Gabriel smętnym
spojrzeniem wpatrywał się w trzymaną w dłoni, kryształową szklankę. Obracał nią
leniwie, a po brzegach jej dna ślizgało się parę rubinowych kropelek wina.
Cała ta sytuacja
przygnębiała go coraz bardziej i alkohol wydawał mu się teraz jedynym wyjściem
z opresji.
Bez przerwy słyszał szydercze chichoty za plecami, widział kpiące uśmieszki na twarzach współpracowników, gdy ich mijał. Nawet nie starali się szeptać. Bezczelnie obgadywali go tuż obok, tak żeby słyszał.
Bez przerwy słyszał szydercze chichoty za plecami, widział kpiące uśmieszki na twarzach współpracowników, gdy ich mijał. Nawet nie starali się szeptać. Bezczelnie obgadywali go tuż obok, tak żeby słyszał.
Przymknął powieki,
odkładając naczynie na ladę i rozmasował pulsujące tępym bólem skronie.
Niech ten potworny dzień
się już skończy...
- Już tak nie przeżywaj –
prychnął Ashae, siedzący na miejscu obok. – Zaraz im się znudzi – zapewnił i
zerknął na barmana, który właśnie postawił przed nim następnego drinka.
Z cichym westchnieniem
podsunął go Gabrielowi pod nos.
Ten spojrzał na kielich i pokręcił głową. Wyraz jego twarzy przywodził na myśl obrzydzenie. Miał już
dość.
- Pij – polecił żywiołak.
– Pomoże ci – zapewnił, wciskając mu napój w dłoń.
Reavmor westchnął ciężko
i duszkiem opróżnił naczynie, po czym skrzywił się z niesmakiem. Czegoś
bardziej ohydnego nie mógł sobie teraz wyobrazić.
Ale mus to mus.
Ale mus to mus.
- Co rozumiesz przez
„zaraz”? – zapytał po chwili, odkładając kolejną pustą szklankę na blat.
Chyba nigdy nie czuł się
bardziej upokorzony. Nie dość, że Sylvio go wykpił i poniżył, to jeszcze
dopięto mu w towarzystwie etykietkę bezczelnego kłamcy, który wszystkich na
około oskarża o próbę otrucia. A przecież powiedział tylko prawdę!
- Niedługo – odparł
Ashae. – Chyba że dalej będziesz chodził z miną urażonej panienki. Wtedy
nieprędko.
Harpia zmarszczyła
brwi. Miała udawać, że nic się nie stało
i uśmiechać do wszystkich tych, którzy z premedytacją starali się ją bardziej
upodlić? Nigdy.
Żywiołak wywrócił oczami
w irytacji.
- Sam jesteś sobie winien
– prychnął. – Kastijan ma tutaj dobre plecy. Gdyby czasem zdarzało ci się
pomyśleć, to byś o tym wiedział.
Dłoń Reavmora zadrżała.
Dlaczego wszyscy wokół
czuli się uprawnieni do prawienia mu kazań? Nie mieli ważniejszych rzeczy do
roboty? Czuł, że jeśli jeszcze tylko jedna, maleńka nieprzyjemność spotka go
tego dnia, to jego silna wola nie wytrzyma próby.
I wtedy usłyszał kolejne
chichoty za plecami.
Jego policzki zapiekły,
odlewając się soczystym rumieńcem, kiedy uderzyła go fala gorąca. Nie miał
zamiaru dawać się tak traktować. Nie pozwoli z siebie kpić!
Już miał się zerwać i powiedzieć wszystkim, co o nich myślał, kiedy zatrzymała go ręka żywiołaka, zaciskająca się na jego przegubie.
Już miał się zerwać i powiedzieć wszystkim, co o nich myślał, kiedy zatrzymała go ręka żywiołaka, zaciskająca się na jego przegubie.
- Nie rób przedstawienia
– ostrzegł Ashae, mierząc go karcącym spojrzeniem.
Gabriel wyszarpnął
nadgarstek z jego dłoni.
Jak miał nie robić
przedstawienia? No jak?! Wszyscy wokół wręcz prosili się o kłopoty.
- Poucinam im języki –
syknął tylko, a kostki na jego palcach pobielały, gdy zacisnął je w pięści.
