Dochodził
wieczór, a wraz z nim na ulicę Górnego Miasta wybywała szlachta, pragnąca
rozrywki po dniu pełnym pracy i stresów. Każdy szanujący się obywatel wiedział,
że to właśnie regeneracja była kluczem do sukcesu. Każdy, prócz Arkade, który
po raz kolejny recytował formułę zaklęcia, mierząc zgaszony lampion spojrzeniem
niebieskich oczu. Błagał w myślach, by tym razem się udało!
Demon
spoglądał znużony na poczynania młodzika. Powoli zaczynał się niepokoić –
minęło już sporo czasu, a chłopak nie robił żadnych postępów. Wiedział, że
jeśli tak dalej pójdzie, będzie musiał coś wymyślić. Problem w tym, że ów „coś”
w ogóle nie przychodziło mu do głowy. Poderwał się na łokciu, widząc, jak
lampion pęka w dłoniach niewolnika, a kawałki szkła rozsypują się wokół
ołtarza.
-
Mam dość! – krzyknął rozeźlony chłopak, zaciskając pokaleczone dłonie.
Tyle
pracy i serca wkładał w naukę, a każdy jego wysiłek spełzał na niczym! Już nie
pamiętał, kiedy myślał o czymś innym niż ta przeklęta pieczęć, tylko to miał w
głowie! Zacisnął powieki, nie pozwalając, by łzy zawodu pociekły mu po
policzkach. Chciał stąd wyjść, natychmiast. Ze złości zrzucił z ołtarza pozostałości
lampionu, a ten z hukiem roztrzaskał się na kamiennej posadzce.
Demon
zmarszczył brwi.
- Co
to za zachowanie? – syknął. – Natychmiast podejdź do mnie – dodał, spoglądając
z nieskrywaną złością na młodzika.
Nataniel
zerknął z obawą na swojego pana i w jednym momencie cały jego gniew ustąpił.
Nie powinien był się tak zachowywać, ale te wszystkie porażki wytrącały go z
równowagi. Podszedł do mężczyzny, spuszczając wzrok w podłogę.
- Przepraszam
– szepnął cicho.
Demasse
poczekał, aż Arkade zbliży się na odpowiednią odległość, by chwycić go za
nadgarstki i obejrzeć drobne, poranione dłonie, drżące z nerwów i zmęczenia.
Wiedział, że jeśli tak dalej będzie, to chłopak nie dość, że wykończy siebie,
to jeszcze jego.
- Coś
jeszcze masz mi do powiedzenia? – zapytał ostro, przytrzymując rękę młodzieńca,
by wyjąć z niej odłamki szkła.
Nataniel
obserwował z obawą poczynania mężczyzny. Syknął z bólu i zacisnął powieki.
Dlaczego akurat on musiał to wszystko znosić? Posłał demonowi uległe
spojrzenie, chcąc go udobruchać.
- Więcej
tak nie zrobię – dodał.
Demon
już się nie odezwał. Wyglądało na to, że musiał znaleźć jakiś sposób, by
niewolnik w końcu zrozumiał naturę tej pieczęci. Zdawał sobie sprawę, że im
dłużej młodzik stał w miejscu, tym większą czuł frustrację, a co za tym szło –
coraz trudniej było mu skupić uwagę. Tylko co miał zrobić? Co mogło mu pomóc?
Niestety nie najlepiej pamiętał swoje początki. Gdyby tak bogowie dali jakiś
znak...
- Boli
– z rozważań wyrwał go cichy głos niewolnika.
Demon
zerknął na niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy, by po chwili uśmiechnąć się
niezbyt przyjemnie.
- To
dobrze – zakpił. – Będziesz miał motywację, żeby następnym razem się nie
rozpraszać.
Gdyby
miesiąc temu ktoś zapytał Gabriela, o czym fantazjuje co noc, bez wahania
odpowiedziałby, że o śmierci Venoma. I to nie zwyczajnej, a powolnej i
bolesnej, na myśl której ciarki przechodziły po plecach. Tak, ta wizja
zdecydowanie oddawała jego ówczesne pragnienia.
