sobota, 19 stycznia 2013

Rozdział 19 - "Nekropolia"


Otworzył oczy. Jak zawsze rano, widział jedynie rozmazane, jasne i ciemne plamy. Lubił tą chwilę, krótko po obudzeniu, a przed kompletnym rozbudzeniem. To zdrętwienie, otępienie, kiedy o niczym praktycznie nie myślał, był beztroski i przejmował się jedynie tym, że w końcu to się skończy i będzie musiał wstać. Powoli jego wzrok się wyostrzał. Cały widok zasłaniały mu jasne, gdzieniegdzie szarawe pasma włosów. Mruknął. Jego zabaweczka chyba jeszcze spała. Uniósł się na łokciu i spojrzał na twarz kochanka. Oczy miał otwarte. Patrzył posępnie, jakby w pustkę. Demon zbliżył twarz do jego szyi i pocałował lekko, potem trącił nosem ucho.

-Jak spało moje maleństwo?- Zapytał z lekko słyszalną kpiną. Arkade obrócił się na plecy. Spojrzał smutno na demona.

-Dobrze.- Powiedział i zamknął oczy. Mężczyzna zdążył przyuważyć dziwny, posępny nastrój jego własności.

-Co się dzieje?- Domyślał się, ale uważał, że jeśli chłopak nie nauczy się mówić o swoich potrzebach i odczuciach, to nigdy nie będzie mu dobrze, a właściwie, jeżeli byłoby to możliwe, to wolałby sprawiać mu radość. Był śliczny, uległy, otwarty. Taki śliczny… Chłopiec wtulił nos w zagłębienie szyi właściciela.

-Żałujesz? Nie chciałeś?- Zapytał czarnowłosy. Arkade przytaknął. Mężczyzna uniósł brwi w irytacji.

-Ważne, że ja chciałem.- Powiedział. Dzieciak nie mógł mu podskakiwać. Rozumiał, że to był jego pierwszy raz, nie zupełnie dobrowolnie z jego strony to odprawił. Ale chłopak był jego własnością, miał prawo robić z nim, co tylko chciał. Demon traktował go grzecznie, a w geście wdzięczności dostawał od niewolnika jęki i nażerania.

-Przepraszam, ja wiem.- Szepnął cicho chłopiec i odsunął się trochę.- Dziękuję, że byłeś dla mnie delikatny.

-Masz, za co. Mogłem cię wziąć siłą.- Warknął. Pościel spadła na ziemie, zepchnięta przez demona. Mężczyznę rozdrażniła pierwsza uwaga białowłosego, a zdenerwowanie nie przechodziło mu lekko. Omsknął rękę o czoło Nataniela. Pierwszym słowem jakie mu się nasunęło, było „Ciepłe”. Położył dłoń na czole i przytrzymał. Chłopiec nie wiedział, co takiego robił jego właściciel. Demasse zaklął.

-Masz gorączkę, jeszcze tego mi brakowało.- Zasłonił swe oczy dłonią.- Dobrze się czujesz?- Zapytał chłopca.

-Głowa mnie trochę boli.- Odparł, jednak zaraz dodał.- Ale to nic, przejdzie mi.

Makador był innego zdania. Klął coś pod nosem, rozglądając się po pokoju. Żadnej szafki w tym pomieszczeniu nie znalazł. Wziął chłopca na ręce…

 

-Mails! Mails!- Krzyczał Generał Drown. - Generale Mails!

Mężczyzna przybiegł w pośpiechu. W Armagedońskim porcie trwał nieokiełznany chaos. Żołnierze przepychali się między sobą. Mimo leżącego na ziemi śniegu, w powietrzu czuło się jedynie zaduch. Syreny statków dało się słyszeć praktycznie cały czas. Niektóre odpływały, inne  jeszcze stały. Almagedorczycy nie spodziewali się tak szybkiej kapitulacji ze strony leśnej krainy. Przewidywali, że stracą więcej amunicji i żołnierzy, dlatego teraz cała organizacja leżała w gruzach Armagedońskich chat.

