sobota, 19 stycznia 2013

Rozdział 21 - "Ważna Wiadomość"


Szybowali nad czarną skorupą Almagedoru, zmierzając na powierzchnię. Zimną i według demona, stanowczo zbyt jasną. Szczególnie dziś, bo do objawów choroby czarnowłosego przyłączył się światłowstręt. Mruczał cały czas jakieś przekleństwa pod nosem. Głowa pękała mu z bólu, a na twarzy widoczny był grymas wściekłości. Arkade przysnął na szyi Veragrora, wyglądało na to, że był bardzo odprężony. Taki spokojny i… Denerwująco szczęśliwy. Demon szturchnął go dość niedelikatnie w ramie. Żadnej reakcji nie zdołał dostrzec. Ponowił czynność. Niewolnik ziewnął cichutko. Demasse przewrócił oczami z irytacją i lekko poklepał policzek podopiecznego.  Ten otworzył oczy. Spojrzał przelotnie na demona i uśmiechnął się.

-Żebym ci zaraz nie zdarł tego głupiego uśmieszku z twarzy.- Zawarczał mężczyzna i jeszcze bardziej zmarszczył brwi. Byli już blisko, widok był coraz mniej zadowalający. Zbudowane z czarnego kamienia urwiska i wykopane w nich nory, lub, w przypadku mniej biednych rodzin, czarne wypustki, nakrapiane dziurami w postaci drzwi i okien, tworzyły krajobraz obrzeży Almagedoru. Czerwone latarnie stały tutaj, jak i w górnym mieście. W dolnych warstwach wulkanicznych stepów unosił się dym i kurz.

-Możemy wracać…- Szepnął chłopiec. Za żadne skarby nie chciał denerwować właściciela, tym bardziej, że wiedział, jakie byłyby tego konsekwencje.- Ja nie muszę…

-Musisz, bo zaraz będziemy na powierzchni, nie leciałem tyle, żebyś teraz wybrzydzał.- Zasyczał Makador i przeczesał czarne włosy ręką. Nataniel spojrzał na wprost. Zobaczył sporą, oślepiająco jasną plamę. Cały czas stawała się większa. I większa. Czy było to wyjście na powierzchnię? Wszystko, poza jasnym punktem straciło ostrość. Biel powiększała się z każdą sekundą, aż w końcu, porażająca przyzwyczajone do ciemności oczy, objęła cały zasięg. Wraz z tym momentem, Nataniel poczuł dotkliwy chłód na skórze. Zatrząsł się. Nie mógł nic zobaczyć, jego podrażnione oczy pozostawały zamknięte. Dopiero po chwili, widok go przeraził. Byli w porcie, tym samym, po którym stąpał, gdy go tutaj zabrano. W dali spostrzegł żagle płynących w to miejsce statków i rozciągające się w dal czarne wody. W jednej chwili, ekscytacja zmieniła się w coś… Nie był to smutek, przerażenie… Mógł to nazwać jedynie strasznym poczuciem bezsilności. To ono władało teraz jego ciałem.

-Drown.- Rzekł Demasse sam do siebie.- W końcu jesteście… Żołnierze…

Złość demona przemieniła się w oka mgnieniu. Na jego twarzy zagościła duma. To były jego statki, kołyszące się niespokojnie na wodzie. Im były bliżej, tym wyraźniej widział numery. Jego flota. Tysiące istnień, które zostawił tak niedawno. Usłyszał marynarza, dmuchającego w róg.

-Veragrorze.- Stanął na ziemi, a za sobą pociągnął Nataniela. Chłopiec spuścił wzrok, spoglądał teraz na spróchniałe deski, budujące konstrukcje portu.- Leć do króla, przekaż, że pierwsze oddziały wracają.