A
gdyby dzisiaj ktoś zadał mu takie samo pytanie? Reavmor powiedziałby dokładnie
to samo, lecz z jednym, małym szczegółem – teraz to Karo był bohaterem jego
fantazji. Problem polegał na tym, że ostatnimi czasy harpia zadziwiająco rzadko
była o cokolwiek pytana, a jej zdanie, delikatnie mówiąc, pomijano na każdym
kroku.
Chłopak
uśmiechnął się szyderczo, wyobrażając sobie wszystkie tortury, jakim poddawałby
pracodawcę w kółko i w kółko, i w kółko, aż do niechybnej śmierci! Pogrążony w
tych myślach, zszedł płynnym ruchem ze sceny, na której jeszcze przed chwilą
prężył się wdzięcznie przed publicznością. Jego oczom nie uciekł fakt, że kilku
możnych panów od razu popędziło do recepcji pod wrażeniem jego niewątpliwej
urody. A któżby nie chciał spędzić z nim tych kilku pięknych chwil? Zadowolony
z siebie usiadł przy barze. W końcu przerwa mu się należała!
- A
od kiedy to masz wolne? – usłyszał za plecami głos Ashae.
Gabriel
odwrócił się i zerknął z wyższością na byłego już mentora. Nie wiedzieć, czemu,
poczuł niezdrową satysfakcję, kiedy w jego oczach dojrzał błysk zazdrości.
- Od
kiedy mam wypełniony grafik – skwitował krótko. – Lepiej martw się o siebie,
niedługo będziesz musiał obniżyć stawki. Twój stały klient właśnie czeka do
mnie w kolejce.
Żywiołak,
słysząc to, prychnął niewzruszony. Harpia naprawdę myślała, że może mu w
jakikolwiek sposób zaszkodzić?
- Bez
obaw – syknął. – Pewnie już go na mnie nie stać.
Gabriel
już miał uraczyć chłopaka ciętą ripostą, kiedy dostrzegł służkę zmierzającą w
ich kierunku. Liczył, że nie będzie musiał znowu pokazywać się u Sylvio. Jego
widok potrafił skutecznie zepsuć mu cały dzień. A dzisiaj był wyjątkowo
zadowolony.
- Gabrielu,
szef prosi cię na górę – poinformowała kobieta, a nadzieje harpii prysły niczym
bańka mydlana.
Czyli
jednak ten wieczór nie miał być tak przyjemny, jak podejrzewał Reavmor. Wstał z
ociąganiem i ruszył prężnym krokiem w kierunku schodów, nie zaszczycając nikogo
spojrzeniem. Całej sytuacji przyglądała się dwójka młodzieńców, popijających
wino przy stoliku nieopodal baru.
- Zobacz,
jak ten nowy się puszy – prychnął złotowłosy chłopak, mierząc odchodzącą harpię
zawistnym spojrzeniem. – Jeszcze nie awansował, a już udaje ważnego.
Kastijan
wywrócił oczami. Gabriel zaczynał działać mu na nerwy, zwłaszcza, że do jego
uszu niejednokrotnie dochodziły już pogłoski o tym, że często bywa u Sylvia. I
co u niego robił? Uwodził, kokietował go? Jedno wiedział na pewno – nie pozwoli
byle komu zająć swojego miejsca.
Reavmor
zamknął za sobą drzwi, lustrując podejrzliwym wzrokiem komnatę, w której był po
raz pierwszy. Bladoróżowe, pokryte delikatnymi żłobieniami ściany, ogromne,
jasne łoże, okryte liliową, jedwabną narzutą oraz biała toaletka z pięknym lustrem
robiły na nim całkiem miłe wrażenie. Zerknął jeszcze przelotnie na zwisającą z
sufitu, kryształową lampę, a potem na stojącego w jej świetle Karo. Szlachcic
wydawał się być wyjątkowo zadowolony. Gdyby tak mocowanie żyrandola trochę się
obluzowało... Harpia nawet nie spostrzegła, kiedy jej umysł znowu spowiły
marzenia o zemście.
- Gabrielu
– rzekł Sylvio, wyrywając chłopaka z błogich myśli. – Jestem pod wrażeniem
twoich postępów. Tak szybka wspinaczka po szczeblach kariery woła wręcz o
nagrodę.
Kariera? To na Almagedorze nazywano karierą? Reavmor
uniósł brew w sugestywnym geście, oczekując dalszych wyjaśnień.
- Jak
już zauważyłeś, jesteśmy na piętrze wyższej klasy. Od dziś i ty do niej
należysz – oznajmił telepata, mierząc młodzika wręcz dumnych spojrzeniem. –
Podniosłem już oczywiście twoje stawki, od teraz nie tańczysz na dole. Twoje
obowiązki również się zmienią, ale o tym opowie Ci Ashae.
Gabriel
nie mógł nie uśmiechnąć się z wyższością na taką wieść. W końcu te wszystkie
poniżenia odniosły jakiś pozytywny skutek. Już wiedział, że teraz to on będzie
tu rządził i dyktował zasady.
- A
służba?
Mężczyzna
pokręcił głową z niedowierzaniem. Czy harpii zawsze było mało?
- Jedynym
zadaniem służby jest sprzątanie, a nie usługiwanie Ci. Rozumiemy się?
- Albo
dasz mi służbę, albo nie pracuję.
- Gabriel
– warknął Karo, mierząc młodzika ostrzegawczym spojrzeniem.
- Odetnij
mi to od pensji – zażądał chłopak z miną nieznoszącą sprzeciwu.
Mężczyzna
chwilę wpatrywał się w pracownika, po czym wykrzywił usta w złowrogim grymasie.
- Jeśli
nie odpowiadają ci warunki, w każdej chwili mogę odesłać cię na dół. Co o tym myślisz?
Gabriel
posłał telepacie urażone spojrzenie. Jak można było być tak obojętnym na jego
pragnienia i potrzeby? Ten cały Kastijan pewnie miał służących, a Gabriel w żadnym
razie nie uważał, żeby zasługiwał na mniej. Z westchnieniem założył ręce na piersi,
ale nie sprzeczał się dalej. Wiedział, że prędzej, czy później i tak dostanie
to, czego chciał. Był gotów poczekać.
Szmaragdowe
łuski błysnęły w ostrym słońcu, a potężny, smoczy ogon strzelił niczym bicz o
bryłę lodu, roztrzaskując ją na kawałki. Chwilę później ciało jaszczura oplótł
łańcuch, zmuszając, by opadł bezwładnie na ziemię, tuż przed stopy nieznajomego
mu człowieka. Ten uśmiechnął się jadowicie, kucając przy zwierzęciu, w pozornie
czułym geście gładząc jego pysk, który krępowały teraz stalowe więzy. Odwrócił
się na chwilę, by spojrzeć na mężczyznę odzianego w czarną szatę, stojącego za
nim niczym posąg.
- To
na pewno ten? – zapytał, wzrokiem omiatając piękną postać zielonego smoka.
- Tak,
książę – odparł drugi. – To z nim widziałem demona.
Królewski
syn zachichotał niemal bezgłośnie, wstając i zbliżając się do swojego
towarzysza. W myślach już widział koronę i tron, należące tylko do niego. Czy
był ktoś, kto zasługiwał na nie bardziej?
- Czyń
swą rolę – rzekł. – A gdy skończysz, wypuść go gdzieś daleko. Niech nie sprawi
problemów mieszkańcom.
Gdyby
ktoś zabił gada, z jego planów zostałyby jedynie nikłe wspomnienia, a na to nie
mógł pozwolić. Dzień objęcia władzy stawał się coraz mniej odległy.
Demasse
długo zastanawiał się, co zrobić, by pomóc Natanielowi odblokować pieczęć. Niestety
towarzyszyło mu wrażenie, że im więcej myślał, tym większą pustkę miał w
głowie. Spojrzał na wrota zamczyska Venoma, ręką odganiając pozostałą po
teleportacji mgłę. Cyjan w końcu specjalizował się w runach, więc demon
stwierdził, że to doskonała okazja, by wampir wreszcie odpłacił mu się za te
wszystkie przysługi, jakie dla niego zrobił. Kto lepiej nauczy Arkade pieczęci,
jak nie on?
Mężczyzna
wszedł do środka, wypatrując służącej, która zawiadomiłaby o jego wizycie. Ku
jego zdziwieniu, powitała go tylko cisza i zerkające nieśmiało zza ściany
zjawy. Demon posłał im pytające spojrzenie. Niespodziewanie zza zakrętu wyłonił
się wampir, jednak jego wygląd był doprawdy niepokojący.
-
Cyjan? – zapytał ze zdziwieniem Makador, przyglądając się szkarłatnym, głodnym
oczom wampira.
Venom podszedł do przyjaciela powolnym,
zmęczonym krokiem. Widok demona był ostatnim, na jaki dzisiaj miał ochotę.
- To
nie jest najlepsza pora na wizyty – westchnął.
Demon
nie przejął się zbytnio tym oświadczeniem. Z zaniepokojeniem przyglądał się
poszarzałej skórze mężczyzny i sieci drobnych żyłek okalających powieki.
- Co
się z tobą dzieje?
- Nie
ma Gabriela.
Demasse spojrzał na niego z
niezrozumieniem. I co, że go nie ma? Co Reavmor mógł mieć wspólnego ze stanem
swojego właściciela, który widocznie był w coraz gorszej kondycji? Przecież
harpia była tylko... Zielone oczy nagle otworzyły się szerzej. Czy to możliwe?
- Już rozumiesz? – zapytał Venom,
zauważając osłupienie gościa. – Jest moim towarzyszem.
Demasse pokręcił głową z
niedowierzaniem. Czyżby i Cyjana dotknęło przekleństwo rasy? Wampiry, jako
jedne z najpotężniejszych stworzeń Nardeonu, nie posiadały wielu słabości. Ich
siła, wytrzymałość, a także inteligencja i wysoko rozwinięty talent magiczny
predysponowały je do miana istot doskonałych, nieskalanych przyziemnymi potrzebami.
Demon niejednokrotnie musiał wysłuchiwać opowieści i legend na ich temat. Jedna
z nich glosiła, że dawno temu, na długo przed podziałem rodów, Klares na swojej
drodze spotkał jednego z krwiopijców. Ich rozmowa trwała aż miesiąc, a władca z
każdym dniem odnajdywał w wampirze nowe talenty. Zliczywszy wszystkie jego
umiejętności, przeraził się, z jak potężną istotą miał do czynienia. Wtedy
zwrócił się do niebios i nakazał nałożyć na rasę brzemię. Od tamtej pory
każdemu krwiopijcy przeznaczony był towarzysz, którego krew stanowiła jedyny
pokarm, którym mógł nasycić głód.
Venom już wiedział, że los z
niego zakpił. Jego najdroższy towarzysz, jego nadzieja, jego światło w
ciemności, jego przepiękna harpia o tajemniczym spojrzeniu go opuściła, a wraz
z nią wszystko inne. Gdyby mógł cofnąć czas, uczyniłby dla niej wszystko, ale
teraz nie pozostało mu nic innego, jak czekać w nadziei, że jeszcze kiedyś
spojrzy w jej złote niczym wszystkie skarby tego świata oczy.
- Jak długo wiesz? – z rozważań
wyrwał do głos Demasse.
Jak długo? Wampir uśmiechnął się
gorzko. Od zawsze wiedział, że potrzebował Gabriela, ale nigdy by nie pomyślał,
że aż tak bardzo.
- Domyślałem się już wcześniej –
przyznał po chwili. – Ale pewien jestem od kilku dni.
Demon westchnął ciężko. Już się
domyślał, dlaczego korytarze zamczyska świeciły pustkami. Pozbawiona sporej
ilości krwi służba pewnie nie była w stanie pracować.
- Pewnie nie wypada mi o to
prosić, ale... – przerwał wampir, spoglądając łakomie na nadgarstek
przyjaciela, przełykając nerwowo ślinę.
Makador podciągnął mankiet
koszuli przed łokieć i bezceremonialnie wyciągnął dłoń w kierunku mężczyzny.
- Gryź.
Tymczasem niczego nieświadomy Gabriel
wstał z łóżka, słysząc pukanie do drzwi. Zerknął jeszcze przelotnie w
kryształowe lustro, upewniając się, że jego wygląd jest nienaganny. Uśmiechnął
się, odgarniając odrobinę włosy z twarzy, jednak nie był to ten sam, szczery
uśmiech, który często zdobił jego twarz na Dworze Venoma. Z westchnieniem
podszedł do drzwi, by otworzyć nieznajomemu. Wpuścił go do komnaty,
przyglądając mu się dość uważnie, starając się wychwycić drobne szczegóły,
które pomogłyby mu wywnioskować, co mógł lubić.
- Wina? – zaproponował, po czym
nie czekając na odpowiedź, nalał odrobinę czerwonego napoju do kielicha i podał
mężczyźnie.
Ten przyjął go i upił niewielki
łyk, mierząc harpię wygłodniałym spojrzeniem. Reavmor, widząc to, uśmiechnął
się tajemniczo. Dbał o to, by nikt o nim nie zapominał, gdy już wyjdzie, a
także, żeby ów wyjście nie następowało za wcześnie.
- Tylko nie wypij zbyt dużo –
ostrzegł, niespiesznie pozbywając się gorsetu. – Uwierz, że nie chcesz zapomnieć
tej nocy.
Już widział minę Karo, gdy powie
mu, że kolejnego głupca ma w garści.
Demasse z nieodgadnionym wyrazem
twarzy przemierzał korytarze swojej rezydencji. W zaistniałej sytuacji nie mógł
liczyć na pomoc ze strony Venoma. Zlecił już kilku swoim strażnikom, by
dołączyli się do poszukiwań młodej harpii, więcej nie mógł zrobić. Z cichym
westchnieniem uchylił drzwi komnaty Nataniela. Zastał go leżącego na miękkim
łożu, z książką w dłoni.
Chłopak,
widząc swojego pana, uśmiechnął się delikatnie, by zaraz wstać do siadu. Posłał
demonowi zdziwione spojrzenie, gdy ten podszedł i wyciągnął mu czytaną przed
chwilą lekturę z dłoni, by po chwili odstawić ją na stolik.
-
Nie idziemy do podziemi? – zapytał.
Demon
zerknął jeszcze na tytuł książki, którą wertował młodzik, by zaraz przenieść
uwagę na niewolnika. Tak, jak przypuszczał – podręcznik pieczętowania.
- Nie
– uciął miękko.
W
zaistniałej sytuacji nie mógł liczyć na pomoc Cyjana, a sam nie miał żadnych
pomysłów. Uznał, że najlepszym wyjściem w tych okolicznościach będzie po prostu
odpoczynek. A i miał dla chłopaka... Małą niespodziankę.
- Dlaczego?
– mruknął zawiedziony chłopiec.
- Bo
tak zdecydowałem – odparł właściciel, a na jego przystojnej twarzy zagościł
niejednoznaczny uśmiech.
Zaśmiał
się cicho, widząc rozczarowanie niewolnika. Ta determinacja niewątpliwie
dodawała mu uroku, aż przykro go było odrywać od nauki. Uniósł dłoń, chwytając
go delikatnie za podbródek, by patrzył na niego.
- Nie
martw się, jeszcze będziesz kiedyś prosił, żebym pozwolił ci odpocząć – szepnął
mu do ucha, kątem oka obserwując policzki chłopca oblane teraz delikatnym
rumieńcem.
Speszony
młodzik przeniósł wzrok na dłoń demona, potem na nadgarstek, który znaczyły
dwa, czerwone ślady. Zaniepokoił się odrobinę i przejechał po nich drżącymi
palcami.
- Nie
interesuj się – ostrzegł właściciel, zauważając zaciekawienie młodzieńca.
Wolał,
żeby niewolnik pozostał w błogiej nieświadomości. Nie miał zamiaru tłumaczyć
całej tej sytuacji, zwłaszcza, że na wieść o Gabrielu, Arkade mógłby znowu zacząć
panikować. A tego Demasse wolał uniknąć. Dopiero co pozbierał się po stracie
ojca.
- Mam
coś dla ciebie – oznajmił w końcu.
Gabriel
z dumnym uśmiechem wszedł do gabinetu telepaty.
- Szykuj
komnatę dla mojej służącej – oznajmił triumfalnie, w myślach rozpamiętując
zakończone niedawno spotkanie.
- Jesteś niesamowity – jęknął Reavmor, opadając na
poduszki obok zmęczonego rozkoszą klienta. – Nie każ mi długo tęsknić –
kokietował.
Co prawda każde z jego słów było kłamstwem, ale liczył
się cel.
- To kiedy znajdziesz dla mnie czas? – usłyszał pytanie
mężczyzny, a chwilę potem poczuł dotyk jego ciepłej dłoni na policzku.
Młodzik posłał mu figlarny uśmiech.
- No nie wiem – droczył się. – Mam tutaj tyle pracy, nikt
mi nie pomaga – opowiadał z żalem w głosie. – Nikt nawet szklanki wody nie
poda...
Zamilkł, w napięciu oczekując odpowiedzi.
- Myślę, że mogę coś z tym zrobić – szepnął mężczyzna,
łącząc ich usta w namiętnym pocałunku.
Szef
przez chwilę mierzył harpię zaskoczonym spojrzeniem, gdy ta opowiadała mu o
sposobie, w jaki zdobyła względy klienta. Zaraz pokręcił głową z lekkim
uśmiechem.
- Jesteś
niebezpieczny, Gabrielu – podsumował.
- Owszem
– przyznał Reavmor, zbliżając się do sutenera, by pochylić się nad nim. – I
podoba ci się to – szepnął mu do ucha, chuchając na nie ciepłym oddechem.
Nie
czekając na reakcję Karo, pokierował się do wyjścia. Nim zamknął za sobą drzwi,
posłał mężczyźnie jeszcze krótkie, tajemnicze spojrzenie. Wyszedł zadowolony na
korytarz. Wyglądało na to, że wszystko szło po jego myśli. Jego uśmiech jeszcze
się poszerzył, gdy dostrzegł smukłą sylwetkę Kastijana, najwyraźniej
zmierzającego do gabinetu Sylvia. Gdy już miał go wyminąć, zauważył, jak ręka
młodzieńca blokuje mu przejście. Uniósł brwi, wbijając pozornie znudzone
spojrzenie w twarz chłopaka, którą szpecił teraz grymas złości.
- Ostrzegam
cię – syknął Kastijan. – Nie wchodź mi w drogę.
Harpia
prychnęła niczym niezrażona
-
Nie spieszy ci się do Karo? – zapytała z przekąsem. – Wyglądał, jakby miał
ochotę, kiedy od niego wychodziłem.
- Nie
zajmiesz mojego miejsca.
- Nawet
o tym nie marzę – zachichotał i wyminął ulubieńca.
Nie
miał zamiaru wchodzić z nim konflikty, ale skoro ten sam się o to prosił... To
przecież Reavmor nie mógł dać mu satysfakcji.
-
Aha... – zatrzymał się na moment, jakby przypominając sobie coś niezwykle
istotnego. – Nie bądź zdziwiony, jeśli wymsknie mu się moje imię, gdy będzie
cię brał.
Arkade
ukucnął przy cerberach, by w pieszczotliwym geście pogładzić je po miękkiej,
czarnej sierści. Po chwili jednak wstał, spoglądając pytająco na właściciela.
Dlaczego demon zabrał go na dziedziniec? Podobno miał mu coś podarować.
Demasse
rozłożył dłoń, a w niej po chwili ukazał się magiczny zwój. Uśmiechnął się,
widząc zdezorientowanie młodzika. Podał mu zwitek papieru.
- Jest
twój – rzekł, gdy chłopiec niepewnie rozwijał pismo. – Możesz go użyć, jeśli
oczywiście chcesz.
Arkade
zerknął na zapiski, jednak niewiele z nich rozumiał.
- Co
to jest? – zapytał zmieszany.
- Zwój
przyzwania – wyjaśnił mężczyzna, nie wchodząc w zbędne szczegóły.
Nataniel
stał chwilę w bezruchu, nie wiedząc, co zrobić. Chyba nie do końca rozumiał, o
co chodziło jego panu. To była jakaś kolejna lekcja?
Makador
pokręcił głową ze zniecierpliwieniem. Zabrał od niewolnika zaklęcie, by po
chwili ułożyć je na ziemi.
- Daj
rękę – polecił chłopcu, a kiedy ten wykonał rozkaz, pociągnął go za nią do
klęczek i przyłożył do pergaminu. – Teraz oddaj mu trochę mocy – poinstruował.
Młodzik
przełknął nerwowo ślinę, ale po krótkiej chwili energia z jego dłoni
przepływała spokojnym strumieniem do zwoju.
- Bardzo
ładnie – pochwalił go demon, obserwując, jak pergamin pochłaniają płomienie.
Ziemią
nagle zawładnął wstrząs, a powietrze pełne prochu i dymu uderzyło z impetem o
rezydencję Demasse. Mężczyzna asekurująco chwycił młodzika w talii, dłonią
zatykając mu usta, by przypadkiem nie nawdychał się piachu. Gdy odpuściły
ostatnie podmuchy wiatru, oczom demona ukazała się piękna postać zielonego
smoka. Na ten widok poczuł nikłe ukłucie na sercu. Gdyby tylko miał teraz przed
sobą Veragrora...
Arkade
uchylił powieki i przetarł podrażnione oczy. Przed sobą miał rozmyty obraz
czegoś, w co nie potrafił uwierzyć. Zastygł w bezruchu, z niedowierzaniem
przyglądając się lśniącym łuskom jaszczura.
-
Amaryton? – szepnął łamiącym się głosem, spoglądając to na smoka, to na
właściciela, czuł jak przez jego umysł w jednej chwili przelatują miliony
myśli.
Demon
uśmiechnął się delikatnie i pchnął dzieciaka do przodu, tym samym dając mu do
zrozumienia, że może podejść bliżej. Sam tylko czekał, obserwując z
zaciekawieniem, jak rozwinie się sytuacja.
Arkade
na drżących z nerwów nogach zbliżał się do zwierzęcia. Miał wrażenie, że to
tylko piękny sen. Wyciągnął dłoń do pyska smoka, zawahał się chwilę. Czy to
naprawdę był on?
Demasse
zmarszczył brwi, orientując się, że coś jest nie tak. Jaszczur był spięty i
nerwowo zamiatał ogonem. Nie wyglądał, jakby właśnie spotkał swojego jeźdźca.
Veragror sprawiał podobne wrażanie, kiedy... Polował. Mężczyzna drgnął
niespokojnie.
-
Stój! – krzyknął do niewolnika, jednak było już za późno.
Gad
otworzył paszczę, a z niej wyłoniła się kula trawiącego wszystko na swojej
drodze ognia.
Cholera przerwało się w najciekawszym momencie. A do tego moja ulubiona harpia nieźle sobie radzi. Ciekawe co zrobi biedny Venom. Nie będzie chyba mu łatwo odzyskać towarzysza.
OdpowiedzUsuńO moj! Po takim czasie nowy rozdział, jestem zachwycona :-). Mam nadzieję, że uda ci się dokończyć to opowiadanie, bo jest jednym z moich ulubionych.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Będę musiaka sobie wszystko przypomnieć po tych 3 latach. Straciłam już nadzieję na twój powrót, a tu taka niespodzianka :D Weny, weny i jeszcze raz weny! Jak Ci się tak w ogóle układa na studiach?
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńcudownie, no to wyjaśnia się zachowanie Cyjana, okazuje się, że Gabriel jest jego towarzyszem... niby go szukają a znaleźć nie mogą? no przecież na pewno ktoś kto bywał na przyjęciach u Cyjana bywa i w takim miejscu... i łatwo mógłby zauważyć Gabriela... Arkade nic się nie stanie...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia