaklęcia maskujące, ale był pewien, że go tu znajdzie.
- Gdzie on jest? – zapytał złowróżbnym tonem, powolnym, bezdźwięcznym krokiem zbliżając się do Sylvia, niczym drapieżnik skradający się po cichu do swojej ofiary.
Był niemal pewien, że mężczyzna poczuł dreszcz niepokoju przebiegający po grzbiecie, mimo dwójki strażników, bacznie śledzących jego poczynania.
Karo podszedł do biurka i z chrzęstem zgasił cygaro w stalowej papierośnicy.
- Nie rozumiem – odparł w końcu, siląc się na zdumiony ton.
- Gabriel – sprecyzował wampir. - Gdzie on jest?
- Obawiam się, że go tutaj nie było, więc raczej nie mogę ci po... – nie dokończył, kiedy Venom w jednej chwili znalazł się tuż przez nim i pchnął na ścianę.
- Pytam ostatni raz – warknął Cyjan, zaciskając pobladłą dłoń na gardle mężczyzny.
W tym samym momencie poczuł nieprzyjemny chłód stali na skórze, gdy strażnicy Sylvia przytknęli mu oręż do karku.
– Mów, albo nawet oni ci nie pomogą – wysyczał i poluźnił uścisk na szyi telepaty, pozwalając mu zaczerpnąć tchu.
Sylvio odkaszlnął i złapał niespokojny wdech, łapiąc się za klatkę piersiową.
- Opuście broń – rozkazał służącym, rozkładając ręce w pokojowym geście. - Nie wiem, skąd pomysł, że Gabriel mógłby tutaj być. Ale nic nie stoi na przeszkodzie, abyś sam się przekonał, że go tutaj nie ma – zaproponował. – Usiądź, porozmawiajmy spokojnie...
Miał nadzieję, że Ashae sprawnie sobie radzi, ale dla pewności wolał, żeby krwiopijca jeszcze chwilę u niego posiedział i nieco się... odprężył. Niemal niezauważalnie poruszył koniuszkami palców, roztaczając wokół siebie senną aurę.
Venom nagle poczuł dziwne znużenie. 
Otoczyła go jakaś obca, otępiająca mgiełka, a powietrze jakby zgęstniało, skrząc się od użytego zaklęcia. 
Hipnoza?
Sam, jako wampir, niejednokrotnie używał podobnych technik.
Wyrwał się z chwilowego zamroczenia, rozpraszając czar resztkami magicznej energii, jakie mu jeszcze zostały i przyparł sutenera do ściany.
- Nie próbuj na mnie swoich sztuczek – ostrzegł.
I wtedy... usłyszał hałas. Przytłumiony, ledwo słyszalny, dobiegający gdzieś z odległego zakątka korytarza. Jakby czyjś głos...
Wampir zastygł w bezruchu.
Ten głos. A potem przerażony krzyk...
Wiedziony jakąś dziwną siłą, odwrócił się w kierunku wyjścia, zupełnie zapominając o stojącym przed nim telepacie. Pchnął strażnika, zagradzającego mu drogę.
Gabriel.
Nie minęła chwila, kiedy drzwi z impetem uderzyły o ścianę, a on wypadł na korytarz, zostawiając Karo za sobą. Ruszył w stronę schodów, kompletnie ignorując wszystko wokół. Zatrzymał się na moment, zza zakrętu dostrzegając zastygłego w bezruchu młodzieńca. Jego dłonie drżały mocno, zaciskając się na różowych kosmykach, okalających wykrzywioną w przerażeniu twarz. Venom podszedł do niego, zwalniając kroku. Z pewnym wahaniem spojrzał w miejsce, w którym utkwiły rozszerzone szokiem oczy chłopaka. 
I zamarł.


5 komentarzy:

  1. Kurcze cudowne, że napisałaś kolejny rozdział, ale skończyć w takim momencie. Musiałam się skupić, żeby nie rozwalić komputera. To niesłychane.
    Naprawdę ale mam nerwa.

    OdpowiedzUsuń
  2. Oby tylko Gabrielowi nic się nie stało i wszystko skończyło się szczęśliwie

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    przeczytałam cześć rozdziału i rewelacja po prostu, miło że Demannse chce wynagrodzić ostatni czas Nathanielowi.... jak przeczytam całość to wrócę tutaj ale chwilowo to trochę czasu minie...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Agnieszka

    OdpowiedzUsuń
  4. kiedy następny rozidział super opowiadanie życze dużo weny :D

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.