W powietrzu unosiły się setki strzał. Leciały z ogromną prędkością,
przebijając się przez gęstą mgłę. Demon spoglądał na nie ze skupieniem. Śledził
ich podróż, by skutecznie uniknąć kontaktu z ich ostrzami. Dla jego bystrych
oczu ta operacja trwała wieki, jakby samym wzrokiem demon potrafił spowolnić
lot pocisków. W rzeczywistości, był zdolny w czasie kilku sekund określić
najkorzystniejsze miejsce obrony, jej sposób, oraz poznać napastników. Był
świetnie wyszkolonym wojownikiem. Nie mógłby się zwać nawet żołnierzem
Almagedoru, gdyby nie potrafił odeprzeć takiego ataku. Trucizna, jaka krążyła w
jego żyłach była mocną mieszanką toksyny pochodzącej z kwiatów rosnących
jedynie na Armagedonie oraz jadu Chimery, stworzenia tego samego pochodzenia.
Demon otworzył oczy szeroko, tak, by osiągnąć największe, możliwe pole
widzenia. W jednej chwili całą jego złość zastąpił niepokój. Strach o
bezpieczeństwo i życie jego nic niewartej zabawki, jego własności, jego
Nataniela. Ostrze, które trafiło go przed kilkoma sekundami wyrzucił w górę,
ono zaś zderzyło się z jedną z lecących strzał i zmieniło tor jej lotu.
Roztrzęsiony młodzik spoglądał z niedowierzaniem, jak jedna, mała strzała
zderza się z kolejną, potem tamta z następną, aż w końcu wszystkie opadają na
ziemie, kilka metrów od obrońców. Makador przełknął ślinę i odwrócił się
niespokojnie. Podszedł spieszno do niewolnika, ukucnął nad nim i zaczął oglądać
ze wszystkich stron, chcąc upewnić się, że nie ma zadrapań.
-Nic ci nie jest?- Zapytał niespokojnie.
Chłopiec zerknął na niego przestraszony, pokręcił przecząco głową.
Malborio spoglądał w miejsce, skąd nadszedł atak. Póki co, myślał, że
przeciwnicy wycofali się. Kim byli? Czyżby Armagedon również był świadom
zagrożenia?
Demon jeszcze przez chwile wpatrywał się w twarz młodzika, jakby chcąc się
upewnić, że jest cały i zdrowy. Chwilę później cała złość zaczęła powracać do
jego umysłu ze zdwojoną siłą. Zaczął uświadamiać sobie, co takiego zrobił jego
niewolnik. Oszukał go, złamał zakaz i naraził się na niebezpieczeństwo.
Przyszło mu to wszystko z taką łatwością, lekkością… Demon oddychał łapczywie,
mrużąc niebezpiecznie oczy. Zamachnął się
i uderzył chłopca tak mocno, że ten opadł na mroźny śnieg. Podkulił
jeszcze nogi i zamknął oczy. Zemdlał w szoku…
Jad Chimery uśmiercał bardzo powoli, istota odchodziła po wielu godzinach
katuszy, najczęściej zalana potem i krwią. Trucizna była zabójcza, zwłaszcza
dla młodych istot. Toksyna, pochodząca z łodyg kwiatów Armagedonu, zwanych
Issamari nie była śmiercionośna. Pobudzała i osłabiała niektóre receptory w
mózgu stworzenia, przez co ofiara nie była w stanie myśleć logicznie, oraz
przechodziła przez dotkliwsze tortury. Nie panowała nad sobą, często była
bardzo agresywna i nieobliczalna. Jej zmysły szalały. Ilość mieszaniny, jaka dostała
się do ciała Demasse nie była wystarczająca, by go zabić. Starczyła jednak, by
sprowadzić go do piekieł. Demon siedział w ładowni, w kącie pomieszczenia.
Przypominał dzikie zwierze, gotowe do ataku. Szczerzył kły, a w oczach błyskało
mu niebezpiecznie. Mężczyzna stracił panowanie nad sobą, Diego siłą musiał
zabrać go na statek. Nie było to trudne, jad Chimery niesamowicie osłabiał
mięśnie, mimo to, został bardzo dotkliwie podrapany szponami Demasse po szyi.
Nie miał mu tego za złe, brunet nie był sobą, działał jak wystraszone zwierze.
Bronił się. Demoniczna natura wzięła nad nim górę, teraz nie przypominał tego
dumnego szlachcica, tylko istotę zesłaną z piekieł, o długich, ostrych jak
brzytwa pazurach, szarej skórze i oczach jadowito zielonej barwy. Malborio
podszedł do niego, z zamiarem przemycia świeżej rany. Demon zasyczał wściekle i
zamachnął ręką, wyposażoną w pięć ponad dziesięciocentymetrowych szponów. Diego
odsunął się nieznacznie.
