Demon beznamiętnym wzrokiem obserwował rozległe,
czarne wody oceanu. W powietrzu unosiły się białe płatki śniegu. Zaczynały swą
drogę wysoko nad kłębiastymi chmurami, a kończyły ją, tonąc w czarnym oceanie
ropy. Każdemu życiu przychodził kiedyś kres, jedne stworzenia żyły dwa dni,
kończyły śmiercią naturalną, a inne trzysta lat, cichły, zamordowane z rąk
kogoś potężniejszego. Czy jedna istota miała prawo odbierać drugiej to, co
najcenniejsze? Żywot? Demasse sam nie wiedział, czemu poruszał ten temat.
Ciężko opierał się o reling, starając się uspokoić. Nie mógł się teraz
denerwować, siedząca w nim bestia dalej walczyła o uwagę i wolność. Mężczyzna
westchnął, czuł się zdradzony, oszukany i naiwny jak dziecko. Wyraźnie kazał
niewolnikowi zostać w Rezydencji . Ufał mu, wierzył, że będzie posłuszny, nawet
nie starał się czytać w myślach młodzika. Arkade naraził się na
niebezpieczeństwo, ponadto, zachwiał powodzenie misji. Gdyby demon miał go
teraz ukarać, najprawdopodobniej by go zabił. A czy tak naprawdę tego pragnął?
Chciał mu zabrać życie, odebrać światu tak piękną, niewinna istotę, jaką był?
Nie mógł w to uwierzyć, ale mimo wszystko nie pragnął jego śmierci. Ale
dlaczego? Czym młodzieniec zasłużył sobie na tą litość? Demon westchnął po raz
kolejny i przetarł zmęczone oczy, powoli ruszył w kierunku ładowni. Był zbyt
zmęczony, by snuć się po pokładzie…
Napięta atmosfera nie zachęcała do konwersacji.
Zdenerwowanie i bezradność krążyły w powietrzu i budziły we wszystkim, co
żywe, niemoc. Nawet zwykle rozluźniony
Cyjan zesztywniał, jakby nie miał odwagi przerwać przejmującej ciszy. Chwilę
walczył z myślami…
-Co zrobimy z Natanielem?- Zaczął smętnie, patrząc raz
na Mailsa, potem na Diego. Mężczyźni zebrali się w Sali Konferencyjnej, przy
okrągłym stole i choć z niechęcią, obradowali. Arkade był naprawdę wielką
niespodzianką, niekoniecznie korzystną dla powodzenia misji… Nikt, tak
naprawdę, nie wiedział, co czynić z obecna sytuacja.
-Zabijemy.- Odparł Mails, przełykając gorącą kawę. Ton
jego głosu świadczył o tym, że nie żartował. Młodzieniec nie był dla niego
wartościową, co za tym szło, przydatną osobą. Zawadzał, był zbędnym, słabym
ogniwem, które należało zlikwidować jak najszybciej.
-Nie ma mowy.- Zaprzeczył Diego, spoglądając z naganą
na generała.- Nie pozwolę na to.
Radown prychnął.
-Rozumiem, że zależy ci na życiu Armagedończyka
bardziej, niż na powodzeniu misji.- Powiedział.
Malborio nie do końca wiedział, jak rozwiązać problem,
ale był pewien, że nie pozwoli zrobić krzywdy chłopcu. W końcu, zdołał już się
do niego przywiązać, wiedział, jak ważny był młodzieniec dla Demasse. Nie
zrobiłby przyjacielowi czegoś takiego, Cyjan również nie.
-Jeśli zostawimy go na statku, ucieknie.- Rzekł nieco
ostrzej generał.- Wtedy cały Armagedon dowie się o naszych problemach. Staniemy
się celem, a teraz nie możemy na to pozwolić!- Krzyknął i gwałtownie stał do
pionu. Zaczął nerwowo krążyć po pokoju.
-On będzie żył tak długo, jak ja mu na to pozwolę.-
Mężczyźni usłyszeli smętny, ochrypły głos. Spojrzeli w kierunku drzwi. Stał w
nich demon. Był blady, niemal szary, oczy miał podkrążone i nieobecne.-
Zabieram go.
-Nie.- Rzekł Radown, mierząc Demasse pogardliwym
wzrokiem.
-Nie proszę o twoje pozwolenie.- Warknął czarnowłosy,
opierając się ręką o ścianę. Wiedział, że długo nie da rady ustać na nogach, a
naprawdę nie chciał pokazać słabości przy generale. Czuł, że kolana się pod nim
uginają, serce biło niepokojąco wolno. Oddech demona był bardzo płytki i
nierówny, mężczyzna sprawiał wrażenie wręcz umierającego. Malborio spoglądał na
niego zmartwiony, przyjaciel od dawna nie wyglądał tak koszmarnie, jak jeden z
nieumartych.
-Makadorze, on nie nadąży.- Zaczął łagodnie,
denerwowanie bruneta w tym stanie nie było mądre…- Może tam zginąć…
-Nie interesuje mnie to.- Powiedział zimno drugi.-
Jeśli będzie zawadzał, zabiję go, jeśli nie nadąży, zostawię go na pożarcie.-
Skończył i ruszył w stronę swojej sypialni, nie miał już siły, musiał
odpocząć. Malborio ruszył za nim. Brunet
poruszał się wolno, opierając o ściany, więc szybko zdołał go dogonić.
-Makadorze, to nie jest dobry pomysł.- Tłumaczył
spokojnie, idąc kilka kroków za nim. Wolał być poza zasięgiem rąk wzburzonego
przyjaciela.
-Tak zdecydowałem.- Odparł demon, otwierając drzwi
sypialni. Pociemniało mu przed oczami, podparł się o ścianę, nie mogąc wykonać
ani jednego ruchu.- Wyruszamy jutro.- Wychrypiał i resztkami sił ruszył w
kierunku łóżka.
Malborio otworzył oczy szerzej.
-Nie ma mowy!- Podniósł głos.- W takim stanie nie dasz
rady iść! Nie pozwolę ci na to.- Zastrzegł.
Demon opadł ciężko na łóżko. Powieki same mu opadały.
-Jutro.- Mruknął jeszcze nieprzytomnie. Zapadając w
sen, czuł, jak jego obolała głowa pulsuje, podobnie jak oczy i cała krtań. Miał
wrażenie tego okropnego rozdarcia, jakby umysł i ciało nie były połączone w
żaden sposób.
Diego westchnął
cicho. Wstał, zmoczył szmatkę w zimnej wodzie i połączył przygotowany kompres
na rozgrzanym czole mężczyzny.
-Zdrajca.-
Usłyszał głos za swoimi plecami. Odwrócił się natychmiast, jego źrenice
rozszerzyły się w szoku. To musiał być sen, piekielny sen… Komnata Królewska
zdawała się obracać, powietrze stało się duszne i nieprzyjemne. Po zawsze
barwnych ścianach pląsały teraz szare, ponure cienie. Wszystko było tak obce i
inne, niż do tej pory. Tlen palił płuca, a drewniana podłoga wydawała się
porywać ciało w podziemia, do świata umarłych.
-Ojcze.-
Powiedział drżącym głosem, cofając się do tyłu. A ton jego był tak słaby, że
niemal niedosłyszalny.
Mężczyzna
wyjął miecz i wymierzył w stronę młodego demona. Osocze, którym splamione było
ostrze, kropla za kroplą spadało na ziemię.
-Ja już nie
mam syna.- Wysyczał czerwonooki cień.
Demon otworzył oczy szeroko. Spojrzał niespokojnie na
ściany i westchnął po chwili. Wspomnienia były niekiedy bolesne… Minęły dwa
dni, od kiedy załoga dopłynęła do Wyspy Dżinów. Demasse zdołał wypocząć, był
silny i zdeterminowany. Cały czas
spędził na piciu przeróżnych specyfików leczniczych i nie chciał ich już
nigdy oglądać na oczy, podobnie, jak swojego podopiecznego. Nie widział go od
dawna, nie wchodził do jego pokoju, nie zbliżał się do chłopca. Cyjan leczył
Nataniela, był wyspecjalizowany w lecznictwie i zielarstwie, tak więc jedynie
on miał ku temu predyspozycje. Radown obmyślał plan, w razie nagłych przeszkód.
Diego zajmował się głównie bronią, a resztę czasu spędzał z demonem. Nadszedł
dzień, kiedy mieli opuścić okręt i stanąć na Wyspie Dżinów z powrotem. Demasse
kładł ostatnie szlify na swojej zbroi. Była wykonana z czarnego, stworzonego za
pomocą magii tworzywa. Nosił ją rzadko, była bardzo mocna i diabelnie ciężka.
Schował w sakwę długi miecz, jaki dostał od ojca i wyszedł z ładowni. Nataniel
stał już na odkrytym pokładzie, obwinięty we wszystkie szmaty, jakie zostały
znalezione na statku, przypominał biedną sierotę, trzymającą się kurczowo
życia. Było zimno, chłopiec nie wytrzymałby w lekkim stroju. Wzdrygnął się, gdy
zobaczył, jak demon rusza w jego stronę. Wyglądał niczym wojownik śmierci. Jego
czarne włosy i blada cera tylko go w tym utwierdzały. Z każdym krokiem demona,
serce Nataniela biło coraz szybciej. Schował się na Cyjanem, a ten spojrzał na
niego z rozczuleniem.
-Nie bój się.- Szepnął łagodnie, głaskając go po
włosach.
Arkade osiągnął swój cel, ruszał razem z nimi, ale z
każdą minutą był coraz bardziej pewien, że był to zły pomysł. Szczególnie, gdy widział, jak zimno patrzy na
niego demon. Chyba wolał nawet kpinę na jego twarzy, niż ten chłód. Pozwolił
się wyciągnąć Venomowi zza jego pleców. Patrzył niepewnie na swojego pana,
który właśnie go minął, wziął duży plecak na jedno ramię i ruszył dalej.
Malborio bez słowa go wyprzedził i zszedł na ląd, Mails również. Cyjan wziął
młodzika za rękę i poprowadził.
-Idźcie za mną, trasa jest zaplanowana. Gdy zobaczę
dobre miejsce na nocleg, zatrzymamy się.- Tłumaczył Diego.- Nie warto iść w
ciemnościach.
-Wszyscy gotowi?- Zapytał Radown, na co wojownicy
pokiwali głowami, a Nataniel złapał się ramienia Cyjana, spoglądając na niego z
prośbą.
-Nie bój się.- Szepnął mu do ucha Cyjan.- Jeśli nie
dasz rady iść, wezmę cie na ręce, trzymaj się mnie.- Uspokoił.
Wojownicy ruszyli szybkim krokiem. Tępo było ważne,
powodzenie misji zależało również od czasu…
Zasypana śniegiem puszcza miała swój urok. Stanowiła
pewnego rodzaju labirynt, dookoła czaiły się groźne bestie, czekające na dobry
moment do ataku. Wystarczyła chwila nieuwagi, by skończyć w jednej z paszcz,
wyposażonej w ostre kły. Wiał silny wiatr, szarpane gałęzie znacznie utrudniały
podróż. Wojownicy szli już od kilku godzin, zbliżał się zmrok, lecz nigdzie nie
dało się zobaczyć właściwego miejsca na nocleg. Nataniel już od dawna był
niesiony na rękach wampira, zmęczył się bardzo szybko, chociaż nawet jeszcze nie było stromo. Tępo,
jakie narzucił Malborio go przerosło. Był smutny, demon patrzył na niego tak
chłodno, że chciało mu się płakać. Nie odezwał się do niego ani słowem. Cyjan
również nie miał ochoty na pogaduszki. Dochodziła noc, a nie było żadnej
kryjówki, w której można by się było schronić.. Malborio wydawał się być
spokojny i opanowany, ale pod kamienną maską czaił się niepokój. Przechodzili
między drzewami, a końca lasu nie było widać. Westchnął z ulgą, gdy wyszli na
małą polanę, osłoniętą drzewami przed wiatrem. Zrzucił plecak i spojrzał na
towarzyszy. Demon lustrował miejsce wzrokiem. Mogło być lepiej, ale dalej nie
mogli iść. Cyjan postawił Nataniela na ziemi.
-Spędzimy tutaj noc…
Nataniel wyglądał smutno z namiotu. Makador rozpalił
ogień i rozmawiał z resztą mężczyzn na niezrozumiałe przez chłopca tematy i
jadł. W tej chwili młodzik siedział, a brzuch miał tak pusty, że ledwo
powstrzymywał się od płaczu. Opadł na pościel, zrezygnowany i przymknął znużone
powieki.
Mężczyźni starali się ułożyć plan na przyszły dzień.
Ciężko było przewidzieć zachowania pogody, wrogość terenu, zakładali najgorsze.
-Makadorze.- Rzucił Diego, przełykając kęs jedzenia.-
Nie zamierzasz dać niczego Natanielowi?- Zapytał.
Demasse prychnął z pogardą. Wziął dwie kromki chleba
i podszedł do namiotu. Szybkim ruchem
rozpiął jego wejście. Przez krótką chwile spoglądał zimno na podopiecznego, po
czym rzucił w niego pieczywem. Chłopiec pisnął, a demon wrócił do ogniska.
Młodzik przez chwilę milczał, potem zachlipał kilka razy i opadł na posłanie.
Czuł się tutaj taki samotny… Wziął jedną kromkę w ręce i ugryzł. Dlaczego pan
go tak traktował? Zanim się obejrzał,
zaczął głośno płakać. Był zrozpaczony, czuł się taki niechciany… Niekochany.
Łzy gładko spływały po jego policzkach i moczyły posłanie. Właściciel go
nienawidził, a chłopiec… Tak bardzo chciał wrócić do tego, co było przed
kilkoma dniami. Żeby pan traktował go tak, jak kiedyś… Do namiotu wszedł Diego,
usłyszawszy łkanie chłopca.
-Co się stało?- Zapytał zaniepokojony.- Coś boli?
Chłopiec pokręcił przecząco głową, nie miał siły o tym
mówić. Pragnął tylko, by ktoś się nim teraz zajął, pokazał, że nie był sam.
-Czemu płaczesz?- Ton Malborio był łagodny i
troskliwy.
-Pan mnie nie chce.- Wyszeptał, łykając słone łzy. Ta
prawda docierała do niego z taka siłą, że nie był w stanie powstrzymać płaczu.
Po prostu nie potrafił. Malborio mógł go wziąć za nadwrażliwą płaczkę, ale w
zaistniałej sytuacji nie robiło mu to różnicy.
Diego westchnął i pogłaskał chłopca po głowie. Było mu
naprawdę żal chłopaka, wiedział jaki potrafił być demon, a Natanielek był
wrażliwy. Wziął go na kolana i otarł łzy z policzków, które zaraz były na
powrót mokre.
-Oczywiście, że cię chce.- Uspokajał.- Natanielku.
Chłopiec pokręcił głową.
-Jest zły, musi się uspokoić.- Tłumaczył mężczyzna.-
Udaje obojętnego, ale gdybyś zniknął, zamartwiałby się. Wiesz, co on przez
ciebie przeszedł?
-Ja przepraszam…- Płakał Nataniel. Ale ty też jesteś
na mnie zły?- Spytał smutno.
-Rozczarowałeś mnie.- Mówił Malborio, głaskając
policzek chłopca. Nie mógł udawać, że zupełnie nic się nie stało. Arkade
zasłużył na karę.- Myślałem, że jesteś mądrzejszy.
-Przepraszam!- Wybuchł płaczem niebieskooki i wtulił
się mocniej w szatyna. Nawet on się na niego gniewał! Czuł się, jakby cały
świat obrócił się przeciwko niemu. Zawiódł wszystkich, on sam nie mógł sobie
wybaczyć.
-Już dobrze.- Uspokajał mężczyzna.- Już dobrze,
malutki… Nie marz się, wszystko będzie dobrze.
Nadeszła noc, demon stawał się coraz bardziej senny.
Ruszył do namiotu, powoli i leniwie wszedł do środka. Jego czujny wzrok od razu
dostrzegł delikatne ciało, którym targały dreszcze zimna. Potem spojrzał zimno na mokre od
płaczu, czerwone policzki i podrażnione, spuchnięte od łez oczy.
-Wynoś się.- Rzekł beznamiętnie, patrząc chłodno na
maleństwo.
Nataniel spojrzał na niego z niezrozumieniem.
-Co?- Spytał cicho, drżącym głosem. Demon złapał go za
ramię i wyrzucił na zewnątrz.. Niebieskooki opadł na mroźny śnieg i podniósł się na zmęczonych dłoniach.
-Tutaj będziesz spała, zabawko.- Warknął właściciel i
zostawił go samego.
Arkade spuścił wzrok i wtulił twarz w biały puch.
Znowu płakał, po raz kolejny ta myśl nie dawała mu spokoju. Jego pan go już nie
chciał… Ze łzami na policzkach zasnął.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.