Gęste opary mgły kłębiły się nad skorupą Nardeonu. Maleńkie kropelki, w zetknięciu z drobnymi gałązkami drzew, zamarzały, tworząc osad w postaci ostrych, lodowych igiełek. Nisko nad sklepieniem gromadziły się chmury, przykrywając niebo ciemną, nieprzenikalną warstwą pary. Wczesnym rankiem powstające z nich opady, miały postać ziarnistego śniegu, zaś wieczorami, gdy mróz był większy, zmieniały się w szkliste łuski lodu.
Tego dnia potężne płachty białego puchu, zasłane na
ziemi, splamione były krwią. Osocze - należące do pogrążonych w bitwie
oddziałów wyspecjalizowanych wojowników, pochodzących z leśnej krainy oraz
Almagedoru - mieszało się na topornych ostrzach żołnierskich. Zwykłą ludnością
sterowało przerażenie i rozpacz. Kobiety ze łzami w oczach i krzykiem na ustach
patrzyły, jak ich mężowie giną z rąk potężnych istot magicznych i podobnych do
nich śmiałków. Dzieci bezradnie uciekały przed odgłosami zderzających się broni
i wrzaskami rannych, umierających w bólu. Tak brutalnej walki pomiędzy dwoma
krainami nie było od lat. A wszystko to stało się przez jednego Armagedończyka.
Właśnie w tych okolicznościach rozpętało się piekło.
Władca Almagedoru rozkazał wojskom wkroczyć na teren wroga i zemścić się. Za
co? Król, jak i reszta mieszkańców wyspy, ze wściekłością chcieli ukarać
leśną krainę za błąd ich mieszkańca, który sprzeciwił się wielkiemu
władcy i ściągnął katastrofę na planetę. Tak też się stało. Wojska
Almagedoru przełamały się przez marną obronę wrogiego kontynentu.
Armagedon spodziewał się ataku, lecz nie był przygotowany do walki, gdyż,
w przeciwieństwie do Almagedorczyków, ludzie lasu odnieśli poważne szkody z
powodu nagłej zmiany klimatu. Warstwy śniegu zasypały żywych mieszkańców
oraz zniszczyły zbudowane z drewna chaty. Obywatele krainy wulkanów nie
odnieśli większych szkód, bowiem ich cywilizacja rozwijała się pod ziemią. W
tym momencie mieli ogromną przewagę. Kolejne floty wojowników płynęły przez
ocean, gdy te stacjonujące pustoszyły wszystko na swojej drodze. W niektórych
zasypanych chatach dalej kryły się żywe stworzenia, czekające na pomoc,
która zdawała się w ogóle nie nadejść.
Jednym z tych właśnie stworzeń był piętnastoletni,
jasnowłosy chłopiec. Przerażony całą sytuacją, siedział na podłodze i płakał
cicho. Kurczowo chował głowę w kolanach. Nie wiedział, co działo się dookoła.
Czy którakolwiek z bliskich mu istot żyła?
Co miało się z nim stać?
Nie chciał umierać. Bał się śmierci, jak większość
Armagedończyków. Wierzyli oni, że śmierć stanowiła koniec egzystencji. Brak
istnienia był czymś, czego nikt, nawet największy geniusz, nigdy nie pojął.
Stworzenia wystrzegały się wszystkiego, czego nie mogły ogarnąć
rozumem. Chłopiec nie różnił się zatem od swoich rodaków. Przepełniały go strach
i niepewność.
Co mógł teraz zrobić?
Uwięziony w małej, drewnianej chacie, zakopanej pod
potężną płachtą białego śniegu, drżał z rozpaczy i wszechogarniającego zimna. Wszelkie
próby ucieczki z zasypanego schronienia skończyłyby się najpewniej porażką. Co
więc można było ze sobą począć?
„Wydostać się z zamknięcia, mimo wszelkich
niepowodzeń - jest to sztuka niełatwa, dokonana przez śmiertelnego.”
„Wydostać się z zamknięcia, mimo wszelkich niepowodzeń
i przeżyć, gdy dookoła toczy się wojna, a w powietrzu roznosi się
dźwięk pękających kości oraz dźwięk uderzenia stali o stal - jest to dar
od bogów”
Tak głosiła święta księga Armagedonu - Mimesius.
Sytuacja wydawała się nie mieć wyjścia. A jednak każda rzecz miała swój
początek i koniec. Z jednego do drugiego wiodło nieskończenie wiele dróg.
Oznaczało to, że nawet z najtrudniejszych opresji zawsze znajdzie się wyjście,
być może niebezpieczne, nieprzemyślane, karygodnie lekkomyślne, ale zawsze
istniało. Czy i tym razem miało zostać odkryte?
Jestem ciekawa, czy długo zajęło Ci wymyślanie tych wszystkich nazw i czy wymyśliłaś je sama. ;3
OdpowiedzUsuńTo dopiero pierwszy rozdział, a ja już jestem pewna, że pochłonę to wszystko. ;D
Jestem pod wrażeniem twojej kreatywności.
OdpowiedzUsuń