sobota, 19 stycznia 2013

Rozdział 31 - "Chłód"


Demon beznamiętnym wzrokiem obserwował rozległe, czarne wody oceanu. W powietrzu unosiły się białe płatki śniegu. Zaczynały swą drogę wysoko nad kłębiastymi chmurami, a kończyły ją, tonąc w czarnym oceanie ropy. Każdemu życiu przychodził kiedyś kres, jedne stworzenia żyły dwa dni, kończyły śmiercią naturalną, a inne trzysta lat, cichły, zamordowane z rąk kogoś potężniejszego. Czy jedna istota miała prawo odbierać drugiej to, co najcenniejsze? Żywot? Demasse sam nie wiedział, czemu poruszał ten temat. Ciężko opierał się o reling, starając się uspokoić. Nie mógł się teraz denerwować, siedząca w nim bestia dalej walczyła o uwagę i wolność. Mężczyzna westchnął, czuł się zdradzony, oszukany i naiwny jak dziecko. Wyraźnie kazał niewolnikowi zostać w Rezydencji . Ufał mu, wierzył, że będzie posłuszny, nawet nie starał się czytać w myślach młodzika. Arkade naraził się na niebezpieczeństwo, ponadto, zachwiał powodzenie misji. Gdyby demon miał go teraz ukarać, najprawdopodobniej by go zabił. A czy tak naprawdę tego pragnął? Chciał mu zabrać życie, odebrać światu tak piękną, niewinna istotę, jaką był? Nie mógł w to uwierzyć, ale mimo wszystko nie pragnął jego śmierci. Ale dlaczego? Czym młodzieniec zasłużył sobie na tą litość? Demon westchnął po raz kolejny i przetarł zmęczone oczy, powoli ruszył w kierunku ładowni. Był zbyt zmęczony, by snuć się po pokładzie…

Napięta atmosfera nie zachęcała do konwersacji. Zdenerwowanie i bezradność krążyły w powietrzu i budziły we wszystkim, co żywe,  niemoc. Nawet zwykle rozluźniony Cyjan zesztywniał, jakby nie miał odwagi przerwać przejmującej ciszy. Chwilę walczył z myślami…
-Co zrobimy z Natanielem?- Zaczął smętnie, patrząc raz na Mailsa, potem na Diego. Mężczyźni zebrali się w Sali Konferencyjnej, przy okrągłym stole i choć z niechęcią, obradowali. Arkade był naprawdę wielką niespodzianką, niekoniecznie korzystną dla powodzenia misji… Nikt, tak naprawdę, nie wiedział, co czynić z obecna sytuacja.
-Zabijemy.- Odparł Mails, przełykając gorącą kawę. Ton jego głosu świadczył o tym, że nie żartował. Młodzieniec nie był dla niego wartościową, co za tym szło, przydatną osobą. Zawadzał, był zbędnym, słabym ogniwem, które należało zlikwidować jak najszybciej.
-Nie ma mowy.- Zaprzeczył Diego, spoglądając z naganą na generała.- Nie pozwolę na to.
Radown prychnął.
-Rozumiem, że zależy ci na życiu Armagedończyka bardziej, niż na powodzeniu misji.- Powiedział.
Malborio nie do końca wiedział, jak rozwiązać problem, ale był pewien, że nie pozwoli zrobić krzywdy chłopcu. W końcu, zdołał już się do niego przywiązać, wiedział, jak ważny był młodzieniec dla Demasse. Nie zrobiłby przyjacielowi czegoś takiego, Cyjan również nie.
-Jeśli zostawimy go na statku, ucieknie.- Rzekł nieco ostrzej generał.- Wtedy cały Armagedon dowie się o naszych problemach. Staniemy się celem, a teraz nie możemy na to pozwolić!- Krzyknął i gwałtownie stał do pionu. Zaczął nerwowo krążyć po pokoju.
-On będzie żył tak długo, jak ja mu na to pozwolę.- Mężczyźni usłyszeli smętny, ochrypły głos. Spojrzeli w kierunku drzwi. Stał w nich demon. Był blady, niemal szary, oczy miał podkrążone i nieobecne.- Zabieram go.
-Nie.- Rzekł Radown, mierząc Demasse pogardliwym wzrokiem.
-Nie proszę o twoje pozwolenie.- Warknął czarnowłosy, opierając się ręką o ścianę. Wiedział, że długo nie da rady ustać na nogach, a naprawdę nie chciał pokazać słabości przy generale. Czuł, że kolana się pod nim uginają, serce biło niepokojąco wolno. Oddech demona był bardzo płytki i nierówny, mężczyzna sprawiał wrażenie wręcz umierającego. Malborio spoglądał na niego zmartwiony, przyjaciel od dawna nie wyglądał tak koszmarnie, jak jeden z nieumartych.
-Makadorze, on nie nadąży.- Zaczął łagodnie, denerwowanie bruneta w tym stanie nie było mądre…- Może tam zginąć…
-Nie interesuje mnie to.- Powiedział zimno drugi.- Jeśli będzie zawadzał, zabiję go, jeśli nie nadąży, zostawię go na pożarcie.- Skończył i ruszył w stronę swojej sypialni, nie miał już siły, musiał odpocząć.  Malborio ruszył za nim. Brunet poruszał się wolno, opierając o ściany, więc szybko zdołał go dogonić.
-Makadorze, to nie jest dobry pomysł.- Tłumaczył spokojnie, idąc kilka kroków za nim. Wolał być poza zasięgiem rąk wzburzonego przyjaciela.
-Tak zdecydowałem.- Odparł demon, otwierając drzwi sypialni. Pociemniało mu przed oczami, podparł się o ścianę, nie mogąc wykonać ani jednego ruchu.- Wyruszamy jutro.- Wychrypiał i resztkami sił ruszył w kierunku łóżka.
Malborio otworzył oczy szerzej.
-Nie ma mowy!- Podniósł głos.- W takim stanie nie dasz rady iść! Nie pozwolę ci na to.- Zastrzegł.
Demon opadł ciężko na łóżko. Powieki same mu opadały.
-Jutro.- Mruknął jeszcze nieprzytomnie. Zapadając w sen, czuł, jak jego obolała głowa pulsuje, podobnie jak oczy i cała krtań. Miał wrażenie tego okropnego rozdarcia, jakby umysł i ciało nie były połączone w żaden sposób.
 Diego westchnął cicho. Wstał, zmoczył szmatkę w zimnej wodzie i połączył przygotowany kompres na rozgrzanym czole mężczyzny.