Tak było. Cały horyzont zakryły ciemne żagle almagedorskich statków. Czarna niczym smoła woda oblewała ich pokłady. Demon zdołał już usłyszeć ten gwar, panujący zawsze wśród żołnierzy. Chaos, który trzeba było ujarzmić, ale nie dziś… Tego dnia każdy z wojowników był zwycięzcą. Jedynym i niepowtarzalnym. Tym, którzy wpadli do wody, zrzucano szalupy. Piękny widok. Pierwszy okręt przycumował. Port zadrżał, zaraz potem kolejne przypływały. Wszystkie się nie mieściły, z tego względu opracowano formułę. Pierwsze statki przywiązywane były do portu, a inne, do unieruchomionych już okrętów. Arkade ujrzał człowieka o siwej, długiej brodzie. Mężczyzna był dość niski, zwartej, bardzo umięśnionej budowy. Przypominał krasnoluda, stworzenie zamieszkujące leśną krainę, jednak czarna zbroja, charakterystyczna dla generałów Almagedoru utwierdzała Nataniela w przekonaniu, że było to stworzenie działające dla wulkanicznej ziemi. Wyglądał na bardzo doświadczonego przez życie. Na jego twarzy widniało kilka sporych blizn. Cienie pod oczami opowiadały o zmęczeniu. Widział jak stawia kroki i zmierza w ich kierunku. Kim był?

-Ach, nasz młody Dowódca.- Zaśmiał się staruszek i uścisnął dłoń demona. Zmarszczki na jego twarzy napięły się. Demasse uśmiechnął się dumnie.

-Witam, Generale Drown. Nie doczekałem się odpowiedzi na list, który wysłałem.- Rzekłszy to, demon, spojrzał z wyczekiwaniem na wyższego stopniem mężczyznę.

-Wysłaliśmy odpowiedź, Generał Mails wysłał, ale pewnie nie zdążyła dojść.- Wytłumaczył. Chwilę potem, uwagę przelał na białowłosego młodzieńca.- To jest ten chłopak?- Zapytał mężczyzna.- Którego znaleźliśmy?

-Tak.- Zgodził się Makador. W głowie plątały mu się myśli o tym, że Mails wcale odpowiedzi nie wysłał. Bezczelny zdrajca. Jeśli demon miałby kiedyś taką okazję, zabiłby go z przyjemnością. Tak, jak wszyscy wiedzieli, Demasse nie wahał się zabijać swoich wrogów. Natomiast za cenę własnego życia, broniłby bliskich.

-Wypiękniał.- Szepnął Drown i podrapał się po głowie.- Ale muszę pamiętać o żonie.- Zaśmiał się pogodnie i przetarł oczy dłonią. Arkade spoglądał na generała z niesmakiem.- Jestem wręcz wyczerpany, Makadorze, napiłbym się dobrego, grzanego wina.

Demasse westchnął. Też był zmęczony, czuł, że głowa zaraz mu pęknie. Obraz lekko wirował przed jego oczami. Nie mógł się skarżyć. Był dorosłym mężczyzną, odpowiedzialnym za swoje istnienie i wiele innych.

-Ja również. Mam nadzieje, że nie ponieśliście dużych strat.- Czarnowłosy spojrzał na żołnierzy, wyłaniających się zza okrętów. Rzeka istnień, a każde z nich było indywidualnością.  Demasse zawsze doceniał wojowników swej krainy, jednak zawsze byli oni traktowani jako zbiorowość. Nigdy nie mówiono o jednym żołnierzu, zawsze byli grupą, a w niej była ich siła.

-Nie, zanim zdarzyliśmy dotrzeć do Memfis, Armagedon poddał się.- Zapewnił staruszek. Demasse mało zrozumiał, słyszał jedynie wrzaski kapitanów i floty.- Ruszajmy do Górnego Miasta, dowódco Demasse.- Właściwie, nie zapytałem, skąd się tutaj wziąłeś, Makadorze?

-Ta moja intuicja.- Uśmiechnął się przekornie demon.

Czarnowłosy ruszył za Drownem. Arkade westchnął smutno. Myślał, że to będzie wyglądało nieco inaczej. Gdy pojawiła się armia, właściciel kompletnie o nim zapomniał. Zdołał się dopiero uspokoić, po tym, jak wróciły wspomnienia, teraz ciągnięto go z powrotem. Jęknął jeszcze raz. Demon spojrzał na niego.

-Co jest?- Zapytał od niechcenia. Naprawdę nie miał ochoty wysłuchiwać jęków podopiecznego.

-Myślałem, że pozwolisz mi chwilę zostać…- Wyjaśnił chłopiec.

Właściciel westchnął. Obiecał niewolnikowi, że zabierze go na zewnątrz. Szlag…

-Bardzo ci zależy?- Przystanął. Arkade kiwnął głową.

-Ale jeśli nie…- Natanielowi nie było dane dokończyć. Demon uciszył go dłonią.

-Chcesz, czy nie? Jeśli tak, pójdę z tobą.- Zapewnił demon. Nie miał ochoty, wręcz przeciwnie. Chciał wracać do swojej rezydencji, usiąść na którymś z wygodnych foteli i pić do utraty przytomności. Ale skoro obiecał…

-Chcę.- Rzekł chłopiec. Było mu teraz trochę głupio. Demon zawrócił i szedł teraz w kierunku przeciwnym niż ten, który obrała armia. Co prawda, na białej skorupie nie było według niego nic ciekawego. Śnieg i pustka. Ale skoro chłopak tak bardzo tego potrzebował, był gotowy się poświecić. Pstryknął palcami, a w  jego dłoni ukazał się czarny płaszcz. W sam raz na jego niewolnika. Bez słowa okrył nim ramiona Nataniela.

-Dziękuję.- Rzekł białowłosy, gdy poczuł miękki materiał na ciele.

 

Diego czytał książkę w swojej bibliotece. Zmęczenie ogarnęło i jego. Wstał z fotela z ociąganiem i wyjrzał przez okno. Ciemność, rozświetlona jedynie latarniami. Biel i czerń. Kompletna monotonia. Nagle coś mignęło przed jego oczami. Czarna smuga. Skrzydła, wielkie groźne szczęki…

-Veragror…- Szepnął sam do siebie. Śledził powietrzną wędrówkę smoka. Jaszczur wyraźnie leciał w stronę Pałacu Królewskiego. Malborio uśmiechnął się.- A więc już są…- Położył  książkę na stoliku i ruszył w kierunku najbliższych drzwi. Gdy chwycił dłonią klamki, poczuł lekkie drgania. Zmrużył oczy. Ścisnął stalową gałkę mocniej, wibracje były wyraźnie wyczuwalne. Po chwili delikatne drgania powieliły swą siłę. Całą bibliotekę przechodziły drgania, niewinne, ale zyskujące na sile z każdą sekundą. Wibracje zmieniły się w silne trzęsienie, a następnie w grzmoty. Diego oparł się o jedną ze ścian, by nie upaść. Pomieszanie przechodziły spazmy mocnych drgań. Nagle, w ułamku sekundy wibracje ustały, a Diego usłyszał niewyobrażalnie głośny huk.

Pan i niewolnik przemierzali śnieżną pustynie. Spacerowali powoli. Demon nie przejął się zbytnio uprzednim trzęsieniem ziemi. Zdarzały się często, więc według niego, nie było powodów do niepokoju. Arkade wyglądał na zmarzniętego, ale szczęśliwego.


-Panie…- Zaczął białowłosy. Chciał porozmawiać, tak, jak wiele razy radził mu Malborio. Pragnął szczerze i otwarcie opowiedzieć o tym, co go tak unieszczęśliwiało, może wpłynąć jakoś na swego pana.

-Słucham.- Rzekł Demasse. Spojrzał przelotnie na podopiecznego.

Makador nie miał jednak szansy wysłuchać Nataniela, gdyż jego obraz w jednej chwili zastąpił kompletny mrok. Nogi się pod nim uginały, ból głowy był przeszywający. Jakby ktoś wbijał mu długie ostrze w czaszkę. Wiedział, co się z nim działo. Wiadomość mentalna. Ktoś chciał przekazać mu informację, za pośrednictwem umysłu. W swych myślach ujrzał Króla. Usłyszał kilka słów „Wracaj, Makadorze, wracaj w podziemia tak szybko, jak tylko możesz” Potem trzeźwość znowu powróciła. Wykonał kilka gestów dłonią, tak szybko, jak tylko potrafił. Wiedział, że sprawa musiała być pilna. Przed jego oczami pojawił się Veragror. Gad wyglądał na zdezorientowanego. Jeździec wsiadł na jego grzbiet i pociągnął za sobą niewolnika. Nataniel był zaskoczony, nie wiedział, co robił jego pan.

-Veragrorze, do portu.- Powiedział demon. Był osłabiony, dlatego nie użył teleportu w drodze tutaj. Teraz nie miał wyjścia. Będąc na powierzchni, nie mógł go użyć. Dystans był zbyt długi. W mgnieniu oka jaszczur doleciał do portu, Demon, wraz ze swoim niewolnikiem znikł po prostu z jego grzbietu. Smok skazany był na samotny powrót.

 

Demon stanął na ulicy Górnego Miasta. Był osłabiony, obraz przed jego oczami wirował. Na początek spostrzegł dziwną, jak dla Górnego Miasta jasność. Dzienną jasność, taką, która występowała ponad sklepieniem, nie tutaj. Odwrócił wzrok, próbował wyostrzyć przez chwilę obraz, jednak z marnym skutkiem. Ręką zakrył oczy. Ciało odmawiało mu posłuszeństwa. Teraz wiedział, że teleportacja nie była mądrą decyzją. Spojrzał w górę. To, co zobaczył, wywróciło świat do góry nogami. Było coraz gorzej… Spoglądał na wielką dziurę w sklepieniu. Nie znajdowała się nad górnym miastem, ale niebezpiecznie blisko. Na ziemi leżał gruz. Dalej mógł usłyszeć krzyki spanikowanych Almagedorczyków. Przez pokruszone skały sklepienia przedzierały się służby kliniki Almagedorskiej. Ile istot mogło tam zginąć? Był to spory obszar. Pokręcił z niedowierzaniem głową. Jego kraina się sypała. Ta, za którą walczył. Mimo przewlekłego bólu głowy, niepełni świadomości, ruszył szybko w kierunku Pałacu, nie miał siły się teleportować. Był wyczerpany i zbyt rozkojarzony, by używać magii. Cały czas obracał głowę i spoglądał na rozdarte sklepienie. Westchnął. Gdy szedł wąskimi uliczkami, nawet nie zauważył braku Arkade przy jego boku. A gdyby zauważył, pewnie nic by nie zrobił. Teraz miał na uwadze dobro narodu. Wpadł za bramę zamku. Szybko pokonał labirynt korytarzy i wstąpił za wrota Komnaty Królewskiej.

Panował tam tłok. Miał wrażenie, że cała szlachta zebrała się w tym miejscu. Miał rację.  Na wprost króla stał Diego, Cyjan i Mails. Reszta szlachty stała po bokach i wyglądało na to, że oczekiwała na przyjście Demasse. Mężczyzna przeszedł po czerwonym, ozdobnym dywanie, tuż przed tron. Czuł, że się chwieje, próbował jak najlepiej ukryć swój stan. W końcu, wzrok wszystkich szlachciców skupiał się teraz na nim.

-Makadorze, widziałeś tą ruinę?- Zapytał beznamiętnie Król. Jasne pasma włosów zasłoniły jego oczy.

-Tak.- Odrzekł szmaragdowooki. Aura pomieszczenia była inna niż dotychczas. Zwykle panujący tu klimat dumy, honoru, zwycięstwa zmienił się nie do poznania. Beznamiętność, odrętwienie. To one budowały teraz Komnatę Królewską.

-Skorupa Almagedoru pęka.- Oznajmił szczerze Władca. Demon i tak widział już wszystko. Nie było sensu ukrywać prawdy i uspokajać mieszkańców.- Jeżeli nie zapobiegniemy dalszym uszkodzeniom, zawali się, a wulkaniczna kraina zostanie jedynie historią.- Mówił jasnowłosy, wstając z krzesła. Teraz rzekł do tłumów.- Nie możemy do tego dopuścić. Almagedor jest nasz, a w nas jest ogromna siła! Nasi najlepszy madzy pracują nad barierą, która będzie w stanie podtrzymać skorupę. Lecz, nie na długo…

Zapanowała cisza. Wszystkim zaparło dech w piersiach. Niektórzy wydawali się przerażenie, inni odnaleźli w sobie motywacje do działania. Jednak u każdego, na każdej z twarzy, dało się dojrzeć zwątpienie.

-Nie wiemy, co powoduje trzęsienia ziemi i nie potrafimy im zapobiec. Naszym jedynym ratunkiem są Dżiny.- Kontynuował Władca. Do tych wszechmocnych istot zwracano się już wiele razy, w prośbie o pomoc.- To ich moc nas wesprze. One odpowiedzą na nasze pytania! Dzięki tym stworzeniom nasza kraina będzie trwać do końca wszechświata. Tak mówię ja, wasz Władca i tak się stanie!- Uniósł dumnie głowę, spoglądając teraz w górę.

Chwile potem oklaski zasypały sale. Król pozwolił na chwilę chwały, potem jednak, gestem dłoni uciszył tłum. Nie było zbyt wiele czasu.

-A tymi, którzy udadzą się w podróż do Dżinów, będą jedni z najlepszych wojowników. – Mówił już spokojniej. Spojrzał przelotnie na Cyjana.- Będą nimi: Diego Malborio, Radown Mails, Cyjan Venom i Demasse Makador.

Gwar na nowo zalazł salę. Krzyczano imiona wybrańców. Makador dalej był nieco zdezorientowany, ale nie dawał po sobie poznać. Misje przyjął z godnością. W końcu miał okazję…

-Szanownej szlachcie, dziękuję. Tę czwórkę proszę o pozostanie w komnacie.- Rzekłszy to, Król, zasiadł na tronie.

Tłum skierował się do wyjścia. Powoli komnata pustoszała, a szczątkiem szlachty pozostali stojący przed tronem wybrańcy. Władca spojrzał na nich kolejno. Powaga biła od jego oblicza, a napięcie znów opadło, pozostawiając po sobie mętność.

-Macie tydzień na przygotowania.- Rzekł Władca.- Znajdźcie medyka, którego zabierzecie ze sobą. Podróż jest niebezpieczna, dlatego wybrałem was. Wasze talenty skupiają się na innych typach, dlatego będziecie wszechstronną grupą.- Mówił.- Daję wam w posiadanie tą oto mapę, na której zaznaczone jest miejsce, gdzie spoczywa władca Dżinów.- Król wręczył Cyjanowi zwinięty pergamin.- Tylko on ma wystarczającą moc, by uchronić nas przed zagładą. Miejmy taka nadzieję…- Westchnął, rozmyślony.- Pamiętajcie, przygotowujcie się przez ten tydzień, powinniście ułożyć strategię. Nie chcę ingerować w wasz plan, ufam, że zrobicie wszystko, by ocalić swój ród.

Zapadła niczym niezakłócona cisza. Demon układał wszystkie wydarzenia, pragnął walczyć dla wulkanicznej krainy. W końcu miał okazję wzbić się na szczyt. Nie dzięki swym przodkom, ale umiejętnościom.

-Bądźcie gotowi, wojownicy. Stawcie się u mnie równo za siedem dni, rankiem.- Na te słowa trójka ukłoniła się nisko, jedynie demon lekko dygnął.- Demasse, ufam ci, kolejnej szansy już ci nie dam, pamiętaj.

Makador warknął cicho i za swymi towarzyszami, opuścił komnatę. Nikt nie miał prawa przypominać mu o porażkach. Nawet Władca. Diego spojrzał na niego niespokojnie, zauważył, że demon nie czuł się najlepiej.

-Dzisiaj wieczorem przedyskutujemy plan, bądźcie na rynku wieczorem.- Ustalił Mails.

-To nie ty wydajesz polecenia.- Zakpił czarnowłosy demon.- I na pewno nie pozwolę, żebyś uważał się za przywódcę grupy.

-Spokojnie.- Wtrącił Malborio.- Spotkajmy się w mojej rezydencji, jutro rano. Ochłońcie.- Dodał. Spojrzał na swego przyjaciela z naganą.- Gdzie jest Nataniel?

Makador mrugnął kilka razy i zmarszczył brwi. Gdzie był jego niewolnik? Nie zwracał na niego uwagi całą drogę tutaj.  Z Górnego miasta by go nie wypuszczono, jednak nie było ono małe…

-Cholera.- Zaklął czarnowłosy i ruszył do wyjścia, Diego pobiegł za nim.

-Zgubiłeś go?!- Wrzasnął szatyn. Nie mógł w to uwierzyć.

-Wybacz, że przejąłem się stanem mojego narodu. Taki ze mnie patriota!- Wywarczał przez zaciśnięte zęby brunet. Diego miał niemiły zwyczaj pouczania go.

Wydostali się z Pałacu Królewskiego. Demon zaklął jeszcze raz. Nie zdążył nałożyć pieczęci na niewolnika, jego zapachu też nie wyczuł. Malborio wykonał kilka gestów dłonią. Feniks usiadł mu na ramieniu.

-Szukaj Nataniela.- Wydał rozkaz, a ptak uniósł się w górę i poszybował do przodu.

Demon ruszył pierwszą lepszą uliczką. Nawet lekka woń jego niewolnika nie unosiła się w powietrzu. Musiał być daleko… Malborio ruszył w przeciwna stronę, zwiększył szansę na znalezienie Nataniela. Poruszali się szybko, obydwaj doskonale wiedzieli, że mimo iż chłopiec nie mógł uciec, mogła mu się stać krzywda. Niektórzy szlachcice byli kreaturami, których nie można było nawet opisać słowami.

 

Zagubił się w uliczkach Wulkanicznej Krainy. Nie wiedział, gdzie był. Właściciel dawno zniknął mu z oczu. Wniosek był prosty, zgubił się. Szanse na ucieczkę były znikome, strażnicy w życiu by go nie wypuścili, wiedzieli, że należał do Demasse. Jak cały Almagedor… Usiadł na czarnobiałych płytkach, tworzących chodnik. Może jeśli nie będzie stale się gdzieś plątał, ktoś go znajdzie? Nagle poczuł dotyk na ramieniu, odwrócił się powoli. Za nim stał wysoki mężczyzna. Na głowie miał kaptur, ubrany był w coś podobnego, w czym chodzili bracia zakonni na Armagedonie.

-Czego chcesz ode mnie?- Zapytał i zmarszczył brwi. Nie miał ochoty na towarzystwo. Był spanikowany, nie wiedział, czy jego właściciel nie będzie zły, że się zgubił. Nie miał pojęcia jak zareaguje.

-To ty jesteś niewolnikiem Demasse?- Zapytał człowiek. Głos miał niski, nieco chrapliwy.

-Po co ci ta wiedza?

-Mogę cię do niego zaprowadzić.- Zaproponował zakapturzony.

Nataniel skrzywił się. Pamiętał słowa swego pana. Brzmiały one „Nie ufaj nikomu”. Tak też myślał. To stworzenie wydało mu się podejrzane.

-Nie chcę twojej pomocy.- Prychnął i wstał z ziemi. Odwracanie się tyłem do nieznajomego nie było dobrym pomysłem.- Odejdź stąd.

-Spokojnie.- Zbliżył się niebezpiecznie mężczyzna.- Chcę ci tylko pomóc.

Nataniel zaczynał się obawiać. Odsunął się szybko. Zauważył, że w tej uliczce nie było nikogo, prócz nich. Jakby nagle opustoszała. Z  natury Górne Miasto nie tętniło życiem, jednak przechodniów dało się dostrzec.

-Nie chcę twojej pomocy, wynoś się!- Krzyknął młodzieniec.

-Grzeczniej.- Złapał Nataniela za nadgarstek. Ten szarpnął się i wyrwał z uścisku. Nie mógł tu dłużej stać. Odszedł od stworzenia, powoli, żeby nie wzbudzić sensacji. Jednak gdy zauważył, że zakapturzony idzie za nim, zaczął przyśpieszać, aż w końcu przeszedł do biegu. Musiał znaleźć Makadora. Nie było innego wyjścia.

 

-Nic?- Zapytał demon, gdy natknął się na Diego.

-Nic.- Odrzekł Malborio, ścierając kropelki potu z czoła. Był już wieczór. Demasse wyglądał na zdenerwowanego. A w tym zdenerwowaniu dało się dojrzeć odrobinkę troski.

-Chodźmy do twojej rezydencji, może kryształowa kula pokarze, gdzie jest.- Dodał szatyn.

Demon kiwnął jedynie głową. Nie widział innego wyjścia, chociaż kryształowe kule często kłamały, demon postanowił im zaufać.

 

Młodzieniec kierował się jedynie instynktem. Tajemniczy mężczyzna dawno przestał za nim podążać. Arkade uspokoił się nieco. Poznawał tę uliczkę. Szedł prosto aż w końcu odetchnął z ulgą. Brama rezydencji Demasse. Podszedł do niej z pośpiechem. Zamknięta… Wiedział jednak, że demon musiał tu kiedyś wrócić. Osunął się na podłogę. Był zmęczony. Oparł głowę o kraty ogrodzenia. Miał tak czekać do przyjścia swego pana…

 

Demon spojrzał na furtkę swej posiadłości. Opierała się o nią drobna, białowłosa istotka. Diego westchnął z ulgą. Koniec poszukiwań. Makador zacisnął dłonie w pięści. Przyjaciel położył rękę na jego ramieniu. Brwi czarnowłosego zmarszczyły się w złości, warga odsłoniła kły niewiele ostrzejsze od ludzkich.

-Zaraz go zabiję.- Zasyczał czarnowłosy.

-Zostaw go, sam go zgubiłeś.- Uspokajał Malborio, z marnym skutkiem.

-Mówiłem mu tysiące razy, że ma się mnie pilnować i nie odchodzić nigdzie!- Wrzasnął i ruszył w kierunku bramy.

-Makadorze!- Zawołał Diego i poszedł za nim.- Uspokój się, mógł być zamroczony po teleportacji!

Demon podszedł do chłopca i bezceremonialnie uderzył go w twarz, by tamten się obudził. Chłopiec otworzył lekko oczy.

-Gdzie ty się szlajasz?!- Makador wyglądał na rozwścieczonego. Diego w szybkim tempie odciągnął bruneta od jego własności. Ten warknął. Nataniel zakrył zaczerwieniony policzek ręka, był w szoku.

-Przepraszam, ja nie chciałem.- Szepnął.- Uwierz mi, proszę. Nie chciałem uciec, naprawdę.

-Mówiłem ci, że masz się pilnować!- Nie dokończył. Diego spojrzał na niego prosząco. Szatyn wiedział, że jego przyjaciel ma wybuchowy temperament, musiał nad tym zapanować.

-Makadorze, idź na górę, uspokój się. Porozmawiam z Natanielem.- Na te słowa, Demasse westchnął. Poszedł do swej rezydencji, wiedział, że musi trzeźwo myśleć, niedługo miał wyruszyć na misję… Gdy zniknął na drzwiami, Malborio spojrzał na białowłosego.

-Dlaczego się nie pilnujesz?- Zapytał łagodnie.

-Ja nie chciałem, po prostu byłem rozkojarzony… Nie wiedziałem, co się działo…

-Szukaliśmy cię cały wieczór. Wiesz, jaka mogła ci się stać krzywda?- Mówił spokojnie szatyn.- Nie dziwię się, że Makador jest na ciebie zły. Bał się o ciebie.

-O mnie?- Zdziwił się białowłosy.

-A co w tym takiego niezwykłego? Zależy mu na tobie, nie da po sobie poznać, ale nie chciałby, żeby coś ci się stało.- Tłumaczył mężczyzna.

-Jestem tylko jego zabawką…- Szepnął smutno chłopiec.

-Żartujesz?- Uśmiechnął się Diego i postawił chłopca w pionie.- Jeszcze nigdy swojej zabawce nie pozwalał spać w swoim łóżku, niegdzie jeszcze nie zabierał swoich zabawek, nie rozmawiał z nimi. A kiedy się zgubiły lub próbowały uciekać, jak ty, szukał ich tylko po to, by zabić.- Opowiedział mężczyzna i wprowadził Nataniela za bramę.- Może on sam o tym nie wie, ale zależy mu. Jestem tego pewien.

Nataniel patrzył chwilę na podłogę.

-Dziękuję.- Szepnął cicho. Zaraz po tym padł na ziemie. Nie wiedział, co się stało. Dopiero kilka chwil później, zauważył, że nad nim zawisły pyski cerberów. Piekielne psy dalej trochę go przerażały, ale zdołał je polubić. Zawsze miał dobre kontakty ze zwierzętami. Od kiedy pamiętał, kochał naturę, której na Almagedorze było tak bardzo mało. Z resztą, na Armagedonie teraz tez zanikała. Czasy obfitości i plonów przemijały. Wiedział, że jego rodakom grozi głód…

-Nie dziękuj, maleńki…

 

Od Autora:

 

Ach, cudowny, długo wyczekiwany koniec. Cieszycie się? To dobrze, bardzo dobrze. Rozdział nudny, jednakże potrzebny do ruszenia fabuły. O tak, na szczęście, moje i wasze, skończył się. Kolejny rozdział luźniejszy, jednak akcja będzie przybierać tempa. Żeby nie było chaotycznie, działam według reguły, która mówi, że luźne rozdziały trzeba naprzemiennie, z cyklach, przeplatać z tymi ważniejszymi. Nie chciałabym, żeby to było typowe Yai. W pierwszym rozdziale jest lemon, a potem w każdym kolejnym, a na piątym rozdziale chce się rzygać. I tak, tak, wiem, że nie przepadacie za postacią Nataniela. Wiem, że jest typowym uke, a Makador jest typowym seme. Wybaczcie, po prostu preferuję ten podział. Arkade zachowuje się na razie, tak, jak musi się zachowywać i nie zmienię tego, do konkretnego rozdziału. Wiem, że kiedy informacja jest zbyt długa, nie czytacie jej, więc ogłaszam koniec. Miłego dnia.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.