-Makadorze, uspokój się.- Rzekł stanowczo, na powrót zbliżając się do
mężczyzny. Tym razem demon trafił i rozdarł skórę na jego udzie.- Uspokój się,
powiedziałem!- Krzyknął Malborio i uderzył bruneta w twarz. Pewnie złapał jego
ręce w nadgarstkach i sprawnie zamknął je w uścisku łańcuchów, przytwierdzonych
do ściany. Makador, widząc poczynania człowieka warknął wściekle i próbował się
wyrwać bez żadnych rezultatów. Był zbyt słaby. Diego nie chciał go skrzywdzić,
ani denerwować, musiał mu pomoc
Powieki uniosły się nieznacznie, ukazując błękit oczu ich posiadacza. Chwile
potem zacisnęły się z powrotem, a całą twarz oblał grymas bólu. Nataniel czuł,
jak jego ciało nieustannie przeszywają dreszcze, nękały go skurcze i dziwne
uczucie rozbicia ducha i materii. Spróbował poruszyć ręką, by pomasować
pękające z bólu skronie, wtedy z przerażeniem stwierdził, że nie potrafi.
Rozejrzał się nerwowo po pomieszczeniu. Nad nim czuwał Cyjan, teraz wpatrywał
się w niego niespokojnie.
-Nie bój się.- Szepnął cicho w stronę chłopca.- Niedługo odzyskasz władze
nad ciałem.
Młodzik odwrócił wzrok. Wampir pewnie już domyślił się, jakim sposobem
dostał się tutaj. Przypomniał sobie wściekły wzrok właściciela i przełknął
ślinę.
-Pan jest na mnie zły?- Zapytał z wahaniem. Nie był pewien, czy chciał znać
odpowiedz.
-Nie myśl o tym.- Mówił łagodnie Cyjan.- Nie myśl kruszynko. Tylko śpij.-
Położył rękę na nieco rozgrzanym czole, chwile potem powieki białowłosego
zamknęły się, a oddech wyrównał. Młodzik spał.
-Nic mu nie będzie.- Oznajmił Venom, wchodząc do ładowni. Spojrzał
niespokojnie na Demona, jeżącego się w kącie pomieszczenia. Demasse szczerzył
wściekle kły, a z jego ust wydobywał się głośny warkot. Tors przysłaniał
czerwony już częściowo bandaż. Diego zdołał zdezynfekować ranę, po tym, jak
unieruchomił demona. Nie mógł zrobić nic innego. Następnie Cyjan przeniósł
wzrok na Malborio, ujrzał bardzo głębokie zadrapania na szyi, oraz udzie
mężczyzny. Wiedział już, co się działo, potrafił wywnioskować to po samym
wyglądzie Makadora. Nie sądził, że do tego dojdzie. Biedak stracił nad sobą
kontrolę.
-Makadorze.- Powiedział łagodnie.- Spokojnie.- Mówił, zbliżając się powoli.
-Nie podchodź.- Ostrzegł Diego.- Rozwścieczysz go tylko. Będzie cierpiał
jeszcze bardziej.
Venom przytaknął i odsunął się kilka kroków od Demasse. Nie chciał mu
zaszkodzić, a demon w takim stanie szybko oddawał siłę i cierpiał męki. Właśnie
to było największe przekleństwo tej rasy. Łatwo traciły nad sobą kontrolę,
zwłaszcza młode. Przekształcały się w czyste demony, nieposiadające pohamowań,
ludzkich cech. W tej chwili Demasse nie zmienił się całkowicie, był dopiero w
pierwszej fazie przemiany. W drugiej skórę otaczała szara poświata, oczy
stawały się żółte, kły długie i ostre, a pazury czarniały, nie zmieniając swej
długości. Fazą końcową była faza trzecia, tak zwana ostateczna. W tym stanie
demona otaczała czarna, gęsta materia, skóra zyskiwała ciemnoszarą, lub
kredowobladą barwę. Rysy stawały się niezwykle ostre, tęczówki zanikały,
pozostawały jedynie źrenice. Bywało, że demon zyskiwał całkiem nową kończynę,
jednak bardzo rzadko. Demasse jeszcze nigdy nie przeszedł trzeciej fazy
przemiany, drugiej również nie. Malborio modlił się by to nie nastąpiło. Makador
bez przerwy szarpał się, próbując zerwać łańcuchy, jego mięsnie były napięte.
-Już po wszystkim.- Mówił łagodnie Malborio.- Nie zbliżę się do ciebie, nie
denerwuj się.- Uspokajał wzburzonego Demasse.
Ten oddychał niespokojnie, krzywiąc się z bólu. Nagle poczuł przeszywający
ból w skroniach, krzyknął głośno i szarpnął jeszcze mocniej. Malborio ledwo
mógł patrzeć na jego mękę. Cierpienie, jakiego zaznawał demon było dotkliwe i
raniło nie tylko ciało, ale i umysł.
Diego odetchnął z ulgą, widząc demona w normalnej postaci. Siedział w
kącie, tam, gdzie został przypięty, oddychał głęboko, ale bardzo niespokojnie.
Spojrzał na Malborio i spuścił głowę.
-Nie pamiętam.- Szepnął cicho, jakby sam do siebie.
Szatyn westchnął, podszedł do przyjaciela i usiadł przy nim, wcześniej
uwalniając jego nadgarstki od łańcucha.