Los wystawiał go na
ciężką próbę...
Młody Arkade od rana nie
ruszył się z łóżka. Siedział owinięty ciepłą kołdrą, a w dłoni połyskiwał mu
srebrny nóż do polędwicy. Bardzo ostry, z pięknymi wytłoczeniami na rączce.
Nie miał jednak zamiaru jeść. Taca z posiłkiem leżała nieruszona, tak jak wszystkie poprzednie od paru dni.
Nie miał jednak zamiaru jeść. Taca z posiłkiem leżała nieruszona, tak jak wszystkie poprzednie od paru dni.
Już myślał, że coś
znaczył. Czuł się szczęśliwy, potrzebny, wolny. Ale jak zwykle zawiódł. I
wszystko prysnęło niczym bańka mydlana, odgradzająca go od szarej
rzeczywistości.
Chciał jedynie udowodnić swoją wartość. A okazało się, że nigdy jej nie miał.
Chciał jedynie udowodnić swoją wartość. A okazało się, że nigdy jej nie miał.
Ogół jego wysiłków spełzł
na niczym. Rozczarował siebie, Amarytona... i demona. I to tak bardzo, że ten
pewnie nie pokładał w nim już żadnych nadziei.
Może faktycznie nadawał się jedynie do rozkładania nóg? Może nawet z mocą swego ojca nie był w stanie niczego osiągnąć?
Może faktycznie nadawał się jedynie do rozkładania nóg? Może nawet z mocą swego ojca nie był w stanie niczego osiągnąć?
Młodzik po raz kolejny
spojrzał na dzierżony w palcach nóż, a potem pokręcił głową z rezygnacją.
Co z tego, że jego życie
straciło sens? Co z tego, że nikt by za nim nie płakał?
I tak za bardzo bał się
śmierci.
Demon z nieodgadnionym
wyrazem twarzy przemierzał korytarze swojej rezydencji, nie potrafiąc pozbierać
myśli. Te co rusz odpływały w kierunku młodej, białowłosej istoty. Teraz
zapewne wyjątkowo nieszczęśliwej.
Wyglądało na to, że
jednak potraktował Nataniela nieco zbyt surowo.
Chłopak od paru dni nie wychodził z komnaty ani na krok, odmawiał jedzenia. Początkowo szlachcica zbytnio to nie dziwiło, ale mimo upływu czasu, sytuacja nie ulegała poprawie. A to już robiło się niepokojące...
Chłopak od paru dni nie wychodził z komnaty ani na krok, odmawiał jedzenia. Początkowo szlachcica zbytnio to nie dziwiło, ale mimo upływu czasu, sytuacja nie ulegała poprawie. A to już robiło się niepokojące...
Czyżby Arkade się
załamał?
Nie zrozumiał tej trudnej
lekcji?
Może został rzucony na
zbyt głęboką wodę?
O tym Demasse musiał przekonać się na własne oczy.
O tym Demasse musiał przekonać się na własne oczy.
Z cichym westchnieniem
pchnął drzwi do pokoju niewolnika. Za każdym razem, gdy pomyślał o tym, co mógł
zobaczyć w jego niebieskich tęczówkach, nachodziła go jakaś niewytłumaczalna
obawa.
Nie miał pojęcia, skąd się brała i nie miał zamiaru teraz się nad tym zastanawiać.
Nie miał pojęcia, skąd się brała i nie miał zamiaru teraz się nad tym zastanawiać.
Młodzik siedział w łóżku,
zaplątany w miękką pierzynę. Gdy ich spojrzenia na chwilę się spotkały, od razu
uciekł spłoszonym wzrokiem gdzieś w bok.
Demon zmarszczył brwi,
spoglądając na połyskujący w jego drobnej dłoni nóż.
Młodzik chyba nie
zamierzał...?
Mężczyzna westchnął ciężko i podszedł do łóżka, po czym wyciągnął rękę i poruszył palcami w wyczekującym geście.
Mężczyzna westchnął ciężko i podszedł do łóżka, po czym wyciągnął rękę i poruszył palcami w wyczekującym geście.
- Oddaj – zażądał
zupełnie spokojny.
