Każdego
dnia wizualizował sobie tę chwilę w głowie. Właściwie tylko jego mgliste
wyobrażenia o tym, jak miałaby wyglądać i nikła nadzieja, że w ogóle nastąpi,
trzymały go we względnych ryzach.
Aż
w końcu stało się...
Wampir
przez krótki moment, który jemu samemu zdawał się wiecznością, stał tylko w
bezruchu, rozszerzonymi w osłupieniu oczami lustrując widok, jaki miał przed
sobą.
Czarne
loki, rozsypane w nieładzie na posadzce, w rozkwitającej, karminowej kałuży.
Ulotny błysk złotych tęczówek, tuż przed tym jak przysłoniły je powieki.
Ostatnie drgnięcie drobnej dłoni, na której tak wiele razy składał czułe
pocałunki.
Gdyby
ktoś zapytał go, co myślał w tamtym momencie, nie znałby odpowiedzi. Wszystko
utonęło w rwącym potoku skrajnych emocji, głowę wypełniały mu odczucia, których
nawet nie potrafiłby nazwać słowami, nie pozostawiając miejsca na jakiekolwiek
przebłyski logicznego myślenia.
Poderwał
się z miejsca, zmierzając ku harpii. Miał wrażenie, że czas jakby zwolnił,
usilnie nie pozwalając mu się do niej zbliżyć. Czy to na pewno rzeczywistość? A
jeśli tak, to czy nie lepiej byłoby, gdyby była tylko złym snem?
Gdy
dopadł do młodzieńca, drżącymi z przejęcia dłońmi przewrócił go na plecy,
uniósł delikatnie bezwładne ciało i spojrzał na jej twarz, teraz zupełnie bez
wyrazu. Po jej skroni spływała stróżka krwi, skapując na wyraźnie rysujący się
obojczyk.
Wampir
przełknął ślinę.
Zmarszczył
brwi i odwrócił głowę, gdy uderzył go jej upajający zapach. Tylko on sam mógł
wiedzieć, jak bardzo jej potrzebował. Jedynie cieniutki skrawek świadomości nie
pozwalał mu ulec temu pragnieniu.
Musiał
się pozbierać, dla niego...
Starając
się zignorować rosnący głód, przysunął sobie palec do ust i zaciął ostrym kłem,
a potem przyłożył go do pobladłych warg towarzysza i pozwolił, by parę kropel
jego własnego osocza popłynęło mu po języku.
-
Wytrzymaj, skarbie... – szepnął, choć doskonale wiedział, że chłopak nie mógł
go słyszeć. – Już po wszystkim... – zapewnił, gładząc uspokajająco jego
rozwichrzone loki, z pewną dozą ulgi obserwując jak krwawienie powoli ustaje.
Nie
miał wystarczająco sił, by teraz zrobić cokolwiek więcej, ale czuł wyraźny puls
i oddech harpii, więc miał ogromną nadzieję, że nic poważniejszego jej się nie
stało.
Ogarnął
wzrokiem jej niemal nagie ciało, to samo, którego tak boleśnie wręcz pragnął,
od kiedy pierwszy raz ją ujrzał. Wtedy jeszcze nie wiedział, że tamten
niepozorny moment przypieczętuje resztę jego żywota, a to piękne stworzenie
stanie się jego sensem.
Na
widok siniaków i otarć na zawsze gładkiej, delikatnej skórze, na powrót poczuł,
jak chwilowy szok zastępuje bezlitosna złość.
Jak
śmieli zrobić jej coś takiego? Kto dał im prawo, żeby w ogóle ją tknąć?
Uniósł
spojrzenie na Karo, który spoglądał na niego z góry, z twarzą wyrażającą
tym razem szczere zdumienie. Podniósł się z podłogi, uprzednio okrywając
Gabriela swoim płaszczem.
-
Ty... – syknął wampir, mierząc telepatę wzrokiem tak zimnym, że wielu mogłoby
poczuć ciarki strachu na plecach.
Pierwszym,
co nasunęło mu się na myśl, było wbicie zębów w tętnicę sutenera i spicie z
niego wszystkich soków, aż do ostatniej kropli. Miał ochotę rozszarpać go na
strzępy, kawałek po kawałku, aż błagałby o śmierć. I pewnie naprawdę by to zrobił, gdyby został
mu choć cień tej siły, którą miał nim harpia tu trafiła. Wtedy
najprawdopodobniej nic by go nie powstrzymało.
Ale
mógł przynajmniej zadbać o to, by Karo pożałował...
W
mgnieniu oka dopadł do mężczyzny i wymierzył mu cios, który powalił sutenera na
podłogę. I gdy już chciał kontynuować, sięgając dłonią do sztyletu, tkwiącego w
sakwie przy jego biodrze, przed oczami złowrogo błysnęły mu dwa ostrza,
dzierżone przez strażników. Miecze skrzyżowały się ze zgrzytem, torując mu
drogę. Mimo to Cyjan widział, jak służącym drżą ręce, a oddechy przyspieszają,
gdy w ich głowach zapewne toczyła się zawzięta walka pomiędzy chęcią ucieczki,
a dotrzymaniem obowiązków.
Karo
uniósł się na ciężkich nogach, dłonią przysłaniając nos, z którego spływała
strużka krwi, rozlewając się po jego jasnej koszuli.
Wampir
obejrzał się za siebie, na pozostawioną samotnie harpię.
Zdawała
mu się teraz taka bezbronna i krucha, jakby najmniejszy dotyk mógł zrobić jej
krzywdę. Jakiś czas temu to były ostatnie epitety, jakimi określiłby tę młodą,
niepokorną istotę. Czy on ją w ogóle znał? Czy kiedykolwiek chciał dostrzec w
niej coś więcej niż tylko to, co mógł zobaczyć na pierwszy rzut oka?
Pracownicy
wokół zastygli w bezruchu, spoglądając z przestrachem to na nią, to na wampira,
lecz z ich ust nie uchodził nawet najcichszy szept.
Może
i wampirowi udałoby się przebrnąć przez straż i dopaść do Sylvia. Może nawet go
zabić. Ale to wszystko było obarczone zbyt dużym ryzykiem, a nie mógł narażać
Gabriela, zwłaszcza teraz, kiedy już miał go przy sobie, pierwszy raz od tak
dawna. Już tylko cieniutka nić wahania dzieliła go od wycofania się, kiedy za
plecami usłyszał trzask otwieranych drzwi, a zaraz kątem oka spostrzegł
zmierzającego do harpii strażnika.
Nie
myślał. W mgnieniu oka wyciągnął nóż z sakwy i rzucił w jego kierunku. Ten wbił
mu się w klatkę piersiową, a pod mężczyzną ugięły się kolana. Venom nie miał
nawet okazji zobaczyć jak ten pada na ziemię, kiedy usłyszał świst miecza za
sobą, gdy służący Sylvia ruszyli na niego w odwecie.
To
wszystko działo się tak szybko... Uchylił się natychmiast i chwycił za ostrze,
wyrywając je strażnikowi z rąk i wbił w jego tors nim ten zdążył jakkolwiek
zareagować. Mężczyzna padł na ziemię, a na klatce wykwitła mu krwistoczerwona
plama. Venom odepchnął go, pozwalając by bezwładne ciało stoczyło się po
schodach.
Drugi,
widząc to, wycofał się, odsłaniając Sylvia. Teraz już żadna przeszkoda nie
stała między wampirem a telepatą.
Cyjan
podszedł do niego parę kroków, ze wszystkich sił starając się przezwyciężyć
przybijające go do ziemi zmęczenie. Syknął z bólu, łapiąc się poręczy schodów i
mimowolnie zaciskając dłoń na rękojeści zakrwawionego miecza. Zaklął w myślach
na swoją niemoc.
Telepata
uniósł ręce w pokojowym geście.
-
Jest twój – rzekł ostrożnie, zastygając w miejscu. - Nie miałem pojęcia, że
dalej należy do ciebie, nigdy bym go wtedy nie przyjął – wytłumaczył się,
starając się jakoś rozładować gęstą atmosferę. – Zabierz go i zapomnijmy o
całej sprawie... – zaproponował.
Spojrzał
na Ashae, wciśniętego w kąt. Niewiele myśląc, chwycił chłopaka za włosy i
pociągnął przed siebie, nie zważając na jego opór. Młodzieniec stanął przed
sutenerem, drżąc delikatnie, rozszerzonymi ze strachu oczami wpatrując się w
krwiopijcę.
-
Ładny, prawda? – zapytał Karo, mając w pamięci, że wampir posiadał pewną
słabość do pięknych istot. - Dużo potrafi... Może zechciałbyś go przyjąć w
ramach rekompensaty? Albo innego chłopca...
Wampir
pokręcił głową, wbijając w niego zimne spojrzenie. Dość już słów padło dzisiaj
z jego ust.
Puścił
miecz, a ten po chwili z brzdękiem spotkał się z podłogą. Z całych sił starał
się powstrzymać grymas bólu, który uparcie cisnął mu się na twarz. Zmęczenie
niemal przygniatało go do ziemi, a unoszący się w powietrzu zapach krwi harpii
doprowadzał go do szaleństwa.
-
Ja nie zapomnę – syknął, spoglądając prosto w rozszerzone napięciem oczy
telepaty. - Nie zapomnę, póki on nie zapomnie. I zrobię wszystko, żebyś na
własnej skórze poczuł to samo, co on – obiecał.
Tak
tego nie zostawi, tego jednego był pewien. Pomści godność swojego towarzysza,
gdy tylko przyjdzie odpowiedni moment. A w międzyczasie dołoży wszelkich
starań, by telepata przekonał się, czym jest cierpienie.
Odwrócił
się powoli, oddychając ciężko.
Czas,
by harpia wróciła do domu. Do niego...
Za
demonem z hukiem zatrzasnęły się wrota domostwa, a on sam szybkim krokiem
skierował się do swojej biblioteki, po drodze obrzucając morderczym wzrokiem
każdego, kto ośmielił się choćby spojrzeć w jego kierunku, dając tym samem
czytelny sygnał, by zbytnio się nie zbliżać.
A
nawet wcale.
Już
w gabinecie podszedł do gablotki wypełnionej po brzegi różnymi trunkami.
Chwycił pierwszą z brzegu, opadł na fotel i pociągnął kilka łyków gorzkiej jak
piołun nalewki. Skrzywił się z niesmakiem i przetarł zmęczone oczy dłonią. Ta
migrena, którą zapowiedział Diego, przyszła wcześniej niż tego oczekiwał. Nie
był jednak do końca pewien, czy to wina wypitego z rana eliksiru, czy może
irytującego otoczenia.
Niezależnie
od przyczyny, pewien był jednego - ostatni raz próbował komuś pomóc.
Skoro
Venom chciał spieprzyć sobie życie, to niech tak będzie. On już nie miał
zamiaru kiwnąć przy tym choćby palcem. Tak właściwie, wizja konającego z głodu
wampira wydawała mu się teraz szalenie przyjemna. Chętnie by to pooglądał w
wolnej chwili.
A
już z pewnością chętniej niż wypełniał ten stos papierów, leżący tuż przed nim
na biurku...
Arkade
leżał w łóżku, w zamyśleniu nasłuchując tykających wskazówek zegara. Dlaczego
ta sama cisza, która zazwyczaj wypełniała komnatę błogim spokojem, w takich
chwilach nagle stawała się przytłaczająca?
Kiedy
nie było dookoła nic, co mogłoby choć na chwilę zwrócić jego uwagę, rozproszyć,
odciągnąć na moment, nie pozostawało mu nic innego, jak tylko poddać się fali
gorzkich myśli, którą tak uparcie ostatnio odganiał.
Dziś
już nie miał na to sił.
Sam
siebie nie rozumiał. I chyba nawet nie chciał.
Dlaczego
więc oczekiwał, że demon będzie potrafił to zrobić?
Jak
mógł się tak do niego odezwać? Gdyby chociaż miał odwagę powiedzieć to, co
naprawdę myślał... Może wtedy byłoby to warte kary? Bo o tym, że jej nie
uniknie, wiedział doskonale...
Ale
chyba i tak powinien przeprosić.
Nie
wiedzieć, dlaczego, za każdym razem, gdy już spinał się, by wstać i iść do
Demasse, w głowie napotykał na protest. Zupełnie jakby jakiś niewidzialny mur
nie pozwalał mu przekroczyć progu tego pokoju. Jakby jego podświadomość
wiedziała lepiej od niego, że nie zrobił nic złego.
Czy
naprawdę nie miał prawa mieć jakichś uczuć, jak każda żywa istota? Nie mógł
niczego oczekiwać od nikogo, bo był tylko niewolnikiem?
Przecież
tak się nie dało żyć.
Próbował.
Wielokrotnie starał się sobie wmówić, że tak musi być, że może kiedyś coś się
zmieni, że wszystko jest w porządku.
Ale
nie było.
Czy
kiedykolwiek będzie inaczej, jeśli znowu się ugnie i przeprosi? A jeśli tego
nie zrobi, czy to nie pogorszy jedynie sytuacji?
Czasami
naprawdę chciał powiedzieć demonowi o tym, co czuł. Gdzieś tam w głębi serca
tliła mu się nieśmiała nadzieja, że może by go zrozumiał po tym wszystkim, co
się ostatnio wydarzyło. Ale tak strasznie się bał, że po prostu nie był w
stanie...
A
co, jeśli szlachcic go wyśmieje? Albo, co gorsza, potwierdzi jego obawy? W
zestawieniu z tymi scenariuszami, niewiedza wydawała się najrozsądniejsza.
Młodzik
westchnął ciężko, podnosząc się do siadu.
Może
ten jeden raz powinien odrzucić głos rozsądku...?
Pierwszy
łyk... był cudowny. Nawet nie potrafił opisać uczucia, jakie mu towarzyszyło,
kiedy poczuł ten wspaniały smak i tego wszechogarniającego ciepła,
rozchodzącego się po całym jego ciele. Zupełnie jakby właśnie wracał do żywych
po bardzo długim śnie.
Każda
kropla czerwonej cieczy obmywała go z resztek zmęczenia, zmieniając wszystko
dookoła w energię, którą chłonął. Uniósł powieki ze zdziwieniem dostrzegając,
że obraz, który miał przed oczami od dawna, nagle przestał być obcy i szary.
Jego
szkarłatne dotąd tęczówki powoli jaśniały, przybierając barwę głębokiego
fioletu.
Spojrzał
na twarz swojego towarzysza, zupełnie spokojną i rozluźnioną. Niepokojąco
bladą.
Źrenice
wampira rozszerzyły się w szoku.
Co
on, na bogów, wyprawiał?!
Oderwał
się gwałtownie od nadgarstka młodzieńca i potoczył spanikowanym wzrokiem po
jego ciele. Jeszcze chwila nieuwagi i zrobiłby mu krzywdę... Z niedowierzaniem
spojrzał na dwa krwawe ślady, znaczące teraz przedramię harpii.
Jak
mógł w takim momencie go ugryźć?
Wiedział, że nie może, ale ta krew tak
potwornie go kusiła. Przełknął ślinę, która nagle stała się nieprzyjemnie
gorzka.
Zupełnie
inna niż ten cudowny płyn, którego miał okazję posmakować przed paroma
momentami. Był przyjemnie słodki, a jednocześnie pozostawiał po sobie
przyjemne, rozgrzewające mrowienie.
Idealny...
Gdyby
mógł napić się jeszcze tylko odrobinkę...
Pochylił
się nad młodzieńcem, rozszerzonymi źrenicami wpatrując się w niewielkie ranki
po swoich kłach. Był tak blisko, wystarczyłby jeden ruch, by znowu poczuć ten
odurzający smak...
Poderwał
się gwałtownie, słysząc pukanie do drzwi. Spojrzał otrzeźwiony na służkę,
niosącą na tacy kilka rzeczy, o które prosił, a potem na Gabrysia.
Nieraz
słyszał krążące o wampirach opowieści, o tym jak z głodu potrafiły rozszarpać
swojego towarzysza na strzępy, ale nigdy nie dawał w to wiary. Teraz zdawały mu
się przerażająco realne.
-
Zostań – rzekł do służącej, która kierowała się już do wyjścia.
Nie
mógł być teraz sam z chłopakiem. Nie wybaczyłby sobie, gdyby zrobił mu krzywdę.
Demon
z westchnieniem odłożył na blat biurka ostatnią partię dokumentów, którą musiał
przejrzeć. Potarł ze znużeniem nasadę nosa i spojrzał na wiszący na ścianie
zegar. Dochodził już wieczór, a on musiał jeszcze pojawić się u kapłanów. Miał
nadzieję, że chociaż oni go dzisiaj nie zdenerwują, jak to już zrobiło kilku
osobników tego dnia.
Oby.
Bo jeszcze jedna, drobna nieprzyjemność mogła skończyć się dość tragicznie dla
otoczenia.
Na
ten moment oczekiwał na jakieś konkretne wieści w sprawie mapy, a najlepiej na
wyprawę. Samotną.
Ile by dał, żeby choć na moment wyrwać się spośród tych
wszystkich zawiłych formalności i uciążliwej codzienności życia? Byłby tylko
on, ogień i wrogowie, których mógłby bez przeszkód obracać w proch od świtu aż
do zmierzchu.
Tak
piękne, że aż nierealne.
Demasse
wstał z ciężkim westchnieniem i wyszedł z gabinetu, ruszając do wyjścia.
Zmarszczył
brwi, kiedy krocząc korytarzem, na jego końcu dostrzegł znajomą, smukłą
sylwetkę Arkade, najprawdopodobniej zmierzającego do biblioteki. Zapewne chciał
wziąć jakieś książki, żeby zaszyć się bezpiecznie w swojej komnacie do czasu,
aż złość szlachcica opadnie.
Naiwny
gówniarz... Nawet nie miał dość odwagi, aby przyjść i przeprosić.
Może
to i lepiej dla niego?
Demon
nie miał teraz ochoty go oglądać, ani nawet na niego nawrzeszczeć, więc tylko
minął go z twarzą bez wyrazu, nie zaszczycając spojrzeniem. Kątem oka widział
jak chłopak przystaje i uchyla usta, najpewniej chcąc mu coś powiedzieć, ale w
tym momencie mężczyzny to nie interesowało.
Zaskoczony
młodzik stał jeszcze przez chwilę w bezruchu. Nie wiedział, czy to chłodny,
demoni wzrok sprawił, że słowa zacisnęły mu się w gardle, czy może jego
wewnętrzny opór.
To
nie miało teraz znaczenia.
-
Panie... – mruknął, podążając po chwili za Demasse.
Wyglądało
jednak na to, że ten wcale nie miał zamiaru go wysłuchać.
-
Panie, proszę... – powtórzył Nataniel, podbiegając do mężczyzny i łapiąc go za
rękaw koszuli. – Zaczekaj...
Demon
wciągnął powietrze ze świstem i odwrócił się gwałtownie. Odepchnął młodzieńca
na ścianę, mierząc gniewnym spojrzeniem.
Co on sobie wyobrażał? Jak śmiał w
ogóle go zatrzymywać?
W
przypływie dobrej woli chyba za mocno poluźnił mu smycz i smarkacz wyobrażał
sobie, że może robić co chce. Całe szczęście, że wszystko można było skutecznie
nadrobić i przypomnieć, gdzie jego miejsce. I tak też zamierzał zrobić, skoro
nie mógł z nim postępować po dobroci.
Brwi
demona zbiegły się w skupieniu, kiedy ten próbował sobie przypomnieć niedawno
rzucone słowa niewolnika. Jak to było...?
Ach,
tak. Chyba już sobie przypominał.
-
Tego chcesz? – wysyczał, nachylając się niebezpiecznie nad młodzieńcem i
spoglądając prosto w jego zagubione oczy. - Żebym cię oddał?
Młodzik
przez moment stał w bezruchu, mimowolnie unosząc nieco dłonie w obronnym
geście. W pierwszej chwili nie miał pojęcia, o co chodziło szlachcicowi. Zaraz
się jednak zreflektował.
Wbił
wzrok w podłogę. Nie był w stanie nic wykrztusić, patrząc na właściciela.
-
Nie, nie chcę... – mruknął, z nerwów zaciskając palce i mnąc w nich rąbek
jedwabnego odzienia.
Demon
uniósł nieco brwi. Tego też się spodziewał. Chwycił Arkade za ramię, by temu
przypadkiem nie przyszło do głowy znów napyskować i czmychnąć jak poprzednio.
Wyraźnie wyczuwał pod palcami jego drżenie.
-
Na pewno? – zapytał. - Uwierz, że na chętnych nie musiałbym czekać długo –
zapewnił, wbijając w niewolnika ostre spojrzenie.
Chłopak
pokręcił głową.
Czemu
szlachcic tak go traktował? Przecież dobrze wiedział, że nigdy by tak nawet nie
pomyślał. Nie wyobrażał sobie trafić do kogokolwiek innego. Chciał zostać
tutaj, z demonem.
–
Przepraszam – szepnął, spoglądając na Demasse z całą skruchą, na jaką było go
stać.
Dlaczego
znowu to robił? Nie potrafił po prostu powiedzieć tego, co chciał, zamiast
kolejny raz prosić o wybaczenie? Co z nim było nie tak?
-
To lepiej zważaj na swoje zachowanie, bo jesteś na najlepszej drodze, żeby tak
się stało – ostrzegł szlachcic i puścił chłopaka.
Mało brakowało, a omal nie poczułby się poruszony tym niewinnym wyrazem niebieskich tęczówek.
Omal.
Spojrzał
jeszcze przelotnie na jego zaskoczoną twarz, a potem skierował się do wyjścia.
Nie miał teraz ochoty go oglądać. Miał ważniejsze rzeczy na głowie.
Młodzik
uchylił drżące wargi, czując jak oczy zachodzą mu mgiełką wilgoci.
Te
słowa naprawdę go zabolały.
Demasse
mógłby go oddać z tak błahego powodu? Po tym wszystkim? Przecież tak się dla
niego starał, robił wszystko bez mrugnięcia okiem, by tylko sprostać jego
wymaganiom. Stracił ojca, smoka niemal też, a mimo wszystko dalej był mu
wierny. To nic nie znaczyło dla mężczyzny? Cały ten ból znosił na marne?
Nie
miał nikogo prócz niego... Tak wiele by dał, żeby usłyszeć, że cokolwiek dla
niego znaczy, że nie jest zupełnie sam w obcym miejscu, wśród ludzi, którzy
patrzyli na niego z góry, że jest na tym świecie ktokolwiek, dla kogo był
ważny. Może wymagał niemożliwego, ale tak strasznie tego chciał...
-
Panie, proszę! – krzyknął, chwytając mężczyznę za skaj koszuli, by ten się
zatrzymał. - Błagam, chociaż mnie wysłuchaj. Ja naprawdę nie chciałem tego
powiedzieć, przestraszyłem się – mówił na jednym wdechu, patrząc prosząco w
demonie oczy, błyskające zniecierpliwieniem. – Bałem się, że... – zamilkł, ze
zdenerwowania naciskając dłoń na szatach szlachcica.
-
Że? – powtórzył demon, odsuwając od siebie młodzieńca.
Prawdziwe
powody do strachu miał teraz. O ile zaraz nie przestanie marnować jego czasu.
Chłopak
pokręcił głową w rezygnacji. Czy to nie było oczywiste?
-
Ja... Nie wiem. – mruknął cicho, spuszczając smętny wzrok.
Demon
prychnął i już miał zamiar udać się do wyjścia, kiedy ponownie poczuł uścisk
drobnej dłoni na przedramieniu. Spojrzał zniecierpliwiony na młodzieńca.
-
Kiedy zobaczyłem Kastijana... pomyślałem, że może mnie już nie chcesz – wyznał
młodzik, starając się patrzeć na wszystko, byle nie na mężczyznę. – I tylko
dlatego...
Brwi
Demasse uniosły się w lekkim zaskoczeniu.
O
czym ten smarkacz, do cholery, mówił?
-
Naprawdę nie chciałem się tak zachować, po prostu zrobiło mi się strasznie
przykro... Naprawdę żałuję – tłumaczył się Arkade. – Jeśli
naprawdę chcesz mnie oddać, to zrozumiem... Ale obiecuję, że już nigdy więcej
nie sprawię ci problemów. Będę posłuszny, przysięgam – zamilkł, w napięciu
spoglądając na twarz szlachcica.
Ten
stał tylko, w milczeniu próbując poskładać niezgrabne wyjaśnienia chłopaka w
jakąś logiczną całość.
Czy
naprawdę mogło mu przyjść do głowy coś tak absurdalnie głupiego? Co prawda
zdawał sobie sprawę, że Nataniel jest przewrażliwiony, ale żeby aż tak? Czy on
naprawdę wyobrażał sobie, że cały świat kręcił się wokół niego?
Demasse
pokręcił głową w chwilowej konsternacji. Przyjrzał się uważniej chłopięcej
twarzy.
Zaszklone oczy i soczysty rumieniec, rozlany na rozpalonych z emocji
policzkach, dawał mu jasny sygnał, że to nie był głupi żart z jego strony.
Chwila,
chwila...
-
Znasz go? – zapytał, mając na myśli Kastijana i rzucił niewolnikowi podejrzliwe
spojrzenie.
Chyba
naprawdę dał mu trochę za dużo swobody, bo młodzik zaczynał wchodzić w
posiadanie informacji, których nie powinien.
-
Nie znam, Gabriel kiedyś mi o nim powiedział. Na jakimś przyjęciu... – wyjaśnił
Arkade, nie chcąc dodatkowo drażnić demona, którego najwyraźniej nie wzruszyły
jego tłumaczenia.
Mężczyzna
przewrócił oczami. Mógł się domyślić, że ta przeklęta harpia we wszystkim
będzie maczać swoje wścibskie palce.
Westchnął
i potarł nasadę nosa w namyśle.
Wyglądało
na to, że przez cały ten czas, od kiedy Nataniel trafił pod jego opiekę, mimo
usilnych starań demona, nie zdołał się nauczyć absolutnie niczego. Jak był, tak
pozostał głupim, naiwnym chłopcem, który nie potrafił sobie poradzić nawet z
samym sobą.
I
po co szlachcic tak się wysilał, próbując wpakować mu cokolwiek pożytecznego do
głowy?
Co
on miał z nim teraz zrobić...?
Nawet,
jeśli młodzik czuł się nieco odrzucony, nie miał prawa robić mu z tego powodu
wyrzutów ani wtrącać się w jego sprawy. Nie chciał, żeby ten wszedł mu na
głowę, ale... Poniekąd był w stanie zrozumieć, że bał się o swoją przyszłość. A
taki lęk potrafił skutecznie pozbawiać trzeźwego myślenia.
Kiedy
tak patrzył w jego przygnębione oczy, poczuł coś na kształt delikatnego ukłucia
żalu. Nie miał pojęcia, co miał w sobie ten dzieciak... To było nawet urocze,
że tak się zestresował całą tą sytuacją.
Może
trochę zbyt szorstko go potraktował...?
-
I myślisz, że jestem na tyle łaskawy, by trzymać tu kogokolwiek wbrew sobie? –
zapytał w końcu, a na jego twarz wpełzł kpiący uśmiech.
Młodzik
zawahał się przez moment, zastanawiając się, co odpowiedzieć.
Czasami
naprawdę nie wiedział, czego spodziewać się po demonie. Niekiedy odnosił
wrażenie, że mimo tych wszystkich wspólnych chwil, w ogóle go nie znał.
-
Chyba nie... – mruknął po chwili niezręcznego milczenia, spoglądając na
właściciela bez przekonania.
Demon
kiwnął głową z aprobatą i przyciągnął chłopaka do siebie, niezbyt delikatnie
chwytając go za białe kosmyki.
-
Gdybym cię nie chciał, pierwszy byś się o tym dowiedział, uwierz – zapewnił,
patrząc z góry w jego niebieskie, błyszczące oczy.
-
Czyli tylko się wygłupiłem, tak? – upewnił się młodzik, chyba po raz pierwszy w
życiu modląc się w duchu, by wyjść w oczach szlachcica na głupiego chłopca.
Demasse
rzucił młodzieńcowi pobłażliwe spojrzenie. Uznał, że słowa w tej sytuacji były
zupełnie zbędne. Czyny zapewne lepiej wyrażą to, jak bardzo go chciał. I to w
tej chwili.
Nachylił
się nad młodzieńcem, omiatając jego policzek ciepłym oddechem, a potem zbliżył
swoje usta do jego, łącząc je w głębokim pocałunku. Czując jak chłopak
rozluźnia się w jego ramionach, wyplątał dłoń z jego włosów i chwycił za uda,
by zaraz dźwignąć go na ręce. Pozwolił, by ten oplótł się nogami wokół jego
pasa, dalej nie rozłączając ich warg. Jedną z dłoni przejechał po smukłych
plecach, okrytych jedwabnym materiałem.
Wolałby
pooglądać chłopaka w czymś bardziej skąpym. A najlepiej w niczym.
-
Nie tylko – zaprzeczył, odrywając się od jego ust i wpatrując się w niego
oczami, w których mignął niebezpieczny błysk. – Też mi podpadłeś. I to
solidnie.
Gdzieś
tam z tyłu głowy świtała mu myśl, że nie powinien być wobec chłopaka tak
pobłażliwy, a z drugiej strony... Choć nigdy nie doświadczył niewoli, wiedział
jak to było, gdy przyszłość stawała przed znakiem zapytania. A Arkade, po
burzliwych wydarzeniach ostatnich miesięcy i po wszystkich trudach, do których
go zmusił, zasługiwał na chwilę wytchnienia i beztroski.
Byle
nie za długą.
-
I co teraz? – zapytał młodzik, a po jego nosie i policzkach rozlał się
delikatny rumieniec.
-
Teraz... zabiorę cię do sypialni – wymruczał demon, jeszcze na krótką chwilę
łącząc ich wargi i niespiesznie zmierzając do komnaty. – I dopilnuję, żebyś
przestał wymyślać bzdury.
Nagle
sobie przypomniał, że był w drodze do kapłaństwa. Zerknął w zamglone oczy
kochanka, przez moment przetwarzając w głowie, co powinien zrobić.
Mógł
siedzieć na obradach, wysłuchując skarg i wyczekiwać końca... albo zająć się tą
piękną istotą, która właśnie w tej chwili rozkosznie westchnęła mu prosto do
ucha.
Demon
zamruczał zadowolony.
Kapłaństwo
sobie poczeka.
Już
przed drzwiami sypialni, pchnął barkiem ich drewniane skrzydło i wszedł do
środka. Rzucił młodzieńca na łóżko, by za chwilę zawisnąć nad nim, mierząc
pożądliwym spojrzeniem. Jego dłoń musnęła rumianego policzka chłopaka,
niespiesznie zjeżdżając w dół i zatrzymując się na zaczerwienionych od
pocałunków wargach.
-
To co jesteś w stanie dla mnie zrobić, żeby uniknąć kary? – zapytał demon, a na
twarz wpełzł mu dość nieprzyjemny uśmiech.
Arkade
spojrzał na właściciela lekko zaskoczony, a potem zawahał się przez moment, nie
wiedząc, co odpowiedzieć. Zawsze peszyły go takie pytania. Nie miał pojęcia, co
mógłby zrobić, żeby szlachcic był zadowolony...
-
Wszystko...? – zaproponował, spoglądając niepewnie na właściciela.
Ten
parsknął śmiechem, odsuwając się nieco od młodzieńca. Nawet przez myśl mu nie
przemknęło, że mógłby usłyszeć jakąkolwiek inną odpowiedź. Skinął do niego
głową, dając znać, by się rozebrał.
Z
zadowoleniem obserwował jak odzienie powoli zsuwa się ze smukłych ramion, a
zaraz potem z kusząco zaokrąglonych bioder, wizualizując sobie w myślach, co
będzie robił młodzieńcowi za moment.
-
Zostaw – rozkazał, widząc jak drobne dłonie sięgają do bielizny, by się
jej pozbyć. – I chodź do mnie – dodał, mierząc jego ciało uważnym
spojrzeniem.
Chłopak czuł się odrobinę zaskoczony tym poleceniem, ale posłusznie zabrał ręce i zbliżył się do Demasse. Usiadł mu na
kolanach, patrząc w jego zielone, niebezpiecznie błyskające oczy i mruknął
rozkosznie, czując jak dłoń mężczyzny gładzi go po plecach, zjeżdżając powoli na
pośladki, by zaraz zacząć bawić się koronką jego bielizny.
-
Jeśli dojdziesz nim Ci je zdejmę, czeka cię kara – wymruczał szlachcic,
omiatając jego ucho ciepłym powietrzem, wsuwając palce pod skąpe majtki,
okrywające jego dziurkę. – Za twoje bezczelne zachowanie... – szepnął, całując
go po szyi i powoli zaczynając zataczać kółeczka wokół jego wejścia.
Młodzik
jęknął cicho, rumieniąc się na twarzy i poruszył biodrami, ocierając się o uda
szlachcica. Wiedział, że nie da rady spełnić warunków Demasse. I sam demon też
na pewno o tym wiedział.
Miał
tylko nadzieję, że kara będzie równie przyjemna jak to, co robił mu teraz...
Tuż
przed tym, jak jego ciężkie powieki rozchyliły się z trudem, poczuł dziwnie
znajomy zapach. Był mocno ziołowy i drażniący.
Kiedyś towarzyszył mu nader
często, ale w tej chwili nie potrafił skojarzyć go z czymkolwiek konkretnym.
Otworzył
niechętnie oczy, marszcząc czoło z bólu, który falami zaczął rozchodzić się po
jego głowie. W głębi miał jakieś niepokojące przeczucie, że coś jest nie tak,
coś się stało, ale gdy próbował sięgnąć pamięcią do tych wydarzeń, widział
jedynie czarną pustkę.
Spojrzał
nad siebie, na wysokie, strzeliste sklepienie, rozciągające się teraz przed
jego złotymi tęczówkami.
Skądś je pamiętał.
Niegdyś widywał takie każdego
ranka, gdy się budził.
To
był sen?
Młodzieniec
uniósł się na łokciu, starając się dostrzec choć ślad logiki w tym, co widział przed sobą. Potoczył zagubionym wzrokiem dookoła, w osłupieniu zdając sobie
sprawę z tego, gdzie był.
Te
podłogi. Ta pościel, ten regał stojący w rogu...
To
chyba naprawdę mu się śniło.
Chciał
wstać, dotknąć czegoś, ale gdy tylko spróbował, poczuł rwący ból w nodze.
Syknął cicho i spojrzał na swoją kostkę, odchylając wcześniej skraj kołdry.
Była spuchnięta i nieco posiniała...
I nagle znieruchomiał, jakby pod wpływem
tego widoku przez myśl przemknęło mu blade wspomnienie niedawnych wydarzeń.
Był
w pokoju u Sylvia, a potem Ashae...
I
te schody.
Wszystko
zdawało mu się jakieś obce, nierealne.
Może
umarł, albo właśnie umierał i to wszystko było tylko wytworem jego umysłu?
Drgnął
gwałtownie, słysząc trzask opuszczającej się klamki i mechanicznie podniósł
wzrok, wbijając go w uchylające się drzwi. W bezruchu obserwował, jak zza nich
najpierw wyłania się kilka rudych kosmyków. I te oczy...
W
komnacie rozległ się trzask rozbijanego szkła, gdy wampir w szoku wypuścił z
rąk menzurki z eliksirami, napotkawszy złote tęczówki towarzysza.
O
bogowie...
-
Gabryś... – szepnął po chwili i nie zważając na rozsypane na podłodze odłamki,
podszedł do chłopaka i złapał go za ramiona, przyglądając się uważnie jego twarzy.
– Jak się czujesz, boli cię coś? – zapytał, przenosząc jedną z dłoni na chłodny
policzek młodzieńca.
Harpia
nawet nie drgnęła. Jedyną oznaką, że żyła, był przyspieszający z każdą chwilą
puls i rozszerzone w zdumieniu oczy.
-
Co ja tu... – nie dokończyła, plącząc się we własnych myślach.
Venom
puścił chłopaka i przez krótki moment tylko wpatrywał się w niego w
odrętwieniu, a potem chwycił go za rękę w uspokajającym geście. Zdawał sobie
sprawę, że dla Gabriela to mógł być duży szok. Ulżyło mu, że młodzik tak szybko
się obudził.
-
Już dobrze, nie bój się – szepnął kojącym tonem, choć sam również czuł szybkie
bicie własnego serca. – Pamiętasz co się stało?
Reavmor
pokręcił głową. Nie do końca docierały do niego słowa szlachcica.
Jak
to możliwe...?
Dopiero
był u Karo, a potem ta ciemność... A teraz to.
Przecież
wampir się go pozbył, to był koniec, miał go więcej nie zobaczyć.
A
jeśli to jakieś sztuczki telepaty?
Skąd
miał wiedzieć, do czego Sylvio był zdolny, by go zmanipulować?
-
Gabryś... – mruknął Venom, głaszcząc palcami dłoń harpii, by przywrócić ją do
rzeczywistości.
Zdumiało
go, gdy ta odtrąciła jego rękę i spojrzała na niego z przestrachem.
-
Nie zbliżaj się do mnie – syknął Reavmor, w panice przesuwając się na sam skraj
łóżka.
Nie
da się znowu oszukać. Nie miał pojęcia, co się działo, ale to nie było
normalne. Jeśli to wszystko było tylko iluzją, to musiał się z niej jakoś
wyrwać.
Wampir
pokręcił głową. Chłopak go nie poznawał? Nie łudził się, że wpadnie mu w ramiona
i podziękuje za ratunek, ale na to, co działo się teraz, nie był gotowy.
Wyciągnął dłoń do chłopaka, starając się go jakoś uspokoić.
-
Zostaw mnie! – warknął Gabriel, zrywając się z łóżka mimo bólu, który właśnie
rozszedł się od jego skręconej kostki. – Nie podchodź, rozumiesz?!
Cyjan
osłupiał. Chłopak go nienawidził, a może po prostu był w szoku i postradał
zmysły? Wstał powoli, posyłając młodzieńcowi uspokajające spojrzenie i unosząc
dłonie w pokojowym geście
-
Gabriel, proszę, wróć do łóżka – rzekł po chwili kojącym głosem. – Zaszkodzisz
sobie.
Harpia
ani myślała posłuchać tej prośby.
Nacisnęła na klamkę i zaklęła w myślach.
Drzwi były zamknięte. Z zaszklonych oczu popłynęły łzy, znacząc jej policzki
mokrymi ścieżkami. Miała już tego wszystkiego dość!
-
Wypuść mnie stąd! – zakwiliła, osuwając się na ziemię i przykrywając twarz
drżącymi dłońmi.
Cyjan
zbliżył się do do niej, mimo że ta niemal wcisnęła się w ścianę. Wyciągnął dłoń
i pogładził ją po policzku, spoglądając w złote, rozszerzone strachem oczy.
Nigdy
by nie pomyślał, że to będzie tak cholernie bolało.
Opuszki
jego palców zamrowiły delikatnie, gdy strużka mocy zaczęła przepływać do umysłu
chłopaka, otępiając nieco jego lęk, przy tym uważnie przyglądał się jego
pięknej twarzy.
Młodzik
przez dłuższą chwilę tylko wpatrywał się w wampira, oddychając płytko i
niespokojnie. Znał tę energię, łagodnym strumieniem rozchodzącą się teraz po
jego ciele. Była inna niż ta, którą władał telepata – spokojniejsza, mniej
nachalna. Czuł jak strach powoli uwalnia się gdzieś na zewnątrz, jakby
ciągnięty nićmi utkanymi z wampirzego zaklęcia.
Ale
czy to naprawdę mógł być...?
-
Cyjan? – wykrztusił w końcu z niedowierzaniem, wracając do względnej
świadomości.
Venom
westchnął z niekrytą ulgą i kiwnął głową, gładząc czarne loki harpii.
-
Nikt inny – szepnął, widząc, że ta dalej wydaje się nieprzekonana.
Gabriel potoczył
zagubionym spojrzeniem dookoła, nie potrafiąc uwierzyć w to, co się działo.
Nawet pędzle na toaletce leżały nietknięte w nieładzie, jakby zostawił je tam
wczoraj. Na parapecie leżała mała filiżanka. Pamiętał jak pił z niej kawę,
spoglądając przez okno na opustoszałe uliczki. To była ostatnia noc, którą
tutaj przespał...
Jak
się tu w ogóle znalazł? Czy to możliwe, żeby nic z tego nie pamiętał?
Zerknął
na swoje nieco drżące dłonie, jakby upewniając się, że to na pewno
rzeczywistość. Zmarszczył brwi, gdy jego wzrok zatrzymał się na dwóch, czerwonych punktach,
znaczących jego nadgarstek.
Czy to nie... ślady po kłach?
-
Ugryzłeś mnie? – zapytał, spoglądając z niezrozumieniem na wampira.
Szlachcic
westchnął ciężko, kiwając głową.
-
Wszystko Ci wytłumaczę – obiecał.
Wcześniej
nawet nie zastanawiał się, jak to wszystko ubrać w słowa. A teraz było już za
późno...
Demon
zamruczał zupełnie rozleniwiony, przyciągając do siebie młodzieńca, by ostatni
raz pocałować go głęboko w usta. Jakoś wcale nie miał ochoty opuszczać łóżka,
ale obowiązki niestety nie mogły dalej czekać. Musnął wargami czoło chłopaka i
wstał do siadu z westchnieniem, wzrokiem poszukując zrzuconej wcześniej
koszuli.
-
Nie zostaniesz, panie? – zapytał Arkade, podnosząc się na łokciu i z pewnym
zawodem obserwując jak właściciel narzuca na siebie odzienie.
Miał
cichą nadzieję, że nie spędzi kolejnego wieczoru samotnie. Teraz, kiedy całe
napięcie opadło, jego myśli znowu zaczęły odpływać ku harpii.
-
Mam parę spraw do załatwienia – odparł Demasse.
-
Z kapłaństwem?
-
No proszę... Nagle zrobiłeś się domyślny? – zakpił demon, jeszcze na moment
przysiadając na skraju materaca i nachylając się nad młodzieńcem.
-
Nie mogę iść, prawda? – upewnił się Nataniel, choć doskonale znał odpowiedź.
Szlachcic
kiwnął głową.
-
Za wiele nie tracisz, nikt tam nie chodzi dla przyjemności – zapewnił, dłonią
mierzwiąc białe kosmyki chłopaka, a potem z niekrytą niechęcią wstał i ruszył
do wyjścia.
-
Panie... – zatrzymał go jeszcze chłopak i widząc jak ten przystaje i rzuca mu
wyczekujące spojrzenie, zawieszając dłoń na klamce, kontynuował. – Nie mógłbym
się dalej uczyć?
Jedna
z brwi demona uniosła się nieco.
-
Pieczęci? – zapytał.
-
Czegokolwiek – odparł Arkade.
Brakowało
mu tego. Nie miał tutaj zbyt wielu rzeczy, którymi mógłby się zająć. Nie
widywał się z Gabrielem, właściciel był zajęty i chłopak był zdany głównie na
siebie. Ciężko było znieść taką bezczynność.
Demon
westchnął ciężko.
Ledwo starczało mu czasu na własne sprawy i niekoniecznie
chciał poświęcać te rzadkie chwile błogiego spokoju na nauczanie swojego
niewolnika. Choć szkoda było marnować taki potencjał...
Z
drugiej strony, do czego Nataniel miał wykorzystać te umiejętności? Bo chyba
nie do umilania mu czasu w łóżku? A jeśli się nie mylił, a na pewno tak było,
to był to jego jedyny obowiązek.
-
Pomyślę nad tym – odparł w końcu wymijająco. – Ale nie liczyłbym na wiele –
ostrzegł.
Nie
chciał, by ten zbytnio się łudził, bo szansa była bardzo nikła.
-
Będę późno, możesz już iść spać – rzekł jeszcze na odchodne i wyszedł na
korytarz, zamykając za sobą drzwi.
W
sumie był nieco zdziwiony, że te wszystkie przykre doświadczenia nie
zniechęciły Arkade do dalszej nauki. Wcześniej mógł zwalać jego zapał na
naiwność i niewiedzę, ale teraz, gdy młodzik doświadczył już bólu zdobywania
mocy, w pełni wiedział, na co się pisał.
Cóż,
Armagedończycy mogliby mieć naprawdę potężną istotę w swoich szeregach.
Szkoda,
że nie zorientowali się w porę.
Gdy
mijał pierwszy szok, zaskoczenie zaczęło ustępować czemuś zupełnie innemu. Z
każdym słowem wampira, Gabriel czuł coraz silniej przebijającą zza ulgi gorycz.
Złość,
że Venom go tak potraktował, że wyrzucił go bez żadnych skrupułów, a potem,
kiedy okazał mu się niezbędny, postanowił znowu, bez pytania, wpieprzyć się w
jego życie. A harpia już nawet zdążyła przywyknąć do myśli, że więcej się nie
zobaczą.
Jak
mógł jej to zrobić?
Młodzik
nigdy by się nie podejrzewał o bycie wampirzym towarzyszem. Nawet nie do końca
zdawał sobie sprawę, kim taki towarzysz jest. W pierwszej chwili go to
zaskoczyło, może nawet poczuł coś na kształt nieśmiałej radości. Ale potem
uświadomił sobie, że niezależnie od tego, jak pięknymi słowami mamił go Cyjan,
chodziło tylko o jedno.
O
krew.
Gdyby
nie ona, dalej byłby mu niepotrzebny, dalej tkwiłby u Karo jako dziwka, a
Venomowi byłoby to obojętne. Znowu miał zostać wykorzystany? Nie dość już przez
niego wycierpiał?
-
Rozumiem... – mruknął chłodno, spoglądając jak Cyjan kończy obwijać mu kostkę
bandażem. - Czyli musiałeś mnie znaleźć, bo inaczej zdechłbyś z głodu, tak? –
zapytał, nie siląc się na zbędną uprzejmość.
Wampir
spojrzał na Gabriela nieco zaskoczony, a jego dłoń zastygła w powietrzu, w
połowie drogi do słoiczka z jakąś maścią, leżącego na szafce koło łóżka.
Do
głowy by mu nie przyszło, że harpia mogła w ten sposób odczytać jego intencje.
Czy to nie oczywiste, że towarzysz był dla wampira najważniejszą osobą? Nie
chodziło tylko o jego krew.
Sam
przed sobą nie chciał przyznać, że być może zasługiwał na tę podejrzliwość ze
strony Reavmora... I tym bardziej go to bolało. Być może nigdy, nawet jeszcze
zanim pozbawił go dachu nad głową, nie traktował go tak, jak powinien.
Ale
czy nie zasługiwał na drugą szansę? Naprawdę chciał mu to wszystko wynagrodzić,
być przy nim.
-
Zacząłem cię szukać jeszcze zanim się zorientowałem – wyjaśnił, mając nadzieję,
że przekona tym młodzieńca.
-
Akurat... – prychnęła harpia, odwracając urażone spojrzenie.
Gdyby
choć trochę mu zależało zanim się zorientował, to nigdy by jej nie wyrzucił.
Trzeba by być niespełna rozumu, żeby pozbyć się ważnej dla siebie osoby, nawet
w złości.
-
Gabryś... – westchnął wampir, łapiąc chłopaka za podbródek, by na niego
spojrzał.- Naprawdę chciałem cię odzyskać, już chwilę po tym jak wyszedłeś.
Robiłem wszystko, co się dało, ale przepadłeś... – tłumaczył.
Naprawdę
nie wiedział, jak mógłby to udowodnić harpii, a ta nie chciała wierzyć w żadne
jego słowo.
-
Widocznie za mało się starałeś – prychnął Reavmor, wyrywając się spod dłoni
mężczyzny.
-
Nawet tak nie mów – warknął Cyjan, spoglądając ze złością w złote oczy
towarzysza. – Nic innego nie robiłem, tylko cię szukałem.
-
A nie przyszło ci do głowy, że może ja tego nie chcę? – syknął chłopak, a po
pobladłym policzku spłynęła stróżka łez. - Myślisz że masz prawo rzucać mną z
kąta w kąt? Nie jestem twoją zabawką, którą możesz sobie wziąć w każdej chwili,
jak ci się odmieni! – krzyknął.
Miał
rację. I była to bolesna myśl, ale wampir nie mógł dłużej przed nią uciekać.
Nie chciał go stracić. Pragnął mieć go przy sobie do końca, każdego dnia, ale
to nie on podejmował tutaj decyzję.
-
Wiem... – odparł w końcu, wahając się przez dłuższy moment. - I nie zmuszę cię,
żebyś tu został – rzekł, sam zadziwiony własnymi słowami. – Ale nie pozwolę ci
wrócić w takie miejsce.
Reavmor
zamilkł.
Nie
mógł ukryć, że zdziwiła go odpowiedź wampira.
Jego
odejście oznaczałoby dla mężczyzny wyrok śmierci. Był gotów na takie
poświęcenie? A może kłamał, żeby zdobyć jego zaufanie? Albo po prostu liczył na
to, że wyrzuty sumienia przywiążą go do tego miejsca bez potrzeby użycia
łańcuchów?
-
To nie twoja sprawa – mruknął smętnie, wbijając wzrok w wymiętą pościel, na
której leżał.
Venom
pokręcił głową. Właściwie nie był pewien, czy byłby w stanie znieść jego
odejście i czy nie rzucił tych słów na wiatr, kiedy przypominał sobie głód, z
którym musiał się mierzyć jeszcze do niedawna. Dalej miał natrętną ochotę na
zatopienie kłów w szyi młodzieńca, ale póki co udawało mu się nad nią panować.
Naprawdę
nie wymagał od Reavmora nic ponad to, żeby z nim został. Mógł zapewnić mu
wszystko, chłopak był tu bezpieczny, niczego by mu nie zabrakło.
-
To jest moja sprawa – zaprzeczył, spoglądając prosto w błyskające złością oczy
harpii. – Bo mi zależy na tobie. I nie pozwolę, żeby działa ci się krzywda.
Gabriel
spojrzał na mężczyznę bez przekonania. Tak się składało, że już na to
pozwolił... Wampir chyba nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, przez co
musiał przejść u Sylvia. Przynajmniej taką miał nadzieję, bo nie potrafiłby mu
spojrzeć w oczy ze świadomością, że ten o wszystkim wie.
-
Tak teraz mówisz, żeby mnie zatrzymać... – burknął trochę ciszej, choć już bez
tej pewności, którą miał na początku.
-
Mógłbym to zrobić siłą – oznajmił Cyjan zupełnie szczerze. - Mógłbym przykuć
Cię do tego łózka i nie miałbyś wyjścia jak tylko tu zostać. Mógłbym cię zmusić
do tego na wiele sposobów, ale nie chcę – mówił, patrząc uważnie na młodzika. -
Wiesz dlaczego?
Harpia
pokręciła głową, spuszczając wzrok.
Czy
to miało teraz jakiekolwiek znaczenie? To wszystko były tylko słowa, a czyny
mówiły same za siebie...
-
Bo naprawdę cię kocham – wyznał wampir, a na jego twarzy przemknął łagodny
uśmiech. – Uwierz, na nikim nigdy mi tak nie zależało jak na tobie – szeptał,
gładząc czule drżącą dłoń młodzieńca. – Wiem, że zrozumiałem to późno... Może
nawet trochę za późno. Ale jeśli dasz mi szansę, zrobię wszystko, żeby to
naprawić – obiecał. – Nigdy więcej cię nie zranię, przysięgam.
Reavmor
poczuł jak znowu szklą mu się oczy.
I
po co Venom mu to mówił? Skąd chłopak miał wiedzieć, że to nie kolejne
kłamstwo, jakich wiele w jego życiu? Jak miał mu zaufać? Ze wszystkich sił
starał się opierać, próbował mu nie wierzyć, nie chciał tego. Nie chciał znowu
czuć się tak okropnie jak tamtego dnia, gdy wylądował na ulicy.
Schował
twarz w poduszce, starając się jakoś stłumić płacz, którego nie potrafił już
powstrzymać. Jeśli okaże się, że Venom kłamał, to on tego chyba nie przeżyje...
-
Nie płacz – szepnął Cyjan, obejmując harpię ramieniem i składając delikatny
pocałunek na jej czole. – Przepraszam... – dodał jeszcze, wtulając nos w jego
miękkie loki. – Wszystko ci wynagrodzę, obiecuję.
Gabriel
kiwnął głową i oparł ją o tors wampira, starając się nie przejmować tym, że
właśnie moczył mu koszulę łzami. Nawet w takiej chwili nie potrafił odgonić
myśli o tym, jak musiał teraz okropnie wyglądać. I naprawdę nie wiedział, co o
tym wszystkim myśleć, ale tak cholernie brakowało mu bliskości. W końcu poczuł
się tak... bezpiecznie.
Naprawdę
nie mógł uwierzyć, że to koniec tego koszmaru.
Uniósł
wilgotne spojrzenie na twarz wampira, a potem, wszystkimi siłami próbując
odeprzeć hamujące go obawy, wpił się rozpaczliwie w jego wargi.
Gdyby
tylko dało się cofnąć czas...
Demon
wyłonił się zza kłębu szarego dymu, który gwałtownie rozszedł się po podziemnej
komnacie. Uważnym wzrokiem zlustrował kapłanów, jeszcze przed chwilą
obradujących przy oświetlonym świecami stole. Atmosfera zdawała mu się dziwnie
gęsta i nieprzyjemna.
Czyżby
przerwał im coś ważnego?
Wszystkie
spojrzenia zwróciły się w jego stronę, kiedy niespiesznym krokiem podszedł i
zajął miejsce naprzeciw arcykapłana. Jeszcze przed śmiercią Lakona szlachcic
dobitnie zdawał sobie sprawę z tego, że i z jego następcą nie pójdzie mu łatwo.
I miał rację.
Rzucił
mężczyźnie wymowne spojrzenie.
-
Spóźniłeś się, demonie – oznajmił mag chłodnym tonem.
Demasse
nie mógł zaprzeczyć.
-
W związku z tym, nie przedłużajmy bardziej niż to konieczne – zaproponował,
rozpierając się wygodniej w siedzisku. – Jakieś nowe wieści?
-
Riordianie – arcykapłan zwrócił się do jednego z braci, udzielając mu głosu.
Ten
spojrzał na szlachcica, jakby przez moment się nad czymś zastanawiając.
-
Jest jedno miejsce, które odpowiada temu przedstawionemu na mapie – podsunął
demonowi pergamin, by mógł się przyjrzeć. – To północny skraj Armagedonu.
Najprawdopodobniej kiedyś znajdowało się tam miasto, ale nawet starsze zapiski
niewiele o tym mówią – wskazał palcem na obszar, o którym mówił. - Na rycinach
zauważyłem jeden symbol łudząco podobny do tego, który zawierała pieczęć. A to
sugeruje, że mamy do czynienia z bardzo starą cywilizacją, być może starszą niż
którakolwiek z naszych ksiąg – opowiadał, a w jego głosie dało się usłyszeć coś
na kształt przejęcia, które najwyraźniej nie udzieliło się demonowi.
Ten
kiwnął tylko głową, z pewną dozą zaciekawienia przyglądając się mapie, której,
mimo usilnych starań, nie widział najlepiej w słabym świetle świec.
Był
miło zaskoczony, spodziewał się raczej miliona mglistych hipotez, a zastał
konkrety...
-
Rozumiem, że mam to sprawdzić? – zgadł po chwili, nie odwracając spojrzenia od
pergaminu.
Arcykapłan
odkaszlnął i gestem wezwał służącego, by dolał mu wody do kielicha.
-
Masz zrobić wszystko, by przepowiednia dżinów nie okazała się mrzonką – rzekł.
- Oczywiście dostaniesz oddział i stosowne materiały... Ale obawiam się, że
wojownicy Almagedoru nie wystarczą.
Jedna
z brwi demona uniosła się pytającym geście.
-
Jak i do odblokowania pieczęci, tak i później, moc druidów może się okazać
konieczna – wyjaśnił mag, sącząc przezroczysty płyn z naczynia. – Więc obawiam
się, że twój niewolnik nie uiścił jeszcze swojej roli.
Demasse
miał wrażenie, że się przesłyszał.
Zmrużył
oczy i posłał arcykapłanowi spojrzenie, w którym pobłyskiwało coś na kształt
niedowierzania. Potoczył wzrokiem po pozostałych członkach rady, jakby
upewniając się, czy tylko jego zdumiały te słowa.
Nie...
To miał być plan?
-
Straciliście rozum? – zapytał, nie siląc się na przesadny takt. -To tylko
dzieciak - stwierdził krótko, jakby nie wymagało to żadnej dodatkowej dyskusji.
Arkade nie zniósłby nawet dnia na takim mrozie, a co dopiero walki, stresu,
wysiłku...
Czy tylko on tu jeszcze
myślał trzeźwo?
Może
w miejsce kapłanów należało posadzić plebejuszy z obrzeży? Wtedy mógłby się
przynajmniej spodziewać, że nie będą mieli do zaoferowania nic bardziej
sensownego.
-
Zdolny dzieciak. Ty w tym wieku miałeś już swoje za uszami – odparł kapłan. -
Najlepiej wiedział o tym twój ojciec, czyż nie? – zapytał, posyłając demonowi
kpiący uśmiech.
Demasse
zmierzył go ostrzegawczym spojrzeniem, ale nic nie powiedział. Nie miał ochoty
wyciągać na światło dzienne swojego życiorysu, ani dyskutować o sprawach tak
absurdalnych jak udział chłopaka, który nawet jeszcze nie przekroczył progu
dorosłości, w wyprawie specjalnej.
Jak
można było w ogóle porównywać demona, od zawsze szkolonego w sztuce bojowej, do
morgany wychowanej przez armagedońskich duchownych?
Czuł,
że jego dopiero co uspokojone nerwy zaczynają puszczać.
-
Demonie, wiem, że to nie jest najlepsze wyjście, ale innego nie ma – wtrącił
jeden z braci, najwyraźniej starając się rozładować gęstniejącą atmosferę. -
Braliśmy pod uwagę inne opcje, ale Armagedon nie chce z nami pertraktować.
Makador
pokręcił głową.
No
niesłychane!
-
Może dlatego, że zamordowaliście ich kapłana? – zakpił. - Dzieciak ma płacić za
waszą niekompetencję? – zapytał już zupełnie poważnie.
Twarz
arcymaga stężała, kiedy ten odłożył pusty kielich na kamienny blat.
-
Uważaj na słowa, demonie – ostrzegł.
Demasse
mógłby powściągnąć gniew i zamilknąć, ale tak się składało, że wcale nie miał
na to ochoty. Dość miał już głupców nad sobą i wikłania go w bezmyślne
przedsięwzięcia. Nie zamierzał tego dłużej tolerować. Ani narażać Arkade.
Koniec.
-
Ty uważaj – syknął, wstając znad stołu i mierząc mężczyznę wzrokiem, w którym
błyskały niebezpieczne iskry. - Twój poprzednik nie skończył najlepiej. I
wątpię, żebyś chciał podzielić jego los – wycedził przez zaciśnięte z nerwów
zęby.
W
komnacie rozległ się potok szeptów, gdy bracia zaczęli spekulować, do jakich
tragedii może zaraz dojść. Jeden z nich nawet próbował się odezwać, ale nie
zdążył.
-
Grozisz mi w obecności kapłaństwa? – warknął arcykapłan, również wstając znad
kamiennego blatu i wymieniając twarde spojrzenia ze szlachcicem.
-
Tak – odparł demon, a w komnacie zapadła niepokojąca cisza. - Wszyscy
dosłyszeli? – upewnił się, przetaczając wzrokiem po twarzach magów,
zastygniętych w bezruchu jak posągi i kiwnął głową z aprobatą.
Doskonale.
Skierował
się do wyjścia, po drodze znikając w kłębach szarego dymu, nie dając im szansy
na wykrztuszenie żadnej odpowiedzi.
Niech znajdą sobie innego wybrańca, który będzie narażał siebie i swoich
ludzi w imię przedsięwzięcia, które nie miało szans na powodzenie.
On
nie miał zamiaru.
Super rozdział! Brakowało mi już bohaterów:))))
OdpowiedzUsuńDzięki za nowy rozdział. To było bardzo kochane. Mam nadzieję, że chłopaki w końcu się dogadają, bo pomimo całej tej mądrości kiepsko tym starszym wychodzi. Tak trudno zdać sobie sprawę z tego co oczywiste, aż pewnie będzie za późno. Ech. Trzymam kciuki za ciąg dalszy. Jeszcze raz dziękuje.
OdpowiedzUsuńMiło, że między Gabrielem, a Cyjanem wszystko wraca do normy. Ale odkładając romanse na bok, nie mogę się już doczekać dalszej części historii. Wszystko nabiera tempa i szkoda, że nie mogę przeczytać całej historii od razu, bo ciekawość mnie zżera od środka. W każdym razie dużo weny i trzymaj się tam.
OdpowiedzUsuńCo za historia!!! Przeczytałam to jednym tchem!!! Postacie zarysowane wyraziście, fabuła pięknie się rozwija i to - co najważniejsze - nie skupia się wyłącznie na wątkach miłosnych (ciekawa jestem czy Diego będzie kogoś mieć tak na stałe ?) i całkiem zgrabna intryga polityczna wychodzi, niezależnie od strony przygodowej,również bardzo ciekawej. Nooo po prostu wow.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że czas i ochota do pisania najdzie Cię szybko i trwale, tak, aby to historia mogła być zakończona. I żebym zdążyła ją przeczytać, a mam już swoje lata :( Potencjał tej historii jest duży. Minimum nawet kilka tomów. W dalszym etapie może wyjść z tego zupełnie nowe Universum (wiem co piszę, bo ilość przeczytanych przeze mnie książek trzeba liczyć w tysiącach, no ale trochę już żyję i miałam na to czas) Naprawdę rzadki to dar tak wielowątkowo i barwnie snuć opowieść.
Naprawdę życzę weny, weny i jeszcze raz weny :) MB
super opowiadanie nie mogę się doczekać następnego rozdziału życzę dużo weny
OdpowiedzUsuńkiedy następny rozdział.
OdpowiedzUsuńsuper opowiadanie.
OdpowiedzUsuńHejka,
OdpowiedzUsuńkochana co tam u Ciebie słychać? tęsknie bardzo za opowiadaniem, a już tak dawno nie było rozdziału...
weny i czasu życzę...
Pozdrawiam Aga
Jeszcze będzie, obiecuję. Tylko muszę się zebrać do tego, dajcie mi jeszcze chwilkę
Usuń