poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Rozdział 49 - "Rozterki"


-Doszliśmy do konsensusu w sprawię zagadki dżinów.- Rzekł kapłan, mierząc Demasse uważnym spojrzeniem.
Nadszedł wieczór, ponoć była to ulubiona pora Almagedorczyków, przeznaczona specjalnie na tajemne spotkania. A takowych spotkań w Górnym Mieście odbywało się sporo. Makador typem stoika nie był, choć potrafił doskonale udawać, dlatego też niecierpliwił się co raz bardziej z każdą minioną chwilą. Miał wrażenie, że z owej wizyty nie wyniknie nic dobrego, był czujny. Przysłuchiwał się każdemu, nawet najcichszemu szmerowi, obserwował z największym skupieniem magów, ich gesty, spojrzenia. Zdawał sobie sprawę z tego, że na Almagedorze prawa absolutne nie obowiązywały, a on miał wielu wrogów.
- Możliwe, że nasze badania poprowadziły nas w dobrą stronę.- Rzekł mag, strzepując nagromadzony kurz z ramienia. Lochy Almagedorskie słynęły z tragicznych warunków, w jakich trzymano więźniów.
-Przejdźmy do rzeczy.
-Mapa została silnie zapieczętowana potężną magią.- Wytłumaczył Arcykapłan, wychodząc przed swych towarzyszy.-  Wyraźnie wyczuwam tutaj moc demonów, upiorów, lecz i druidzka magia nie jest obca temu pergaminowi.- Rzekł zaintrygowany.- Aby odblokować tak potężną i skomplikowaną pieczęć, potrzebujemy silnych magów. Jednakże naszych szeregów nie zaszczycają magowie natury.
-Nie jestem magiem natury, więc co mógłbym mieć wspólnego z tą sprawą?- Zapytał demon.
-Widzisz, demonie… Potrzebujemy Armagedonu.- Przyznał mężczyzna.- Tylko ich magia jest w stanie dopomóc nas w działaniach.
Demon zaśmiał się gorzko. Powoli zaczynał się domyślać, jaki był zamysł całej akcji, ale postanowił jeszcze przez krótki moment trwać w nieświadomości, przynajmniej pozornie.
-Mamy zawrzeć sojusz z wrogiem?
-Obawiam się, że to nie będzie łatwe, Makadorze.- Odezwał się drugi mag, o imieniu Rigar. Demasse pamiętał go dobrze z czasów, gdy spiskował z jego ojcem. Przez krótką chwilę był również jego mentorem.- Armagedończycy darzą nas szczerą nienawiścią. Zawarcie sojuszu może być zbyt trudne.
-Czy w obliczu zagłady nie ustąpią?
-To głupi, honorowy naród, demonie.- Rzekł Rigar, krzywiąc się z niesmakiem.-  Sądzę, że woleliby zginąć, aniżeli wyciągnąć do nas dłoń.
-Rozumiem, że nie zamierzacie ich prosić o łaskę.- Uśmiechnął się kpiąco Makador, prezentując rząd białych, równych zębów i dwa nieznacznie wydłużone kły.
-Nie.- Przyznał drugi.- Widzisz, Makadorze. Już niejednego śmiałka wysłaliśmy do Klaresa, żaden z nich nie wrócił żywy, ani nawet martwy. Nie możemy nawet negocjować z tym szaleńcem.
-A co wspólnego mam z nim ja? Przecież go nie zabiję.
-Ależ spokojnie, nikt tego od ciebie nie wymaga, młodzieńcze. Nie udasz się do niego tak szybko, na pewno nie teraz.
-Więc jaka jest moja rola?
-Wiesz dobrze, że w wojnie zmiażdżylibyśmy cały ten żałosny naród.- Zakpił dawny mentor.-  Lecz nie ma tyle czasu. Tak więc, wysyłamy cię z misją. Popłyniesz na Almagedor i pozyskasz dla nas względy maga natury.
-Mam go porwać?- Demon zmarszczył brwi. Właśnie tego się spodziewał  od samego początku.
-Tak, Makadorze, jednak to również nie jest tak proste. Potrzebujemy silnego maga, poważanego. Nie jestem pewien, czy dałbyś mu radę w walce, tym bardziej, że musisz w jakiś sposób się do niego dostać.
-Zaskarbianie zaufania nie jest moją mocną stroną.
-System komunikacyjny Armagedonu jest sparaliżowany, mógłbyś podszyć się pod jednego z wyższych kapłanów innego miasta.- Wtrącił arcykapłan.
-Jest jeden szkopuł.- Zauważył Makador.- Nie znam magii natury.
-Wystarczą ci podstawowe sztuczki. Wiem, że twoja moc nie jest przystosowana do tego typu magii, będzie ci ciężko opanować te techniki, jednak jestem pewien, że twój talent przeważy szalę.
-Dlaczego nie wybierzecie kogoś o mocy bardziej zbliżonej do druidzkiej?
-Makadorze, taka istota nie istnieje. Potrzebuję szanowanego, wybitnego maga, a nie plebsu. Wybrałem ciebie, bo wiem, że podołasz temu zadaniu. Cieszysz się moim uznaniem jak nikt inny i… Posiadasz niewolnika, który doskonale zna tą kulturę.
Demon zmarszczył brwi i pokręcił głową z oburzeniem.
-Mój niewolnik?
-Tak, Makadorze.- Zgodził się Arcykapłan.- On może cię nauczyć wielu rzeczy.
-Ma mnie uczyć niewolnik?- Syknął Demasse.- W jaki sposób miałbym się zbliżyć do któregoś z kapłanów? Oni nigdy nie chodzą bez eskorty.
-Wystarczy, że w czasie snu położysz na nim urok.
-Nawet, jeżeli mi się uda, wydaje ci się, że będzie chciał z nami współpracować?
-Tak, demonie.- Rzekł mag, uśmiechając się tajemniczo.- Będzie miał powód.
-Słucham.- Pośpieszył demon.
-Jednym z alchemików i wyższych kapłanów jest niejaki Harad Arkade. Kojarzysz nazwisko? Nie poświęci życia syna nawet dla honoru, nie, kiedy będzie patrzył mu prosto w oczy.
-Mój niewolnik ma mi pomóc porwać swojego ojca?
-Dowie się dopiero, kiedy wszystko będzie już przesądzone. Kiedy przytargasz tutaj tego starca, los Nardeonu się odmieni. Będziemy żyć.
Demon zmarszczył brwi. Miał zrobić Natanielowi coś takiego? Spojrzał hardo na kapłana.
-A jeżeli odmówię?- Zapytał, mrużąc niebezpiecznie oczy.
-Uznam cię za zdrajcę i karzę powiesić.
-Jestem szanowanym obywatelem Almagedoru, nie możesz zrobić tego bezpodstawnie.- Warknął Demasse.
-Czy zdrada nie jest wystarczającą podstawą, Makadorze? Nie rób głupot, bo to szybko obrócą się przeciwko tobie.- Zagroził mistrz.- Pamiętaj, dostępujesz zaszczytu.
-Zaszczytu…- Prychnął demon. Może kiedyś byłby z tego dumny…- Odpowiedz dam ci jutro wieczorem, wcześniej nie próbuj mnie nachodzić.

Demon westchnął, widząc śpiącego niewolnika. Wyglądał tak niewinnie, spokojnie. Niewiele myśląc, ukucnął nad nim i pogłaskał w policzek.
-Twój los zesłały najciemniejsze gwiazdy, Natanielu.- Szepnął cicho, obserwując, jak jego powieki powoli się uchylają.
Arkade szepnął coś nieprzytomnie i spojrzał na właściciela.
-Przeleżałeś cały dzień?- Zapytał demon, mierząc go pobłażliwym wzrokiem. Stanowczo na zbyt dużo mu pozwalał, ale teraz nie miał siły o tym myśleć.- Chyba muszę się tobą zająć, inaczej nie zaśniesz w nocy.- Uśmiechnął się zaczepnie.
Arkade wtulił twarz w poduszkę.
-Diego przyszedł…
-Czego chciał?
-Poprosił, żebym ci powiedział, że był, panie.- Odparł chłopak.
-Dobrze.- Rzekł właściciel.- Natanielu, jutro będziemy musieli poważnie porozmawiać.
-Zrobiłem coś źle?- Zaniepokoił się młodzik, spoglądając niespokojnie na swojego pana.
Demasse pokręcił głową przecząco. Miał skrzywdzić w ten sposób tak kruchą istotę? Powoli tracił wiarę w słuszne intencję kapłanów i króla. Żył w świecie zła i ściągnął tutaj najczystszą istotę, jaką kiedykolwiek poznał. Skazał ją na cierpienie.
- Mogę iść do ptaka?
Demon westchnął ciężko. On był taki beztroski, nieświadomy tego, co będzie musiało się kiedyś stać… To nie było miejsce, w którym chłopiec mógłby normalnie funkcjonować. Mimo wszystko, nie mógłby go wypuścić, po prostu nie potrafił.
-Możesz.- Zgodził się i wstał. Chwilę potem zniknął w kłębach czarnego dymu, zostawiając Arkade samego. Nie chciał teraz na niego patrzeć, musiał odpocząć i wszystko przemyśleć. Daleko stamtąd… Wkroczył na teren rezydencji  Malborio i powolnym krokiem zbliżył się do drzwi rezydencji. Zmarszczył brwi, gdy ciężkie wrota otworzyły się szeroko.
-Nie śpieszyłeś się!- Krzyknął Diego, uśmiechając się pogodnie.
-Dlaczego miałbym?- Prychnął demon, podchodząc bliżej, starając się zapomnieć o męczącej go sytuacji.
Malborio pokręcił głową i zamknął za sobą drzwi.
-Zapomniałeś, że za tydzień jest Święto Walki?
Demon zmarszczył brwi. Święto Walki celebrowano bardzo hucznie i na konkretne sposoby. Organizowano tak zwane Pojedynki Szlachty, głównie w celu wyciągnięcia od znudzonej arystokracji jak największej sumy pieniężnej. Były one bardzo proste. Losowo wybrane rody typowały swoich wojowników, którzy mieli walczyć na arenie, broniąc ich honoru i skarbca. Demasse, co prawda, został poinformowany, że może brać w nich udział, ale niespecjalnie go to interesowało.
-Powiedz mi, Diego… Dlaczego miałoby mnie to obchodzić?- Zapytał znużony.
-Bierzesz  udział w pojedynkach.- Odparł Malborio, ruszając żwawo przed siebie.
-Słucham?
-Skończyłeś dwadzieścia trzy lata, pochodzisz z rodu magnackiego i jesteś przyszłym królem. Musisz wziąć udział, to twój obywatelski obowiązek. Jesteś na liście. Nie dostałeś poczty?
-Moja służba przegląda pocztę.- Warknął demon.- Nie ma mowy, nie będę walczył na arenie i zniżał się do poziomu gladiatora.
-Makadorze.- Zaśmiał się Diego, znikając w kłębach białego dymu razem z demonem.- Przecież to zaszczyt.- Dodał, stojąc już na polu treningowym.
-Mogliby mi darować tego zaszczytu.
Malborio zaśmiał się i poklepał przyjaciela po ramieniu.
-To jak? Pojedynek na broń?- Zapytał uśmiechnięty.

Cyjan wracał do rezydencji prawdziwie dumny ze swojego nowego zakupu. Udało mu się zdobyć naprawdę cudownego chłopca za przyzwoitą cenę. Spoglądał co jakiś czas na idącego przed nim drobnego, młodziutkiego demona piaskowego o przepięknej urodzie. Oczy posiadał duże, o karmelowym zabarwieniu, skórę złocistą, podobnie jak jasne, długie włosy. Rysy miał delikatne, ale jak przystało na przedstawiciela rasy, lekko drapieżne i intrygujące. Wampirowi spodobał się ten błysk w jego oczach. Otworzył drzwi rezydencji, puszczając młodzieńca przodem. Ten zadziwiony postawą Cyjana otworzył lekko usta, ale wszedł do środka. Powitał go niezbyt przyjemny, ale jakże zachwycający hol. Rozejrzał się dookoła.
-To Twój nowy dom.- Rzekł wampir, mierząc istotę zaciekawionym spojrzeniem.- Zaprowadzę cię teraz do kogoś…- Urwał. Jak ten chłopak miał na imię?- Nazywam się Cyjan i w ten sposób możesz się do mnie zwracać, bez obaw.
-Ja nie mam imienia.- Rzekł młody demon.
Venom zesztywniał lekko. Młodzieniec musiał dużo przejść, skoro postanowiono usunąć jego pamięć…
-Jakoś cię nazwiemy.- Uśmiechnął się.- Chodź za mną, poznasz kogoś.- Powiedział i poprowadził nowy nabytek korytarzem, prosto do pokoju Gabriela. Zapukał cicho i gdy tylko usłyszał od harpii, że nie może wejść, nacisnął na klamkę i z szerokim uśmiechem wtargnął do środka, ciągnąć za sobą drugiego niewolnika. Spojrzał na Gabriela, a w jego oczach pojawiła się iskierka pożądania. Reavmor leżał całkiem nagi na jedwabnej, czarnej pościeli. Jego różowa skóra cudownie lśniła tego dnia, a włosy rozsypały się niedbale na poduszkach. Zerknął na rozluźnioną jeszcze niedawno twarz harpii i zdziwił się, widząc na niej złość.
-Kto to jest?- Zasyczał niezadowolony Gabriel, mierżąc wzrokiem nowego przybysza. Nie krępował się ani trochę swojej nagości.
-Przyprowadziłem ci przyjaciela.- Rzekł właściciel, nieco zawiedziony postawą czarnowłosego. Spojrzał na zdezorientowanego demona.
Sam nie wiedział, dlaczego pragnął nowej zabawki. Może dlatego, że harpii nie mógł mieć, gdy tylko zechciał? Męczyło go niespełnienie. Również nie chciał, żeby Gabryś siedział bez przerwy sam, naprawdę go uwielbiał, ale nie mógł mu poświęcać wystarczającej ilości czasu. Był przekonany, że chłopak będzie szczęśliwy…
-Słucham?- Oburzył się Gabriel i gdy poczuł, że łzy zaczynają mu napływać do oczu, szybko zawinął się w prześcieradło, przemknął obok nich i wypadł na korytarz. Otarł łzę, spływającą z oka i gdy tylko znalazł jedną z łazienek, zatrzasnął za sobą drzwi, oparł się o kamienną ścianę i osunął na ziemię. Teraz już nie musiał hamować potoku łez…

-Zgadzam się.- Rzekł Demasse, spoglądając na Arcykapłana mętnym wzrokiem.
Ten uśmiechnął się dumnie i zbliżył się do mężczyzny.
-Jesteś naszym wybawieniem, demonie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.