Młodzik wbił spojrzenie w
ścianę przed sobą, nie potrafiąc patrzeć szlachcicowi w twarz.
Po co właściwie tutaj przyszedł? Chciał go dobić? Obedrzeć z resztek nadziei?
Na całe szczęście, nie było jej już ani odrobiny.
Po co właściwie tutaj przyszedł? Chciał go dobić? Obedrzeć z resztek nadziei?
Na całe szczęście, nie było jej już ani odrobiny.
Posłusznie położył nóż w męskiej
dłoni.
Demon pokręcił głową,
obracając nim w palcach i przysiadł na posłaniu obok Arkade.
- To służy do obiadu –
przypomniał, spoglądając uważnie na chłopaka. – Rozumiemy się? – upewnił się.
Nataniel kiwnął głową.
Makador chwilę tylko
patrzył na chłopięcą twarz, starając się dojrzeć na niej coś poza smutkiem i
rezygnacją. Niebieskie oczy nie błyszczały już tą pasją, co parę dni temu, a
kąciki ust opadały smętnie.
To naprawdę on
doprowadził go do tego stanu? Nie wiedzieć czemu, gdzieś głęboko w sercu poczuł
delikatne ukłucie żalu.
Za wiele od niego
wymagał?
- Doszły mnie słuchy, że
nie wychodzisz z komnaty... – szepnął, gładząc łagodnie białe kosmyki chłopca.
– To prawda?
Nataniel z uporem
wpatrywał się w fantazyjne ułożone fałdy jedwabnej narzuty, mając nadzieję, że
to skutecznie zniechęci właściciela do dalszych pytań.
Nie chciał rozmawiać. Bał się, że znowu da się omotać, odzyska wiarę w siebie. A potem ją straci.
Nie zniósłby tego kolejny raz...
W myślach błagał tylko, żeby właściciel wyszedł i nie patrzył na niego więcej.
Nie chciał rozmawiać. Bał się, że znowu da się omotać, odzyska wiarę w siebie. A potem ją straci.
Nie zniósłby tego kolejny raz...
W myślach błagał tylko, żeby właściciel wyszedł i nie patrzył na niego więcej.
Demon zamyślił się przez
moment, przebierając w palcach lśniące pasma.
Mógłby drążyć temat.
Tylko po co? Wystarczył rzut oka, by wiedzieć, że Arkade zwyczajnie się poddał.
Ostatnimi czasy życie go nie pieściło, ale dzielnie się trzymał. Chyba nadszedł
czas, by mu to wynagrodzić i postawić z powrotem na nogi. Albo chociaż
spróbować.
- Chodź ze mną – szepnął,
podając chłopcu dłoń, by pomóc mu wstać z łóżka.
Widział, że ten robi to
niechętnie.
Na szczęście nie miał wyboru.
Na szczęście nie miał wyboru.
- Wzywałem cię – w
komnacie Reavmora zabrzmiał męski i wyraźnie zirytowany głos Sylvia.
Gabriel znużonym wzrokiem
wpatrywał się w swoje odbicie, przeczesując czarne loki miękką szczotką. Jego
dłoń znieruchomiała na moment, kiedy zerknął przelotnie na sylwetkę pracodawcy
w lustrze, ale zaraz wrócił do zajęcia, nie odwracając się.
- Ach, tak... – mruknął
lekceważąco. - Jakoś wypadło mi z głowy – szepnął, zgarniając włosy do tyłu.
Karo pokręcił głową i
podszedł do chłopaka. Młodzik zaczynał poważnie wyprowadzać go z równowagi. Złapał
go za smukłe ramię i obrócił gwałtownie w swoją stronę.
- Podobno odprawiłeś
klienta – syknął, spoglądając z nieskrywaną złością na harpię.
Powoli tracił nadzieję,
że ta kiedyś przestanie sprawiać problemy. Ileż można upominać jednego
pracownika?
Gabriel wzruszył
ramionami.
- Odprawiłem – przyznał.
- I co z związku z tym?
Podjął decyzję.
To nie było miejsce dla
niego. Nikt go tutaj nie rozumiał, wszyscy tylko czekali na jego potknięcie, by
móc kpić mu w żywe oczy. Popełnił błąd. A potem nie potrafił tego odpowiednio
rozegrać.
Nie wyobrażał sobie, żeby dalej tak żyć. Musiał odejść.
Nie wyobrażał sobie, żeby dalej tak żyć. Musiał odejść.
Nie miał pojęcia, dokąd. Gdziekolwiek, byle daleko stąd.
- To jakaś manifestacja?
Myślisz, że coś przez to wskórasz?
- Nie będziesz na mnie
zarabiał – oznajmił Reavmor, wyszarpując ramię ze wzmacniającego się uścisku
sutenera.- Zwalniam się.
Telepata wciągnął ze
świstem powietrze.
Tego było już za wiele.
Nie dość, że na chłopaka co rusz napływały skargi, prowokował kłótnie i odsyłał
klientów, to jeszcze miał czelność myśleć, że może odejść.
- Obawiam się, że jednak
będę, za twoją zgodą lub bez niej – odparł w końcu. – Nie wiem, czy pamiętasz,
ale podpisałeś wiążącą umowę – przypomniał. – Nie chcę słyszeć ani słowa
więcej. Naraziłeś mnie na straty i właśnie masz ostatnią szansę, żeby to odkręcić.
Pójdziesz na dół do klienta, ładnie go przeprosisz i obsłużysz, rozumiemy się?
- Sam go obsłuż, jak tak
ci zależy – prychnął Gabriel, ostentacyjnie odwracając się z powrotem do
lustra.
Nie będzie pracował. Nikt
nie miał prawa go do czegokolwiek zmuszać.
Mężczyzna pokręcił głową.
- A chciałem z tobą po
dobroci... – rzucił na pozór spokojnie, ale w jego głosie dało się usłyszeć
niebezpieczne tony.
Odetchnął ciężko i wyszedł
na korytarz, zatrzaskując za sobą drzwi. Miał ochotę rozszarpać chłopaka na
strzępy. Zamiast tego zatrzymał przechodzącego obok służącego.
- Przenieście go na dół.
– kiwnął głową w kierunku wejścia do komnaty harpii. - Siłą, jeśli będzie się opierał. I nie
cackajcie się z nim. – dodał jeszcze i ruszył do swojego gabinetu.
Jeszcze nauczy gówniarza
pokory. Będzie skamlał na kolanach o wybaczenie.
Demon przekroczył wrota
podziemi, kątem oka zerkając na idącego obok Nataniela. Widział jego niepewność
i strach. Domyślał się, że to miejsce mogło kojarzyć mu się odrobinę
nieprzyjemnie i pewnie było ostatnim, w jakim chciałby się teraz znaleźć.
Gestem dłoni wskazał
młodzikowi jeden z ołtarzy i pchnął delikatnie do przodu. Gdy ten posłusznie
usiadł na kamiennym blacie, szlachcic podszedł do niego, by zaraz niespiesznymi
ruchami zacząć odpinać guziki jego koszuli. Zatrzymał się na chwilę, gdy
drżąca, chłopięca dłoń złapała go na nadgarstek.
Spojrzał w jego
wystraszone, błękitne oczy.
- Nie zrobię ci krzywdy –
zapewnił, zsuwając odzienie z drobnych barków.
Grobową ciszę przerywał
jedynie cichy dźwięk kropli spadających z góry.
Arkade położył się na
brzuchu, chowając twarz w ramionach. Nawet nie chciał wiedzieć, co planował
właściciel. Gorzej i tak być nie mogło.
Demon spojrzał na symbol
zdobiący jego smukłe plecy, chwilę później gładząc go palcami w zamyśleniu.
Pamiętał dzień nałożenia tej pieczęci jakby to było wczoraj. Po całym tym
czasie wciąż miał w głowię jego rozpaczliwy krzyk. I jak niósł go
nieprzytomnego do łóżka.
Nadeszła pora, by odgonić
to przykre wspomnienie.
Przymknął powieki,
szepcząc pod nosem krótką formułę zaklęcia, a symbol zaiskrzył jasnym blaskiem,
wyrywając z ust niewolnika ciche sapnięcie. Makador czuł jak energia pod jego
dłonią buzuje, starając się znaleźć ujście. Gdy chwilę później zabrał rękę, na
łopatce młodzika widniały już nie dwie, a jedna pieczęć.
- Możesz wstać – rzekł,
odsuwając się nieco, by spojrzeć na twarz chłopaka.
Nataniel leżał jeszcze
chwilę, nie potrafiąc choćby poruszyć palcem. Czuł jak moc zaczyna przepływać
beztrosko przez jego drżące z przejęcia ciało niczym nieskrępowana, zupełnie
wolna i swobodna.
Jak to możliwe?
Odetchnął głęboko, napawając
się tym cudownym uczuciem. Było tak wspaniale, przyjemnie... ale towarzysząca
mu obawa wszystko niszczyła. Podniósł
się do siadu, zawieszając pytające spojrzenie na szlachcicu.
Czy to naprawdę się
działo? Właściciel zdjął z niego pieczęć antymagiczną...?
- Nie rozumiem... –
mruknął już zupełnie zagubiony.
Nie potrafił odeprzeć
przykrego wrażenia, że to tylko piękny, ulotny sen, że za chwilę się obudzi w
tej samej, pustej komnacie w smutnej rzeczywistości.
- A co tu do rozumienia?
– zapytał demon, a na jego twarzy mimowolnie zawitał cień uśmiechu. –
Obiecałem, że zdejmę pieczęć, jeśli zasłużysz – przypomniał. – A tak się składa,
że jestem z ciebie dumny – oznajmił niedbale, jakby mówił o czymś zupełnie
oczywistym.
Bo to, że był zadowolony
z postępów młodzieńca było oczywiste. Przynajmniej dla niego.
- Dumny? – powtórzył
niepewnie chłopak.
- Mhm... – zgodził się demon,
łapiąc młodzika za podbródek i unosząc nieco. – Nawet bardzo.
Arkade pokręcił głową.
Właśnie działo się to, czego najbardziej się obawiał. Znowu dawał się omotać,
znowu chciał mu uwierzyć.
Po co to wszystko?
- Nie czułem tego
ostatnio – szepnął, odsuwając się na tyle, na ile to było możliwe.
- Gdybyś czuł, wziąłbyś
się w garść? – zapytał szlachcic – Czy dalej błagałbyś o pomoc?
Młodzik odwrócił wzrok,
łapiąc gwałtowniejszy oddech. Słowa Demasse były tak bezlitośnie prawdziwe, że
wzdłuż kręgosłupa przebiegł mu dreszcz.
Twarz Makadora
spoważniała już zupełnie.
- Natanielu... – rzekł,
patrząc uważnie na niewolnika. - Zdajesz sobie sprawę, że będziesz miał
znaczący wpływ na dalsze losy każdej, jednej istoty na tym świecie? Że od
ciebie w dużej mierze zależy, czy za kilka lat Almagedor dalej będzie istniał?
– zapytał. - Wiem, że ciężko jest wziąć na siebie taką odpowiedzialność. I, że
być może, w tych okolicznościach wolałbyś być tylko moją zabawką do łóżka...
Ale nie jesteś. I już nie będziesz.
Musiał uświadomić mu
bolesną prawdę. Chronił go przed tym tak długo jak mógł...
- Im prędzej weźmiesz się
w garść, tym mniej będzie bolało - demon spojrzał prosto w niebieskie oczy
młodzieńca, upewniając się, że ten rozumie jego słowa.
Błyskała w nich wyraźna
obawa i niepokój, ale z pewną ulgą przyjął, że nie były już tak puste i
przygnębione jak jeszcze parę chwil temu.
- Chcę, żebyś był gotowy
- wyjaśnił, gładząc ciepły policzek chłopaka, zaraz zjeżdżając palcem na drżące
z przejęcia wargi.
Nie rozumiał tej jego
cholernej, komplikującej wszystko wrażliwości.
I nie był pewien, czy
kiedykolwiek zrozumie. Ale nie chciał go skrzywdzić.
Gabriel leżał na niewygodnym łóżku w dobrze znanej mu, obrzydliwie urządzonej klitce, wtulając twarz w poduszkę. Już nawet nie próbował się podnosić. Drzwi były zamknięte.
I ani groźby, ani krzyki,
ani nawet rozwiązania siłowe nie pomogły ich otworzyć.
Uwięzili go tutaj jak
zwierzę. Nic nie mogło oddać tego jak podle się teraz czuł, zdradzony,
zniewolony, pozbawiony możliwości wyboru. Nie chciał tutaj być.
Na wspomnienie tego, jak
niemal ciągnięto go tutaj siłą, przykrył się mocniej kołdrą, zupełnie jakby
próbował zasłonić się przez wszelkim spojrzeniem. Mimo że w komnacie był
zupełnie sam.
Teraz już wiedział, że
dzień, w którym tu trafił, był najbardziej pechowym w jego życiu. A Karo nie
zaoferował mu pomocy, a zwykłą męczarnię.
Dlaczego był tak głupi i
naiwny? Jak mógł uwierzyć telepacie?
Gorzkie rozmyślania
Reavmora przerwał stukot butów za drzwiami. Uniósł się gwałtownie na łokciu,
gdy w pokoju rozległ się szczęk otwieranego zamka.
Może jednak go wypuszczą?
Chłopak zmarszczył
odrobinę brwi, gdy za drzwi wyłoniła się męska sylwetka. Zupełnie obca. Westchnął
ciężko, mierząc przybysza nieprzychylnym spojrzeniem.
- Nie przyjmuję klientów
– zastrzegł od razu.
Ale mężczyzna nie wydawał
się szczególnie przejęty tym wyznaniem. Deski pod jego stopami skrzypiały
złowróżbnie, gdy niespiesznie pochodził do łóżka, przyprawiając harpię o
szybsze bicie serca.
W złotych oczach
młodzieńca błysnęło coś na kształt strachu, a kiedy usłyszał dźwięk odpinanej
sprzączki od paska, zatrząsnął się mimowolnie.
Co to miało znaczyć?
Przecież wyraził się jasno.
- Wyjdź! – krzyknął z
mieszanką złości i obawy w głosie.
Skórzany pas dalej
złowieszczo wisiał w dłoni nieproszonego gościa, kiedy ten nachylił się nad nim
niemal niebezpiecznie.
Gabriel nie zdążył nawet
spróbować ucieczki, kiedy silne ramiona przycisnęły go do łóżka, a dłonie bezceremonialnie
zdarły mu bieliznę z pośladków.
Resztkami sił starał się wyszarpnąć i mimowolnie pisnął przerażony, czując sztywną męskość na udzie.
Resztkami sił starał się wyszarpnąć i mimowolnie pisnął przerażony, czując sztywną męskość na udzie.
Chciał krzyczeć, ale
zaraz do ust wkradły mu się palce mężczyzny. Nie myśląc wiele, zacisnął na nich
zęby, wyrywając z jego gardła jęk bólu. Wykorzystując okazję, szybko zerwał się
na nogi.
Nie przeszedł ani kroku,
kiedy pociągnięty za włosy na powrót wylądował na pościeli. A potem usłyszał
świst w powietrzu, zwiastujący lawinę siarczystych uderzeń.
Jeszcze chwilę stawiał
opór, jęcząc błagalnie, gdy tamten go bił. I jeszcze później, kiedy boleśnie
wdzierał się w jego wnętrze.
Aż w końcu tylko
rozpaczliwie zaciskał drżące dłonie na pościeli, kwiląc cicho w poduszkę.
Dlaczego? Czym sobie na
to zasłużył?
Dochodził wieczór, a na ulicach Górnego Miasta, pod domem rozkoszy, zaczęło gromadzić się całkiem pokaźne grono potencjalnej klienteli.
Kastijan obserwował
wszystko z okna gabinetu Karo, czekając aż ten łaskawie wystawi nos zza
papierów i na niego spojrzy. Dawno go nie wzywał i chłopak zaczynał się
niepokoić.
Telepata z westchnieniem
odłożył księgi na bok, przecierając palcami ciężkie powieki, a potem wstał i
podszedł do młodzieńca. Obrzucił go nieco podejrzliwym spojrzeniem.
- Powiem to tylko raz...
– zaczął, gdy dzieląca ich twarze odległość stała się dziwnie przytłaczająca.- Nie
chciałbym więcej usłyszeć, że jesteś wplątany w serwowanie trucizny – szepnął
mu do ucha głosem, w którym dało się wyczuć nutkę groźby.
Usta chłopaka zadrżały delikatnie,
gdy ten przełknął nerwowo ślinę.
Czyli Sylvio wiedział...
Chwilę tylko stał, zastanawiając
się, co powiedzieć i czy w ogóle się odzywać.
Jakim cudem? Przecież był
ostrożny...
Mężczyzna spoglądał
jeszcze przez moment na chłopaka, by zaraz wskazać mu wyjście i zasiąść z
powrotem za biurkiem.
Kastijan w milczeniu kiwnął głową i
czmychnął pospiesznie do drzwi. A gdy te się za nim zamknęły, odetchnął ciężko,
opierając się o ścianę.
Serce biło mu jak oszalałe.
Serce biło mu jak oszalałe.
Z pewnym wahaniem ruszył
przed siebie na drżących nogach. Chyba powinien wziąć zimny prysznic... Wspinał
się pospiesznie po stopniach, starając się z grubsza uspokoić.
I wtedy coś niespodziewanie zwróciło jego
uwagę.
Czy mu się zdawało, czy właśnie usłyszał czyjś stłumiony krzyk?
Czy mu się zdawało, czy właśnie usłyszał czyjś stłumiony krzyk?
Zmarszczył odrobinę brwi,
przystając w miejscu i rozglądając się dookoła.
Wyraźnie słyszał jakieś
hałasy dochodzące z komnaty obok. I znajomy mu głos. Zazwyczaj
beztroski i przesycony kpiną, teraz był złamany i rozpaczliwy.
To Reavmor tak płakał...?
Kastijan pokręcił głową.
To nie była jego sprawa i nie powinno go to interesować.
Przecież go nie znosił.
Gabriel zasłużył na najgorsze, próbując wybić się jego kosztem. Powinien dziękować losowi, że jeszcze żył.
Młodzieniec z lekkim wahaniem ruszył dalej, jednak łkania harpii wciąż dźwięczały mu w głowie...
To nie była jego sprawa i nie powinno go to interesować.
Przecież go nie znosił.
Gabriel zasłużył na najgorsze, próbując wybić się jego kosztem. Powinien dziękować losowi, że jeszcze żył.
Młodzieniec z lekkim wahaniem ruszył dalej, jednak łkania harpii wciąż dźwięczały mu w głowie...
Biedny Nathaniel, ale harpi też mi zal choć trochę zasłużył na to. Mam nadzieję, że mój ulubiony wamp w końcu go znajdzie i coś z tym rozrabiaką zrobi:-)
OdpowiedzUsuń♥
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, och Gabrielu... nie było jednak tak pięknie jak chciałeś... jest mi go trochę żal, ale jednak ma to na co zasłużył... mam nadzieję, że niedługo Cyjan go odnajdzie... no i sam Nathaniel, ale widać że Damanse troszczy się zaczyna też zmieniać nastawienie w stosunku do niego...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Agnieszka
Hej,
OdpowiedzUsuńkochana życzę Tobie wszystkiego najlepszego w Nowym Roku i mnóstwa weny, chęci i czasu...
i już nie mogę doczekać się nowego rozdziału...
Pozdrawiam serdecznie Agnieszka
Hej,
OdpowiedzUsuńkochana ja tak z pytaniem co tam u Ciebie słychać? zaglądam tutaj co kilka dni w nadziei na rozdział...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Agnieszka
Niezłe opowiadanie,Będzie ciąg dalszy? Niezmiernie interesują mnie dalsze losy bohaterów i czy ktoś nie zapomniał o trzęsieniach ziemi i całej tej sytuacji ze zlodowaceniem. Mam takie nieodparte wrażenie, że ten watek spadł na drugi plan, a miał być szybko rozwiązany.
OdpowiedzUsuńDej rozdział :V
OdpowiedzUsuńHej, będzie nowy rozdział?
OdpowiedzUsuńHejka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, och biedny Nathaniel ale Makador mięknie i troszczy się o niego... cudownie, że zdjął tą pieczęć, a Gabriel no cóż żal mi go, ale zasłużył na to...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia