-Co mu zrobiłeś?!- Wrzasnął Diego, gdy tylko zauważył zakrwawioną skroń
nieprzytomnego Arkade.- Miałeś go pilnować.- Zganił czarnowłosego szatyn.
-Nic mu nie jest.- Demasse przewrócił oczami. Jego przyjaciel zawsze był
nadopiekuńczy. Pamiętał jeszcze czasy, gdy razem przeżywali trudy szkoleń
wojskowych. Malborio zawsze, nieubłaganie pilnował demona, tak, by ten nie miał
kłopotów. Ze swoim temperamentem, brunet mógł sobie przysporzyć naprawdę wielu
problemów, na wiele sposobów, jednak troska Diego skutecznie mu to
uniemożliwiała. Za tamtych czasów, Malborio należał do skrytych istot, a
jednocześnie był bardzo zaradny. Na szkoleniach miał wielu przyjaciół, jednak
był szanowany przez otoczenie, zaś Demasse… No cóż… Szmaragdowooki siał
postrach. Należał do grupy wyróżniającej się bezwzględnością i okrucieństwem. W
taki sposób, cały obóz podzielił się na dwie części. Tą złożoną ze zbirów i
spryciarzy oraz tę, do której włączyli się bardziej szczodrzy obywatele.
Pomiędzy tymi grupami, relacje nie były najlepsze. Do czasu… A dokładniej
momentu, w którym dwaj przewodniczący się poznali. Demasse, na czele bandytów,
oraz Malborio, reprezentujący istoty moralne. Wtedy narodziła się przyjaźń.
Niezwykła. Demon od samego początku kłócił się ze wszystkim, o czym rzekł
szatyn. Brunet razem z członkami własnej grupy często okradał kapitanów oraz
dowódców, to się jednak skończyło, po codziennych rozmowach z szatynem. Widząc
więź miedzy swoimi kapitanami, członkowie grup zaczęli łączyć się w całość. I
tak, z kolei powstał spójny, wojskowy obóz. Makador uśmiechnął się, pamiętał jeszcze, jak ludzie jedli mu z ręki…
Następnie się skrzywił, przypomniał sobie ograniczenia i zakazy wydane mu przez
Malborio, których nigdy nie słuchał, ale zawsze później szatyn się o tym
dowiedział i prawił mu kazania od nocy do rana… Brunet spojrzał na chłopca,
którego trzymał w ramionach. Chwila, nie było go tam… Demasse spojrzał przed
siebie, jego przyjaciel już zaczął zajmować się raną na skroni… Sam chłopiec
leżał na łóżku.
-Jak mogłeś pozwolić, żeby to się stało?- Pytał szatyn.- Co mu zrobiłeś?
-Mówię ci, do cholery, nic mu nie jest. Uderzył się.- Odparł lekko
zirytowany demon. Nikt nie miał prawa mówić mu, co miałby robić.
-Gdyby nic mu się nie stało, nie leżałby tu nieprzytomny, nie sądzisz?-
Stwierdził.- Gdzie wy w ogóle byliście?- Spytał już łagodniej, przewiązując
bandaż przez czoło chłopca. Po tych
zabiegach przykrył go kołdrą.- Słucham.
-W lesie, uczyłem go zaklęcia. Poczułeś trzęsienie? Było bardzo silne.
-Tak, wiem. Uczyłeś go magii?- Uśmiechnął się Diego, szybko zmienił mu się
humor.- Do czego doszedłeś?
-Chciał tylko zobaczyć rodzinę.- Mruknął czarnowłosy i odwrócił wzrok.
Wiedział, co teraz miało nastąpić.
Uśmiech szatyna rozszerzył się jeszcze bardziej. Demasse usłyszał cichy
chichot.
-Serce ci już dla niego zmiękło?- Zaśmiał się. Żartował sobie, ale się
cieszył, to był przejaw wewnętrznego dobra u demona… Takie przypływy
współczucia nieczęsto się u czarnowłosego zdarzały.
-Milcz…- Warknął przyjaciel. Czasem miał dość takiego podejścia ze strony
Malborio, drażniło go.
-Makadorze.- Zaczął poważniej drugi.- Nie ma nic złego w tym, że chciałeś
zrobić dla niego coś dobrego. Dumny z ciebie jestem.- Powiedziawszy to, Diego
spojrzał ciepło na szmaragdowookiego. Ten uciekł wzrokiem.
-Nie chce o tym słuchać. Pogódź się z tym, że nigdy nie będę dla niego
taki, jak ty byś chciał. Nie ma na to najmniejszych szans.- Odparł lekceważąco,
przymrużając delikatnie oczy. – Tym bardziej, że nie pożyje długo. A właśnie, o
czym mówiliście na zebraniu?
-Omawialiśmy sprawę trzęsień ziemi. Na razie nic niewiadomo. Na morzu robią
się coraz większe fale, może nas zalać. Uważam, ze to poprowadzi do większego
problemu… Oprócz tego mówili o poddaniu się Armagedońskich oddziałów. Nic, o
czym byś nie wiedział. - Mówił, gładząc jasne włosy Arkade. Były tak miękkie w
dotyku… Dla oczu błyszczące.- Już myślałeś, że straciłeś pozycję, słońce moje?
-Szczerze mówiąc, tak.- Powiedziawszy to, odwrócił się.- Idę do siebie,
zajmij się nim dobrze. Gdy się obudzi, pójdziesz z nim do Silencji.- Rzucił.
-O nie, nie odpuszczę ci tego, ty też idziesz.
-Jak tam sobie chcesz.- Zgodził się, rzucił przelotne spojrzenie na
białowłosego i wyszedł. W głowie huczała mu jedna myśl. Miękniesz, demonie…
Wiedział to… Doskonale zdawał sobie sprawę ze swojego zachowania i wcale mu
się rzeczywistość nie podobała. Równocześnie czuł dziwny niepokój, czuł, że
Almagedor jest w opałach. Zastanawiał się jedynie, czy tylko on, czy cała
planeta… Drgania ziemi były coraz intensywniejsze. Co mogło być przyczyną? Nad
tym musiałby się głębiej zastanowić, a aktualnie jedynym, na co zwracał
znaczącą uwagę był jego stosunek do białowłosego młodzieńca o cudownych,
intensywnie szafirowych oczach…
Kolejny raz… Znowu czuł tą
otępiają błogość. Jedwab na skórze, ciepłe powietrze okalające twarz. Tym razem
jednak, miał pojęcie, że to jedynie sen i szybko przeminie. Jak spadająca
gwiazda, sunąca po niebie, która jednak znika w mgnieniu oka… Powoli docierały
do niego zdarzenia z dnia… Wczorajszego? Właściwie, nie miał pojęcia ile spał.
W jego oczach czaiły się łzy. Zdawał sobie sprawę z tego, że zawsze był naiwny
i mało uświadomiony, ale nie przypuszczał, że Demasse będzie tak okrutny… Że
będzie chciał mu zrobić… Coś takiego. Nataniel miał już piętnaście lat, a dalej
nie potrafił wykrztusić ze swego gardła ani jednego słowa związanego ze strefą
erotyczną. Przez myśl mu nie przeszło, żeby mówić o czymś tak intymnym głośno.
Pierwsza łza spłynęła po jego policzku, zaraz po tym poczuł dotyk na swym
licu.. Miękki, delikatny… Dłoń Malborio ścierała wartko płynące, mokre krople.
-Nie płacz.- Szepnął
rdzawooki- Boli?
Jak na zawołanie, Arkade poczuł ból w okolicach kości
ciemieniowej. Ale nie z tego powodu było mu źle…
-Nie o to chodzi.- Odparł cichutko, nie parząc na
postać szatyna.
-Co się stało? – Pytał Diego. Zawsze był cierpliwy.
-Chciał… Chciał mi to zrobić.- Wyjąkał bliski rozpaczy
białowłosy. Nie wiedział, dlaczego darzył Malborio takim zaufaniem, lecz czuł,
iż jemu może zwierzyć się z każdego problemu… Szatyn zmarszczył brwi.
-Natanielu, nie ruszaj się stąd. Odpocznij jeszcze.-
Szepnął i wstał.- Wrócę niedługo, nie wychodź z tego pokoju.- Dodał jeszcze,
wymówił kilka niezrozumiałych słów i zniknął w obłokach gęstego dymu. Arkade
spuścił głowę, zaczynał się przyzwyczajać do tego świata, po policzku spłynęła
mu nieostatnia słona łza, którą szybko starł.
Król Armagedonu siedział wzburzony na tronie. Dookoła niego stali równie
zdenerwowani szlachcice. Oczy Władcy były lekko przymknięte, jednak czujne.
Jego dłonie błądziły po szczerozłotym oparciu siedziska, jasnobrązowe włosy oblewały
wykrzywioną w grymasie twarz.
-Zbyt wiele chcą w zamian. Dermorze.- Zwrócił się do jasnowłosego
szlachcica, trzymającego w swych rękach list z Almagedoru.
-Tak jest, Wasza Wysokość. „Oto ja, Wielki Władca Krainy Almagedoru zwracam
się do waszego narodu z odpowiedzią. Otóż, jesteśmy skłonni do ugody za
odpowiednią stawkę. Oto nasze żądania:
Czerty miliony złotych monet.
Dwa legiony jednostek bojowych z Armagedonu.
Uwolnienie wszystkich pojmanych obywatelstwa Almagedorskiego.
Pojmani waszego kontynentu.
To powinno pokryć sprawę. Te warunki będą ważne przez okres pięciu
miesięcy, dłużej nie zamierzamy czekać. Nie uwolnimy żadnego pojmanego, którego
udało nam się złapać. Do was należy decyzja…- Demor zakończył, poczym spojrzał
na Władce.
-Bezczelność- Powiedział Król.
-Królu.- Rzekł jeden z Alchemików.- Musimy pójść na te warunki, nie mamy
wyjścia. Ich siły nas zmiażdżą.- Dodał ze smutkiem mężczyzna o białych włosach.
-Pozwolisz, na oddanie swego syna w ich ręce, Arkade?- Brązowowłosy uniósł
nieznacznie brwi.
-Mój syn został wychowany na szlachetnego młodzieńca. Jeśli cena ma tak
wyglądać, przyjmie ją.- Mówił spokojnie, odważnie, jednak ze smutkiem.
-Decyzja należy do mnie…
Dawno nie czuł się taki wściekły i… Zawiedziony. Miał nadzieję, że
czarnowłosy podejdzie poważnie do przydzielonego mu zadania. Niestety… Łudził
się. Mimo wszystko, Malborio nie zamierzał popuścić tej sprawy w niepamięć. O
nie, miał inne plany. Był już niedaleko rezydencji Demasse. Z oddali zdołał
dojrzeć wielki, kruczoczarny budynek, otoczony marmurowym, kolczastym
ogrodzeniem. Za nim dało się dojrzeć kilka niesamowitych drzew, o liściach
koloru ognisto czerwonego. Wyglądały, jakby płonęły prawdziwym żarem. Przy
ogrodzeniu świeciły latarnie. Fioletowe refleksy łagodziły nieznacznie groźnie
wyglądający budynek. Elegancki, wyrafinowany, a z drugiej strony przypominający
jeden z Almagedorskich lochów. Nie wahając się ani chwili, wszedł za bramę.
Przywitały go cztery, potężnie zbudowane cerbery. Szczerzyły zęby i warczały,
jednak zaraz ucichły, poznając intruza. Malborio przeleciał dłonią po grzbiecie
jednego z nich i ruszył na przód. Otworzył czarne niczym noc drzwi i wtargnął
na próg budynku. Znalazł się w wielkiej komnacie. Podłoga mieniła się szafirami
oraz ciemnym granitem. Ściany w całości były okryte rubinem. Od nich odbijały
się światła lamp, stojących kolejno wzdłuż czerwieni. Diego wkroczył na schody.
Trafił w wąski korytarz, zaścielonym u dołu pięknie zdobionym dywanem, na
którym widniało mnóstwo drzwi, zupełnie różniących się od siebie. Pierwsze były
dwie pary kamienne, zielone, najpewniej szmaragdowe, widniały po obu stronach
ścian, kolejne czerwone, z rubinów, następne szafirowe, potem złote i na końcu
korytarza srebrne. Mimo takiej różnorodności, Malborio doskonale wiedział,
gdzie miał podążyć. Otwarł niezwykle ciężkie, błękitne wrota. Nie zważając na
okoliczności, wtargnął do pokoju, gdzie przebywał obecnie Demasse. Spojrzał na
niego z nieukrywaną wściekłością. Podszedł i bez słowa, nie czekając na żadną
reakcję wymierzył mu cios w policzek. Źrenice czarnowłosego rozszerzyły się w
szoku. Nie często się zdarzało, by doszło do ataku agresji u jego przyjaciela.
Co mogło go tak zdenerwować? Miał się o tym przekonać.
-Jak śmiałeś to zrobić?!- Wrzasnął Diego.
Teraz wszystko stało się jasne, Makador westchnął i wykrzywił się w
nieprzyjaznym uśmieszku. Światło lampy jedynie wyostrzyło wyraz mimiczny
demona.
-A więc już ci powiedział.- Szepnął.
-To nie jest odpowiedz. Mów!- Krzyczał.
-Diego, to nie twoja sprawa. Jak widzisz, żyje, to wystarczy.- Mówił
spokojnie.
-Nie moja sprawa?!- Spytał i nie czekając nawet na odpowiedz, kontynuował.-
Szkodzisz i jemu i sobie. Nie rozumiesz, że martwię się o ciebie?! Możesz
stracić tytuł, a doskonale wiem, jak byś na to zareagował. Nie pozwolę ci na
to!
-Dlaczego tak ci zależy na nim? Co w nim takiego jest? To tylko jedna z
wielu istot…
-To na tobie mi zależy! Nie potrafiłbyś żyć jako jeden z żołnierzy!- Mówił
podniesionym głosem.- Dlaczego nie chcesz zauważyć, że szkodzisz tylko sam
sobie? Wiem, że jesteś wyczerpany, ale zacznij znowu myśleć logicznie,
Makadorze! Chwila przyjemności nie jest tego warta…- Zamilkł. Zamknął oczy,
jego twarz wyrażała rezygnację.- Co się dzieje?- Szepnął.- Co z tobą?- Ciągnął,
z lekkim odrętwieniem.- Bo ostatnio mam wrażenie, że spadasz na dno…
Demasse pozostał milczący. Wpatrywał się w twarz Diego, która teraz
wyrażała troskę i za razem rezygnację. Ale wiedział, że mimo to, przyjaciel nie
miał zamiaru się poddać. Zamknął oczy.
-Nie mów tak do mnie.- Warknął.
-Prawda jest taka przerażająca?
-Jaka prawda?! O czym ty bredzisz?! Nie interesuje mnie ten chłopak, nie
odchodzi mnie jego samopoczucie, jeżeli będę chciał, zerżnę go!- Zdenerwował
się.- Jestem, jakbyś nie zauważył, demonem i jest to moja natura. Więc przestań
mi mówić, że się staczam!- Wywarzał groźnie, pewien swojej racji.
-Mam cię okłamywać?
-Nie, zaakceptuj moje zachowania. Robie podobne rzeczy od niepamiętnych
czasów, przyzwyczaj się.
-Tym razem nie masz do tego prawa. Myślisz, że co zrobi król kiedy się
dowie? Co jeśli chłopiec mu powie?- Mówił dalej podniesionym głosem, chwila
była pełna napięcia, wręcz dramatyczna.
-Jego słowo przeciwko mojemu traci znaczenie.- Odparł, patrząc z kpiną na
przyjaciela.
-A moje słowo przeciw twojemu? Jaki byłby wynik?
-Nie zrobiłbyś mi czegoś takiego.
-Skąd możesz to wiedzieć?- Malborio nigdy nie zdradziłby demona, jednak ten
wyprowadzał go z równowagi.
-Do cholery! Sam przed chwilą stwierdziłeś, że nie mógłbym żyć jako
żołnierz! Czego ode mnie chcesz?! Masz zamiar mnie wydać?!- Wrzeszczał.- Idź,
zrób to! Skoro tak bardzo ubolewasz nad moją moralnością, to bądź łaskaw i
odejdź! Doskonale wiesz, kim jestem, i wiesz też, że sam dam sobie rade. W
pojedynkę.
-Makadorze, chce żebyś otworzył oczy. Sam mi kiedyś mówiłeś „Nie ma czynów
nieowocujących konsekwencjami”.- Opowiadał cicho, tak, by rozładować napięcie.-
Jesteś rozsądnym dowódcą i nie niszcz tego. Słońce, zrozum, że nie masz praw do
tego chłopaka, on nie jest twoją własnością. Teraz jest zakładnikiem i nie może
mu spaść włos z głowy.
-Mówisz jakby to było łatwe. Uważasz, że wtedy myślałem logicznie? Aura
magiczna w dużej mierze mnie otępiła, a chłopak… Nie wiem, co w nim jest…-
Rzekł już spokojniejszym tonem.- Zmiana we mnie jest diametralna. Kiedyś
panowałem nad sobą w każdym aspekcie, dzisiaj nie mam kontroli w żadnym z nich.
Kiedyś…
-Przychodziło ci to łatwo.- Dokończył szatyn.- Wiem, musisz odpocząć.
Obiecaj mi, że maleństwa do decyzji króla nie dotkniesz.- Spojrzał na demona
znacząco. To było niesamowite, jak atmosfera szybko zmieniła się o parędziesiąt
stopni.
-Dobrze, niech ci będzie. A teraz się zamknij, mam dość sentymentów. –
Westchnął znudzony.- Rusz się. Idziemy do Silencji.
-Ty pójdziesz po Nataniela, ja będę już u niej czekał.
-Jak wolisz.- Odparł brunet i zniknął kłębach ciemnego dymu.
Diego zastanawiał się, czy choć mała część wypowiedzianych przez niego słów
została pozytywnie odebrana przez czarnowłosego…
Demasse spoglądał na chłopca, kulącego się na łóżku, ocierającego łzy z
policzków. Przymknął oczy. „A co by było, gdybym dokonał swego?- Zastanowił
się. Teraz zdał sobie sprawę z tego, jak bardzo Nataniel był wrażliwy. Nawet
gdyby chciał, nie potrafiłby w tej chwili być dla niego zbyt szorstki, chłopiec
był po prostu… Bezbronny. Wszedł przez uchylone drzwi do pokoju i kucnął nad
łóżkiem, na którym leżał chłopiec. Ten podniósł wzrok i zaraz potem,
najszybciej jak potrafił, odsunął się na drugi skraj łóżka.
-Nie zjem cię.- Szepnął lekko poirytowany demon.
-Proszę, nie rób mi tego.- Wyłkał białowłosy. Nie wiedział, czego mógł się
spodziewać po opiekunie. Jak już zdążył się przekonać, należał do istot
kompletnie nieobliczanych.
-Spokojnie, nie skrzywdzę cię.- Westchnął brunet i przeczesał swoje włosy
ręką, następnie sięgnął nią do nadgarstka podopiecznego i przyciągnął drobne
ciało do siebie.- Nie bój się… Muszę ci kupić jakieś ubranie, nie możesz
marnować mi wszystkich koszul, służba nie będzie miała czym wycierać podłogi.-
Uśmiechnął się lekko, Arkade również, prawie niedostrzegalnie. Dalej był
przerażony wspomnieniami z ostatniego zdarzenia. Zanim zdołał pomyśleć, postał
ułożony wygodnie w ramionach opiekuna. Demasse zamierzał go nieść? Nie
przypuszczał, że kiedyś doczeka się takiej chwili.
-Mogę iść sam.- Zatrząsł się. Sądził, że niczego nie będzie chciał mniej,
jak dotyku demona, lecz mylił się. W tych ramionach było mu dobrze i właśnie z
tego powodu panikował. To nie była normalna reakcja.
-No już, nie trzęś się, powiedziałem, że nic ci nie zrobię. Przynajmniej w
najbliższym czasie…- Dodał na końcu, całkowicie naturalnie. Arkade szarpnął
się.- Siedź, chyba, że bardzo pragniesz kary.
-Puść, proszę.
-Puszczę, gdy poczuje taką chęć. Nawet nie próbuj się wyrywać, rozumiesz?-
Zasyczał. Jego złość wróciła bardzo szybko.
-Rozumiem.- Wyjąkał młodzieniec. Tak bardzo chciał przestać płakać, jednak
coś mu nie pozwalało. Myśli nie dawały mu spokoju, ciągła niepewność, strach,
były nie do zniesienia.- Ja…
-Hm?- Mruknął pod nosem Szmaragdowooki.
-Jak mam się zwracać… Do ciebie?
-Od kiedy jesteśmy na „ty”?- Warknął.- Tak bardzo chcesz cierpieć?
-Przepraszam, nie wiedziałem jak zapytać…- Wytłumaczył płaczliwie, gdy
minęli furtkę rezydencji.
-Dlaczego miałbym cię nie ukarać?
-Błagam, już nie…- Odrzekł mało zrozumiale.- Nie bij mnie, błagam. Proszę…
Nie chciałem, nie rób mi niczego złego… To już się nie powtórzy.
-Mów do mnie „Panie”. A teraz, jeśli nie chcesz nieprzyjemności radzę ci
się uciszyć.
Arkade już nic nie mówił. Parzył swymi intensywnie niebieskimi oczami na
Almagedorską architekturę. Dalej wywoływała u niego zachwyt. To miejsce było
takie eleganckie, wyniosłe… Niesamowite…
Spojrzał teraz na twarz Demasse. Wyrażała znudzenie i lekką irytację. Nataniel
nie mógł zrozumieć, jak mężczyzna potrafił patrzeć na przedstawiony krajobraz
tak beznamiętnie. Chciał zapytać, lecz wolał poczekać na lepszy moment. Taki, w
którym Demasse polepszyłby się nastrój. Ufnie położył głowę na ramieniu
opiekuna, za co został obdarowany łagodniejszym spojrzeniem i zapomniał o całym
otaczającym go świecie. Nie mógł uwierzyć, że z takim zaufaniem podchodził do
mężczyzny, który jeszcze niedawno chciał mu zrobić krzywdę. O zgrozo, co było z nim nie tak?
-Jesteś zbyt łatwowierny.- Szepnął demon, przemierzając uliczki Górnego
Miasta.
-Wiem.- Odparł cicho białowłosy, mimo wszystko, całkowicie uspokojony.
Jakaś cześć krzyczała, by uciekał jak najdalej, druga chciała zostać w
piekielnych, demonicznych objęciach. W tej chwili miał dość strachu i wszędzie
towarzyszącej mu niepewności, chciał przeżyć chwilę spokoju, pragnął w końcu
poczuć się bezpiecznym. I udało mu się, po raz pierwszy, od kiedy przekroczył
progi krainy Almagedoru.
-Panie?- Zaczął ledwo dosłyszalnie.
-Hm?- Demasse zaskoczył spokojny ton podopiecznego, równocześnie dzięki tej
atmosferze czuł się zrelaksowany.
-Kochasz Almagedor?- Spytał zupełnie naturalnie. Demon uśmiechnął się
lekko.
-Tak, Natanielu.- Odparł spokojnie.
-Nienawidzisz Armagedończyków?
Demon westchnął, chłopak naprawdę potrafił zadawać trudne pytania.
-Posłuchaj, nienawidzę każdego, kto zagraża mojej krainie. Oddałbym życie
za to miejsce.- Szepnął.- Ale nie jest tak, że nienawidzę każdego, kto urodzi
się na Armagedonie. Miejsce narodzin nie jest ważne, liczy się dla mnie
nastawienie do nas i to, co człowiek ma do zaoferowania. We wnętrzu, w słowach,
w czynach… W majątku… Rozumiesz?
-Tak, ale na ogół… Co sądzisz o Armagedonie?
Demon westchnął po raz kolejny.
-To piękna kraina, zupełnie inna, wrogo nastawiona, ale musze przyznać, że
intryguje każdego z Almagedorczyków. Właśnie dlatego, że jest tak odmienna od
wulkanicznej. Jestem pewien, że ciebie także zachwycają uroki tego
Almagedorskiego kontynentu.
-A ciebie nie? Panie…
-Urodziłem się tu, znam każdy zakątek. Almagedor jest piękny, ale panuje
monotonność, tak, jak i u was. Nie zauważyłeś, że gdy jesteś u siebie, nie
zwracasz takiej uwagi na widoki? A wiesz dlaczego?- Chłopiec kiwnął przecząco
głową.- Bo je znasz. Nic cię nie zaskoczy. Osobno, te dwie krainy są wyjątkowe,
mają charakter, lecz każdy ich krajobraz jest powtarzalny. Ale Nardeon jako
planeta, jest niesamowity. Bo panuje różnorodność. Połączenia dnia i nocy,
lasu, słońca i mroku. To czyni świat wyjątkowym. Dlatego jestem pewien, że ten
świat nie mógłby istnieć, gdyby zabrakło jednego z kontynentów. Żywię nienawiść
do Armagedonu, ale wiem również, że to on daje nam szanse na samodoskonalenie.
To nigdy nie będzie wojna na śmierć i życie, to wiecznie pozostanie
rywalizacją. Ludzie będą ginąć i się odradzać. A gdy nas już nie będzie, bitwa
będzie się toczyć dalej.- Skończył i spojrzał na podopiecznego. Białowłosy
spoglądał na swą dłoń, jakby nie widział, do kogo ona należy.
-A mnie nienawidzisz?- Spytał tak cicho, jak tylko był w stanie. Nie był
pewien, czy chciał, by demon to usłyszał, czy też nie…
-Natanielu…- Westchnął po raz kolejny brunet.- Jak możesz jeszcze o to
pytać? Nie powinno cię to interesować. Gdy cię znalazłem, chciałem cie zabić, a
ty pytasz wprost o to?
-Tak…- Odparł niepewnie.
-Nie jestem pewien, co o tobie myślę…- Rzekłszy to, opuścił chłopca na
ziemie.- Ale nie nienawidzę cię.- Czarnowłosy przymknął oczy. Jeszcze nigdy nie
rozmawiał w ten sposób z Arkade. Nie chciał tego kończyć, ale obawiał się, że
stanie się zbyt łagodny, a do tego nie mógł dopuścić…
-A dokąd idziemy?- Zapytał żywiej młodzieniec.
-Nie słuchałeś?- Demasse spojrzał groźnie na chłopca. Ten zadrżał i
odruchowo zakrył policzek. Demon zachichotał, nie mógł się powstrzymać. Reakcja
chłopaka była dla niego nader zabawna.
-Widzę, że instynkt przetrwania już się rozwinął.- Powiedział zielonooki,
uśmiechając się kpiąco i odsuwając dłoń chłopca od lica. Delikatnie pogładził
go po włosach.- Do Silencji. Ta kobieta skraja materiały.
Arkade spojrzał na siebie. Mógł się domyślić, dokąd szli. Miał na sobie
jedynie koszulę, którą nieustannie unosił lekki wiatr, ukazując światu jego
najbardziej strategiczne miejsca, cały czas starał się przytrzymywać odzienie.
Zarumienił się, w dzielnicach Górnego Miasta roiło się od żądnych zabawy
szlachciców. Paradowanie tu wpół nago nie było najlepszym pomysłem. Białowłosy
spojrzał przed siebie, stał przed kopułowatym budynkiem. Jego
ciemnofioletowe ściany wyglądały na
bardzo delikatne, połyskiwały w nich drobne, srebrne elementy. Sam dach
tworzyła czarna, wyglądająca na blaszaną, kopuła. Po nieskazitelnej czerni
przechodziły złote i rubinowe refleksy. W ścianach utkwione były szlachetne
kamienie, szmaragdy, diamenty, rubiny i wiele różnokolorowych skał. Cały
budynek tworzył wrażenie magicznego. Otaczała go tajemnicza aura. Zanim Arkade
zdołał dopatrzeć się wszystkich, najdrobniejszych detali, został wepchnięty za
drzwi koloru wiśniowego. W środku
roznosił się zapach skóry, substancji, jakimi barwiono przeróżne materiały oraz
słodka woń cynamonu. Pierwszym, co ujrzał Nataniel, były skręcające się ku
górze schody, widział już kiedyś podobne. Następnie do widoku stopni dołączyły
granatowe ściany, oraz oświetlające je lampy. Demasse pociągnął podopiecznego
na schody. W przeciwieństwie do większości almagedorskich powierzchni, były one
chropowate i nie sposób było się na nich poślizgnąć. Gdy weszli na górę,
ukazała im się podłoga, zrobiona na wzór szachownicy, prowadząca wzdłuż
długiego i bardzo wąskiego korytarza. Na jego końcu znajdowały się miedziane
drzwi. Nie myśląc wiele, Demasse otworzył je i pchnął chłopaka za ich próg.
Młodzieniec rozejrzał się. Ciemnoczerwone ściany kontrastowały z ciemną, prawie
czarną podłogą. Zaś dywan pod kolor ścian zrobiły złote oraz zielone detale.
Spojrzał dalej. Zobaczył stolik, wokół którego w kole ustawione były trzy,
pięknie wykończone krzesła, wytapicerowane jakąś bardzo puszystą wykładziną.
Dwa z nich były zajęte. Na pierwszym siedział wygodnie Diego, popijający
aromatyczny napar, zaś kolejne zajęła drobna kobieta. Z całą pewnością
niesamowicie atrakcyjna, lecz miała w sobie i przerażające cechy. Jej długie
paznokcie, teraz stukające o ramę krzesła, można było nazwać szponami. Lewą
półkulę głowy okalały śnieżnobiałe włosy, zaś prawą kruczoczarne. Oczy
czerwone, niebezpiecznie błyszczące spoglądały na zdezorientowanego Arkade.
Kobieta wstała i oblizała, pomalowane na fioletowo, usta, które następnie
wykrzywiły się w… Przyjaznym uśmiechu.
-Makadorze!- Niemal wykrzyczała, w jej głosie można było usłyszeć
nieskrywaną radość.- Jak miło cię widzieć, kopę lat!- Kontynuowała, szczerząc
się i ukazując garnitur białych, równych zębów.
-Witaj, Silencjo.- Uśmiechnął się Demasse. Ujął dłoń kobiety w swoją i
ucałował. Nataniel, patrząc na ten gest, poczuł lekkie uczucie na sercu.- Z
pewnością wiesz, dlaczego tu jestem.
-Wizyta towarzyska?- Roześmiała się Silencja.- Dobrze, wiem, ale było by
miło, gdybyś czasem mnie odwiedził.- Założyła ręce na piersi, udając obrazę.
-Wybacz.- Demon wzruszył ramionami, a jego ton dało się nazwać jedynie
aroganckim i dość złośliwym.- To jest Nataniel.- Wskazał na podopiecznego-
Twoim zadaniem jest ubrać go w coś... Przyzwoitego.- Dodał.
Kobieta spojrzała na jasnowłosego. Całkowicie świadomie, oblizała usta.
-Śliczniutki.- Stwierdziła z uśmiechem i ujęła chłopięca twarz w swe drobne
dłonie. Młodzieniec spojrzał na nią lekko zażenowany.- Makadorze, może czegoś
się napijesz?
-Przynieś mi alkoholu, tylko mocnego.- Odparł.
-Ciężki tydzień.- Stwierdziła.- Już idę.- Kobieta zniknęła za drzwiami.
Demon spojrzał na Malborio.
-Nie spieszyłeś się, prawda?- Zapytał szatyn, uśmiechając się ciepło.
-Nie denerwuj mnie.- Rzekłszy to, czarnowłosy pociągnął chłopca w stronę
krzeseł. Młodzieniec usiadł, demon uczynił to samo.- Następnym razem, ty
będziesz się z nim męczył.- Powiedział.
Siedzieli w ciszy, gdy do pokoju weszła czerwonooka z butelką alkoholu w
ręce. Położyła ja niedelikatnie na stoliku, przed czarnowłosym.
Na zdrowie.- Zażyczyła jeszcze.- Chodź, kochanie, wybierzemy cos dla
ciebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz