piątek, 6 czerwca 2014

Rozdział 59 - "Spotkanie"


Demon otworzył leniwie oczy, kiedy tylko się obudził. Nie został u Malborio długo, nie miał ochoty na towarzystwo. Przeciągnął się mocno i oparł na łokciach. Zerknął w bok, na puste miejsce obok siebie. Nie pozwolił Natanielowi tutaj spać, mimo że chłopak go o to poprosił, a on sam niezaprzeczalnie lubił go mieć przy sobie w nocy. Wstał i zerknął przelotnie w lustro, kierując się do łazienki. Wyglądał już dużo lepiej. Westchnął, gdy chłodna woda zaczęła obmywać jego ciało. To dzisiaj miał zabrać niewolnika do kapłaństwa i nie miał pojęcia, jak to wszystko miało się potoczyć. Wiedział, jaki Arkade był wrażliwy i, że najprawdopodobniej się załamie, gdy zostanie postawiony w takiej sytuacji. Gdyby chociaż był nieposłuszny, demon nie musiałby się czuć winny, jak na złość, był cholernie grzeczny. Z westchnieniem zaczął się wycierać i owinięty jedynie w ręcznik, pokierował się z powrotem do siebie. Otworzył kamienne wrota i zmarszczył brwi, widocznie niezadowolony z obecności niewolnika w pomieszczeniu. Kto mu, do cholery, pozwolił wejść? Bez słowa podszedł do szafy i wyciągnął z niej jakąś elegancką koszulę i spodnie, zaczął się niespiesznie ubierać.
-Czegoś stąd potrzebujesz? - zapytał chłodno, nie patrząc na młodego Arkade.
-Chciałem porozmawiać… - usłyszał.
Przeklął w myślach. Musiał być taki grzeczny i uległy? Dlaczego właśnie w tym momencie nie mógł zrobić czegoś źle, zdenerwować go? Teraz nie było już odwrotu.
-Idź się przygotować, zabiorę cię gdzieś.
-Dokąd?
-Powiedziałem, idź - rzekł tonem nieznoszącym sprzeciwu.

Z początku Arkade się ucieszył, że demon chce go gdzieś zabrać. Naprawdę za nim tęsknił i miał nadzieje, że weźmie go w jakieś ciekawe miejsce, tak po prostu, żeby spędzić z nim czas. Teraz jednak z  każdą chwilą niepokoił się coraz bardziej. Właściciel nic nie mówił, nie obdarzył go ani jednym spojrzeniem, sprawiał wrażenie, jakby był zupełnie sam. Miał ochotę zapytać, o co chodzi, czy zrobił coś nie tak, ale ta wszechogarniająca cisza zbyt go przytłaczała. Bał się cokolwiek powiedzieć, a jego głowę nawiedzały coraz czarniejsze myśli.
Gdy Makador ruszał na misję, sprawiał wrażenie zadowolonego i rozluźnionego, nie gniewał się na niego, więc tym bardziej nie rozumiał, czym sobie zasłużył na tą ignorancję i chłód. Przecież był grzeczny, starał się. Czy to możliwe, że Venom jednak powiedział mu o tej sytuacji w mieście? Chłopiec pokręcił delikatnie głową. Mężczyzna zachowywał się tak od samego początku, kiedy wrócił, więc wampir nie miałby okazji mu powiedzieć, no i obiecał…
W końcu powróciła jego największa obawa. Demon chciał go oddać. Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że Demasse nie tknął go palcem od powrotu? Po prostu mu się znudził, a teraz miał zostać oddany komuś innemu, kogo w ogóle nie znał.
Nawet nie zauważył, kiedy jego oczy się zaszkliły. Mijał ulice górnego miasta, starając się wytrzymać to ogromne napięcie. Ta cisza dalej nie pozwalała przejść przez jego gardło żadnemu słowu. Nie chciał innego pana, nie potrafiłby znowu oddać się kompletnie obcej osobie, po prostu nie umiał. Stanął w miejscu, łapiąc nieśmiało demona za rękaw czarnej koszuli. Nie potrafił nic powiedzieć, więc miał nadzieję, że w taki sposób zwróci na siebie jego uwagę, że on zacznie, a potem będzie już łatwiej. Najchętniej wykrzyczałby mu, żeby go nie oddawał, bo przecież jest tyle innych rzeczy, które mógłby robić, sprzątać, gotować, cokolwiek, byleby tylko być w jakiś sposób przydatny…
Zerknął na demona i momentalnie spuścił głowę, gdy napotkał jego chłodny wzrok. Otworzył tylko usta, jakby siląc się na jakąś wypowiedź, ale tylko wargi mu zadrżały. Kiwnął niespokojnie głową i ruszył dalej, by nie niecierpliwić Makadora.

-Minęło sporo czasu od naszego ostatniego spotkania.- Arcykapłan uśmiechnął się jadowicie, spoglądając na jasnowłosego mężczyznę, przykutego ciężkim łańcuchem do zimnej, kamiennej ściany.- Haradzie…
Armagedończyk zlustrował rozmówcę nieprzyjemnym wzrokiem. Czuł, jak łańcuch nieprzyjemnie wbija się w jego nadgarstki, a kamień za nim wyciąga z niego całe ciepło. Niedawno się obudził, niewiele pamiętał, tylko tyle, jak kładł się spać, a potem już tylko pustka. Nie wiedział, jak trafił w to miejsce, ani gdzie był, ale intuicja podpowiadała mu, że lepiej w tej chwili zachować spokój. Rozejrzał się po otoczeniu. Dookoła było ciemno, pomieszczenie rozjaśniało tylko kilka świec, a mimo to poznawał istotę stojącą przed nim, a także jej głos.
-Szkoda, że nie więcej - zakpił, szukając wzrokiem drogi ucieczki, chociaż zdawał sobie sprawę, że miał na to marne szanse. - Czyżby wielki Lakon potrzebował pomocy Armagedończyka?
-Tylko jego mocy - przyznał Arcykapłan, podchodząc bliżej do porwanego.- Widzisz, Haradzie, jesteśmy w tej samej, trudnej sytuacji, lecz istnieje pewne wyjście, które, być może, nie spodoba ci się - mówił spokojnie, z zaciekawieniem oglądając grymas na twarzy dobrze mu znanego mężczyzny. Miał przyjemność wielokrotnie oglądać go na placu boju, ale i w podręcznikach.- Mówimy tutaj o zamarzającym jądrze Nardeonu, czyli zarówno naszej, jak i waszej planecie.  Wiemy, że wy również szukaliście pomocy u dżinów. Jedność, o której mówiły, nie ma jednak takiego znaczenia, o jakim myśleliście do tej pory. Ofiarowano nam mapę, która wskazuje drogę do zbawienia, jednak otoczono ją potężną pieczęcią. Została stworzona nie tylko przy użyciu naszej magii, ale i tej druidzkiej, bliższej waszym sercem. Domyślasz się już, czego od ciebie oczekuję?
Harad zmarszczył gniewnie brwi, ani przez chwilę nie unikając wzroku Almagedorczyka.
-Nie ofiaruję mocy wrogowi - odparł.
-W obliczu zagłady nie istnieje przyjaźń, ani wrogość. Wolisz zginąć?
Lakon zaśmiał się zimno, kiedy nie usłyszał odpowiedzi, milczenie było dość wymowne. Tego spodziewał się po Arkade, w końcu był tylko naiwnym Armagedończykiem.
-Dzisiaj dam Ci inny wybór. To nie twoje życie może zakończyć się przedwcześnie.- Uśmiechnął się, widząc, jak brwi Harada marszczą się jeszcze mocniej.- Wejść! - krzyknął.

Wrota po przeciwległej stronie pomieszczenia otworzyły się powoli, a Harad spoglądał niespokojnie za nie. Przez chwile nie dostrzegał nic oprócz mnóstwa światła i dwóch, ciemnych sylwetek. Dopiero, gdy te zaczęły się zbliżać, rozpoznał w jednej z nich postawnego, młodego mężczyznę. Nie był obcy jego oczom, wiele razy widział jego wizerunek w podręczniku. Demasse Makador, demon czystej krwi, wybitny wojownik oddziałów Almagedorskich. Wśród mieszkańców leśnej krainy często kojarzony był z wieloma zamachami na tron królewski. Jego aura wydawała mu się dziwnie znajoma.  W dłoni trzymał sztylet i przykładał do gardła chłopca… którego aurę również rozpoznał…
Ten wyraz oczu, doskonale mu znany, chociaż teraz zupełnie inny. To była ta sama iskra, jaką on miał w spojrzeniu.
Poczuł, jak przed oczami zaczyna mu niebezpiecznie migotać, a serce staje jak u trupa. Nie mógł się pomylić, spoglądał na coś, co wydawało się być stracone.

Błękitnooki chłopiec zaśmiał się beztrosko, gdy silne, opiekuńcze ramiona zacisnęły się wokół jego tali. Pokręcił się chwilę na kolanach ojca, starając się dobrać wygodną pozycję, a mimo to wciąż wydawało mu się, że zaraz spadnie na ziemie.
-Spokojnie, trzymam cię - usłyszał męski, głęboki głos i uśmiechnął się, patrząc uśmiechnięty na mężczyznę, chwilę potem na unoszący się w powietrzu listek, który niespodziewanie upadł mu na kolana.
Wyciągnął dziecięcą rączkę w jego stronę, chcąc go podnieść, ale ubiegła go duża dłoń ojca. Zmarszczył zawiedziony brwi.
-Musisz się bardziej starać, jeśli chcesz dotrzymać mi kroku.- Zaśmiał się Harad, oddając znalezisko synowi i sadzając go na drewnianej ławce obok siebie. Wokół były tylko drzewa i piękna łąka.
-Tato, a my zawsze będziemy razem?
Mężczyzna pokręcił delikatnie głową, uśmiechając się delikatnie. Ta dziecięca bezpośredniość go rozbrajała.
-Zawsze będę przy tobie, nawet, kiedy znikniesz mi z oczu.

Tak zawsze go pamiętał, pamiętał też tą obietnicę. Co z tego pozostało? Z dnia na dzień, gdy stawał się dorosły, ojciec stawał się coraz chłodniejszy, wymagał zbyt wiele, w pewnym momencie Nataniel zaczął żyć w przeświadczeniu, że ojciec zwyczajnie nim gardzi, że go zawiódł tym, kim się stał. Tak bardzo chciał, by to ciepło, jakie pamiętał z dzieciństwa wróciło razem z całą miłością. Tak się jednak nigdy nie stało. W tej chwili był jednak w stanie wybaczyć mu wszystko, gdy znów go ujrzał. Nie wierzył, że jeszcze kiedyś go zobaczy, nie sądził, że jeszcze kiedyś dostrzeże na jego twarzy jakieś ciepłe uczucie względem niego. Nie miał pojęcia, czy to wszystko był jakiś sen, czy działo się naprawdę. Niczego nie rozumiał, tak bardzo chciał podejść i po prostu się przytulić jak kiedyś, gdy był jeszcze małym chłopcem. Zapłakał, czując zimno, bijące od noża przyłożonego do jego szyi, a mimo to nie zdając sobie sprawy z tego, co tak naprawdę się działo, dlatego nie panikował, nie krzyczał, nie szarpał się, tylko patrzył na ojca, drżąc na całym ciele.
-Natanielu, zaufaj mi - usłyszał jakby stłumiony, pulsujący  głos zza swoich pleców i w tej chwili przypomniał sobie, że sztylet trzymał stojący za nim demon. I dopiero teraz zaczynał trzeźwieć po pierwszej fali ogarniającego go niedowierzania, a wraz z nią odszedł również spokój i  dziwne poczucie nierealności.
Poczuł, jak gardło zaciska mu się mocno, nie pozwalając wziąć głębszego oddechu, a oczy nerwowo zaczęły lustrować otoczenie, jakby starając się na powrót odnaleźć w rzeczywistości. Przez chwile mógł nawet usłyszeć bicie własnego serca, a także towarzyszący mu dźwięk sztywniejących mięśni.
Zamknął oczy, błagając w myślach, by to nie była prawda. Nie odważyłby się teraz znowu spojrzeć na oblicze ojca. Było już tak blisko, by zapomniał o jego istnieniu, a teraz znowu musiał zmierzyć się z bolesną prawdą.

-Co to ma znaczyć?! - krzyknął Harad, co rusz spoglądając na przerażonego syna, jednocześnie sztyletując wzrokiem Arcykapłana Almagedoru. Chwilę potem spostrzegł, jak Demasse zmienia formę i omal nie zakrztusił się wdychanym powietrzem, gdy poznał w nim Avalantę.- Ty zdrajco! - niemal wypluł, wyprowadzony z równowagi.
Demon nie zareagował, wrócił do swojej prawdziwej postaci, całkowicie nad sobą panując. Miał nadzieję, że niewolnik wytrzyma to napięcie. Czuł jak mocno drży w jego ramionach i nie potrafił zrobić nic więcej, jak tylko stać i czekać na rozwój wydarzeń.
-Haradzie - zaczął kpiąco Lakon, kontynuując swój monolog.- Jestem pewien, że wiesz, kim jest Demasse i jak niebezpiecznym jest demonem. Poznałeś to już na własnej skórze, dając się zwieść i zamknąć w pułapce. Jestem też pewien, że poznajesz swojego najmłodszego syna i widzisz nóż, przyłożony do jego gardła.
Starszy Arkade otworzył jedynie oczy szerzej, starając się opanować wzbierającą w nim wściekłość. Wypuścił ze świstem powietrze.
-Nie denerwuj się, Haradzie, możesz uratować syna i siebie. Wystarczy, że użyczysz nam swej mocy, by odpieczętować mapę.
-Nie zaufam Almagedorowi! - zaprzeczył od razu Armagedończyk.- Wolę, by mój syn zginął niż służył takim, jak wy!
-Nikt nie mówi tutaj o służbie. Pomóż nam, a Nataniel znowu będzie wolny i wróci z tobą na Armagedon. Odzyska imię i honor.
Harad przymknął oczy, zaciskając szczękę niemal boleśnie. Teraz już pamiętał, dlaczego tak nienawidził Almagedoru. Spojrzał z pogardą na otaczające go postaci, kajdany, a nawet na pył unoszący się w powietrzu. To nie był świat, w którym chciał żyć.
-Zabij i jego i mnie - rzekł w końcu.- Śmierć razem nas zabierze.
Lakon zmarszczył brwi w niezadowoleniu. Potem spojrzał na Demasse.
-Tnij, Makadorze - rozkazał.
Demon spojrzał na niego beznamiętnie, zaraz potem na ostrze w dłoni. Poruszył nim.
-Panie, nie! - krzyknął jego niewolnik, starając się jakoś wyrwać.- Błagam, nie rób tego!
Harad spojrzał z niedowierzaniem na syna. Więc tak nisko upadł jego potomek, by błagać i płaszczyć się pod Armagedończykiem w obliczu śmierci? Był jego nic nie wartym, wiernym, posłusznym psem? Kiedy porzucił jego nauki, honor i odwagę na rzecz splamionej hańbą namiastki życia? Spojrzał na strużkę jasnoczerwonej krwi, spływającej po jego szyi i obojczyku. Czyżby to naprawdę była jego krew, jego rodzina, jego duma? Nie…
-Panie, błagam.- Zapłakał Nataniel, czując piekący ból i wilgoć na skórze.
-Nie zrobię ci krzywdy - znowu usłyszał cichy szept demona w swojej głowie. Nie wierzył. Już mu nie wierzył!
-Zastanów się, Haradzie. Czy to nie ty staniesz się bestią, poświęcając życie najbliższego dla takiej błahostki? - Odezwał się Lakon niezbyt zadowolony z obrotu wydarzeń.
-Moi najbliżsi są już martwi - warknął Armagedończyk, spoglądając z odrazą na potomka.
Almagedorczyk drgnął ledwo zauważalnie, jego twarz nabrała nieprzyjemnego, choć niewiele odmiennego wyrazu od tego z przed chwili. Prawdziwa wściekłość nie ukazywała się w mimice, lecz w gestach. A jego rosła z każdą chwilą.
-Zabij go - syknął w stronę Demasse, zaciskając dłonie w pięści.
Demon spojrzał ze złością na Arcykapłana.
-Nie taka była umowa - rzekł odrobinę zdezorientowany, jednak dalej spokojny.
-Dam ci stu niewolników, zabij go! - krzyknął już Lakon głosem tak nieprzyjemnym, że jego diabelskie pochodzenie przestało być niewiadomą, a jego złości dalej nie zwiastowało nic prócz niego i ciężko wdychanego do płuc powietrza. - Na co czekasz? Tnij, albo zawiśniesz!
Demasse zmarszczył brwi, miażdżąc spojrzeniem maga. Nie brał pod uwagę, że mógłby pozbawić życia niewolnika. Nawet przestało go to już zadziwiać, a stało się zupełnie naturalne. Z westchnieniem opuścił rękę, trzymającą sztylet w dół, dając do zrozumienia, że nie zamierza spełnić tego rozkazu.
Arcykapłan rozchylił szerzej powieki w niedowierzaniu.
-Ty zdrajco… Dopilnuję, żebyś zgnił w lochach - Zasyczał nieprzyjemnie w stronę demona. -  A ty… Oddasz mi swoją moc! Wydrę ją z ciebie.
Demon spoglądał na to niespokojnie. Naprawdę zamierzał wchłonąć moc Harada? Przy takiej ilości mocy i takiej jej odmienności mógł zginąć. Pokręcił głową, nie wiedząc, czy powinien to przerwać, skrzywił się jednak zaraz, gdy do jego uszu dotarł przeraźliwy wrzask Harada. Zmrużył oczy, patrząc na jego wykrzywioną w bólu twarz, poczuł, jak niewolnik szamocze się w jego ramionach.
-Tato!- Zapłakał Nataniel, starając się wyrwać z uścisku właściciela.
Ten warknął na niego, chwilę potem  poczuł, jakby w jego serce wbijało się milion igieł, jedna obok drugiej. Puścił niewolnika i złapał się za klatkę piersiową, nie wiedząc, co się działo. Krzyknął i opadł na kolana, starając się złapać oddech. Co, do cholery… Po pomieszczeniu rozszedł się mocny, jasny błysk, a ziemia aż zadrżała. Głośny trzask odbijał się od ścian, które sypały się odłamkami na kamienną podłogę. Kurz i pył były wszędzie dookoła, nie pozwalały dojrzeć zupełnie niczego. Demon zakaszlał mocno, gdy ból zaczął powoli słabnąć, a zastępowało go zmęczenie, dalej jednak nie był w stanie się poruszyć, choćby kiwnąć palcem. Starał się dojrzeć coś przez słabnący pył. Spojrzał z niedowierzaniem, jak ciało Arcykapłana opada bezwładnie na ziemie, zmasakrowane potężnym piorunem, a Nataniel podbiega do ciężko oddychającego ojca i przytula się do niego. Złamał jego pieczęć… Złamał pieczęć, która była niemal niemożliwa do złamania…
-Ojcze!- Zapłakał Nataniel, w tym monecie nic więcej się nie liczyło, tylko on…

-Nie płacz, synu - usłyszał spokojny, znajomy głos.
Rozejrzał się dookoła, ale jedynym, co widział, była czysta, oślepiająca biel. Więc to tak wyglądała śmierć… Taka jasna, a zawsze kojarzyła mu się z nieprzeniknioną ciemnością. I ten spokój…
Wzdrygnął się, gdy zobaczył przed sobą sylwetkę ojca, otaczała go jakby świetlista poświata.
-Tato…
-Ofiaruję ci moją moc, wiem, że mądrze ją wykorzystasz.
-Nie zostawiaj mnie - poprosił, mając nadzieję, że nie jest jeszcze zbyt późno, że da radę zrobić cokolwiek. Poczuł dłoń na swoim policzku, ścierającą z niego słone łzy.
-Natanielu, to ostatni raz, kiedy rozmawiamy. Nie wolisz wykorzystać tej chwili, zamiast płakać?
-Naprawdę umarłem dla ciebie?
Harad uśmiechnął się spokojnie. Dalej ta sama dziecięca bezpośredniość…
-Możesz się odrodzić.
-Co ja mam robić? Nie chcę, żebyś odchodził…
-Nie obawiaj się śmierci i dołącz do mnie, gdy przyjdzie odpowiednia pora.

Demasse odetchnął ciężko, widząc, jak niewolnik opada na ziemie, nieprzytomny, a ciało Harada staje się bezwładne. Był w prawdziwym szoku. Taki niepozorny, młodziutki chłopiec złamał jedną z jego najpotężniejszych pieczęci, tylko dlatego, żeby chronić kogoś, kto skazał go na śmierć, a siłą swojego zaklęcia zdołał rozerwać Arcykapłana na strzępy. Zacisnął pieść i wstał z trudem. Spojrzał na zwłoki Lakona. Nie wiedział jeszcze, co będzie dalej i jak wytłumaczy to władcy. Już nic nie wiedział. Podniósł ciało nieprzytomnego niewolnika i odetchnął ciężko.

-Skrzywdziłem go? - szeptał Cyjan.
Siedział na łóżku, w swojej sypialni. Gdy rano wrócił do zamczyska, zastał chaos i zapach krwi. Poszedł na piętro i wtedy zobaczył Gabrysia, klękającego nad martwym ciałem nowego niewolnika. Nie mógł w to uwierzyć. Chłopcu było tutaj aż tak źle? Gdzie popełnił błąd? Przecież nie chciał go skrzywdzić. Gdyby jeszcze Reavmor nie musiał tego wszystkiego oglądać…
-Co ja mu zrobiłem? - zapytał łamiącym się głosem.
Nie przywiązał się do niego, nie kochał, a mimo to, poczucie winy było ogromne. Kolejna istota, którą tak mocno unieszczęśliwił tylko dla swojej zachcianki.
Gabriel patrzył na właściciela ze łzami czającymi się w oczach. Nie mógł patrzeć na to, jak się obwinia. Przecież to nie on popełnił błąd, nie powinien czuć się jak morderca.
-To przeze mnie - rzekł w końcu.
Wampir spojrzał na niego dziwnie. Zaraz pokręcił głową i podszedł do niego. Nachylił się nad nim i pocałował delikatnie.
-Nie mów tak - powiedział cicho, przytulając go mocno.- Nie zrobiłeś nic złego - mówił, co chwilę całując czoło i policzki chłopca.- Przepraszam, że tak cię potraktowałem.
Teraz, kiedy został tylko Gabryś, tym bardziej nie chciał go stracić. Nie chciał skrzywdzić kolejnej istoty.
-Przywróciłem mu pamięć - szepnął Reavmor, odsuwając się odrobinę od właściciela, żeby spojrzeć mu w oczy.
Wampir zesztywniał. Spojrzał zaskoczony na Gabriela i pokręcił głową.
-Słucham? - zapytał jakby z niedowierzaniem.
-Przywróciłem mu pamięć - powtórzył chłopak.
Wampir spojrzał prosto w jego błyszczące, przekrwione oczy, potem przeniósł wzrok na złoty wisiorek z jego inicjałami. Musnął go delikatnie palcami, pogładził obojczyk chłopca.
Reavmor zdziwił się, gdy dłoń wampira przeniosła się do tyłu i delikatnie dotknęła jego karku. Usłyszał, jak zapięcie łańcuszka odpina się cichutko. W tej jednej, trudniej chwili, był to dla niego przeraźliwy trzask. Dłoń Venoma wróciła na miejsce, razem biżuterią, która jeszcze przed chwilą zdobiła smukłą szyję harpii.
-Zabierz wszystkie swoje rzeczy, weź tyle złota, ile potrzebujesz...- szeptał cicho mężczyzna, spoglądając prosto w oczy Gabriela.- I wracaj dokąd chcesz.

-Nie żyje?! - krzyknął król, mierząc demona zadziwionym spojrzeniem. - Jak to się stało, Makadorze?!
Demasse westchnął ciężko, mając nadzieję, że władca będzie na tyle naiwny, by uwierzyć w przebieg zdarzeń, jaki zamierzał przedstawić. Był całkiem wiarygodny.
-Zszedł przy próbie pochłonięcia mocy Armagedończyka.
-Co za głupiec! - Oburzył się król, niespokojnie zaciskając rękę na oparciu tronu. -  Nie powstrzymałeś go?!
-Nie zdążyłem, wiem, jak to brzmi… - tłumaczył demon. - Był rozwścieczony i niewiele myślał.
-Almagedor leży w ruinie, Nardeon się sypie, moc przepadła, nasz Arcykapłan nie żyje, toż to koniec naszego istnienia, Makadorze!
-Moc jest bezpieczna - przyznał po chwili Demasse. - Pozyskał ją mój niewolnik.
-Niewolnik? Syn Harada?
Demon kiwnął głową.
-Jest w stanie odpieczętować mapę? – W spojrzeniu władcy dało się zobaczyć iskierkę nadziei.
-Dysponuje całą mocą swojego ojca, przy odrobinie pomocy na pewno da sobie radę.
-Bogowie nad nami czuwają, Makadorze. Ten chłopak to nasza przyszłość.

Gabryś stał przed drzwiami gabinetu swojego pana, nie mogąc uwierzyć, że to już ostatni raz. Nie zabrał niczego, nic, co tutaj było, nie należało do niego. Z cichym westchnieniem otworzył drzwi, przekroczył próg. Dopiero teraz spojrzał na Venoma. Wzrok miał zimny, obojętny.
-Chciałem się pożegnać - szepnął, spoglądając na niego.
Chciał się rozpłakać, ale obiecał sobie, że tego nie zrobi, że będzie silny. Wampir nie zareagował, wrócił do wertowania jakichś papierów. Dla harpii było to jak policzek. Zawiódł go, zerwał wszystkie więzi. Wampir go nienawidził.
-I jeszcze…- zawahał się. Nie chciał jednak odejść, nie mówiąc mu o swoich uczuciach.- Chciałem jeszcze powiedzieć, że cię kocham - szepnął cicho, znowu zerkając na niego.
Brak reakcji z jego strony przybił go już całkowicie. Pokiwał tylko nerwowo głową i odwrócił się z zamiarem wyjścia. Przez ten krótki moment, kiedy zamykał za sobą drzwi, miał jeszcze nadzieje, że Cyjan go zatrzyma, że nie pozwoli mu odejść. Tak się jednak nie stało. Wrota zamknęły się za nim cicho. Ruszył korytarzem w kierunku wyjścia. Mijał tak dobrze znane mu zjawy, obrazy, dyplomy i miał rozpaczliwą świadomość, że nie jest już częścią tego miejsca. Wyszedł za bramę, po raz ostatni oglądając się za siebie. Poczuł, jak warga zaczyna mu drżeć, opanował się jednak. Wziął głęboki oddech. Teraz był zdany tylko na siebie.

Wampir spoglądał na harpię z okna. Nie wierzył, że to się działo naprawdę, ale nie potrafił jej już wybaczyć. Może w końcu będzie szczęśliwa…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.