sobota, 19 stycznia 2013

Rozdział 34 - "Złote Łuski"


Almagedor, kraina, która od wieków budziła niechęć i pogardę wśród czystych stworzeń, a jednocześnie przyciągała te mniej niewinne. Zbiorowisko przeróżnych, mrocznych kultur, uczonych, szlachetnie urodzonych, rzemieślników, żołnierzy, żebraków i umarłych. Więź, łącząca wszystkie istnienia kontynentu, równocześnie dzieląca je z mieszkańcami leśnej krainy. Almagedor miał tak wiele definicji, że nie sposób było wybrać jedną z nich. Demon westchnął, opierając się o zmarznięte drzewo, dłonią pieszcząc jego śliską, oszronioną korę. Czym był dla niego naród? Prychnął pod nosem. Przypominał sobie po kolei najważniejsze dni życia, najbardziej bolesne straty, jakich doświadczył i ludzi, których miał okazję poznać. Zaśmiał się gorzko. Co takiego dawał mu Almagedor? Ochronę? Przed czym? Dumę? Z czego? Miał tam rodzinę, matkę, ojca, rodzeństwo? Nie. Wycierpiał wiele krzywd, by wulkaniczna kraina mogła dalej istnieć, a mimo to, dalej ją kochał. Przede wszystkim dlatego, że włożył tyle pracy w jej bezpieczny rozwój. Nie żałował ani razu. Gdyby mógł, oddałby życie dla narodu, ale czyjeś… Miał poświęcić to czyste, młode serce? Nigdy nie myślał, że będzie się wahał. Almagedorskie istnienia, czy Armagedończyk. Zaśmiał się po raz kolejny, sytuacja była tak tragiczna, że aż śmieszna. Cóż za absurd. I mimo, że bardzo chciał wybrać właściwą drogę, broniąc swój honor i naród,  nie potrafił tego zrobić. Oberwał jeden, zamarznięty listek z drzewa i zerknął na niego przelotnie. Jeszcze nigdy nie był w takiej sytuacji. Kim był dla niego chłopiec? Ten mały, jasnowłosy młodzik, którego nie potrafił nazywać inaczej, jak tylko swoją zabawką…  Westchnął głośno i odsunął się od drzewa. Szlag by to trafił! Znajdzie tego bezczelnego bachora choćby po to, żeby ukręcić mu ten pusty łeb!


-Cyjanie?- Zatrzymał się Diego i ukrył za zaroślami. Venom zmarszczył brwi w niezrozumieniu i spojrzał przed siebie. Ujrzał drobną kobietę, o szpiczastych uszach i twarzy, wyrażającej ogromne skupienie. Armagedońska wojowniczka? Elfy były zaprzysiężonymi obywatelami leśnej krainy, zatem Venom nie mógł znaleźć innego wyjaśnienia. Wampir warknął i z prędkością godna podziwu przycisnął ciało kobiety do jednego z drzew, łapiąc za szyję. Malborio spojrzał na niego zaskoczony. Krwiopijcy mieli niebywale szybkie reakcje, większość istot nie miała szans w walce z tak silnymi i zwinnymi przeciwnikami. Cyjan wciągnął mocno powietrze nosem i zawarczał powtórnie, elfka szarpnęła się niespokojnie i próbowała odepchnąć napastnika.

-Armagedon.- Wysyczał i zacisnął dłoń na jej krtani, z zamiarem zabójstwa. Malborio położył rękę na jego ramieniu, powstrzymując, poczym postał mu uspokajające spojrzenie.

-Kim jesteś?- Zapytał, patrząc w pełne niepokoju oczy, oprawione wachlarzami gęstych rzęs.

Kobieta milczała, Cyjan powoli wyjął sztylet z pochwy.

-Milcz dalej.- Szepnął jej do ucha, poczym wbił ostrze w jej klatkę piersiową. Bezwładne ciało opadło na ziemię, a wampir westchnął.- Nic by nam nie powiedziała.- Wyjaśnił.- Śpieszmy się…

Ruszyli dalej, zmieszani. Skąd wojska Armagedonu na Wyspie Dżinów? Jaki mają powód?


Młody Arkade nieubłaganie, z nadzieją wpatrywał się w niewielki otwór w ziemi. Zastanawiał się, czy jest to nora jakiejś nietypowej, krwiożerczej bestii, czy schronienie, które może uratować mu życie. Był głodny  i zmęczony, z bezsilnością jadł śnieg, starając się ugasić palące pragnienie. Ukląkł przed niewielkiej średnicy dziurą i pochylił głowę. Nie słyszał nic podejrzanego. Pan go szukał? Jeśli tak, czy znajdzie go, kiedy zniknie pod ziemią? Zatrząsł się, zimno było nie do wytrzymania. Niepewnie zaczął się zsuwać po wąskim, podziemnym tunelu, który okazał się bardziej stromy, niż myślał. Nie mogąc dłużej utrzymać ostrożnego tępa, ześlizgnął się w dół z niebezpieczna prędkością. Opadł na twardą, czarna ziemię i jęknął z bólu. Odmrożenia dawały o sobie znać. Westchnął z ulgą, gdy okazało się, że w grocie jest trochę cieplej, niż na zewnątrz. Otworzył oczy szeroko, gdy ujrzał sporą kałużę niedaleko siebie. Łapczywie, prawie się dławiąc, zaczął łykać brudna ciecz, w końcu wstając, gdy już ugasił pragnienie. Spojrzał przed siebie, tutaj nie było ciemno, światło, które wpadało przez wejście, dawało lichą, ale jednak widoczność. Dalej panował kompletny mrok. Zerknął na wejście i w tej chwili załamał się nad swoim wyborem. Nie było szans, żeby wyszedł. Zginie tutaj! Wziął w dłoń jedną z gałązek, które wpadły tu przypadkowo. Była wilgotna, ale krucha. Może… Udałoby się ją rozpalić i oświetlić dalszą drogę?


Demasse ze stoickim spokojem przechadzał się miedzy drzewami. Teoretycznie, bo praktycznie zaczynał się niepokoić. Od dwóch godzin szukał śladów, właził do nor i babrał się w śniegu. Na próżno! Przystanął na chwilę zamakając oczy. Chłopak był napiętnowany, demon musiał go zlokalizować. Przeklął na głos, gdy mu się to nie udało…


Nataniel szedł powoli, trzymając amatorską pochodnię w dłoni. Rozglądał się na boki ze strachem. Tunel robił się coraz szerszy, a chłopiec błagał los, żeby prowadził do wyjścia. Teraz zdał sobie sprawę z tego, że miał klaustrofobię. Zatrząsł się, wyobrażając sobie, jak jest zamykany w ciasnej trumnie, bez tlenu i światła. Litości! Usłyszał cichy warkot i zesztywniał. Kolejny wilk? Daleko, w ciemności zalśniło dwoje, zielonych oczu, następnie złote łuski zabłyszczały, oświetlone przez pochodnie. Smok. Usłyszał głośne, ochrypłe warknięcie. Podszedł bliżej, z daleka dało się ujrzeć kałużę krwi, w jakiej leżał jaszczur. Chłopiec z pełnym troski spojrzeniem podbiegł do bestii i ukucnął przy jej pysku. Gad leżał w bezruchu, sapiąc ciężko. Na jego karku była ogromna rana, jakby po kłach jakiegoś stworzenia, nie krwawiła już.

-Skąd się tu wziąłeś?- Zapytał cichutko chłopiec, głaskając delikatnie łeb konającej zwierzyny.- Odpowiedz, proszę…

Smok podniósł lekko łeb, jednak nie na długo, nie miał sił. Nataniel zapłakał, jaszczur musiał przypadkiem wpaść w barierę. Zanim się zorientował, stracił wszystkie siły, stał się łatwą zdobyczą dla głodnych drapieżników…  Nataniel wiedział doskonale, że smok w środku bariery antymagicznej umrze, gad stał się bezsilny, gdy tylko wpadł w jej sidła. Magia, która go odżywiała nie mogła tutaj działać. Jego niewinny, beztroski lot miał być ostatnim. Wykonał oddech i zamknął ślepia na zawsze. Arkade wtulił się w ciało martwego zwierza i zapłakał. Złote smoki były niebywale czystymi stworzeniami, wdzięcznymi, odczuwającymi empatie do przyjaciół, jak i obcych. Jeśli chłopiec zginie, jak on?  Siedział przy nim skulony, aż nadeszła noc  i odszedł do krainy Morfeusza. Obudziły go dopiero płomienie.


Silny zapach ognistego jaszczura przyćmił zmysły demona. Smok na terenie bariery antymagicznej? Martwy smok… Otworzył oczy szerzej i zaczął węszyć. Nataniel… Demasse drgnął lekko, zdając sobie sprawę z tego, że ciało martwego smoka zawsze musi spłonąć ogniem piekieł, tak gorącym, że topi nawet skały. Przełknął głośno ślinę…


Od Autorki

Owszem, to była improwizacja. A improwizując, robię wszystko bezmyślnie, licząc, że będzie miało jakiś sens… Nie ma? Trudno. Następny rozdział, możliwe, że niedługo, aczkolwiek nie gwarantuje, bo zawsze mogę zmienić zdanie. Im dłużej pisze, tym mam większe przekonanie, że historia jest zbyt zawiła. Trudno, będzie jeszcze bardziej. Pogratuluję ludziom, którzy nie wyobrażają sobie końca tej historii, bo nie jesteśmy nawet w połowie, może nawet nie w jednej trzeciej… Zrobiłam gruntowna zmianę w polecanych linkach, powywalałam kilka zbędnych, dodałam te, które naprawdę zasługują na czytelników. Wywaliłam tez sporo zawieszonych, ale nie wszystkie. Księga gości oczywiście nie działała, więc również wyeksmitowałam. Macie nowy obrazek w bohaterach na postaciach z czas-lodu-yaoi, jeśli chcecie, pooglądajcie. Miłego dnia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.