-Słucham Generała.- Rzekł Mails ze znudzonym wyrazem twarzy.

-Dowódca Demasse przysłał list.- Rzekł z uśmiechem Drown i podrapał się po siwej brodzie. Młodszy mężczyzna westchnął. Nie przepadał za demonem, nigdy nie miał o nim pochlebnego zdania. Wziął od drugiego list i zaczął czytać na głos.

-Witam Szanownego Generała. Troska o moje wojska i życie najlepszych wojowników naszej krainy skłoniła mnie do napisania listu. Chcę wiedzieć, ile czasu zajmą wam zbiórki i podróż, kiedy dotrzecie i z jakimi stratami. Co do znaleziska… Nie była to Artromega i niech szlag trafi waszą przeklętą intuicję, Generale. Jeżeli potrzebujecie jakiejkolwiek pomocy, zawiadomcie mnie. Życzę powodzenia i myślę, że niedługo się zobaczymy.  Pozdrowienia dla całej załogi.- Skończył czytanie.- Bla, bla, bla. Zwykła paplanina. Kto przysłał list?

-Jeden ze smoków Demasse. Naprawdę wyrósł na niesamowitego dowódcę. Dyplomata, te jego nienaganne maniery, rzeczowość. Wyrafinowanie i…

-Czy zdanie, cytuje „Niech szlag trafi waszą przeklętą intuicję”, należy do eleganckich i wyszukanych, Generale Drown?- Oburzył się Mails i potarł dłonią po kilkudniowym zaroście. Nie wszystkie słowa były zrozumiałe, gdyż dookoła panował gwar.

-Twardo stoi na ziemi. Dowództwo nie może łączyć się z podlizywaniem i poniżaniem się.- Rzekł staruszek.- Odpisze na list, a ty zajmiesz się wysyłką…

Mails westchnął. Zapowiadał się długi, nieprzyjemny dzień.

 

-Służba!- Wrzasnął Demasse, wychodząc z sypialni, w której przed chwilą położył Nataniela. Drobna kobieta wyjrzała zza jednych drzwi.

-Słucham Pana, w czym mogę pomóc?- Zapytała grzecznie.

-Zrób herbaty i przynieś do mojej sypialni. Przynieś również eliksir uzdrawiający.- Rozkazał. Kobieta stała.- Na co jeszcze czekasz?!

-Przepraszam Pana, już idę.- Poprawiła się spłoszona i migiem zeszła po schodach, prowadzących na dół. Demon prychnął i wrócił do swej eleganckiej sypialni.  Spojrzał na Arkade. Westchnął po raz tysięczny dzisiejszego dnia.

-Dlaczego ty chorujesz?- Zapytał ze zrezygnowaniem.- Po co?- Demon wiedział, iż jego słowa mogły mieć wydźwięk nieco irracjonalny, ale nie mógł sobie darować. Miał dzisiaj bardzo konkretne plany, dotyczące Nataniela.

-Przepraszam.- Szepnął cicho chłopiec, lekko zachrypniętym głosem. Zaraz potem weszła służąca, którą Demasse poprosił o kilka rzeczy na korytarzu. Podała gorącą herbatę i eliksir na tacy. Makador podziękował jej, kobieta wyszła z pośpiechem. Wyglądało na to, że większość służby bała się właściciela rezydencji. W końcu, to on im płacił, a nie lubił sprzeciwów. Nataniel spojrzał na flakonik z eliksirem. Zielona, przejrzysta substancja wyglądała, jakby wrzała.

-Po tym będę się czuł lepiej?- Zapytał Arkade. Demon spojrzał na niego dziwnie.

-Po tym?- Wskazał na eliksir. Młodzieniec przytaknął.- To nie dla ciebie. Nie pomogłoby ci. Eliksiry uzdrawiające działają na zadrapania, rany, słabość, ale nie gorączkę i ból głowy. No, przynajmniej nie ten...- Powiedział i wypił cały eliksir jednym łykiem.

-To nie było gorące?- Zapytał chłopiec.

-Było.- Odparł mężczyzna, potem dodał.- Demony ogniste nie czują bólu przy styku z bardzo wysokimi temperaturami. Nie szkodzą nam. Dlatego, pewnie nie raz przez przypadek cię jeszcze poparzę, nawet nie wiedząc, że robię ci krzywdę.- Zaśmiał się. Nataniel spojrzał na kubek herbaty.- Tak, to jest twoje.- Zgodził się właściciel. Jego własność upiła jeden łyk i syknęła.

-Gorące.- Poskarżył się.

-To poczekaj i wypij trochę później. Nikt ci nie zabierze, uwierz.- Uśmiechnął się kpiąco i zabrał naczynie z rak swego niewolnika. Potem przycisnął Nataniela do materaca łóżka i przykrył kołdrą. Ten jęknął.

-Potem nie skarż się, że o ciebie nie dbam.- Powiedział łagodnie i pogłaskał chłopca po policzku.- Będę musiał wyjść dzisiaj.- Dodał.

-Dokąd?- Zainteresował się chłopiec.

-Nieważne, nie możesz iść ze mną.- Uciął temat. Przynajmniej taką miał nadzieję.

-Dlaczego?- Jęknął młodzieniec i wstał do siadu. Zastanawiał się, dlaczego mężczyzna nie chciał mu powiedzieć.

-Kładź się.- Rozkazał właściciel.- Nie możesz, bo to nie twoje sprawy, poza tym, jesteś chory, a jeszcze tego mi brakowało, żeby się tobą zajmować tygodniami.- Demon wydawał się zmienić nastrój. Patrzył beznamiętnie w ścianę.- Kładź się, już.- Powtórzył polecenie. Chłopiec zrobił tak, jak kazał mężczyzna. Czuł jakieś dziwne ciepło, wynikające z tej opieki, którą obdarzał go dzisiaj Demasse. Uśmiechnął się lekko. Mimo bólu głowy, gorączki, wczorajszego dnia, czuł się dobrze. Poczerwieniał na policzkach, gdy przypomniał sobie ten wieczór. Brunet spojrzał na niego z uśmiechem.

-O czym znowu myślisz?- Zapytał. Arkade poczerwieniał jeszcze bardziej, dwa soczyste rumieńce połączyły się w jeden, zalewając jeszcze nos. Nie mógł powiedzieć, jednak Makador wyglądał, jakby oczekiwał odpowiedzi.

-Ja… O wczoraj…- Wyjąkał i schował twarz w pościeli. Czarnowłosy uśmiechnął się z wyższością.

-Tak?- Mruknął.- A co ja ci robiłem wczoraj?- Zapytał z lekkim rozbawieniem. Wiedział, że chłopiec będzie miał problemy z odpowiedzią.

-Nic.- Szepnął.

-Och, coś jednak z tobą robiłem. Powiedz, co takiego?- Męczył chłopca niemiłosiernie, wprowadzając go w coraz większe zakłopotanie.

-Proszę, przestań.- Pisnął chłopak. Mężczyzna zaśmiał się.

-W przyszłości, jeśli nie będziesz grzeczny, tak cię wytresuję, że będziesz robił i mówił wszystko na moją komendę.- Powiedział niby żartobliwym tonem, ale był zdolny nawet do tortur, w przypadku złego zachowania, lub nieposłuszeństwa. Nie należał do tych, którzy woleli zabaweczki z charakterem. O nie, on był zadowolony, gdy były grzeczne i nie pyskowały. Co prawda, raz na jakiś czas, lubił dać porządną nauczkę, ale taka okazja zdarzała się nawet przy najgrzeczniejszych barankach. Jeśli chodziło o Nataniela… Chłopiec był delikatny raczej w stosunku tylko do niego. Do reszty pyskował, czego miał zamiar go oduczyć. Nawet Diego z początku nie szanował. Bezczelny bachor… O pięknych oczach… I ciele. Jego ideał… Teraz przypomniał sobie o pewnym szczególe. Gdy chłopca znaleźli, na jego ramieniu widniało znamię. Dzisiaj nie było go widać…

-Natanielu, to znamię na twoim ramieniu?- Zaczął demon.- Co to było?

-Jakie zna… Ach, to…  To pieczęć, uaktywnia się w chwilach zagrożenia, nawiązuję dzięki niej psychiczną więź z moja matką, ona może się dowiedzieć, gdzie jestem, gdy coś mi grozi…- Wytłumaczył Nataniel. Ale rzadko to działa, ta pieczęć okazała się wadliwa. Źle nałożona.

-Już niedługo nie będzie się pokazywała wcale.- Nataniel otworzył oczy szerzej.

-Co?! Dlaczego?!- Zmartwił się.

-Nie chce, żebyś miał jakąkolwiek łączność z Armagedonem. Teraz nie masz z nimi już nic wspólnego.

-Proszę, pozwól mi zachować chociaż jedno wspomnienie. Proszę, proszę.- Jęczał cicho, patrząc w oczy swemu właścicielowi.- Błagam.

-Nie, koniec tematu.- Warknął.- Wychodzę, leż spokojnie i nie wstawaj. Możesz tylko do toalety, wiesz, że jest na końcu korytarza. Jeżeli będziesz chciał coś do picia, niedaleko stąd są drzwi służby, ale…- Pstryknął palcami, a w jego dłoni ukazał się niebieski kryształ.- Gdy będziesz chciał coś od służby, ściśnij ten kamień z całej siły. Ale nie przesadzaj.- Ostrzegł.- Ja ich zapytam o ciebie.

-Będę leżał, obiecuję.- Szepnął Nataniel.

-Grzeczny chłopiec.- Uśmiechnął się i pocałował lekko policzek chłopca.- Będę dopiero pod wieczór.

 

Nastał wieczór, niewiele ciemniejszy od Almagedorskiego dnia. Stał pośród grobów. W świecie zmarłych, tam, gdzie tylko ożywieńcy wychodzili z trumien. Ich dusza nigdy nie wracała do ciał.  Żadnego żywego szlachcica. Otaczał go czarny dym i smutek. Przed nim stał wykonany z diamentu grób. To tam spoczął jego ojciec. Dzisiaj mijało równo siedem lat od jego tragicznej śmierci. Od brutalnej walki pod stolicą Armagedonu. Memfiks. Demasse był pewien, że ta wojna w końcu pochłonie wszystkich.  Co do jednego marnego żołnierza. Usłyszał głośny, tępy krzyk. Ożywieńcy spoglądali na niego beznamiętnie. Rzucił w ich stronę nóż. Wbił się w jedno z ciał. To były jedynie szczątki, one nic nie czuły. Żadnych emocji, żadnego bólu. On też niekiedy tego pragnął. Chciał taki być. Nie myśleć o niczym, ani nikim. Jego egzystencja była zbyt ulotna, żeby zapisać trwały ślad po sobie. A więc po co się zrodził? Demon od dawna się o to pytał. Chciał osiągnąć coś więcej. Pragnął czegoś innego niż sława i pieniądze. To już miał. Posiadał szacunek innych, a nawet podziw. Ale on chciał na niego zasłużyć. Swoimi osiągnięciami. Na razie był podziwiany na nic. Dowódca Floty. Tytuł nie należał do przesadnie zaszczytnych. Kochany za to, że był jednym z tych cholernych, zamożnych szlachciców, czystej krwi. Spojrzał ostatni raz na nagrobek swego ojca.

-Jestem pewien, że gdy patrzysz na to, za co jestem chwalony, w grobie się przewracasz, ale pamiętaj, gdy ja umrę, będę miał na sumieniu więcej Armagedońskich dusz, niż ty i cała twoja armia razem wzięci. Obiecuję, że spełnię się lepiej niż ty i zostanę godnym honoru naszej rodziny.- Mówił, niby sam do siebie, a jednak nie. Almagedorczycy, w przeciwieństwie do swych wrogów, nie wierzyli, że po śmierci nic nie następuje. Sądzili, że nie jest to koniec. Jedynie początek innego życia. Bytu w sferze niematerialnej, w Królestwie Duchów. Przy czym, należało rozumieć, iż upiory nie były tymi samymi istotami, co duchy. Te pierwsze były żyjącymi stworzeniami, myślącymi, a nawet bardzo inteligentnymi. O niematerialnym, lekko widocznym ciele. Duch zaś, stanowił duszę, pozbawioną ciała. Gdy zyskiwała ona wolność, trafiała do świata, którego materialni nie mogli ogarnąć rozumem. Jedynie upiory miały kontakt z tamtym światem, mogły rozmawiać ze zmarłymi, ale nie potrafiły wejść przed śmiercią do ich wymiaru. Armagedończycy nie wierzyli w to, gdyż upiory, mówiące całą prawdę na ten temat, były istotami czysto almagedorskiej krwi.

Wszyscy widzieli Demasse jako dorosłego, całkowicie dojrzałego już mężczyznę. Miał on jedynie dwadzieścia trzy lata. Był bardzo młody, jak na Dowódcę. Doświadczony na swój wiek. Traktowany tak poważnie, jak niejeden Almagedorski generał, który już dawno nie walczył z powodu sędziwego wieku. Tak poważany jak rodzice, którzy całe życie walczyli o swój kontynent. Będący zawsze w świetle swojej egzystencji. Samotny, mimo, iż otoczony przyjaciółmi. Kąśliwy, ale charyzmatyczny. Urodzony przywódca. Stojący twardo na ziemi. Zimny. Nigdy niewyrażający głębokich uczuć. On to wiedział. Miał pojęcie o tym, jak o nim mówiono i zgadzał się z tym opisem. Taki był. Ale istoty pomijały jeden szczegół. Nigdy nie był pewien, czy był szczęśliwy, czy może nie. Zastanawiał się nad tym kilka razy i nie potrafił sobie odpowiedzieć. Tylko raz ktoś zadał mu to pytanie i nigdy nie dostał odpowiedzi. A tą osobą był Diego. Westchnął, miał już dość, postanowił wrócić na swój teren. Do swojej rezydencji i znowu zapomnieć o tym miejscu. O tych grobach, mgle, zmarłych, przeszłości. A na swoje cele wyznaczył przyszłość. Zmienianie przyszłości… Kolejny raz miał tutaj stanąć dopiero za rok.

 

Arkade niespokojnie przewracał się na łóżku. Wyglądało na to, że jakiś magiczny wirus go dopadł. Bolała go głowa, mięśnie. Stawy, kości, wszystko, o czym myślał niemiłosiernie mu dokuczało. Kilka razy był bliski wezwania służby i błagania o jakiś lek, ale się powstrzymywał. Dalej był nagi po wczorajszym wieczorze. Nie miał siły sięgnąć do szafki, na której leżał ten niebieski kamień. Jęczał cicho z bólu, dość często chorował. Nie chciał robić problemów Demasse. Mężczyzna najpewniej byłby dla niego zły. Drzwi do pokoju uchyliły się. Za nich wyłoniła się sylwetka demona. Ten spojrzał na Nataniela.

-W całym korytarzu cie słychać, co się dzieję?- Zapytał niby ze znudzeniem, ale dało się wyczuć nutkę niepokoju.

-Źle się czuję.- Jęknął.

Demon spojrzał na kubek, w którym była herbata. Był pusty.  Podszedł do łóżka, w którym leżał jego niewolnik. Położył dłoń na jego czole. Gorące.

-Poczekaj, przyniosę ci coś.- Powiedział Demasse i wyszedł na korytarz. Sam poszedł do jednej z sal, gdzie znajdowały się artykuły związane z alchemią. Wziął z szafki jeden z leków, łagodzących gorączkę i ból. Potem zawołał służbę i kazał zaparzyć kolejną herbatę dla swego niewolnika. Podążył z powrotem do sypialni. Płyn od razu podał podopiecznemu. Tamten nawet nie chciał wstać, żeby cokolwiek wypić, jednak ostatecznie udało się wszystko załatwić. Potem demon poił go powoli herbatą, chłopiec opierał się o męski tors. Wtedy młodzieniec przekonał się, że demon potrafił być całkiem delikatny. Co prawda, nie szeptał mu pociesznych słów i z grubsza cały czas narzekał, że nigdy nie chciał się zajmować chorym, że chłopak powinien się cieszyć, bo powinien to zlecić służbie, ale był na tyle łaskawy, że tego nie zrobił i teraz sam się męczył. Arkade za każdym razem przepraszał.

-Może te rozcięte palce naraziły cię na chorobę, przez krew wszystko może się dostać, a już szczególnie do takiego kruchego ciała, jakie posiadasz.- Stwierdził, nie zważając na to, że mógł urazić Nataniela. Chociaż, chłopcu nigdy specjalnie nie zależało na mocnej budowie. Uczył się magii i tylko to naprawdę kochał. Przyszedł mu pewien pomysł do głowy.

-Panie…- Zaczął niepewnie z rumieńcami na twarzy. Czuł się lepiej.

-Hm?- Spojrzał na chłopca demon.

-Pomyślałem, że może… Pewnie dobrze znasz magię i zaklęcia, może by…- Nie dokończył.

-Nie.- Uciął demon.- Wiem, o co chcesz zapytać. Czy mogę cię uczyć magii. Moja odpowiedz brzmi „Nie”.- Powiedział, przeczesując czarne włosy ręką. Odstawił pusty kubek po herbacie na szafkę.

-Dlaczego?

-Nie i już. Nie będziesz się uczył magii, nie pozwalam ci.- Powiedział stanowczo.

- Ale ja to kocham, dlaczego chcesz mi to odebrać?- Wyjąkał płaczliwie.

-Zabraniam ci używać jakichkolwiek zaklęć, rozumiesz?- Zapytał ostro demon i ujął Nataniela za podbródek. Białowłosy spuścił wzrok. Nie wiedział, dlaczego demon mu to robił…

-Rozumiem. Ale powiedz mi, dlaczego? Proszę, chociaż tyle.- Posmutniał. Nie sądził wcześniej, że właściciel mógłby mieć coś przeciwko.

Demon westchnął.

-Magia jest zbyt niebezpieczna dla mojej zabaweczki. Zbyt delikatny jesteś. Poza tym, mógłbyś uciec przy pomocy odpowiedniego zaklęcia.- Prychnął.- Nie myśl, że ci na to pozwolę.- Dodał i przeczesał czarne włosy ręką.

-Myślałem, że ten teren jest odporny na magię…- Powiedział chłopiec, jakby desperacko szukając argumentów, byleby demon pozwolił mu się uczyć.

-Jest, ale jak zauważyłeś, często cię wyprowadzam.- Rzekłszy to Makador, przetarł zmęczone już oczy ręką.

-Nie jestem zbyt delikatny, uczyłem się do tej pory, nawet ty mnie nauczyłeś jednego zaklęcia… Wcześniej.- Nalegał młodzieniec, jednak wynik sporu był przesądzony. Demasse nie dawał się przekonywać, jeśli na początku mówił „Nie”, znaczyło, że później jego odpowiedz również brzmiałaby „Nie”

-Ani słowa więcej.- Warknął demon.- Chyba nie chcesz mnie znów rozzłościć.

-Przepraszam.- Szepnął cicho, a po jego policzku poleciała pojedyncza łza. Demasse zabrał mu wszystko, co tak bardzo kochał. Rodzinę, godność, magię, wolność, niewinność. Nic mu już nie zostało. Nie chciał więcej rozmawiać, był zmęczony.

-Musze iść do kąpieli, czy mogę już spać?- Zapytał smutno.

-Słodkich snów.- Odparł mężczyzna, wyraźnie rozgniewany. Słowa z pozoru bardzo łagodne, zyskały w ustach demona jadowity wydźwięk.

-I jeszcze… Jest mi trochę zimno, mogę założyć coś?- Zapytał, dalej był nagi, nie podobało mu się to w żadnym stopniu. Co prawda, przykrywała go kołdra, ale zawsze coś mogło się obsunąć…

Właściciel pstryknął palcami, a na Natanielu opiął się satynowy, sięgający lekko przed biodra, jasnoróżowy podkoszulek z koronkami na ramiączkach  i zrobiona z tego samego materiału dolna, koronkowa bielizna, na miejsce spodenek. Chłopak nie protestował, tylko zatopił się w fałdach ciepłej kołdry i zamknął oczy. Demon, zdenerwowany jeszcze po zakończonej rozmowie nic mu nie powiedział, wyszedł z sypialni. Chciał jeszcze pomyśleć. W końcu zastanowił się, dlaczego pozwala niewolnikowi spać w swoim łóżku… Nigdy się na to nie godził. Niekiedy wykańczał psychicznie swoje zabaweczki. Nie wypuszczał ich z ciasnych, ciemnych pokoi. Z Natanielem było inaczej. Zabierał go wszędzie. Rozmawiał z nim. Co go jeszcze bardziej zdziwiło, opiekował się chłopcem i nawet czasem było mu go żal. Wiedział, że krzywdzi młodzieńca, odbierając mu magię. Jednak nie mógł pozwolić, żeby ten się tym zajmował. Nie wiedział, czy chodziło  o to, że Natanielowi mogłaby się stać krzywda, czy o to, że mógłby uciec, czy też o to, że magia była szlachetną dziedziną i niewolnik na nią nie zasługiwał. Nie miał pojęcia. Cały ten dzień nie widział Diego. Nie miał ochoty widzieć. Teraz chciał trochę odpocząć od ludzi, pragnął wyjść na zewnątrz i zająć się swoimi cerberami, które ostatnio trochę zaniedbał. Był pewien, że pierwszego lepszego złodzieja zjadłyby na miejscu. Otworzył wrota, prowadzącego do ogrodu, przeszedł pomiędzy kolumnami i już otaczały go czarne drzewa  o płonących liściach. Demoniczne psy przybiegły od razu, gdy go ujrzały. Wyglądające na pozór groźnie, rzuciły się szczęśliwe na swego właściciela. Ten nawet nie próbował ustać w pionie, padł na ziemie i drażnił się ze swymi mięsożercami. Wyglądały na głodne. Dał im mięsa. Istoty nie potrafiące mówić, ani trochę go nie irytowały. Uwielbiał je. Miał cztery cerbery, czarnego smoka, którego często wykorzystywał w poczcie, ale kochał nad życie. Zajmował się feniksem Malborio. Jako młodzieniec miał czarną panterę, która jednak później odeszła, tak, jak większość rzeczy i osób, które pamiętał z wczesnej młodości. Nawet nie wiedział, ile czasu tak spędził, dopiero rano zorientował się, że zasnął w otoczeniu diabelskich psów na czarnej, twardej ziemi, gdy kilkanaście metrów stamtąd, miał łóżko pokryte najdroższymi tkaninami.

 

Od Autora:

Oto oczekiwany koniec rozdziału dziewiętnastego. Wielkimi krokami zbliżamy się do dwudziestego, jeszcze nie wiem, jak to wykorzystam, ale pewnie to zrobię. Spóźnione życzenia dla chłopaków, o ile jakiś z was czyta Yaoi, bo z doświadczenia wiem, że raczej uczęszczają tu dziewczyny. Rozdział krótki, raczej nic nie wnoszący, powoli zbliżamy się do końca serii luźnych rozdziałów i przejdziemy w takie, wnoszące trochę więcej fabuły. Rozdział kolejny jest już napisany, tak, jak jeszcze dwa inne, więc możecie się spodziewać dość regularnie dodawanych rozdziałów. Na razie żegnam, życzę miłego dnia.

 

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.