-Zdrajca.- Usłyszał głos za swoimi plecami. Odwrócił się natychmiast, jego źrenice rozszerzyły się w szoku. To musiał być sen, piekielny sen… Komnata Królewska zdawała się obracać, powietrze stało się duszne i nieprzyjemne. Po zawsze barwnych ścianach pląsały teraz szare, ponure cienie. Wszystko było tak obce i inne, niż do tej pory. Tlen palił płuca, a drewniana podłoga wydawała się porywać ciało w podziemia, do świata umarłych.
-Ojcze.- Powiedział drżącym głosem, cofając się do tyłu. A ton jego był tak słaby, że niemal niedosłyszalny.
Mężczyzna wyjął miecz i wymierzył w stronę młodego demona. Osocze, którym splamione było ostrze, kropla za kroplą spadało na ziemię.
-Ja już nie mam syna.- Wysyczał czerwonooki cień.
Demon otworzył oczy szeroko. Spojrzał niespokojnie na ściany i westchnął po chwili. Wspomnienia były niekiedy bolesne… Minęły dwa dni, od kiedy załoga dopłynęła do Wyspy Dżinów. Demasse zdołał wypocząć, był silny i zdeterminowany. Cały czas  spędził na piciu przeróżnych specyfików leczniczych i nie chciał ich już nigdy oglądać na oczy, podobnie, jak swojego podopiecznego. Nie widział go od dawna, nie wchodził do jego pokoju, nie zbliżał się do chłopca. Cyjan leczył Nataniela, był wyspecjalizowany w lecznictwie i zielarstwie, tak więc jedynie on miał ku temu predyspozycje. Radown obmyślał plan, w razie nagłych przeszkód. Diego zajmował się głównie bronią, a resztę czasu spędzał z demonem. Nadszedł dzień, kiedy mieli opuścić okręt i stanąć na Wyspie Dżinów z powrotem. Demasse kładł ostatnie szlify na swojej zbroi. Była wykonana z czarnego, stworzonego za pomocą magii tworzywa. Nosił ją rzadko, była bardzo mocna i diabelnie ciężka. Schował w sakwę długi miecz, jaki dostał od ojca i wyszedł z ładowni. Nataniel stał już na odkrytym pokładzie, obwinięty we wszystkie szmaty, jakie zostały znalezione na statku, przypominał biedną sierotę, trzymającą się kurczowo życia. Było zimno, chłopiec nie wytrzymałby w lekkim stroju. Wzdrygnął się, gdy zobaczył, jak demon rusza w jego stronę. Wyglądał niczym wojownik śmierci. Jego czarne włosy i blada cera tylko go w tym utwierdzały. Z każdym krokiem demona, serce Nataniela biło coraz szybciej. Schował się na Cyjanem, a ten spojrzał na niego z rozczuleniem.
-Nie bój się.- Szepnął łagodnie, głaskając go po włosach.
Arkade osiągnął swój cel, ruszał razem z nimi, ale z każdą minutą był coraz bardziej pewien, że był to zły pomysł.  Szczególnie, gdy widział, jak zimno patrzy na niego demon. Chyba wolał nawet kpinę na jego twarzy, niż ten chłód. Pozwolił się wyciągnąć Venomowi zza jego pleców. Patrzył niepewnie na swojego pana, który właśnie go minął, wziął duży plecak na jedno ramię i ruszył dalej. Malborio bez słowa go wyprzedził i zszedł na ląd, Mails również. Cyjan wziął młodzika za rękę  i poprowadził.
-Idźcie za mną, trasa jest zaplanowana. Gdy zobaczę dobre miejsce na nocleg, zatrzymamy się.- Tłumaczył Diego.- Nie warto iść w ciemnościach.
-Wszyscy gotowi?- Zapytał Radown, na co wojownicy pokiwali głowami, a Nataniel złapał się ramienia Cyjana, spoglądając na niego z prośbą.
-Nie bój się.- Szepnął mu do ucha Cyjan.- Jeśli nie dasz rady iść, wezmę cie na ręce, trzymaj się mnie.- Uspokoił.
Wojownicy ruszyli szybkim krokiem. Tępo było ważne, powodzenie misji zależało również od czasu…

Zasypana śniegiem puszcza miała swój urok. Stanowiła pewnego rodzaju labirynt, dookoła czaiły się groźne bestie, czekające na dobry moment do ataku. Wystarczyła chwila nieuwagi, by skończyć w jednej z paszcz, wyposażonej w ostre kły. Wiał silny wiatr, szarpane gałęzie znacznie utrudniały podróż. Wojownicy szli już od kilku godzin, zbliżał się zmrok, lecz nigdzie nie dało się zobaczyć właściwego miejsca na nocleg. Nataniel już od dawna był niesiony na rękach wampira, zmęczył się bardzo szybko,  chociaż nawet jeszcze nie było stromo. Tępo, jakie narzucił Malborio go przerosło. Był smutny, demon patrzył na niego tak chłodno, że chciało mu się płakać. Nie odezwał się do niego ani słowem. Cyjan również nie miał ochoty na pogaduszki. Dochodziła noc, a nie było żadnej kryjówki, w której można by się było schronić.. Malborio wydawał się być spokojny i opanowany, ale pod kamienną maską czaił się niepokój. Przechodzili między drzewami, a końca lasu nie było widać. Westchnął z ulgą, gdy wyszli na małą polanę, osłoniętą drzewami przed wiatrem. Zrzucił plecak i spojrzał na towarzyszy. Demon lustrował miejsce wzrokiem. Mogło być lepiej, ale dalej nie mogli iść. Cyjan postawił Nataniela na ziemi.
-Spędzimy tutaj noc…

Nataniel wyglądał smutno z namiotu. Makador rozpalił ogień i rozmawiał z resztą mężczyzn na niezrozumiałe przez chłopca tematy i jadł. W tej chwili młodzik siedział, a brzuch miał tak pusty, że ledwo powstrzymywał się od płaczu. Opadł na pościel, zrezygnowany i przymknął znużone powieki.
Mężczyźni starali się ułożyć plan na przyszły dzień. Ciężko było przewidzieć zachowania pogody, wrogość terenu, zakładali najgorsze.
-Makadorze.- Rzucił Diego, przełykając kęs jedzenia.- Nie zamierzasz dać niczego Natanielowi?- Zapytał.
Demasse prychnął z pogardą. Wziął dwie kromki chleba i  podszedł do namiotu. Szybkim ruchem rozpiął jego wejście. Przez krótką chwile spoglądał zimno na podopiecznego, po czym rzucił w niego pieczywem. Chłopiec pisnął, a demon wrócił do ogniska. Młodzik przez chwilę milczał, potem zachlipał kilka razy i opadł na posłanie. Czuł się tutaj taki samotny… Wziął jedną kromkę w ręce i ugryzł. Dlaczego pan go tak traktował? Zanim się  obejrzał, zaczął głośno płakać. Był zrozpaczony, czuł się taki niechciany… Niekochany. Łzy gładko spływały po jego policzkach i moczyły posłanie. Właściciel go nienawidził, a chłopiec… Tak bardzo chciał wrócić do tego, co było przed kilkoma dniami. Żeby pan traktował go tak, jak kiedyś… Do namiotu wszedł Diego, usłyszawszy łkanie chłopca.
-Co się stało?- Zapytał zaniepokojony.- Coś boli?
Chłopiec pokręcił przecząco głową, nie miał siły o tym mówić. Pragnął tylko, by ktoś się nim teraz zajął, pokazał, że nie był sam.
-Czemu płaczesz?- Ton Malborio był łagodny i troskliwy.
-Pan mnie nie chce.- Wyszeptał, łykając słone łzy. Ta prawda docierała do niego z taka siłą, że nie był w stanie powstrzymać płaczu. Po prostu nie potrafił. Malborio mógł go wziąć za nadwrażliwą płaczkę, ale w zaistniałej sytuacji nie robiło mu to różnicy.
Diego westchnął i pogłaskał chłopca po głowie. Było mu naprawdę żal chłopaka, wiedział jaki potrafił być demon, a Natanielek był wrażliwy. Wziął go na kolana i otarł łzy z policzków, które zaraz były na powrót mokre.
-Oczywiście, że cię chce.- Uspokajał.- Natanielku.
Chłopiec pokręcił głową.
-Jest zły, musi się uspokoić.- Tłumaczył mężczyzna.- Udaje obojętnego, ale gdybyś zniknął, zamartwiałby się. Wiesz, co on przez ciebie przeszedł?
-Ja przepraszam…- Płakał Nataniel. Ale ty też jesteś na mnie zły?- Spytał smutno.
-Rozczarowałeś mnie.- Mówił Malborio, głaskając policzek chłopca. Nie mógł udawać, że zupełnie nic się nie stało. Arkade zasłużył na karę.- Myślałem, że jesteś mądrzejszy.
-Przepraszam!- Wybuchł płaczem niebieskooki i wtulił się mocniej w szatyna. Nawet on się na niego gniewał! Czuł się, jakby cały świat obrócił się przeciwko niemu. Zawiódł wszystkich, on sam nie mógł sobie wybaczyć.
-Już dobrze.- Uspokajał mężczyzna.- Już dobrze, malutki… Nie marz się, wszystko będzie dobrze.

Nadeszła noc, demon stawał się coraz bardziej senny. Ruszył do namiotu, powoli i leniwie wszedł do środka. Jego czujny wzrok od razu dostrzegł delikatne ciało, którym targały dreszcze  zimna. Potem spojrzał zimno na mokre od płaczu, czerwone policzki i podrażnione, spuchnięte od łez oczy.
-Wynoś się.- Rzekł beznamiętnie, patrząc chłodno na maleństwo.
Nataniel spojrzał na niego z niezrozumieniem.
-Co?- Spytał cicho, drżącym głosem. Demon złapał go za ramię i wyrzucił na zewnątrz.. Niebieskooki opadł na mroźny śnieg  i podniósł się na zmęczonych dłoniach.
-Tutaj będziesz spała, zabawko.- Warknął właściciel i zostawił go samego.
Arkade spuścił wzrok i wtulił twarz w biały puch. Znowu płakał, po raz kolejny ta myśl nie dawała mu spokoju. Jego pan go już nie chciał… Ze łzami na policzkach zasnął.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.