-Już po wszystkim, spróbuj sobie przypomnieć.- Powiedział, delikatnie głaskając
go po ramieniu.- Pamiętasz?
Demon zmarszczył brwi w grymasie cierpienia, głowa pękała mu z bólu.
Krzyknął krótko, gdy powoli wspomnienia zaczęły do niego wracać. Był rozbity i
rozkojarzony, nie do końca wiedział, co się działo.
-Uspokój się, inaczej będziesz cierpiał.- Mówił Diego poważnie,
stanowczym głosem. Demasse potrzebował prostego rozkazu, sam nie wiedział, na
czym się skupić.- Oddychaj głęboko.- Mówił, spoglądając na demona, który zdawał
się go nie słuchać.- Oddychaj, powiedziałem!- Krzyknął, widząc powoli siniejące
ciało i krew napływającą do oczu.
-Zamknij się.- Warknął demon, zachrypniętym głosem. Próbował
połączyć całą układankę w całość. Uspokoił oddech, ból, rozsadzający czaszkę
powoli mijał. Obraz sprzed kilku godzin powoli do niego wracał. Pamiętał.
Zamknął oczy i uśmiechnął się fałszywie.
-Włożył tyle wysiłku, by mnie oszukać.- Stwierdził w końcu,
śmiejąc się gorzko. Poczuł się… Zawiedziony? Jeszcze kilka dni temu powiedział
niewolnikowi, że był z niego dumny. Niepotrzebnie. Młodzik nie zasługiwał na
dobre traktowanie, ani na wyrozumiałość. Demon wstał z podłogi na chwiejnych
nogach i podążył w stronę wyjścia.
-Dokąd?- Zapytał twardo Diego, stając mu na drodze.
-Czas dać mojej niewdzięcznej zabawce nauczkę.- Wyjaśnił
beznamiętnie brunet. Diego zmarszczył brwi.
-Nigdzie nie pójdziesz.- Powiedział stanowczo.- Powinieneś
odpoczywać, nie możesz się teraz denerwować.
Demon zaśmiał się cicho.
-Więc lepiej zejdź mi z drogi.- Zasyczał, znikając w kłębach
szarego dymu. Zmaterializował się już na korytarzu, nie miał siły na więcej. Zamknął
drzwi ładowni od zewnątrz, usłyszał jeszcze parę krzyków szatyna. Dalej
pokierował go zapach niewolnika. Przechodził przez salę, schody, piętra, będąc
coraz bardziej pewnym tego, że nie zrobi chłopcu nic złego. W końcu spojrzał na
śpiącego Nataniela. Wyglądał na wyczerpanego, na policzkach widniały czerwone
rumieńce, świadczące o wysokiej gorączce. Demon zachichotał zimno, a powieki
Nataniela uniosły się natychmiast. Oczy zlustrowały gościa wzrokiem, ciało młodzika
spięło się.
-Jak się czujesz, nieposłuszna zabaweczko?- Spytał jadowicie i
zaczął powoli kroczyć w jego kierunku.
-Panie.- Zadrżał Nataniel.- Przepraszam.- Dodał niepewnie. Jego
serce biło coraz szybciej, z każdym krokiem demona, aż w końcu ten ukucnął przy
nim.
-Boisz się?- Zapytał, na pozór czule głaskając policzek
podopiecznego. Chłopiec kiwnął głową.- A oszukać mnie nie bałeś się?!-
Wrzasnął, patrząc prosto w jego oczy.
-Ja…- Zawahał się Nataniel, zaraz potem z hukiem opadł na
posłanie, czując pulsujący bólem policzek. Podkulił nogi pod samą brodę. Demon
go przerażał.- Nie bij, proszę…
-Wedle życzenia.- Rzekł demon, a chłopiec poczuł jak pieczęć na
łopatce pali go przeraźliwym bólem.- Już nigdy nie potraktuję cię jak żywej
istoty.- Dodał beznamiętnie i zostawił Nataniela samego, z okropną świadomością, że zniszczył wszystkie
relacje, jakie między nimi były.
Od Autora:
Witam, witam, wystarczy tych oklasków, dziękuję. Na poważnie, czytelnicy mnie opuszczają, lub nie chce im
się komentować… Smutne. Dziękuję tym, którzy trwają wiernie.
Akari- Dziękuję za konstruktywną krytykę, tutaj mam kilka słów do
ciebie. Powiem, że poprawa jest, tylko, że pierwsze rozdziały są przeze mnie
poprawione, gdybyś ty zobaczyła, co było na początku, padłabyś. Błędy ortograficzne,
cóż, to ciekawe, że Word ich nie wyłapuję. A co do bety, nie mam jej i nigdy
mieć nie będę, bo to ja piszę, a nie ktoś za mnie. Oprócz tego, dziękuję
jeszcze raz.
Przykro mi, ale przez kilka kolejnych rozdziałów Demasse będzie
wręcz okrutny, wiem, że liczyliście na jego poprawę.
Kochani, chyba mi wena wraca. Cieszmy się i radujmy, albowiem
następny rozdział będzie przypuszczalnie niedługo. Miłego dnia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.